[MGS] Psy Wojny

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
[MGS] Psy Wojny
Poczucie koherencji (ang. The sense of coherence) to konstrukt teoretyczny, wprowadzony przez Aarona Antonovskyego, który oznacza globalną orientację człowieka, wyrażającą stopień, w jakim ma on trwałe, choć dynamiczne poczucie pewności, że:
bodźce napływające w ciągu życia ze środowiska wewnętrznego i zewnętrznego mają charakter ustrukturowany, przewidywalny i wytłumaczalny (zrozumiałość);
dostępne są zasoby, które pozwolą mu sprostać wymaganiom stawianym przez bodźce (zaradność);
wymagania te są dla niego wyzwaniem wartym wysiłku i zaangażowania (sensowność).
Poczucie koherencji składa się ze zdolności zrozumienia wydarzeń (ang. comprehensibility), poczucia zaradności (ang. manageability) i poczucia sensowności (ang. meaningfulness) podejmowania zaangażowania i kreowania własnego życia.
Pojęcie poczucia koherencji jest stosowane przede wszystkim w psychologii zdrowia, jako nazwa czynnika prewencyjnego dla zachowania zdrowia.
Kojima Productions dumnie prezentuje…
Po Drugiej Wojnie Światowej, planeta została podzielona na dwie części. Wschód i zachód… zbudowało to fundamenty nowej ery, nazwanej Zimną Wojną.
Scenariusz i reżyseria: Hideo Kojima
Były to czasy niewidzialnych konfliktów, niewidzialnych żołnierzy, oraz niewidzialnych pól bitew. Wczorajsi przyjaciele stawali się dzisiejszymi wrogami, zaś politycy dzielili między siebie nasze domy, nasze rodziny i naszą ziemię…
Muzyka: Harry Gregson-Williams
Główny motyw muzyczny „Freak on a leash” w wykonaniu zespołu Korn
Ja? Ja byłem jednym z żołnierzy.
METAL GEAR SOLID
Psy Wojny
28 Lutego, 1972 rok… Mozambik.
Opowiem wam moją historię, a przynajmniej tą jej część którą uznałem za wartą przekazania. Pamiętam wydarzenia tych kilku miesięcy nawet teraz, jakby to wydarzyło się wczoraj… echa zabitych i świst pocisków wciąż dręczą mnie we snach, nie pozwalając o sobie zapomnieć, nawet mimo faktu że upłynęło już prawie trzydzieści lat.
Konsultant ds. uzbrojenia: Motosada Mori
Zamknijcie teraz oczy i razem cofnijmy się w czasie… do szalonych lat siedemdziesiątych, w których Ameryka utraciła swoją niewinność. Widzicie to, prawda? Tłumy długowłosych kobiet i mężczyzn, ubranych w odważne kolorowe stroje… niektórzy z gitarami, inni palący blanty na ulicy, a jeszcze inni trzymający tablice z pacyfistycznymi hasłami. Na ulicach jeżdżą samochody uważane teraz za klasyki, zaś ludzie nie zdają sobie sprawy, ile ich stary gruchot może być wart u schyłku millenium. Nocami ludzie chodzą do klubów ze striptizem, gdzie testują nowe wynalazki, które mogą zabarwić ich i tak różowe życia.
Świat się zmieniał wtedy tak dynamicznie, że każdy kto stanął by popatrzeć wokół siebie, zostałby zdeptany przez biegnący na oślep tłum…
David Hayter
Josh Keaton
Teraz, kiedy masz już przed oczyma widok tej szalonej epoki Johna Lennona, narkotyków, seksu i rock ‘n rolla… mogę ci pokazać ciemniejszy obraz.
Dosłownie ciemniejszy, gdyż pierwsza scena mojej opowieści zaczyna się wczesnym rankiem.
Prolog: Operacja „Lisia Nora”
21 Luty, 1972 rok… Waszyngton D.C.
- Gówno prawda.
Słowa wymknęły się z moich ust niemal automatycznie. Stan w jakim się wtedy znajdowałem, psycholog określiłby jako graniczny stan depresji.
Cóż, zawsze się tak czułem po większych imprezach, organizowanych przez mojego redaktora naczelnego. Ale tym razem czułem że przesadziłem…
Już nigdy nic nie wypiję.
- A jednak, pismo przyszło z samej góry – od P-r-e-z-y-d-e-n-t-a całych pieprzonych, Stanów Zjednoczonych!
Niski, łysy mężczyzna siedzący wygodnie przede mną (na starej brązowej sofie- muszę pozbyć się tego gówna) prawie wyskakiwał z gaci z podniecenia. Ja w tej chwili nie bardzo miałem ochoty na myślenie, ani domysły… wszystko czego pragnąłem, to kubek kawy oraz łyk świeżego powietrza, przesiąkniętego boskim aromatem tytoniu. Wstałem więc, podciągając swoje slipy (mój łysy kolega zastał mnie jeszcze w łóżku) po czym podszedłem do okna i je otworzyłem na oścież. Podmuch zimnego wiatru… tego mi było trzeba.
Podmuch zimnego wiatru, by na chłodno ocenić moją sytuację. Bałagan na podłodze, rozrzucone ciuchy i resztki wczorajszej pizzy… kilka walających się po stole puszek po piwie (niestety pustych)… paczka kondomów której ku swemu zażenowaniu nie ukryłem przed matką, która odwiedziła mnie przedwczoraj. Dziwne, ale do tej pory nie znalazłem chęci by się schylić i wyrzucić śmieć do kosza.
Brak kefiru w lodówce.
- Ed, dostałeś pisemną prośbę o napisanie artykułu do czołowej gazety w całych stanach, napisaną przez samego Nixona, a wszystko co robisz… to drapiesz się po jajach!?
Ziewnąłem. Może po prostu nie docierały jeszcze do mnie jego słowa. Podszedłem do lustra, zawieszonego tuż obok mojej szafy – jedynej nowej i wciąż stuprocentowo sprawnej części wyposażenia mego domu.
- Jest trzecia nad ranem… więc powiedz mi…
Znowu ziewnąłem.
- Co jest takiego… *specjalnego*… w tym piśmie…
Spojrzałem na swoje odbicie. Cholera, dwadzieścia siedem lat na karku… a czerwiec (i moje urodziny szóstego) zbliżał się wielkimi krokami, niosąc w ręku liczbę „dwadzieścia osiem”.
Na fryzurę nigdy nie musiałem narzekać. Krótko strzyżone, blond włosy (choć wielu myliło je z siwymi), z lekkim kogucikiem z tyłu. Zacząłem gładzić swój zarost… nie goliłem się od trzech dni. Spojrzałem raz jeszcze w swoje niebieskie, drańskie oczy… i ziewnąłem.
- Nie licząc tego co już ci powiedziałem Edwardzie…
Powiodłem po moim kompanie zaspanym wzrokiem, zaś na twarzy ciekawość mieszała się z obojętnością.
- … to wysyłają cię do Afryki.
Z powrotem w Mozambiku
Druga scena mojej opowieści, także zaczyna się w nocy. Wyobraź sobie teraz szum fal oceanu indyjskiego, chłodną bryzę, oraz bijące zewsząd ciepło… poczuj na sobie wilgoć ładowni, smród zepsutych ryb które jakiś idiota załadował zamiast zjadliwych, narkotyczną woń smaru… wszystko zmieszane z ludzkim potem.
Wyobraź sobie ciszę, która zamiast koić, buduje atmosferę tak gęstą, że można by w powietrzu siekierę powiesić.
Teraz namaluj w wyobraźni taką scenę…
Jest ciemno, jedyne światło dobiega z pozapalanych gdzieniegdzie latarek. Obudziłem się piętnaście minut temu, choć moi nowi towarzysze są na nogach już od godziny. Nie wiem dokładnie która godzina, ale mój zegarek pokazuje pół do czwartej nad ranem. Kilkudziesięciu chłopa, wszyscy ubrani w jednakowe kombinezony, dzierżący podobny sprzęt. Odpierdoleni jak na paradę można by rzec. Siedzą na podłodze w mokrej ładowni, czując jak woda przenika do ich tyłków… siedzą pod ścianami statku który nas dostarczył tutaj, do wybrzeży Afryki.
Jakichś trzech facetów stoi pośrodku, gadając o czymś cicho. To chyba oficerowie… zaczynam się zastanawiać, czy światła nie są pogaszone abym nie robił zdjęć. Wśród tych „oficerów” rozpoznaję tamtego garniaka z Waszyngtonu… jednookiego generała, który towarzyszył Nixonowi podczas konferencji prasowej.
Zaczynam rozglądać się po ładowni. Cholera, dopiero teraz zauważyłem co mi zasłaniało żołnierzy przy przeciwległej ścianie. Cztery wojskowe poduszkowce.
Po krótkiej chwili, jeden z gadających „oficerów” odchodzi od reszty. Wygląda dość młodo, przynajmniej w porównaniu do innych z tej trójki. Ma długie blond włosy, oraz widoczny gęsty zarost. Ach… przypominam go sobie z odprawy.
Pułkownik Campbell.
- Dobra, cipki! Podnoście mokre tyłki i wskakujcie do poduszkowców, pronto!
Po tym jednym prostym zdaniu, wszyscy nagle się podnieśli. Zawtórowałem im. I bez żadnych przepychanek, z wielką dokładnością i teatralną perfekcją każdy zaczął zajmować miejsca w pojazdach. Już miałem ruszyć do przodu i zająć własne miejsce, gdy Campbell krzyknął i do mnie…
- Edward Smith! Usiądziesz obok mnie.
I wskazał ręką na jeden z tylnich poduszkowców.
Data nieznana, 197X… gdzieś w Ameryce Północnej.
Chrząknięcie. Znajdujecie się w wielkiej sali… tej, z którą randka czekała na was od dawna. To dzisiejszego dnia rozstrzygną się wasze losy.
- Za ściąganie trzysta pompek! W jednej serii…
Grzmiał głos Pułkownika. Oto był przed wami ostateczny egzamin, po którym zostaniecie pełnoprawnymi członkami oddziału Fox- Hound… i ukończycie trening.
Sala w której pisaliście była niewielka, zdolna pomieścić góra dziesięć osób. Pokusa aby ściągnąć była tym większa, że siedzieliście (zapewne zgodnie z zamysłem dowództwa) wyjątkowo blisko siebie. Ale z drugiej strony, perspektywa utraty rąk za karę skutecznie niszczyła wszelkie chęci na ściąganie.
Pytania nie były łatwe. Wymagały znajomości sytuacji światowej, bezbłędnego rozpoznania najnowszego ekwipunku, perfekcyjnej znajomości języków oraz znania na pamięć nazw i położenie wszelkich państw i państewek na świecie. Ale na tym się nie kończyło… ostatni egzamin sprawdzał przede wszystkim psychikę żołnierza, jego wolę przetrwania.
Dochodziłeś już do końca testu, odpowiadając na każde pytania wedle własnej wiedzy. Pozostawała tylko ostatnia część egzaminu… wymagająca inwencji, oraz myślenia ze strony przyszłych komandosów.
1) Masz uwolnić ważnego zakładnika, przetrzymywanego w zabarykadowanym i strzeżonym, jednopiętrowym budynku. Opisz przebieg akcji.
2) Podczas przesłuchiwania wrogiego szpiega, gdy już nie jest w stanie nic więcej mówić, spluwa ci w twarz. Co robisz?
3) Gdybyś miał wybrać jedną z trzech dróg na miejsce misji, którą wybrałbyś? Powietrze, wodę, czy ląd?
4) Masz za zadanie zlikwidowanie celu który jest strzeżony, lecz na otwartej przestrzeni. W jaki sposób wykonasz zadanie, zakładając że masz wszystkie potrzebne środki do każdej sposobności?
5) Opisz cel misji oraz jej warunki, które wzbudzają u ciebie największe emocje.
bodźce napływające w ciągu życia ze środowiska wewnętrznego i zewnętrznego mają charakter ustrukturowany, przewidywalny i wytłumaczalny (zrozumiałość);
dostępne są zasoby, które pozwolą mu sprostać wymaganiom stawianym przez bodźce (zaradność);
wymagania te są dla niego wyzwaniem wartym wysiłku i zaangażowania (sensowność).
Poczucie koherencji składa się ze zdolności zrozumienia wydarzeń (ang. comprehensibility), poczucia zaradności (ang. manageability) i poczucia sensowności (ang. meaningfulness) podejmowania zaangażowania i kreowania własnego życia.
Pojęcie poczucia koherencji jest stosowane przede wszystkim w psychologii zdrowia, jako nazwa czynnika prewencyjnego dla zachowania zdrowia.
Kojima Productions dumnie prezentuje…
Po Drugiej Wojnie Światowej, planeta została podzielona na dwie części. Wschód i zachód… zbudowało to fundamenty nowej ery, nazwanej Zimną Wojną.
Scenariusz i reżyseria: Hideo Kojima
Były to czasy niewidzialnych konfliktów, niewidzialnych żołnierzy, oraz niewidzialnych pól bitew. Wczorajsi przyjaciele stawali się dzisiejszymi wrogami, zaś politycy dzielili między siebie nasze domy, nasze rodziny i naszą ziemię…
Muzyka: Harry Gregson-Williams
Główny motyw muzyczny „Freak on a leash” w wykonaniu zespołu Korn
Ja? Ja byłem jednym z żołnierzy.
METAL GEAR SOLID
Psy Wojny
28 Lutego, 1972 rok… Mozambik.
Opowiem wam moją historię, a przynajmniej tą jej część którą uznałem za wartą przekazania. Pamiętam wydarzenia tych kilku miesięcy nawet teraz, jakby to wydarzyło się wczoraj… echa zabitych i świst pocisków wciąż dręczą mnie we snach, nie pozwalając o sobie zapomnieć, nawet mimo faktu że upłynęło już prawie trzydzieści lat.
Konsultant ds. uzbrojenia: Motosada Mori
Zamknijcie teraz oczy i razem cofnijmy się w czasie… do szalonych lat siedemdziesiątych, w których Ameryka utraciła swoją niewinność. Widzicie to, prawda? Tłumy długowłosych kobiet i mężczyzn, ubranych w odważne kolorowe stroje… niektórzy z gitarami, inni palący blanty na ulicy, a jeszcze inni trzymający tablice z pacyfistycznymi hasłami. Na ulicach jeżdżą samochody uważane teraz za klasyki, zaś ludzie nie zdają sobie sprawy, ile ich stary gruchot może być wart u schyłku millenium. Nocami ludzie chodzą do klubów ze striptizem, gdzie testują nowe wynalazki, które mogą zabarwić ich i tak różowe życia.
Świat się zmieniał wtedy tak dynamicznie, że każdy kto stanął by popatrzeć wokół siebie, zostałby zdeptany przez biegnący na oślep tłum…
David Hayter
Josh Keaton
Teraz, kiedy masz już przed oczyma widok tej szalonej epoki Johna Lennona, narkotyków, seksu i rock ‘n rolla… mogę ci pokazać ciemniejszy obraz.
Dosłownie ciemniejszy, gdyż pierwsza scena mojej opowieści zaczyna się wczesnym rankiem.
Prolog: Operacja „Lisia Nora”
21 Luty, 1972 rok… Waszyngton D.C.
- Gówno prawda.
Słowa wymknęły się z moich ust niemal automatycznie. Stan w jakim się wtedy znajdowałem, psycholog określiłby jako graniczny stan depresji.
Cóż, zawsze się tak czułem po większych imprezach, organizowanych przez mojego redaktora naczelnego. Ale tym razem czułem że przesadziłem…
Już nigdy nic nie wypiję.
- A jednak, pismo przyszło z samej góry – od P-r-e-z-y-d-e-n-t-a całych pieprzonych, Stanów Zjednoczonych!
Niski, łysy mężczyzna siedzący wygodnie przede mną (na starej brązowej sofie- muszę pozbyć się tego gówna) prawie wyskakiwał z gaci z podniecenia. Ja w tej chwili nie bardzo miałem ochoty na myślenie, ani domysły… wszystko czego pragnąłem, to kubek kawy oraz łyk świeżego powietrza, przesiąkniętego boskim aromatem tytoniu. Wstałem więc, podciągając swoje slipy (mój łysy kolega zastał mnie jeszcze w łóżku) po czym podszedłem do okna i je otworzyłem na oścież. Podmuch zimnego wiatru… tego mi było trzeba.
Podmuch zimnego wiatru, by na chłodno ocenić moją sytuację. Bałagan na podłodze, rozrzucone ciuchy i resztki wczorajszej pizzy… kilka walających się po stole puszek po piwie (niestety pustych)… paczka kondomów której ku swemu zażenowaniu nie ukryłem przed matką, która odwiedziła mnie przedwczoraj. Dziwne, ale do tej pory nie znalazłem chęci by się schylić i wyrzucić śmieć do kosza.
Brak kefiru w lodówce.
- Ed, dostałeś pisemną prośbę o napisanie artykułu do czołowej gazety w całych stanach, napisaną przez samego Nixona, a wszystko co robisz… to drapiesz się po jajach!?
Ziewnąłem. Może po prostu nie docierały jeszcze do mnie jego słowa. Podszedłem do lustra, zawieszonego tuż obok mojej szafy – jedynej nowej i wciąż stuprocentowo sprawnej części wyposażenia mego domu.
- Jest trzecia nad ranem… więc powiedz mi…
Znowu ziewnąłem.
- Co jest takiego… *specjalnego*… w tym piśmie…
Spojrzałem na swoje odbicie. Cholera, dwadzieścia siedem lat na karku… a czerwiec (i moje urodziny szóstego) zbliżał się wielkimi krokami, niosąc w ręku liczbę „dwadzieścia osiem”.
Na fryzurę nigdy nie musiałem narzekać. Krótko strzyżone, blond włosy (choć wielu myliło je z siwymi), z lekkim kogucikiem z tyłu. Zacząłem gładzić swój zarost… nie goliłem się od trzech dni. Spojrzałem raz jeszcze w swoje niebieskie, drańskie oczy… i ziewnąłem.
- Nie licząc tego co już ci powiedziałem Edwardzie…
Powiodłem po moim kompanie zaspanym wzrokiem, zaś na twarzy ciekawość mieszała się z obojętnością.
- … to wysyłają cię do Afryki.
Z powrotem w Mozambiku
Druga scena mojej opowieści, także zaczyna się w nocy. Wyobraź sobie teraz szum fal oceanu indyjskiego, chłodną bryzę, oraz bijące zewsząd ciepło… poczuj na sobie wilgoć ładowni, smród zepsutych ryb które jakiś idiota załadował zamiast zjadliwych, narkotyczną woń smaru… wszystko zmieszane z ludzkim potem.
Wyobraź sobie ciszę, która zamiast koić, buduje atmosferę tak gęstą, że można by w powietrzu siekierę powiesić.
Teraz namaluj w wyobraźni taką scenę…
Jest ciemno, jedyne światło dobiega z pozapalanych gdzieniegdzie latarek. Obudziłem się piętnaście minut temu, choć moi nowi towarzysze są na nogach już od godziny. Nie wiem dokładnie która godzina, ale mój zegarek pokazuje pół do czwartej nad ranem. Kilkudziesięciu chłopa, wszyscy ubrani w jednakowe kombinezony, dzierżący podobny sprzęt. Odpierdoleni jak na paradę można by rzec. Siedzą na podłodze w mokrej ładowni, czując jak woda przenika do ich tyłków… siedzą pod ścianami statku który nas dostarczył tutaj, do wybrzeży Afryki.
Jakichś trzech facetów stoi pośrodku, gadając o czymś cicho. To chyba oficerowie… zaczynam się zastanawiać, czy światła nie są pogaszone abym nie robił zdjęć. Wśród tych „oficerów” rozpoznaję tamtego garniaka z Waszyngtonu… jednookiego generała, który towarzyszył Nixonowi podczas konferencji prasowej.
Zaczynam rozglądać się po ładowni. Cholera, dopiero teraz zauważyłem co mi zasłaniało żołnierzy przy przeciwległej ścianie. Cztery wojskowe poduszkowce.
Po krótkiej chwili, jeden z gadających „oficerów” odchodzi od reszty. Wygląda dość młodo, przynajmniej w porównaniu do innych z tej trójki. Ma długie blond włosy, oraz widoczny gęsty zarost. Ach… przypominam go sobie z odprawy.
Pułkownik Campbell.
- Dobra, cipki! Podnoście mokre tyłki i wskakujcie do poduszkowców, pronto!
Po tym jednym prostym zdaniu, wszyscy nagle się podnieśli. Zawtórowałem im. I bez żadnych przepychanek, z wielką dokładnością i teatralną perfekcją każdy zaczął zajmować miejsca w pojazdach. Już miałem ruszyć do przodu i zająć własne miejsce, gdy Campbell krzyknął i do mnie…
- Edward Smith! Usiądziesz obok mnie.
I wskazał ręką na jeden z tylnich poduszkowców.
Data nieznana, 197X… gdzieś w Ameryce Północnej.
Chrząknięcie. Znajdujecie się w wielkiej sali… tej, z którą randka czekała na was od dawna. To dzisiejszego dnia rozstrzygną się wasze losy.
- Za ściąganie trzysta pompek! W jednej serii…
Grzmiał głos Pułkownika. Oto był przed wami ostateczny egzamin, po którym zostaniecie pełnoprawnymi członkami oddziału Fox- Hound… i ukończycie trening.
Sala w której pisaliście była niewielka, zdolna pomieścić góra dziesięć osób. Pokusa aby ściągnąć była tym większa, że siedzieliście (zapewne zgodnie z zamysłem dowództwa) wyjątkowo blisko siebie. Ale z drugiej strony, perspektywa utraty rąk za karę skutecznie niszczyła wszelkie chęci na ściąganie.
Pytania nie były łatwe. Wymagały znajomości sytuacji światowej, bezbłędnego rozpoznania najnowszego ekwipunku, perfekcyjnej znajomości języków oraz znania na pamięć nazw i położenie wszelkich państw i państewek na świecie. Ale na tym się nie kończyło… ostatni egzamin sprawdzał przede wszystkim psychikę żołnierza, jego wolę przetrwania.
Dochodziłeś już do końca testu, odpowiadając na każde pytania wedle własnej wiedzy. Pozostawała tylko ostatnia część egzaminu… wymagająca inwencji, oraz myślenia ze strony przyszłych komandosów.
1) Masz uwolnić ważnego zakładnika, przetrzymywanego w zabarykadowanym i strzeżonym, jednopiętrowym budynku. Opisz przebieg akcji.
2) Podczas przesłuchiwania wrogiego szpiega, gdy już nie jest w stanie nic więcej mówić, spluwa ci w twarz. Co robisz?
3) Gdybyś miał wybrać jedną z trzech dróg na miejsce misji, którą wybrałbyś? Powietrze, wodę, czy ląd?
4) Masz za zadanie zlikwidowanie celu który jest strzeżony, lecz na otwartej przestrzeni. W jaki sposób wykonasz zadanie, zakładając że masz wszystkie potrzebne środki do każdej sposobności?
5) Opisz cel misji oraz jej warunki, które wzbudzają u ciebie największe emocje.
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Tawerniak
- Posty: 1271
- Rejestracja: środa, 14 lutego 2007, 21:43
- Numer GG: 10455731
- Lokalizacja: Radzymin
G. "T". B.
1) Masz uwolnić ważnego zakładnika, przetrzymywanego w zabarykadowanym i strzeżonym, jednopiętrowym budynku. Opisz przebieg akcji.
1. Podkradam się pod budynek, wykorzystując wszelkie właściwości terenu (krzaki, zaspy śniegowe, parkany itp.).
2. Wrzucam flashbanga przez okno pomieszczenia, gdzie znajduje się zakładnik.
3. Wskakuję przez okno i zabijam napastników.
4. Podpalam budynek.
5. W powstałym zamęcie uciekam wraz z zakładnikiem z budynku do punktu ewakuacji.
W razie gdyby okien nie było, wyrywam deskę z dachu. W razie gdyby dach nie był drewniany, a okien nie było, wywabiam kogoś z budynku za pomocą odebranego jakiemuś znajdującemu się na zewnątrz wartownikowi (którego zabijam nożem). Czekam aż wyjdzie i otworzy drzwi, po czym procedura wygląd tak samo.
2) Podczas przesłuchiwania wrogiego szpiega, gdy już nie jest w stanie nic więcej mówić, spluwa ci w twarz. Co robisz?
Spokojnie ścieram jego ślinę z twarzy i z twarzą pokerzysty wyrywam mu ząb, na razie jeden. Za każdą następną powtórkę kolejny.
3) Gdybyś miał wybrać jedną z trzech dróg na miejsce misji, którą wybrałbyś? Powietrze, wodę, czy ląd?
Ląd. W ten sposób nie zwracam na siebie uwagi, dopóki nie będę na miejscu.
4) Masz za zadanie zlikwidowanie celu który jest strzeżony, lecz na otwartej przestrzeni. W jaki sposób wykonasz zadanie, zakładając że masz wszystkie potrzebne środki do każdej sposobności?
Wszedłbym na jakąś wysoką pozycję, rozłożył wygodnie, wyciągnął karabin snajperski i strzelił w głowę, po czym ewakuował się helikopterem. Proste.
5) Opisz cel misji oraz jej warunki, które wzbudzają u ciebie największe emocje.
Cel: zabić Kogoś Ważnego. Warunki: duże miasto, mnóstwo ludzi, wąskie uliczki, Ktoś Ważny wygłasza przemowę do swoich podwładnych, na najwyższym budynku w mieście czeka na mnie helikopter ewakuacyjny. Ponadto dobry karabin snajperski i niewyróżniające mnie z tłumu ubranie.
Na pytania Greg odpowiedział bez chwili wahania. Było, nie było, w Wietnamie robił gorsze (i głupsze) rzeczy. Nawet nie przejrzał kartki, położył ją po prostu na skraju stolika, przyjął swój ulubiony psychopatyczny uśmieszek i założył ręce za głowę. Oparł się wygodnie i czekał na koniec tego bezsensownego testu...
1) Masz uwolnić ważnego zakładnika, przetrzymywanego w zabarykadowanym i strzeżonym, jednopiętrowym budynku. Opisz przebieg akcji.
1. Podkradam się pod budynek, wykorzystując wszelkie właściwości terenu (krzaki, zaspy śniegowe, parkany itp.).
2. Wrzucam flashbanga przez okno pomieszczenia, gdzie znajduje się zakładnik.
3. Wskakuję przez okno i zabijam napastników.
4. Podpalam budynek.
5. W powstałym zamęcie uciekam wraz z zakładnikiem z budynku do punktu ewakuacji.
W razie gdyby okien nie było, wyrywam deskę z dachu. W razie gdyby dach nie był drewniany, a okien nie było, wywabiam kogoś z budynku za pomocą odebranego jakiemuś znajdującemu się na zewnątrz wartownikowi (którego zabijam nożem). Czekam aż wyjdzie i otworzy drzwi, po czym procedura wygląd tak samo.
2) Podczas przesłuchiwania wrogiego szpiega, gdy już nie jest w stanie nic więcej mówić, spluwa ci w twarz. Co robisz?
Spokojnie ścieram jego ślinę z twarzy i z twarzą pokerzysty wyrywam mu ząb, na razie jeden. Za każdą następną powtórkę kolejny.
3) Gdybyś miał wybrać jedną z trzech dróg na miejsce misji, którą wybrałbyś? Powietrze, wodę, czy ląd?
Ląd. W ten sposób nie zwracam na siebie uwagi, dopóki nie będę na miejscu.
4) Masz za zadanie zlikwidowanie celu który jest strzeżony, lecz na otwartej przestrzeni. W jaki sposób wykonasz zadanie, zakładając że masz wszystkie potrzebne środki do każdej sposobności?
Wszedłbym na jakąś wysoką pozycję, rozłożył wygodnie, wyciągnął karabin snajperski i strzelił w głowę, po czym ewakuował się helikopterem. Proste.
5) Opisz cel misji oraz jej warunki, które wzbudzają u ciebie największe emocje.
Cel: zabić Kogoś Ważnego. Warunki: duże miasto, mnóstwo ludzi, wąskie uliczki, Ktoś Ważny wygłasza przemowę do swoich podwładnych, na najwyższym budynku w mieście czeka na mnie helikopter ewakuacyjny. Ponadto dobry karabin snajperski i niewyróżniające mnie z tłumu ubranie.
Na pytania Greg odpowiedział bez chwili wahania. Było, nie było, w Wietnamie robił gorsze (i głupsze) rzeczy. Nawet nie przejrzał kartki, położył ją po prostu na skraju stolika, przyjął swój ulubiony psychopatyczny uśmieszek i założył ręce za głowę. Oparł się wygodnie i czekał na koniec tego bezsensownego testu...
Ostatnio zmieniony piątek, 6 kwietnia 2007, 20:09 przez Tevery Best, łącznie zmieniany 1 raz.

-
- Majtek
- Posty: 123
- Rejestracja: niedziela, 7 stycznia 2007, 22:36
- Numer GG: 2343993
- Lokalizacja: Gród Bydgoszcz
- Kontakt:
M L
Spojrzał na ostatnie kilka pytań. Przeczytał każde z nich kilka razy. Był zdenerwowany, nawet podczas największego upału w wietnamskiej dżungli się tak nie pocił. Przeczesał krótkie, ciemne włosy palcami, skrzywił się i mokrą dłoń wytarł w spodnie. Między palcami prawej dłoni wirował nerwowo długopis. Weź się w garść żołnierzu... - skarcił się i odetchnął głęboko - Wszystko co przeszedłem prowadziło mnie właśnie tutaj, do tej chwili...
Odetchnął jeszcze raz i zaczął pisać nieco koślawym pismem.
1) Operacja wykonalna jedynie w grupie od 3 osób wzwyż. Pod osłoną nocy. Granaty dymne by ograniczyć widoczność wewnątrz budynku można wstrzelić przez okna, opcjonalne użycie ładunków rozbłyskowych. Jednocześnie z zasłoną dymną należy zniwelować drzwi(ładunek wybuchowy bądź wyważyć) zgranie w czasie niezbędne, gdyż nie pozwala na przemyślane reakcje ze strony terrorystów. Wejście za pomocą kilku dróg (drzwi/okna). Ogień ograniczony do minimum, wcześniejsze rozpoznanie ilości terrorystów wyjątkowo pomocne. Po dotarciu do zakładnika jego bezpieczne wydostanie staje się priorytetem(transport powinien czekać na niego przed budynkiem, dostarczony w momencie rozpoczęcia akcji).
Kolejne pytanie go zdziwiło, wzruszył ramionami i napisał
2)Spokojnie wycieram twarz, po czym każe go wyprowadzić.
3) Powietrze Odpowiedź napisał bez większego namysłu. W Nam'ie dobry pilot był najlepszym przyjacielem każdego oddziału i nie jednego helikoptery wyciągnęły z oblężenia.
4) Potrzebny karabinek z lunetą i ładunek wybuchowy o niewielkiej mocy dla odwrócenia uwagi ochrony, może być też ładunek rozbłyskowy, byle odpalany drogą radiową.
Ładunek podłożyć w kierunku przeciwnym niż ten z którego zostanie oddany strzał, tak by ochrona zauważyła wybuch. Reszta to już tylko wycelowanie(szyja bądź głowa) i naciśnięcie spustu.
5) Operacja w większym mieście w ciągu dnia(w godzinach szczytu najgorzej). Likwidacja lub przejęcie celu, bądź odbicie zakładników. Zbyt wielu cywilów/zakładników na których trzeba uważać i niewiele miejsca na manewry w budynkach. Wyzwanie, a jednocześnie zbyt wiele rzeczy może się nie udać.
Spojrzał na ostatnie kilka pytań. Przeczytał każde z nich kilka razy. Był zdenerwowany, nawet podczas największego upału w wietnamskiej dżungli się tak nie pocił. Przeczesał krótkie, ciemne włosy palcami, skrzywił się i mokrą dłoń wytarł w spodnie. Między palcami prawej dłoni wirował nerwowo długopis. Weź się w garść żołnierzu... - skarcił się i odetchnął głęboko - Wszystko co przeszedłem prowadziło mnie właśnie tutaj, do tej chwili...
Odetchnął jeszcze raz i zaczął pisać nieco koślawym pismem.
1) Operacja wykonalna jedynie w grupie od 3 osób wzwyż. Pod osłoną nocy. Granaty dymne by ograniczyć widoczność wewnątrz budynku można wstrzelić przez okna, opcjonalne użycie ładunków rozbłyskowych. Jednocześnie z zasłoną dymną należy zniwelować drzwi(ładunek wybuchowy bądź wyważyć) zgranie w czasie niezbędne, gdyż nie pozwala na przemyślane reakcje ze strony terrorystów. Wejście za pomocą kilku dróg (drzwi/okna). Ogień ograniczony do minimum, wcześniejsze rozpoznanie ilości terrorystów wyjątkowo pomocne. Po dotarciu do zakładnika jego bezpieczne wydostanie staje się priorytetem(transport powinien czekać na niego przed budynkiem, dostarczony w momencie rozpoczęcia akcji).
Kolejne pytanie go zdziwiło, wzruszył ramionami i napisał
2)Spokojnie wycieram twarz, po czym każe go wyprowadzić.
3) Powietrze Odpowiedź napisał bez większego namysłu. W Nam'ie dobry pilot był najlepszym przyjacielem każdego oddziału i nie jednego helikoptery wyciągnęły z oblężenia.
4) Potrzebny karabinek z lunetą i ładunek wybuchowy o niewielkiej mocy dla odwrócenia uwagi ochrony, może być też ładunek rozbłyskowy, byle odpalany drogą radiową.
Ładunek podłożyć w kierunku przeciwnym niż ten z którego zostanie oddany strzał, tak by ochrona zauważyła wybuch. Reszta to już tylko wycelowanie(szyja bądź głowa) i naciśnięcie spustu.
5) Operacja w większym mieście w ciągu dnia(w godzinach szczytu najgorzej). Likwidacja lub przejęcie celu, bądź odbicie zakładników. Zbyt wielu cywilów/zakładników na których trzeba uważać i niewiele miejsca na manewry w budynkach. Wyzwanie, a jednocześnie zbyt wiele rzeczy może się nie udać.
Ostatnio zmieniony piątek, 6 kwietnia 2007, 21:46 przez Filippo, łącznie zmieniany 1 raz.

-
- Kok
- Posty: 1438
- Rejestracja: wtorek, 20 grudnia 2005, 11:05
- Numer GG: 3327785
- Lokalizacja: 3city
J. B.
Zatrzymał się na piątym od końca pytaniu i włożył ołówek w zęby. Lekko nagryzł końcówkę zastanawiając się nad odpowiedzią. To było najtrudniejsze pytanie w teście, i kto wie, czy nie decydowało o całym wyniku egzaminu. Przeżuł odgryzioną drzazgę w ustach. Odetchnał głęboko i zabrał się do pisania.
1)Z daleka obserwuję budynek by zlokalizować więźnia. Podkradam się do budynku ukrywając się za przeszkodami terenowymi. Wchodzę od razu do pomieszczenia gdzie jest zakładnik, lub bezpośrednio sąsiadującego. Nie robię żadnego rabanu, żadnego strzelania, nic. Najpierw dostaję się do pomieszczenia z zakładnikiem, i tam likwiduję strażników bezszelestnie. Jeżeli zakładnik jest sprawny wyprowadzam go tą samą drogą którą się dostałem. Jeśli nie, kolejno oczyszczam pomieszczenia i przenoszę go na plecach w bezpieczne miejsce. Po zlikwidowaniu wszystkich wrogów uciekamy go punktu ewakuacji.
2) Wyciągam podgrzewacz elektryczny z taką jakby pęsetą na końcu. Wkładam tam niewielki gwóźdź i czekam aż rozgrzeje się do czerwoności. Rozbijam jajko przed nim i przykładam do niego gwóźdź. Spokojnie czekam aż jajko się zetnie. Mówię do więźnia. Jak wbiję ci to w oko, oślepniesz, a ciepło zasklepi ranę. Poczekam aż białko w oku się zagotuje i wybuchnie ci w czaszce Następnie wychodzę i daję mu 5 min na przemyślenie. Oczywiście maszynka działa na jajku aż się ono się spali. Wracam po 4 min i ponownie zadaję pytanie.
3)Woda. Daje najlepszy kamuflaż i nieograniczone pole ucieczki.
4)Snajperka, ale z jakiegoś osłoniętego miejsca, najlepiej na ziemi i blisko dużego skupiska ludzi by łatwo wtopić się w tłum
5)Cel: Uszkodzenie elektrowni atomowej w celu dezogranizacji całej pracy wrogiego państwa. Warunki: Cicha akcja, bez osłony z powietrza, symulująca wypadek. Niewielu ludzi, brak mocnej broni i ciężkiego sprzętu. Ewakuacja na własną rękę.
Gdy skończył odłożył na bok ołówek i wziął do ręki kartkę z odpowiedziami. Szybkim wzrokiem przejrzał ją i ostatecznie utwierdził się w poprawności udzielonych odpowiedzi. Odłożył ją przed siebie i czekał na zakończenie egzaminu.
Zatrzymał się na piątym od końca pytaniu i włożył ołówek w zęby. Lekko nagryzł końcówkę zastanawiając się nad odpowiedzią. To było najtrudniejsze pytanie w teście, i kto wie, czy nie decydowało o całym wyniku egzaminu. Przeżuł odgryzioną drzazgę w ustach. Odetchnał głęboko i zabrał się do pisania.
1)Z daleka obserwuję budynek by zlokalizować więźnia. Podkradam się do budynku ukrywając się za przeszkodami terenowymi. Wchodzę od razu do pomieszczenia gdzie jest zakładnik, lub bezpośrednio sąsiadującego. Nie robię żadnego rabanu, żadnego strzelania, nic. Najpierw dostaję się do pomieszczenia z zakładnikiem, i tam likwiduję strażników bezszelestnie. Jeżeli zakładnik jest sprawny wyprowadzam go tą samą drogą którą się dostałem. Jeśli nie, kolejno oczyszczam pomieszczenia i przenoszę go na plecach w bezpieczne miejsce. Po zlikwidowaniu wszystkich wrogów uciekamy go punktu ewakuacji.
2) Wyciągam podgrzewacz elektryczny z taką jakby pęsetą na końcu. Wkładam tam niewielki gwóźdź i czekam aż rozgrzeje się do czerwoności. Rozbijam jajko przed nim i przykładam do niego gwóźdź. Spokojnie czekam aż jajko się zetnie. Mówię do więźnia. Jak wbiję ci to w oko, oślepniesz, a ciepło zasklepi ranę. Poczekam aż białko w oku się zagotuje i wybuchnie ci w czaszce Następnie wychodzę i daję mu 5 min na przemyślenie. Oczywiście maszynka działa na jajku aż się ono się spali. Wracam po 4 min i ponownie zadaję pytanie.
3)Woda. Daje najlepszy kamuflaż i nieograniczone pole ucieczki.
4)Snajperka, ale z jakiegoś osłoniętego miejsca, najlepiej na ziemi i blisko dużego skupiska ludzi by łatwo wtopić się w tłum
5)Cel: Uszkodzenie elektrowni atomowej w celu dezogranizacji całej pracy wrogiego państwa. Warunki: Cicha akcja, bez osłony z powietrza, symulująca wypadek. Niewielu ludzi, brak mocnej broni i ciężkiego sprzętu. Ewakuacja na własną rękę.
Gdy skończył odłożył na bok ołówek i wziął do ręki kartkę z odpowiedziami. Szybkim wzrokiem przejrzał ją i ostatecznie utwierdził się w poprawności udzielonych odpowiedzi. Odłożył ją przed siebie i czekał na zakończenie egzaminu.
Ostatnio zmieniony sobota, 7 kwietnia 2007, 17:48 przez Nadir, łącznie zmieniany 1 raz.
Czasami mam uczucie, że przede mną rozpościera się wielki ocean prawdy, a ja siedzę na plaży i bawię się kamykami. Ale pewnego dnia nauczę się po nim żeglować.
Don't take your organs to heaven... heaven knows we need them here.
Don't take your organs to heaven... heaven knows we need them here.

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
W. B.
1)
+ Rozpoznanie wnętrza budynku; preferowane plany konstrukcyjne, w przypadku ich braku lornetka i sprawdzanie pomieszczeń wewnątrz przez okna.
+ Jeżeli pomieszczenie w którym przetrzymywany jest zakładnik ma choć jedno okno, ostrzał (przy pomocy granatnika) tego pomieszczenia niezabójczym gazem paraliżującym.
+ Pod osłoną snajperów szturm od strony pomieszczenia w którym przetrzymuje się zakładnika, utrzymując wysokie stężnie gazu paraliżującego; w pierwszej kolejności zabezpieczenie zakładnika.
+ Jeżeli pomieszczenie w którym przetrzymywany jest zakładnik nie ma okien, jednoczesny szturm ze wszystkich stron pod osłoną możliwie największej ilości granatów z gazem paraliżującym o wysokiej prędkości dyfuzji, w celu wypełnienia również pomieszczeń które nie mają okien, a więc nie mogą zostać zaatakowane bezpośrednio.
2) Próbuję uniknąć plwociny; niezależnie od efektów uniku, zostawiam go na kilka godzin żeby nabrał sił, i wracam do przesłuchania.
3) Wodę; umożliwia transport stosunkowo szybki, kamuflaż lepszy niż powietrze i utrudnienia mniejsze niż ląd.
4) Jeżeli cel jest lekko opacerzony i łatwy do uszkodzenia, użyję ciężkiego karabiny snajperskiego. Jeżeli średnio opancerzony, użyję miotacza ognia RPO-A, jeżeli mam dostęp również do sprzętu wroga, lub działa bezodrzutowego, jeśli tylko do własnego. Jeśli sprzęt jest dobrze ukryty lub doskonale opancerzony, postaram się przeniknąć w pobliże celu i wysadzić przy pomocy materiałów wybuchowych.
5) Cel misji nie ma wpływu na moje emocje.
Misje w których przez większość czasu nic nie robię, a jedynie czekam na wynik cudzych działań, po długim czasie wzbudzają we mnie niecierpliwość i chęć działania.
1)
+ Rozpoznanie wnętrza budynku; preferowane plany konstrukcyjne, w przypadku ich braku lornetka i sprawdzanie pomieszczeń wewnątrz przez okna.
+ Jeżeli pomieszczenie w którym przetrzymywany jest zakładnik ma choć jedno okno, ostrzał (przy pomocy granatnika) tego pomieszczenia niezabójczym gazem paraliżującym.
+ Pod osłoną snajperów szturm od strony pomieszczenia w którym przetrzymuje się zakładnika, utrzymując wysokie stężnie gazu paraliżującego; w pierwszej kolejności zabezpieczenie zakładnika.
+ Jeżeli pomieszczenie w którym przetrzymywany jest zakładnik nie ma okien, jednoczesny szturm ze wszystkich stron pod osłoną możliwie największej ilości granatów z gazem paraliżującym o wysokiej prędkości dyfuzji, w celu wypełnienia również pomieszczeń które nie mają okien, a więc nie mogą zostać zaatakowane bezpośrednio.
2) Próbuję uniknąć plwociny; niezależnie od efektów uniku, zostawiam go na kilka godzin żeby nabrał sił, i wracam do przesłuchania.
3) Wodę; umożliwia transport stosunkowo szybki, kamuflaż lepszy niż powietrze i utrudnienia mniejsze niż ląd.
4) Jeżeli cel jest lekko opacerzony i łatwy do uszkodzenia, użyję ciężkiego karabiny snajperskiego. Jeżeli średnio opancerzony, użyję miotacza ognia RPO-A, jeżeli mam dostęp również do sprzętu wroga, lub działa bezodrzutowego, jeśli tylko do własnego. Jeśli sprzęt jest dobrze ukryty lub doskonale opancerzony, postaram się przeniknąć w pobliże celu i wysadzić przy pomocy materiałów wybuchowych.
5) Cel misji nie ma wpływu na moje emocje.
Misje w których przez większość czasu nic nie robię, a jedynie czekam na wynik cudzych działań, po długim czasie wzbudzają we mnie niecierpliwość i chęć działania.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
J.M.
Czy był świadom że tamten dzień będzie ważyć na jego przyszłym losie? Czy ten egzamin uważał za coś istotnego, a może jedynie kolejną przeszkodę na drodze do celu? Prawda była taka że nie zastanawiał się nad tym w tamtym momencie. Można by powiedzieć że jedyne co utkwiło mu w pamięci z tego dnia to piekielnie wysoka temperatura, rzężący stary wentylator nie wykonujący swego zadania, chyba że miał na celu zdekoncentrować zdających. Gdyby się dłużej zastanowić to zapadło mu coś jeszcze z tego dnia. Pięć pytań, ostatnich, zapewne najważniejszych jak wtedy mu się zdawało.
Charakterystycznym gestem ręki poprawił swoje okulary, środkowy palec podniósł lekko oprawki aby lepiej umiejscowiły się na nosie i uszach. Wtedy też spojrzał na pierwsze zadanie i przeczytał je...
"1) Masz uwolnić ważnego zakładnika, przetrzymywanego wzabarykadowanym i strzeżonym, jednopiętrowym budynku. Opisz przebieg akcji."- już pierwsze pytanie zdało mu się dziwne, jakby za nim ukrywało się coś jeszcze. Chwycił ołówek i zaczął pisać.
...Obserwacja miejsca akcji, zaplanowanie możliwych dróg ucieczki po wykonanym zadaniu. Przestudiowanie wszystkich możliwych wejść do budynku, zapamiętanie rozplanowania ich oraz wszystkich okien. Co pozwoli w razie zasadzki ustanowić pozycje obronne. Sprawdzenie dostępnego sprzętu oraz jego stanu technicznego. Zapamiętanie ukształtowania terenu i wszystkich możliwych naturalnych tarcz. Akcja właściwa. Użycie smoke grande i wp grande. Zminimalizuje to możliwe niebezpieczeństwo. Jedna osoba chroniąca drogę ucieczki, druga chroniąca tyły oddziału oraz reszta wykonująca akcje odbicia. Podczas ewakuacji zakładnika, czterech żołnierzy tworzy kordon wokół niego, chroniąc w wypadku trafienie na wroga...
Po chwili odłożył ołówek, służba w oddziałach specjalnych nauczyło go lakonicznych planów. Takich które są najłatwiej przyswajalne i najłatwiej zapamiętywane. Spojrzał na kolejne pytanie, te które zapadło mu wtedy głęboko w pamięć. Te pytanie budziło okropne wspomnienia.
"2) Podczas przesłuchiwania wrogiego szpiega, gdy już nie jest w stanie nic więcej mówić, spluwa ci w twarz. Co robisz?"
...Zachowanie spokoju w takiej sytuacji jest najważniejsze dla przesłuchania. Nie można dać jakiekolwiek nadziei przesłuchanemu, a tracenie panowania nad sobą gra na korzyść przesłuchanego. Wielu wyszkolonych żołnierzy byłoby w stanie taką cechę wykorzystać. W razie takiej sytuacji jedynie ocieram twarz i zostawiam go samego w celi. Obrażenia fizyczne spowodują osłabienie wytrzymałości psychicznej, taka decyzja może wywołać u więźnia mylne przypuszczenia które można później wykorzystać. Najważniejsze jest zachowanie szpiega na tyle długo przy życiu aby pozyskać informacje...
Trzecie pytanie, jak mu się na tamten czas było najprostsze.
"3) Gdybyś miał wybrać jedną z trzech dróg na miejsce misji, którą wybrałbyś? Powietrze, wodę, czy ląd?"
... Każda z dróg jest równie elastyczna co reszta i dająca wiele możliwości do przeprowadzenia sprawnego początku akcji. Jako żołnierz preferuje jednak ląd, ponieważ zawsze jest możliwa alternatywa. Podczas przemieszczania można bezproblemowo ukryć się przed patrolami oraz niespodziewanym wykryciem przez wroga. Ląd daje wiele miejsc na ukrycie swojej obecności. Dzięki tej drodze zyskujemy kolejny atut, ukształtowanie ternu. Wszelkie jaskinie, wzniesienia, lisie nory, lasy dają dodatkowe miejsca do ukrycia podczas zmierzania na miejsce misji.
Trzecie pytanie lekko go wtedy zaskoczyło, jednak podczas służby w takim oddziale powinien spodziewać się wszystkiego, również tego.
"4) Masz za zadanie zlikwidowanie celu który jest strzeżony, lecz na otwartej przestrzeni. W jaki sposób wykonasz zadanie, zakładając że masz wszystkie potrzebne środki do każdej sposobności?"
... W razie gdy cel posiada lekki pancerz lub celem jest osoba wykorzystuje do tego celu ciężki karabin snajperski lub Dragunov Sniper Rifle. W razie gdyby cel był lepiej opancerzony korzystam z RPG-7. Zasięg obu broni powinna mi zezwolić na zachowanie bezpieczeństwa i zlikwidowanie nawet ruchomego celu...
Ostatnie pytanie... hmmm mająca sprawdzić jego wolę przetrwania. Czy na pewno wtedy odpowiedział zgodnie z tym co czół.
"5) Opisz cel misji oraz jej warunki, które wzbudzają u ciebie największe emocje."
... Misje od których powodzenia zależy zbyt wiele aby z jej niewykonaniem można by się pogodzić. Niesprzyjające warunki, nieznany teren i znaczna przewaga liczebna wroga. Jeśli mogę pozwolić sobie na dygresje to chciałbym powiedzieć że taka misja wywołała by u mnie "radość" (joy), dziwne uczucie na polu bitwy...
Czy był świadom że tamten dzień będzie ważyć na jego przyszłym losie? Czy ten egzamin uważał za coś istotnego, a może jedynie kolejną przeszkodę na drodze do celu? Prawda była taka że nie zastanawiał się nad tym w tamtym momencie. Można by powiedzieć że jedyne co utkwiło mu w pamięci z tego dnia to piekielnie wysoka temperatura, rzężący stary wentylator nie wykonujący swego zadania, chyba że miał na celu zdekoncentrować zdających. Gdyby się dłużej zastanowić to zapadło mu coś jeszcze z tego dnia. Pięć pytań, ostatnich, zapewne najważniejszych jak wtedy mu się zdawało.
Charakterystycznym gestem ręki poprawił swoje okulary, środkowy palec podniósł lekko oprawki aby lepiej umiejscowiły się na nosie i uszach. Wtedy też spojrzał na pierwsze zadanie i przeczytał je...
"1) Masz uwolnić ważnego zakładnika, przetrzymywanego wzabarykadowanym i strzeżonym, jednopiętrowym budynku. Opisz przebieg akcji."- już pierwsze pytanie zdało mu się dziwne, jakby za nim ukrywało się coś jeszcze. Chwycił ołówek i zaczął pisać.
...Obserwacja miejsca akcji, zaplanowanie możliwych dróg ucieczki po wykonanym zadaniu. Przestudiowanie wszystkich możliwych wejść do budynku, zapamiętanie rozplanowania ich oraz wszystkich okien. Co pozwoli w razie zasadzki ustanowić pozycje obronne. Sprawdzenie dostępnego sprzętu oraz jego stanu technicznego. Zapamiętanie ukształtowania terenu i wszystkich możliwych naturalnych tarcz. Akcja właściwa. Użycie smoke grande i wp grande. Zminimalizuje to możliwe niebezpieczeństwo. Jedna osoba chroniąca drogę ucieczki, druga chroniąca tyły oddziału oraz reszta wykonująca akcje odbicia. Podczas ewakuacji zakładnika, czterech żołnierzy tworzy kordon wokół niego, chroniąc w wypadku trafienie na wroga...
Po chwili odłożył ołówek, służba w oddziałach specjalnych nauczyło go lakonicznych planów. Takich które są najłatwiej przyswajalne i najłatwiej zapamiętywane. Spojrzał na kolejne pytanie, te które zapadło mu wtedy głęboko w pamięć. Te pytanie budziło okropne wspomnienia.
"2) Podczas przesłuchiwania wrogiego szpiega, gdy już nie jest w stanie nic więcej mówić, spluwa ci w twarz. Co robisz?"
...Zachowanie spokoju w takiej sytuacji jest najważniejsze dla przesłuchania. Nie można dać jakiekolwiek nadziei przesłuchanemu, a tracenie panowania nad sobą gra na korzyść przesłuchanego. Wielu wyszkolonych żołnierzy byłoby w stanie taką cechę wykorzystać. W razie takiej sytuacji jedynie ocieram twarz i zostawiam go samego w celi. Obrażenia fizyczne spowodują osłabienie wytrzymałości psychicznej, taka decyzja może wywołać u więźnia mylne przypuszczenia które można później wykorzystać. Najważniejsze jest zachowanie szpiega na tyle długo przy życiu aby pozyskać informacje...
Trzecie pytanie, jak mu się na tamten czas było najprostsze.
"3) Gdybyś miał wybrać jedną z trzech dróg na miejsce misji, którą wybrałbyś? Powietrze, wodę, czy ląd?"
... Każda z dróg jest równie elastyczna co reszta i dająca wiele możliwości do przeprowadzenia sprawnego początku akcji. Jako żołnierz preferuje jednak ląd, ponieważ zawsze jest możliwa alternatywa. Podczas przemieszczania można bezproblemowo ukryć się przed patrolami oraz niespodziewanym wykryciem przez wroga. Ląd daje wiele miejsc na ukrycie swojej obecności. Dzięki tej drodze zyskujemy kolejny atut, ukształtowanie ternu. Wszelkie jaskinie, wzniesienia, lisie nory, lasy dają dodatkowe miejsca do ukrycia podczas zmierzania na miejsce misji.
Trzecie pytanie lekko go wtedy zaskoczyło, jednak podczas służby w takim oddziale powinien spodziewać się wszystkiego, również tego.
"4) Masz za zadanie zlikwidowanie celu który jest strzeżony, lecz na otwartej przestrzeni. W jaki sposób wykonasz zadanie, zakładając że masz wszystkie potrzebne środki do każdej sposobności?"
... W razie gdy cel posiada lekki pancerz lub celem jest osoba wykorzystuje do tego celu ciężki karabin snajperski lub Dragunov Sniper Rifle. W razie gdyby cel był lepiej opancerzony korzystam z RPG-7. Zasięg obu broni powinna mi zezwolić na zachowanie bezpieczeństwa i zlikwidowanie nawet ruchomego celu...
Ostatnie pytanie... hmmm mająca sprawdzić jego wolę przetrwania. Czy na pewno wtedy odpowiedział zgodnie z tym co czół.
"5) Opisz cel misji oraz jej warunki, które wzbudzają u ciebie największe emocje."
... Misje od których powodzenia zależy zbyt wiele aby z jej niewykonaniem można by się pogodzić. Niesprzyjające warunki, nieznany teren i znaczna przewaga liczebna wroga. Jeśli mogę pozwolić sobie na dygresje to chciałbym powiedzieć że taka misja wywołała by u mnie "radość" (joy), dziwne uczucie na polu bitwy...

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
I tak jak pamiętali dobrze tamten upalny dzień, tak dobrze zapamiętali jego punkt kulminacyjny. Każdy z nich z osobna, został wezwany do biura samego dowódcy Fox Houndu, znanego jedynie pod pseudonimem… Big Boss.
28 Lutego, 1972 rok… Mozambik.
Teraz siedzieli w tej przeklętej ładowni, odmrażając tyłki. Na rozkaz pułkownika wszyscy zajęli swoje miejsca w poduszkowcach, czekając aż ta wielka ryba otworzy swój metalowy tyłek, a oni ujrzą miejsce które przez najbliższe tygodnie będzie ich domem. Obok siedzieli ich towarzysze, których część już znali, innych z widzenia, a innych w ogóle. Wszyscy ubrani w te same, ciemnozielone kombinezony z charakterystycznymi naszywkami… lisa trzymającego w pysku nóż. Gdzieś w oddali widać było kamienne oblicze Jamesa, którego przywitali parę miesięcy temu, prawdziwej gwiazdy w oddziale… na tyle był sławny, że nie zdołał zatrzymać swojego imienia dla siebie. Jaka afera z tego powstała… wystarczy powiedzieć, że część żołnierzy uważała jego kryptonim „Paw” za żart ze strony dowództwa.
- No dobra, wy brudne pizdy! Słuchać mnie teraz uważnie!
Pułkownik Campbell wciąż stał, wrzeszcząc na tyle głośno, że był w stanie przekrzyczeć pracującą w tle maszynerię.
- Żadnych popisów, ani żadnych bohaterów! To *NIE JEST* kurwa trening!
Rozejrzał się po żołnierzach, spostrzegając jak nikną wśród nich ostatnie uśmiechy.
- Któryś z was może dostać kulkę, tam na plaży!
Wyciągnął rękę, wskazując na losowego nieszczęśnika.
- Możesz to być ty! A może to będziesz ty!? A może ty!?
Wskazywał po kolei na kolejnych żołnierzy. Obserwowałem tą ponurą scenę, siedząc wygodnie obok niego… muszę przyznać że bałem się jak cholera. Byłem prawie pewny że zaraz wskaże na mnie i krzyknie: A może ty!?
Ale tak się nie stało. Usiadł zaraz… a po nim wstał *on*.
- Towarzysze… znacie plan, trzymajmy się go, a wszystko będzie w porządku.
Ten wielki mężczyzna, z czarną opaską na oku, kiwnął głową do jednego z techników (których wcześniej nie zauważyłem). Twarde skrzypienie, podnosi się nieznacznie poziom wody w ładowni. Chłodne powietrze bije nas po twarzach, zaś w oddali widnieje ląd... Afryka.
Wszyscy jednak czekają na słowa dowódcy.
- Rozpocząć operację „Lisia Nora”!
Kilka minut później, sto kilometrów od Maputo… wybrzeże Mozambiku.
Something takes a part of me.
Something lost and never seen.
Every time I start to believe,
Something's raped and taken from me... from me.
Bieg żołnierzy. Każdy ma w ręku swój karabin, każdy trzyma w pogotowiu granaty. Wylądowali kilometr od celu, przybywając na poduszkowcach. Na plaży dostrzegają samotnego strażnika – młodego, czarnego mężczyznę z karabinem przerzuconym przez ramię.
Life's got to always be messing with me.
You wanna see the light…
Can't they chill and let me be free?
So do I…
Can't I take away all this pain?
You wanna see the light…
I try to every night, all in vain... in vain.
Na przód wybiega jeden z żołnierzy… jak się zaraz okazuje po posturze, jest to kobieta.
Kryptonim: Pirania (BlindKitty)
Wiek: Późna dwudziestka
Wzrost: 172 cm
Waga: 56 kg
Nagle inny żołnierz klepie ją w ramię, zaś gdy to nie skutkuje, brutalnie odpycha ją na bok. Mężczyzna kładzie się na piasku, celując ze swojego pistoletu…
- Słodkich snów…
Strażnik upada. Nikt nie usłyszał strzału… właściwie to nie miał prawa, dzięki tłumikowi. Co bardziej było ważne – nikt nie dostrzegł zgonu mężczyzny.
Kryptonim: Doberman Alpha (Sergi)
Wiek: Późna trzydziestka
Wzrost: 180 cm
Waga: 85 kg
Poczekali aż wszyscy będą na pozycjach, leżąc na piasku… po czym spojrzeli się w bok, gdzie w innym punkcie plaży drugi oddział właśnie wkraczał do akcji. Przy oficerze zaraz znalazł się inny komandos, przywołany gestem ręki. Szybka wymiana spojrzeń, tamten chwyta karabin i zaczyna czołgać się do zabudowań wroga. Cholerny, mokry piasek…
Kryptonim: Nietoperz (Filippo)
Wiek: Późna dwudziestka
Wzrost: 180 cm
Waga: 83 kg
Gdy rozległy się pierwsze strzały (odgłos dochodził z północy), nawet nie drgnęli. Wszystko szło według planu…
- Do przodu!
Ryk dowódcy rozległ się na plaży. I tak właśnie, z wszystkich pozycji zaczął się szturm na posterunek wroga…
Sometimes I cannot take this place.
Sometimes it's my life I can't taste.
Sometimes I cannot feel my face.
You'll never see me fall from grace …
Something takes a part of me…
You and I were meant to be...
A cheap fuck for me to lay…
Something takes a part of me…
Kryptonim: Mamut (Tevery Best)
Wiek: Późna dwudziestka
Wzrost: 178 cm
Waga: 60 kg
Strzały, kule przecinające namioty, wrzaski rannych. Tej nocy plaża, oraz wody oceanu spłynęły krwią…
Przez cały dzień dopytywałem się o szczegóły operacji. Chciałem wiedzieć co bogaty, oficjalny oddział komandosów, który swoich rekrutów trenuje na twardszych od Zielonych Beretów… robił na takim zadupiu?
Kryptonim: Aligator (Nadir)
Wiek: Nieznany
Wzrost: 193 cm
Waga: 98 kg
Dostałem swoją odpowiedź.
29 Lutego, 1972 rok… Mozambik.
Stare, poszarpane namioty. To wszystko co nam dali… cała „baza wroga” okazała się kilkoma namiotami, skupionymi wokół dużego ogniska. Nie wiem jak czuli się ci żołnierze… ale mi się zdawało że mordowali zwykłych cywili.
Nim będę kontynuował moją historię, przyjrzyjmy się temu terenowi. W końcu, to był od teraz nasz oficjalny posterunek i miejsce, w którym jedliśmy, spaliśmy… a oficerowi planowali. Cały wczorajszy dzień poświęcili by zamienić te kilka prymitywnych szmat, na nowoczesną, przenośną bazę – centrum dowodzenia. Namioty zastąpili bardziej trwałymi (pomagałem przy ich rozstawianiu), usunęli ognisko, stawiając zamiast niego kilka ławek. Wybudowali szpital polowy, wynosząc sporo toreb z wyposażeniem. Gdzieś około południa dostaliśmy transport broni, którą przenieśliśmy bliżej dżungli, gdzie też stworzyli prymitywny arsenał.
Ja? Ja czekałem teraz na rozmowę z dowódcą tego burdelu… chociaż, nie chcę być zbyt krytyczny dla nich, w końcu obóz cały czas się rozwijał. Kątem oka spostrzegłem jednego z oficerów, chodzącego wokół dużego skupiska żołnierzy… choć jeszcze większe skupisko zdawało się go unikać.
28 Lutego, 1972 rok… Mozambik.
Teraz siedzieli w tej przeklętej ładowni, odmrażając tyłki. Na rozkaz pułkownika wszyscy zajęli swoje miejsca w poduszkowcach, czekając aż ta wielka ryba otworzy swój metalowy tyłek, a oni ujrzą miejsce które przez najbliższe tygodnie będzie ich domem. Obok siedzieli ich towarzysze, których część już znali, innych z widzenia, a innych w ogóle. Wszyscy ubrani w te same, ciemnozielone kombinezony z charakterystycznymi naszywkami… lisa trzymającego w pysku nóż. Gdzieś w oddali widać było kamienne oblicze Jamesa, którego przywitali parę miesięcy temu, prawdziwej gwiazdy w oddziale… na tyle był sławny, że nie zdołał zatrzymać swojego imienia dla siebie. Jaka afera z tego powstała… wystarczy powiedzieć, że część żołnierzy uważała jego kryptonim „Paw” za żart ze strony dowództwa.
- No dobra, wy brudne pizdy! Słuchać mnie teraz uważnie!
Pułkownik Campbell wciąż stał, wrzeszcząc na tyle głośno, że był w stanie przekrzyczeć pracującą w tle maszynerię.
- Żadnych popisów, ani żadnych bohaterów! To *NIE JEST* kurwa trening!
Rozejrzał się po żołnierzach, spostrzegając jak nikną wśród nich ostatnie uśmiechy.
- Któryś z was może dostać kulkę, tam na plaży!
Wyciągnął rękę, wskazując na losowego nieszczęśnika.
- Możesz to być ty! A może to będziesz ty!? A może ty!?
Wskazywał po kolei na kolejnych żołnierzy. Obserwowałem tą ponurą scenę, siedząc wygodnie obok niego… muszę przyznać że bałem się jak cholera. Byłem prawie pewny że zaraz wskaże na mnie i krzyknie: A może ty!?
Ale tak się nie stało. Usiadł zaraz… a po nim wstał *on*.
- Towarzysze… znacie plan, trzymajmy się go, a wszystko będzie w porządku.
Ten wielki mężczyzna, z czarną opaską na oku, kiwnął głową do jednego z techników (których wcześniej nie zauważyłem). Twarde skrzypienie, podnosi się nieznacznie poziom wody w ładowni. Chłodne powietrze bije nas po twarzach, zaś w oddali widnieje ląd... Afryka.
Wszyscy jednak czekają na słowa dowódcy.
- Rozpocząć operację „Lisia Nora”!
Kilka minut później, sto kilometrów od Maputo… wybrzeże Mozambiku.
Something takes a part of me.
Something lost and never seen.
Every time I start to believe,
Something's raped and taken from me... from me.
Bieg żołnierzy. Każdy ma w ręku swój karabin, każdy trzyma w pogotowiu granaty. Wylądowali kilometr od celu, przybywając na poduszkowcach. Na plaży dostrzegają samotnego strażnika – młodego, czarnego mężczyznę z karabinem przerzuconym przez ramię.
Life's got to always be messing with me.
You wanna see the light…
Can't they chill and let me be free?
So do I…
Can't I take away all this pain?
You wanna see the light…
I try to every night, all in vain... in vain.
Na przód wybiega jeden z żołnierzy… jak się zaraz okazuje po posturze, jest to kobieta.
Kryptonim: Pirania (BlindKitty)
Wiek: Późna dwudziestka
Wzrost: 172 cm
Waga: 56 kg
Nagle inny żołnierz klepie ją w ramię, zaś gdy to nie skutkuje, brutalnie odpycha ją na bok. Mężczyzna kładzie się na piasku, celując ze swojego pistoletu…
- Słodkich snów…
Strażnik upada. Nikt nie usłyszał strzału… właściwie to nie miał prawa, dzięki tłumikowi. Co bardziej było ważne – nikt nie dostrzegł zgonu mężczyzny.
Kryptonim: Doberman Alpha (Sergi)
Wiek: Późna trzydziestka
Wzrost: 180 cm
Waga: 85 kg
Poczekali aż wszyscy będą na pozycjach, leżąc na piasku… po czym spojrzeli się w bok, gdzie w innym punkcie plaży drugi oddział właśnie wkraczał do akcji. Przy oficerze zaraz znalazł się inny komandos, przywołany gestem ręki. Szybka wymiana spojrzeń, tamten chwyta karabin i zaczyna czołgać się do zabudowań wroga. Cholerny, mokry piasek…
Kryptonim: Nietoperz (Filippo)
Wiek: Późna dwudziestka
Wzrost: 180 cm
Waga: 83 kg
Gdy rozległy się pierwsze strzały (odgłos dochodził z północy), nawet nie drgnęli. Wszystko szło według planu…
- Do przodu!
Ryk dowódcy rozległ się na plaży. I tak właśnie, z wszystkich pozycji zaczął się szturm na posterunek wroga…
Sometimes I cannot take this place.
Sometimes it's my life I can't taste.
Sometimes I cannot feel my face.
You'll never see me fall from grace …
Something takes a part of me…
You and I were meant to be...
A cheap fuck for me to lay…
Something takes a part of me…
Kryptonim: Mamut (Tevery Best)
Wiek: Późna dwudziestka
Wzrost: 178 cm
Waga: 60 kg
Strzały, kule przecinające namioty, wrzaski rannych. Tej nocy plaża, oraz wody oceanu spłynęły krwią…
Przez cały dzień dopytywałem się o szczegóły operacji. Chciałem wiedzieć co bogaty, oficjalny oddział komandosów, który swoich rekrutów trenuje na twardszych od Zielonych Beretów… robił na takim zadupiu?
Kryptonim: Aligator (Nadir)
Wiek: Nieznany
Wzrost: 193 cm
Waga: 98 kg
Dostałem swoją odpowiedź.
29 Lutego, 1972 rok… Mozambik.
Stare, poszarpane namioty. To wszystko co nam dali… cała „baza wroga” okazała się kilkoma namiotami, skupionymi wokół dużego ogniska. Nie wiem jak czuli się ci żołnierze… ale mi się zdawało że mordowali zwykłych cywili.
Nim będę kontynuował moją historię, przyjrzyjmy się temu terenowi. W końcu, to był od teraz nasz oficjalny posterunek i miejsce, w którym jedliśmy, spaliśmy… a oficerowi planowali. Cały wczorajszy dzień poświęcili by zamienić te kilka prymitywnych szmat, na nowoczesną, przenośną bazę – centrum dowodzenia. Namioty zastąpili bardziej trwałymi (pomagałem przy ich rozstawianiu), usunęli ognisko, stawiając zamiast niego kilka ławek. Wybudowali szpital polowy, wynosząc sporo toreb z wyposażeniem. Gdzieś około południa dostaliśmy transport broni, którą przenieśliśmy bliżej dżungli, gdzie też stworzyli prymitywny arsenał.
Ja? Ja czekałem teraz na rozmowę z dowódcą tego burdelu… chociaż, nie chcę być zbyt krytyczny dla nich, w końcu obóz cały czas się rozwijał. Kątem oka spostrzegłem jednego z oficerów, chodzącego wokół dużego skupiska żołnierzy… choć jeszcze większe skupisko zdawało się go unikać.
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Tawerniak
- Posty: 1271
- Rejestracja: środa, 14 lutego 2007, 21:43
- Numer GG: 10455731
- Lokalizacja: Radzymin
"Mamut"
Siedział wtedy na ławce. Patrzył się swoimi zielonymi oczami w punkt gdzieś w przestrzeni. Rozmyślał. Albo i nie. I tak nikt nie zgłębiłby potoków danych płynących w obie strony pod kopułą rozczochranych czarnych włosów Grega. Może wspominał Hue? A może po prostu się nudził?
W pewnym momencie uśmiechnął się do własnych myśli, ujawniając komplet żóltych jak piach na Saharze zębów. Wąsy i kozia bródka wykonały wyraźny ruch. Ale nadal milczał. Może po prostu doszedł do wniosku, że trzeba by się ogolić?
Koło niego przeszedł jakiś Murzyn. "Chuderlawy, leniwy białas" - mruknął. Greg puścił to mimo odstających uszu. Afroamerykanin był nawet blisko prawdy. Gregory "Tevery" Best był niemal dosłownie biały. Bo w końcu - czemu mówię biały, jeśli skóra jest różowa albo i... no... taka jak u latynosów, nie znam się na kolorach. Tymczasem Gregory był blady jak ściana w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. No, może nie licząc ścian namiotów w obozie. A chuderlawy? No cóż, przy prawie metrze osiemdziesiąt wzrostu 60 kg to raczej mało... Natomiast leniwy - no, to zależy kiedy...
Przeciągnął się. Rękaw munduru opadł mu z nadgarstka na łokieć, ujawniając napis gotykiem na prawym ramieniu. "Rzeźnik nie myśli, że to owieczka, tylko że to kawałek mięsa" - głosił tatuaż. W chwilę potem Gregory wybuchł śmiechem. Najdziwniejszym śmiechem, jaki słyszeliście w życiu... Z jednej strony brzmiał jak śmiech psychopaty, z drugiej - jak starego pryka...
Siedział wtedy na ławce. Patrzył się swoimi zielonymi oczami w punkt gdzieś w przestrzeni. Rozmyślał. Albo i nie. I tak nikt nie zgłębiłby potoków danych płynących w obie strony pod kopułą rozczochranych czarnych włosów Grega. Może wspominał Hue? A może po prostu się nudził?
W pewnym momencie uśmiechnął się do własnych myśli, ujawniając komplet żóltych jak piach na Saharze zębów. Wąsy i kozia bródka wykonały wyraźny ruch. Ale nadal milczał. Może po prostu doszedł do wniosku, że trzeba by się ogolić?
Koło niego przeszedł jakiś Murzyn. "Chuderlawy, leniwy białas" - mruknął. Greg puścił to mimo odstających uszu. Afroamerykanin był nawet blisko prawdy. Gregory "Tevery" Best był niemal dosłownie biały. Bo w końcu - czemu mówię biały, jeśli skóra jest różowa albo i... no... taka jak u latynosów, nie znam się na kolorach. Tymczasem Gregory był blady jak ściana w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. No, może nie licząc ścian namiotów w obozie. A chuderlawy? No cóż, przy prawie metrze osiemdziesiąt wzrostu 60 kg to raczej mało... Natomiast leniwy - no, to zależy kiedy...
Przeciągnął się. Rękaw munduru opadł mu z nadgarstka na łokieć, ujawniając napis gotykiem na prawym ramieniu. "Rzeźnik nie myśli, że to owieczka, tylko że to kawałek mięsa" - głosił tatuaż. W chwilę potem Gregory wybuchł śmiechem. Najdziwniejszym śmiechem, jaki słyszeliście w życiu... Z jednej strony brzmiał jak śmiech psychopaty, z drugiej - jak starego pryka...
Ostatnio zmieniony środa, 11 kwietnia 2007, 13:53 przez Tevery Best, łącznie zmieniany 1 raz.

-
- Majtek
- Posty: 123
- Rejestracja: niedziela, 7 stycznia 2007, 22:36
- Numer GG: 2343993
- Lokalizacja: Gród Bydgoszcz
- Kontakt:
Nietoperz
Oparł karabin o ławkę obok siebie. ‘Będę wydłubywał ten nieszczęsny piach z gaci jeszcze przez tydzień’ – zaklął pod nosem. Rozwiązał but i wysypał z niego nieco piachu, postawił but na ziemi i otrzepał skarpetę. Podniósł but, uśmiechnął się i odwrócił go do góry nogami. Wypadł z niego nieduży pająk.
- Nie zapominaj że znów jesteś w dżungli... – mruknął do siebie.
Zawiązał but i podniósł karabin. Sprawdził jeszcze czy zamek chodzi płynnie. Podczas ataku coś zgrzytało, ale piasek mógł się już wytrzeć. Sprawdził magazynek, przeładował i gdy upewnił się że wszystko działa odłożył na jego miejsce przy nodze.
Rozejrzał się po obozie, szykowało się coś dużego. Zastanawiał się czy powiedzieli im wszystko na odprawie. Niedługo się na pewno przekona. Przetarł dłońmi twarz i krótkie ciemne włosy. Podrapał się po skroni. ‘Nie cierpię marynarzy...’ – zaśmiał się przesuwając po bliźnie na skroni. Minęły już dwa lata, a nadal nie mógł się do niej przyzwyczaić. Podwinął rękawy munduru, był dobrze zbudowany, kilka lat w Wietnamie zrobiło swoje.
Usłyszał śmiech jednego z komandosów. Mimowolnie wzdrygnął się, zmrużył ciemne oczy przyglądając się chudzielcowi. ‘Kolejny psychol... Musze pamiętać żeby nie mieć go za plecami’ - zanotował w pamięci. Zapowiadało się że miał jeszcze nieco czasu wolnego. Podniósł z ziemi przyniesiony wcześniej kawałek drewna, wyjął nóż umieszczony na łydce i zaczął dłubać nim w kawałku drewna.
Oparł karabin o ławkę obok siebie. ‘Będę wydłubywał ten nieszczęsny piach z gaci jeszcze przez tydzień’ – zaklął pod nosem. Rozwiązał but i wysypał z niego nieco piachu, postawił but na ziemi i otrzepał skarpetę. Podniósł but, uśmiechnął się i odwrócił go do góry nogami. Wypadł z niego nieduży pająk.
- Nie zapominaj że znów jesteś w dżungli... – mruknął do siebie.
Zawiązał but i podniósł karabin. Sprawdził jeszcze czy zamek chodzi płynnie. Podczas ataku coś zgrzytało, ale piasek mógł się już wytrzeć. Sprawdził magazynek, przeładował i gdy upewnił się że wszystko działa odłożył na jego miejsce przy nodze.
Rozejrzał się po obozie, szykowało się coś dużego. Zastanawiał się czy powiedzieli im wszystko na odprawie. Niedługo się na pewno przekona. Przetarł dłońmi twarz i krótkie ciemne włosy. Podrapał się po skroni. ‘Nie cierpię marynarzy...’ – zaśmiał się przesuwając po bliźnie na skroni. Minęły już dwa lata, a nadal nie mógł się do niej przyzwyczaić. Podwinął rękawy munduru, był dobrze zbudowany, kilka lat w Wietnamie zrobiło swoje.
Usłyszał śmiech jednego z komandosów. Mimowolnie wzdrygnął się, zmrużył ciemne oczy przyglądając się chudzielcowi. ‘Kolejny psychol... Musze pamiętać żeby nie mieć go za plecami’ - zanotował w pamięci. Zapowiadało się że miał jeszcze nieco czasu wolnego. Podniósł z ziemi przyniesiony wcześniej kawałek drewna, wyjął nóż umieszczony na łydce i zaczął dłubać nim w kawałku drewna.
Ostatnio zmieniony wtorek, 10 kwietnia 2007, 16:58 przez Filippo, łącznie zmieniany 1 raz.

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Pirania
Zamek.
Lufa.
Komora nabojowa.
Kolba.
Szmatka...
Cholera, De Lisle nie jest zbyt dobrze przysotosowany do używania w dźungli. Tutaj przydałby się ruski sprzęt, może uda się jakiś zdobyć na tych czarnuchach.
Odrzuciła na plecy rude włosy związne w bardzo ciasny warkocz sięgający łopatek. Taka fryzura nie przeszkadzała w czasie walki i pozwalała zachować przynajmniej takiej długości włosy.
Wsadziła pięcionabojowy magazynek do karabinu i oparła go o ławkę, na której siedziała koło Nietoperza. Wzięła się za pistolet.
Sami pakerzy... Każdy przynajmniej osiemdziesiąt kilo mięśni. Tylko Mamut jakiś taki szczupły, ale za to od razu widać że psychol. Dwa dni nie miną i skóra będzie z niego schodziła płatami przy takiej cerze. Ale tacy ludzie mają fajne miny, jak szczuplutka dziewczyna rzuca nimi w powietrze. Co taekwondo robi z człowieka.
Pistolet był prawie czysty.
Nienawidzę takich miejsc. Dajcie mi budynek i strzelbę, a zrozumiecie dlaczego nazywali mnie Traktorzystką. A tutaj, do cholery, to co ja mogę?
Nasączyła szmatkę dokładnie siedmioma kroplami oliwy i zaczęła polerować maczetę. Była bezużyteczna, ale trzeba robić wrażenie na kumplach. Uzyteczny nóż miała w pochewce na przedramieniu, już czysty. To była pierwsza rzecz którą zajęła się po lądowaniu, więc teraz był już gotów do użycia.
Szare oczy po dwóch stronach długiego nosa wpatrywały się w ludzi siedzących dookoła. Ta twarz... Każdemu przywodziła na myśl coś innego.
Zwykle stawiała przed oczami obrazek nagrobka z własnym nazwiskiem.
Zamek.
Lufa.
Komora nabojowa.
Kolba.
Szmatka...
Cholera, De Lisle nie jest zbyt dobrze przysotosowany do używania w dźungli. Tutaj przydałby się ruski sprzęt, może uda się jakiś zdobyć na tych czarnuchach.
Odrzuciła na plecy rude włosy związne w bardzo ciasny warkocz sięgający łopatek. Taka fryzura nie przeszkadzała w czasie walki i pozwalała zachować przynajmniej takiej długości włosy.
Wsadziła pięcionabojowy magazynek do karabinu i oparła go o ławkę, na której siedziała koło Nietoperza. Wzięła się za pistolet.
Sami pakerzy... Każdy przynajmniej osiemdziesiąt kilo mięśni. Tylko Mamut jakiś taki szczupły, ale za to od razu widać że psychol. Dwa dni nie miną i skóra będzie z niego schodziła płatami przy takiej cerze. Ale tacy ludzie mają fajne miny, jak szczuplutka dziewczyna rzuca nimi w powietrze. Co taekwondo robi z człowieka.
Pistolet był prawie czysty.
Nienawidzę takich miejsc. Dajcie mi budynek i strzelbę, a zrozumiecie dlaczego nazywali mnie Traktorzystką. A tutaj, do cholery, to co ja mogę?
Nasączyła szmatkę dokładnie siedmioma kroplami oliwy i zaczęła polerować maczetę. Była bezużyteczna, ale trzeba robić wrażenie na kumplach. Uzyteczny nóż miała w pochewce na przedramieniu, już czysty. To była pierwsza rzecz którą zajęła się po lądowaniu, więc teraz był już gotów do użycia.
Szare oczy po dwóch stronach długiego nosa wpatrywały się w ludzi siedzących dookoła. Ta twarz... Każdemu przywodziła na myśl coś innego.
Zwykle stawiała przed oczami obrazek nagrobka z własnym nazwiskiem.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Kok
- Posty: 1438
- Rejestracja: wtorek, 20 grudnia 2005, 11:05
- Numer GG: 3327785
- Lokalizacja: 3city
Aligator
Mężczyzna zwalił się na piach niedaleko reszty. Leżał. Jego oddech był płytki, ale miarowy. Gdyby nawet ktoś go zauważył, ciężko byłby poznać czy w ogóle żyje. Zastygł w bezruchu i stalowoszarymi oczami obserwował towarzyszy. Łysa ogolona głowa była wysmarowana całkiem maskującą farbą. Słońce i świecąca łysina to prosty sposób na bycie odkrytym, a tu równałoby się to z szybką śmiercią. Ale Joe był perfekcjonistą. Uwielbiał to co robił. Zastanawiał się co robi w ich oddziale dziewczyna. Takie chuchro to tylko problem. Podobnie myślał o białym chudym młodzieńcu. Obawiał się ich, obawiał się, że przez nich jego ukochany kraj ucierpi. Nie mógł na to pozwolić. Postanowił mieć ich na oku. Przyda im się wsparcie kogoś o solidnych podstawach, dosłownie i w przenośni. Wielka góra mięśni, która tworzyła ciało mężczyzny zgrabnie i bezszelestnie podczołgała się między dziewczynę i malca. Jeszcze raz przyjrzał się im dokładnie. Uśmiechnął się do siebie, gdy uświadomił sobie, że razem są niewiele więksi od niego. Spojrzał na Dobermana. Kontakt z dowódcą to coś co dobrze mu wpojono gdy trafił do armii. Czekał na jego rozkazy.
Mężczyzna zwalił się na piach niedaleko reszty. Leżał. Jego oddech był płytki, ale miarowy. Gdyby nawet ktoś go zauważył, ciężko byłby poznać czy w ogóle żyje. Zastygł w bezruchu i stalowoszarymi oczami obserwował towarzyszy. Łysa ogolona głowa była wysmarowana całkiem maskującą farbą. Słońce i świecąca łysina to prosty sposób na bycie odkrytym, a tu równałoby się to z szybką śmiercią. Ale Joe był perfekcjonistą. Uwielbiał to co robił. Zastanawiał się co robi w ich oddziale dziewczyna. Takie chuchro to tylko problem. Podobnie myślał o białym chudym młodzieńcu. Obawiał się ich, obawiał się, że przez nich jego ukochany kraj ucierpi. Nie mógł na to pozwolić. Postanowił mieć ich na oku. Przyda im się wsparcie kogoś o solidnych podstawach, dosłownie i w przenośni. Wielka góra mięśni, która tworzyła ciało mężczyzny zgrabnie i bezszelestnie podczołgała się między dziewczynę i malca. Jeszcze raz przyjrzał się im dokładnie. Uśmiechnął się do siebie, gdy uświadomił sobie, że razem są niewiele więksi od niego. Spojrzał na Dobermana. Kontakt z dowódcą to coś co dobrze mu wpojono gdy trafił do armii. Czekał na jego rozkazy.
Czasami mam uczucie, że przede mną rozpościera się wielki ocean prawdy, a ja siedzę na plaży i bawię się kamykami. Ale pewnego dnia nauczę się po nim żeglować.
Don't take your organs to heaven... heaven knows we need them here.
Don't take your organs to heaven... heaven knows we need them here.

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Zerknąłem z ukosa na tych żołnierzy. Zdawali się mieć coś w sobie, co sprawiało że byli „inni” od reszty. I nie mówię tego, bo widziałem jak jeden z nich czołgał się po piasku, a drugi śmiał się jak ujarany psychopata… nie, oni byli wyjątkowi, specjalni.
Ostatnie zerknięcie na jednego z oficerów – Doberman Alpha jeśli się nie mylę – zastanawiając się co może oznaczać jego kryptonim. Nagle poczułem czyjąś rękę na ramieniu… nie spodziewając się tego, drgnąłem nerwowo i odwróciłem się zaraz w stronę potencjalnego zagrożenia.
- Chciałeś porozmawiać.
Godzinę później.
Cały oddział stawił się na odprawę, przygotowaną przez pułkownika Campbella. Kilkudziesięciu rosłych, jednakowo ubranych komandosów ustawiło się w kilku grupach na plaży, stojąc na baczność i nie drgając ani trochę… i mimo że piekielny upał doskwierał im wielce, nie ruszyli palcem by otrzeć pot z czół.
- Dobra, słuchajcie mnie wy psie syny! Od dzisiejszego dnia, aż do końca misji, a dla wielu z was – usranej śmierci, ten mały posterunek na plaży… jakże wspaniałego kraju, jakim jest Mozambik… będzie waszym nowym domem!
Splunął na ziemię, nadając pewną barwę swoim słowom. Gdyby ktoś odważył się spojrzeć, dostrzegłby że pułkownik nerwowo spogląda w stronę reportera, przydzielonego oddziałowi przez rząd.
- Gdyby któremuś z was wybuch granatu wypalił oczy, objaśnię wam plan naszego luksusowego, kempingu wypoczynkowego!
Gdy skończył to wypowiadać, duża grupa komandosów stojących pośrodku rozstąpiła się, pozwalając dowódcy przejść między nich. Jeśli wtedy stał w centrum obozu, gdzie ławki były ustawione wokół małego ogniska, teraz wyszedł kilka kroków w przód, zbliżając się w kierunku plaży.
- Tu gdzie stoję będziecie mogli budować sobie jakieś prymitywne szałasy, namioty, ewentualnie wilcze – k**wa – doły! Ale nie liczcie że wam dam coś z magazynu na ten cel!
Spojrzał się wokół, po raz pierwszy od zaczęcia mowy uśmiechając się… a przynajmniej szerząc zęby.
- Będziecie tu spać, wypoczywać, może nawet coś jeszcze! To jest wasz własny teren, byście mogli kłaść tu wasze zmęczone cielska, i smażyć się na otwartej przestrzeni, w pełnym ekwipunku, w tym przeklętym upale!
Wskazał ręką na kilka namiotów znajdujących się na lewo od ogniska.
- Tamte namioty przerobimy na jadalnię! Nie martwcie się… będziecie tu jadać naprawdę rzadkie i egzotyczne potrawy, ze zwierząt i roślin których egzystencji nie byliście nawet świadomi!
Spojrzał się na stojącego z boku, palącego cygaro dowódcę oddziału.
- Wasz szef coś o tym wie.
Jeden z żołnierzy zaśmiał się, zapewne gdy zrozumiał kawał. Pułkownik podszedł natychmiast do niego, wymierzając mu brutalny cios pięścią w brzuch.
- Czy ja – k*rwa – mówiłem że można się – k*rwa – śmiać, żołnierzu k*rwa jego mać!?
Ścierając własną ślinę z koszuli, odszedł od żołnierza i kontynuował.
- Tak więc… tam będą przyrządzane posiłki, nawet takie które można zjeść „na gotowo”. Prosiłbym też was abyście po upolowaniu czegoś w dżungli, nieśli to do naszej spiżarni, która też będzie się tam mieścić… wszyscy na tym skorzystamy.
Teraz wskazał ręką na prawą stronę, do dużego namiotu naprzeciwko „jadalni”.
- Tam jest namiot oficerski, skąd wyżsi rangą będą przydzielać misje tym z niższą. Wstęp do tego namiotu jest ZABRONIONY, chyba że dostaniecie pozwolenie! Jedyne osoby które są tam mile widziane, to Big Boss…
Wskazał ręką na palącego cygaro, jednookiego komandosa.
- … Doberman Alpha…
Wskazał ręką na stojącego w pierwszym szeregu mężczyznę.
- … oraz ja.
Wskazał kciukiem na siebie, siląc się na cwaniacki uśmiech.
- Fox… Chicken Fox.
Odezwał się Big Boss. I tym razem, nikt się nie zaśmiał. Campbell tylko chrząknął, spojrzał się z wyrzutem na dowódcę, po czym kontynuował swoje przemówienie.
- Choć teraz go nie widać, to przy granicy tej plaży z dżunglą, postawimy namiot medyków, zaś niedaleko dalej centrum komunikacji! Teraz można natomiast dostrzec parę skrzyń, oraz kilka dywanów i krzeseł, które będą niedługo naszą zbrojownią!
Rozejrzał się po zebranych z pełną powagą.
- Gdyby któryś z was *zdobył* broń na polu walki, jest zmuszony złożyć ją do zbrojowni, albo poniesie konsekwencje! Tam też będziemy wydawać *własną* broń oraz amunicję…
Splunął raz jeszcze, po czym wyprostował się i zaczął z kamienną miną mówić.
- Teraz parę prostych zasad dotyczących broni. Za uszkodzenie kombinezonu – tydzień karceru! Za uszkodzenie broni – tydzień karceru! Za zgubienie jednego lub drugiego…
Przerwał, rozkoszując się pełną napięcia ciszą.
- … śmierć z mojej ręki. Możecie odejść!
I tak, bez słowa sprzeciwu czy niezadowolenia, żołnierze rozeszli się… niedługo miały się zacząć pierwsze zadania, więc każdy chciał być w najlepszej formie. Gdy dwójka oficerów dochodziła już do namiotu, Campbell odwrócił się i krzyknął.
- Doberman Alpha! Pirania! Mamut! Aligator! Nietoperz! Ruszcie tu swe dupy! Do namiotu, raz!
Ostatnie zerknięcie na jednego z oficerów – Doberman Alpha jeśli się nie mylę – zastanawiając się co może oznaczać jego kryptonim. Nagle poczułem czyjąś rękę na ramieniu… nie spodziewając się tego, drgnąłem nerwowo i odwróciłem się zaraz w stronę potencjalnego zagrożenia.
- Chciałeś porozmawiać.
Godzinę później.
Cały oddział stawił się na odprawę, przygotowaną przez pułkownika Campbella. Kilkudziesięciu rosłych, jednakowo ubranych komandosów ustawiło się w kilku grupach na plaży, stojąc na baczność i nie drgając ani trochę… i mimo że piekielny upał doskwierał im wielce, nie ruszyli palcem by otrzeć pot z czół.
- Dobra, słuchajcie mnie wy psie syny! Od dzisiejszego dnia, aż do końca misji, a dla wielu z was – usranej śmierci, ten mały posterunek na plaży… jakże wspaniałego kraju, jakim jest Mozambik… będzie waszym nowym domem!
Splunął na ziemię, nadając pewną barwę swoim słowom. Gdyby ktoś odważył się spojrzeć, dostrzegłby że pułkownik nerwowo spogląda w stronę reportera, przydzielonego oddziałowi przez rząd.
- Gdyby któremuś z was wybuch granatu wypalił oczy, objaśnię wam plan naszego luksusowego, kempingu wypoczynkowego!
Gdy skończył to wypowiadać, duża grupa komandosów stojących pośrodku rozstąpiła się, pozwalając dowódcy przejść między nich. Jeśli wtedy stał w centrum obozu, gdzie ławki były ustawione wokół małego ogniska, teraz wyszedł kilka kroków w przód, zbliżając się w kierunku plaży.
- Tu gdzie stoję będziecie mogli budować sobie jakieś prymitywne szałasy, namioty, ewentualnie wilcze – k**wa – doły! Ale nie liczcie że wam dam coś z magazynu na ten cel!
Spojrzał się wokół, po raz pierwszy od zaczęcia mowy uśmiechając się… a przynajmniej szerząc zęby.
- Będziecie tu spać, wypoczywać, może nawet coś jeszcze! To jest wasz własny teren, byście mogli kłaść tu wasze zmęczone cielska, i smażyć się na otwartej przestrzeni, w pełnym ekwipunku, w tym przeklętym upale!
Wskazał ręką na kilka namiotów znajdujących się na lewo od ogniska.
- Tamte namioty przerobimy na jadalnię! Nie martwcie się… będziecie tu jadać naprawdę rzadkie i egzotyczne potrawy, ze zwierząt i roślin których egzystencji nie byliście nawet świadomi!
Spojrzał się na stojącego z boku, palącego cygaro dowódcę oddziału.
- Wasz szef coś o tym wie.
Jeden z żołnierzy zaśmiał się, zapewne gdy zrozumiał kawał. Pułkownik podszedł natychmiast do niego, wymierzając mu brutalny cios pięścią w brzuch.
- Czy ja – k*rwa – mówiłem że można się – k*rwa – śmiać, żołnierzu k*rwa jego mać!?
Ścierając własną ślinę z koszuli, odszedł od żołnierza i kontynuował.
- Tak więc… tam będą przyrządzane posiłki, nawet takie które można zjeść „na gotowo”. Prosiłbym też was abyście po upolowaniu czegoś w dżungli, nieśli to do naszej spiżarni, która też będzie się tam mieścić… wszyscy na tym skorzystamy.
Teraz wskazał ręką na prawą stronę, do dużego namiotu naprzeciwko „jadalni”.
- Tam jest namiot oficerski, skąd wyżsi rangą będą przydzielać misje tym z niższą. Wstęp do tego namiotu jest ZABRONIONY, chyba że dostaniecie pozwolenie! Jedyne osoby które są tam mile widziane, to Big Boss…
Wskazał ręką na palącego cygaro, jednookiego komandosa.
- … Doberman Alpha…
Wskazał ręką na stojącego w pierwszym szeregu mężczyznę.
- … oraz ja.
Wskazał kciukiem na siebie, siląc się na cwaniacki uśmiech.
- Fox… Chicken Fox.
Odezwał się Big Boss. I tym razem, nikt się nie zaśmiał. Campbell tylko chrząknął, spojrzał się z wyrzutem na dowódcę, po czym kontynuował swoje przemówienie.
- Choć teraz go nie widać, to przy granicy tej plaży z dżunglą, postawimy namiot medyków, zaś niedaleko dalej centrum komunikacji! Teraz można natomiast dostrzec parę skrzyń, oraz kilka dywanów i krzeseł, które będą niedługo naszą zbrojownią!
Rozejrzał się po zebranych z pełną powagą.
- Gdyby któryś z was *zdobył* broń na polu walki, jest zmuszony złożyć ją do zbrojowni, albo poniesie konsekwencje! Tam też będziemy wydawać *własną* broń oraz amunicję…
Splunął raz jeszcze, po czym wyprostował się i zaczął z kamienną miną mówić.
- Teraz parę prostych zasad dotyczących broni. Za uszkodzenie kombinezonu – tydzień karceru! Za uszkodzenie broni – tydzień karceru! Za zgubienie jednego lub drugiego…
Przerwał, rozkoszując się pełną napięcia ciszą.
- … śmierć z mojej ręki. Możecie odejść!
I tak, bez słowa sprzeciwu czy niezadowolenia, żołnierze rozeszli się… niedługo miały się zacząć pierwsze zadania, więc każdy chciał być w najlepszej formie. Gdy dwójka oficerów dochodziła już do namiotu, Campbell odwrócił się i krzyknął.
- Doberman Alpha! Pirania! Mamut! Aligator! Nietoperz! Ruszcie tu swe dupy! Do namiotu, raz!
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Pirania
Obróciła się na pięcie, powstrzymując westchnienie. Otarła kroplę potu z czoła - nigdy nie pociła się zbyt obficie, cholera wie czemu. Poprawiła tę cholerną, dwucalowego kalibru rurę na plecach. Zasalutowała.
- Tak jest! - szczeknęła. Nie wiedziała czy ten człowiek miał coś wspólnego z ustalaniem jej kryptonimu, ale samo podejrzenie że tak wystarczało, żeby chciała mu coś urwać. Nieważne może co...
Ruszyła w stronę namiotu, pewna że ta robota będzie... Inna.
Obróciła się na pięcie, powstrzymując westchnienie. Otarła kroplę potu z czoła - nigdy nie pociła się zbyt obficie, cholera wie czemu. Poprawiła tę cholerną, dwucalowego kalibru rurę na plecach. Zasalutowała.
- Tak jest! - szczeknęła. Nie wiedziała czy ten człowiek miał coś wspólnego z ustalaniem jej kryptonimu, ale samo podejrzenie że tak wystarczało, żeby chciała mu coś urwać. Nieważne może co...
Ruszyła w stronę namiotu, pewna że ta robota będzie... Inna.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Tawerniak
- Posty: 1271
- Rejestracja: środa, 14 lutego 2007, 21:43
- Numer GG: 10455731
- Lokalizacja: Radzymin
Mamut
Poprawił mundur. Nie wiedział czemu, ale zawsze poprawiał mundur, gdy wybierał się na spotkanie z przełożonymi. Taki bezsensowny nawyk. Wszedł do namiotu, zasalutował mijanemu przełożonemu ("Chicken Fox! Jezu! To już mi dali lepszy kryptonim!" - pomyślał), stanął przed pułkownikiem, zasalutował.
- Mamut melduje się na rozkaz.
Poprawił mundur. Nie wiedział czemu, ale zawsze poprawiał mundur, gdy wybierał się na spotkanie z przełożonymi. Taki bezsensowny nawyk. Wszedł do namiotu, zasalutował mijanemu przełożonemu ("Chicken Fox! Jezu! To już mi dali lepszy kryptonim!" - pomyślał), stanął przed pułkownikiem, zasalutował.
- Mamut melduje się na rozkaz.

-
- Kok
- Posty: 1438
- Rejestracja: wtorek, 20 grudnia 2005, 11:05
- Numer GG: 3327785
- Lokalizacja: 3city
Aligator
Podczas tej pierwszej odprawy stał wyprężony jak struna, i nawet gdy szef stanął tuż obok by nawrzeszczeć na psychola tak, że ślina wpadła mu prosto w oko nie mrugnał, ani nie poruszył się. Dopiero gdy dostał rozkaz stawienia się w namiocie ruszył żwawym krokiem w jego stronę i wytarł twarz. Szałas. Woda. Pożywienie. Poza misją, to są najważniejsze cele. Po drodze spoglądał na dzunglę, zastanawiając się jakie smakołyki w niej znajdzie, oraz czy będzie na tyle przyjazna by pozwoliła mu przeżyć. Busz to nie przelewki, nawet kora drzewa może okazać się śmiertelna- zwłaszcza jeśli człowiek niezauważy sunącego po niej węża lub ptasznika. Myśli zerwały się jak łączność radiowa gdy wszedł do namiotu Sir! powiedział głośno, zasalutował i stanął na baczność, w oczekiwaniu na dalsze rozkazy.
Podczas tej pierwszej odprawy stał wyprężony jak struna, i nawet gdy szef stanął tuż obok by nawrzeszczeć na psychola tak, że ślina wpadła mu prosto w oko nie mrugnał, ani nie poruszył się. Dopiero gdy dostał rozkaz stawienia się w namiocie ruszył żwawym krokiem w jego stronę i wytarł twarz. Szałas. Woda. Pożywienie. Poza misją, to są najważniejsze cele. Po drodze spoglądał na dzunglę, zastanawiając się jakie smakołyki w niej znajdzie, oraz czy będzie na tyle przyjazna by pozwoliła mu przeżyć. Busz to nie przelewki, nawet kora drzewa może okazać się śmiertelna- zwłaszcza jeśli człowiek niezauważy sunącego po niej węża lub ptasznika. Myśli zerwały się jak łączność radiowa gdy wszedł do namiotu Sir! powiedział głośno, zasalutował i stanął na baczność, w oczekiwaniu na dalsze rozkazy.
Czasami mam uczucie, że przede mną rozpościera się wielki ocean prawdy, a ja siedzę na plaży i bawię się kamykami. Ale pewnego dnia nauczę się po nim żeglować.
Don't take your organs to heaven... heaven knows we need them here.
Don't take your organs to heaven... heaven knows we need them here.

-
- Majtek
- Posty: 123
- Rejestracja: niedziela, 7 stycznia 2007, 22:36
- Numer GG: 2343993
- Lokalizacja: Gród Bydgoszcz
- Kontakt:
Nietoperz
Uśmiechnął się półgębkiem gdy Chicken Fox beształ żołnierza. Potem zanotował w pamięci iż przełożony nie lubi swojego kryptonimu. Gdy wszyscy się rozeszli zgodnie z rozkazem skierował się do namiotu.
- Na rozkaz, sir! - zasalutował, zdjął broń wcześniej przewieszoną przez ramię i stanął na baczność, ustawiając ją koło nogi.
Wlepił oczy w ścianę namiotu przed sobą i czekał na dalsze rozkazy.
Uśmiechnął się półgębkiem gdy Chicken Fox beształ żołnierza. Potem zanotował w pamięci iż przełożony nie lubi swojego kryptonimu. Gdy wszyscy się rozeszli zgodnie z rozkazem skierował się do namiotu.
- Na rozkaz, sir! - zasalutował, zdjął broń wcześniej przewieszoną przez ramię i stanął na baczność, ustawiając ją koło nogi.
Wlepił oczy w ścianę namiotu przed sobą i czekał na dalsze rozkazy.

-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Doberman Alpha
Brunet na chwile oderwał wzrok od spisu inwentarza przydzielonego oddziałowi, spojrzał na pułkownika swymi mętnymi oczami, przysłoniętymi w tej chwili przez cienkie szkiełka okularów korekcyjnych. Kiwnął głową w stronę pułkownika i ruszył wolnym lecz zdecydowanym krokiem ku namiotowi dowództwa Fox-Houndu. Żołnierze którzy go otaczali przyglądali się mu z jakimś dziwnym niepokojem w oczach, jakby zdawali sobie sprawę kim on był i czego dokonał kilka lat wcześniej. On jednak jedynie poprawił charakterystycznym gestem ręki oprawki swoich okularów, wciąż zbliżając się do namiotu. Nie obdarzył swoim wzrokiem żadnego z podwładnych, jakby jego myśli były zaprzątnięte czymś innymi, dalekim i o wyższym znaczeniu dla niego. Mało obchodziło go to co w tych pseudo umysłach żołnierzy którzy z nim służą zrodziło się na jego temat, ale zapewne było to mniej straszne niż prawda która ciągła się za nim. Chwycił pewnie teczkę z dokumentami i poprawił kaburę z Makarovem na prawym udzie. Zrobił to jedynie z przyzwyczajenia ponieważ można było się spodziewać że kabura jest jak najlepiej umocowana. Choć sylwetka tego mężczyzny nie budziła podziwu pomiędzy żołnierzami, szczególnie pomiędzy istnymi ludzkimi czołgami trzeba było przyznać że dba o kondycje fizyczną i ogólnie pojęta sprawność. Doberman Alfa, jeden z najrzadziej przyznawanych kryptonimów, jeden z najwyższych w hierarchii
jednostki Fox-Hound. Samo to świadczyło że porucznik jest nie byle jakim żołnierzem. Choć nikt oprócz dowództwa nie znał jego akt, to wielu z oddziału snuło swoje własne wyimaginowane przypuszczenia. I choć zapewne były mylne, to wokół Dobermana narodziła się strefa tajemnicy, którą nie jeden chciał poznać. Niektórzy nawet traktowali to niczym zawody, nie raz próbowano wydobyć od niego podstępem informacje. I jak zwykle wszelkie starania spełzały na niczym, może dlatego że porucznik był znakomitym interrogatorem i znał większość tych szczeniackich sztuczek. Odgarnął płachtę namiotu i wkroczył do przestronnego namiotu, wyglądało na to że już wszyscy czekają na niego. Wiedział że spóźnienia to niezbyt kulturalna rzecz, szczególnie w wojsku. Stanął więc w szeregu tuż obok innych nagle wezwanych w to miejsce. Wyprostował się na baczność i zasalutował przełożonym, po czym po raz pierwszy dane było usłyszeć jego głos.
- Na rozkaz, sir!- lekko ochrypły i sprawiający wrażenie zmęczonego.
Brunet na chwile oderwał wzrok od spisu inwentarza przydzielonego oddziałowi, spojrzał na pułkownika swymi mętnymi oczami, przysłoniętymi w tej chwili przez cienkie szkiełka okularów korekcyjnych. Kiwnął głową w stronę pułkownika i ruszył wolnym lecz zdecydowanym krokiem ku namiotowi dowództwa Fox-Houndu. Żołnierze którzy go otaczali przyglądali się mu z jakimś dziwnym niepokojem w oczach, jakby zdawali sobie sprawę kim on był i czego dokonał kilka lat wcześniej. On jednak jedynie poprawił charakterystycznym gestem ręki oprawki swoich okularów, wciąż zbliżając się do namiotu. Nie obdarzył swoim wzrokiem żadnego z podwładnych, jakby jego myśli były zaprzątnięte czymś innymi, dalekim i o wyższym znaczeniu dla niego. Mało obchodziło go to co w tych pseudo umysłach żołnierzy którzy z nim służą zrodziło się na jego temat, ale zapewne było to mniej straszne niż prawda która ciągła się za nim. Chwycił pewnie teczkę z dokumentami i poprawił kaburę z Makarovem na prawym udzie. Zrobił to jedynie z przyzwyczajenia ponieważ można było się spodziewać że kabura jest jak najlepiej umocowana. Choć sylwetka tego mężczyzny nie budziła podziwu pomiędzy żołnierzami, szczególnie pomiędzy istnymi ludzkimi czołgami trzeba było przyznać że dba o kondycje fizyczną i ogólnie pojęta sprawność. Doberman Alfa, jeden z najrzadziej przyznawanych kryptonimów, jeden z najwyższych w hierarchii
jednostki Fox-Hound. Samo to świadczyło że porucznik jest nie byle jakim żołnierzem. Choć nikt oprócz dowództwa nie znał jego akt, to wielu z oddziału snuło swoje własne wyimaginowane przypuszczenia. I choć zapewne były mylne, to wokół Dobermana narodziła się strefa tajemnicy, którą nie jeden chciał poznać. Niektórzy nawet traktowali to niczym zawody, nie raz próbowano wydobyć od niego podstępem informacje. I jak zwykle wszelkie starania spełzały na niczym, może dlatego że porucznik był znakomitym interrogatorem i znał większość tych szczeniackich sztuczek. Odgarnął płachtę namiotu i wkroczył do przestronnego namiotu, wyglądało na to że już wszyscy czekają na niego. Wiedział że spóźnienia to niezbyt kulturalna rzecz, szczególnie w wojsku. Stanął więc w szeregu tuż obok innych nagle wezwanych w to miejsce. Wyprostował się na baczność i zasalutował przełożonym, po czym po raz pierwszy dane było usłyszeć jego głos.
- Na rozkaz, sir!- lekko ochrypły i sprawiający wrażenie zmęczonego.
