Życzę wszystkim miłej i przyjemnej gry.
Dramatis personae:
- Ninerl (bohaterka Ninerl)
- Karin (bohaterka Megary)
- Ravandil (bohater Ravandila)
- Werner (bohater Serge'a)
ADRENALINA II
Otto Schultz (spokojnie - to mój NPC

- Obawiam się, że już go tu nie ma, pani – powiedział Otto Schultz, spuszczając wzrok. Wiedział dobrze, że Adhele van der Heyden, Złota Czarodziejka, będzie zła. Otto nie cierpiał, kiedy magowie się złościli, chyba że tym magiem była właśnie ona.
- Nie ma go? - Adhele wpatrywała się w niego. - Płacę tobie i pozostałym idiotom tyle pieniędzy, a ty pozwoliłeś mu uciec? Małemu szczurkowi, middenheimskiemu złodziejaszkowi?
Jej reakcja była mniej gwałtowna niż spodziewał się tego Schultz. Adhele stukała stopą w podłogę, lecz jej malutkie pięści nie były zaciśnięte jak w chwilach, gdy wpadała w furię. Tupanie świadczyło jedynie o tym, że jest na niego wściekła. Czarodziejka o zmiennych nastrojach często bywała zła. Schultz podziwiał urodę Adhele nawet wtedy, gdy jej policzki płonęły, a głos stawał się bardziej donośny. Jego zdaniem wściekłość podkreślała jej nadzwyczajną jak na człowieka urodę kobiety.
-Wysłałem już ludzi żeby go śledzili. - powiedział Schultz uspokajającym tonem. - Niebawem wrócą.
Jak na umówiony sygnał, jedna ze służących Adhele weszła do komnaty i wyszeptała coś do ucha Ottona, który podziękował jej skinieniem głowy, odprawił i wrócił do swej pani.
- Wygląda na to, że nasz złodziej ukrywa się w Ostwaldzie... - powiedział.
Adhele przeszyła go paskudnym spojrzeniem. Nie tylko ona wiedziała, że Ostwald to najgorsza dzielnica najgorszych zakapiorów.
- Kaltenbach? - Schultz nadstawił uszy. Oczywiście znał już odpowiedź na to pytanie. Kaltenbach był jednym z potężniejszych Ametystowych Czarodziejów w Middenheim, a wrogość panująca między Adhele a tym mężczyzną była powszechnie znana w mieście. Schultz nie znał powodów odwiecznej waśni i, prawdę mówiąc, nie chciał ich nawet zgłębiać. Inteligentni uczniowie trzymają się z dala od polityki i związanych z nią bogaczy, a Otto uważał się za dużo inteligentniejszego od większości z nich. - Mógłby mieć z tym coś wspólnego?
- Nie twoja sprawa. - powiedziała Adhele unikając jego wzroku.
„Wiedziałem, że te monety nie były zrobione ze zwykłego srebra”, pomyślał Schultz.”W końcu kto o zdrowych zmysłach przejmowałby się złodziejem, który skradł dziesięć srebrników”.
Zachował jednak milczenie, czekając na rozkazy czarodziejki.
- Idź i znajdź kogoś, kto odzyska moją własność. - powiedziała w końcu nieco już spokojniejsza Adhele. - Wątpię, by którekolwiek z nas chciało udać się do Ostwaldu...
- Możemy zawiadomić władze. - zaproponował Otto. - Wyślą tam natychmiast oddział straży miejskiej i będziemy...
- Nie! - przerwała mu ostrym tonem. - To sprawa osobista. Znajdź jakichś ludzi, którzy odnajdą dla nas złodzieja, kogoś, kto nie będzie się zbytnio rzucał w oczy w tym gnieździe szczurów.
- Nie znam takich co wałęsają się po rynsztokach... - stwierdził sucho Schultz. Powoli przestawało mu się to podobać.
- To poznaj! - odpaliła czarodziejka. - Za co ci płacę?
Otto Schultz miał ochotę zaznaczyć że jemu NIE płaciła – miał darmowe mieszkanie i wyżywienie w zamian za pomoc w jej magicznych badaniach, lecz nigdy nie trzymał w dłoni monety, którą dostałby od Adhele. Widząc jednak wyraz jej twarzy, wolał o tym nie wspominać. Była piękna, kiedy się złościła, lecz jej niepohamowanej furii należało się obawiać. To nie był dobry moment na doprowadzenie jej do wybuchu – zwłaszcza, że nadal chciał by go uczyła. Ukłonił się pięknie Złotej Czarodziejce i ruszył do drzwi.
Ninerl, Ravandil, Broch
Osiemnastego dnia miesiąca Brauzeit powietrze było ciężkie i lepkie. Na traktach middenlandu czuć było intensywny zapach wilgotnego mchu i lasu. Widać było, że dzień Mittherbst (czyli zwiastujący początek jesieni dzień przekwitania) był już za nami. Wszędzie widać było kończące się lato. Chłopi na polach już dawno zakończyli zbiory i powoli zaczynali myśleć o jesiennych zasiewach. Leśne zwierzęta szykowały zapasy na zimę. Jak co roku, złota middenlandzka jesień poczęła wszystkim ukazywać swoje piękno.
Na świecie słyszało się różne pogłoski.
A to gdzieś na południu królestwa Bretonii chłopi wzniecili rebelię przeciw uciskowi panów i niebotycznym podatkom. W Imperium lada dzień spodziewano się usłyszeć o krwawej rzezi zbuntowanych kmieciów, kiedy tylko bretońska szlachta zwoła pospolite ruszenie.
Na pograniczu Hochlandzko-Ostlandzkim też nie było spokojnie. Zbrojne bandy rozzuchwaliły się do tego stopnia, że otwarcie paliły i grabiły wioski, a nawet mniejsze miasteczka po stronie Hochlandzkiej. Elektor Ostlandu zdawał się całkowicie ignorować te działania, co spotkało się ze stanowczym protestem Pani na Bergsburgu. Mała wojenka wisiała w powietrzu, ludność cywilna obu stron wiedziała już co się święci, kto mógł pryskał z zagrożonej ziemi. Głównie na zachód i na południe. Portowa dzielnica Talabheim coraz bardziej zaczynała przypominać niesławną dzielnicę biedy u podnóża Talabheimer Innenring - Nott.
Cła na towary spławiane w dół Reiku zostały wywindowane w górę przez burmistrza Marienburga. Czort jeden wie co go do tego podkusiło. Tak czy inaczej Elektor Middenlandu wysłał już do Cesarza oficjalną prośbę o pozwolenie na interwencję. To też lekko tajemnicza sprawa, zwykle elektorzy i tak robią co chcą, niewiele licząc się ze zdaniem swego suwerena. Czyżby chciał zyskać w oczach Karla Franza? A może po prostu starał się zrzucić na niego odpowiedzialność za ewentualną wojnę?
W Górach Czarnych odkryto całe pokłady złota, gorączka żółtego kruszcu opanowała umysły wielu ludzi w całym Imperium. Jak w każdym tego typu przypadku, sytuacja wydawała się nie do opanowania. Trakty Averlandu i Wissenlandu były całkowicie zakorkowane zbrojnymi w kilofy i łopaty ludzi.
Wszystkie te wieści (plotki?) słyszeliście przemierzając Imperium. Po ciężkiej przeprawie w Molachii i pomocy tamtejszemu następcy tronu – niejakiemu Diego Menezesowi, postanowiliście, na zaproszenie Brocha, zatrzymać się na kilka dni w Middenheim. W międzyczasie pożegnaliście Konrada i Julię, którzy wyruszyli do swego rodzinnego Boven – ostatnie wydarzenia to było dla nich za dużo i chcieli odpocząć od wszelkich niebezpiecznych zajęć. Sami skierowaliście się na ziemie middenlandu wydając po drodze z Molachii niemal wszystkie zarobione u księcia pieniądze.
Do celu dotarliście koło południa, już z daleka widząc wysokie mury Miasta Białego Wilka wznoszące się majestatycznie na szczycie Faushlagu. Do miasta prowadziły cztery drogi, z których teraz jedna była zamknięta, ze względu na jej renowację, zaś pozostałe były zatłoczone, podobnie jak i samo miasto. Już bliższe spojrzenie na mury dawało do zrozumienia czym była Burza Chaosu. Tu i ówdzie wciąż można było zobaczyć zryte bruzdami, nieodnowione jeszcze mury. Mimo iż życie w mieście wróciło już do normy, wciąż można było jeszcze natknąć się na groteskowe „pomniki” tamtych zmagań. Po przekroczeniu południowej bramy pierwsze co rzuciło wam się w oczy to niesamowity tłok na ulicach. Niemal co chwila napotykaliście również regularne partole straży miejskiej, uważnie śledzącej wszystkich i wszystko. Tuż obok wejścia znajdowała się oszklona tablica przedstawiająca mapę całego miasta.
http://img132.imageshack.us/my.php?imag ... im3pq4.jpg
Nie chcąc zostawać zbyt długo wśród natłoku ludzi, ruszyliście by odnaleźć jakąś karczmę celem zatrzymania się w niej. Nie było to trudne, gdyż Broch, który wychował się w Middenheim, znał miasto na wylot i własnymi drogami zaprowadził was do dzielnicy Freiburg. Od razu dostrzegliście przepych tego miejsca – szerokie, ocieniowane drzewami aleje idealnie współgrały z porządnie urządzonymi domkami. Mijaliście księgarnie, małe sklepiki, a także słynne w całym Imperium Colegium Theologica by dotrzeć w końcu do ciekawie wyglądającej karczmy „Czerwony Księżyc”.
- „Czerwony Księżyc” to karczma i klub nocny, który od dawna cieszy się popularnością wśród zamożniejszych mieszkańców Freiburga. W dawnych czasach często przychodziłem tu z ojcem na piwo...- wyjaśnił Broch uśmiechając się pod nosem. - Jego klientela stanowi przekrój wyższych warstw społecznych Middenheim. Powinno wam się tutaj spodobać.
Zostawiliście konie w przyzajezdnej stajni i przekroczyliście próg karczmy. Od razu uderzyło was jej luksusowe wykończenie. Czerwone draperie z aksamitu obrobiono złotymi nićmi, na podłogach spoczywały miękkie wykładziny i skóry egzotycznych zwierząt. Na każdym stole znajdował się biały obrus, pośrodku którego stały małe wazony z kwiatkami. Wygodne fotele wykończone były finezyjnymi, wyglądającymi na elfie wzorami. Ktokolwiek urządził to miejsce, musiał mieć sporo pieniędzy i wybitne poczucie gustu. W środku pełno było gości – począwszy od takich, którzy wyglądali na uczonych bądź magów, skończywszy na kilku podobnych wam podróżnikach, którzy najwidoczniej byli przy pieniądzu. Gdy zasiadaliście do stołu w rogu sali, Broch skinął jeszcze głową potężnie zbudowanemu wykidajle, który zamiast prawej dłoni miał hak. Widząc najemnika ochroniarz uniósł zdrową dłoń i uśmiechnął się serdecznie do wielkoluda. Chwilę potem przy stoliku pojawiła się młoda, piękna, rudowłosa kelnerka:
- Witam w naszych skromnych progach. – głos miała delikatny, wręcz dziecinny. Rozdała każdemu z was menu i rzekła: – Proszę przejrzeć sobie kartę, a ja za chwilę wrócę do państwa i odbiorę zamówienie.
Uśmiechnęła się po czym podążyła do kolejnego stolika. Spojrzeliście po sobie – obsługa najwyższej klasy. Nareszcie była też chwila by spokojnie porozmawiać.