1. Piszecie w pierwszej osobie czasu teraźniejszego - "strzelam do niego", "mówię", "uśmiecham się".
2. Czynności piszecie normalnym tekstem ("wywalam drzwi z kopa!"), boldem pytania/dygresje poza sesją ("jak daleko są ode mnie te orki?"), kursywą wypowiedzi postaci ("umrzyj śmiercią straszliwą, śmieciu!"). Pytania można zadawać również w temacie z komentarzami.
3.
4. Przed każdym postem piszcie imię waszej postaci w boldzie.Mądry człowiek pisze:Nie piszta np. "to ja zamawiam piwo". Bo co to, kurwa, ma znaczyć? Wasze postacie mówią "Znajdzie się tu kufel piwa dla wędrowca?", a może "Dawaj piwsko, pierdolcu!", albo "Czy mógłbym prosić o próbkę tej cieczy?".
5. To raczej ostrzeżenie niż zasada: jestem wredna bestia i za jakieś takie "wypuszczam z łuku strzałę, która śmiga w kierunku orka", będę robił "nieprawda, cięciwa pęka/łuk pęka/umierasz nagle na raka". O tym, czy strzała leci do celu, czy jest w okolicy pieniek na którym możecie usiąść, czy słyszycie coś dochodzącego z lasu decyduję JA (tak, jestem despotą).
6. Nie obchodzi mnie język jakim piszecie - może być niczym z "Pana Tadeusza" albo jak od pana Tadzia z pod budki z piwem. Niezależnie od wszystkiego - posty muszą być poprawne ortograficznie (polskich znaków nie wymagam) i interpunkcyjnie (wielkie litery na początku zdań i kropki/wykrzykniki/znaki zapytania, głównie)
7. Nie ma minimalnej wymaganej długości postów. Wolę krótkie posty i sensowne, niż długie i bzdurne. Lanie wody jest bardzo niemile widziane.
8. Ewentualne zasady mogą być dodane w przyszłości. Każda zmiana będzie zaznaczana w temacie rekrutacyjno-komentarzowym.
***
Listopadowa noc, Doki, Zweeberg, Północne Marchie.
Rahir Groamus
Wszystkie twoje mięśnie spięte. Krople potu spływają po twojej twarzy. Wokół słychać jedynie stęknięcia. I w końcu, bach! Dziki okrzyk rozrywa tawernę, w której właśnie wygrałeś pojedynek na rękę z tutejszym mistrzem. Ten z niechęcią położył na stole te dwie srebrne monety, o które się założyliście i odszedł od stołu, coś tam burcząc. Ludzie zaczęli cię poklepywać po plecach, krzyczeć na twoją cześć, ogólnie w tawernie rozgorzało klasyczne życie tawerniane - śpiewy, krzyki, lejące się piwo. Zebrałeś swoje monety, zamówiłeś duże piwo. Sączyłeś je powoli, delektując się smakiem tutejszego piwa, które ponoć było najlepsze na całe Północne Marchie! Co racja to racja, Zweeberskie piwo było faktycznie wyborne. W końcu piwo się skończyło, a noc zaczęła już zapadać, więc wybyłeś z tawerny, szukając jakiegoś miejsca na nocleg. Na ulicy śmierdziało rybami i brudem miasta, jak to w parszywej dzielnicy jaką są doki miejskie. Noc nad Zweeberg już zapadła, jednak było widno - ulice oświetlał księżyc i gwiazdy oraz gdzieniegdzie rozstawione pochodnie. Ruszyłeś w kierunku Górnego Miasta, gdzie, jak pamiętałeś, mijałeś jakąś noclegownię. Po drodze mijałeś pijaków, pijanych marynarzy i paru strażników, którzy bacznie, lekko ze zdziwieniem się tobie przyglądali. Po paruset krokach (umilonych śpiewaniem sobie sprośnej piosenki, rzecz jasna) zauważyłeś w zaułku po twojej prawej stronie pewną scenę: trzech mężczyzn otoczyło pewną kobietę. Z ich postury, gestów i strzępków rozmowy, które do ciebie dobiegały, wywnioskowałeś, że ich zamiary nie są przyjazne.
Joanna Olivius
Nie cierpiałaś odwiedzin u Gertarda. Dawał najlepsze ceny za skradziony towar, ale jednocześnie mieszkał w najgorszej dzielnicy miasta - w dokach. Każda wizyta tam oznaczała konieczność przecierpienia dziesiątek komentarzy pijanych w sztok marynarzy, którzy bardzo chętnie komentowali twoją urodę i figurę. Na domiar złego, nie mogłaś żadnemu z tych patałachów pogruchotać szczęki. Lokalni strażnicy znali cię dobrze i już nie puszczali ci bójek płazem. Szłaś więc szybkim krokiem do Gertarda, skupiając się na błahych rzeczach, próbując się odciąć od dźwięków doków. W końcu stałaś przed chatką twojego pasera. Zapukałaś. Oko pojawiło się w judaszu, zlustrowało cię i zniknęło. Po chwili usłyszałaś dźwięk zasuw i drzwi stały otworem. Gertard wyglądał tak jak zawsze - rozczochrane czarne włosy, szara (a może po prostu dawno nie myta) tunika i czarne trzewiki - Czym mnie dziś zaszczycisz, złotko? - powiedział swoim słodkim do obrzydliwości głosem. Mimo, że przedmiot miałaś jeden, to handel trwał długo. Po ponad godzinie dobiliście jednak targu i oddałaś mu broszę, w zamian za osiem złotych talarów. Wsunęłaś je do sakiewki i szybko się ulotniłaś - już była noc, a jeśli zauważą cię strażnicy to noc spędzisz w areszcie... Nadgorliwcy, zawsze myślą, że jeśli wychodzisz w nocy to od razu okradasz domy! W pewnej jednak alejce zatrzymali cię trzej mężczyźni. W ciemności nie za dobrze widziałaś ich twarze, ale wydawało ci się, że byli dość młodzi. Po uniformach wywnioskowałaś, że to marynarze. - Ejże, piękna, gdzie ci się tak spieszy? - w końcu zapytał jeden, zionąc w twoją stronę alkoholem. W milczeniu próbowałaś ich minąć, jednak jeden z nich złapał cię za ramię i zatrzymał - Śliczności, nie miałabyś ochotę zobaczyć jak to jest z PRAWDZIWYM wilkiem morskim? - twoja dłoń powędrowała do noża przy udzie... Szlag by to! Jakieś trzydzieści kroków od was zatrzymał się jakiś mężczyzna i bacznie się wam przygląda! Nie możesz ich zaszlachtować na jego oczach?
---
Listopadowa noc, Szpital Klasztoru Tenfeusa, Zweeberg, Północne Marchie.
Transwilus Milczek
Byłeś akurat przejazdem w Zweebergu, zatrzymałeś się w Tenfejskim klasztorze znajdującym się na jednym z wzgórz w mieście. Niecały dzień później miał miejsce straszliwy pożar w biedniejszych dzielnicach, który skutkował dziesiątkami rannych. Sporą część zniesiono do szpitala znajdującego się przy tymże właśnie klasztorze, a jako, że rannych były wielkie ilości a mnichów już mniejsze, to poproszono cię, byś pomagał w leczeniu ich. Krążyłeś po długiej sali zanurzonej w półmorku, odwiedzając jednego chorego po drugim. Noc zapadła, ale krążenie z kagankiem zbawiennie wpływało na psychikę rannych. Komuś tam podałeś wody, komu innemu pomogłeś przewrócić się na plecy. W końcu doszedłeś do łóżka najbliżej wyjścia z sali. Stał przy nim wielki chłop, już na pierwszy rzut oka widać było, że w wojaczce zaprawiony. Obserwował tylko leżącego na łóżku biedaka, który zapadł w pełen koszmarów sen. Chciałeś woja wyprosić, by nie przeszkadzał chorym, gdy twoją uwagę przyciągnął mężczyzna, który wpadł do sali. Miał na sobie jakieś mieszczańskie ubranie, całe pocięte i pochlapane krwią. Poruszał się cały zgięty w pół, ledwo powłócząc nogami. Z pleców wystawał mu spory kawałek drewna, a twarz była obita i pocięta. Podpełzł do was, upadł na posadzkę, złapał cię za skraj szaty i coś wymamrotał. Pochyliłeś się nad biedakiem, poprosiłeś, by powtórzył. - Ra-ratujcie, nie dajcie mnie zabić - wyskamlał. Na korytarzu rozległ się stukot podbitych butów. Do sali wparowało pięciu mężczyzn w zbrojach, każdy z mieczem w dłoni. Jeden z nich, ubrany w najprzedniejszą zbroję, omiótł wzrokiem salę i zobaczywszy rannego, chowającego się za tobą podszedł na odległość paru kroków i powiedział, wyniosłym głosem - Odsuń się mnichu, pókim miły! - Jak on śmie! Nie dość, że z mieczem wchodzi do przybytku bożego, to jeszcze na dodatek ma czelność grozić boskiemu słudze!
"Złoty" Kain
Spojrzałeś na majaczący w oddali kaganek mnicha, który czuwał przy rannych. Później spojrzałeś na leżącego na łóżku Vincenta. Coś mamrotał, widać nie spał dobrze. Przyjrzałeś się jego ranom. Wyglądały bardzo poważnie, podobnie do ran artylerzystów, którym eksplodują ładunki w dłoniach. Aż ci się wierzyć nie chciało, gdy otrzymałeś wiadomość, że Vincent został ranny w pożarze. Vincent, ten Vincent, który nie spadł z konia, gdy zaszarżowali Bastońscy panowie pod Môis? Ten, który przeżył dwa trafienia z kuszy pod Liège miał się poddać ogniowi? A jednak okazało się to prawdą. Okrutnie poparzony leżał tuż przy tobie. W końcu mnich podszedł i do Vincenta. Ten mały grubasek spojrzał na ciebie, lekko zdziwiony, otworzył już usta, by coś powiedzieć, gdy do sali wpadł, a raczej wtoczył się jakiś człowiek. Miał na sobie strzępy pokrwawionej tuniki mieszczanina, w plecy wbity kawał drewna, a twarz obitą, pociętą i pochlapaną krwią. Ledwo doczołgał się do mnicha, upadł mu do stóp, coś tam wymamrotał. Mnich pochylił się nad nim, mówiąc - Co powiedziałeś, biedny człowieku? - ranny znów coś wymamrotał i schował się za nogami mnicha. Po chwili do sali wparowało pięciu zbrojnych, a ten w najcięższej i najlepszej zbroi (wydawało ci się, że miała pieczęć wybitnych zbrojmistrzów Rasstenu) podszedł szybko do mnicha i powiedział z wyższością - Odsuń się mnichu, pókim miły! - na twarzy mnicha wymalowało się oburzenie. Trudno się dziwić. Nie dość, że jakiś gbur wpada mu do kościoła z mieczem, to jeszcze mu grozi. Ha.
---
Późny listopadowy wieczór, Górne Miasto, Zweeberg, Północne Marchie.
Klent
Nie pamiętałeś połowy dnia. Wszystko niby przez mgłę. Krążyłeś ulicami, rozmawiałeś z ludźmi, ale nic nie pamiętałeś. Pierwsza rzecz jaką przypominasz sobie dokładnie to wnętrze tawerny, do której zaszedłeś parę godzin temu i którą przed momentem opuściłeś. Wypiłeś tam parę piw, zjadłeś kawałek pieczeni z świniaka, wygrzałeś się przy kominku. Po tym byłeś świadkiem pojedynku na ręce, któremu kibicowała cała tawerna. Spojrzałeś za okno. Słońce chowało się za zamkiem. - Szlag by to wszystko - pomyślałeś. Twój klient miał dziś przynieść ci pieniądze, a póki co ich nie zobaczyłeś. Parszywy szczur. Robota została wykonana, nikt cię nie znalazł i nie wykrył, ale pieniędzy nie dostałeś. Uznałeś, że jeśli jutro nie zobaczysz złota to odwiedzisz go i osobiście wyciągniesz zapłatę. Zostawiłeś pod kuflem parę miedziaków i wyszedłeś z karczmy. Przeszedłeś paręnaście kroków w kierunku swojej meliny, gdy drogę zajechał ci konny. Był to młody chłopak w wieku około 25 lat, blondyn z krótkimi włosami. Miał na sobie lekką szatę i napierśnik, a u boku miecz. Zeskoczył ze swojego bułanego konia. Zmierzył cię pełnym pogardy i złości wzrokiem. Po chwili przy jego boku pojawili się dwaj piesi paziowie. W końcu elegancik zechciał się odezwać - Ty parszywa gnido! - oho, nieźle się zaczyna - Jestem Wilhelm de Wolfberg, brat Adelberta de Wolfberga, którego nikczemnie zamordowałeś, gdy spał. Wyzywam cię na pojedynek, śmieciu, by pomścić śmierć mojego brata! - odrzucił z ramion pelerynę, którą złapał jeden z jego paziów i wyszarpnął z pochwy miecz.