Legend of Heroes: Trails in the Sky – recenzja gry

leg0

Długo czekałem na Trails in the Sky. Od momentu przeczytania artykułu na Hardcore Gaming kilka lat temu wiedziałem, że muszę zagrać w ten tytuł. Internet dostarczał mi coraz więcej informacji o tym, jak bardzo dobra, rozbudowana i ciepła jest ta gra; że to prawdziwy spadkobierca dawnych gier jRPG i pozycja na poziomie legendarnych tytułów gatunku z czasów 16 i 32-bitów.

Zacząłem się zastawiać, tak jak zrobiłby to chyba każdy myślący logicznie człowiek, czy ta gra sprosta moim oczekiwaniom? Czy nie jest tytułem przereklamowanym? Tytułem, o którym wielu mówi dobrze, chociaż mało kto go ukończył?

I wreszcie wylądował na PSP w Europie. 5 lat po premierze na PC, 3 lata po swojej przenośnej wersji w Japonii. Mogę z nieukrywaną przyjemnością powiedzieć, że nie zawiódł i pomimo opóźnionej premiery Trails in the Sky łapie się dla mnie do czołówki cRPG-ów wszech czasów.

Legenda bohaterów

Czym jest Trails in the Sky? To początek trzeciej trylogii w Legend of Heroes, bardzo uznanej w Japonii serii Dragon Slayer, nie nawiązuje jednak za bardzo do poprzedników. Jest bardzo dobrym japońskim light cRPG, które hołduje nowoczesnym zasadom gatunku. Jest tytułem bez losowych walk, dziesiątek możliwości wyboru oraz płaskich bohaterów. Jest tytułem ważnym, ponieważ wydawcy zdecydowali się przetłumaczyć dla zachodnich odbiorców grę na umierającą oraz piraconą platformę, nie spodziewając się wysokiej sprzedaży.

Trails in the Sky rozgrywa się w steampunkowym świecie, w którym za pomocą specjalnych narzędzi ludzie mogą wykorzystywać magię do najróżniejszych celów. Mieszanka technologii oraz magii pozwala podróżować na dotychczas niespotykane odległości, leczyć chorych oraz, ma się rozumieć, walczyć. I to właśnie lizanie ran po jednej wojnie oraz obawa przed kolejnym nadciągającym konfliktem jest jednym z tematów przewodnich Legend of Heroes. Niejako drugim, współgrającym, są losy rodziny bracerów, czyli łowców, tudzież najemników, dopomagających ludziom w potrzebie. Oczywiście za pieniądze, ale dzięki temu są najlepsi w tym, co robią.

Prolog gry trwa około 6 godzin, co tylko świadczy o poziomie jej rozbudowania. Bo w istocie sporą trudnością w przeniesieniu Trails in the Sky na zachód była objętość tej gry – jest ogromna szczególnie pod względem ilości tekstu. I bardzo dobra. Fabuła początkowo wydaje się przegadana i chociaż w żadnym wypadku nie jest to jedna z najlepszych historii w grach wideo, to nie potrzebuje nią być – to dobra historia skupiona na bohaterach, bogata w przekaz, wciągająca oraz ładna. Taka, jaka pasuje do podobnych gier.
leg2

Mechanika i magia

Rozgrywka w Trails in the Sky nie odbiega mocno podobnych produkcji z gatunku – wybieramy zadania z głównych lub pobocznych linii fabularnych, eksplorujemy duże lokacje, walczymy ze stworami oraz zdobywamy coraz lepsze wyposażenie. Tradycyjnie o jakości gry stanowią jednak jej szczegóły, smaczki oraz poziom wykonania klasycznych elementów.

Prawdziwą perełką jest system walki, który bardzo sprytnie łączy w sobie zasady zwykłej turówki oraz taktycznego cRPG-a. Otóż walki rozgrywają się na izometrycznych polach, a każda z postaci jest ustawiona w innym miejscu. Wzorem taktyków musimy dochodzić do wrogów, żeby ich uderzyć, jednak walki są szybkie i dynamiczne. Każda z postaci poza ciosami i przedmiotami wykorzystuje także magię oraz specjalne techniki i limity (wszystkie kosztują punkty). W drużynie naraz znajduje się do czterech postaci, o całkiem różnorodnych zdolnościach.

Pewne czynności można wykonać tylko po naładowaniu paska, a wrogowie są bardzo sprytni. Dodatkowym urozmaiceniem jest fakt, że w czasie pewnych tur obejmują nas i wrogów bonusy – np. krokodylek magii +7 losuje turę z większym STR i wtedy musimy się go naprawdę bać. System jest szybki i bardzo, ale to bardzo przyjemny.

A walk nie ma dużo – wyeliminowano losowe starcia, dlatego wrogów widzimy z pewnej odległości (są także dodatkowe przedmioty, które jeszcze zwiększają naszą spostrzegawczość), z większości walk można uciekać, zarówno my, jak i wrogowie możemy zaatakować z zaskoczenia. Gra jednak nie jest specjalnie trudna, choć czasami wymaga myślenia – głównym problemem jest zazwyczaj albo boss, albo eskortowanie bezbronnych NPC-ów.

Świat jest bardzo duży jak na klasyczne jRPG-i, w szczególności dlatego, że zadbano także o dziesiątki dodatkowych questów pobocznych. W grze jest też masa książek i pism do czytania, w których można znaleźć informacje dotyczące świata. Generalnie Legend of Heroes posiada wiele smaczków, które można zignorować, ale które potrafią całkowicie kupić gracza.

The-Legend-of-Heroes-–-Trials-in-the-Sky-2Sporą ciekawostką jest tu system magii, bardzo przypominający materię z Final Fantasy VII. Za kamienie zdobywane od wrogów wykupujemy nowe sloty na magiczną materię oraz ową substancję. Odpowiednie ułożenie kuleczek daje nam specjalne czary oraz potężną magię ofensywną albo defensywną. Chociaż system nie jest aż tak duży jak w Final Fantasy, to gra wymaga lepszego korzystania z niego niż w przypadku przygód Clouda i spółki. Dzięki temu możemy również mocno dostosować każdą z postaci do własnych potrzeb, dlatego muszę przyznać, że system jest po prostu świetny.

Bohaterowie w podróży

O bohaterach Trails in the Sky można pisać długo, ale, wyrażając się w skrócie, są to dosyć typowe, jednakże charakterystyczne osobowości, które ładnie rozwijają się w samej grze. Główną bohaterką gry jest Estelle Bright, szesnastoletnia, wybuchowa, zabawna, urocza i ładna dziewczyna, która bardzo kocha swojego ojca. Estelle to postać w stylu niezapomnianej Bunny Tsunkino z Sailor Moon – gapowata, lecz ze złotym sercem, głupkowata, ale szczera. Dziewczyna jest bardzo fajnym protagonistą i dobrze prowadzi się ją przez wszystkie wydarzenia. Niemniej ważnym herosem jest jej przybrany brat Joshua, typ perfekcjonisty, idealisty i geniusza, człowiek z misją, który ceni swoich przyjaciół, a na dodatek chyba ją kocha.

Inni bohaterowie historii to choćby zapijaczony dziennikarz, ojciec pary, ich sadomasochistyczna nauczycielka Scherazard Harvey (nadużywająca dodatkowo alkoholu) czy oficerowie wrogiego imperium. Fabuła dość mocno angażuje, idzie się przez nią wprost wyśmienicie, a niektóre poboczne zadania są bardzo ciekawe. Wspomniany wcześniej świat, w którym rozgrywa się historia, to ciekawe i nie do końca sztampowe miejsce, chociaż TiTS nie stara się być na siłę inne.

Nie jest to bardzo ambitna ani bardzo skomplikowana historia, jednak nie udaje takiej, nie chce być taką i nie konkuruje z takimi. Falcom robi tutaj rzecz podobną jak z Ysem – proste, podręcznikowe wręcz historie, ale wykonane z takim urokiem, ciepłem i fantastycznymi projektami, że aż chce się przez to płynąć. I płynie się, czekając na więcej zwrotów akcji, ale przede wszystkim obserwując bohaterów, do których jesteśmy przywiązani.
trails-in-the-sky-steam-version-gameplay-screenshot-treasure-chest

Przenośna potęga

Oprawa graficzna TiTS (uwielbiam ten skrót) przypomina co ładniejsze gry z pierwszego PlayStation – duże sprite’y w 2D, środowisko w trzech wymiarach. Grafika stylistycznie przypomina Harvest Moon oraz Final Fantasy VII, oferując postacie i potwory w stylu super-deformer. Gra wygląda po prostu nieźle i spełnia swoje zadanie. Z drugiej strony zaoferowano nam tonę naprawdę przedniej muzyki, która szybko się nie znudzi.

Muzycy Falcom to bardzo różnorodna ekipa, której aranżacje są słynne na cały świat gier. I tę muzykę po prostu się ceni. Podobnie jak prosty, mangowy, lecz bardzo staranny i ładny styl całości. Chociaż nie masakruje, to wygląda przednio. PSP jest idealną maszyną dla fanów gatunku – ponieważ te gry wyglądają na mniejszym ekranie po prostu bardzo dobrze, a samą grę dostosowano do przenośnej zabawy (choćby poprzez dodanie możliwości zapisu prawie wszędzie w grze).

Oczywiście tytuł nie jest perfekcyjny, bo czasem zdarza nam się toczyć za często pojedynki z tym samym typem wrogów albo NPC-owie mają do powiedzenia sporo, ale niekoniecznie ciekawych rzeczy. Wreszcie łatwo można przepuścić parę znajdziek, ale to małe szczególiki, które ostatecznie się nie liczą.

Hit sprzed lat

Trails in the Sky, poza wymienionymi przeze mnie wyżej drobnostkami, ma tylko jedną, jedyną wadę – ta gra się nie kończy. Cierpi na tej samej zasadzie co pierwszy Soul Reaver – nie jest definitywnym końcem pewnej historii, a jedynie znaczącym rozdziałem w niej, co może zirytować. Historię kończą druga oraz trzecia część serii, o których nie wiadomo czy do nas dotrą.

Mimo to kupujcie Trails in the Sky. Kupujcie, bo to gra wybitna, piękna i świetne poprowadzona. Bo to gra, dla której warto posiadać PSP, jeden z najlepszych tytułów na konsole przenośne i fantastyczna zabawa dla graczy w dowolnym wieku. Ja z konsolką nie rozstawałem się ani przez chwilę.

Tytuł: Legend of Heroes: Trails in the Sky
Producent: Falcom
Wydawca: Ghostlight
Rok: 2006
Platforma: PSP
Ocena: 5+
Pita Opublikowane przez:

Kocha gry wideo, książki, komiksy i inne przejawy eskapizmu. Chciałby znać Hokuto Shinkena. Najmądrzejszy kolega BAZYLa.

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.