[WoD - Cyberpunk: Krawędź] Free City Vratislavia

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
[WoD - Cyberpunk: Krawędź] Free City Vratislavia
0500 CET 14-02-2020
Wrocław nie śpi nigdy. Jest jedną z największych, najbardziej świecących i najmniej śpiących metropolii świata. Ale o tej porze nawet Wolne Mesto było nieco cichsze i nieco spokojniejsze. Osiedle wysokich, nowoczesnych aparatamentowców przylegających bokiem do parku, w którym znajdowała się Rzeźnia nr 5 - parku Pilczyckiego - było teraz uśpione. Biznes nie budził się o tej porze, nie ten wielki biznes, który tu sypiał. O tej porze giełdy były zamknięte, a pieniądze nie płynęły szerokim strumieniem. Dlatego śnieg, który spadł cienką warstwą na miasto przez noc, teraz pokrywał park i osiedle śliczną kołderką.
Tylko trzy rzędy śladów butów i jedna para śladów opon znaczyły ją ranami.
1030 CET 14-02-2020
Skwisgaar i Toki siedzieli przy dużym stoliku w pubie Knajpa Morderców. Dziś były Walentyki, i wyleźli w miasto zanim ich zespołowe towarzyszki w ogóle się obudziły. Czy chcieli coś zorganizować, jakąś niespodziankę? Sami nie byli pewni, za dużego mieli kaca. Klinowali teraz, nie zauważając nawet że do ich stolika dosiada się większe towarzystwo. Nieopatrznie wybrali akurat największy stolik w knajpie, który mógł spokojnie pomieścić sześć osób.
Pierwszym ich towarzyszem okazał się Siergiej. Usiadł na skraju stolika, daleko od pochylających się nad kuflami piwa Szwedami. Oparł podbródek na dłoni i zamówiwszy Czerwonego Lwa siedział, jakby w oczekiwaniu. Nie miał pojęcia po co tu przyszedł... Od rana jednak wiedział, że ma ochotę tu trafić.
Chwilę później do knajpy zaszedł Igor, z łukiem przewieszonym przez plecy. Przysiadł się do nich, patrząc z ukosa. Miał niejasne wrażenie, że miejsce przy tym stoliku należy mu się, jak nomadowi namiot...
A w końcu usiadł Jan. Szedł ulicą, bo dziś akurat miał wolne, i postanowił wdepnąć. Spojrzawszy na zbieraninę przy tym stoliku, a potem na tę przy pozostałych, uznał że jednak zostanie przy tej interesującej zbieraninie.
Przy pozostałych kilkunastu stolikach mnóstwo scyborgizowanych solosów popijało koktajle i browary. Cała knajpa wyłożona była ciemnymi płytami ciężkiego żeliwa, przynitowanymi do betonu. Razem z sufitem i podłogą. Stoliki i krzesełka były z jaśniejszej stali. Bar zaś, chromowany, odbijał chorobliwe, zielonkawe światło nielicznych jarzeniówek. Stary solo czyścił szklankę za barem, trzymając jej w wielkiej cyberręce ze starą, ruską jeszcze hydrauliką.
A przy stoliku było szóste, wolne miejsce...
Wrocław nie śpi nigdy. Jest jedną z największych, najbardziej świecących i najmniej śpiących metropolii świata. Ale o tej porze nawet Wolne Mesto było nieco cichsze i nieco spokojniejsze. Osiedle wysokich, nowoczesnych aparatamentowców przylegających bokiem do parku, w którym znajdowała się Rzeźnia nr 5 - parku Pilczyckiego - było teraz uśpione. Biznes nie budził się o tej porze, nie ten wielki biznes, który tu sypiał. O tej porze giełdy były zamknięte, a pieniądze nie płynęły szerokim strumieniem. Dlatego śnieg, który spadł cienką warstwą na miasto przez noc, teraz pokrywał park i osiedle śliczną kołderką.
Tylko trzy rzędy śladów butów i jedna para śladów opon znaczyły ją ranami.
1030 CET 14-02-2020
Skwisgaar i Toki siedzieli przy dużym stoliku w pubie Knajpa Morderców. Dziś były Walentyki, i wyleźli w miasto zanim ich zespołowe towarzyszki w ogóle się obudziły. Czy chcieli coś zorganizować, jakąś niespodziankę? Sami nie byli pewni, za dużego mieli kaca. Klinowali teraz, nie zauważając nawet że do ich stolika dosiada się większe towarzystwo. Nieopatrznie wybrali akurat największy stolik w knajpie, który mógł spokojnie pomieścić sześć osób.
Pierwszym ich towarzyszem okazał się Siergiej. Usiadł na skraju stolika, daleko od pochylających się nad kuflami piwa Szwedami. Oparł podbródek na dłoni i zamówiwszy Czerwonego Lwa siedział, jakby w oczekiwaniu. Nie miał pojęcia po co tu przyszedł... Od rana jednak wiedział, że ma ochotę tu trafić.
Chwilę później do knajpy zaszedł Igor, z łukiem przewieszonym przez plecy. Przysiadł się do nich, patrząc z ukosa. Miał niejasne wrażenie, że miejsce przy tym stoliku należy mu się, jak nomadowi namiot...
A w końcu usiadł Jan. Szedł ulicą, bo dziś akurat miał wolne, i postanowił wdepnąć. Spojrzawszy na zbieraninę przy tym stoliku, a potem na tę przy pozostałych, uznał że jednak zostanie przy tej interesującej zbieraninie.
Przy pozostałych kilkunastu stolikach mnóstwo scyborgizowanych solosów popijało koktajle i browary. Cała knajpa wyłożona była ciemnymi płytami ciężkiego żeliwa, przynitowanymi do betonu. Razem z sufitem i podłogą. Stoliki i krzesełka były z jaśniejszej stali. Bar zaś, chromowany, odbijał chorobliwe, zielonkawe światło nielicznych jarzeniówek. Stary solo czyścił szklankę za barem, trzymając jej w wielkiej cyberręce ze starą, ruską jeszcze hydrauliką.
A przy stoliku było szóste, wolne miejsce...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Bosman
- Posty: 2074
- Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
- Numer GG: 6094143
- Lokalizacja: Roanapur
- Kontakt:
Re: [WoD - Cyberpunk: Krawędź] Free City Vratislavia
Siergiej Illicz Baryczkin
Od pewnego czasu, kolokwialnie mówiąc, się zwyczajnie opierdalał. Ostatnią robotę skończył tydzień temu i teraz żył z oszczędności. Co przy jego trybie życia oznaczało, że może pozwolić sobie na dłuższe wakacje.
Jak zwykle obudził się o świcie. Wypił szklankę kawy i westchnął. Nie mógł wypić więcej niż jedną dziennie. Bo kofeina w dużych ilościach jest szkodliwa dla zdrowia. Pstryknął przełącznikiem i z niewielkich głośników rozbrzmiała muzyka. Jakiś tam nowomodny hałas jak to puszczają w radiach. Skrzywił się. Nauczył się słuchać innej muzyki. Podłączył do głośników swój odtwarzacz MP6 i po chwili dobywała się z nich klasyka brytyjskiego heavy metalu z końca ubiegłego wieku. Wyciągnął z szafy puszkę, przełamał chemiczny podgrzewacz wpasowany w dno i po pięciu minutach jadł rdzawą breję. Standaryzowane racje wojskowe wyglądają znacznie gorzej niż smakują a smakują znośnie. Za to są tanie i sycące.
Po śniadaniu szwędał się bez zajęcia po mieście. Nie miał nic lepszego do roboty niż spacerować ulicami Wrocławia. Zatrzymał się przy sklepie z bronią. Jego odbicie w szybie – niski, czarnowłosy mężczyzna z kilkudniowym zarostem na przywodzącej na myśl Kaukaz twarzy, utrudniało mu ocenę wystawionego asortymentu. W jego czarnych oczach rozbłysły iskierki rozbawienia. Pamiętał jak kiedyś, jakiś desperat chciał rozbić szybę i zagarnąć reklamowane pistolety. Nawet, jeśli zdołałby pokonać pancerne szkło, to rozczarowałby go pewnie fakt, że to atrapy. Tymczasem uwagę jego długiej połowy zaprzątały przechodzące kobiety. Jak zwykle zresztą, kiedy nic się nie działo. Stoczył zresztą wewnętrzną walkę, gdy jedna wyjątkowo atrakcyjna wywołała erekcję. Niektóre samowolne zachowania jego organizmu doprowadzały go do białej gorączki.
Knajpa Morderców. Siergiej uśmiechnął się, nazwa skojarzyła mu się ze starusieńką, polską piosenką. Jak to szło?
Nie szukaj drogi, znajdziesz ja w sercu
Smutna jest knajpa byłych morderców
Niech Cię nie trwożą, gdy do niej wkroczysz
Płonące w mroku morderców oczy
Nieważny groźny grymas na gębie
Mordercy mają serca gołębie
Band armii, gangów i czarnych sotni
Wczoraj rycerze dziś - bezrobotni
I jakoś tam dalej w podobnym guście. Wszedł do środka, w końcu nigdzie się nie spieszył. Dosiadł się do pijącej ostro dwójki przy dużym stole. Rosyjska dusza wyła z zazdrości patrząc na dwójkę, na oko pochodzącą ze Skandynawii. Pomimo silnej pokusy by poprosić o 0,7 Smirnoffa, litr Stolicznej albo, chociaż szklankę szkockiej zamówił lekkiego drinka. Czerwony Lew. Nazwa mocna, tylko treść słaba upił łyk i spojrzał na przypadkowych współbiesiadników. Westchnął ciężko i chciał upić drugi łyk, ale ledwie się zmusił. Płyn nagle zaczął smakować ohydnie. Schował twarz w dłoniach i zaczął szeptać sam do siebie, po rosyjsku w nadziei, że nawet jeżeli ktoś usłyszy to nie zrozumie.
- Ja ciebie proszę, w tym prawie nie ma alkoholu. Ja wiem, że duże dawki rozwalają wątrobę, ale to naprawdę są słabe szczyny. No, błagam weź nie odbieraj mi tej odrobiny radości.
W zasadzie swoją litanię mógł przeprowadzić w myślach, ale w chwilach takich jak ta, gdy chwytała go rozpacz zaczynał mówić na głos. Zajęty swoim monologiem (dialogiem?) nie zauważył jak dosiadła się do nich jeszcze dwójka mężczyzn. Wreszcie po dłuższej chwili, z najwyraźniej pozytywnym skutkiem, skończył walkę ze sobą i pociągnął jeszcze jeden krótki łyk. Oto, co mu pozostało – sączenie kolorowych sików. Otaksował pozostałych wzrokiem. Instynktownie sprawdził czy broń jest na swoim miejscu. Był ciekaw, kto zacznie rozmowę.
Od pewnego czasu, kolokwialnie mówiąc, się zwyczajnie opierdalał. Ostatnią robotę skończył tydzień temu i teraz żył z oszczędności. Co przy jego trybie życia oznaczało, że może pozwolić sobie na dłuższe wakacje.
Jak zwykle obudził się o świcie. Wypił szklankę kawy i westchnął. Nie mógł wypić więcej niż jedną dziennie. Bo kofeina w dużych ilościach jest szkodliwa dla zdrowia. Pstryknął przełącznikiem i z niewielkich głośników rozbrzmiała muzyka. Jakiś tam nowomodny hałas jak to puszczają w radiach. Skrzywił się. Nauczył się słuchać innej muzyki. Podłączył do głośników swój odtwarzacz MP6 i po chwili dobywała się z nich klasyka brytyjskiego heavy metalu z końca ubiegłego wieku. Wyciągnął z szafy puszkę, przełamał chemiczny podgrzewacz wpasowany w dno i po pięciu minutach jadł rdzawą breję. Standaryzowane racje wojskowe wyglądają znacznie gorzej niż smakują a smakują znośnie. Za to są tanie i sycące.
Po śniadaniu szwędał się bez zajęcia po mieście. Nie miał nic lepszego do roboty niż spacerować ulicami Wrocławia. Zatrzymał się przy sklepie z bronią. Jego odbicie w szybie – niski, czarnowłosy mężczyzna z kilkudniowym zarostem na przywodzącej na myśl Kaukaz twarzy, utrudniało mu ocenę wystawionego asortymentu. W jego czarnych oczach rozbłysły iskierki rozbawienia. Pamiętał jak kiedyś, jakiś desperat chciał rozbić szybę i zagarnąć reklamowane pistolety. Nawet, jeśli zdołałby pokonać pancerne szkło, to rozczarowałby go pewnie fakt, że to atrapy. Tymczasem uwagę jego długiej połowy zaprzątały przechodzące kobiety. Jak zwykle zresztą, kiedy nic się nie działo. Stoczył zresztą wewnętrzną walkę, gdy jedna wyjątkowo atrakcyjna wywołała erekcję. Niektóre samowolne zachowania jego organizmu doprowadzały go do białej gorączki.
Knajpa Morderców. Siergiej uśmiechnął się, nazwa skojarzyła mu się ze starusieńką, polską piosenką. Jak to szło?
Nie szukaj drogi, znajdziesz ja w sercu
Smutna jest knajpa byłych morderców
Niech Cię nie trwożą, gdy do niej wkroczysz
Płonące w mroku morderców oczy
Nieważny groźny grymas na gębie
Mordercy mają serca gołębie
Band armii, gangów i czarnych sotni
Wczoraj rycerze dziś - bezrobotni
I jakoś tam dalej w podobnym guście. Wszedł do środka, w końcu nigdzie się nie spieszył. Dosiadł się do pijącej ostro dwójki przy dużym stole. Rosyjska dusza wyła z zazdrości patrząc na dwójkę, na oko pochodzącą ze Skandynawii. Pomimo silnej pokusy by poprosić o 0,7 Smirnoffa, litr Stolicznej albo, chociaż szklankę szkockiej zamówił lekkiego drinka. Czerwony Lew. Nazwa mocna, tylko treść słaba upił łyk i spojrzał na przypadkowych współbiesiadników. Westchnął ciężko i chciał upić drugi łyk, ale ledwie się zmusił. Płyn nagle zaczął smakować ohydnie. Schował twarz w dłoniach i zaczął szeptać sam do siebie, po rosyjsku w nadziei, że nawet jeżeli ktoś usłyszy to nie zrozumie.
- Ja ciebie proszę, w tym prawie nie ma alkoholu. Ja wiem, że duże dawki rozwalają wątrobę, ale to naprawdę są słabe szczyny. No, błagam weź nie odbieraj mi tej odrobiny radości.
W zasadzie swoją litanię mógł przeprowadzić w myślach, ale w chwilach takich jak ta, gdy chwytała go rozpacz zaczynał mówić na głos. Zajęty swoim monologiem (dialogiem?) nie zauważył jak dosiadła się do nich jeszcze dwójka mężczyzn. Wreszcie po dłuższej chwili, z najwyraźniej pozytywnym skutkiem, skończył walkę ze sobą i pociągnął jeszcze jeden krótki łyk. Oto, co mu pozostało – sączenie kolorowych sików. Otaksował pozostałych wzrokiem. Instynktownie sprawdził czy broń jest na swoim miejscu. Był ciekaw, kto zacznie rozmowę.
Ostatnio zmieniony niedziela, 1 czerwca 2008, 11:47 przez Perzyn, łącznie zmieniany 1 raz.
Spłodził największe potwory - wielkiego wilka Fenrira, węża Midgardsorma i boginię umarłych Hel.
Nordycka Zielona Lewica

Nordycka Zielona Lewica


-
- Majtek
- Posty: 135
- Rejestracja: czwartek, 24 maja 2007, 08:28
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Hell called Earth...
Re: [WoD - Cyberpunk: Krawędź] Free City Vratislavia
Ból w skroniach nie dawał zapomnieć o wczorajszej imprezie. Zresztą, nie był do końca pewien, czy wczorajszej. Tydzień temu miał całkiem udany koncert i stracił poczucie czasu. Gdyby nie to, że ktoś życzliwy ustawił mu w komputerze przypomnienie o dzisiejszym dniu, na śmierć zapomniałby o walentynkach. Walentynki oznaczały, że trzeba się zebrać i kupić coś dla dziewczyn. Całodzienny pobyt poza lokalem dawał też nadzieję, że znajome z zespołu przygotują ciekawy wieczór. Razem z bratem, po zwleczeniu się z łóżek udali się na zewnątrz.
Uderzył kuflem o blat nieco mocniej niż zwykle. Metaliczne "dzyń" niosło się przez krótką chwilę w powietrzu powodując skrzywienie na jego twarzy. Łyk.
-Wiesz co, braciszku? Jest jednak pewien plus picia tych szczyn. Nie wiem, jak, ale kaca to coś zabija. A upić się tym za cholerę nie można.
Słowa wypowiedział do siedzącego koło niego brata, który również był zajęty wpatrywaniem się w coś, co zwano tu piwem.
-Knajpa Morderców, tak? Nieco ironiczne, nie?
Połamał trzymaną w palcach zapałkę. Dawno już takich nie widział, nawet wykałaczki ostatnio nie były już drewniane.
Popatrzył na zbierających się przy stoliku ludzi, poklepał brata pod stołem i sprawdził, czy broń łatwo się wyjmuje.
Uderzył kuflem o blat nieco mocniej niż zwykle. Metaliczne "dzyń" niosło się przez krótką chwilę w powietrzu powodując skrzywienie na jego twarzy. Łyk.
-Wiesz co, braciszku? Jest jednak pewien plus picia tych szczyn. Nie wiem, jak, ale kaca to coś zabija. A upić się tym za cholerę nie można.
Słowa wypowiedział do siedzącego koło niego brata, który również był zajęty wpatrywaniem się w coś, co zwano tu piwem.
-Knajpa Morderców, tak? Nieco ironiczne, nie?
Połamał trzymaną w palcach zapałkę. Dawno już takich nie widział, nawet wykałaczki ostatnio nie były już drewniane.
Popatrzył na zbierających się przy stoliku ludzi, poklepał brata pod stołem i sprawdził, czy broń łatwo się wyjmuje.
Without compassion...

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WoD - Cyberpunk: Krawędź] Free City Vratislavia
Igor "Uśmiech" Kaleta
Igor dopiero dziś rano dotarł do miasta, a już powoli zaczynał mieć go dosyć. Jak zawsze zresztą, kiedy odwiedzał któreś z nich. Chociaż FCV jest akurat trochę inne. Lepsze niż reszta – co wcale nie oznacza „dobre.” No, ale na pustyni nie da się zarobić tak dobrze jak tutaj. A i frajda zdecydowanie mniejsza – no bo ile można polować na żałosne resztki fauny, albo grzebać przy samochodach?
- Knajpa Morderców – powiedział do siebie stojąc na ulicy. Na pewno przyjemny lokal. Przyjemny jak samo dno piekieł… Ale czemu by nie wejść? Igor chciałby trochę odpocząć po dniu marszu. Usiądzie sobie w spokoju, może nawet zamówi coś do picia… Potem chyba odwiedzi Lisę. Ostatnio widzieli się chyba z pół roku temu – a i w ewentualnej robocie na pewno się orientuje. „Ale to potem” pomyślał i wszedł do lokalu.
Igor Kaleta wyglądał jakby właśnie przyszedł z jakiejś pieszej wycieczki krajoznawczej… w sumie tak właśnie było. Tyle, że wycieczka nie była do końca krajoznawcza, ale mniejsza z tym. Miał plecak, łuk przewieszony przez plecy, kołczan ( przymocowany do prawego uda, bo więcej złomu na plecach by już nie zmieścił ) i jeszcze miecz przy pasie. Od razu widać, że to człowiek, który nosi dom na plecach. Opalony – tak, poza miastem słońce świeci „trochę” częściej – średniego wzrostu mężczyzna, o krótkich, ciemnych włosach i oczach, których kolor bardziej przypominał piwo, niż sikacz serwowany w tym barze, zajął pierwsze wolne miejsce. Jak się okazało, razem z trzema innymi panami przy stoliku.
Towarzystwo raczej milczące się trafiło. W sumie nic dziwnego – trzej z nich wyglądali na mocno „wczorajszych.” Jeden mamrotał coś, ale Kaleta nie słyszał dokładnie co – i nie obchodziło go to za bardzo. Wiedział tylko, że to po rusku i prawdopodobnie nic optymistycznego. Igor odchylił się na swoim krześle i uśmiechając się półgębkiem, jak to miał w zwyczaju, powiódł wzrokiem po twarzach ludzi przy stole (w międzyczasie jeszcze ktoś do nich dołączył), i pokręcił głową, śmiejąc się cicho.
- Ekhm… Panowie, co to za krzywe miny? Głowy do góry! – mówił po angielsku – Dzień przecież dopiero się zaczął. I to jaki dzień – walentynki! Jedno z najszczęśliwszych świąt w roku.
Urwał. Pomyślał o pannie Kowalskiej. Może zrobi jej jakąś małą niespodziankę? A może nie? Nieee... a może?
- A tak w ogóle... Kaleta moje nazwisko.
Czekał na reakcję towarzystwa. Może żaden z nich nie da mu w pysk za takie gadanie. Niejeden już próbował. W przeszłości ludzie różnie reagowali na jego optymistyczne – jak na takie czasy jakie mamy - podejście do życia.
Igor dopiero dziś rano dotarł do miasta, a już powoli zaczynał mieć go dosyć. Jak zawsze zresztą, kiedy odwiedzał któreś z nich. Chociaż FCV jest akurat trochę inne. Lepsze niż reszta – co wcale nie oznacza „dobre.” No, ale na pustyni nie da się zarobić tak dobrze jak tutaj. A i frajda zdecydowanie mniejsza – no bo ile można polować na żałosne resztki fauny, albo grzebać przy samochodach?
- Knajpa Morderców – powiedział do siebie stojąc na ulicy. Na pewno przyjemny lokal. Przyjemny jak samo dno piekieł… Ale czemu by nie wejść? Igor chciałby trochę odpocząć po dniu marszu. Usiądzie sobie w spokoju, może nawet zamówi coś do picia… Potem chyba odwiedzi Lisę. Ostatnio widzieli się chyba z pół roku temu – a i w ewentualnej robocie na pewno się orientuje. „Ale to potem” pomyślał i wszedł do lokalu.
Igor Kaleta wyglądał jakby właśnie przyszedł z jakiejś pieszej wycieczki krajoznawczej… w sumie tak właśnie było. Tyle, że wycieczka nie była do końca krajoznawcza, ale mniejsza z tym. Miał plecak, łuk przewieszony przez plecy, kołczan ( przymocowany do prawego uda, bo więcej złomu na plecach by już nie zmieścił ) i jeszcze miecz przy pasie. Od razu widać, że to człowiek, który nosi dom na plecach. Opalony – tak, poza miastem słońce świeci „trochę” częściej – średniego wzrostu mężczyzna, o krótkich, ciemnych włosach i oczach, których kolor bardziej przypominał piwo, niż sikacz serwowany w tym barze, zajął pierwsze wolne miejsce. Jak się okazało, razem z trzema innymi panami przy stoliku.
Towarzystwo raczej milczące się trafiło. W sumie nic dziwnego – trzej z nich wyglądali na mocno „wczorajszych.” Jeden mamrotał coś, ale Kaleta nie słyszał dokładnie co – i nie obchodziło go to za bardzo. Wiedział tylko, że to po rusku i prawdopodobnie nic optymistycznego. Igor odchylił się na swoim krześle i uśmiechając się półgębkiem, jak to miał w zwyczaju, powiódł wzrokiem po twarzach ludzi przy stole (w międzyczasie jeszcze ktoś do nich dołączył), i pokręcił głową, śmiejąc się cicho.
- Ekhm… Panowie, co to za krzywe miny? Głowy do góry! – mówił po angielsku – Dzień przecież dopiero się zaczął. I to jaki dzień – walentynki! Jedno z najszczęśliwszych świąt w roku.
Urwał. Pomyślał o pannie Kowalskiej. Może zrobi jej jakąś małą niespodziankę? A może nie? Nieee... a może?
- A tak w ogóle... Kaleta moje nazwisko.
Czekał na reakcję towarzystwa. Może żaden z nich nie da mu w pysk za takie gadanie. Niejeden już próbował. W przeszłości ludzie różnie reagowali na jego optymistyczne – jak na takie czasy jakie mamy - podejście do życia.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Kok
- Posty: 1228
- Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 21:54
- Numer GG: 8228852
- Lokalizacja: Dziki kraj pod Rosją
Re: [WoD - Cyberpunk: Krawędź] Free City Vratislavia
Ten poranek nie należał do najlżejszych. Każdy ruch był powolny i trudny do wykonania. Każdy dźwięk był głośniejszy niż zwykle. Często tworzył w takich warunkach i to z nawet dobrym skutkiem. Tym razem to było coś gorszego. Czyżby kac gigant? Trzeba było pomóc sobie zgodnie z polskim porzekadłem głoszącym "czym się trujesz tym się lecz". Poszedł więc z bratem klinować skutki ostatniej imprezy. Pub Knajpa Morderców wydawał się być lokalem idealnym w tym celu.
Uderzenie kufla brata wywołało na jego twarzy skrzywienie bólu. Wziął większy łyk piwa.
- Może kaca zabije, ale to nie zmienia faktu, że smakuje ohydnie. Nie jestem pewien czy to jeszcze jest piwo. Nazwa tego lokalu fajna. Ciekawe skąd ta nazwa? Może coś tu się kiedyś ciekawego działo... - odezwał się w ojczystym języku.
Nie podobał mu się fakt, że do stołu dosiadają się kolejne osoby. Znaczy może by mu się podobało, gdyby te osoby były innej płci.
- Czemu dosiadają się do nas sami faceci? Nie mogliby sobie innego stołu znaleźć? Lepiej siedziałoby mi się tutaj gdyby to dziewczyny były. A w ogóle nie stresuj się. Krzesło jest czasami lepsze niż ostra amunicja. - odezwał się ponownie po szwedzku.
Rozglądnął się po towarzystwie, które się dosiadło. Świetnie. Przyszło mu siedzieć w najdziwniejszym towarzystwie jakie dotąd widział. Ten dziwak z łukiem przypomniał mu o walentynkach.
- No właśnie... Dzień dopiero się zaczął, a pamiątka po ostatnim dniu zaczęła dopiero huczeć w głowie. - odezwał się, mówiąc po angielsku z lekką ironią w głosie.
- Nazywam się Svenson. Ciekawe co sprawiło, że tyle tak różnych ludzi spotkało się akurat przy tym stoliku. - powiedział tym razem bardziej ponuro.
- Toki masz jakiś pomysł na prezent dla dziewczyn? Na kacu ciężko mi wymyślić coś oryginalnego. - zwrócił się po szwedzku do brata.
Uderzenie kufla brata wywołało na jego twarzy skrzywienie bólu. Wziął większy łyk piwa.
- Może kaca zabije, ale to nie zmienia faktu, że smakuje ohydnie. Nie jestem pewien czy to jeszcze jest piwo. Nazwa tego lokalu fajna. Ciekawe skąd ta nazwa? Może coś tu się kiedyś ciekawego działo... - odezwał się w ojczystym języku.
Nie podobał mu się fakt, że do stołu dosiadają się kolejne osoby. Znaczy może by mu się podobało, gdyby te osoby były innej płci.
- Czemu dosiadają się do nas sami faceci? Nie mogliby sobie innego stołu znaleźć? Lepiej siedziałoby mi się tutaj gdyby to dziewczyny były. A w ogóle nie stresuj się. Krzesło jest czasami lepsze niż ostra amunicja. - odezwał się ponownie po szwedzku.
Rozglądnął się po towarzystwie, które się dosiadło. Świetnie. Przyszło mu siedzieć w najdziwniejszym towarzystwie jakie dotąd widział. Ten dziwak z łukiem przypomniał mu o walentynkach.
- No właśnie... Dzień dopiero się zaczął, a pamiątka po ostatnim dniu zaczęła dopiero huczeć w głowie. - odezwał się, mówiąc po angielsku z lekką ironią w głosie.
- Nazywam się Svenson. Ciekawe co sprawiło, że tyle tak różnych ludzi spotkało się akurat przy tym stoliku. - powiedział tym razem bardziej ponuro.
- Toki masz jakiś pomysł na prezent dla dziewczyn? Na kacu ciężko mi wymyślić coś oryginalnego. - zwrócił się po szwedzku do brata.

Fioletowy Front Wyzwolenia Mrówek
Klub Przyjaciół Kawy

-
- Bombardier
- Posty: 729
- Rejestracja: wtorek, 6 grudnia 2005, 09:56
- Numer GG: 4464308
- Lokalizacja: Free City Vratislavia
- Kontakt:
Re: [WoD - Cyberpunk: Krawędź] Free City Vratislavia
Jan Haugwitz
Jan znosił wolne od pracy gorzej niż przeciętny pracoholik, bo przecież był pracoholikiem bardzo nieprzeciętnym. Choć cały dzień chodził jak na szpilkach przeklinając w duchu przełożonych, momentami dziękował im za chwilę oddechu od prędkości pracy w korporacji.
Od rana jeździł po mieście i przyglądał się ludziom. Próbował wypatrzyć w tłumie kogoś, kto nosiłby osobowość na wierzchu, kogoś rozpoznawalnego w tłumie szarych ludzi i tak samo pokolorowanych punków - niestety, bezskutecznie. Wszyscy wydawali się identyczni, między identycznymi, kiczowatymi ozdobami walentynkowymi. Nie znosił takiego ukomercyjniania starych ludowych obyczajów - choć sam nie raz na czymś takim zarobił. Gdy uświadomił sobie, że od samego rana przemierza ulice Wrocławia gapiąc się na przechodniów, postanowił zrobić cokolwiek, by przerwać tą chorą monotonię. Telefonicznie zlecił wysłanie kwiatów dla matki do szpitala, choć wiedział że prawdopodobnie ich nie dostanie - nie można dostarczać pacjentom zbyt mocnych wrażeń. To podobno nie służy ich zdrowiu. Udało mu się zebrać w sobie tyle siły, by zaparkować i wysiąść, kierując się do najbliżej knajpy. Los chciał, że była to "Knajpa Morderców", pubik o bardzo ciekawej atmosferze.
Choć jego twarz tylko mignęła i zniknęła w przejściu, każdy kto choć przypadkiem zerknął w jego stronę musiał dostrzec przeraźliwie niebieskie oczy biznesmena. Odrobinę wyżej rzucały się w oczy jego artystycznie rozczochrane ciemne włosy. Barman, u którego zamówił drinka - jak zwykle Daiquiri - na pewno zwrócił uwagę na jego ubiór, składający się z najnowszych dzieł znanych projektantów. Młody Haugwitz chwilę zastanawiał się nad wyborem miejsca, jednak wybrał największy stół w lokalu - a zarazem stół, przy którym siedzieli najoryginalniejsi klienci. Rozsiadł się i powoli sączył drinka.
Gdy jego zarośnięty sąsiad odezwał się po rosyjsku odrobinę się zdenerwował - nie przywykł do kontaktów z rosjanami, a wiedział że bywają porywczy. Ochłonął jednak gdy doszło do niego, że mówi coś o alkoholu i jest zdenerwowany prawdopodobnie z jego powodu. Wtem z boku doszło do niego:
- Ekhm… Panowie, co to za krzywe miny? Głowy do góry! – mężczyzna mówił po angielsku – Dzień przecież dopiero się zaczął. I to jaki dzień – walentynki! Jedno z najszczęśliwszych świąt w roku.
Urwał.
- A tak w ogóle... Kaleta moje nazwisko.
Jan zamyślił się chwilę, wybiegając myślą kilka tygodni wstecz. Pamiętał bardzo dobrze - czuł się wtedy jak niegodna życia szmata. Zostawiła go dla tamtego frajera z reklamy szamponów...
Otrząsnął się i odpowiedział:
- Haugwitz. Jan Haugwitz, jeśli chodzi o ścisłość. Bardzo miło mi poznać.
Rozejrzał się po pozostałych zasiadających za stołem, upijając jeszcze łyczek z kieliszka.
-Co sprawiło, że się tu spotkaliśmy? Może los? Ślepy traf? Przypadek, fortuna, fatum, koincydencja, zbieżność zdarzeń? Jakby tego nie nazwać, na pewno nie jest uchwytne. Ani cyfrowe...
Spojrzał na wściekle zieloną jarzeniówkę i zamyślił się. Cyfrowe szczęście? Brzmiało nieźle...
Jan znosił wolne od pracy gorzej niż przeciętny pracoholik, bo przecież był pracoholikiem bardzo nieprzeciętnym. Choć cały dzień chodził jak na szpilkach przeklinając w duchu przełożonych, momentami dziękował im za chwilę oddechu od prędkości pracy w korporacji.
Od rana jeździł po mieście i przyglądał się ludziom. Próbował wypatrzyć w tłumie kogoś, kto nosiłby osobowość na wierzchu, kogoś rozpoznawalnego w tłumie szarych ludzi i tak samo pokolorowanych punków - niestety, bezskutecznie. Wszyscy wydawali się identyczni, między identycznymi, kiczowatymi ozdobami walentynkowymi. Nie znosił takiego ukomercyjniania starych ludowych obyczajów - choć sam nie raz na czymś takim zarobił. Gdy uświadomił sobie, że od samego rana przemierza ulice Wrocławia gapiąc się na przechodniów, postanowił zrobić cokolwiek, by przerwać tą chorą monotonię. Telefonicznie zlecił wysłanie kwiatów dla matki do szpitala, choć wiedział że prawdopodobnie ich nie dostanie - nie można dostarczać pacjentom zbyt mocnych wrażeń. To podobno nie służy ich zdrowiu. Udało mu się zebrać w sobie tyle siły, by zaparkować i wysiąść, kierując się do najbliżej knajpy. Los chciał, że była to "Knajpa Morderców", pubik o bardzo ciekawej atmosferze.
Choć jego twarz tylko mignęła i zniknęła w przejściu, każdy kto choć przypadkiem zerknął w jego stronę musiał dostrzec przeraźliwie niebieskie oczy biznesmena. Odrobinę wyżej rzucały się w oczy jego artystycznie rozczochrane ciemne włosy. Barman, u którego zamówił drinka - jak zwykle Daiquiri - na pewno zwrócił uwagę na jego ubiór, składający się z najnowszych dzieł znanych projektantów. Młody Haugwitz chwilę zastanawiał się nad wyborem miejsca, jednak wybrał największy stół w lokalu - a zarazem stół, przy którym siedzieli najoryginalniejsi klienci. Rozsiadł się i powoli sączył drinka.
Gdy jego zarośnięty sąsiad odezwał się po rosyjsku odrobinę się zdenerwował - nie przywykł do kontaktów z rosjanami, a wiedział że bywają porywczy. Ochłonął jednak gdy doszło do niego, że mówi coś o alkoholu i jest zdenerwowany prawdopodobnie z jego powodu. Wtem z boku doszło do niego:
- Ekhm… Panowie, co to za krzywe miny? Głowy do góry! – mężczyzna mówił po angielsku – Dzień przecież dopiero się zaczął. I to jaki dzień – walentynki! Jedno z najszczęśliwszych świąt w roku.
Urwał.
- A tak w ogóle... Kaleta moje nazwisko.
Jan zamyślił się chwilę, wybiegając myślą kilka tygodni wstecz. Pamiętał bardzo dobrze - czuł się wtedy jak niegodna życia szmata. Zostawiła go dla tamtego frajera z reklamy szamponów...
Otrząsnął się i odpowiedział:
- Haugwitz. Jan Haugwitz, jeśli chodzi o ścisłość. Bardzo miło mi poznać.
Rozejrzał się po pozostałych zasiadających za stołem, upijając jeszcze łyczek z kieliszka.
-Co sprawiło, że się tu spotkaliśmy? Może los? Ślepy traf? Przypadek, fortuna, fatum, koincydencja, zbieżność zdarzeń? Jakby tego nie nazwać, na pewno nie jest uchwytne. Ani cyfrowe...
Spojrzał na wściekle zieloną jarzeniówkę i zamyślił się. Cyfrowe szczęście? Brzmiało nieźle...

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [WoD - Cyberpunk: Krawędź] Free City Vratislavia
Długie spojrzenie po całej knajpie, wykonane przez powoli odzyskującego jasność myślenia Tokiego, powiedziało mu wiele na temat tutejszego piwa. Przede wszystkim, wszyscy siedzący tutaj lu... cyborgi piły wódkę, whisky, tequilę, a w najgorszym razie jakieś dość mocne drinki. Wyraźnie w tym środowisku piwo było niepopularne. Ciężko powiedzieć, czy jego niska jakość była skutkiem czy przyczyną...
Piątka na pierwszy rzut oka nieco niedobranych towarzyszy przy stoliku szukała wzrokiem czegoś, co pozwoliłoby zakwalifikować pozostałych do jednej z kategorii - zastrzelić czy się odezwać. Szwedzi szybko zauważyli - co w ich stanie było godne podziwu - w Rosjanine to, co on w nich wyczuł jeszcze zanim spojrzał. Solo. Najlepszy przyjaciel, albo najgroźniejszy wróg.
Igor z kolei miał przy sobie monokatanę. Mimo to - byli tego prawie pewni - nie był solo. Kim, w takim razie, skoro nosił się z łukiem i kataną? Bo po Janie było widać - biznesmen. Nieco artystyczny, ale jednak biznesmen...
Piątka na pierwszy rzut oka nieco niedobranych towarzyszy przy stoliku szukała wzrokiem czegoś, co pozwoliłoby zakwalifikować pozostałych do jednej z kategorii - zastrzelić czy się odezwać. Szwedzi szybko zauważyli - co w ich stanie było godne podziwu - w Rosjanine to, co on w nich wyczuł jeszcze zanim spojrzał. Solo. Najlepszy przyjaciel, albo najgroźniejszy wróg.
Igor z kolei miał przy sobie monokatanę. Mimo to - byli tego prawie pewni - nie był solo. Kim, w takim razie, skoro nosił się z łukiem i kataną? Bo po Janie było widać - biznesmen. Nieco artystyczny, ale jednak biznesmen...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Bosman
- Posty: 2074
- Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
- Numer GG: 6094143
- Lokalizacja: Roanapur
- Kontakt:
Re: [WoD - Cyberpunk: Krawędź] Free City Vratislavia
Siergiej Illicz Baryczkin
Powiódł wzrokiem po pozostałej czwórce. Ten z łukiem nie wyglądał na miastowego, zresztą kto normalny w strzelaninie użyłby łuku? A zatem jakiś mieszkaniec dziczy, kto wie, może nawet postatomowej pustyni ciągnącej się wzdłuż Odry. Siergiej uśmiechnął się, gdy tamten się przedstawił, choć tylko imię nomada przywodziło na myśl ojczyznę. 'Taaaak, stara dobra matuszka Rosja..." Pełna sarkastycznego uniesienia myśl nie opuściła jego ust. Z kolei corp na pierwszy rzut oka był nieszczęśliwy, widać kolejny pracoholik jakich wielu.
Pociągnął kolejny łyk słabiutkiej mieszanki z zazdrością myśląc o tym co popijają inni bywalcy knajpy. Gorzej mieli chyba tylko dwaj solosi pijący uchodzące w tym miejscu za piwo końskie siki, no ale przyjezdni zawsze dokonują najmniej trafnych decyzji.
- Wy już długo we Wrocławiu malcziki? - Spytał dwójkę Szwedów po Polsku mając nadzieję, że zrozumieją. Jego angielski raczej kulał, a silny rosyjski akcent nie ułatwiał prób posługiwania sie tym językiem. Z narzeczami słowiańskimi było łatwiej. - Bo ja na waszym miejscu bym tego nie pił - to mówiąc wskazał na piwo -straszne świństwo. Sam zamówiłbym coś mocniejszego niż to - z kolei wskazał na swojego drinka - ale trzeba o wątrobę dbać. Ostatnim słowom towarzyszyła zbolała mina. Pamiętał jeszcze czasy w Moskwie. Stare dobre czasy przed użyciem głowic. Ech, balowało się wtedy z kumplami, nie to co tutaj. No, ale on żył a kumple nie bardzo...
Powiódł wzrokiem po pozostałej czwórce. Ten z łukiem nie wyglądał na miastowego, zresztą kto normalny w strzelaninie użyłby łuku? A zatem jakiś mieszkaniec dziczy, kto wie, może nawet postatomowej pustyni ciągnącej się wzdłuż Odry. Siergiej uśmiechnął się, gdy tamten się przedstawił, choć tylko imię nomada przywodziło na myśl ojczyznę. 'Taaaak, stara dobra matuszka Rosja..." Pełna sarkastycznego uniesienia myśl nie opuściła jego ust. Z kolei corp na pierwszy rzut oka był nieszczęśliwy, widać kolejny pracoholik jakich wielu.
Pociągnął kolejny łyk słabiutkiej mieszanki z zazdrością myśląc o tym co popijają inni bywalcy knajpy. Gorzej mieli chyba tylko dwaj solosi pijący uchodzące w tym miejscu za piwo końskie siki, no ale przyjezdni zawsze dokonują najmniej trafnych decyzji.
- Wy już długo we Wrocławiu malcziki? - Spytał dwójkę Szwedów po Polsku mając nadzieję, że zrozumieją. Jego angielski raczej kulał, a silny rosyjski akcent nie ułatwiał prób posługiwania sie tym językiem. Z narzeczami słowiańskimi było łatwiej. - Bo ja na waszym miejscu bym tego nie pił - to mówiąc wskazał na piwo -straszne świństwo. Sam zamówiłbym coś mocniejszego niż to - z kolei wskazał na swojego drinka - ale trzeba o wątrobę dbać. Ostatnim słowom towarzyszyła zbolała mina. Pamiętał jeszcze czasy w Moskwie. Stare dobre czasy przed użyciem głowic. Ech, balowało się wtedy z kumplami, nie to co tutaj. No, ale on żył a kumple nie bardzo...
Ostatnio zmieniony niedziela, 1 czerwca 2008, 11:45 przez Perzyn, łącznie zmieniany 1 raz.
Spłodził największe potwory - wielkiego wilka Fenrira, węża Midgardsorma i boginię umarłych Hel.
Nordycka Zielona Lewica

Nordycka Zielona Lewica


-
- Bombardier
- Posty: 729
- Rejestracja: wtorek, 6 grudnia 2005, 09:56
- Numer GG: 4464308
- Lokalizacja: Free City Vratislavia
- Kontakt:
Re: [WoD - Cyberpunk: Krawędź] Free City Vratislavia
Jan Haugwitz
Korp wciąż nie odrywał wzroku od świetlówki. Jej zielone światło działało kojąco na rany wywołane piorunującym uderzeniem kiczu zawartego w czerwono-różowych ozdób. Wciąż dziwiło go, dlaczego ludzie utożsamiają najwspanialsze uczucia z kolorem krwi. Z drugiej strony nie powinno go to martwić - przecież kochał tę ferię ulicznych barw. Tak, tych kolorowych punków też. Kochał wszystko co piękne. A po dwakroć kochał to, co oryginalnie piękne.
Wszyscy spoglądali w około, oceniając sąsiadów, przykładając do różnych wzorców i schematów, by wreszcie przypasować ich do jednego i do końca spotkania trzymać się w głębi tej wersji. Jan był nimi coraz bardziej zaintrygowany - nudny wolny dzień powoli przechodził w stadium niezapominalnego wspomnienia. To było wspaniałe... Uwielbiał silne osobowości. Był nimi tak zauroczony, że wcale nie zastanawiał się nad ich przynależnością czy zajęciami.
Po prostu sączył drinka i czekał na rozwój sytuacji. W takim towarzystwie coś musiało się wydarzyć...
Korp wciąż nie odrywał wzroku od świetlówki. Jej zielone światło działało kojąco na rany wywołane piorunującym uderzeniem kiczu zawartego w czerwono-różowych ozdób. Wciąż dziwiło go, dlaczego ludzie utożsamiają najwspanialsze uczucia z kolorem krwi. Z drugiej strony nie powinno go to martwić - przecież kochał tę ferię ulicznych barw. Tak, tych kolorowych punków też. Kochał wszystko co piękne. A po dwakroć kochał to, co oryginalnie piękne.
Wszyscy spoglądali w około, oceniając sąsiadów, przykładając do różnych wzorców i schematów, by wreszcie przypasować ich do jednego i do końca spotkania trzymać się w głębi tej wersji. Jan był nimi coraz bardziej zaintrygowany - nudny wolny dzień powoli przechodził w stadium niezapominalnego wspomnienia. To było wspaniałe... Uwielbiał silne osobowości. Był nimi tak zauroczony, że wcale nie zastanawiał się nad ich przynależnością czy zajęciami.
Po prostu sączył drinka i czekał na rozwój sytuacji. W takim towarzystwie coś musiało się wydarzyć...

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WoD - Cyberpunk: Krawędź] Free City Vratislavia
Igor "Uśmiech" Kaleta
Rozmowa powoli się rozkręcała. Igor nawet zamówił sobie coś do picia – sok pomarańczowy. Oczywiście syntetyczny, mający z tymi owocami mniej więcej tyle wspólnego, co krowa z osłem, ale zawsze coś. Uniósł brwi, kiedy ten Rosjanin odezwał się po Polsku. Ale w końcu teraz języki są jeszcze ważniejsze niż na początku dwudziestego pierwszego stulecia – a przynajmniej ojciec Igora mówił kiedyś, że wtedy były ważne.
Zaciekawiło go, co biznesmen robi w takim miejscu. Zawsze myślał, że tacy jak on są bez przerwy zabiegani – a jeśli już zatrzymują się na drinka, to nie w lokalu takim jak Knajpa Morderców. No, ale od jego ostatniego pobytu w mieście, mogło się to zmienić. Wątpliwe, ale możliwe. Poza tym, Igor – delikatnie rzecz ujmując - nie przepadał za ludźmi z korporacji. Ale, kto ich lubił?
Tymczasem przysłuchiwał się rozmowie. Nie żeby jakoś specjalnie interesowała go przeszłość braci – Szwedów, ale, jak to mówią, „z braku laku dobry kit.” Kaleta pomyślał, że powinien zaraz zabierać się z tego baru. W końcu nie przyszedł do FCV na wakacje. A przynajmniej nie tylko.
Rozmowa powoli się rozkręcała. Igor nawet zamówił sobie coś do picia – sok pomarańczowy. Oczywiście syntetyczny, mający z tymi owocami mniej więcej tyle wspólnego, co krowa z osłem, ale zawsze coś. Uniósł brwi, kiedy ten Rosjanin odezwał się po Polsku. Ale w końcu teraz języki są jeszcze ważniejsze niż na początku dwudziestego pierwszego stulecia – a przynajmniej ojciec Igora mówił kiedyś, że wtedy były ważne.
Zaciekawiło go, co biznesmen robi w takim miejscu. Zawsze myślał, że tacy jak on są bez przerwy zabiegani – a jeśli już zatrzymują się na drinka, to nie w lokalu takim jak Knajpa Morderców. No, ale od jego ostatniego pobytu w mieście, mogło się to zmienić. Wątpliwe, ale możliwe. Poza tym, Igor – delikatnie rzecz ujmując - nie przepadał za ludźmi z korporacji. Ale, kto ich lubił?
Tymczasem przysłuchiwał się rozmowie. Nie żeby jakoś specjalnie interesowała go przeszłość braci – Szwedów, ale, jak to mówią, „z braku laku dobry kit.” Kaleta pomyślał, że powinien zaraz zabierać się z tego baru. W końcu nie przyszedł do FCV na wakacje. A przynajmniej nie tylko.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Kok
- Posty: 1228
- Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 21:54
- Numer GG: 8228852
- Lokalizacja: Dziki kraj pod Rosją
Re: [WoD - Cyberpunk: Krawędź] Free City Vratislavia
Skwisgaar Svenson
- Ten Solo coś mi nie pasuje. Jest zbyt ciekawski jak na przypadkową osobę, która się dosiada do stolika. Nie przedstawił się jak inni. Podejrzany się wydaje - powiedział po szwedzku do brata.
Wziął kolejnego łyka pseuso-piwa.
- Trochę czasu będzie. Rachubę straciłem. Ile to już tu siedzimy nie wiem. A to paskudztwo, zwane tutaj piwem, mimo iż ohydne, na kaca pomaga. Mocniejsze nie piję bo kac perpetuum mobile tworzyć nie chcę. - odpowiedział Rosjaninowi po polsku.
Opróżnił do końca kufel kiepskiego napoju.
- Za parę chwil może być tu gorąco. Co Ty na to by się stąd szybko zmyć i poszukać prezentu dla dziewczyn? Bo jak dalej tak pójdzie to nie wrócimy przed jutrem. A właśnie... Kiedy mamy kolejny koncert? - Spytał Tokiego w ojczystym języku.
Przypatrzył się Igorowi.
- Panie Kaleta, widzę u pana nieprzeciętne łuk i monokatana. Czy mogę zapytać czym pan zajmuje się? O ile to oczywiście tajemnicą nie jest. - zapytał po polsku
- Ten Solo coś mi nie pasuje. Jest zbyt ciekawski jak na przypadkową osobę, która się dosiada do stolika. Nie przedstawił się jak inni. Podejrzany się wydaje - powiedział po szwedzku do brata.
Wziął kolejnego łyka pseuso-piwa.
- Trochę czasu będzie. Rachubę straciłem. Ile to już tu siedzimy nie wiem. A to paskudztwo, zwane tutaj piwem, mimo iż ohydne, na kaca pomaga. Mocniejsze nie piję bo kac perpetuum mobile tworzyć nie chcę. - odpowiedział Rosjaninowi po polsku.
Opróżnił do końca kufel kiepskiego napoju.
- Za parę chwil może być tu gorąco. Co Ty na to by się stąd szybko zmyć i poszukać prezentu dla dziewczyn? Bo jak dalej tak pójdzie to nie wrócimy przed jutrem. A właśnie... Kiedy mamy kolejny koncert? - Spytał Tokiego w ojczystym języku.
Przypatrzył się Igorowi.
- Panie Kaleta, widzę u pana nieprzeciętne łuk i monokatana. Czy mogę zapytać czym pan zajmuje się? O ile to oczywiście tajemnicą nie jest. - zapytał po polsku

Fioletowy Front Wyzwolenia Mrówek
Klub Przyjaciół Kawy

-
- Majtek
- Posty: 135
- Rejestracja: czwartek, 24 maja 2007, 08:28
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Hell called Earth...
Re: [WoD - Cyberpunk: Krawędź] Free City Vratislavia
Toki Svenson
Przypatrzył się siedzącym przy stole postaciom. Takiej zbieraniny jeszcze nigdy nie widział.
-Taa.. tylko nie za bardzo mi się chce ruszyć dupę w stronę wyjścia. A tym ruskiem się chwilowo nie przejmujmy, w końcu jest nas dwóch, no i ja tez się nie przedstawiłem- odezwał się do brata w ojczystym języku - zresztą, i tak nie za bardzo mam pomysł co zrobić z całym wolnym dniem. Na zewnątrz jest już pewnie gorąco jak w piekle... -odruchowo przetarł czoło wolną ręką -Następny koncert jest chyba 23, ale nie pytaj mnie gdzie itd.
-Witam, Toki jestem- zwrócił się po angielsku do sąsiadów -W sumie, ty masz racja... wiesz ty może, gdzie kupić my coś lepszego?- dodał po polsku z silnym szwedzkim akcentem, zwracając się w stronę Rosjanina.
Skrzywił się wymawiając ostatnie zdanie. Mimo usilnych starań ich towarzyszek, poprawne mówienie po Polsku nastręczało mu i bratu wiele problemów. Doskonale zdawał sobie sprawę, z tego, że w okolicy nie ma knajpy z przyzwoitym alkoholem, ale miał nadzieję, że odpowiadając Rosjanin zdradzi, jak długo jest w mieście.
Przypatrzył się siedzącym przy stole postaciom. Takiej zbieraniny jeszcze nigdy nie widział.
-Taa.. tylko nie za bardzo mi się chce ruszyć dupę w stronę wyjścia. A tym ruskiem się chwilowo nie przejmujmy, w końcu jest nas dwóch, no i ja tez się nie przedstawiłem- odezwał się do brata w ojczystym języku - zresztą, i tak nie za bardzo mam pomysł co zrobić z całym wolnym dniem. Na zewnątrz jest już pewnie gorąco jak w piekle... -odruchowo przetarł czoło wolną ręką -Następny koncert jest chyba 23, ale nie pytaj mnie gdzie itd.
-Witam, Toki jestem- zwrócił się po angielsku do sąsiadów -W sumie, ty masz racja... wiesz ty może, gdzie kupić my coś lepszego?- dodał po polsku z silnym szwedzkim akcentem, zwracając się w stronę Rosjanina.
Skrzywił się wymawiając ostatnie zdanie. Mimo usilnych starań ich towarzyszek, poprawne mówienie po Polsku nastręczało mu i bratu wiele problemów. Doskonale zdawał sobie sprawę, z tego, że w okolicy nie ma knajpy z przyzwoitym alkoholem, ale miał nadzieję, że odpowiadając Rosjanin zdradzi, jak długo jest w mieście.
Without compassion...

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WoD - Cyberpunk: Krawędź] Free City Vratislavia
Igor "Uśmiech" Kaleta
Igor uśmiechnął się pod nosem. Kiedy to ostatnio ktoś do niego się zwrócił per „pan?” Nie pamiętał dokładnie, ale z pewnością było to dawno. I na pewno nie nazwał go tak nikt z Karawany. Mniejsza o to. Teraz wypada jakoś odpowiedzieć. Po Polsku, bo jego rozmówcy najwidoczniej lepiej rozumieli ten język niż mówili w nim.
- No cóż… Najkrócej mówiąc zajmuję się „tym i owym.” Czasem po prostu potrzeba do jakiejś pracy odpowiedniego człowieka, a w dzisiejszych czasach na brak roboty narzekać nie można. O ile się wie, gdzie jej szukać. – powiedział. Nie zamierzał mówić o sobie zbyt wiele, bo najwidoczniej Szwedzi także mieli coś do ukrycia, a Igor nie lubił nie wiedzieć o czym ludzie w jego towarzystwie rozmawiają. Szkoda, że kiedyś przy okazji nie liznął przynajmniej trochę szwedzkiego. – Można jeszcze powiedzieć, że jestem fotografem – amatorem. A co do tego ostrza… W dzisiejszych czasach pełno zbirów na ulicach, prawda? A poza tym – to tak między nami – podobno laski na to lecą – zaśmiał się głośno.
- A wy, panowie? Jakież to zajęcie dało wam w kość, że odpoczywacie od niego w Knajpie Morderców? – zwrócił się do wszystkich obecnych przy stoliku.
Igor uśmiechnął się pod nosem. Kiedy to ostatnio ktoś do niego się zwrócił per „pan?” Nie pamiętał dokładnie, ale z pewnością było to dawno. I na pewno nie nazwał go tak nikt z Karawany. Mniejsza o to. Teraz wypada jakoś odpowiedzieć. Po Polsku, bo jego rozmówcy najwidoczniej lepiej rozumieli ten język niż mówili w nim.
- No cóż… Najkrócej mówiąc zajmuję się „tym i owym.” Czasem po prostu potrzeba do jakiejś pracy odpowiedniego człowieka, a w dzisiejszych czasach na brak roboty narzekać nie można. O ile się wie, gdzie jej szukać. – powiedział. Nie zamierzał mówić o sobie zbyt wiele, bo najwidoczniej Szwedzi także mieli coś do ukrycia, a Igor nie lubił nie wiedzieć o czym ludzie w jego towarzystwie rozmawiają. Szkoda, że kiedyś przy okazji nie liznął przynajmniej trochę szwedzkiego. – Można jeszcze powiedzieć, że jestem fotografem – amatorem. A co do tego ostrza… W dzisiejszych czasach pełno zbirów na ulicach, prawda? A poza tym – to tak między nami – podobno laski na to lecą – zaśmiał się głośno.
- A wy, panowie? Jakież to zajęcie dało wam w kość, że odpoczywacie od niego w Knajpie Morderców? – zwrócił się do wszystkich obecnych przy stoliku.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [WoD - Cyberpunk: Krawędź] Free City Vratislavia
Rosjanin podniósł wzrok i spojrzał na Szweda, z zamiarem odpowiedzenia mu. Jednak przerwał mu gwałtowny dźwięk otwieranych drzwi. Wszyscy spojrzeli w miejsce, gdzie to wykładanej stalą ściany jeszcze przed chwilą doskonale dopasowane były potężne, grube, stalowe drzwi.
Teraz to miejsce zajmował człowiek. Wysoki, chudy jak szczapa, w wielkiej bluzie od dresu z kapturem i napisem Brooklyn na piersiach. W ręku trzymał małą, sportową torbę, jakby właśnie wracał z treningu. Bez wachania skierował się do waszego stolika i usiadł na ostatnim wolnym miejscu.
- Siema chłopaki! - zaczął, ściągając kaptur. Barman tymczasem wyszedł zza baru i postawił przed nim szklankę Czystej. Pierwszy raz widzieliście, żeby w tym miejscu stary morderca wylazł zza swojego kontuaru. - Jest robótka, a wy od razu wyglądacie na takich, co się do niej mogą nadać... - przerwał, przyglądając się przez chwilę biznesmenowi, ale zaraz kontynuuował - Przynajmniej, tak mi się wydaje. Dziś rano skontaktowała się ze mną stara, dobra znajoma, i mówi, że potrzebuje kogoś zainteresować porwaniem. Wiecie jak to jest z gliniarzami, zanim znajdą porwanego, to już dawno będzie pozamiatane. Dlatego potrzebuję kogoś, kto to załatwi. Osobiście nie wiem za wiele, ale jak jesteście zainteresowani, to mogę was skontaktować ze zleceniodawczynią. A tak w ogóle, możecie mówić mi Brooklyn. To jak będzie? - spojrzał na was wyczekująco.
Teraz to miejsce zajmował człowiek. Wysoki, chudy jak szczapa, w wielkiej bluzie od dresu z kapturem i napisem Brooklyn na piersiach. W ręku trzymał małą, sportową torbę, jakby właśnie wracał z treningu. Bez wachania skierował się do waszego stolika i usiadł na ostatnim wolnym miejscu.
- Siema chłopaki! - zaczął, ściągając kaptur. Barman tymczasem wyszedł zza baru i postawił przed nim szklankę Czystej. Pierwszy raz widzieliście, żeby w tym miejscu stary morderca wylazł zza swojego kontuaru. - Jest robótka, a wy od razu wyglądacie na takich, co się do niej mogą nadać... - przerwał, przyglądając się przez chwilę biznesmenowi, ale zaraz kontynuuował - Przynajmniej, tak mi się wydaje. Dziś rano skontaktowała się ze mną stara, dobra znajoma, i mówi, że potrzebuje kogoś zainteresować porwaniem. Wiecie jak to jest z gliniarzami, zanim znajdą porwanego, to już dawno będzie pozamiatane. Dlatego potrzebuję kogoś, kto to załatwi. Osobiście nie wiem za wiele, ale jak jesteście zainteresowani, to mogę was skontaktować ze zleceniodawczynią. A tak w ogóle, możecie mówić mi Brooklyn. To jak będzie? - spojrzał na was wyczekująco.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Bosman
- Posty: 2074
- Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
- Numer GG: 6094143
- Lokalizacja: Roanapur
- Kontakt:
Re: [WoD - Cyberpunk: Krawędź] Free City Vratislavia
Siergiej Illicz Baryczkin
Wiedział, że nie ma w życiu nic za darmo. Jeżeli teraz weźmie kontakt na tę robotę to pewnego dnia Brooklyn przyjdzie i będzie żądał przysługi. Znał takich jak on. Znajomi znajomych jak ich czasem określano. Z drugiej strony gotówka potrzebna jest zawsze a robota nie śmierdziała... za bardzo.
Otaksował nowego gościa uważnym spojrzeniem szukając ukrytej broni. Był pewien, że tamten taką posiada. Był też pewien, że w razie potrzeby zdąży dobyć własnej szybciej niż tamten. Ale i tak obrócił krzesło tak, aby na wszelki wypadek siedzieć pod kątem pozwalającym mu na obserwację całego towarzystwa i odchylił nieco siedzisko by mieć lepszy dostęp do kabur.
- Groszem nie śmierdzę - nie była to do końca prawda, fakt, jego zapasy gotówki nie były duże, ale Siergiej wiedział co oznacza tanie życie - więc jestem zainteresowany propozycją, ale chciałbym wiedzieć coś więcej. Przede wszystkim czy sprawa jest warta mojego czasu Nagle coś sobie przypomniał. - Aha, możecie na mnie mówić Siergiej. Informacja była bardziej skierowana do reszty niż do fixera, który ich odnalazł, jeżeli choć połowa tego co Rosjanin o nim sądził pokrywała się z rzeczywistością to tamten go znał. Co prawda Siergiej nigdy się specjalnie nie wychylał, ale miał w mieście opinię dobrego pracownika, można powiedzieć nawet, że był w pewnej mikroskali sławny.
Wiedział, że nie ma w życiu nic za darmo. Jeżeli teraz weźmie kontakt na tę robotę to pewnego dnia Brooklyn przyjdzie i będzie żądał przysługi. Znał takich jak on. Znajomi znajomych jak ich czasem określano. Z drugiej strony gotówka potrzebna jest zawsze a robota nie śmierdziała... za bardzo.
Otaksował nowego gościa uważnym spojrzeniem szukając ukrytej broni. Był pewien, że tamten taką posiada. Był też pewien, że w razie potrzeby zdąży dobyć własnej szybciej niż tamten. Ale i tak obrócił krzesło tak, aby na wszelki wypadek siedzieć pod kątem pozwalającym mu na obserwację całego towarzystwa i odchylił nieco siedzisko by mieć lepszy dostęp do kabur.
- Groszem nie śmierdzę - nie była to do końca prawda, fakt, jego zapasy gotówki nie były duże, ale Siergiej wiedział co oznacza tanie życie - więc jestem zainteresowany propozycją, ale chciałbym wiedzieć coś więcej. Przede wszystkim czy sprawa jest warta mojego czasu Nagle coś sobie przypomniał. - Aha, możecie na mnie mówić Siergiej. Informacja była bardziej skierowana do reszty niż do fixera, który ich odnalazł, jeżeli choć połowa tego co Rosjanin o nim sądził pokrywała się z rzeczywistością to tamten go znał. Co prawda Siergiej nigdy się specjalnie nie wychylał, ale miał w mieście opinię dobrego pracownika, można powiedzieć nawet, że był w pewnej mikroskali sławny.
Spłodził największe potwory - wielkiego wilka Fenrira, węża Midgardsorma i boginię umarłych Hel.
Nordycka Zielona Lewica

Nordycka Zielona Lewica


-
- Majtek
- Posty: 135
- Rejestracja: czwartek, 24 maja 2007, 08:28
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Hell called Earth...
Re: [WoD - Cyberpunk: Krawędź] Free City Vratislavia
Toki Svenson
Ze zdziwieniem spojrzał na wchodzącego. Nie zwrócił nawet uwagi na reakcje innych, gdyż mieszanka szoku z kacem spowodowała u niego całkowite osłupienie.
-Kim ty w ogóle jesteś?- odezwał się po chwili - Ja cię nie znam, ale zakładam, że skoro nas znalazłeś, a być może nawet ściągnąłeś tutaj to nie jesteś jakimś tam punkiem... - Powoli cedził angielskie słowa, starając się, by brzmiały neutralnie.
Praca. Akurat by się przydała. Koncerty koncertami, ale nie dawały jednak na tyle pieniędzy, by można było żyć i się ukrywać. Miał jednak dziwnie przeczucie, że prezenty nie spadają z nieba. A już na pewno nie za darmo. Chyba, że gość miał dziwne poczucie humoru i zrobił im walentynkową niespodziankę.
W oczekiwaniu na odpowiedź oraz reakcję reszty rozsiadł się wygodni i powiedział po szwedzku, zwracając się do brata-Chwilowo nie ma sensu wychodzić, zobaczmy co się stanie. Myślisz, że ktoś z nich go tu ściągnął? I od kiedy to zajmujemy się poszukiwaniami?
Już drugi raz tego dnia sprawdził broń.
Poprawił długie, czarne włosy i jednym haustem dopił resztę zawartości kufla.
Ze zdziwieniem spojrzał na wchodzącego. Nie zwrócił nawet uwagi na reakcje innych, gdyż mieszanka szoku z kacem spowodowała u niego całkowite osłupienie.
-Kim ty w ogóle jesteś?- odezwał się po chwili - Ja cię nie znam, ale zakładam, że skoro nas znalazłeś, a być może nawet ściągnąłeś tutaj to nie jesteś jakimś tam punkiem... - Powoli cedził angielskie słowa, starając się, by brzmiały neutralnie.
Praca. Akurat by się przydała. Koncerty koncertami, ale nie dawały jednak na tyle pieniędzy, by można było żyć i się ukrywać. Miał jednak dziwnie przeczucie, że prezenty nie spadają z nieba. A już na pewno nie za darmo. Chyba, że gość miał dziwne poczucie humoru i zrobił im walentynkową niespodziankę.
W oczekiwaniu na odpowiedź oraz reakcję reszty rozsiadł się wygodni i powiedział po szwedzku, zwracając się do brata-Chwilowo nie ma sensu wychodzić, zobaczmy co się stanie. Myślisz, że ktoś z nich go tu ściągnął? I od kiedy to zajmujemy się poszukiwaniami?
Już drugi raz tego dnia sprawdził broń.
Poprawił długie, czarne włosy i jednym haustem dopił resztę zawartości kufla.
Without compassion...

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WoD - Cyberpunk: Krawędź] Free City Vratislavia
Igor "Uśmiech" Kaleta
Kiedy usłyszał hałas przy drzwiach, spokojnie dokończył pic swój sok, po czym spojrzał na przyczynę zamieszania. Przyczyna miała na oko prawie dwa metry wzrostu i wyglądała niecodziennie. Jedno jednak nie podlegało dyskusji – Brooklyn ma chody w tej okolicy. Co do samej pracy Igor nie był jeszcze przekonany. Chociaż trzeba przyznać, że to pierwsza dobra oferta pracy jaką usłyszał odkąd jest w FCV. Co prawda, była to też pierwsza oferta pracy w ogóle, ale co tam…
- Jeszcze nigdy robota mnie tak szybko nie znalazła – powiedział sam do siebie, po czym zwrócił się do ich gościa – Ale jak powiedział Siergiej (Siergiej, tak?): konkrety Brooklyn, konkrety.
Ale Igor już był prawie pewien, że weźmie tę robotę – bo przecież nie przyszedł tutaj, żeby siedzieć w barze. Co prawda, kiedy Brooklyn wspomniał, że jego znajoma „potrzebuje kogoś zainteresować porwaniem,” pomyślał, że nie o ratowanie tu idzie, a wręcz przeciwnie. Tak czy inaczej, na razie zapowiada się interesująco.
- Jak dla mnie brzmi nieźle. Zawsze to lepsza rozrywka niż włóczenie się po barach.
Kiedy usłyszał hałas przy drzwiach, spokojnie dokończył pic swój sok, po czym spojrzał na przyczynę zamieszania. Przyczyna miała na oko prawie dwa metry wzrostu i wyglądała niecodziennie. Jedno jednak nie podlegało dyskusji – Brooklyn ma chody w tej okolicy. Co do samej pracy Igor nie był jeszcze przekonany. Chociaż trzeba przyznać, że to pierwsza dobra oferta pracy jaką usłyszał odkąd jest w FCV. Co prawda, była to też pierwsza oferta pracy w ogóle, ale co tam…
- Jeszcze nigdy robota mnie tak szybko nie znalazła – powiedział sam do siebie, po czym zwrócił się do ich gościa – Ale jak powiedział Siergiej (Siergiej, tak?): konkrety Brooklyn, konkrety.
Ale Igor już był prawie pewien, że weźmie tę robotę – bo przecież nie przyszedł tutaj, żeby siedzieć w barze. Co prawda, kiedy Brooklyn wspomniał, że jego znajoma „potrzebuje kogoś zainteresować porwaniem,” pomyślał, że nie o ratowanie tu idzie, a wręcz przeciwnie. Tak czy inaczej, na razie zapowiada się interesująco.
- Jak dla mnie brzmi nieźle. Zawsze to lepsza rozrywka niż włóczenie się po barach.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
