Na skrzydłach pieśni – recenzja książki

na-skrzydlach-piesni

Na skrzydłach pieśni dusza moja lata
Nad okręgami błękitnego świata,
Który gdzieś, kiedyś, na ziemi czy w niebie,
Bóg musiał stworzyć dla mnie — i dla ciebie.

Nieprzypadkowo przytaczam tutaj fragment utworu Marii Konopnickiej pt. Na skrzydłach pieśni (tak, tak – dokładnie takim samym, jak recenzowane przeze mnie dzieło Thomasa M. Discha). Powieść ta, nominowana do Hugo i Nebuli, uhonorowana nagrodą Johna Campbella, ładnie bowiem pasuje do ducha wspomnianego wiersza. Daleki jestem oczywiście od sugerowania, że ktoś tu od kogoś ściągał, podobieństwa tematu pominąć jednak nie można.

Na skrzydłach pieśni Discha, mimo iż jest już nieco leciwe (data pierwszego wydania w Stanach Zjednoczonych to rok, bagatela, 1979), dopiero w tym roku doczekało się polskiego wydania. Wydawcę pochwalić należy jednak za profesjonalne podejście do tematu: czytelnika już na wstępie zachęca twarda, schludna i czytelna oprawa. Papier jest ekologiczny (miłośnicy przyrody mogą wiwatować), tusz nie rozmazuje się, a strony są równo przycięte. Raz, co prawda, musiałem rozrywać palcami dwie sklejone karty, ale cóż, każdemu może się zdarzyć. Żadnych literówek, złego rozkładu tekstu czy tym podobnych objawów bytowania goblinów, koboldów i innych gremlinów w redakcji nie stwierdziłem.

Jak się jednak zwykło mówić, odchody zapakowane w złoty papier nadal są tylko odchodami – dlatego też zostawię już temat wydania, a przejdę do tego, co znaleźć możemy w samym tekście. Zaniepokojonych tym, hym… fizjologicznym akcentem pragnę uspokoić, że w przypadku powieści amerykańskiego pisarza nie natrafimy na żadne ekstrementy. Thomas M. Disch z wielką wprawą opisuje to, co opisać ma ochotę i choć momentami jego styl bywa trochę rozwlekły (czasami przypominała mi się szkoa średnia i znienawidzone przeze mnie utwory Elizy Orzeszkowej), Na skrzydłach pieśni czyta się przyjemnie.

Język Discha nie należy może do najprostszych, problemy poruszane w utworze nie są błahe – mimo wszystko jednak z czytania odnosiłem ogromną radość. Chociaż może radość nie jest dobrym słowem w tym wypadku – powodów do śmiechu w utworze nie znajduję wielu. Świat, z którym autor chce zapoznać czytelnika to Stany Zjednoczone, ale nie takie, jakie znamy z hollywoodzkich produkcji. USA na tych 358 stronach to kraj rządzony przez fanatyków religijnych, zniszczony przez kryzysy polityczno-ekonomiczne, katastrofy naturalne i terroryzm. Optymizm, nie ma co.

Przerażonych tą apokaliptyczną wizją pragnę uspokoić – nie wszędzie tak jest. Jednakże główni bohaterowie (Drużyna) przychodzą na świat właśnie w kontrolowanym przez konserwatywne ugrupowania religijne (Sauron Sp. z o.o.) stanie Iowa i z to niego muszą udać się (The Quest) do Mordoru, aby stopić pierścień w ogniu… Eee… nie, to nie ta książka. Muszą udać się do Nowego Jorku, żeby… nauczyć się latać. I wcale nie chodzi tutaj o zapisanie się do US Air Force i zrobienie kursu pilotażu.

Fabuła zogniskowana wokół wyprawy-poszukiwania celu oczywiście służy potajemnemu przemyceniu innych treści. I nie mówię tutaj o romansie głównych bohaterów, ale raczej o potępieniu systemu państwa policyjnego, o próbach wyzwolenia z nienormalności i dążenia do godnego życia. Kto czytał, jak fajnie bywało w radzieckich i nazistowskich obozach Polakom podczas drugiej wojny światowej, wie, o czym myślę. Pozostałym polecam przeczytanie Na skrzydłach pieśni, a potem pójście śladem Daniela, jak odkupywał skradzioną sobie książkę za tygodniowy przydział żywności.

Nie będę zdradzał samej fabuły, ale czytelnik cały czas musi być przygotowany na mroczną rzeczywistość i emanującą wręcz ze stronic ponurość, jakie serwuje mu autor. To zdecydowanie nie jest książka, którą można polecić do programu Poczytaj mi, mamo, momentami jest bardzo smutna, wręcz dołująca. Innymi razy budzi oburzenie, czasami jednak dostrzec można przebłyski nadziei. Przez cały czas chce się jednak wiedzieć, czy bohaterom uda się osiągnąć cel.

Książka na pewno spodoba się tym, którzy oczekują od literatury czegoś więcej, niż tylko taniej rozrywki. Momentami, jak już zauważyłem wcześniej, Disch trochę za dużo czasu i miejsca poświęca na opisy tego, tamtego i owego (co szkodzi nieco rozwojowi akcji). Z drugiej jednak strony dzięki temu jest w stanie zbudować odpowiedni klimat – dlatego też nie uznałbym tych rozwlekłych opisów za wadę, raczej za zło konieczne. Sądzę też, że niektórym właśnie to będzie się bardzo podobać.

Teraz zapewne chcielibyście wiedzieć, czy warto przeczytać Na skrzydłach pieśni Thomasa M. Discha? Jeśli do tej pory, czytając tę recenzję, nie myśleliście sobie To coś dla mnie albo Muszę to mieć – to cóż mogę jeszcze dodać? Może powiem tylko (pozwalając sobie na małą gierkę słowną), że książka jest tak odlotowa, że aż się śpiewać chce. Gdybym nie był jednak dostatecznym autorytetem w kwestii literatury, na koniec ponownie oddam gos Marii Konopnickiej:

Lecz zanim życie z swą nędzą się prześni,
Dusza się moja zrywa — i ulała
W górę, tam — w górę — do naszego świata,
Na skrzydłach pieśni!

Tytuł: Na skrzydłach pieśni [On Wings of Song]
Autor: Thomas M. Disch
Seria: Klasyka Science Fiction
Wydawca: Wydawnictwo Solaris
Rok wydania: 2007
Stron: 368
Ocena: 5

Dziękujemy Wydawnictwu Solaris za egzemplarz do recenzji.

Zieziór Opublikowane przez:

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.