Ogolnie rzecz sie dzieje w Starym Swiecie (WH2.0). Gracze to dosc niewydarzeni estalijski szermierz, kobieta zwiadowca i poczatkujacy mag - choc to w tym przypadku akurat malo wazne. Przygoda zaczerpnieta z jakiejs tam ksiazki. Chodzi o to,ze ostatnia dwojka (a potem takze i szermierz) nawiedzani sa przez ducha, ktory chce sie dowiedziec jak umarl. Slady prowadza do jakies tam sekty, w poszukiwaniu ktorej druzyna trafia do podziemi jakichs ruin. Wiadomo, ostrozna eksploracja korytarzami. Troche juz to trwa, druzyna nieco znudzona, gdy nagle po scianach zaczyna splywac krew, w powietrzu zas czuc cos niedobrego. Scena dosc makabryczna, ale na szczescie zaden z naszych bohaterow nie wypenial. Niestety, jak sie okazuje, droge wyjscia blokuje niewidzialna bariera, wiec pozostaje isc tylko do przodu - co tez druzyna robi. Jako, ze krew nie przestaje splywac powoli robi sie male bajorko, przez ktore trzeba isc. W koncu gracze natrafiaja na duza komnate na koncu ktorej jest wejscie. Tak latwo jednak nie ma, gdyz z jeziorka krwi wypelniajacej owa komnate wylania sie jakis demon/diabel/cokolwiek. Klimatyczna scena grozy, w ktorej powoli formuja sie jego korpus, rece, nogi i glowa. Brakuje tylko jakiejs nastrojowej muzy. Nagle tez pojawia sie glos oglaszajacy nasza zaglade. Wszyscy juz maja pelno w gaciach, drzacymi rekoma dobieraja bron i czekaja na najgorsze. Demon jest gotowy do ataku, co wlasnie robi. Szybki start w strone przestraszonych bohaterow... i sie potyka (MG; turlu, turlu, turlu....99).
Wszyscy w brecht
