[Warhammer] Czarne Chmury Nad Imperium

-
- Majtek
- Posty: 120
- Rejestracja: niedziela, 7 sierpnia 2005, 21:45
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Anthony
Anthonemu zrobiło się dużo przyjemniej gdy dziewczyna szczerze się usmiechnęła. Taki uśmiech w tych ciężkich czasach był bezcenny. Szczera ludzka wdzięczność była uczuciem bardzo rzadko już spotykanym, bo i za co tu być wdzięcznym ... i komu? Ludzie żyjący na tych ziemiach byli podbijani i wyzwalani już tyle razy, że stracili rachubę i z trudem rozróżniali czy właśnie nadciąga wyzwolenie czy nowy agresor. Wojenna zawierucha wyrezała z ludzi resztkę uczuć. Nie było już współczucia ani litości, nie było wiary, ani nadziei. W tych czasach każdy myślał o sobie samym i o dniu teraźiejszym. Anthony pogodził się z takim życiem. Jeszcze parę lat temu miał ochotę zmieniać świat, walczyć z wiatrakami jak Don Kichot z Estalijskich pieśni. Ale teraz już nie. Teraz był taki jak wszyscy. Tak na prawdę to nie różnił się wiele od tych wszystkich ludzi, którzy wykorzystywali innych dla osiągniecia własnych korzyści. Nie różnił się od wszystkich tych drani, którzy wykorzystwali Adhelę...
- Nie potrzebujesz waść może łucznika, który miałby na was baczenie? - zwrócił się do kupca. Grzebiąc patykiem w ognisku i szukając ziemniaków patrzył w jego stronę spod półprzymkniętych od żaru powiek.
- Uważam że Falandar zachował się nieco niegrzecznie tak nisko oceniając wartość waszego życia i towarów, ale słowo się rzekło i z przeprosinami racz panie Graave przyjąć nasze usługi za te piętnaście koron na głowę.
Łucznik jakby nie spodziewając się odmowy dalej poszukiwał kartofli w ognisku.
- Dziś możesz tu zostać, ale jak sama widzisz jutro ruszam z tym oto kupcem w drogę do Averheim, więc będziesz musiała sobie znaleźć innego opiekuna śliczna Adhelo. - łucznik odwrócił głowę w stronę dziewczyny i uśmiechnął się wrednie. "Twój usmiech mi wystarczy mała, nie jesteś mi nic winna i nie chcę, żebyś czuła się w jakiś sposób zobowiązana. Nie zrobiłem tego, bo cię lubię, ani dlatego, że mi na tobie zależy. Zrobiłem to bo po prostu mogłem... miałem kaprys."- pomyślał patrząc jej głęboko w oczy.
Anthonemu zrobiło się dużo przyjemniej gdy dziewczyna szczerze się usmiechnęła. Taki uśmiech w tych ciężkich czasach był bezcenny. Szczera ludzka wdzięczność była uczuciem bardzo rzadko już spotykanym, bo i za co tu być wdzięcznym ... i komu? Ludzie żyjący na tych ziemiach byli podbijani i wyzwalani już tyle razy, że stracili rachubę i z trudem rozróżniali czy właśnie nadciąga wyzwolenie czy nowy agresor. Wojenna zawierucha wyrezała z ludzi resztkę uczuć. Nie było już współczucia ani litości, nie było wiary, ani nadziei. W tych czasach każdy myślał o sobie samym i o dniu teraźiejszym. Anthony pogodził się z takim życiem. Jeszcze parę lat temu miał ochotę zmieniać świat, walczyć z wiatrakami jak Don Kichot z Estalijskich pieśni. Ale teraz już nie. Teraz był taki jak wszyscy. Tak na prawdę to nie różnił się wiele od tych wszystkich ludzi, którzy wykorzystywali innych dla osiągniecia własnych korzyści. Nie różnił się od wszystkich tych drani, którzy wykorzystwali Adhelę...
- Nie potrzebujesz waść może łucznika, który miałby na was baczenie? - zwrócił się do kupca. Grzebiąc patykiem w ognisku i szukając ziemniaków patrzył w jego stronę spod półprzymkniętych od żaru powiek.
- Uważam że Falandar zachował się nieco niegrzecznie tak nisko oceniając wartość waszego życia i towarów, ale słowo się rzekło i z przeprosinami racz panie Graave przyjąć nasze usługi za te piętnaście koron na głowę.
Łucznik jakby nie spodziewając się odmowy dalej poszukiwał kartofli w ognisku.
- Dziś możesz tu zostać, ale jak sama widzisz jutro ruszam z tym oto kupcem w drogę do Averheim, więc będziesz musiała sobie znaleźć innego opiekuna śliczna Adhelo. - łucznik odwrócił głowę w stronę dziewczyny i uśmiechnął się wrednie. "Twój usmiech mi wystarczy mała, nie jesteś mi nic winna i nie chcę, żebyś czuła się w jakiś sposób zobowiązana. Nie zrobiłem tego, bo cię lubię, ani dlatego, że mi na tobie zależy. Zrobiłem to bo po prostu mogłem... miałem kaprys."- pomyślał patrząc jej głęboko w oczy.
Panie spraw by me oko było bystre, duch silny, a dłoń pewna...

-
- Szczur Lądowy
- Posty: 12
- Rejestracja: czwartek, 1 lutego 2007, 17:03
Konrad
Jorg skinął głową i krzyknął na Hansa. Szczupły mężczyzna przyniósł po chwili ręczniki, kilka bandaży i miskę czystej wody. Uwijał się jak w ukropie. Ty jednocześnie starałeś się ulżyć człowiekowi lężącemu na stole w cierpieniach. Kilka chwil zajęło ci, nim dokładnie wyczyściłeś ranę i zabezpieczyłeś ją. Rana nie wykazywała śladów zakażenia więc była duża szansa że mężczyzna przeżyje. Przestał być nawet tak agonalnie blady jak przed momentem.
- Dziękuję ci panie – rzekł Jorg szczerząc zęby w uśmiechu – Sami to byśmy rady nie dali...Nikt tu z nas nawet podstawowej wiedzy medycznej nie ma, no, może oprócz tego konowała co we wsi mieszka, ale zanim on tu dotrze to Andreasowi na pewno by się zmarło....
Mowę karczmarza przerwał mu Hans, który z gorącą pieczenią skinął na swego pracodawcę.
- Ach, no tak, goście...Proszę panie Konradzie, pan pozwoli ze mną...
Jorg podał ci miskę z czystą wodą w której umyłeś zakrwawione dłonie i czysty ręcznik. Wraz z karczmarzem wyszedłeś po chwili z zajazdu by dołączyć do kompanów przy ognisku.
Falandar, Pyotr, Anthony i Konrad
- Ekhem... - Graave odchrząknął z wyraźną dezaprobatą w głosie. - Obstają panowie przy piętnastu koronach na głowę – zwrócił się do elfa i albiończyka. – pójdźmy więc na kompromis. Zapłacimy po dwanaście koron za podróż a nadto ja zapewnię całej kompanii nocleg i skromne jadło oraz paszę dla koni. Akurat w połowie drogi stąd do Averheimu znajduje się oberża, w której mam nadzieję przenocować.
W tym momencie od strony karczmy dało się słyszeć poruszenie i zobaczyliście, że Jorg wraz z pomocnikami niosą ku wam przykryty tacą posiłek. Towarzyszył im Konrad, który wycierał ręcznikiem mokre dłonie. Karczmarz postawił przed Graavem tacę, na której po odsłonięciu ujrzeliście parujące mięso. Obok pachołek umieścił michę fasoli a drugi dwulitrowy dzban piwa.
- Żebyście nie myśleli żem skąpiec – kupiec uśmiechnął się familiarnie – Udało mi się zakupić chyba ostatniego we wsi kuraka. Częstujcie się przyjaciele – rzekł puszczając wszystko w obieg. – Sam wszystkiego nie zjem choć wiele mogę pomieścić. Żona moja mawia, że najlepiej jest najeść się przed snem, spoczywając bowiem trawi się najlepiej. Czyż nie milej jest gdy się ubije interes?
- Widziałem, że mieliście mały problem z wieśniakami – kupiec sciszył głos kiwając w stronę sąsiedniego ogniska. - Tutejsi ludzie są lekko zacofani i wygadują różne bzdury. Na szczęście jutro już wyruszamy. Jedzcie panowie, nie może się zmarnować – ponaglił patrząc na mięso.
Graave wgryzł się chciwie w kurczaka i żuł długo popijając piwem. Zakąsiwszy fasolą zwrócił się do Pyotra:
- A waście z jaką to sprawą do Averheim się udają?
Anthony
Wysłuchałeś tego co ma do powiedzenia kupiec. Gdy skończył, Adhele przytuliła się do ciebie po czym odrzekła cicho:
- Ja również zmierzam do Averheim, panie. Jak też wszyscy uchodźcy. Może książe się ulituje…- wydawała się zbyt skrępowana toczącą się rozmową i obecnością tylu osób aby powiedzieć coś więcej.
Z pewnością nie parała się tym czym dzisiaj od dawna, tym bardziej nie przed wojną. Być może dopiero dzisiaj głód zmusił ją po raz pierwszy do złożenia komuś takiej propozycji. Czy to jednak miało jakieś znaczenie? Z jej pierwszych słów można było wywnioskować jasno, że zdana na łaskę losu miast oddawać się co nocy za chleb innemu, szuka meżczyzny, który by się nią zaopiekował. Może właśnie myślała o tobie?
Jorg skinął głową i krzyknął na Hansa. Szczupły mężczyzna przyniósł po chwili ręczniki, kilka bandaży i miskę czystej wody. Uwijał się jak w ukropie. Ty jednocześnie starałeś się ulżyć człowiekowi lężącemu na stole w cierpieniach. Kilka chwil zajęło ci, nim dokładnie wyczyściłeś ranę i zabezpieczyłeś ją. Rana nie wykazywała śladów zakażenia więc była duża szansa że mężczyzna przeżyje. Przestał być nawet tak agonalnie blady jak przed momentem.
- Dziękuję ci panie – rzekł Jorg szczerząc zęby w uśmiechu – Sami to byśmy rady nie dali...Nikt tu z nas nawet podstawowej wiedzy medycznej nie ma, no, może oprócz tego konowała co we wsi mieszka, ale zanim on tu dotrze to Andreasowi na pewno by się zmarło....
Mowę karczmarza przerwał mu Hans, który z gorącą pieczenią skinął na swego pracodawcę.
- Ach, no tak, goście...Proszę panie Konradzie, pan pozwoli ze mną...
Jorg podał ci miskę z czystą wodą w której umyłeś zakrwawione dłonie i czysty ręcznik. Wraz z karczmarzem wyszedłeś po chwili z zajazdu by dołączyć do kompanów przy ognisku.
Falandar, Pyotr, Anthony i Konrad
- Ekhem... - Graave odchrząknął z wyraźną dezaprobatą w głosie. - Obstają panowie przy piętnastu koronach na głowę – zwrócił się do elfa i albiończyka. – pójdźmy więc na kompromis. Zapłacimy po dwanaście koron za podróż a nadto ja zapewnię całej kompanii nocleg i skromne jadło oraz paszę dla koni. Akurat w połowie drogi stąd do Averheimu znajduje się oberża, w której mam nadzieję przenocować.
W tym momencie od strony karczmy dało się słyszeć poruszenie i zobaczyliście, że Jorg wraz z pomocnikami niosą ku wam przykryty tacą posiłek. Towarzyszył im Konrad, który wycierał ręcznikiem mokre dłonie. Karczmarz postawił przed Graavem tacę, na której po odsłonięciu ujrzeliście parujące mięso. Obok pachołek umieścił michę fasoli a drugi dwulitrowy dzban piwa.
- Żebyście nie myśleli żem skąpiec – kupiec uśmiechnął się familiarnie – Udało mi się zakupić chyba ostatniego we wsi kuraka. Częstujcie się przyjaciele – rzekł puszczając wszystko w obieg. – Sam wszystkiego nie zjem choć wiele mogę pomieścić. Żona moja mawia, że najlepiej jest najeść się przed snem, spoczywając bowiem trawi się najlepiej. Czyż nie milej jest gdy się ubije interes?
- Widziałem, że mieliście mały problem z wieśniakami – kupiec sciszył głos kiwając w stronę sąsiedniego ogniska. - Tutejsi ludzie są lekko zacofani i wygadują różne bzdury. Na szczęście jutro już wyruszamy. Jedzcie panowie, nie może się zmarnować – ponaglił patrząc na mięso.
Graave wgryzł się chciwie w kurczaka i żuł długo popijając piwem. Zakąsiwszy fasolą zwrócił się do Pyotra:
- A waście z jaką to sprawą do Averheim się udają?
Anthony
Wysłuchałeś tego co ma do powiedzenia kupiec. Gdy skończył, Adhele przytuliła się do ciebie po czym odrzekła cicho:
- Ja również zmierzam do Averheim, panie. Jak też wszyscy uchodźcy. Może książe się ulituje…- wydawała się zbyt skrępowana toczącą się rozmową i obecnością tylu osób aby powiedzieć coś więcej.
Z pewnością nie parała się tym czym dzisiaj od dawna, tym bardziej nie przed wojną. Być może dopiero dzisiaj głód zmusił ją po raz pierwszy do złożenia komuś takiej propozycji. Czy to jednak miało jakieś znaczenie? Z jej pierwszych słów można było wywnioskować jasno, że zdana na łaskę losu miast oddawać się co nocy za chleb innemu, szuka meżczyzny, który by się nią zaopiekował. Może właśnie myślała o tobie?

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Falandar
Elf wlał złocisty trunek do swojego kubka i wziął łyk. Gorzkie. Zbyt gorzkie. Piwo niezbyt mu smakowało ale skoro ma możliwość napić się w tak wyrafinowanym towarzystwie, to dlaczego tego nie uczynić? Zwłaszcza że lewa ręka znów dawała nieprzyjemnie znać o sobie, a alkohol mógł na jakiś czas uśpić to coś, co drzemało w nim od dawna. Tę zadrę, klątwę o której nie chciał teraz myśleć. Falandar pozostawił pytanie kupca o cel ich podróży do Averheimu bez odpowiedzi. „Niech Antonov wymyśli mu jakąś bajeczkę...w gładkim dobieraniu słówek jest nad wyraz dobry”, pomyślał. W oczach elfa kislevczyk wydał się człowiekiem pozującym na twardego, zimnego łowcę. Przypominając sobie jego ostatnie słowa, uśmiechnął się do siebie w myślach i odwrócił w kierunku akolity. Ten wciąż wycierał dłonie w ręcznik więc elf wolnym krokiem podszedł do niego i spytał:
- Ciekaw jestem cóż tam się działo w karczmie, że teraz tak wnikliwie wycierasz dłonie? Czyżbyś był na tyle uprzejmy że oprócz tego, że zaniosłeś naczynia to jeszcze je pozmywałeś? - elf zdawał sobie sprawę, że ostatnie jego zdanie mogło być nieco nieprzyjemne, ale w sumie nie dbał o to. Czekając na odpowiedź sigmaryty dodał. – Pod twoją nieobecność dostaliśmy pracę od tego oto jegomościa – Falandar wskazał wzrokiem na Graave'a który nadal męczył się z kurczakiem – Zadaniem jest eskorta jego towarów do Averheimu. Mam nadzieję, że nie masz nic innego do roboty w najbliższym czasie, bo daje zarobić dwanaście koron na głowę...Nie wydaje mi się by dla tak uduchowionego człowieka jak ty pieniądze miały jakieś wielkie znaczenie, ale za coś trzeba przecież żyć, prawda. No, pomijając naszego zacnego kislevczyka, który udrodził się by walczyć i jemu nic więcej do życia nie jest potrzebne...
Falandar uśmiechnął się krzywo do Konrada patrząc mu prosto w oczy. Podał mu pełny do połowy kubek piwa a kątem oka popatrzył na zajętych sobą Anthonego i czarnowłosą dziewczynę.
- Jak myślisz, Konradzie... - rzucił. - Czy nasz albiończyk będzie miał dzisiaj ciekawą i pracowitą noc? - Falandar poszerzył wilczy uśmiech malujący się na jego twarzy. W zimnych, czarnych oczach płonął ogień szaleństwa.
Elf wlał złocisty trunek do swojego kubka i wziął łyk. Gorzkie. Zbyt gorzkie. Piwo niezbyt mu smakowało ale skoro ma możliwość napić się w tak wyrafinowanym towarzystwie, to dlaczego tego nie uczynić? Zwłaszcza że lewa ręka znów dawała nieprzyjemnie znać o sobie, a alkohol mógł na jakiś czas uśpić to coś, co drzemało w nim od dawna. Tę zadrę, klątwę o której nie chciał teraz myśleć. Falandar pozostawił pytanie kupca o cel ich podróży do Averheimu bez odpowiedzi. „Niech Antonov wymyśli mu jakąś bajeczkę...w gładkim dobieraniu słówek jest nad wyraz dobry”, pomyślał. W oczach elfa kislevczyk wydał się człowiekiem pozującym na twardego, zimnego łowcę. Przypominając sobie jego ostatnie słowa, uśmiechnął się do siebie w myślach i odwrócił w kierunku akolity. Ten wciąż wycierał dłonie w ręcznik więc elf wolnym krokiem podszedł do niego i spytał:
- Ciekaw jestem cóż tam się działo w karczmie, że teraz tak wnikliwie wycierasz dłonie? Czyżbyś był na tyle uprzejmy że oprócz tego, że zaniosłeś naczynia to jeszcze je pozmywałeś? - elf zdawał sobie sprawę, że ostatnie jego zdanie mogło być nieco nieprzyjemne, ale w sumie nie dbał o to. Czekając na odpowiedź sigmaryty dodał. – Pod twoją nieobecność dostaliśmy pracę od tego oto jegomościa – Falandar wskazał wzrokiem na Graave'a który nadal męczył się z kurczakiem – Zadaniem jest eskorta jego towarów do Averheimu. Mam nadzieję, że nie masz nic innego do roboty w najbliższym czasie, bo daje zarobić dwanaście koron na głowę...Nie wydaje mi się by dla tak uduchowionego człowieka jak ty pieniądze miały jakieś wielkie znaczenie, ale za coś trzeba przecież żyć, prawda. No, pomijając naszego zacnego kislevczyka, który udrodził się by walczyć i jemu nic więcej do życia nie jest potrzebne...
Falandar uśmiechnął się krzywo do Konrada patrząc mu prosto w oczy. Podał mu pełny do połowy kubek piwa a kątem oka popatrzył na zajętych sobą Anthonego i czarnowłosą dziewczynę.
- Jak myślisz, Konradzie... - rzucił. - Czy nasz albiończyk będzie miał dzisiaj ciekawą i pracowitą noc? - Falandar poszerzył wilczy uśmiech malujący się na jego twarzy. W zimnych, czarnych oczach płonął ogień szaleństwa.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Marynarz
- Posty: 395
- Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
- Lokalizacja: Piździawy Zdrój
- Kontakt:
Konrad z Boven
Falandarze, jesteś już drugim elfem, którego spotykam w swoim życiu. Słyszałem dużo plotek na wasz temat. Większość była oczywiście czystą fikcją wytworzoną przez karczemnych minstreli, ale jedna, jedyna się sprawdziła, zarówno u Ciebie, jak i u tamtego. Wiesz jaka? Ta o waszej arogancji. Lecz nie martw się, nie gniewam się, szczerze mówiąc rozbawiła mnie ta kwestia. A już odpowiadając na Twoje pytanie: jakiś wieśniak wdepnął we wnyki rozstawione na niedźwiedzia. Na szczęście dla niego znam się trochę na opatrywaniu ran. A ręce czyszczę, gdyż krwi było chyba więcej, niż deszczu tego lata... - odpowiedział.
Ale kontynuując odpowiadanie na Twoje pytania, a było ich sporo. Jedynym moim najbliższym planem jest dojście do Middenheim, a z tego co wiem, to jestem na drugim końcu Imperium, więc chyba nie zaszkodzi mi jak odeskortuje razem z wami tego kupca. A pieniądze, masz rację, przydadzą się. Jak nie mi, to komuś innemu. Została mi jeszcze tylko odpowiedź na pytanie o Anthonyego. No cóż, niech zrobi jak uważa za słuszne, nie będę sie sprzeciwiał. Mam tylko nadzieję, że jeśli dojdzie co do czego, to obejdzie się bez hałasów w nocy. W końcu zamierzałem się porządnie wyspać... - zakończył w końcu. Ostatnie zdanie skwitował podobnym uśmiechem co Falandar, mówiący przed chwilą o Pyotrze. Również starał się patrzeć elfowi prosto w oczy. Tylko, że w jego nie płonął żaden ogień. Właściwie to oprócz bieli i szarości, nic w nich nie było.
Falandarze, jesteś już drugim elfem, którego spotykam w swoim życiu. Słyszałem dużo plotek na wasz temat. Większość była oczywiście czystą fikcją wytworzoną przez karczemnych minstreli, ale jedna, jedyna się sprawdziła, zarówno u Ciebie, jak i u tamtego. Wiesz jaka? Ta o waszej arogancji. Lecz nie martw się, nie gniewam się, szczerze mówiąc rozbawiła mnie ta kwestia. A już odpowiadając na Twoje pytanie: jakiś wieśniak wdepnął we wnyki rozstawione na niedźwiedzia. Na szczęście dla niego znam się trochę na opatrywaniu ran. A ręce czyszczę, gdyż krwi było chyba więcej, niż deszczu tego lata... - odpowiedział.
Ale kontynuując odpowiadanie na Twoje pytania, a było ich sporo. Jedynym moim najbliższym planem jest dojście do Middenheim, a z tego co wiem, to jestem na drugim końcu Imperium, więc chyba nie zaszkodzi mi jak odeskortuje razem z wami tego kupca. A pieniądze, masz rację, przydadzą się. Jak nie mi, to komuś innemu. Została mi jeszcze tylko odpowiedź na pytanie o Anthonyego. No cóż, niech zrobi jak uważa za słuszne, nie będę sie sprzeciwiał. Mam tylko nadzieję, że jeśli dojdzie co do czego, to obejdzie się bez hałasów w nocy. W końcu zamierzałem się porządnie wyspać... - zakończył w końcu. Ostatnie zdanie skwitował podobnym uśmiechem co Falandar, mówiący przed chwilą o Pyotrze. Również starał się patrzeć elfowi prosto w oczy. Tylko, że w jego nie płonął żaden ogień. Właściwie to oprócz bieli i szarości, nic w nich nie było.
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach

-
- Majtek
- Posty: 120
- Rejestracja: niedziela, 7 sierpnia 2005, 21:45
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Anthony
"Cholerny skąpiec, ale z drugiej strony zapłaci za nocleg i głodni też nie będziemy" pomyślał.
- Z tym gapą, co we wnyki wlazł wszystko dobrze Konradzie?
Anthony wydawał się całkowicie ignorować to, co do niego powiedziała dziewczyna. Niepatrząc wcale w jej stronę rozpoczął rozmowę z Konradem. Zastanawiało go, jak komuś, kto wdepnął w niedźwiedzie wnyki udało się uwolnić nie zostawiając nogi w puszczy.
Kiedy Graave zaproponował jedzenie i piwo albiończyk uprzejmie odmówił pokazując, że jest już pełny, ale wziął kawałek mięsa i dał Adheli. Dziewczyna przyjęła mięso i natychmiast zjadła wpatrując się w albiończyka wyczekująco, ale ten wciąż zachowywał się tak, jakby w ogóle nie słyszał jej pytania.
"Cholerny skąpiec, ale z drugiej strony zapłaci za nocleg i głodni też nie będziemy" pomyślał.
- Z tym gapą, co we wnyki wlazł wszystko dobrze Konradzie?
Anthony wydawał się całkowicie ignorować to, co do niego powiedziała dziewczyna. Niepatrząc wcale w jej stronę rozpoczął rozmowę z Konradem. Zastanawiało go, jak komuś, kto wdepnął w niedźwiedzie wnyki udało się uwolnić nie zostawiając nogi w puszczy.
Kiedy Graave zaproponował jedzenie i piwo albiończyk uprzejmie odmówił pokazując, że jest już pełny, ale wziął kawałek mięsa i dał Adheli. Dziewczyna przyjęła mięso i natychmiast zjadła wpatrując się w albiończyka wyczekująco, ale ten wciąż zachowywał się tak, jakby w ogóle nie słyszał jej pytania.
Panie spraw by me oko było bystre, duch silny, a dłoń pewna...

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Falandar
- Ależ nie chciałem cię obrazić Konradzie...nic z tych rzeczy. Poza tym miło mi, że nie zawiodłem twoich oczekiwań i okazałem się kolejnym aroganckim przedstawicielem swojej rasy na twej drodze...- elf wziął łyk piwa. Czuł ciepło alkoholu wędrujące w jego żyłach, jednak cały czas zahcowywał trzeźwość umysłu. - Chyba po prostu mam to we krwi.
Uśmiechnął się szeroko do akolity jednak nie był to uśmiech radosny. Tematu wieśniaka który wdepnął w lesie we wnyki nawet nie poruszył, nie zwykł zajmować się detalami. Spojrzał na Anthonego i dziewczynę. Falandar wciąż miał na tyle dobry słuch, że usłyszał co do „Pewniaka” mówiła ta piękna ludzka kobieta. A syn albionu najwyraźniej nie raczył jej odpowiedzieć, bądź nie wiedział co ma począć w tej kwestii.
- Jakimże jesteś mężczyzną, albiończyku, jeśli odmawiasz kobiecie ochrony i oparcia w tych niebezpiecznych czasach. Zwłaszcza tak bezbronnej jak niewiasta obok ciebie siedząca... - Surehand nie mógł nie słyszeć tych słów. Było to swoistą prowokacją ze strony elfa. Jeśli nie odpowiedział dziewczynie, ciekawiło go, co odpowie jemu. - Jeśli nie masz na tyle odwagi by się nią zająć, to ja mogę cię wyręczyć w tej kwestii...
Falandar popatrzył na dziewczynę. Wyobrażał sobie, o ile piękniej mogłaby wyglądać gdyby miała na sobie jakieś ładniejsze i przede wszystkim czystsze ciuchy. Z reguły nie zwracał uwagi na ludzkie kobiety, jednak w tej coś go poruszyło. Nie czekająć na to co odpowie Anthony, podszedł do niej i ująwszy delikatnie jej dłoń powiedział delikatnym tonem:
- Jestem Falandar, jeśli zechcesz pani, możesz mi towarzyszyć do Averheim...
- Ależ nie chciałem cię obrazić Konradzie...nic z tych rzeczy. Poza tym miło mi, że nie zawiodłem twoich oczekiwań i okazałem się kolejnym aroganckim przedstawicielem swojej rasy na twej drodze...- elf wziął łyk piwa. Czuł ciepło alkoholu wędrujące w jego żyłach, jednak cały czas zahcowywał trzeźwość umysłu. - Chyba po prostu mam to we krwi.
Uśmiechnął się szeroko do akolity jednak nie był to uśmiech radosny. Tematu wieśniaka który wdepnął w lesie we wnyki nawet nie poruszył, nie zwykł zajmować się detalami. Spojrzał na Anthonego i dziewczynę. Falandar wciąż miał na tyle dobry słuch, że usłyszał co do „Pewniaka” mówiła ta piękna ludzka kobieta. A syn albionu najwyraźniej nie raczył jej odpowiedzieć, bądź nie wiedział co ma począć w tej kwestii.
- Jakimże jesteś mężczyzną, albiończyku, jeśli odmawiasz kobiecie ochrony i oparcia w tych niebezpiecznych czasach. Zwłaszcza tak bezbronnej jak niewiasta obok ciebie siedząca... - Surehand nie mógł nie słyszeć tych słów. Było to swoistą prowokacją ze strony elfa. Jeśli nie odpowiedział dziewczynie, ciekawiło go, co odpowie jemu. - Jeśli nie masz na tyle odwagi by się nią zająć, to ja mogę cię wyręczyć w tej kwestii...
Falandar popatrzył na dziewczynę. Wyobrażał sobie, o ile piękniej mogłaby wyglądać gdyby miała na sobie jakieś ładniejsze i przede wszystkim czystsze ciuchy. Z reguły nie zwracał uwagi na ludzkie kobiety, jednak w tej coś go poruszyło. Nie czekająć na to co odpowie Anthony, podszedł do niej i ująwszy delikatnie jej dłoń powiedział delikatnym tonem:
- Jestem Falandar, jeśli zechcesz pani, możesz mi towarzyszyć do Averheim...
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Pyotr Antonov
- Dla tejże kompaniji którą zapoznał waść dzisiaj zapewne Averheim jest kolejnym przystankiem na niezbadanej ścieżce życia. Ja sam nie w humorze jestem wnioskować jak owe to sprawy ciągną ich w tamte rejony, ja jedynie zmierzam ku świątyni boskiej, a że droga przecina ową miejscowość nic na to poradzić nie zdołam...- kislevczyk znużony był rozmową, nie przywykł to tłumaczenia się z swego postępowania. Do tego jeszcze dochodziła niskiego lotu rozmowa, wcale nie odpowiadająca gustom Antonova.
Słysząc słowa Falandara, które zapewne w zamierzeniu miały być sarkazmem łowca rzekł spokojnie spode rondla swego kapelusza.
- Każda nacja ma swe wyobrażenia o inny, niektórzy jednak starają się zmazać owe nieporozumienia. Mimo tego zacnego faktu pozostają zawsze ci którzy z wyobrażeń nie wyrastają...- Antonovowi nie zależało aby słowa jego wywarły jakikolwiek wpływ na elfie, nie było ważne czy w ogóle zwróci na swą drogocenną uwagę.
Kislevczyk leniwie wyjrzał spod kapelusza, czyżby kolejna zabawa tego wieczora miałaby się zacząć. Z podsycania ognia nigdy dobro nie wyjdzie, tak też i tym razem co najwyżej kłótnie mogły niepotrzebnie zaistnieć.
Elf zdawał się Antonovowi niespokojną duszą, nie raz spotykał takich ludzi, dobrze nie kończyli ale zawsze coś przed śmiercią uczynili ażeby ich zapamiętać. Jak będzie z elfem? To jedynie tylko los wiedział...
- Dla tejże kompaniji którą zapoznał waść dzisiaj zapewne Averheim jest kolejnym przystankiem na niezbadanej ścieżce życia. Ja sam nie w humorze jestem wnioskować jak owe to sprawy ciągną ich w tamte rejony, ja jedynie zmierzam ku świątyni boskiej, a że droga przecina ową miejscowość nic na to poradzić nie zdołam...- kislevczyk znużony był rozmową, nie przywykł to tłumaczenia się z swego postępowania. Do tego jeszcze dochodziła niskiego lotu rozmowa, wcale nie odpowiadająca gustom Antonova.
Słysząc słowa Falandara, które zapewne w zamierzeniu miały być sarkazmem łowca rzekł spokojnie spode rondla swego kapelusza.
- Każda nacja ma swe wyobrażenia o inny, niektórzy jednak starają się zmazać owe nieporozumienia. Mimo tego zacnego faktu pozostają zawsze ci którzy z wyobrażeń nie wyrastają...- Antonovowi nie zależało aby słowa jego wywarły jakikolwiek wpływ na elfie, nie było ważne czy w ogóle zwróci na swą drogocenną uwagę.
Kislevczyk leniwie wyjrzał spod kapelusza, czyżby kolejna zabawa tego wieczora miałaby się zacząć. Z podsycania ognia nigdy dobro nie wyjdzie, tak też i tym razem co najwyżej kłótnie mogły niepotrzebnie zaistnieć.
Elf zdawał się Antonovowi niespokojną duszą, nie raz spotykał takich ludzi, dobrze nie kończyli ale zawsze coś przed śmiercią uczynili ażeby ich zapamiętać. Jak będzie z elfem? To jedynie tylko los wiedział...

-
- Majtek
- Posty: 120
- Rejestracja: niedziela, 7 sierpnia 2005, 21:45
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Anthony
Łucznik wysłuchał ze spokojem zaczepki elfa. Falandar zapewne liczył, że sprowokuje słowną wymianę, ale Anthony tylko spuścił głowę i uśmiechnął się, tak, aby elf tego nie widział. "I problem sam się rozwiązał. W dupie mam co sobie tam myślisz, nic o mnie nie wiesz, ale jeśli pod twoją opieką stanie jej się krzywda, to lepiej nie spuszczaj dłoni z rękojeści miecza" powiedział sobie, a następnie już na głos zwrócił się do dziewczyny - Widzisz ptaszyno, już masz opiekuna, który na pewno się tobą zaopiekuje i nie pozwoli by stała ci się jaka krzywda, a i głodu też przy nim zapewne nie zaznasz. Albiończyk podniósł wzrok i przez chwilę wpatrywał się w oczy elfa. Kiedy między ich oczami niemal przeskakiwały iskry ni stąd ni z owąd wyciągnął rękę z gorącą bulwą i spytał z uśmiechem - Może kartofla? - I zaraz rzucił ziemniaka w stronę Falandara.
Łucznik wysłuchał ze spokojem zaczepki elfa. Falandar zapewne liczył, że sprowokuje słowną wymianę, ale Anthony tylko spuścił głowę i uśmiechnął się, tak, aby elf tego nie widział. "I problem sam się rozwiązał. W dupie mam co sobie tam myślisz, nic o mnie nie wiesz, ale jeśli pod twoją opieką stanie jej się krzywda, to lepiej nie spuszczaj dłoni z rękojeści miecza" powiedział sobie, a następnie już na głos zwrócił się do dziewczyny - Widzisz ptaszyno, już masz opiekuna, który na pewno się tobą zaopiekuje i nie pozwoli by stała ci się jaka krzywda, a i głodu też przy nim zapewne nie zaznasz. Albiończyk podniósł wzrok i przez chwilę wpatrywał się w oczy elfa. Kiedy między ich oczami niemal przeskakiwały iskry ni stąd ni z owąd wyciągnął rękę z gorącą bulwą i spytał z uśmiechem - Może kartofla? - I zaraz rzucił ziemniaka w stronę Falandara.
Panie spraw by me oko było bystre, duch silny, a dłoń pewna...

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Falandar
- Na pewno lepiej się nią zaopiekuję niż ty...Zwłaszcza że sam umyłeś od tego ręce...Czyżbyś bał się wziąść na siebie odpowiedzialność za drugą osobę? - rzucił do albiończyka z diabelskim uśmiechem na twarzy. - Zresztą, może to i lepiej...Przy tobie ta piękna istota pewnie marnie by skończyła.
Falandar znał się na ludziach i z łatwością wyczytał z twarzy Anthonego, że nie bardzo podoba mu sie pomysł, by dziewczyna byla pod jego opieką. Zapewne w tej chwili myślał o nim różne niemiłe rzeczy, ale dopóki albiończyk nie powiedział mu tego w twarz, elfa to nie interesowało. Gdy Anthony rzucił w kierunku Falandara ziemniaka, ten złapał go lewą dłoń a chwilę potem wyrzucił za siebie.
- Dzięki za propozycję, ale nie jadam takich rzeczy... - rzucił szorstko.
Chwilę potem spojrzał na Antonova siedzącego z kupcem. Słysząc słowa łowcy roześmiał się na głos.
- Nie praw mi tutaj o zmazywaniu nieporozumień, kislevczyku... - powiedział spokojnie Falandar. - Najpierw postaraj się zmazać tą elfią krew którą plugawisz medalik twojego boga, a dopiero potem możemy porozmawiać o całej reszcie...Zresztą, przed nami długa droga więc sądzę że i o tym uda nam się podyskutować..
Elf uraczył go pogardliwym skinieniem głowy, po czym wziął swój elfi łuk i kołczan pełen strzał, po czym podszedł do dziewczyny.
- Więc jak będzie pani? Idziesz ze mną, czy zostajesz z kimś, kto nie potrafi podjąć prostej męskiej decyzji? - wskazał wzrokiem na albiończyka.
Nudziła go już cała ta rozmowa. Postanowił udać się na spoczynek i chciał by Adhele mu towarzyszyła.
- Na pewno lepiej się nią zaopiekuję niż ty...Zwłaszcza że sam umyłeś od tego ręce...Czyżbyś bał się wziąść na siebie odpowiedzialność za drugą osobę? - rzucił do albiończyka z diabelskim uśmiechem na twarzy. - Zresztą, może to i lepiej...Przy tobie ta piękna istota pewnie marnie by skończyła.
Falandar znał się na ludziach i z łatwością wyczytał z twarzy Anthonego, że nie bardzo podoba mu sie pomysł, by dziewczyna byla pod jego opieką. Zapewne w tej chwili myślał o nim różne niemiłe rzeczy, ale dopóki albiończyk nie powiedział mu tego w twarz, elfa to nie interesowało. Gdy Anthony rzucił w kierunku Falandara ziemniaka, ten złapał go lewą dłoń a chwilę potem wyrzucił za siebie.
- Dzięki za propozycję, ale nie jadam takich rzeczy... - rzucił szorstko.
Chwilę potem spojrzał na Antonova siedzącego z kupcem. Słysząc słowa łowcy roześmiał się na głos.
- Nie praw mi tutaj o zmazywaniu nieporozumień, kislevczyku... - powiedział spokojnie Falandar. - Najpierw postaraj się zmazać tą elfią krew którą plugawisz medalik twojego boga, a dopiero potem możemy porozmawiać o całej reszcie...Zresztą, przed nami długa droga więc sądzę że i o tym uda nam się podyskutować..
Elf uraczył go pogardliwym skinieniem głowy, po czym wziął swój elfi łuk i kołczan pełen strzał, po czym podszedł do dziewczyny.
- Więc jak będzie pani? Idziesz ze mną, czy zostajesz z kimś, kto nie potrafi podjąć prostej męskiej decyzji? - wskazał wzrokiem na albiończyka.
Nudziła go już cała ta rozmowa. Postanowił udać się na spoczynek i chciał by Adhele mu towarzyszyła.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Szczur Lądowy
- Posty: 12
- Rejestracja: czwartek, 1 lutego 2007, 17:03
Adhele popatrzyła na Anthonego, po czym utkwiła swe spojrzenie w oczach elfa. Słysząc jego słowa zaczerwieniła się lekko.
- Wybacz mi panie – zwróciła się do albiończyka. - Nie raczyłeś mi odpowiedzieć na moje pytanie, a skoro twój kompan proponuje mi swe towarzystwo nie śmiałabym i nie chcę odmówić. Wszak do Averheim jeszcze sporo drogi...
Dziewczyna podniosła się na równe nogi po czym dołączyła do elfa, który swoim ciętym językiem wzbudził zainteresowanie także przy ognisku obok..
Czas płynął szybko. Spożyliście posiłek i zapłaciliście karczmarzowi. Z wyjątkiem Konrada, który za uratowanie wieśniaka jadł i pił na koszt gospody wyniosło was to po niecałej półkoronie. Piwo się skończyło i syci i napici w większości udaliście się spać. Nie mogący dobrze ułożyć ciała do snu Anthony słyszał jak Falandar z dziewczyną oddalają się gdzieś na ubocze. Wrócili po półgodzinie po czym zasnęli już na dobre – dziewczyna czule przytulona do piersi obejmującego ją elfa. Rychło okazało się, że obfitująca już i tak w liczne wydarzenia noc wcale nie miała być taka spokojna.
Było już dobrze po północy gdy zapadającą coraz głębiej ciszę zakłócił tętent kopyt.
Ci, którzy już spali podnieśli teraz głowy a uzbrojeni podnosząc się sięgnęli po broń. Do dłoni powędrowały miecze, topory, łuki, kusze i co kto miał pod ręką. Nie minęło dużo czasu jak zza przydrożnych drzew wschodniego gościńca wyłoniło się dziesięciu jeźdźców. Pomyłka. Gdy tylko wjechali, już wolniej, w krąg światła okazało się, że dziesięć było koni a jeźdźców – siedmiu. Po chwili na opinających napierśniki tunikach dały się dostrzec siedmioramienne złote gwiazdy na niebieskim tle – godło Averlandu. Tłum uspokoił się. Do pochew powróciły miecze, do kołczanów strzały, za pasy noże i topory. Na bok – ale tak aby dalej było pod ręką – powędrowało wszystko co w rękach było.
Zbrojni w osadzone w tulejach włócznie, łuki, miecze i topory averlandzcy strażnicy dróg wjechali na polanę. Spod otwartych hełmów wyzierały twarze wychudłe, zmęczone, strudzone podróżą i walką. Gdy podjechali bliżej dostrzegliście, że hełmy i blachy były w wielu miejscach powgniatane, tarcze poszczerbione zaś twarze stróżów prawa okrywają opatrunki i blizny. Płaszcze i tuniki ze złotymi gwiazdami były w wielu miejscach ubrudzone zaschniętą krwią i błotem. Jeden – wąsacz z przesiąkniętym krwią opatrunkiem na czole – zataczając dookoła spojrzenia błędnym wzrokiem wręcz ledwo trzymał się w siodle. Konni zatrzymali się przy pierwszych ogniskach. Gdy gwar już zupełnie ucichł a wszyscy skierowali wzrok w ich stronę strażnik z dystynkcjami sierżanta uniósł rękę. Na jego twarzy skrajne wyczerpanie mieszało się z determinacją. Jego wierzchowiec przestał dreptać w miejscu gdy uniósł rękę i przemówił:
- Nie będzie niczym nowym jeśli powiem, że drogi są niebezpieczne. Jednak wczoraj widziano na południowym trakcie grupę bandytów. Jest ich około dziesięciu, są dobrze uzbrojeni i niezwykle groźni. W dodatku świadkowie twierdzą że są dotknięci szeroko posuniętymi mutacjami, co wzbudza jeszcze większy strach w okolicznej ludności. Dzisiaj otrzymaliśmy wiadomość, że są w pobliżu. Radziłbym wystawić na noc warty i omijać gościniec na zachód.
- Zostańcie na noc panie. Jakem Jorgen Jorgensen dam wam darmo nocleg, paszę dla koni i ciepły posiłek - do jeźdźców podszedł zaaferowany karczmarz.
- Nie mogę Jorg. Nie dzisiaj... – odrzekł sierżant spojrzawszy na niego. - Jeśli zostaniemy, te skurwysyny spalą kolejną wieś. A jutro zapadną w lasy i będzie ich trzeba szukać na drugim końcu Averlandu. Musimy ich dorwać teraz kiedy są blisko.
Przeniósłszy spojrzenie z powrotem na tłum dowódca strażników zdjął hełm.
- Ruszamy zaraz. Czy ktoś pomoże nam dorwać tych skurwieli? Wczoraj spalili wieś, pozabijali kobiety i dzieci. Jutro mogą zrobić to samo. To prawdopodobnie dezerterzy, mają broń i potrafią walczyć. Każdy miecz i łuk się przyda. – przemówiwszy zatoczył spojrzeniem po zebranych.
- To my! Najtwardsi, najwaleczniejsi i najskromniejsi najemnicy na zachód od Reiku! – zanim zdążyliście zareagować przerwał ciszę wstając jeden z pijanych najemników przy sąsiednim ognisku.
- Cichaj kretynie – posadził go kompan.
- Jesteśmy na wschód od Reiku – dorzucił drugi.
- Hej! Przecież jesteście na mojej służbie! – obudził się szlachcic. - Nigdzie nie jedziecie!
- A jaka będzie zapłata?- zapytał głośno ktoś z wnętrza karczmy.
Sierżant westchnął.
- Nie możemy wam obiecać żadnych pieniędzy, sami od dwóch miesięcy nie dostajemy żołdu. Jedyne co mogę zrobić to wystawić wam wojskowe kwity. Poza tym tylko to co znajdziemy przy bandytach.
- A bandytów może w ogóle nie znajdziemy, siadaj Finn, nie będę za darmo narażał głowy po nocy.
- A kwity to sobie możecie w dupę wsadzić! – krzyknął z ukrycia ktoś inny.
- A rzeczywiście – jakby dopiero zauważył swojego pracodawcę jeden z najemników. - Właśnie nam się przypomniało, że już jesteśmy na służbie pana Brzęczącej Sakiewki.
Po jego słowach zapadła cisza. Kilku strażników spojrzało na was – wypoczętych i dobrze uzbrojonych, którzy do tej pory nie zabrali głosu.
A tak oto wygląda Adhele
--> http://img380.imageshack.us/my.php?image=img0065hi1.jpg
- Wybacz mi panie – zwróciła się do albiończyka. - Nie raczyłeś mi odpowiedzieć na moje pytanie, a skoro twój kompan proponuje mi swe towarzystwo nie śmiałabym i nie chcę odmówić. Wszak do Averheim jeszcze sporo drogi...
Dziewczyna podniosła się na równe nogi po czym dołączyła do elfa, który swoim ciętym językiem wzbudził zainteresowanie także przy ognisku obok..
Czas płynął szybko. Spożyliście posiłek i zapłaciliście karczmarzowi. Z wyjątkiem Konrada, który za uratowanie wieśniaka jadł i pił na koszt gospody wyniosło was to po niecałej półkoronie. Piwo się skończyło i syci i napici w większości udaliście się spać. Nie mogący dobrze ułożyć ciała do snu Anthony słyszał jak Falandar z dziewczyną oddalają się gdzieś na ubocze. Wrócili po półgodzinie po czym zasnęli już na dobre – dziewczyna czule przytulona do piersi obejmującego ją elfa. Rychło okazało się, że obfitująca już i tak w liczne wydarzenia noc wcale nie miała być taka spokojna.
Było już dobrze po północy gdy zapadającą coraz głębiej ciszę zakłócił tętent kopyt.
Ci, którzy już spali podnieśli teraz głowy a uzbrojeni podnosząc się sięgnęli po broń. Do dłoni powędrowały miecze, topory, łuki, kusze i co kto miał pod ręką. Nie minęło dużo czasu jak zza przydrożnych drzew wschodniego gościńca wyłoniło się dziesięciu jeźdźców. Pomyłka. Gdy tylko wjechali, już wolniej, w krąg światła okazało się, że dziesięć było koni a jeźdźców – siedmiu. Po chwili na opinających napierśniki tunikach dały się dostrzec siedmioramienne złote gwiazdy na niebieskim tle – godło Averlandu. Tłum uspokoił się. Do pochew powróciły miecze, do kołczanów strzały, za pasy noże i topory. Na bok – ale tak aby dalej było pod ręką – powędrowało wszystko co w rękach było.
Zbrojni w osadzone w tulejach włócznie, łuki, miecze i topory averlandzcy strażnicy dróg wjechali na polanę. Spod otwartych hełmów wyzierały twarze wychudłe, zmęczone, strudzone podróżą i walką. Gdy podjechali bliżej dostrzegliście, że hełmy i blachy były w wielu miejscach powgniatane, tarcze poszczerbione zaś twarze stróżów prawa okrywają opatrunki i blizny. Płaszcze i tuniki ze złotymi gwiazdami były w wielu miejscach ubrudzone zaschniętą krwią i błotem. Jeden – wąsacz z przesiąkniętym krwią opatrunkiem na czole – zataczając dookoła spojrzenia błędnym wzrokiem wręcz ledwo trzymał się w siodle. Konni zatrzymali się przy pierwszych ogniskach. Gdy gwar już zupełnie ucichł a wszyscy skierowali wzrok w ich stronę strażnik z dystynkcjami sierżanta uniósł rękę. Na jego twarzy skrajne wyczerpanie mieszało się z determinacją. Jego wierzchowiec przestał dreptać w miejscu gdy uniósł rękę i przemówił:
- Nie będzie niczym nowym jeśli powiem, że drogi są niebezpieczne. Jednak wczoraj widziano na południowym trakcie grupę bandytów. Jest ich około dziesięciu, są dobrze uzbrojeni i niezwykle groźni. W dodatku świadkowie twierdzą że są dotknięci szeroko posuniętymi mutacjami, co wzbudza jeszcze większy strach w okolicznej ludności. Dzisiaj otrzymaliśmy wiadomość, że są w pobliżu. Radziłbym wystawić na noc warty i omijać gościniec na zachód.
- Zostańcie na noc panie. Jakem Jorgen Jorgensen dam wam darmo nocleg, paszę dla koni i ciepły posiłek - do jeźdźców podszedł zaaferowany karczmarz.
- Nie mogę Jorg. Nie dzisiaj... – odrzekł sierżant spojrzawszy na niego. - Jeśli zostaniemy, te skurwysyny spalą kolejną wieś. A jutro zapadną w lasy i będzie ich trzeba szukać na drugim końcu Averlandu. Musimy ich dorwać teraz kiedy są blisko.
Przeniósłszy spojrzenie z powrotem na tłum dowódca strażników zdjął hełm.
- Ruszamy zaraz. Czy ktoś pomoże nam dorwać tych skurwieli? Wczoraj spalili wieś, pozabijali kobiety i dzieci. Jutro mogą zrobić to samo. To prawdopodobnie dezerterzy, mają broń i potrafią walczyć. Każdy miecz i łuk się przyda. – przemówiwszy zatoczył spojrzeniem po zebranych.
- To my! Najtwardsi, najwaleczniejsi i najskromniejsi najemnicy na zachód od Reiku! – zanim zdążyliście zareagować przerwał ciszę wstając jeden z pijanych najemników przy sąsiednim ognisku.
- Cichaj kretynie – posadził go kompan.
- Jesteśmy na wschód od Reiku – dorzucił drugi.
- Hej! Przecież jesteście na mojej służbie! – obudził się szlachcic. - Nigdzie nie jedziecie!
- A jaka będzie zapłata?- zapytał głośno ktoś z wnętrza karczmy.
Sierżant westchnął.
- Nie możemy wam obiecać żadnych pieniędzy, sami od dwóch miesięcy nie dostajemy żołdu. Jedyne co mogę zrobić to wystawić wam wojskowe kwity. Poza tym tylko to co znajdziemy przy bandytach.
- A bandytów może w ogóle nie znajdziemy, siadaj Finn, nie będę za darmo narażał głowy po nocy.
- A kwity to sobie możecie w dupę wsadzić! – krzyknął z ukrycia ktoś inny.
- A rzeczywiście – jakby dopiero zauważył swojego pracodawcę jeden z najemników. - Właśnie nam się przypomniało, że już jesteśmy na służbie pana Brzęczącej Sakiewki.
Po jego słowach zapadła cisza. Kilku strażników spojrzało na was – wypoczętych i dobrze uzbrojonych, którzy do tej pory nie zabrali głosu.
A tak oto wygląda Adhele


-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Falandar
Gdy nadjechali konni, Falandar nie spał. Zresztą, zawsze był czujny i z reguły miał lekki sen, toteż chyba jako jeden z pierwszych poderwał się na równe nogi dobywając swego lekkiego miecza. Adhele przestraszona wybudziła się ze snu wpatrując się w niego nerwowo.
- Zostań gdzie jesteś, Adhele – rzucił elf.
Dopiero gdy okazało się że to averlandzcy strażnicy, Falandar opuścił słój miecz i schował godo pochwy. Na wieść o kwitach uśmiechnął się do siebie. „Który idiota pójdzie walczyć za wojskowe kwity”, pomyślał.
Sierżant chyba nie wiedział do końca co czyni zwracając się do obecnych w zajeździe ludzi, lub był na tyle głupi by myśleć o tym że któryś z obecnych w karczmie pojedzie z nimi. Falandar z pewnością nie miał zamiaru nadstawiać karku za tych, co pilnują spokoju dróg Averlandu. Szczególnie, że ma po drodze do Averheim i jeszcze mu za to płacą. Gdyby jeszcze nie to, że w Averheim ma pewne sprawy do załatwienia... Wtedy może i by się zastanowił nad wyprawą na tych rabusiów. I co z tego że to mutanci. Ubicie wampirzej wiedźmy którą ścigał od dawna było dla elfa priorytetem w tym momencie i o niczym innym nie myślał. Poza tym obiecał Adhele opiekę, a wybierając się nocą na dotkniętych Chaosem bandytów mógłby niepotrzebnie narazić dziewczynę. Zresztą, nie obchodziło go właściwie co stanie się z tymi ludźmi i czy złapią tych bandytów. Wiedział że musi odpocząć. Spojrzał na sierżanta po czym powiedział:
- Ja się nigdzie nie wybieram, ale skoro to mutanci, to jest tu ktoś kto być może zechce wam pomóc – Falandar zwrócił wzrok ku Pyotrowi. - Uwielbia walkę i na ogół walczy z takimi, których szukacie...
Falandar położył się po chwili obok czarnowłosej dziewczyny obejmując ją mocno. Ona przylgnęła do jego piersi. Czuł, jak bicie jej serca znów staje sie miarowe. Rozejrzał się dokoła. Dostrzegłszy pytające spojrzenia Anthonego i Konrada którzy jeszcze nie do końca chyba się obudzili rzucił:
- Ja nigdzie nie jadę. Chcecie się bawić w bohaterów, wasza sprawa. Pamiętajcie tylko że wynajął nas już Graave i nie w głowie mi włóczenie się nocą po okolicy...
Gdy nadjechali konni, Falandar nie spał. Zresztą, zawsze był czujny i z reguły miał lekki sen, toteż chyba jako jeden z pierwszych poderwał się na równe nogi dobywając swego lekkiego miecza. Adhele przestraszona wybudziła się ze snu wpatrując się w niego nerwowo.
- Zostań gdzie jesteś, Adhele – rzucił elf.
Dopiero gdy okazało się że to averlandzcy strażnicy, Falandar opuścił słój miecz i schował godo pochwy. Na wieść o kwitach uśmiechnął się do siebie. „Który idiota pójdzie walczyć za wojskowe kwity”, pomyślał.
Sierżant chyba nie wiedział do końca co czyni zwracając się do obecnych w zajeździe ludzi, lub był na tyle głupi by myśleć o tym że któryś z obecnych w karczmie pojedzie z nimi. Falandar z pewnością nie miał zamiaru nadstawiać karku za tych, co pilnują spokoju dróg Averlandu. Szczególnie, że ma po drodze do Averheim i jeszcze mu za to płacą. Gdyby jeszcze nie to, że w Averheim ma pewne sprawy do załatwienia... Wtedy może i by się zastanowił nad wyprawą na tych rabusiów. I co z tego że to mutanci. Ubicie wampirzej wiedźmy którą ścigał od dawna było dla elfa priorytetem w tym momencie i o niczym innym nie myślał. Poza tym obiecał Adhele opiekę, a wybierając się nocą na dotkniętych Chaosem bandytów mógłby niepotrzebnie narazić dziewczynę. Zresztą, nie obchodziło go właściwie co stanie się z tymi ludźmi i czy złapią tych bandytów. Wiedział że musi odpocząć. Spojrzał na sierżanta po czym powiedział:
- Ja się nigdzie nie wybieram, ale skoro to mutanci, to jest tu ktoś kto być może zechce wam pomóc – Falandar zwrócił wzrok ku Pyotrowi. - Uwielbia walkę i na ogół walczy z takimi, których szukacie...
Falandar położył się po chwili obok czarnowłosej dziewczyny obejmując ją mocno. Ona przylgnęła do jego piersi. Czuł, jak bicie jej serca znów staje sie miarowe. Rozejrzał się dokoła. Dostrzegłszy pytające spojrzenia Anthonego i Konrada którzy jeszcze nie do końca chyba się obudzili rzucił:
- Ja nigdzie nie jadę. Chcecie się bawić w bohaterów, wasza sprawa. Pamiętajcie tylko że wynajął nas już Graave i nie w głowie mi włóczenie się nocą po okolicy...
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Pyotr Antonov
Słysząc tęten końskich kopyt Antonov jako jeden z nielicznych nie wykonał czegokolwiek ażeby dobyć swej broni. Leżał z spokojem wymalowanym na swej młodej twarzy. To ,że nie spał było rzeczą pewną, sama profesja zobowiązywała go do ciągłej czujności. Po odgłosach zbliżających się konnych kislevczyk wywnioskował ilość gości jaką karczma na niedługo przywitać. Podczas wieczerzy zdążył dostrzec że takowa liczba jaka do nich zmierza nie byłaby znaczącym utrudnieniem tej nocy. Toteż dziecinadą wydało się łowcy poruszenie wywołane w zgromadzonych a najbardziej rozbawił go fakt że elf, należący również do jego fachu działał tak porywczo.
Tak jak przewidział owe zagrożenie okazało się nim nie być. Przysłuchiwał się historii strażnika, sierżanta jak dostrzegł kislevczyk. Owa opowieść niezbyt zaciekawiła go, prawdę mówiąc nudziła go straszliwie. Jakie to wielkie nieszczęście nawiedziło tę ziemie że "porządnym" ludziom spać nie dają w taką gwieździstą noc jak dzisiaj.
- Łowcy nigdy nie byli bohaterscy, zabijanie takich jak owi bandyci to mój zawód...- rzekł z uśmiechem Antonov leniwie wstając z ziemi. Coś w jego sylwetce było niepokojącego, światło księżyca oraz gra pochodni świecących wkoło dodatkowo dodawała upiorności.
-<Rzekłem tedy te słowa kiedyś pewnemu monstrum i raczę je powtórzyć po raz wtóry elfie, kolejnemu...- uśmiechnął się dziwnie.- Bo czymże jesteśmy wraz z swoimi przesądami i krwawymi osądami...>
- Czyżby i twój bóg nie taką ścieżkę przygotował dla ciebie łowco czarownic??- spytał się wprost kislevczyk jednak nie oczekując odpowiedzi.
- Walki nie uwielbiam mości panowie, lecz na mój miecz liczyć możecie, zwą mnie Pyotr Antonov, sigmaryta, łowca Czarownic...
Antonov nie miał ochoty na kolejną walkę, zbyt często ostatnimi czasy miał okazje dobyć swego miecza. Taki jednak los, i nie zmieni go chociaż by ubolewał nad nim. Spojrzał jeszcze raz na elfa, teraz z spokojnym wyrazem twarzy. "Czyżbyś elfie raził do mnie jakąkolwiek urazę za ową krew"- uśmiechnął się w myślach. Kislevczyk przejechał dłonią po owym medalionie na którym znajdowała się elfia krew. "Audaces fortuna iuvat"- kislevczyk ruszył.
Słysząc tęten końskich kopyt Antonov jako jeden z nielicznych nie wykonał czegokolwiek ażeby dobyć swej broni. Leżał z spokojem wymalowanym na swej młodej twarzy. To ,że nie spał było rzeczą pewną, sama profesja zobowiązywała go do ciągłej czujności. Po odgłosach zbliżających się konnych kislevczyk wywnioskował ilość gości jaką karczma na niedługo przywitać. Podczas wieczerzy zdążył dostrzec że takowa liczba jaka do nich zmierza nie byłaby znaczącym utrudnieniem tej nocy. Toteż dziecinadą wydało się łowcy poruszenie wywołane w zgromadzonych a najbardziej rozbawił go fakt że elf, należący również do jego fachu działał tak porywczo.
Tak jak przewidział owe zagrożenie okazało się nim nie być. Przysłuchiwał się historii strażnika, sierżanta jak dostrzegł kislevczyk. Owa opowieść niezbyt zaciekawiła go, prawdę mówiąc nudziła go straszliwie. Jakie to wielkie nieszczęście nawiedziło tę ziemie że "porządnym" ludziom spać nie dają w taką gwieździstą noc jak dzisiaj.
- Łowcy nigdy nie byli bohaterscy, zabijanie takich jak owi bandyci to mój zawód...- rzekł z uśmiechem Antonov leniwie wstając z ziemi. Coś w jego sylwetce było niepokojącego, światło księżyca oraz gra pochodni świecących wkoło dodatkowo dodawała upiorności.
-<Rzekłem tedy te słowa kiedyś pewnemu monstrum i raczę je powtórzyć po raz wtóry elfie, kolejnemu...- uśmiechnął się dziwnie.- Bo czymże jesteśmy wraz z swoimi przesądami i krwawymi osądami...>
- Czyżby i twój bóg nie taką ścieżkę przygotował dla ciebie łowco czarownic??- spytał się wprost kislevczyk jednak nie oczekując odpowiedzi.
- Walki nie uwielbiam mości panowie, lecz na mój miecz liczyć możecie, zwą mnie Pyotr Antonov, sigmaryta, łowca Czarownic...
Antonov nie miał ochoty na kolejną walkę, zbyt często ostatnimi czasy miał okazje dobyć swego miecza. Taki jednak los, i nie zmieni go chociaż by ubolewał nad nim. Spojrzał jeszcze raz na elfa, teraz z spokojnym wyrazem twarzy. "Czyżbyś elfie raził do mnie jakąkolwiek urazę za ową krew"- uśmiechnął się w myślach. Kislevczyk przejechał dłonią po owym medalionie na którym znajdowała się elfia krew. "Audaces fortuna iuvat"- kislevczyk ruszył.

-
- Marynarz
- Posty: 395
- Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
- Lokalizacja: Piździawy Zdrój
- Kontakt:
Konrad z Boven
Cholera jasna! Miała być spokojna noc, pierwsza od dłuższego czasu, podczas której będę, a właściwie miałem porządnie się wyspać. - mruczał pod nosem, niby sam do siebie, jednak Ci którzy byli blisko niego bez problemu mogli usłyszeć te słowa.
Na wieść o bandytach zareagował niechętnie, wszak miał już zadanie odeskortowania kupca. Sytuacja ta diametrialnie się zmieniła, gdy padło słowo "mutacje". Zaraz wyszedł przed tłum.
Moim obowiązkiem jest być w takich miejscach i zabijać takie istoty. A nie przywykłem zaniedbywać swoich obowiązków... Oczywiście jadę z wami. Z przyjemnością pozbędę się tego spaczonego cholerstwa. - powiedział do sierżanta.
Nie interesowało go czy ktoś z grupy pojedzie razem z nim. Praktycznie nic by się nie stało, gdyby doszło do sytuacji, że będzie musiał ich opuścić i ruszyć w dalszą drogę. Banda indiwidualistów nie ma raczej szans na wzajemną współpracę, a w dzisiejszych, ciężkich czasach jest to niezbędne dla ludzi, którzy wiodą życie na trakcie. W tej chwili dla akolity było najważniejsze pozbycie się tych mutantów (bo śmiało można ich już było tak nazwać). Takie jest jedno z przykazań Sigmara. A ich się nie łamie...
"Może zdążę do rana i zdołam zarobić jeszcze parę groszy dla Świątyni w zamian za eskortę tego kupca. Jeśli nie... Cóż, Middenheim ciągle na mnie czeka..." - pomyślał po drodze.
Cholera jasna! Miała być spokojna noc, pierwsza od dłuższego czasu, podczas której będę, a właściwie miałem porządnie się wyspać. - mruczał pod nosem, niby sam do siebie, jednak Ci którzy byli blisko niego bez problemu mogli usłyszeć te słowa.
Na wieść o bandytach zareagował niechętnie, wszak miał już zadanie odeskortowania kupca. Sytuacja ta diametrialnie się zmieniła, gdy padło słowo "mutacje". Zaraz wyszedł przed tłum.
Moim obowiązkiem jest być w takich miejscach i zabijać takie istoty. A nie przywykłem zaniedbywać swoich obowiązków... Oczywiście jadę z wami. Z przyjemnością pozbędę się tego spaczonego cholerstwa. - powiedział do sierżanta.
Nie interesowało go czy ktoś z grupy pojedzie razem z nim. Praktycznie nic by się nie stało, gdyby doszło do sytuacji, że będzie musiał ich opuścić i ruszyć w dalszą drogę. Banda indiwidualistów nie ma raczej szans na wzajemną współpracę, a w dzisiejszych, ciężkich czasach jest to niezbędne dla ludzi, którzy wiodą życie na trakcie. W tej chwili dla akolity było najważniejsze pozbycie się tych mutantów (bo śmiało można ich już było tak nazwać). Takie jest jedno z przykazań Sigmara. A ich się nie łamie...
"Może zdążę do rana i zdołam zarobić jeszcze parę groszy dla Świątyni w zamian za eskortę tego kupca. Jeśli nie... Cóż, Middenheim ciągle na mnie czeka..." - pomyślał po drodze.
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach

-
- Majtek
- Posty: 120
- Rejestracja: niedziela, 7 sierpnia 2005, 21:45
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Anthony
Anthony odczekał chwilę. W pierwszej chwili zamierzał przekręcić się na drugi bok i spać dalej, ale gdy przyjrzał się strażnikom i zobaczył w jak opłakanym stanie się znajdują pomyślał "Głupcy. Zamiast zostać tu spokojnie na noc, gdzie za darmo dają wikt i opierunek, a jutro pojechaliby po prostu posprzątać zgliszcza, to pchają się w noc, umordowani, bez wypoczynku". W tym samym momencie poczuł jak zbiera mu się na wymioty. Wielka odraza do samego siebie, do tego co właśnie pomyślał targnęła jego wnętrznosciami, ścisnęła żołądek i popchnęła w kierunku gardła. Z trudem opanowywał wymioty, gdy usłyszał jak Pytor i Konrad zgłaszają się do pomocy strażnikom.
- A może potrzebujecie przepatrywacza? - rzucił w kierunku sierżanta ocierając usta rękawem. Jestem dobrym tropicielem i z łuku nieźle szyję.
Albiończyk wstał i podszedł bliżej do Konrada i Pytora, a Mijając Falandara powiedział - C'est la vie monsieur Falandar.
- Rad jestem, że będę mógł was wspomóc - łucznik uśmiechnął się do kompanów, a uśmiech rozjasnił jego smutną szarą twarz. W oczach albiończyka zabłysła jakby błękitna iskierka radości.
Anthony odczekał chwilę. W pierwszej chwili zamierzał przekręcić się na drugi bok i spać dalej, ale gdy przyjrzał się strażnikom i zobaczył w jak opłakanym stanie się znajdują pomyślał "Głupcy. Zamiast zostać tu spokojnie na noc, gdzie za darmo dają wikt i opierunek, a jutro pojechaliby po prostu posprzątać zgliszcza, to pchają się w noc, umordowani, bez wypoczynku". W tym samym momencie poczuł jak zbiera mu się na wymioty. Wielka odraza do samego siebie, do tego co właśnie pomyślał targnęła jego wnętrznosciami, ścisnęła żołądek i popchnęła w kierunku gardła. Z trudem opanowywał wymioty, gdy usłyszał jak Pytor i Konrad zgłaszają się do pomocy strażnikom.
- A może potrzebujecie przepatrywacza? - rzucił w kierunku sierżanta ocierając usta rękawem. Jestem dobrym tropicielem i z łuku nieźle szyję.
Albiończyk wstał i podszedł bliżej do Konrada i Pytora, a Mijając Falandara powiedział - C'est la vie monsieur Falandar.
- Rad jestem, że będę mógł was wspomóc - łucznik uśmiechnął się do kompanów, a uśmiech rozjasnił jego smutną szarą twarz. W oczach albiończyka zabłysła jakby błękitna iskierka radości.
Panie spraw by me oko było bystre, duch silny, a dłoń pewna...

