IGRI się zbliża...
[Wszelkie podobieństwo do prawdziwych Orgów jest przypadkowe]
Ciemność spowijała próg, ponad którym powolnym, dostojnym ruchem przeszła postać. Materialny wręcz mrok zlewał się, mieszał z czernią idealnie gładkich lakierek.
Postać ruszyła w stronę środka ogromnej sali, w której jedynym źródłem światła było małe okienko, pozwalające kilku promieniom palącego, południowego słońca wpaść do wnętrza i tam umrzeć, skonać w samotności. I właśnie w tych dogorywających resztkach jasności stanął ten... ten... ktoś, w nienagannym czarnym garniturze. Rozejrzał się po ścianach: mimo tego, iż ich nie widział, wiedział doskonale, co się tam znajduje. Czas...
Spokojnym ruchem poprawił prostą, acz kunsztownie wykonaną, spinkę od mankietu; światło w ostatnich, rozpaczliwych próbach ucieczki od pochłaniającej wszystko ciemności odbiło się nagłym skokiem od gładkiego srebra i błysnęło w oczy nadchodzącemu z naprzeciwka mężczyźnie; ten nawet zdał się nie zwrócić na to uwagi, szedł dalej z kwaśnym uśmieszkiem zaschniętym na wargach. Nie zdążył jeszcze dotrzeć do nędznej plamy jasności, gdy usłyszał słowa, słowa wypowiedziane powolnie, spokojnie; słowa, a każde z nich zdawało się być tworzone jak odrębne dzieło sztuki.
- Chyba nie chcesz mnie zawieść, Pedro...
Nazwany Pedrem nie odpowiedział. Podszedł bliżej: nieśmiały strumyk promieni słońca obmywał czubki skórzanych butów. Przez dłuższą chwilę był obserwowany przez to słynne, więcejwidzące oko, oko ogromne, rubinowe, przeszywające człowieka na wylot...
Mimo to starał się zachować zimną krew. Chciał, by jego głos zabrzmiał silnie i niezależnie, jednak ten załamał się, niespodziewanie, jak fala na italijskich plażach:
- Nie.
- Cieszy mnie to... niezmiernie...
Ostatniemu słowu towarzyszył nagły, zdecydowany ruch ręki, która przy drugiej sylabie chwyciła za rewolwer ukryty za połami marynarki, a przy warczącym „r” szybko i płynnie wyciągnęła go z kabury, i gdy tylko wybrzmiał ostatni dźwięk ludzkiej mowy, dało się słyszeć huk wystrzału.
Z oddali, z jednej z półek, gdzieś przy tajemniczych ścianach sali, dobiegł brzęk stłuczonej, przestrzelonej klepsydry.
Po chwili na kamienną posadzkę spadło ziarnko piasku. Drugie. Trzecie. Czwarte...
- Masz tydzień. Jeszcze tydzień...
Z pola widzenia Pedra zniknęła rubinowa soczewka, a jej właściciel odwrócił się i poprzez długą salę skierował się do wyjścia, powoli wnikając w mrok...