Nieustraszeni pogromcy paskud wszelakich, część 3

Po przygodach, które spotkały Iwana i Mańka na leśnym szlaku, każdy normalny człowiek potrzebowałby prysznica lub porządnej popijawy. Jako poszukiwacze przygód do wody używanej nie w celach konsumpcyjnych mieli raczej awersję, więc pozostało picie na umór. Dwaj śmiałkowie postanowili wstąpić do pierwszej lepszej karczmy, a zapłatę za zgładzone wampiry odebrać w najbliższym czasie, czyli kiedy wytrzeźwieją. Ich uwagę przykuł szyld „Pod małą falą” i do tego przybytku wstąpili.

Karczma jak to karczma, parę ław przy długich stołach, w rogach mniejsze stoliki i pod ścianą naprzeciwko drzwi za ladą właścicielka szynku. Maniek olał całkowicie sztyletujące spojrzenia osobników znajdujących się na sali (takich, do których nie odwracać się lepiej tyłem, ani przodem, a tak w ogóle to lepiej się do nich nie zbliżać na wyciągnięcie ręki) jednak zwrócił uwagę na specyficzną urodę barmanki.

– Eeee sefie? – zapytał Maniek.

– Taak? – odpowiedział lekko zamyślony Iwan. Rozmyślał czy metoda „pierwsza lepsza karczma” była dobrym pomysłem.

– Myślałem, że pólelfki som piekne i w ogóle.

– Ekhm, no wiesz, wyjątek potwierdza regułę i takie tam – metaforycznie stwierdził Iwan.

Panowie podeszli do baru, nad którym wisiał napis „Klient zawsze się myli”, a obok niego kilka zasad karczmy:

  1. Właścicielka karczmy ma zawsze rację.
  2. TYLKO właścicielka karczmy ma rację.
  3. Każdy kto twierdzi, że jest inaczej wylatuje.
  4. Jeśli właścicielka karczmy nie ma racji to patrz punkt 1.

Parę poszukiwaczy przygód przywitała uśmiechnięta półelfka imieniem Kathl’een.

– Co waszmościom podać?

– Na początek po kuflu piwa i szklanicy siwuchy, a potem to się zobaczy – zapowiedział Iwan nadchodzącą popijawę.

Iwan i Maniek zasiedli ze swoimi trunkami przy wspólnym stole. Kilka kolejek później giermek zaczął się robić rozmowny.

– Wiecie panofie co jest proplemem szynkuf w takich małych, zabitych dechami wiochach? – Iwan słysząc słowa swego kompana omal nie parsknął piwem na siedzącego naprzeciwko niezbyt przyjaźnie wyglądającego osobnika.

– No wiecie? Nie wiecie. To wam powiem. Tym proplemem jest klientela – osobnicy w pomieszczeniu spojrzeli po sobie, a Iwan w trybie natychmiastowym wytrzeźwiał. – Do karczmy zwala się najgorszy rynsztok, prawdziwe badziewie, mendy, szumowiny i tego typu zakapiory. Chleją, a potem demolują karczme. Wtedy muszom wkroczyć jacyś prafosządni obyfatele i obić im gęby. Nie mówie oczyfiście o takich kulturalnych gościach i facetach z klasą ja wy, ale często tak bywa. – Iwan wysłuchiwał wywodu Mańka blednąc coraz bardziej z każdy słowem opuszczającym usta giermka o bardzo małym rozumku.

– Czy pan nam coś tu imputuje tudzież insynuuje, moja twoja mać? – za Mańkiem wyrósł barczysty autochton, którego ton głosu raczej nie wskazywał na to, że chce pogratulować grubaskowi trafnej obserwacji socjologicznej.

– Eeeee, że co? – zasób koherentnych myśli Mańka został najwyraźniej wyczerpany.

– Nie będę z tobą konwersować, ponieważ egzystujesz w brodziku intelektualnym, który koliduje z moimi imperatywami – z tego Maniek zrozumiał tylko, że coś z czymś koliduje, ale za cholerę nie wiedział z czym.

– Yyyyy, to znaczy? – instynkt samozachowawczy tłustego giermka zapewne wcześniej poszedł spać.

– To znaczy, że mam ochotę obić cię gębę! – krótko i węzłowato określił swe zamierzenia zdenerwowany tubylec. Wziął zamach by odcisnąć w twarzy Mańka swoją pięść, gdy nagle coś błysnęło i na bezimiennego autochtona spadło… kowadło (oryginalne gumowe firmy ACME z certyfikatem jakości Q oraz ISO 9001). Wszyscy obecni obejrzeli się na właścicielkę karczmy, Kathl’een.

– Następne kowadło nie będzie gumowe, więc jeśli ktoś chce spróbować szczęścia i wszczynać rozróby w MOJEJ gospodzie to bardzo proszę.

Na sali zapanowała cisza przerywana jedynie miarowym chrapaniem Mańka, który zasnął snem sprawiedliwych. Każdy chłop we wsi wiedział, że Kathl’een kiedy się wkurzy, to jest nieobliczalna. Raz zamieniła faceta na krótko w królika i biedak do teraz ma fiksację na punkcie marchewek.

Iwan dopił swoje piwo, zapłacił i poprosił Kathl’een by miała oko na jego śpiącego kompana, bo on musi coś załatwić u sołtysa. Gdy stanął przed bramą hacjendy najwyższego urzędnika, coś zmroziło mu krew w żyłach. Na samo wspomnienie o Tym wspomnieniu (zbieżność wyrazów przypadkowa) włosy na zadku stawały mu dęba. Iwan, choć długo tego unikał, zdał sobie sprawę, że teraz nadszedł czas ostatecznej rozgrywki, finałowego pojedynku, rozstrzygającej bitwy, oddzielenia mężczyzn od chłopców, ziaren od plew i żółtka od białka. Jego ciężko zarobionej kasy strzegł Nieprzyjaciel, Wróg wszystkich wolnych ludów Nigdylandii. Iwan musiał stanąć oko w oko, twarz w twarz, lico w lico z… BIUROKRACJĄ!

Idanow Opublikowane przez:

2 komentarze

  1. MAtysz M
    6 sierpnia 2007
    Reply

    Piękne….

    Ale nieco gorsze os poprzednich!

  2. SKT
    30 sierpnia 2007
    Reply

    EEEEEE…

    Krótkawe to trochu i słabsze ale kowadło rządzi…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.