Sandra, Steven
Steven spojrzał Sandrze w oczy.
-Gdyby inni nie potrafili o siebie zadbać, to z całą pewnością by nas nie rozdzielili, nie sądzisz? - powiedział aż nazbyt spokojnie
- Usiądź w tym kręgu i uspokój się.
Ramię Stevena otuliło Sandrę, przez chwile walczyła sama ze sobą, ale uległa i przywarła do niego całym ciałem. Na policzku czuła bicie jego serca, teraz mocno przyspieszone. Steven odchylił się nieco, aby spojrzeć kobiecie w oczy.
- Napewno będzie dobrze, uspokój się, proszę. - stanowczo ale delikatnie posadził ją na krześle w centrum kręgu.
Wbrew sobie Sandra siedziała w kręgu, minę miała lekko naburmuszoną. Ale czy to z powodu zakazu wycieczek do innych grup, czy poprostu dlatego, że Steven nie usiadł z nią, tylko zajął miejsce na krześle obok? Za wszelką cenę starała się nie myśleć ani o Marku, ani o tym przeklętym lustrze, ani tym bardziej o Stevenie. Ta metoda podziałała i już po pół godzinie Sandra obsunęła się na oparcie i zasnęła twardym snem. Steven obserwował ją bacznie, ale jej oblicze było spokojne a oddech równy. Widocznie nie nawiedzały ją już żadne sny. On wiedział jedno: nie zmruży oka ani na chwilę tej nocy. Na szczęście czas do rana zleciał jak mgnienie okiem. Drzwi do pokoju otworzyły się i w towarzystwie dwóch mężczyzn weszła Allison Jordan.
Wstałeś i powitałeś ją uprzejmie, po czym obudziłeś Sandrę, która przetarła oczy i przeciągle ziewnęła, nim odkryła, że nie jesteście sami.
- Jak minęła noc? Mam nadzieję że macie coś ciekawego - Allison przemówiła wesołym tonem. Pewnie gdyby spędziła tą noc z wami, nie byłaby tak wesoła. Jeden z mężczyzn zapakował wasz sprzęt, za to drugi zwinął śpiwory, ustawił krzesła a termosy spakował do plecaka.
- Chodźmy po pozostałych. - znów głos zabrała redaktor naczelna Paranormala.
Ruszyliście korytarzem wgłąb podziemii. Po drodze mijaliście toaletę. Czuliście potrzebę zajrzenia do tego pomieszczenia, ale już za chwilę będziecie na powierzchni, we własnych mieszkaniach...
Wkroczyliście do drugiego pokoju, gdzie
Kasparow i Tim spali na krzełach jak dzieci. Między nimi stała pusta butelka po brandy. Widać panowie całkiem dobrze się tu bawili. Rosjanin obudził się pierwszy, zamrugał oczami i szturchnął Tima. Wstali dość niechętnie, a mężczyźni znów zapakowali wszystki przedmioty. Milcząc ruszyliście całą grupą do końca korytarza, potem do pomieszczenia po lewej.
Mohinder również spał, a
przewodnik siedział w rogu pokoju obejmując kolana ramionami. Steven potrząsnął Hindusem, a Tim podszedł do Davida. Dopiero z bliska zauważył otaczającą go szkarłatną kałużę. Z ust Tima wyrwał się krótki krzyk, na co wszyscy obecni stłoczyli się wokół prewodnika. Kiedy Tim odzyskał zimną krew, przytknął wierzch dłoni do policzka Davida.
- Nie żyje od około 2 godzin. - osądził chłodno.
- Przyczyna śmierci... Poderżnięte gardło, wykrwawił się biedak.
Wszyscy spojrzeli po sobie. Przez pokój przebiegł pełen powątpiewania pomruk. Skoro się wykrwawił, to dlaczego cała krew była pod nim, ale na jego bluzie nie było ani plamki?
Daje wam teraz chwile na przemyślenie tego, dokończę to jeszcze dziś, a potem następny up w niedzielę wieczorem, bo wyjeżdżam obchodzić z Filippo, Atendim i wieloma innymi Dni Sieradza, pozdrawiam i prosze o cierpliwosc