Małgosia

Chyba od zawsze towarzyszy mi nieodparte wrażenie, że nikt mnie nie lubi. Znaczy się, jedyni ludzie, jakich znam to mój mądry inaczej brat i ojciec, ale obu działam na nerwy. Nie wiem, czy sama sobie winna jestem, czy to oni mnie nie rozumieją. W każdym razie wydarzenia kilku ostatnich tygodni przekonały mnie, że wrażenie było słuszne. Jedyną osobą, która naprawdę mnie polubiła, okazała się być… Albo nie, nie będę ubiegać wydarzeń. Opowiem wszystko po kolei.

A wszystko zaczęło się tak, jak zazwyczaj zaczynają się kryminały – morderstwem. Nie, nie, to nie była moja wina. Przecież nie zabiłabym własnej matki. Oficjalna wersja była taka, że mamusia sama się nadziała niechcący na widły i wpadła do rzeki. Nikt nie przejął się tym, że od stodoły do rzeki są jakieś 2 kilometry. Taaa… Mamcia sama się nadziała, związała sznurem i wrzuciła do wody… Jasssne. Ale teraz to już nieważne. W sumie czy to ma jakieś znaczenie? W końcu mieszkaliśmy w chacie w środku lasu, a kogo obchodzi rodzina odludków? Czasem tylko ojciec, który jest leśniczym, wybierał się do miasta w jakiś nieznanych mi sprawach i wracał po tygodniu, bo na piechotę chodził. I to tam poznał tę kobietę. Mogę się założyć, że to ona stoi za śmiercią matki. W każdym razie już tydzień po pogrzebie wprowadziła się do nas, a kolejny tydzień później tato wziął z nią ślub nie pytając o zdanie ani mnie, ani mojego brata Jaśka. Zresztą, sama też bym nie pytała o zdanie tego półgłówka. Pierwsze dwa-trzy dni macocha starała się być miła, później przestała udawać. Chyba nas nie lubiła. Jedyne co lubiła to… A może nie powinnam mówić, że moja macocha była nimfomanką? Dobra, nie powiem tego. A wracając do tego co mówiłam wcześniej, nie lubiła nas. Mnie i Jaśka rzecz jasna. Swoją drogą, ja też go nie lubię. Ze wzajemnością jak się później przekonałam. Znaczy się, wiedziałam wcześniej, że mnie nie lubi, ale nie sądziłam, że aż tak bardzo.

Pewnego wieczora z nudów postanowiłam posłuchać, co tam ojciec z tą wredną bab… eee… macochą robią w sypialni. Nie żebym była jakaś… no wiecie… po prostu prowadziła mnie czysta ciekawość. Ale zamiast usłyszeć to, czego się spodziewałam, usłyszałam, że oni rozmawiają, co było rzadkością ostatnimi czasy. Po prostu woleli robić coś innego. Moje zdziwienie wzrosło, gdy usłyszałam, o czym mówią. Oni chcieli się nas pozbyć! Plan był prosty: wyprowadzić do lasu i zostawić na pastwę losu i dzikich zwierząt. Początkowo ojciec nie chciał się zgodzić, w końcu jesteśmy jego dziećmi, nie? Ale po krótkich namowach jej uległ. Usprawiedliwia go to, że jest tylko mężczyzną, a z takim to wystarczy odpowiednio pogadać i już zaczynają jeść z ręki. No ale odbiegłam od tematu. Usłyszawszy co planują, pobiegłam do pokoju, aby przedstawić Jaśkowi co się święci. Nie było go w pokoju, ale po chwili wpadł zdyszany. Okazało się, że ten zboczeniec jak zawsze był podglądać rodziców przez okno i też to usłyszał. Ustaliliśmy, że damy się wyprowadzić w las, ale będziemy po drodze kruszyć chleb, żeby wrócić po śladach. Wiem, że to nie najmądrzejszy pomysł, ale czego się spodziewaliście po dzieciach, co?

Na drugi dzień macocha obudziła nas o świcie mówiąc, że potrzebuje zrobić przetwory na zimę i mamy jej przynieść jagody, grzyby i coś tam jeszcze. Szturchnęłam Jaśka łokciem, gdy chciał się odezwać, że dopiero mamy późną wiosnę i na robienie przetworów jest za wcześnie. Wzięliśmy koszyczek i kanapki, po czym wraz z ojcem poszliśmy w las. Próbowałam odwracać uwagę ojca od Jaśka, który szedł z tyłu i dyskretnie kruszył chleb. Szliśmy już tak dobre trzy godziny klucząc wśród gęstwiny, gdy tatko zarządził postój i udał się w krzaki za potrzebą. Oczywiście już nie wrócił. Rozważyliśmy z Jaśkiem opcję ucieczki z domu, ale postanowiliśmy wrócić, w końcu za młodzi byliśmy na takie wypady. Ruszyliśmy więc po śladach i akurat w porze kolacji stanęliśmy w drzwiach przepraszając za spóźnienie i za to, że nie udało nam się znaleźć grzybów. Przyszywana matka o mało nie wpadła w furię, ale powstrzymała się. Za to nazajutrz wysłała nas po chrust. Powtórzyliśmy całą sztuczkę, ale tym razem zamiast kruszyć chleb, zostawialiśmy kamyki, bo Jasiek jęczał, że ostatnio był głodny. Gdy stanęliśmy znów w drzwiach w porze kolacji, macocha się zdenerwowała i kolejnego dnia poszła z nami tłumacząc, że za mało czasu spędzamy razem. Tym razem nie było szans na zostawianie śladów, bo uważnie nas obserwowała. Gdy byliśmy już dosyć daleko od domu, zaproponowała zabawę w chowanego. Kazała nam się schować i zaczęła liczyć przy drzewie od pięćdziesięciu w dół. Popatrzyliśmy z Jaśkiem najpierw na siebie, później na nią i kucnęliśmy za pieńkiem robiąc koliste ruchy palcem po skroni, co było wystarczającym komentarzem do jej pomysłu. Nasza kryjówka była tak zwaną kryjówką eksperymentalną – tylko ślepiec by nas nie zauważył, bo pniak nie zasłaniał nas nawet do połowy. W końcu tamta skończyła liczyć i nie patrząc nawet w naszą stronę, najszybciej jak potrafiła, pobiegła w las. Tym razem jej się udało – zostaliśmy w lesie i nie było szans na to, że wrócimy do domu na kolację. Niestety, eksperyment się udał, opuściliśmy więc kryjówkę. Od początku wiedzieliśmy, jaki będzie koniec tej zabawy. Zjedliśmy więc spokojnie to, co było do zjedzenia i ruszyliśmy przed siebie szukając wyjścia z lasu. Po jakiejś godzinie Jasiek stwierdził, że musi iść w krzaczki. Oczywiście nie wrócił. Zawsze wiedziałam, że mnie nie lubi, ale tym razem przegiął. Nie żeby mi zależało na nim, ale jak już miałam błądzić po lesie, to wolałam nie robić tego sama. Poczekałam więc na niego trochę i gdy zaczęło się ściemniać, ruszyłam przed siebie.

Nie wiem, jak długo szłam, ale byłam już okropnie głodna, gdy zobaczyłam światło. Pobiegłam w tamtą stronę starając się nie myśleć o tym, że mogę tam spotkać jakiś zbójów. Zamiast nich moim oczom ukazała się najprawdziwsza chatka z piernika, na widok której dostałam ślinotoku. Obeszłam domek dookoła i wgryzłam się w płot z gorzkiej czekolady. Wprawdzie wołałabym mleczną z orzechami, ale co tam. W końcu na bezrybiu i rak ryba jak to mawiają. Gdy spałaszowałam jedną sztachetę w całości, zabrałam się za zlizywanie bitej śmietany ze ścian. Wtedy drzwi się otworzyły i wyszła z nich na podwórze miła starsza pani. Stwierdziła, że bitą śmietaną się nie najem i podała mi talerz pełen ciastek w czekoladzie, po czym zaprosiła do środka.

Wnętrze było równie słodkie jak ściany na zewnątrz, ale nie miałam jakoś odwagi, żeby wgryźć się w nie. Usiadłam grzecznie przy stole i rozejrzałam się. W głównej izbie stał wielgaśny piec, pewnie do wypiekania mebli. W podłodze była klapa prowadząca do spiżarni czy jakiejś piwnicy, z której od czasu do czasu wydobywały się niezidentyfikowane piski i odgłosy drapania. Nie zdziwiło mnie to wtedy, bo wydało mi się oczywiste, że w takim domku zalęgły się myszy. Gdybym była myszą, sama bym chciała tam mieszkać. Staruszka podała mi talerz słodkości i spytała, co robię sama w lesie. Opowiedziałam więc jej o macosze, wyrodnym ojcu, który jej posłuchał i o Jaśku. Starowinka uśmiechnęła się i powiedziała, że mogę u niej zostać, bo bardzo lubi dzieci. Zabrzmiało to dwuznacznie, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam tego, co teraz. W każdym razie babcia, bo tak zaczęłam ją nazywać w myślach, pozwoliła mi zostać. I tak mijały dni w chatce z piernika. Pomagałam piec ciasta, sprzątałam i takie tam. Jedyną rzeczą, która najpierw mi się podobała, a później zaczęła irytować, było to, że z kranu zamiast wody płynął sok malinowy. Mniam, uwielbiam maliny, ale na dłuższą metę takie coś w kranie się nie sprawdza. Czułam się okropnie brudna po kąpieli w takim soku. Początkowo próbowałam wylizywać dokładnie ręce, żeby się nie kleiły, ale w końcu skapitulowałam i zaczęłam kąpać się w pobliskim strumyku.

Mogłam chodzić, gdzie chciałam, jeść co chciałam, łącznie ze ścianami, ale zabroniono mi jednego – zaglądać do piwniczki. Babcia stwierdziła, że tam jest niebezpiecznie, bo nie tylko zalęgły się tam myszy, jak przypuszczałam, ale także szczury wielkie jak koty i trzeba się od tego trzymać z daleka. Chyba nie muszę mówić, jaki wpływ na moja wyobraźnię miało stwierdzenie szczury jak koty. Ostatnią rzeczą, jaka by mi przyszła do głowy, było to, że w tym porównaniu chodzi tylko i wyłącznie o wielkość. Oczyma wyobraźni widziałam szczury z głową kota i inne hybrydy. W końcu nie wytrzymałam i gdy babcia gdzieś wyszła, weszłam do piwnicy. Moje zdumienie było ogromne, gdy zamiast szczuro-kotów ujrzałam Jaśka siedzącego w klatce, wyglądającego jak młody tucznik. Stałam tak zawiedziona przyglądając mu się z wyrzutem. Wtedy niespodziewanie dotarł do mnie sens stwierdzenia, że staruszka lubi dzieci i czym prędzej uciekłam z piwnicy obiecując sobie, że pomogę Jaśkowi. Nie mogę przecież zostawić rodzonego brata na pastwę kanibalki! Nawet jeśli uważam, że ten brat był adoptowany. Jemu oczywiście nie powiedziałam, że mam zamiar go ocalić. Wręcz przeciwnie – gdy czarownicy, bo za nią zaczęłam uważać babcię, nie było w pobliżu, droczyłam się z Jaśkiem, że go zjemy na obiad. Raz starucha podsłuchała, jak namawiam Jaśka, żeby jadł więcej, bo nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie będzie się nadawał do zjedzenia. Ucieszona wpadła wtedy do piwnicy krzycząc coś o córkach, których nigdy nie miała i przyciskając mnie do piersi. Następnie kazała pomóc sobie wytaszczyć klatkę z moim kochanym braciszkiem do kuchni. Trochę czasu nam to zajęło, bo Jasiek tak utył, że łatwiej było go przeskoczyć niż obejść. Gdy nam się to w końcu udało, poszła zapalić w piecu. Jasiek złapał mnie swoją tłustą dłonią za kołnierz przez kraty i wyszeptał, że mnie nienawidzi. Wyjawiłam więc mu swój plan. Oczywiście nie uwierzył, że naprawdę chcę mu pomóc, ale miałam nadzieję, że jak przetoczą mu się w głowie kamienie i przemyśli to, co mu powiedziałam, to mi pomoże. A plan był taki: gdy stara będzie chciała zamknąć Jaśka w piecu, my zamkniemy tam ją zamiast niego. Plan prosty jak trzonek od halabardy, ale z wykonaniem poszło gorzej. Zakładałam, że to brat wepchnie wiedźmę do pieca, bo ja słaba dosyć jestem i mizerna, ale okazało się, że jest tak gruby, że nie może się poruszać. Musiałam więc liczyć tylko na siebie i nie podobało mi się to wcale.

W końcu piec nagrzał się do odpowiedniej temperatury. Starowinka biegała po kuchni robiąc kilka rzeczy na raz, tak była podekscytowana zaistniałą sytuacją. Wierzyła, że tak jak ona mam zadatki na kanibala i dzieciojada. Nawet gdybym miała, to Jasiek byłby ostatnią rzeczą… tfu! osobą, którą bym zjadła. I bynajmniej nie chodzi mi o miłość braterską. Po prostu zbyt dobrze wiedziałam, gdzie on się szwenda i bałabym się, że po zjedzeniu go dostanę jakiegoś paskudztwa. Poza tym był tak utuczony, że patrzyłam na niego z odrazą i obrzydzeniem. Jednak sądząc po wyrazie twarzy staruchy, Jasiek jak najbardziej jej odpowiadał. Otworzyła klatkę i Jaś wytoczył się ze środka. Było oczywiste, że nie ma najmniejszej szansy na to, że mógłby poruszać się o własnych siłach. Gdy jędza toczyła go w stronę pieca jak piłkę, postanowiłam działać. Krzyknęłam, że na takiego tłuściocha temperatura w piecu jest za niska i będzie wewnątrz surowy. Stara popatrzyła na mnie podejrzliwie i po chwili namysłu stwierdziła, że mam rację. Gdy schylała się, aby dorzucić drwa do ognia, z całej siły pchnęłam Jaśka, który potoczył się w jej kierunku i uderzył w nią z impetem. Uderzenie było na tyle silne, że wpadła do pieca. Zaczęła wierzgać, ale wepchnęłam ją głębiej za pomocą miotły i zamknęłam drzwiczki. Potem wytoczyłam Jaśka na zewnątrz, zabrałam zapas jedzenia do wózka, w którym moja była babcia woziła chrust i ruszyliśmy szukać domu. Po drodze starałam się zapamiętać, którędy będzie można wrócić do chatki – była zbyt smaczna, żeby zostawić ją samą sobie.

Szliśmy tak.. to znaczy ja szłam, a Jasiek toczył się obok. A więc szliśmy tak cały dzień, gdy w końcu trafiliśmy na szlak z kamieni. To były te same kamyczki, które rzucaliśmy znacząc drogę, gdy po raz drugi tatko chciał nas zostawić w lesie. W końcu dotarliśmy na miejsce, ale nikogo nie było w domu. Wtoczyłam Jaśka do kuchni i naszykowałam kolację. Już śmiałam się w myślach z miny, jaką zrobi macocha, gdy nas zobaczy. Jednak nie było mi dane tego zobaczyć. Wkrótce do domu wpadł ojciec i zobaczywszy nas, osłupiał. Zaczął się cieszyć, że w końcu odzyskał córkę. Nie zorientował się, że ta wielka kula w kącie to jego syn. Dopiero gdy zorientował się, że to jego syn, odchrząknął zmieszany i zaczął głośno się cieszyć, że odzyskał ukochane dzieci.

No i tyle opowieści. Wkrótce wszystko wróciło do normy: Jasiek schudł, a na mnie znowu ojciec zaczął się ciągle wściekać, bo nie chciałam gotować i sprzątać w domu. Napracowałam się u wiedźmy, więc teraz musiałam odpocząć. Pewno się zastanawiacie, co się stało z macochą. Szczerze mówiąc to sama dokładnie nie wiem. Nikt jej nie widział od czasu, gdy poszła nas zostawić w lesie. Tak kluczyła i kombinowała, żeby nas zgubić, aż zgubiła się sama. I dobrze. Chociaż ostatnio tatko zaczął się spotykać z następną, więc razem z Jaśkiem zaczęliśmy sporządzać dokładne mapy okolicznych lasów. Ot tak, na wszelki wypadek.

Falka Opublikowane przez:

Zaczęła od recenzji i krótkich opowiadań, później była odpowiedzialna za kącik humoru, a teraz namiętnie gra w gry planszowe i czyta komiksy. Żeby jeszcze chciała o tym pisać...

27 komentarzy

  1. BAZYL
    30 sierpnia 2004
    Reply

    Czy mi sie wydaje?

    Czy wyczuwam w tym tekscie nutkę autobiografizmu?

  2. Wiki-yu
    30 sierpnia 2004
    Reply

    to zakończenie

    to przed ostatnie zdanie pasuje jak ulał do tego co robimy na sesjach po pewnym „wypadku” rysujemy mapy wszystkiego z latrynami włącznie bo jak mogliśmy się zgubić na prostej drodze 😀

    a co do tekstu to niezły ale czemu w Tafernie ? bo jakiś mało śmieszny jest chyba że obecność w tafernie dostał tekst tylko dzieki ksywce autorki :->

  3. Falka
    31 sierpnia 2004
    Reply

    Jest w Tafernie…

    …bo z mysla o niej byl pisany i jakis czas temu (dawno) tam sie ukazal. A ze malo smieszny to juz nie moja wina, mi sie podoba 😉

  4. Slawski
    8 września 2004
    Reply

    Mi też…

    … się podoba^.^

  5. goki
    13 września 2004
    Reply

    heh

    to jak nie smieszny to ja nie czytam 😛 nie chce mi sie 😀

  6. Kasia
    15 września 2004
    Reply

    🙂

    fajne !

  7. SpellCaster
    2 października 2004
    Reply

    Niezłe, niezłe

    Chciełbym mieć taki domek : )
    MNIAM !
    Ale bez czarownicy : )

  8. Runiq
    3 października 2004
    Reply

    Fajne

    Mistrzostwem nie jest, ale warto przeczytać. Zwłaszcza z tym toczeniem Jaśka. Nie wiem czemu, ale dokładnie w tym momencie miałem lekki atak śmiechu. 🙂

  9. owieczka leśna
    7 października 2004
    Reply

    może znawczą owcą nie jestem…

    ale text jak dla mnie jest luzik, a wyjątkowe jest żebym coś tak dłuuugiego przeczytała z własnej woli ;]

  10. Wybryk
    15 października 2004
    Reply

    Całkiem niezłe

    No, no. Myślałem:), że jeżeli chodzi o Jasia i Małgosię to juz nic nie da się wymyślic. Pozytywnie mnie zaskoczyłaś. Tylko mam jedno 'ale’. Jakiej bym wersji nie czytał to babcia zawsze ginie. I to jeszcze w taki sposób. Dali byście kobiecinie pożyć.

  11. QbA
    18 października 2004
    Reply

    fajne

    Niezłe. Pomysły były calkiem niezłe, tylko szkoda, że jak babcia się upiekła to zostawili ją w załączonym piecu…

  12. Niziolica
    24 grudnia 2004
    Reply

    Zbrodnia Pani Z Zewnątrz…

    Ciekawe, ale bardzo niepodobne do większości tekstów umieszczanych w „Tafernie”… Absurd bardzo, bardzo delikatny (Żona Sapkowskiego). Ma potencjał. A na co… to się okaże ;-). Ale tylko dla autorki.

  13. Feral Haymaker
    28 grudnia 2004
    Reply

    Może być….

    Ciekawe opowiadanko, fajnie się czytało… Tylko trochę za mało absurdalne jak dla mnie ^__^

  14. Zanaphar Bloodseeker
    22 stycznia 2005
    Reply

    KOMEnT Zanaphara Bloodseekera

    COOOOOOOOOL. ale brakuje opowieści Jasia.

  15. Mmmmm
    2 lutego 2005
    Reply

    Super!!!!!!!

    Moim skromnym zdaniem super !!!
    Nigdy nie przyszło mi do głowy, że można napisać taki tekst o Jasiu i Małgosi.

  16. Sadysta666
    7 lutego 2005
    Reply

    Fajny

    Falka lubie twoje teksty, pisz częściej!!!

  17. Aigorek
    19 marca 2005
    Reply

    LOOOOOOOOOOOOOOOOZ

    Bajer czasami można pokulać w naszym języku pośmiać się, pobrechtać. SPooooooooooKO

  18. Slauer
    31 marca 2005
    Reply

    Wy…

    …jebiste

  19. A czy to ważne, jak się nazywam?:D
    4 czerwca 2005
    Reply

    Fenomenalne

    A mi brakuje wręcz słów, by opisać swoje uczucia. Uwielbiam ten styl pisania. Jakbym znów czytał „Przygody Barona Munchhausena”!

  20. Zły Harry
    15 czerwca 2005
    Reply

    He He

    Jeśli ta czarownica była niezłą laską to chce jej adres!

  21. Athendor
    2 sierpnia 2005
    Reply

    Fajnie się nawet czyta, ale…

    za mało absurdalne, za mało śmieszne, za mało rażącej głupoty. Ale taki jest charakter całej taferny, więc się nie czepiam.

  22. Reaper
    2 sierpnia 2005
    Reply

    Nie jest złe.

    Misie podobało.

  23. Cyran Bloodbane
    5 sierpnia 2005
    Reply

    to było…

    Dosłownie rozbrajające i powalające!!! czekam na dalsze takie białe kruki!!!

  24. Faroe Rime
    15 października 2005
    Reply

    moje przemyślenia

    ciekawe, aczkolwiek zbyt mało absurdalne, jak napisał to Feral Haymayker. Tekst nie śmieszy, ale powoduje uśmiech na twarzy:-D

  25. Ewka
    28 grudnia 2005
    Reply

    Świetne

    to było dosłownie powalające… świetne!!:) mam nadzieje że będzie więcej takich historyjek:D:D: poprostu świetne 🙂 buźka 🙂

  26. GIRMI
    29 stycznia 2006
    Reply

    Niezłe

    Całkiem super, ale zmarnować tyle pieczystego???
    Marnotrastwo mięcha!!!!!

  27. GIRMI
    29 stycznia 2006
    Reply

    PYTANIE

    Falka nieznasz „przypadkiem” prawdziwej histori o Czerwonym Kapturku?????????

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.