Przypominam o obowiązku pisania postów dłuższych niz 5-10 zadań, poniżej tego limitu posty traktował będe jako osobistą zniewagę. Im post lepszy oczywiście tym lepsze będzie również życie waszych postaci
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
Pamiętajcie o tym że z samego początku wasze życie to życie typowego cyberpunka, strach bierze się w końcu z tego że stopniowo, kroczek po kroczku atmosfera osaczenia się kumuluję. Tak więc, jeśli na samym początku zawiedzie was brak typowego "ZC-klimatu" to obiecuje ze będzie to jedynie uczucie przejsciowe. Jak również to że później strachu będzie aż zanadto. I nie tylko.
Z każdym z was sie skontaktowałem w sprawie wcześniejszych (sprzed kilku dni) dziejów danej postaci. Jeśli jeszcze tego nei zrobiłem - oznacza to ze mam dopiero zamiar to zrobić a was samych nie udało mi się dorwać na PW/GG. Prosze o cierpliwość.
Wszystkie pytania poza sesyjne - topic rekrutacyjny bądź PW. Życzę przyjemnej gry, enjoy!
- Twoja kawa. - powiedział mężczyzna w uniformie bliżej nie określonej służby mającej zapewne za zadanie ochronę obiektu.
- Rzeczywiście, prawie zapomniałem. – powiedział drugi w dokładnie takim samym stroju wlewając gorącą kawę z podniszczałego termosu.
- Jak prawie? Przecież zapomniałeś. To ja ci przypomniałem. – rzekł ponownie pierwszy.
- Czepiasz się, George. Jestem zaspany, nie? - przerwał na chwilę wpadając w zadumę - Niepotrzebnie wczoraj film oglądałem. Choć.. mówię ci Sid, to był absolutnie – zaklął określając jakość filmu, po czym kontynuował – film. Jeden z najlepszych jakie widziałem. Cudny, no cudny. - Spróbował sobie przypominieć sceny obejrzane w kinie mróżąc oczy, co oczywiście wywołało groteskowy grymas wymalowany na jego twarzy.
- O czym? Znowu jakieś pornole? - zaśmiał się głupkowato z własnego żartu.
- Tobie tylko jedno w głowie George. - również zachichotał – To były jakieś tam wojny z anglikami. Najśmieszniejsze było to że stali tam jak zawszone cioty. No żołnieże, nie? W takich rządkach. – napił się kawy po czym kontynouwał – I angole, i nasi stali w kilku równych rządkach na przeciwko siebie, nie? Mówię ci George, myślałem że nie wyrobię. Po co oni tak tam stoją, przecież ci co są w pierwszych szeregach na pewno zginą, co nie? - spojrzał z wyczekiwaniem na kompana.
- Kojarzę, kojarzę. Dlaczego oni się nie schowali gdzieś i pojechali z jakiejś maszynowej krowy angoli siedząc bezpiecznie w krzakach? - spytał..
- Chyba wtedy nie mieli maszynowych gnatów, nie? - podrapał sie po głowie.
- Chyba nie... - Sid zerknął w ekran po czym rzekł – Patrz, ostatni gość przyjechał, jakaś lateksowa paniusia... - kontynouwał w uznany przez obu rozmóców za śmieszny mogący jednak w rzeczywistości zdenerwować przybyłą kobietę.
Kobietę która właśnie się rozglądała po pomieszczeniu do którego przyprowadzili ją strażnicy pracodawcy. Powiedzieli że jest zajęty, ale za to zobaczy resztę członków zespołu który skompletował Breaker. Nie, to nie jest dobre wyrażenie – przyprowadził zupełnie przypadkowych ludzi. Nikt kto wyglądałby jak profesjonalista. Oznaczało to oczywiście jedno – albo zadanie do jakiego zostali wynajęci jest banalnie proste albo Jerry wysyła ludzi których spokojnie może się pozbyć. Nie trzeba specjalnie się domyślać która opcja byłaby lepsza. Nadia, bo tak zwała sie przyprowadzona dziewoja rozglądała się po oszklonym małym pomieszczeniu. Już rozumiała co Sizzler rozumiał poprzez "zobaczy resztę członków zespołu". Wszyscy inni siedzieli w dokładnie takich samych oszklonych pomieszczeniach. Poniżej zaś prowadził oświetlony fioletowymi światłowodami. Trzeba przyznać – architekt był całkiem pomysłowy. Zresztą kto wie czy nie był to pomysł Jerry'ego; zawsze wiedział że zrobienie wrażenia na kimkolwiek oraz wyrobienie sobei szacunku zależy również od tego jak prezentuje się otoczenie. Tutaj prezentowało się istnie psychodelicznie. Wrażenie robiło rownież skąpane w świetle oblicze samego Sizzlera oraz powoli zjeżdzajacych platform na których przebywaliście. Zaprosił was gestem dłoni do następnej sali. Tam też usiedliście i mogliście zapoznać się z tym co chciał powiedzieć Sizzler.
- Witam, witam! Widzę że nie zrobiło na was zbytniego wrażenia moje małe przedstawienie. - wyszczerzył swe nienaturalnie białe zęby – Szczerze powiedziawszy, lubię takie rzeczy... bawią mnie. - nagle spoważniał – Niestety wezwałem was byście załatwili parę spraw które wybitnie – zaakcentował to słowo – mi się nie podobają. - westchnął po czym wstał od stołu i zaczął krążyć wokół niego mijając każdego z was – Dwa dni temu do San José miał dotrzeć dobrze ubezpieczony konwój zawierający ponad tysiąc karabinów Darra-Polytechnic M9. – służba przyniosła szklanki z bourbonem które położyła przed każdym z was – Wraz z amunicją .– Jerry zacisnął pięść na jednej z wystajacych futurystycznych rur mających być najprawdopodobnie czymś w rodzaju ozdoby – Konwój nie dotarł na miejsce. Nie dziwię się specjalnie dlaczego mój klient jest wściekły. Ja bowiem również czuję się.. źle. - gdy wypowiadał te zdania zginał powoli acz skutecznie ową metalową rurę. Nic zresztą dziwnego, Jerry Sizzler był barczystym blondynem który prócz łamania swoich wrogów i kobiecych serc bez trudu łamał również większość naturalnych zabezpieczeń. Po chwili wypił jednym haustem całą swą whisky i kontynuował:
- Oczywiście kazałem zbadać okolicę swoim ludziom, dowiedziałem się również, że w okolicy znajduje się fabryka produkująca jakieś jedzenie dla bogatszych. - siadł wyciągajac się jakby ospale na krześle – Wiecie no, nie jakieś pieprzone puszki tylko całkiem dobre w miarę – zaakcentował to słowo – naturalną żywność. Słowem – luksus. Ale, ale.. wy jeszcze nie wiecie gdzie znajduję się "Spółka Dobre Żarcie", na prawdę, idiotyczniejszej nazwy to chyba nie mogli wymyślić. - zapukał koniuszkami palców o blat – W samym środku Doliny Śmierci, żesz – zaklął co przyprawiło mu widać humoru ponieważ wyszczerzył swę śnieżnoniałe zęby – nie chcę wiedzieć ile wody zużywają, na pustyni urządzać farmę. – zachichotał – O ile wiem znajdowało się tam kiedyś wielkie więzienie federalne. Można sobie wyobrazić w jakich warunkach się tam pracuje. Ale, ale; ale to akurat mam gdzieś. Skontaktowałem się z szefem tego burdelu, Jacobem Crane. Sukinsyn twierdził, że nie widział żadnego konwoju. Oczywiście udałem że biorę to za dobrą monetę ale nie trzeba chyba być geniuszem żeby stwierdzić że cos tu śmierdzi. - zwrócił wzrok na pustą szklankę – Wysłałem chłopców na rekonesnas, gość ma cały teren chroniony nie gorzej niż to robi wojsko. Całą dobę wieżyczki, wozy patrolujące. Jakby na wojnę się gotował, skurwysyn jeden. - żachnął się i splunął prosto do chromowanej popielniczki, również i w tym aspekcie otoczenia architekt zachował styl całego budynku – Teraz, przejdźmy do konkretów – Chcę abyście dostali się do wnętrza "Zielonej Nadzieji", tak nazywa się fabryka, i dowiedzieli się czy są jakieś ślady mojego konwoju. Sprawa nie jest trudna, na głowę jestem gotów zapłacić 5000 e$, jeśli znajdziecie sam konwój dodatkowy tysiak... a jeśli uda wam się powrócić z całym ładunkiem to macie łącznie dziesięc baksów w kieszeni. - spojrzał na wyglądajacego na nordyka mężczyzne – I co poniektórym anulować zobowiązania z przeszłości. Dodatkowo jestem wstanie załatwić wam w miarę dostepne fałszywe dokumenty bądź... na przykład załatwić pracę w fabryce. Wolałbym żebyście decyzję podjeli już teraz, daję bowiem wam na wykonanie zadania dwa tygodnie, licząc od teraz. – ponownie się wyszczerzył – Jakieś propozycję? Nie wiem, opinie? - skrzyżował ręce na piersi – Zresztą, gdzie moja maniery; jeszcze się nie znacie. - zaśmiał się basowo – Zacznijmy więc poznawanie... propozycji.