Klapa – opowiadanie

Zmierzch naszej cywilizacji jest nieunikniony. To tylko kwestia czasu. Może się to zdarzyć za pięć lat, a może dopiero w kolejnym pokoleniu, ale jedno jest pewne, nie zdołamy się ocalić.

I to wszystko przeze mnie.

Och, nie zrobiłam przecież tego specjalnie, moje intencje były wręcz odwrotne. Świat miał być lepszy, piękniejszy, szczęśliwszy. Tylko tak jakoś… nie wyszło. A wszyscy wiecie, gdzie można sobie wsadzić szlachetne zamiary.

Zaczęło się od tego, że w końcu udało mi się załapać robotę w mieście. Niby nic wielkiego, ale zawsze. Forsa niespecjalna, szef upierdliwy, no ale wreszcie mogłam iść na swoje i wyrwać się z tej zabitej dechami dziury, gdzie psy nawet dupami nie szczekają. Trzeba było tylko sobie jakieś lokum znaleźć. Poszło łatwo. Zbyt łatwo. Jest chyba nawet takie prawo Murphy’ego, że jak coś idzie za dobrze, to na pewno jest w tym jakiś haczyk. A ja, zamiast zaufać tej całej zakichanej kobiecej intuicji, wlazłam w bagno. Było już za późno na działanie, gdy okazało się, że małe, urocze mieszkanko wynajęte od małej, uroczej staruszki kryło w sobie tajemnicę: znajdowała się w nim brama do innego świata.

Wiem, że to, co piszę brzmi dość niedorzecznie. Ba, idę nawet o zakład, że sama bym w to nie uwierzyła. Przecież bramy do innych wymiarów są jak wypadki samochodowe, nowotwory i olbrzymie majątki dziedziczone po krewnych – zdarzają się innym. Pewnie wolałabym nawet nie wiedzieć, ale on sam wylazł, zupełnie bez zaproszenia!

To było tak. Siedzę sobie przy stole w kuchni i nagle czuję, że ktoś do mnie od tyłu podchodzi. Myślę: złodziej! No, ale jak złodziej, jak drzwi pozamykane? Zerkam z ukosa, ostrożnie, że niby nic. A tam stoi za mną taki koleś, skóra w niezdrowym niebieskim odcieniu, włosy pokręcone. Stoi i się gapi. Dziwne, że nie wrzasnęłam. Groźnie nie wyglądał, raczej na tyle dziwacznie, że to mogło być jakieś przywidzenie, ale one chyba nie ociekają wodą tak, że robi się kałuża, nie?

– Witaj – powiedział. Głos miał, o dziwo, dość miły. – Mam małą prośbę.

Jak się zapewne domyślacie, nie byłam w stanie wykrztusić słowa. Bo jak? Przychodzi znikąd niebieski, mokry facet i ma prośbę.

A on dalej:

– Z poprzednią Strażniczką Przejścia umawialiśmy się, że nie będzie korzystać z detergentów. To nam trochę szkodzi. Ty tu jesteś nowa, więc możesz o tym nie wiedzieć.

Jezusie kochany! Jakiś wariat! – tak wtedy pomyślałam. Jednak on chyba szybko obczaił, że ja nie mam pojęcia o czym mówi. To mi pokazał.

Łazienkę miałam malutką, toaleta nie była osobno. W środku muszla, wanna i pralka. Więcej się nie mieściło. No a on podszedł do WC i podniósł klapę. Patrzę – nic w środku nie ma. To znaczy nic innego, niż w zwykłej toalecie. No to on podniósł deskę. I znów na pierwszy rzut oka przeciętnie. Ale wystarczyło przyjrzeć się nieco dłużej, odrobinę uważniej i już można było dostrzec brunatny wir, kłębiącą się parę, która kotłowała się jakoś tajemniczo. No a potem mi wytłumaczył, że to przejście, jedyna brama między naszymi światami. Prawie nikt o niej wie. Po jego stronie tylko on, po naszej tylko Strażniczka Przejścia, czyli ja.

Chyba rozumiecie, jak zaszokowana byłam! Mieszkałam tu już jakieś trzy miesiące i korzystałam z toalety, że tak powiem, normalnie. Świadomość tego, że w każdej chwili mógł z niej wyskoczyć niebieski facet, z wiadomych względów budziła mój niepokój. Na szczęście warunkiem otwarcia przejścia była podniesiona deska.

Przybysz miał na imię Zatt. Okazał się nad wyraz gadatliwy. Tak w ogóle to nie wyglądał na mieszkańca innego świata. Na oko miał chyba wszystko to, z czym urodziłby się po naszej stronie toalety, za wyjątkiem, oczywiście, koloru skóry. Wydawał się niegroźny, a nawet – ku mojej konsternacji – wyjątkowo przyjazny. Mówił dużo i chętnie opowiadał o swoim świecie.

Ponoć wszyscy jego rodacy od ludzi różnili się tylko karnacją, no i maleńką dozą dodatkowych umiejętności. Każdy z nich miał we władaniu jakąś cząstkę sił natury. Zatt wspomniał, iż jego świat jest w zasadzie bliźniaczy naszemu. Oczywiście bez tych wszystkich osiągnięć cywilizacyjnych, które mu pokazałam. Z jego opowieści wynikało, że żyją dość prymitywnie, ale także dostatnio. Kiedy trzeba sprowadzają deszcz, nie trapią ich klęski żywiołowe, można by rzec, że mają pogodę na zamówienie. Nie wiedzą za to, czym jest telefon czy pralka. Mój błękitny przyjaciel zapraszał mnie nawet na zwiedzenie jego ojczyzny, ale myśl o spuszczeniu się w toalecie napawała mnie jakimś niezrozumiałym lękiem.

Wtedy w moim umyśle zrodził się plan. Czyż nie byłoby wspaniale pomóc sobie nawzajem? My damy im osiągnięcia naszej techniki, nauczymy kilku rzeczy, a oni pomogą nam z walką z żywiołami. Zniknie głód, choroby i wojny. Świat będzie piękny. Mnie samą wzruszyła myśl o poprawie losów ludzkich. Kto wie, jako pomysłodawczyni i właścicielka mieszkania z niezwykłą toaletą, może dostanę nawet Nobla!

Zatt przyjął mój pomysł z entuzjazmem, szczególnie oczarowany możliwościami telewizora i kuchenki mikrofalowej. Zaczęliśmy snuć plany. Długie wieczory mijały nam na doskonaleniu wizji szczęśliwie współpracujących cywilizacji.


No a potem zaczęły się kłopoty w robocie, Zatt też się niewiadomych przyczyn przestał pokazywać i w ten sposób plany naprawiania świata zeszły na dalszą pozycję. No dobra, była i inna okoliczność, ale o tym za moment. Tak czy siak, może nie doszłoby do tego wszystkiego, gdyby nie ten feralny wieczór.

Tego dnia Zatt zaskoczył mnie kompletnie, ni z tego, ni z owego, po dwóch tygodniach nieobecności, wyskakując z sedesu. Deskę, chyba z przyzwyczajenia, zostawiłam podniesioną. Pech chciał, że właśnie wtedy przy lustrze nakładałam makijaż.

– Witaj! – ryknął radośnie, pozostawiając na podłodze sporą kałużę wody z muszli klozetowej. – Mam świetne wieści!

– Mhm? – odparłam, zajęta tuszem do rzęs. Dostrzegłam jednak odbicie Zatta w lustrze, przyglądał mi się podejrzanie badawczo.

– Co ty robisz? Szykujesz się na wojnę?

– Nie, szambonurku – burknęłam, malując drugie oko. – Zgaduj dalej.

– Hm – uśmiechnął się pod nosem. – Więc to pewnie barwy godowe, co?

– Ech, można to tak określić – przytaknęłam mu dla świętego spokoju, ale może i dlatego, że miał sporo racji. Dziś wieczorem spodziewałam się gościa.

– Eeee… nie powiesz mi chyba, że jakiś samiec twojego gatunku połasi się na ciebie? – stwierdził najpoważniejszym w świecie tonem. – Chuda jesteś, piersi nie masz…

Nie przerywając nakładania makijażu, zobaczyłam jak moja twarz robi się karmazynowa, od linii włosów, po czubek brody.

– Gadaj, co masz i spadaj – warknęłam. – Nie mam dziś czasu. Za pięć minut opuszczam deskę.

Zatt usadowił się na koszu z bielizną i wzruszył ramionami.

– Pewnie zauważyłaś, że nie pojawiałem się przez jakiś czas. Otóż muszę cię poinformować, że odbyłem podróż – zrobił efektowną pauzę. – I to do samego króla! Przedstawiłem mu nasz plan. Przyjął go ze sporym entuzjazmem – stwierdził z dumą. – Wkrótce tu przybędzie z całym orszakiem.

– Wkrótce… co?! – wrzasnęłam, odwracając się. Spinka wystrzeliła mi z palców, odbiła się od ściany i wpadła za pralkę. Niedopięty kosmyk włosów spłynął smętnie na moje ramię. – Nie może tu przyjechać! – powiedziałam prędko, widząc jego zaskoczenie. – Ja nie… ja nie jestem kompetentna… nie mam możliwości… to nie ze mną powinien rozmawiać!

– Oczywiście, że nie – Zatt pokiwał głową. – Musisz sprowadzić tu swojego króla.

Jęknęłam, zrozpaczona.

– Widzisz, to nie jest takie łatwe jak ci się wydaje… Miałam pojechać do… do kogo, właściwie? Prezydenta? Premiera? I co mu powiedzieć? Panie prezydencie, ostatnio wylazł mi z sedesu niebieski gość, czy zechciałby pan się z nim spotkać? Śmieszne. Od razu by mnie zamknęli w pokoju bez klamek.

Cholera jasna, dlaczego akurat dziś?!

Rzuciłam okiem na zegarek. Zbliżała się osiemnasta trzydzieści. Nie było czasu na dyskusje.

– Słuchaj, Zatt, możemy porozmawiać o tym później? O, jutro na przykład? – chciał zaprotestować, ale pociągnęłam go za rękę, tak, że zszedł z kosza. – Nie to, że cię wyganiam, ale naprawdę teraz mi się spieszy.

– Nie podoba mi się to. Nie porozmawiałaś jeszcze ze swoim królem, prawda? – spytał, obrażony.

– Nie, ale zrobię to jutro, z samego rana. Obiecuję! – krzyknęłam z zapałem, unosząc rękę ze skrzyżowanymi palcami. I tak nie wiedział, co to znaczy.

W milczeniu, patrząc na mnie ponurym wzrokiem, wszedł do muszli klozetowej i pociągnął za spłuczkę. Zabulgotało, a on okręcił się dookoła własnej osi i zniknął. Ja, czując lekkie wyrzuty sumienia, z trzaskiem spuściłam deskę i klapę.


Przyszedł punktualnie, jak zwykle czarujący i uroczy. Kwiaty, komplementy, uśmiechy. To miał być cudowny wieczór. Gdyby nie pieczeń, o której kompletnie zapomniałam… I tak, gdy doszedł nas lekki swąd przypalanego mięsa, wystrzeliłam jak z procy do kuchni. On powiedział z uśmiechem, że to nic. Że węgiel jest zdrowy. I w tym miejscu popełniłam największy błąd swojego życia, gdyż mój gość, korzystając z chwili przerwy, udał się do łazienki, z bardzo prozaicznej przyczyny.

Reanimowanie pieczeni przerwał mi wrzask. Mój pechowy towarzysz tego wieczoru leżał nieprzytomny na podłodze koło muszli, a z sedesu wystawała niebieska, zarośnięta głowa. Jakaś ciecz spływała jej z włosów po policzku, by zniknąć gdzieś w przepastnych kłębach brody.

– Ups… – wyszeptałam, gdy dotarło do mnie, kim też, najprawdopodobniej, jest przybysz. – Pan król?

Mężczyzna spojrzał na mnie tak, jakby chciał, abym pożałowała faktu swoich narodzin. Cóż, udało mu się. Zmarszczył groźnie brwi, po czym okręcił się i zniknął w odmętach toalety. Ze złością spuściłam deskę i klapę.


Później nie było lepiej. Mój towarzysz, tak okrutnie doświadczony przez los, po odzyskaniu przytomności wcale nie chciał mnie wysłuchać. Poprawił spodnie i chwiejnym krokiem opuścił mieszkanie. Przestał dzwonić. W sumie, nie dziwota. Na pewno nie wywarł na nim dobrego wrażenia fakt, że trzymam faceta w kiblu. A był taki idealny… Z pewnością spuściłby po sobie deskę.

Musiałam wyładować złość. Było dla mnie oczywiste, kto jest winien całej tej sytuacji. Ten zapchlony zdrajca Zatt! Jeszcze tego samego wieczoru otworzyłam przejście i usiadłam na podłodze koło sedesu, czekając aż się zjawi. Nie pomyliłam się w swoich rachunkach. Po kilku minutach już był.

– Nie jest dobrze – stwierdził lakonicznie. A we mnie się zagotowało.

– Nie jest dobrze?! – wrzasnęłam, wywijając pięściami. – Prawie-mężczyzna mojego życia myśli sobie nie wiadomo co! Niemal na zawał mi tu zszedł, bo twój zapyziały król wpadł na pomysł, żeby mnie odwiedzić!

Zatt nadal miał ponurą minę.

Aha – pomyślałam – tu się kroi coś bardzo niedobrego.

– Wiesz – zaczął. – Tak w zasadzie, nasze światy są w stanie wojny. Nie wiem, jakie macie zwyczaje, ale u nas oddanie moczu na czyjąś głowę, jest uważane za gest obraźliwy.

Zakotłowało się we mnie.

– Nie kazałam mu wyłazić z sedesu! – wrzasnęłam, zrywając się na równe nogi.

– Przykro mi – Zatt przybrał smutną minę. – W tej sytuacji nie możemy się dłużej przyjaźnić. Już nie będę cię odwiedzać.

– Jeden plus, co? – mruknęłam z przekąsem, zaplatając ręce na piersiach.

– Przykro mi także, ale nasz władca wydał decyzję o całkowitym zniszczeniu twojego świata – powiedział beznamiętnie. – Ale nie martw się – na jego twarzy zagościł pocieszający uśmiech – zajmie nam to trochę czasu. Teraz muszę się pożegnać, bywaj zdrowa! – krzyknął i spłynął gdzieś rurą od mojego sedesu.

Wolne żarty – pomyślałam. – Zniszczyć nasz świat? Niby w jaki sposób?


Miesiąc później wielkie trzęsienie ziemi zrównało z ziemią któreś azjatyckie państwo. Potem przyszedł monsun czy coś i jeszcze ta wielka fala. No, a w Ameryce Południowej pożar wypalił kawał dżungli.

Aha, w taki.


Zmierzch naszej cywilizacji jest więc nieunikniony. To tylko kwestia czasu. Może się to zdarzyć za pięć lat, a może dopiero w kolejnym pokoleniu, ale jedno jest pewne, nie zdołamy się ocalić.

Naprawdę nie chciałam!

Arkana Opublikowane przez:

3 komentarze

  1. V.
    1 marca 2011
    Reply

    V.

    No tak… jedno się zgadza. Wojna to zawsze wina faceta… Chociaż nie… Trojańską zawdzięczamy Wam, śliczne Panie…

  2. BAZYL
    1 marca 2011
    Reply

    Hmm…

    Niby o kobietę, ale w Wojnie Trojańskiej wojnę rozpętali faceci 😉

  3. Strider
    1 marca 2011
    Reply

    Veto! Ale tak po cichu…

    Ej, strzelacie nam samobója… Było parę wojen wywołanych przez kobiety, nie wszystko złe przez nas…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.