Siwa
-
- Szczur Lądowy
- Posty: 4
- Rejestracja: wtorek, 2 czerwca 2009, 17:23
- Numer GG: 0
Siwa
Cisza błąkała się po starych uliczkach, muskała palcami osmalone kamieniczko, przeglądała w kałużach rtęci, szydząc ze zbrojonego betonu i dziecięcych napisów na ścianach bloków. Nie uciekała, pani spalonej przeszłości spacerowała pośród masztów wypalonych latarni. Niby kot ocierała o resztki, które zostały ze starego miasta. Starej wojny. Starego ludu.
Śmieszne uczucie. Bać się tak mocno, by zatracić poczucie teraźniejszości. Jeszcze śmieszniej wiedzieć o tym... i znajdować dzięki temu namiastkę spokoju.
- Piknie, oj piknie – Młody wyszczerzył się jak przysłowiowy nuklearny szczurek. Palcami przeczesał rudą czuprynę i poprawił gogle.
- Nie żartuj, dziecko – mruknął ktoś bez przekonania strojąc radionadajnik. Nie odrywając wzroku od miasta kiwnęłam w zamyśleniu głową.
- Hulaj, Kwistor, Czekaja idziecie od południa i szukacie jakiś znaków pier... – przełknęłam przekleństwo myśląc o inspektorze, facet przechadzał się po umownej granicy z irytująco wyniosłą miną, do miasta nie zejdzie, on nie świrus, woli bezpiecznie grzać się w polowej kuchni – szukacie życia. Mak, Wolski, wy znajdźcie jakąś wieżę i zainstalujcie te wasze badziewia, chce mieć do wieczora pełny obraz. Luna, Dorka, Gekon, wypatrzcie jakiś budynek i okopcie się w nim tak, żeby wam... – i znów musiałam na gwałt odszukać jakiś bezpieczny zamiennik, inspektorek uśmiechał się szczerze radując moim zakłopotaniem – nosy nie wystawały – dodałam słabo, Gekon posłał mi współczujące spojrzenie – Młody, ty się ucz gdzie chcesz, Wala, weź Kij i Marchewkę i zrób pomiary na północnej stronie. Kasica, Lis, Union, wy robicie samotne eskapady. Zrozumiano?
- Spoko Siwa, do wieczora to ty będziesz mieć tu obraz niby fotografia. Każdego ci szczura spiszę, łącznie z Lisem – stwierdził standartowo Wala, po czym dodał nieco bardziej profesjonalnie – Tutaj się nic oprócz wirusów nie da rady uchować, wygląda jak symulacja miasta z dwudziestego pierwszego, co najwyżej drugiego, wieku. Prawdopodobnie lud zmiotła już pierwsza wojna o ropę – wzruszył ramionami – cud jeśli znajdziesz tu choć pluskwę.
- A nazwa? – rzuciłam ostrożne spojrzenie w stronę „siły wyższej”, usta zaciśnięte w kreskę, na nos głęboko nasunięte gogle, mało się własną maską tlenową nie udławi.
- Jeśli dać wiarę starym atlasom to może być Dzierżoniów albo Bielawa, tyle, że sama wiesz, jak te miasteczka migrują. Oni w tym zacofaniu to chyba nie rozumieli samej idei wyznaczania pozycji.
- O względnościach Małkowicza to na pewno nie wiedzieli, kochany – Marchewka rozprostowała palce i wyklepała w dłonie krem ochronny, zalśniły lekko zielonym blaskiem, świństwo ale przynajmniej nie trzeba było taszczyć kilkuset rękawic. Marchewa jako jedyna umiała tak swobodnie rozmawiać z Walą. Oboje byli niezastąpieni i dobrze o tym wiedzieli. Taa, wraz z Kijem wszczynali bójki, średnio raz na każdy odpoczynek w cywilizacji spędzali dwa dni za kratami i dwa na kompletnej schizie. Trzeba ich było ratować, dawać w łapę i policji i przemytnikom, trzeba było świecić oczyma przed każdą poszkodowaną mamuśką i kląć po zaułkach... ale tutaj byli niezastąpieni. I w razie czego naprawdę nadstawiali karku.
- Dzier.. Dziż.. Bielawa? – odpowiedziałam w miarę neutralnie – a skąd oni niby takie nazwy wytrzasnęli? Przecież tego nawet się wymówić nie da.. – przygryzłam dolną wargę, robota wzywa – no dobra, oddziale EJZP, tak tam mówią o nas w biurowcach, gogle na uszy, jak ktoś zdejmie to zabiję.
Piętnaście topornych masek – okularów nasunęło się na diametralnie różne twarze. Włączyłam swoje i ustawiłam hasło dowódcy. Stara nazwa na cud techniki. Miałam praktycznie teraz widok na wszystko. I wrażenie, że wszystko gapi się na mnie. Na obrzeżach półprzeźroczystej powierzchni mrugały do mnie mini obrazy z piętnastu kamer mojej załogi. Teoretycznie wystarczyło, że na którymś skupię wzrok i zaraz na mojej wizji nakłada się jego. Odpowiedni ruch oka i mam już trzy niezależne filmy. W praktyce ten szajs mógł zlasować umysł każdemu młodemu operatorowi. Sam przeskok przez siedem własnych kamer i wskaźniki zdrowia oddziału przyprawiał o mdłości. Tyle, że ja nie jestem młodym operatorem, na goglach działam już z dziesięć lat, odkąd je wprowadzili. Większość z moich szaleńców niewiele mniej. Jeśli Młody nie nawali wszystko będzie chodziło, aż miło. Jak geoński zegarek. Przeskoczyłam przez całą ekipę, zrobiłam parę testów i zmusiłam resztę do powtarzania do znudzenia „Raz, dwa, trzy. Czy mnie słyszysz?” zamiast normalnej w takim wypadku rozmowy. Inspektor czuwał coraz bardziej niezadowolony. Oj, jeśli moja ekipa przeżyje jego sprawozdanie to zacznę wierzyć w boga. Któregokolwiek.
- Dobra, no to jazda – podeszłam do mojej klaczy i delikatnie pogłaskałam ją po chrapach równocześnie sprawdzając statystykę zdrowia. Dziwne, po tylu latach nikomu nie udało się stworzyć maszyny zastępującej zwykłego kucyka. Ani siodła. Wspięłam się na kulbakę i obrzuciłam moją grupkę znużonym spojrzeniem.
- Wieczorem spotykamy się Luny. Wszystko jasne?
Skinęli głowami zaspani. Kawa skończyła się tydzień temu, szkoda. Zawróciłam konia i dla zasady przeleciałam po goglach ekipy. Raz kozie śmierć. Kopyta klaczy miękko zagłębiały się w pyle i popiele. Co jakiś czas przejeżdżałam Kartaczem po ścianie najbliższego budynku, promieniowanie w normie, odczyty biologiczne też. Istny azyl. Nie przypuszczałam, że tak daleko na północy mógł uchować się teren w tak doskonałym stanie. Ponowną kolonizację można zacząć choćby od ręki. Oczywiście najpierw przydałoby się zrównać budynki z ziemią i postawić nową zabudowę, z atestami. Westchnęłam, atesty były kolejną durnotą mojego pokolenia. Te budynki przetrwały tysiąclecia, a urzędnicy i tak święcie wierzą, że zawalą się na byle ruch. Poklepałam ścianę czegoś, co reklamowało się nazwą MOKisa. Co znaczył ten skrót? Miejski Ośrodek Kultury? Archaizmy.
- Jak tam, czysto? – Kij wepchnął mi się na połowę ekranu, pokiwałam bez zastanowienia głową.
- A u was?
- Norma – zachichotał – szampana można już właściwie otworzyć.
- Ehem – głos inspektora zniszczył mój dobry humor. Wyskoczył jak diabeł z worka i zażądał raportu. Zdusiłam chęć, by kazać się mu wypchać.
- Klasa B, wykresy biologiczne w normie, promieniowanie nieszkodliwe, budynki zachowane w stanie co najmniej dobrym, można powiedzieć zabytki – wydukałam świadoma, że nie jest to to o co on prosił. Nie pamiętałam formuły, a stąd nie było dostępu do sieci. Kolejny mój błąd. Klacz parsknęła, położyła uszy po sobie. Spięłam się, przeleciałam po swoich kamerach. Coś tu było. Pistolet magnetyczny w odpowiedzi na moje zdenerwowanie wysunął się na dwa cale z kabury. Położyłam na nim dłoń i spytałam sucho.
- Personalia?
Czułam jak po plecach ścieka mi strużka potu. Tyle jeśli chodzi o dezodoranty reklamujące się „Ochrona całego ciała 7 dni na tydzień”. Człowiek tutaj? Chyba tylko wariaci żyją na Białych Terenach. Znałam ich już z dzieciństwa, mówili, że bytują zgodnie z „tradycją”. Nosili niewygodne ubrania, jeansy i bluzy czy coś takiego, a nie normalnie – kombinezony. Dziewczyny zapuszczały długie włosy, a tzw. rolnicy hodowali i zarzynali zwierzęta. Na samo wspomnienie robiło się jej niedobrze, co im szkodziło jeść to co wszyscy? Jako mała dziewczynka przekradałam się do ich dzielnic, to co zaobserwowałam wystarczyło, abym na całe życie czułam do nich jedynie pogardę i obrzydzenie. Jeździli samochodami, nie nosili identyfkatorów, a ich dzieci łaziły same z psami, które mogły bez trudu powlec je po asfalcie i rozszarpać gardło przechodniowi. Takie osoby należy unikać. Szczególną jednak odmianą wariatów byli ci, którzy zamieszkiwali Białe Tereny. Jeśli z początku byli to mimo wszystko ludzie po paru miesiącach stawali się bestiami. Promieniowanie, ślady po broniach biologicznych i chemicznych, powietrze skażone na równi z ziemią... dla takich nie tworzono nawet szpitali. Impuls w łeb jeśli nie potrafi podać swojego imienia i kodu identyfikacyjnego, kula jeśli tylko kodu. Zresztą może to jakieś zwierzę. Niech to będzie jakieś zwierzę. Coś poruszyło się za mną, dzieciak, chyba chciał mnie podejść od tyłu. Głupi? Nie wie, że gogle dają podgląd na wszystko? Może zresztą jego rodzice przeprowadzili się tu zanim je wprowadzono na rynek, a to by znaczyło, że nawet w sprzyjających warunkach już człowiekiem nie jest. Co najwyżej mutacje są niewielkie i można by było spróbować uzyskać dla niego azyl w jakimś przyterenowym mieście. Klacz szarpała wędzidłem, parskała ostrzegająco. Setki lat treningu w wykrywaniu ludzi i oto mamy rezultaty, nie da się udawać, że nie zauważyło się tego małego skurczybyka. Odwróciłam się, wyciągnęłam broń i wycelowałam jednym, płynnym zresztą ruchem.
- Personalia, albo umysł będziesz zbie... – słowa utknęły mi w gardle, osłupiał zresztą i Wala i Młody i inspektorek. Co to jest?
- Wala, co to do cholery jest? – wyszeptałam ledwo słyszalnie. Wskaźniki zdrowia szalały, ale i bez nich wiedziałam co się dzieje. Bałam się. Serce biło zbyt szybko, za to dla odmiany umysł chyba się zaciął. Spoglądałam w oczy czło.. czegoś. Błękitno białe, i źrenica taka jakaś okrągła.
- To jest oko – powiedział po chwili mężczyzna, przełknęłam ślinę, miałam ochotę wrzeszczeć.
- Wiem, a dokładniej? – chłopczyk nie poruszał się, był chyba przestraszony na równi ze mną. W dłoni trzymał śmieszny, przedpotopowy pistolet. Z moją bronią łączył ją tylko podobny kształt i pierwszy człon nazwy, to wystarczyło jednak, aby wiedział, że wyznaje zasadę – jeden ruch, szykuj grób.
- Ludzkie.. to znaczy homo sapiens.. to znaczy homo sapiens sapiens... to znaczy, że tego to niebieskie to tęczówka, a białe białko... a zresztą chcesz przekrój?
- Nie – syknęłam, zaczęłam się uspokajać – tylko wirus, nie? – zdobyłam się nawet na sarkazm, zabrzmiał żałośnie.
Ponownie spojrzałam na chłopca, tym razem ze szczerym zaciekawieniem, choć ostrożnym i raczej wrogim. Więc tak wyglądało owo homo sapiens? Mój przodek. Właściwie nie mój, ale mojej rasy. Zauważyłam również inne różnice, nie tak rzucające się jak oczy, był niski, nieproporcjonalny, zęby miał krótsze, właściwie nie widać kłów.
- To nieprawdopodobne, wiesz jaki to może mieć wpływ na naukę?! Musisz go schwytać! Poddać badaniu! Wreszcie sprawdzi się czy teoria Liderta jest prawdziwa! Boże, nie pozwól mu uciec! Co tak stoisz? – inspektorek przypomniał sobie jak się mówi, niestety powinien zajrzeć jeszcze do działu gramatyka. Nie mogłam go wyłączyć, ale wyciszenie nie stanowiło problemu. Wylecę za to z pracy jak nic, ale przynajmniej nie strzelę sobie w łeb. Delikatnie opuściłam swoją spluwę, jego się nie bałam, tradycyjna kula nie przebije się przez kombinezon. I co teraz?
- Kici, kici – dziwne jak niektóre zwroty zapadają w pamięć, nigdy nie dostałam pozwolenie na kota, a mimo wszystko tylko to zawołanie przyszło mi do głowy. Ciszę, która nastała po tych słowach przerwał Młody histerycznym śmiechem. Reszta drużyny zachowała milczenie świadczące o tym, że są załamani. Kolejny raz przywódczyni zdarzyło się palnąć głupotę. I to przy urzędniku. Ciekawe ile pieniędzy daje opieka społeczna, jeśli w rubryce choroby wpisze się „Postępujący idiotyzm”?
- Kochanie, jeśli potrafili budować, pisać i śpiewać to pewnie i mówić – powiedziała niezwykle ostrożnie i delikatnie Czekaja. A właśnie, moja grupa.
- Zmiatajcie i zamknijcie się w wozach – rozkazałam. Nie protestowali, diabli wiedzą ile tych zwierząt może krążyć po ulicach. I są uzbrojone, co prawda słabo, ale zawsze. Chłopak rzucił mi spojrzenie, które nawet ślepy by zrozumiał, po czym skoczył w bok, prześlizgnął się pod barierką i wpadł w jakąś bramę.
- Cholera, nie ty! – zeskoczyłam z konia i klepnęłam go po zadzie, znajdzie drogę. Nie mogę zgubić tego smarkacza. Po części dlatego, że teraz tylko wylecę z pracy, a jeśli zgubię okaz wymarłej fauny najpierw czeka mnie regulaminowe trzy dni przesłuchań, a później rzucą moją skromną osobę w spienione fale ścieków, abym przypadkiem nie powiadomiła o tej hańbie służb publicznych jakąś gazetę. Dlatego biegłam, przeklinałam i sprawdzałam równocześnie czy reszta też się ewakuuje. Mało nie poślizgnęłam się na popiele, w nos uderzył mnie zapach pieczonego mięsa, z trudem powstrzymałam wymioty. Z drugiej strony coś jeść muszą, a raczej mało prawdopodobne, by mieli tu fabrykę produkującą żywność biologiczną. Chemiczną też nie. Przeleciałam ostrożnie swoje kamery, jeszcze raz sprawdziłam czy Młody nie spróbował grać bohatera. Nie, grzecznie siedział na szczycie wzgórza i patrzył na miasto. Teraz ja zachowywałam się jak głupia, iść w obcy teren, do nieznanej rasy, sama, z jednym pistoletem magnetycznym? Zerknęłam na wskaźniki zdrowia, nie chora nie byłam, promieniowanie nie rzuciło mi się na mózg. Zresztą prawie go tu nie było. Ruszyłam powoli, dziękując wszelkim siłom nieczystym, które narzuciły tu tyle popiołów. Buty bezgłośnie zapadały się w pył. Zapach, tak to dobry trop, podążałam za nim jak pies w dawnych filmach. Powoli, nie denerwuj się. To mimo wszystko tylko zwierzęta, sapiensy, nie ludzie. Taa, ale rozwalić całą planetę potrafili? Zresztą psychiatra mówił, żeby nie myśleć pesymistycznie, będzie dobrze. Nie, przecież ja myślę realistycznie. Marne pocieszenie. Jeszcze trzeba minąć te stare kosze, obejść ścianę i będę ich miała na muszce. Tylko te parę kroków... Lodowata lufa wbijająca się w plecy pomiędzy łopatkami, inna przyłożona do głowy i z dziesięć jeszcze wycelowanych z bezpiecznej odległości. Jak mnie mogli podejść? Jak? A tak, nie podchodzili, po prostu otworzyli drzwi i wyszli. Zerknęłam szybko po broni, większość miała starocie, których nie potrafiłam nawet nazwać. Mniejszość jednak sprawiła, że kolana się pode mną ugięły. Usłyszałam jak Mak szepcze zdrętwiałymi ustami „Jezu, nawet do potrzymania nam tego nie dają”. On wierzy w tego archaicznego boga? Może zresztą nie wierzył. O czym ja myślę?
Jeden z mężczyzn wypowiedział jakieś słowa, nie rozpoznawałam ich, ale jego gesty owszem. Rzuciłam broń i przełknęłam ślinę. Nie chce tak umierać. To idiotyczne. Umrzeć zaraz po tym jak odkryło się takie coś?
- Jestem przyjacielem – powiedziałam powoli, czując, że to bezcelowe. I tak nie zrozumieją. A jednak.. mężczyzna podniósł dłonie, otarcia od kajdan i wytatuowany numer. Był w naszym ośrodku. Znaczy w jednym z tych super tajnych ośrodków rządu, które trzeba uwzględniać w księdze przychodów i rozchodów do której wzgląd ma każdy obywatel. Miałam ochotę się śmiać. Za zwierzęciem stanął ten chłopiec co go goniłam, był chyba jego synem. Te same błękitne oczy, te same czarne włosy, te same zaciśnięte, blade wargi. Więc to jednak nie moje odkrycie? Powoli podniosłam dłonie i pod czujnym spojrzeniem całej grupy ściągnęłam gogle, wyłączyłam je i odrzuciłam. Nie chciałam, żeby ktoś inny to widział. Takie rzeczy powinny być... prywatne. Tak, to dobre słowo. Zresztą na nic mi to urządzenie, nie da się nim sterować gdy się płacze. Starłam parę łez z oczu, dałam sobie spokój z prostowaniem i wypinaniem dumnie piersi. Nikt nie filmuje, nawet nie ma tu żadnej satelity, nad Białymi Terenami nie latają. Jeszcze by jakiś haker się dorwał do nich. Mogłam więc być ludzka. Odwróciłam głowę i skinęłam głową.
Mówiono mi, że w chwili śmierci przed oczyma człowieka przelatuje całe życie. Ja odtwarzam ostatni fragment, szukając błędów, złych kroków i niewłaściwych decyzji. Znajduje je. Równocześnie jednak nie jestem w stanie nic zmienić, jakby z raz wytyczonej ścieżki nie można było zejść nawet we własnym umyśle. Może to los, może defekt genetyczny.
- Piknie, oj piknie – Młody wyszczerzył się jak przysłowiowy nuklearny szczurek. Palcami przeczesał rudą czuprynę i poprawił gogle.
- Nie żartuj, dziecko – mruknął ktoś bez przekonania strojąc radionadajnik. Nie odrywając wzroku od miasta kiwnęłam w zamyśleniu głową.
- Hulaj, Kwistor, Czekaja idziecie od południa i szukacie jakiś znaków pier... – przełknęłam przekleństwo myśląc o inspektorze, facet przechadzał się po umownej granicy z irytująco wyniosłą miną, do miasta nie zejdzie, on nie świrus, woli bezpiecznie grzać się w polowej kuchni – szukacie życia. Mak, Wolski, wy znajdźcie jakąś wieżę i zainstalujecie...
Cisza krążyła po wąskich uliczkach, zerkając na własne odbicie w brudnych kałużach. Nie kryła się, nie umykała. Była tu panią. Nawet samotny strzał jej nie przeszkadzał, czasem trzeba pozwolić tym żałosnym istotkom na zabawę. Otarła się o zardzewiałą latarnię, przemknęła po zabazgranych ścianach bloków. Wiedziała, że niedługo usłyszy jeszcze parę wystrzałów, może krzyki, może szloch. Tak było przecież zawsze. Wkrótce nastanie spokój.
Śmieszne uczucie. Bać się tak mocno, by zatracić poczucie teraźniejszości. Jeszcze śmieszniej wiedzieć o tym... i znajdować dzięki temu namiastkę spokoju.
- Piknie, oj piknie – Młody wyszczerzył się jak przysłowiowy nuklearny szczurek. Palcami przeczesał rudą czuprynę i poprawił gogle.
- Nie żartuj, dziecko – mruknął ktoś bez przekonania strojąc radionadajnik. Nie odrywając wzroku od miasta kiwnęłam w zamyśleniu głową.
- Hulaj, Kwistor, Czekaja idziecie od południa i szukacie jakiś znaków pier... – przełknęłam przekleństwo myśląc o inspektorze, facet przechadzał się po umownej granicy z irytująco wyniosłą miną, do miasta nie zejdzie, on nie świrus, woli bezpiecznie grzać się w polowej kuchni – szukacie życia. Mak, Wolski, wy znajdźcie jakąś wieżę i zainstalujcie te wasze badziewia, chce mieć do wieczora pełny obraz. Luna, Dorka, Gekon, wypatrzcie jakiś budynek i okopcie się w nim tak, żeby wam... – i znów musiałam na gwałt odszukać jakiś bezpieczny zamiennik, inspektorek uśmiechał się szczerze radując moim zakłopotaniem – nosy nie wystawały – dodałam słabo, Gekon posłał mi współczujące spojrzenie – Młody, ty się ucz gdzie chcesz, Wala, weź Kij i Marchewkę i zrób pomiary na północnej stronie. Kasica, Lis, Union, wy robicie samotne eskapady. Zrozumiano?
- Spoko Siwa, do wieczora to ty będziesz mieć tu obraz niby fotografia. Każdego ci szczura spiszę, łącznie z Lisem – stwierdził standartowo Wala, po czym dodał nieco bardziej profesjonalnie – Tutaj się nic oprócz wirusów nie da rady uchować, wygląda jak symulacja miasta z dwudziestego pierwszego, co najwyżej drugiego, wieku. Prawdopodobnie lud zmiotła już pierwsza wojna o ropę – wzruszył ramionami – cud jeśli znajdziesz tu choć pluskwę.
- A nazwa? – rzuciłam ostrożne spojrzenie w stronę „siły wyższej”, usta zaciśnięte w kreskę, na nos głęboko nasunięte gogle, mało się własną maską tlenową nie udławi.
- Jeśli dać wiarę starym atlasom to może być Dzierżoniów albo Bielawa, tyle, że sama wiesz, jak te miasteczka migrują. Oni w tym zacofaniu to chyba nie rozumieli samej idei wyznaczania pozycji.
- O względnościach Małkowicza to na pewno nie wiedzieli, kochany – Marchewka rozprostowała palce i wyklepała w dłonie krem ochronny, zalśniły lekko zielonym blaskiem, świństwo ale przynajmniej nie trzeba było taszczyć kilkuset rękawic. Marchewa jako jedyna umiała tak swobodnie rozmawiać z Walą. Oboje byli niezastąpieni i dobrze o tym wiedzieli. Taa, wraz z Kijem wszczynali bójki, średnio raz na każdy odpoczynek w cywilizacji spędzali dwa dni za kratami i dwa na kompletnej schizie. Trzeba ich było ratować, dawać w łapę i policji i przemytnikom, trzeba było świecić oczyma przed każdą poszkodowaną mamuśką i kląć po zaułkach... ale tutaj byli niezastąpieni. I w razie czego naprawdę nadstawiali karku.
- Dzier.. Dziż.. Bielawa? – odpowiedziałam w miarę neutralnie – a skąd oni niby takie nazwy wytrzasnęli? Przecież tego nawet się wymówić nie da.. – przygryzłam dolną wargę, robota wzywa – no dobra, oddziale EJZP, tak tam mówią o nas w biurowcach, gogle na uszy, jak ktoś zdejmie to zabiję.
Piętnaście topornych masek – okularów nasunęło się na diametralnie różne twarze. Włączyłam swoje i ustawiłam hasło dowódcy. Stara nazwa na cud techniki. Miałam praktycznie teraz widok na wszystko. I wrażenie, że wszystko gapi się na mnie. Na obrzeżach półprzeźroczystej powierzchni mrugały do mnie mini obrazy z piętnastu kamer mojej załogi. Teoretycznie wystarczyło, że na którymś skupię wzrok i zaraz na mojej wizji nakłada się jego. Odpowiedni ruch oka i mam już trzy niezależne filmy. W praktyce ten szajs mógł zlasować umysł każdemu młodemu operatorowi. Sam przeskok przez siedem własnych kamer i wskaźniki zdrowia oddziału przyprawiał o mdłości. Tyle, że ja nie jestem młodym operatorem, na goglach działam już z dziesięć lat, odkąd je wprowadzili. Większość z moich szaleńców niewiele mniej. Jeśli Młody nie nawali wszystko będzie chodziło, aż miło. Jak geoński zegarek. Przeskoczyłam przez całą ekipę, zrobiłam parę testów i zmusiłam resztę do powtarzania do znudzenia „Raz, dwa, trzy. Czy mnie słyszysz?” zamiast normalnej w takim wypadku rozmowy. Inspektor czuwał coraz bardziej niezadowolony. Oj, jeśli moja ekipa przeżyje jego sprawozdanie to zacznę wierzyć w boga. Któregokolwiek.
- Dobra, no to jazda – podeszłam do mojej klaczy i delikatnie pogłaskałam ją po chrapach równocześnie sprawdzając statystykę zdrowia. Dziwne, po tylu latach nikomu nie udało się stworzyć maszyny zastępującej zwykłego kucyka. Ani siodła. Wspięłam się na kulbakę i obrzuciłam moją grupkę znużonym spojrzeniem.
- Wieczorem spotykamy się Luny. Wszystko jasne?
Skinęli głowami zaspani. Kawa skończyła się tydzień temu, szkoda. Zawróciłam konia i dla zasady przeleciałam po goglach ekipy. Raz kozie śmierć. Kopyta klaczy miękko zagłębiały się w pyle i popiele. Co jakiś czas przejeżdżałam Kartaczem po ścianie najbliższego budynku, promieniowanie w normie, odczyty biologiczne też. Istny azyl. Nie przypuszczałam, że tak daleko na północy mógł uchować się teren w tak doskonałym stanie. Ponowną kolonizację można zacząć choćby od ręki. Oczywiście najpierw przydałoby się zrównać budynki z ziemią i postawić nową zabudowę, z atestami. Westchnęłam, atesty były kolejną durnotą mojego pokolenia. Te budynki przetrwały tysiąclecia, a urzędnicy i tak święcie wierzą, że zawalą się na byle ruch. Poklepałam ścianę czegoś, co reklamowało się nazwą MOKisa. Co znaczył ten skrót? Miejski Ośrodek Kultury? Archaizmy.
- Jak tam, czysto? – Kij wepchnął mi się na połowę ekranu, pokiwałam bez zastanowienia głową.
- A u was?
- Norma – zachichotał – szampana można już właściwie otworzyć.
- Ehem – głos inspektora zniszczył mój dobry humor. Wyskoczył jak diabeł z worka i zażądał raportu. Zdusiłam chęć, by kazać się mu wypchać.
- Klasa B, wykresy biologiczne w normie, promieniowanie nieszkodliwe, budynki zachowane w stanie co najmniej dobrym, można powiedzieć zabytki – wydukałam świadoma, że nie jest to to o co on prosił. Nie pamiętałam formuły, a stąd nie było dostępu do sieci. Kolejny mój błąd. Klacz parsknęła, położyła uszy po sobie. Spięłam się, przeleciałam po swoich kamerach. Coś tu było. Pistolet magnetyczny w odpowiedzi na moje zdenerwowanie wysunął się na dwa cale z kabury. Położyłam na nim dłoń i spytałam sucho.
- Personalia?
Czułam jak po plecach ścieka mi strużka potu. Tyle jeśli chodzi o dezodoranty reklamujące się „Ochrona całego ciała 7 dni na tydzień”. Człowiek tutaj? Chyba tylko wariaci żyją na Białych Terenach. Znałam ich już z dzieciństwa, mówili, że bytują zgodnie z „tradycją”. Nosili niewygodne ubrania, jeansy i bluzy czy coś takiego, a nie normalnie – kombinezony. Dziewczyny zapuszczały długie włosy, a tzw. rolnicy hodowali i zarzynali zwierzęta. Na samo wspomnienie robiło się jej niedobrze, co im szkodziło jeść to co wszyscy? Jako mała dziewczynka przekradałam się do ich dzielnic, to co zaobserwowałam wystarczyło, abym na całe życie czułam do nich jedynie pogardę i obrzydzenie. Jeździli samochodami, nie nosili identyfkatorów, a ich dzieci łaziły same z psami, które mogły bez trudu powlec je po asfalcie i rozszarpać gardło przechodniowi. Takie osoby należy unikać. Szczególną jednak odmianą wariatów byli ci, którzy zamieszkiwali Białe Tereny. Jeśli z początku byli to mimo wszystko ludzie po paru miesiącach stawali się bestiami. Promieniowanie, ślady po broniach biologicznych i chemicznych, powietrze skażone na równi z ziemią... dla takich nie tworzono nawet szpitali. Impuls w łeb jeśli nie potrafi podać swojego imienia i kodu identyfikacyjnego, kula jeśli tylko kodu. Zresztą może to jakieś zwierzę. Niech to będzie jakieś zwierzę. Coś poruszyło się za mną, dzieciak, chyba chciał mnie podejść od tyłu. Głupi? Nie wie, że gogle dają podgląd na wszystko? Może zresztą jego rodzice przeprowadzili się tu zanim je wprowadzono na rynek, a to by znaczyło, że nawet w sprzyjających warunkach już człowiekiem nie jest. Co najwyżej mutacje są niewielkie i można by było spróbować uzyskać dla niego azyl w jakimś przyterenowym mieście. Klacz szarpała wędzidłem, parskała ostrzegająco. Setki lat treningu w wykrywaniu ludzi i oto mamy rezultaty, nie da się udawać, że nie zauważyło się tego małego skurczybyka. Odwróciłam się, wyciągnęłam broń i wycelowałam jednym, płynnym zresztą ruchem.
- Personalia, albo umysł będziesz zbie... – słowa utknęły mi w gardle, osłupiał zresztą i Wala i Młody i inspektorek. Co to jest?
- Wala, co to do cholery jest? – wyszeptałam ledwo słyszalnie. Wskaźniki zdrowia szalały, ale i bez nich wiedziałam co się dzieje. Bałam się. Serce biło zbyt szybko, za to dla odmiany umysł chyba się zaciął. Spoglądałam w oczy czło.. czegoś. Błękitno białe, i źrenica taka jakaś okrągła.
- To jest oko – powiedział po chwili mężczyzna, przełknęłam ślinę, miałam ochotę wrzeszczeć.
- Wiem, a dokładniej? – chłopczyk nie poruszał się, był chyba przestraszony na równi ze mną. W dłoni trzymał śmieszny, przedpotopowy pistolet. Z moją bronią łączył ją tylko podobny kształt i pierwszy człon nazwy, to wystarczyło jednak, aby wiedział, że wyznaje zasadę – jeden ruch, szykuj grób.
- Ludzkie.. to znaczy homo sapiens.. to znaczy homo sapiens sapiens... to znaczy, że tego to niebieskie to tęczówka, a białe białko... a zresztą chcesz przekrój?
- Nie – syknęłam, zaczęłam się uspokajać – tylko wirus, nie? – zdobyłam się nawet na sarkazm, zabrzmiał żałośnie.
Ponownie spojrzałam na chłopca, tym razem ze szczerym zaciekawieniem, choć ostrożnym i raczej wrogim. Więc tak wyglądało owo homo sapiens? Mój przodek. Właściwie nie mój, ale mojej rasy. Zauważyłam również inne różnice, nie tak rzucające się jak oczy, był niski, nieproporcjonalny, zęby miał krótsze, właściwie nie widać kłów.
- To nieprawdopodobne, wiesz jaki to może mieć wpływ na naukę?! Musisz go schwytać! Poddać badaniu! Wreszcie sprawdzi się czy teoria Liderta jest prawdziwa! Boże, nie pozwól mu uciec! Co tak stoisz? – inspektorek przypomniał sobie jak się mówi, niestety powinien zajrzeć jeszcze do działu gramatyka. Nie mogłam go wyłączyć, ale wyciszenie nie stanowiło problemu. Wylecę za to z pracy jak nic, ale przynajmniej nie strzelę sobie w łeb. Delikatnie opuściłam swoją spluwę, jego się nie bałam, tradycyjna kula nie przebije się przez kombinezon. I co teraz?
- Kici, kici – dziwne jak niektóre zwroty zapadają w pamięć, nigdy nie dostałam pozwolenie na kota, a mimo wszystko tylko to zawołanie przyszło mi do głowy. Ciszę, która nastała po tych słowach przerwał Młody histerycznym śmiechem. Reszta drużyny zachowała milczenie świadczące o tym, że są załamani. Kolejny raz przywódczyni zdarzyło się palnąć głupotę. I to przy urzędniku. Ciekawe ile pieniędzy daje opieka społeczna, jeśli w rubryce choroby wpisze się „Postępujący idiotyzm”?
- Kochanie, jeśli potrafili budować, pisać i śpiewać to pewnie i mówić – powiedziała niezwykle ostrożnie i delikatnie Czekaja. A właśnie, moja grupa.
- Zmiatajcie i zamknijcie się w wozach – rozkazałam. Nie protestowali, diabli wiedzą ile tych zwierząt może krążyć po ulicach. I są uzbrojone, co prawda słabo, ale zawsze. Chłopak rzucił mi spojrzenie, które nawet ślepy by zrozumiał, po czym skoczył w bok, prześlizgnął się pod barierką i wpadł w jakąś bramę.
- Cholera, nie ty! – zeskoczyłam z konia i klepnęłam go po zadzie, znajdzie drogę. Nie mogę zgubić tego smarkacza. Po części dlatego, że teraz tylko wylecę z pracy, a jeśli zgubię okaz wymarłej fauny najpierw czeka mnie regulaminowe trzy dni przesłuchań, a później rzucą moją skromną osobę w spienione fale ścieków, abym przypadkiem nie powiadomiła o tej hańbie służb publicznych jakąś gazetę. Dlatego biegłam, przeklinałam i sprawdzałam równocześnie czy reszta też się ewakuuje. Mało nie poślizgnęłam się na popiele, w nos uderzył mnie zapach pieczonego mięsa, z trudem powstrzymałam wymioty. Z drugiej strony coś jeść muszą, a raczej mało prawdopodobne, by mieli tu fabrykę produkującą żywność biologiczną. Chemiczną też nie. Przeleciałam ostrożnie swoje kamery, jeszcze raz sprawdziłam czy Młody nie spróbował grać bohatera. Nie, grzecznie siedział na szczycie wzgórza i patrzył na miasto. Teraz ja zachowywałam się jak głupia, iść w obcy teren, do nieznanej rasy, sama, z jednym pistoletem magnetycznym? Zerknęłam na wskaźniki zdrowia, nie chora nie byłam, promieniowanie nie rzuciło mi się na mózg. Zresztą prawie go tu nie było. Ruszyłam powoli, dziękując wszelkim siłom nieczystym, które narzuciły tu tyle popiołów. Buty bezgłośnie zapadały się w pył. Zapach, tak to dobry trop, podążałam za nim jak pies w dawnych filmach. Powoli, nie denerwuj się. To mimo wszystko tylko zwierzęta, sapiensy, nie ludzie. Taa, ale rozwalić całą planetę potrafili? Zresztą psychiatra mówił, żeby nie myśleć pesymistycznie, będzie dobrze. Nie, przecież ja myślę realistycznie. Marne pocieszenie. Jeszcze trzeba minąć te stare kosze, obejść ścianę i będę ich miała na muszce. Tylko te parę kroków... Lodowata lufa wbijająca się w plecy pomiędzy łopatkami, inna przyłożona do głowy i z dziesięć jeszcze wycelowanych z bezpiecznej odległości. Jak mnie mogli podejść? Jak? A tak, nie podchodzili, po prostu otworzyli drzwi i wyszli. Zerknęłam szybko po broni, większość miała starocie, których nie potrafiłam nawet nazwać. Mniejszość jednak sprawiła, że kolana się pode mną ugięły. Usłyszałam jak Mak szepcze zdrętwiałymi ustami „Jezu, nawet do potrzymania nam tego nie dają”. On wierzy w tego archaicznego boga? Może zresztą nie wierzył. O czym ja myślę?
Jeden z mężczyzn wypowiedział jakieś słowa, nie rozpoznawałam ich, ale jego gesty owszem. Rzuciłam broń i przełknęłam ślinę. Nie chce tak umierać. To idiotyczne. Umrzeć zaraz po tym jak odkryło się takie coś?
- Jestem przyjacielem – powiedziałam powoli, czując, że to bezcelowe. I tak nie zrozumieją. A jednak.. mężczyzna podniósł dłonie, otarcia od kajdan i wytatuowany numer. Był w naszym ośrodku. Znaczy w jednym z tych super tajnych ośrodków rządu, które trzeba uwzględniać w księdze przychodów i rozchodów do której wzgląd ma każdy obywatel. Miałam ochotę się śmiać. Za zwierzęciem stanął ten chłopiec co go goniłam, był chyba jego synem. Te same błękitne oczy, te same czarne włosy, te same zaciśnięte, blade wargi. Więc to jednak nie moje odkrycie? Powoli podniosłam dłonie i pod czujnym spojrzeniem całej grupy ściągnęłam gogle, wyłączyłam je i odrzuciłam. Nie chciałam, żeby ktoś inny to widział. Takie rzeczy powinny być... prywatne. Tak, to dobre słowo. Zresztą na nic mi to urządzenie, nie da się nim sterować gdy się płacze. Starłam parę łez z oczu, dałam sobie spokój z prostowaniem i wypinaniem dumnie piersi. Nikt nie filmuje, nawet nie ma tu żadnej satelity, nad Białymi Terenami nie latają. Jeszcze by jakiś haker się dorwał do nich. Mogłam więc być ludzka. Odwróciłam głowę i skinęłam głową.
Mówiono mi, że w chwili śmierci przed oczyma człowieka przelatuje całe życie. Ja odtwarzam ostatni fragment, szukając błędów, złych kroków i niewłaściwych decyzji. Znajduje je. Równocześnie jednak nie jestem w stanie nic zmienić, jakby z raz wytyczonej ścieżki nie można było zejść nawet we własnym umyśle. Może to los, może defekt genetyczny.
- Piknie, oj piknie – Młody wyszczerzył się jak przysłowiowy nuklearny szczurek. Palcami przeczesał rudą czuprynę i poprawił gogle.
- Nie żartuj, dziecko – mruknął ktoś bez przekonania strojąc radionadajnik. Nie odrywając wzroku od miasta kiwnęłam w zamyśleniu głową.
- Hulaj, Kwistor, Czekaja idziecie od południa i szukacie jakiś znaków pier... – przełknęłam przekleństwo myśląc o inspektorze, facet przechadzał się po umownej granicy z irytująco wyniosłą miną, do miasta nie zejdzie, on nie świrus, woli bezpiecznie grzać się w polowej kuchni – szukacie życia. Mak, Wolski, wy znajdźcie jakąś wieżę i zainstalujecie...
Cisza krążyła po wąskich uliczkach, zerkając na własne odbicie w brudnych kałużach. Nie kryła się, nie umykała. Była tu panią. Nawet samotny strzał jej nie przeszkadzał, czasem trzeba pozwolić tym żałosnym istotkom na zabawę. Otarła się o zardzewiałą latarnię, przemknęła po zabazgranych ścianach bloków. Wiedziała, że niedługo usłyszy jeszcze parę wystrzałów, może krzyki, może szloch. Tak było przecież zawsze. Wkrótce nastanie spokój.
Ostatnio zmieniony poniedziałek, 27 lipca 2009, 21:45 przez Niris, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- Szczur Lądowy
- Posty: 5
- Rejestracja: niedziela, 26 lipca 2009, 00:35
- Numer GG: 0
Re: Siwa
5. I tylko dlatego, że nie jestem specem i nie wiem czy można za to dostać 6. Kawał fajnego tekstu. Mój klimat (podobny styl, tylko lepszy), dopracowanie w szczegółach... Czytane z prawdziwą przyjemnością.
-
- Mat
- Posty: 589
- Rejestracja: poniedziałek, 6 lutego 2006, 11:51
- Numer GG: 3030068
- Lokalizacja: Z ukrycia i cienia
Re: Siwa
Ile Ci płacą za reklamę? :/
Jeśli się nie mylę (a rzadko mi się zdarza), tu się wrzuca opowiadania, które, zależnie od opinii forumowiczów oraz tego czy są dobre (niestety, opinia forumowiczów nie zawsze bywa obiektywna), mogą, lub też nie, ukazać się w Tawernie, nie zaś po to, by uzyskać oceny i komentarze innych. Tak więc, IMO reklama co najmniej nie na miejscu.
Co do tekstu:
Osobiście podoba mi się związek pierwszego i ostatniego akapitu. Przyszło mi na myśl skojarzenie z pewną przegenialną sagą, która ciągnie się przez 7 tomów i tysiące stron, żeby skończyć się tym samym zdaniem, którym się rozpoczęła. Za samo przywołanie u mnie takiego skojarzenia masz duży plus.
Niestety tu się plusy kończą.
Jest pewne ale i to nie zwykłe ale, tylko ALE CO DO CHOLERY JASNEJ!?
Cytując Pana Lesia: Prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy.
Podobnie jest z opowiadaniami. Dobre opowiadanie poznaje się nie po tym, jakie wrażenia wywołuje w trakcie, ale po tym, jakie emocje budzi po zakończeniu.
Po zakończeniu mogłem zadać sobie tylko jedno pytanie. Pytanie, które ludzie zadawali sobie od zarania dziejów i zadają sobie po dziś dzień, a mianowicie: NOALEOSOCHOZI!?
Bo tak naprawdę nie wiadomo do końca osochozi.
Albo ja jestem głupi i coś źle zrozumiałem, albo na końcu historii główna bohaterka / narratorka opowiadania ginie.
Więc jakim cudem narracja pierwszoosobowa w czasie przeszłym!?
Różne typy narracji w dziele literackim służą różnym celom. Ty użyłaś (-eś? Wybacz, nie wiem ) tego konkretnego rodzaju narracji "bo tak". W tym opowiadaniu pierwsza osoba nie sprzyja niczemu, a tylko spieprza sprawę, bo przy narracji pierwszoosobowej w czasie przeszłym oczywistym jest, że kto jak kto, ale narrator przeżyje. A jednak nie! Taki psikus, hahaha
Logika, logika, logika.
Bez oceny, ale jeśli mam być szczery to jestem na nie.
Chociaż może to tylko moje czepianie się, bo innym się podoba. Przynajmniej tak wynika z rozbudowanych i uzasadnionych komentarzy moich poprzedników.
Bóg na Krzyżu był tylko kolejną religią, która uczyła że miłość i morderstwo są nierozłącznie związane - że w końcu Bóg zawsze pije krew
-
- Szczur Lądowy
- Posty: 4
- Rejestracja: wtorek, 2 czerwca 2009, 17:23
- Numer GG: 0
Re: Siwa
Nyano, rzeczywiście posypała mi się logika i teraz to zauważyłam (dziwne, jak trudno dopatrzeć się błędów we własnym opowiadaniu). Trochę zmieniłam, ale czy jest dobrze czy nie - stwierdzić nie potrafię.
Czemu użyłam tego czasu? Odpowiedź ci się nie spodoba... ponieważ wcześniej jeszcze nigdy go nie brałam, więc postanowiłam spróbować czegoś nowego (większość teksu pisze po to by poćwiczyć warsztat i poprawiać własne błędy, dzięki krytyce zresztą). Liczę, że również zmiany skomentujesz (;
Czemu użyłam tego czasu? Odpowiedź ci się nie spodoba... ponieważ wcześniej jeszcze nigdy go nie brałam, więc postanowiłam spróbować czegoś nowego (większość teksu pisze po to by poćwiczyć warsztat i poprawiać własne błędy, dzięki krytyce zresztą). Liczę, że również zmiany skomentujesz (;