[Freestyle Saga part 1] Detective Comics - Gotham

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

[Freestyle Saga part 1] Detective Comics - Gotham

Post autor: Epyon »

„I jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden
On będzie niósł Miasto w sobie
Po drogach wygnania
On będzie Miasto”


***Detective Comics***
***Gotham***

Prolog

Ojcze, drogi ojcze. Jestem bardzo chory… chory i zmęczony polowaniem na złego człowieka. Zły człowiek… ten zły człowiek nie ma twarzy. Mr. Lime… zabójca zawieszony w próżni. Kim on jest?
Czym jest?
Zły człowiek zawsze ma twarz. I czasami pistolet.
Albo uśmiech.
Albo pytanie.
Albo odpowiedź.
Udaję się w pogoń za złym człowiekiem… łapię go, bo tak trzeba. Dlaczego nie mogę pochwycić tego?

Jestem taki słaby… i rozpalony. Jak mały chłopiec, którym byłem. Pamiętaj ojcze… wystraszonego chłopca, którego kochałeś i wspierałeś. Źli ludzie ścigali mnie… wtedy, kiedy byłem małym chorym chłopcem. Ścigali mnie w koszmarach wymuszonych przez chorobę…

Cztery strzały ze strzelby dalekiego zasięgu w różnych częściach miasta. Kolejne ofiary na jego koncie. Może wkurzyło go to, że nikt nie zginął w czasie pożaru w domu dla emerytów. Cóż, teraz ja jestem wkurzony. Lime popełnił gdzieś pomyłkę. Jestem tego pewien. Ale dlaczego nie mogę znaleźć śladów? Dlaczego nie mogę go złapać?

James Vai miotał się w gorączce na motelowym łóżku. Mr. Lime, wróg starszych ludzi cały czas zaprzątał mu głowę. Nie miał czasu na odpoczynek. Usiadł z trudem, a następnie wstał i udał się do łazienki. Przemył twarz zimną wodą. To przyniosło mu chwilowe orzeźwienie. Wrócił do pokoju i zerknął na zegarek. Pierwsza. Impreza będzie jutro. Wiedział, że Lime tam będzie. Po prostu wiedział.

***

Henry Townshend wyszedł z budynku sądu po skończonej rozprawie kolejnego zbira, któremu udało się wymigać prawu dzięki jakimś bzdurnym lukom. Był nieźle zdenerwowany. Całe szczęście na jego konto powinna już wpłynąć odpowiednia wypłata. W końcu ureguluje odpowiedni procent długu.

Zatrzymał taksówkę i pojechał wprost do banku. W środku jak zwykle panował tłok. Uwagę Henry’ego zwrócił mężczyzna z pooraną twarzą, który stał w kolejce do innego okienka. Zdecydowanie wyróżniał się z tłumu, nie tylko dzięki żołnierskiej budowie ciała. Nosił strasznie stary i zniszczony kapelusz z szarym otokiem i chyba równie wiekowe ubranie. Wyglądał po prostu jak włóczęga.
-„Albo złodziej.” – dodał w myślach prokurator. Postanowił go obserwować.

Spojrzał na zegar. 13:59:23. Za minutę zmiana warty przy sejfie. 13:59:38. Podejrzany mężczyzna wciąż stoi w kolejce. 13:59:42.

Następny odgłos tykania zegara został zagłuszony przez dźwięk alarmu. Zaskoczeni ludzie zaczęli rozglądać się w panice. Chwilę potem człowiek stojący właśnie przy okienku wyjął z wnętrza szarego prochowca pistolet i zastrzelił kasjerkę. W następnych kilku sekundach jego współpracownicy również wyjęli broń. Nie było wśród nich dziwnie wyglądającego osobnika.

-Wszyscy na ziemię! – krzyknął morderca, strzelając w sufit.

***

Oakvale. Dzielnica bogatych Gotham. Właściwie tych najbogatszych. Gdy taksówkarz zatrzymał się pod jedną ze średniej wielkości willi - oczywiscie jak na tutejsze standardy, Laura była co najmniej zdziwiona.

-Przepraszam… - wydukała – Gdzie jesteśmy?
-W Oakvale. Według adresu, tutaj mieszkała pani ciotka. – odpowiedział mężczyzna.
Młoda reporterka z niepokojem zapłaciła za kurs, zostawiając drobny napiwek. Wzięła do ręki walizkę i opuściła samochód.

Rozejrzała się dookoła. Dom jej ciotki stał raczej na uboczu. Był otoczony wysokim żelaznym płotem, za którym roztaczał się zadbany trawnik z kamienną ścieżką prowadzącą do budynku. Sama willa stała na niewielkim wzgórzu. Była dwupiętrowa i doskonale utrzymana. Gdy Laura podeszła do bramy, ta otworzyła się automatycznie. Niosąc duszę na ramieniu szła w stronę drzwi frontowych, a droga wydawała się nie mieć końca.

W końcu dotarła. Drzwi otworzył mężczyzna ubrany w elegancki garnitur. Był średniego wzrostu, w wieku około pięćdziesięciu kilku lat.
-Eee… Dzień dobry… Mike? – dygnęła na przywitanie.
Kamerdyner spojrzał na nią zdziwiony.
-Czyli ciotka nic panience nie powiedziała? – zapytał. – Tak, to całkiem możliwe znając tą… chciałem powiedzieć panienki ciotkę. – poprawił się natychmiast, choć widać było, że powstrzymuje się bardzo niechętnie. W tym samym momencie odsunął się od drzwi, aby wpuścić Laurę do środka. – Nazywam się John i pełniłem tutaj funkcję kamerdynera oraz szofera. Proszę wejść i się rozgościć. Ja tymczasem lepiej już pojadę…Oto klucze. Druga para jest w gabinecie, razem z pożegnalnym listem.

John mruknął jeszcze kilka zdań o uldze, z jaką opuszcza to miejsce, jednakże Laura przestała słuchać. Gdy przeszła przez próg domu, jej oczom ukazał się inny świat. Cały ogromny hol był wykonany w drewnie, z marmurowymi wstawkami w postaci poręczy schodów, czy stolików na kwiaty. Chwilę potem usłyszała radosne szczekanie i z sąsiedniego pokoju wybiegł duży amstaff. Już z daleka było widać plakietkę z imieniem na wysadzanej diamentami obroży. Mike. Z zaskoczenia upuściła walizkę.
Obrazek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: BlindKitty »

Ivan Dolvich

Skurwysyny.

Krok do przodu. Koleś ogląda się. Iwan pada... Ale nie zatrzymując ruchu do przodu. Oczy bandziora rozszerzają się na chwilę... Ale te cztery metry które dzieliły Rosjanina od uzbrojonego świra minęły niespodziewanie szybko. Dwa przejchał na starym płaszczu, następne dwa miał wzrostu - i nagle ciężki, wojskowy bucior trafia gościa w kolano. Zwija się... Druga noga trafia go w pysk, Iwan podrywa się do góry. Pistolet zmienia gwałtownie właściciela, lewa ręka podrywa poprzedniego właściciela.

Stara, zniszczona twarz o szarych oczach, z kilkoma paskudnymi bliznami, wygląda zza głowy skopanego bandyty. Pistolet celuje w mordercę.
- Życie za życie.
Pada strzał. Stopnia majora w Specnazie nie dostaje się za nic, cokolwiek nie miałoby się dziać.

Rosjanin rzuca się za wielką donicę z kaktusem, na odchodnym pakując kulę w łeb skopanego frajera. Ułamek sekundy na myślenie...
Jak zostanę sam, to zaraz mnie rozwalą. Mam nadzieję że ktoś spróbuje coś zrobić!
Wolny pistolet pierwszego trupa gdzieś tam leży. Oby leżał koło kogoś kto umie się nim posługiwać choć na tyle żeby odwrócić ich uwagę.
I nie dostać przy tym kulki, kurwa!
Ostatnio zmieniony czwartek, 3 stycznia 2008, 18:14 przez BlindKitty, łącznie zmieniany 1 raz.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Ouzaru

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Ouzaru »

Laura

Miała za sobą ciężką i długą podróż, bardzo męczącą... a przed sobą szarżującego na nią, rozpędzonego w gorączce szczęścia... PSA?! Łup! Walizka wypadła jej z ręki, a psiak w ostatniej chwili wyhamował kuląc pod siebie ogon i jakimś cudem wykręcił. Zwinnie wskoczył za niską szafeczkę, na której stał telefon i po chwili wystawił tylko łeb łypiąc na nią niepewnie ciemnymi oczyma. Zdziwiła się. Ukucnęła i usłyszała, jak psina wali grubym, ciężkim ogonem w ścianę.
- Ty jeszcze młody jesteś - stwierdziła zaskoczona. - No chodź, Mike, chodź.
Zachęcony Amstaff pochylił łeb i wdzięcząc się zaczął podchodzić. Ogonem wywijał takie młynki, że aż mu się dupa trzęsła i tylne łapy rozjeżdżały. Laura nie mogła się powstrzymać i roześmiała się. Pogłaskała swojego nowego towarzysza, wytarmosiła lekko za uszami i pozwoliła, by ją bił tym ciężkim ogonem. Pies bardzo uważnie i dokładnie obwąchał reporterkę, kilka razy przy tym prychnął, kichnął jej w twarz i zaraz odszedł trzepiąc się.

Dziewczyna miała chwilę czasu, by zdjąć z siebie krótki płaszcz i odwiesić w miejscu do tego przeznaczonym. Chwilę rozglądała się w holu, lecz nie zauważyła ani jednego wieszaka.
- Szlag by to - mruknęła pod nosem.
Wzięła swe nakrycie ze sobą do salonu i tam po prostu rzuciła na fotel. Ściągnęła buty, postawiła niedaleko drzwi i opadła zmęczona na sofę. Stopami zaczęła się bawić w wysokim, miękkim puchowym dywanie i powoli się odprężała. Usłyszała ciche dreptanie, po chwili miała obślinioną piłkę na swoich kolanach. Szczęście, że nie zakładała czystych spodni na tak daleką podróż...

Resztę wieczora spędziła na zabawie z psem, Mike okazał się być bardzo energicznym i nieco gapowatym towarzyszem, który swoimi wybrykami doprowadzał ją do łez.
- Nie nie nie nie nie nie! Mike! Złaź! - zawołała, gdy Amstaff zaczął leniwie włazić na fotel, na którym wcześniej położyła swój płaszcz.
Zwierzę nie przejęło się tym, co kobieta wygaduje, zwinął się w kłębek i spoglądając na nią cielęcym wzrokiem ziewnął. Westchnęła. Machnęła ręką i uśmiechnęła się lekko.
- A leż sobie - powiedziała spokojnym głosem i pogłaskała go.
W sumie miał niezwykle ciemną sierść, a jej płaszcz był czarny, więc nie powinno być widać. A jakby co, kupi sobie drugi. Rozejrzała się dookoła.
Oj tak, teraz ją chyba było stać.
Nie bardzo wiedząc, co teraz ma ze sobą począć, położyła się na sofie i zaczęła przysypiać. Trzeba było chociaż troszeczkę odpocząć po podróży.
Alucard
Bosman
Bosman
Posty: 2349
Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
Numer GG: 9149904
Lokalizacja: Wrzosowiska...

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Alucard »

James Vai

Godzina 1.45

James wstał. Zimna woda odgonił resztki wyjącego z wściekłości snu i sprawiła, że oczy znowu spojrzaly trzeźwo na świat. Znów męczył go ten psychopata. Męczył go od dluższego czasu. James wiedzial, że tamten się potknie, ale nie miał czasu czekać zby długo. Im więcej ten świr zabije osób, tym bardziej on- James będzie miał przerąbane.

Pracował nielegalnie dla policji. Był im potrzebny do mokrej roboty, ale kiedy okaze się, że Vai sobie nie poradzi, po prostu wywalą. Albo co gorsza wykonaja wyrok. Zatuszowane dowody przeciw niemu pewnie leżą w jakims sejfie. Ale nie ma co sie bać- Mr. Lime jutro będzie na statku, a James go złapie. Podniósł głowe znad kranu. Zamroczyło go na chwilkę. Wyciagnał telefon komórkowy i wybral numer. Nikt nie odbierał. Vai się tym nie przejał. Znał Grubasa. Za czwartym razem usłyszał znajomy głos.

-Czego kurwa. Wiesz która jest godzina? Kurwa mać...-Ktos zakrzyczał w aparacie
Przeczekać-Pomyślał obojętnie detektyw
-Nie
-Druga jest kurwa... druga w nocy! Myslisz, że co ja robie o drugiej w nocy
-Nie mogłem spać...-Zaczął
-Rozumiem...-Uspokoił się tamten i powiedział poważnym glosem-Znów koszmary?
-Mhm...
-Powiedz mi Vai... A CO JA MAM KURWA ZROBIĆ. POSSAC CI FIUTA! MYSLISZ, ŻE OBCHODZA MNIE TWOJE SNY! MÓW O CO CHODZI I SPIERDALAJ.
Vai westchnął
-Miałem cynk. I mam przeczucie. Potrzebuje biletu na statek "LifeNote" oraz dwóch ludzi. Do tego tłumik do P99 Shootera.
W słuchawce slychac było uderzenie. Najwyraźniej podekscytowany Grubas zerwał się z łóżka.
-Kurwa... Masz jakis trop? Dużo wymagasz... nie chce ryzykować. Pamiętaj, że to ja dam dupy za Ciebie
-Wiem. Ale jak się uda to i ty zgarniesz laury a ja dostane na kilka paczek fajek
-Nie płacimy Ci mało
-Duzo tez nie. Dymac to. Chce jedynie dorwac skurwiela...
-Cos się tak uwział?
-Job is my life. Poza tym zbliżam sie do pięćdziesiatki.-Rozłączył się.

Zapalił... co teraz robił Mr. Lime. Vai spojrzał do starych gazet. Przeczytał o wszystkich morderstwach jeszcze raz.
-Podziwiam Pana, Panie Lime.. i dlatego pana zabiję-mruknał
-W końcu zostawisz gdzies swoja twarz... zabłakana łuska, odcisk buta. W końcu pokarzesz mi swoja buźkę. Panie Lime...

Nie mogł spać. Zreszta nawet sie nie kładł. Cały czas tylko myslał o dniu jetrzejszym. Moze Grubas da mu broń i ludzi, moze nie. Był to typ człowieka, który wkurzał wybitnie Vai'a. Jak tak- to tak. Jak nie- to nie. Nie ma nigdy- może, zobaczę, spróbuję, pogadam z szefem.
"No nic. Pewnie będę musia załatwić to sam. I tak zawsze licze na siebie..."
Ostatnio zmieniony piątek, 4 stycznia 2008, 07:50 przez Alucard, łącznie zmieniany 1 raz.
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Othe
Majtek
Majtek
Posty: 88
Rejestracja: piątek, 9 listopada 2007, 01:45
Numer GG: 4431256
Lokalizacja: Kanalizacja

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Othe »

Henry Townshend

Najpierw zawył alarm, potem ludzie. Ktoś wpadł na Henry'ego rozlewając mu kawę prosto na koszulę. Nim zdążył wybrać odpowiednie słowo ze swojej obszernej biblioteki przekleństw, zauważył wyłaniający się pistolet mężczyzny przy kasie. Tuż obok niego. Odruchowo padł na ziemię i korzystając z zamieszania doczołgał za spory stolik z folderami reklamowymi.
Strzał.
Townshend wyjrzał spomiędzy ulotek i ujrzał opadające bezwładnie ciało kasjerki. Przedziurawiona głowa z wywróconymi oczyma i dziwnym grymasem twarzy odsłaniała krwawy zaciek na ścianie.
Kolejny strzał.
Jakiś facet chyba rozwalił bandytę, ale papiery wszystko zasłaniały. Trup zwalił się na ziemię jak ścięte drzewo. Coś uderzyło w nogę prokuratora. Popatrzył pod stół, a jego oczom ukazała się broń wciąż wirująca na śliskiej posadzce. Wahał się przez moment, by po chwili schwycić ją drżącymi rękoma. Nigdy nie brał udziału w prawdziwej strzelaninie. Odbezpieczył. Przez myśl przeszło mu, że to lipna podróbka izraelskiej roboty, jaką często musiał okazywać na rozprawach.
Zerknął na sytuację wystawiając rozszerzone ze strachu oczy zza osłony.
Wyglądało na to, że wszyscy bandyci pochowali się po niespodziewanej próbie oporu.
- Kur*a, a gdzie strażnicy?! - rzekł drżącym głosem. - Tego banku nikt nie pilnuje?!
Otarł pot z czoła rękawem kosztownej koszuli. Wziął głęboki wdech.
- Zaraz przyjedzie policja, alarm już włączony - szeptał do siebie. - Boże, ta kasjerka...
Usłyszał krzyk. Niespodziewanie w polu jego widzenia pojawił się wysoki mężczyzna w komiarce prowadzący jakąś kobietę szarpiąc ją za włosy i okładając po twarzy rewolwerem. Jeszcze nie zauważył Henry'ego.
Prokurator uniósł pistolet celując w bandytę. Zastygł.
Ten spostrzegł go, natychmiast zwrócił lufę ku twarzy prawnika i nacisnął spust.
Głuchy trzask.
Wadliwy nabój. Szansa jak jeden na kilkaset tysięcy, ale widać los miał wobec Henry'ego inne plany niż śmierć w banku.
To wystarczyło, by ukrócić wahania prawnika.
Wystrzelił. Raz, dwa, trzy razy.
Trafił w klatkę i policzek, który rozerwał się jak gwiazdkowe opakowanie, odsłaniając wyłamane pociskiem zęby. Mężczyzna osunął się charcząc na kolana i po kilku sekundach jego twarz zniknęła z oczu Townshenda, ukryta za drugą stroną biurka.
Henry już wtedy wiedział, że nie zapomni tego widoku do końca życia. Miał ochotę zwymiotować.
Policyjny sygnał, choć zagłuszony piskiem ekszakładniczki, dobiegł jego uszu. Zaczerpnął ze świstem tchu.
Dopiero przy końcu roboty można poznać, od czego trzeba było zacząć.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Epyon »

Trzech padło.

Zostało dwóch.

Henry drżał z przerażenia. Zabił człowieka. Przestępcę. Pomimo tego, miał ochotę odrzucić pistolet jak najdalej od siebie. Ale ten, jakby na złość, stał się nagle dużo cięższy.

Tymczasem pozostali przestępcy nie próżnowali. Gdy zaskoczenie minęło, przyszedł czas na desperację. Wiedzieli, że nie mają nic do stracenia. Rozważali możliwość, że i tak trafią za kratki, ale przynajmniej ściągną tych dwóch sukinsynów, którzy posłali ich plan do piachu.

Ale kawaleria nadeszła. Kolejnych dwóch zbirów wyszło właśnie z tylnej części banku, gdzie znajdował się skarbiec. Wymienili kilka zdań między sobą. Jeden z nich podszedł bliżej gościa, który usiłował rozbić głową but Ivana. Strzelił.

"Szeryf" przełknął ślinę. Karabin maszynowy. Role się odwróciły, teraz oni są zwierzyną.

Jedyną szansą była dla nich już tylko szybka ucieczka i opieka Najświętszej Panenki. Całe szczęście, odległość między majorem a prokuratorem była niewielka, co już dawało jakieś szanse. Brakowało jedynie drogi ucieczki. Nagle Townshend na coś wskazał.

Okno.

***

Ze świata snu Laurę wyrwał dźwięk telefonu komórkowego. Sięgnęła do kieszeni płaszcza i odebrała.

-Halo?
-Pani Estell? Dobry wieczór. Nazywam się Mark Quinzel i jestem pani nowym szefem. - usłyszała. Głos był szorstki. Zdradzał mężczyznę po czterdziestce, który niezbyt przepada za swoją pracą.
-Miło mi. - odpowiedziała, lecz w myślach już była zdenerwowana na tego człowieka. - Czym mogę służyć?
-Jutro w porcie odbędzie się przyjęcie o 22:00 na statku Life Note. Uczcimy cześć Ameche'a. To aktor. Miłoby było, gdybyś obejrzała jakiś jego film. Wstęp dla Gotham Times za darmo. Będziesz na liście gości. Napisz jakiś krótki reportaż, w którym trochę go zbłaźnisz.

Laura na chwilę zaniemówiła. Ameche był legendą. Odnosił sukcesy od niemal sześćdziesięciu lat. Uwielbiała jego filmy. A teraz zostało jej narzucone ośmieszenie go przed czytelnikami największej gazety w mieście.

-Dobrze, będę tam. - odpowiedziała, nie chcąc na samym początku pracy kłócić się z naczelnym.
-Tylko nie waż się tego spaprać. - rzucił na koniec Quinzel, wyłączając się.

***

Life Note był naprawdę duży. I piękny. Całkiem biały i wspaniale oświetlony. Vai może i by się uśmiechnął, gdyby nie to, że był zdenerwowany. Po pierwsze, Lime pewnie był gdzieś na liście gości. Po drugie, garnitur krępował ruchy.

-Panie Vai? - usłyszał nagle James. Odwrócił się powoli i zobaczył dwóch młodzików. Mieli może po 20 lat.

"No tak. Grubas jak zwykle olał sprawę. Pewnie schleją się po pięciu minutach." - westchnął olbrzym.

-Dobra, gnojki. Darujcie sobie formy grzecznościowe. Lepiej powiedzcie, czy macie kurwa bilety? - zapytał, zdenerwowany.
Jeden z nich niepewnie wyjął z kieszeni garnituru trzy świstki. Vai wziął jeden.
-I co tu tak stoicie? Na pokład, nim was tam wykopię. - syknął.
Obrazek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: BlindKitty »

Ivan Dolivch

Job waszu mat'!
Ivan kiwnął głową do kolesia. No i masz, wygląda jakby miał zesrać się w gacie. Dalibyście mi tu Igora, bogowie! Wytłuklibyśmy tych frajerów co do jednego.
Albo granat!
Wróć. Tu są ludzie.
Rosjanin wycelował w okno. Zupełnie inne niż to wskazane przez 'towarzysza broni'. Strzał, brzęk tłuczonego szkła.
- Biegnij! - wrzeszczy stary Specnazowiec. Niech nie podziurkują tego Amerykańca. Wydaje się być coś wart, po co ma ginąć? Ivan wychylił się zza donicy i zaczął strzelać do najbliższego bandziora. Żeby tak choć jeszcze jednego skosić frajera!
Rzucił okiem. Amerykaniec prawie dobiegł do okna. Rzucił się w tamtą stronę.
Hospdin', ja nie bywat' dobryj - próbował się modlić. Wyciągnął rękę w tył i strzelał mniej więcej na wysokości ludzkiej piersi. Pierwszy raz w życiu zdarzyło mu się żeby ktoś kładł ogień zaporowy przy pomocy pistoletu. Do okna, na drugą stronę. Żeby magazynek nie skończył się za szybko!
I znów musiał żałować, że jest dużym człowiekiem...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Alucard
Bosman
Bosman
Posty: 2349
Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
Numer GG: 9149904
Lokalizacja: Wrzosowiska...

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Alucard »

James Vai

Młodzi spojrzeli przeleknieni. Ich nowy szef nie miał za grosz empatii
-Proszę pana. nie zawiedziemy pana...
-Co?-Spojrzał jak na idiotę-Co ty mi tu jakis tekst z taniego serialu akcji pociskasz. Spierdalac na pokład i nic nie robic póki nie powiem
Odbiegli wystraszeni. James wyciągnał jeszcze zmietego papierosa i odpalił. Nie wiedzal, czy na pokładzie będzie mozna bylo jarac, a nie chciał zwracac na siebie uwagi. Jeszcze nie. Nikotyna rozkosznie zaczeł krążyć w ukladzie krwionosnym. Oddychał teraz pelna piersią. Wyciągnał mala piersiówke i pociągnał łyk aby zwalczyc niesmak w ustach. Wyjatkowo nie pił wczoraj. Nie pił nigdy przed akcją a przynajmniej nie tyle, co normalnego dnia. Jezeli nie bylo nikogo, kogo trzeba byloby zastraszyć kreslone przez zlikwidować, ewentualnie ujac Vai siedział, pił i ogladał zdjęcia zmarlej żony i syna. Pokręcił karkiem, stawy chrupnęły, po czym udał się na pokład

"No no... ładnie tutaj"-Pomyślał po wejściu. Podziekowa pierwszemu kelnerowi proponującemu szampana. Wzdrygnął się. nie cierpia perfum. Zreszta na jego organizm juz raczej nie dzialał szampan ani wino. Od dłuższegio czasu chlał wódki najgorszego rodzaju, ewentualnie tani bełt. Wiekszosc kasy szla na picie, fajki. Dzięki bogu hotel wynajmowała mu policja

Hotel. Ta, kurwa jasne. Jeden pokuj i kibel, wszędzie robactwo. Dobrze ze odówka i tv jest. Tylko czarnobiałe. Pamiętał jak dzis- Kiedy Grubas pokazywał mu pokój James spytał sie, czy telewizja jest kolorowa. Jasne, odpowiedział tamten. Tylko, ze dominuje biel i czerń.-Przypomniał sobie jak kilka miesięcy temu zamieszka w tej ruderze. No ale wazne, ze ma dach nad głową. Pistolet miał dobrze ukryty. Gdyby go ktos złapał na posiadaniu broni to bez odznaki leżałby. nawet Grubas by mu nie pomógl. Dobrze, że młodzi maja papierki i blaszki. przynajmniej potwierdza, ze z nimi był, bo na wiele więcej sie nie przydadzą. Jeden z nich juz trzymał w reku lampke z trunkiem. james podszedł do niego i z udawanym uśmiechem na ustach syknał.
-Słuchaj gnojku. Jeszcze raz cios takiego, a wylatujesz z pracy-Tamten kiwnał. Vai wział lampkę, wypił powoli i oddał kelnerowi.
-Nie wazne czy to była tylko twoja dekoracja. Masz wtopic się w tum inaczej. Oglądałeś jakis film tego gościa?-Tamten jeknał i pokręcił głową.
-To co wy oglądacie? Pornosy? Przeciez to kultowy aktor? Byłoby szkoda, gdyby juz nic nie pokazał, więc trzymaj fason, nie pij... nahjlepiej nic nie rób. To Ci najlepiej wychodzi
Oddalił się

Muzyka grała, oświetlenie zalewało zlotem każdy centymetr sali, towarzystwo szemrało. Jame swypatrywal przynęty. i dziwnie zachowującej się grubej rybki

rybki, która miał nadzieje wziac na haczyk...
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Othe
Majtek
Majtek
Posty: 88
Rejestracja: piątek, 9 listopada 2007, 01:45
Numer GG: 4431256
Lokalizacja: Kanalizacja

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Othe »

Henry Townshend

Obserwował sprint goryla w kierunku okna, kiedy zorientował się, że biegnie on do tego niewłaściwego - wychodzącego nie na ogród, jak to wskazane przez Henry'ego, ale na na betonowy parking. Przez myśl przeszło mu, że faceta czeka bolesne lądowanie, ale strach stłumił współczucie. Nie czekając na zachętę w postaci kolejnej serii, rzucił się biegiem do, szczęśliwie, połowicznie otwartej szyby, po drodze przewracając kilka krzeseł.
Bez namysłu wskoczył na parapet i wyleciał boleśnie zahaczając o framugę, tym samym wypuszczając z ręki broń
Bujny żywopłot zamortyzował co prawda upadek, ale stworzył także niezłą zasłonę dla zgubionego pistoletu.
Townshend nie przejął się tym jednak, gdyż wcale nie miał zamiaru brać przykładu z wariata walącego na oślep wewnątrz bankowego gmachu. Podniósł się prędko masując obolałe ramię i pobiegł w kierunku migoczących świateł radiowozów dysząc ciężko.
Dopiero przy końcu roboty można poznać, od czego trzeba było zacząć.
Ouzaru

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Ouzaru »

Laura Estell

Kobieta nie była zadowolona, ten nowy szef nie przypadł jej gustu, żałowała, że wyjechała z NY. Jednak i na takich miała swoje sposoby. Przeszła się po mieszkaniu, czy raczej willi i zajrzała do każdej szafy szukając jakiejś odpowiedniej kreacji. Kto wie, może ciotka akurat coś miała?
- Ameche, żywa legenda filmów i niezaprzeczalny król wielkiego ekranu - zaczęła mówić sama do siebie. - Jednak kto tak naprawdę teraz ogląda jego dzieła? Kto je rozumie? W dobie strzałów, wybuchów i seksu nikt już nie docenia klasyki, nikogo ona nie interesuje. Może i król, ale swoich podwładnych stracił, Ameche nie umie już trafić w odbiorcę, nowe pokolenie po prostu ma inne poglądy i oczekiwania.
Mike słysząc głos dziewczyny podreptał do niej, przysiadł na tylnych łapach i lekko przekrzywił głowę. Co chwilę wywalał język w radosnym uśmiechu i dyszał cicho. Pewnie zdawało mu się, że mówi do niego.
- Bo to debile, nieuki i kretyni, jak mój nowy szef! - mruknęła wściekle i z całą siłą zatrzasnęła drzwiczki od szafy.
Pies poderwał się, kilka razy nerwowo zamerdał ogonem i na wszelki wypadek odszedł kawałek dalej. Zajął - jego zdaniem - bezpieczniejszą miejscówkę i z kąta pokoju obserwował nową lokatorkę.
- Już ja mu napiszę, ośmieszę i ponabijam się, owszem, ale nie z Ameche! Tylko z idiotów, którzy nie rozumieją jego filmów, o! I zrobię to tak, że te półgłówki nawet nie będą wiedziały, że to właśnie po nich jadę!
Przetrzepała kolejną szafę, wyjęła kilka kreacji wieczorowych i zaczęła przystawiać do siebie. Jedna za drugą lądowały na podłodze. Za krótka, za długa, brzydki krój, paskudny kolor... W końcu jedna jej się spodobała i poszła z nią przed lustro.
Złota rama zdobiona była w liście, miejscami iskrzyły się jakieś szkiełka w świetle lamp. Laura w każdym razie miała nadzieję, że to jakieś buble, a nie coś cennego, przepych tego miejsca i ogólne bogactwo nieco ją przytłaczały.
"Jak jakieś cholerne muzeum, a nie dom... " - pomyślała.
Sukienka miała krój prosty, klasyczny. Długa do kostek, czarna, szczupła w talii, mocno opinająca w biuście i lekko puszczona w kolanach. Bez zbędnych cekinów, wyszywanych motywów czy innych ozdobników.
"Pewnie zakładała ją na pogrzeb. Szczęście, że jej w tym nie pochowali!"
Po dłuższych poszukiwaniach dobrała sobie do tego skromną biżuterię, ot zwykły naszyjnik z pereł, złoty pierścionek, który planowała założyć na długą do połowy ramienia aksamitną rękawiczkę oraz buty na obcasie z zakrytymi noskami. Wyglądała prosto i elegancko. Mała torebka, krótkie do połowy uda białe futro... chyba nie będzie aż tak źle?


Auto zatrzymało się, w czarnym lakierze i szybach przez chwilę odbijały się światła Life Note. Ktoś z obsługi otworzył drzwiczki i pomógł kobiecie wysiąść. Ujęła dłoń mężczyzny swoją drobną rączką, drugą przytrzymała i poprawiła sukienkę. Wysiadając podziękowała skinieniem głowy i zapatrzyła się na ten cud. Nigdy czegoś takiego nie widziała, była pod wrażeniem.
Mając włosy upięte do góry i lekki makijaż na twarzy, wyglądała na nieco starszą i poważniejszą, niż była w rzeczywistości.
- Pani godność? - zapytał ktoś oszołomionej kobiety.
- Estell, Laura Estell - powiedziała i została poprowadzona dalej.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Epyon »

Wyjące wściekle syreny brzmiały jak fałszujący chór potępieńców.

Henry biegł w stronę okna. Przeskoczył nad kilkoma głowami wystraszonych ludzi, liczących jedynie na jakiś cud. W pomieszczeniu stało się nagle aż ciasno od pocisków. Jeszcze tylko kilka kroków...

Pulsujący ból w prawym ramieniu został całkowicie stłumiony przez adrenailnę toczącą się jeszcze przez żyły. Prawnik szybko wyplątał się z gałęzi krzewu i skierował się w stronę parkingu i radiowozów.

Tymczasem Szeryf ciągle toczył swój pojedynek w samo południe. Niestety, był on z góry skazany na porażkę. Szczęście okazało się dziwką, a on klientem bez portfela. Rzucił się drapieżnie do przodu, strzelając na ślepo z pistoletu. Udało mu się trafić jednego zbira w ramię, a chaos jaki spowodowały pozostałe strzały dawał mu wolną drogę ku wolności. Nagle zachwiał się na lewej nodze. Nie poczuł nawet najmniejszego ukłócia bólu. Przez chwilę tylko zdawało mu się, że już po wszystkim... ostatkiem sił skoczył do przodu...

Wylądował na bruku. Henry biegł właśnie w jego stronę. Pomógł mu wstać i razem ruszyli w stronę radiowozów.

"Co u licha?" - zatrzymał się nagle Ivan. Zaklnął nagle po rosyjsku i całym ciężarem ciała runął na towarzysza.

-Skoro gliny usłyszały strzały, dlaczego od razu nie wkroczyli do środka? - zapytał. Niestety, znał już odpowiedź. Część planu.

Wśród sterty myśli znalazł tą właściwą - jego stary poczciwy Gaz stojący kilka samochodów dalej.

Nagle usłyszeli zbliżające się kroki.

***

W końcu przyszedł czas na główny punkt programu. Wszyscy goście rozsadzeni byli przy stolikach na ogromnej sali bankietowej. Na środku wisiał wspaniały żyrandol, który mienił się niczym ogromny diament. Przy ścianie naprzeciwko wejścia wybudowana była scena wraz z ustawioną mównicą dla konferansjera i instrumentami.

Vai siedział bardzo blisko. Został przydzielony do młodej kobiety w czarnej sukience. Zwracała uwagę drogim naszyjnikiem z pereł. Była naprawdę ładna i zdecydowanie nie pasowała do niego swoją elegancją. Pozostali policjanci byli gdzieś bardziej z tyłu. Zresztą i tak nie byliby pomocni. Mr. Lime'a nie da się po prostu złapać. Tu chodzi bardziej o grę psychologiczną.

Zgasły światła. Po kilku sekundach podświetliła się scena a z boku sali wyszedł sam Melvin Ameche. Publiczność powitała go gromkimi oklaskami. Był wysoki i szczupły. Gdyby nie siwe włosy, trudno byłoby trafnie ocenić jego wiek.

"No dobra... Lime musi gdzieś tu być... Ameche jest sławny, uwielbiany przez wielu. Jest też stary." - James przełknął ślinę, zaczynając się niecierpliwić. Bardziej zależało mu na schwytaniu przestępcy niż ochronie jego celu.

-Dobry wieczór Państwu. - aktor zaczął przemawiać. - Bardzo się cieszę z tak tłumnego przybycia w celu oglądania starszego pana streszczającego swoje życie... Pragnę również podziękować tym, którzy mieli okazję ujrzeć mnie w akcji chociaż jeden raz... Zanim jednak zacznę usypiać wszystkich swoją historią, pragnę uroczyście rozpocząć bal!

Główne drzwi do sali otworzyły się, a do środka wjechał ogromny tort z szcześćdziesięcioma świeczkami. Kelnerzy dowieźli go pod samą scenę, po czym odeszli na bok. Laurę i Vaia oddzielało od niego tylko kilka stolików. Ameche zszedł na dół i odebrał nóż z rąk szefa kuchni, po czym przystąpił do krojenia.

Pośród szmeru tłumu James dosłyszał ciche tykanie.

"Jestem głupcem! Lime zamącił mi w głowie."

Mężczyzna zerwał się z miejsca przewracając krzesło. W ogólnym zamieszaniu rzucił się w stronę Ameche'a przeskakując po stołach.

"Nie jestem na TO przygotowany. Byłem zbyt zajęty szukaniem Lime'a Czekałem na jego ruch... Ale Lime pojawił się tu wcześniej. Ciasto. Tykanie wydobywa się z ciasta. Popełniłem błąd. Muszę być szybki..."

Vai rzucił się na Ameche'a, przewracając go.

Tykanie ustało. James delikatnie podniósł głowę.

Śmiertelną ciszę i rozprysk tortu zagłuszyła seria strzałów z karabinu.
Obrazek
Alucard
Bosman
Bosman
Posty: 2349
Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
Numer GG: 9149904
Lokalizacja: Wrzosowiska...

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Alucard »

VAI

..::Chapter I-Retrospection::..

Drzwi...
Drzwi od domu...
Wszystko rozmazywało mu się w oczach. Znowu był zalany w trupa. Czuł jak alkohol wędruje w jego zyach. Nogi się pod nim uginały, żołądek wył jak potępieniec, gowa odmawiał posłuszeństwa. Wpadał powoli w letarg. Idiotyczne wpatrywanie się w drzwi bez celu przerwały nagle torsje.

-Mamo...
-Wiem. Idź otwórz tacie- kobieta trzymajac twarz w dłoniach odpowiedziała cicho

Rzygał jak kot. Rzygał pod własnymi drzwiami. Upokarzające. I budujące. Vai już dawno powinien wylądowac w jakimś zakładzie- nie radził sobie z nową sytuacją. Był teraz bezrobotny. Policja wypięła się... jego długi urosły do niewyobrażalnych sum... Teraz pozostało mu szukanie pomocy w alkoholu i samoudręczaniu ciała, ducha. Podniósł głowę. W drzwiach stał jego syn- 17 letni Jonathan. Spoglądał na klęczącego we własnych żygowinach ojca.
-Nie waz się mnie krytykować, gówniarzu-Wył teraz połykając łzy mężczyzna- Nie waż się. nie wiesz co sie tu dzieje! Nie masz pojęcia... Nie zarabiasz, nie musisz sie przejmować... nie wiesz...
-Jestes żałosny...-Odpowiedzia chłopak- Nie obchodzi mnie, czy się zapijesz w jakiejś norze. Mam nadzieje, że stabnie się to szybko. Zawsze kiedy tu wracasz jestes zalany. Ale to juz koniec... nie pozwole Ci skrzywdzic mamy. Nigdy więcej!-Powiedział hardo dzieciak. Juz miał zatrzasnać drzwi, ale Vai był szybszy. W końcu pracował w policji. W wydziale zabójstw. Doskoczył do dzieciaka potęzną i dłonią przytrzymał niedomkniętą drewnianą plytę.
-Ja ci dam!-Ryczał- Ja Cie szacunku naucze do ojca. Bil go po twarzy, szyi a kiedy tamten opadł półprzytomny na płytki przed mieszkaniem, kopał po brzuchu, genitaliach, żebrach.
-Przestań!-Krzykneła kobieta-Przestań!-Wrzasnęła przez łzy wieszając sie mu na ramieniu. Chwilę potem silny cios w szczękę sprawił, że osuneła sie nieprzytomna. Sąsiedzi pozamykali okna. Vai miał duzo kumpli w policji- telefony byy bezuzyteczne...
-Patrz gówniarzu, cos narobił!-Powiedział sapiąc się były glina. Odwrócił się podszedł do lodówki
"Ta kurwa znowu wylała wodke do zlewu."-Zatrząs się ze złości.

****** ****** ****** ***** *****
Rankiem leżał za domem. Płakał. W dłoni trzymał rewolwer. Obsliniony, zasmarkany jak mały dzieciak wył do wschodzącego słońca. Przygladał się zakrzepłej krwi na jego dłoni. Krwi syna? Żony?
-Co ze mną się dzieje-Krzykna przez łzy... Zakręcił bębenkiem i przyłożył spluwe do głowy.
-Wybacz syneczku-Nacisnął. pusta komora...
-Wybacz Elize- Znowu. Cichy dźwięk...
-Wyyy... wybacz boże. Zawiodłem na całej linii- Przymknął oczy, zmarszczył czoło. Stuk... pusta
-CZEGO ODE MNIE CHCESZ!!! CZEGO ODE MNIE WSZYSCY CHCECIE!-Krzyknał. Wycelował w pot i nacisnał spust. Huk. Drzazgi
-Czemu mnie kurwa nie usmiercisz?! Czemu mnie nie zabijasz sędzio sprawiedliwy...- załkał




..::Chapter II- Mr.Lime::..

-To przeszłość-pomyślał mężczyzna obserwujący całą salę. nie było go tutaj.
-Nie czuje twojego otu, panie Lime...-mruknał. Towarzyszka spojrzała pytająco. Pokręcił głową
-Nie, nic takiego.
"Co się stało Panie Lime... Czemu pan nie działa. Spodziewa się pan mnie? nie, niemozliwe... Ale nie zadziała pan otwarcie. Nia narazi sie pan. nie otrujesz go także.. nie lubisz takich metod. Ty chcesz, żeby wszyscy widzieli. "
Wwieźli tort
"O co chodzi panie Lime. Nie przyjdziesz? Odpuścisz taka okazję? nie, na pewno nie. Nie jesteś racjonalistą. Normalny czlowiek by nie zadziałal. Ty jesteś inny. Dla Ciebie to gra..."
Tyk... tyk... tyk...
"O co chodzi panie Lime..."-Spojrzal na tort. Czy to dziwne tykanie dobiegało z jego wnętrza? Otworzył szeroko oczy-"O Kurwa!!!"
Błyskawicznie wstał, kopnał w przeszkadzające mu krzeszło.
-Na ziemie! Wszyscy na ziemię!-Ryknął, rzucając się na osobe, która miał ochraniać. Przygwoździł ją do ziemi. Lekki huk.
"To nie była eksplozja?"-Podniósł głowę i ułożona fryzure skosiła mu seria z karabinu automatycznego. Natychmiast schylił ja ponownie, okręcił się na boku odpychajac kopniakiem staruszka poza zasięg ognia i wyciągnał gnata. Kilka precyzyjnych strzałów unieszkodliwiło całkowicie broń. Wstał.
-Nikt nie jest ranny?-Krzyknał.
"Pierdolic rannych"
-Jonson i ty, mały. Do mnie. Zamknać droge wyjścia. Nikt kto tu jest nie ma prawa wyjsć. Sprowadzić posiłki i sledczych. Zawołać kucharza, cukiernika, kelnera. Ustalić jeka firma produkowała tort. Jakiego kalibru były pociski, gdzie mozna teraz kupic taki KM. Obszukać czarny rynek. Sprawdzic zaproszenia, pościągac odciski, podac oznakowanie broni. Zlokalizować co bylo przyczyna tykania, dowiedziec się kto i na jakim poziomie zdolnosci może taie cos zrobić. Wszystko na wczoraj. Jazda, kurwa, na co jeszcze czekacie...

"Pomysliłeś się Lime"-Uśmiechnął sie ochydnie. To już była obsesja-Zrobiles pierwszy błąd. A jeden kamyk może spowodowac lawinę-
-Pomyliłes się skurwielu-Szepnał sam do siebie.
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: BlindKitty »

Ivan Dolvich

- Job waszu mat'! - warknął.
Złapał leżącego amerykańca za kark i wysyczał mu do ucha.
- Do tamtego starego GAZa, biegiem, jak tylko wstaniesz. Te radiowozy są fałszywe, albo przekupione, tak czy inaczej lepiej się nie plątać blisko nich - poderwał się, podciągając gościa za sobą.
Noga się pod nim lekko ugięła. Do ciężkiej cholery, jeszcze ten kapitalista chędożony zgubił oczywiście pistolet.
- Biegnij! - wrzasnął do gościa, puszczając się sprintem w stronę wozu. Wiedział, że ma przed sobą tylko kilkanaście metrów, potem noga odmówi posłuszeństwa.
Wolał nawet nie patrzeć na udo. Może kula tylko się otarła, a może ma przestrzeloną tętnicę udową i wykrwawi się zanim zdąży dobiec do swojego wiernego GAZa.

W takich chwilach umysł przyspiesza. Na ogół marnuje większość zdobytego w ten sposób czasu na myślenie o rzeczach totalnie nieważnych, takich jak zastanawianie się nad reakcją cioci na wieść o pogrzebie. Albo równaniach fizycznych opisujących wchodzenie kuli w czaszkę.
Całe szczęście, że pełne skupienie to podstawa zawodu snajpera. Ivan zmusił własny mózg do przemyślenia tej sytuacji. Dążył do celu, jakim był on i ten Amerykaniec w GAZie prującym dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę po drogach, w akcie ucieczki przed radiowozami.

Kluczyki w wewnętrznej kieszeni, otworzyć drzwi od wewnątrz, kiedy będę już siedział za kierownicą, natychmiast zacząć odpalać.
Ten plan powinien doprowadzić do sukcesu.
O ile samochód zapali.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Othe
Majtek
Majtek
Posty: 88
Rejestracja: piątek, 9 listopada 2007, 01:45
Numer GG: 4431256
Lokalizacja: Kanalizacja

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Othe »

Henry Townshend

Co to, do cholery, jest GAZ?! - pomyślał prawnik rozglądając się nerwowo. Zobaczywszy zdezelowany samochód pochodzący z pewnością z demobilu, który aż nadto pasował do jego nowego kolegi, ruszył biegiem w jego stronę.
Szybko zorientował się o kiepskim stanie Rosjanina i pozwolił by ten wsparł się na jego ramieniu.
Henry dziwił się sobie, że usłuchał ostrzeżeń. Ba, nie tylko usłuchał, ale jeszcze pomagał facetowi, który chwilę wcześniej mordował na jego oczach. Może to pierwsze zabójstwo tak wpłynęło na prawnika? Cóż, to nie był najlepszy czas na takie rozważania.
Mimo przytłaczającej wagi komandosa prokuratorowi udało się dotaszczyć go do pojazdu. Wsparłszy go do karoserię wydobył mu z kieszeni klucze i otworzył drzwi.
Gdy zajrzał do środka oczywistym stało się, że sam będzie musiał prowadzić. Trzy pedały - nieautomatyk. W takim stanie ten goryl nie może usiąść za kółko.
Pocąc się i stękając z wysiłku usadowił towarzysza na siedzeniu pasażera, a następnie siebie na kierowcy.
Odruchowo wydarł zza wycieraczki mandat za złe parkowanie wystawiając rękę przez pozbawione szyby okno.
Włożył kluczyk do stacyjki i przekręcił.
Dopiero przy końcu roboty można poznać, od czego trzeba było zacząć.
Ouzaru

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Ouzaru »

Laura Estell

Uśmiechnęła się lekko słysząc krótką, ale uroczą jak na starszego pana przemowę i razem z resztą osób zebraną na sali energicznie zaczęła klaskać. Następne wydarzenia nastąpiły po sobie tak szybko, że kobieta nie do końca wiedziała, co się tak właściwie działo. Jakaś strzelanina, tykanie, mężczyzna siedzący obok niej nagle rzucający się i wykrzykujący coś. A może odwrotnie? Kiedy było już po wszystkim, Laura wstała z podłogi i rozejrzała się niepewnie na boki. Najbliższe otoczenie było nieco zdewastowane, ale chyba nie było aż tak źle.

- Nikt nie jest ranny? - usłyszała i spojrzała się w stronę mężczyzny.
Z tego co zdążyła zauważyć, uratował staruszka i trzymał broń, z której zapewne wcześniej strzelał. Jej zmysł reporterski aż szalał.
- Jonson i ty, mały. Do mnie. Zamknąć drogę wyjścia. Nikt kto tu jest nie ma prawa wyjść. Sprowadzić posiłki i śledczych. Zawołać kucharza, cukiernika, kelnera. Ustalić jaka firma produkowała tort. Jakiego kalibru były pociski, gdzie można teraz kopić taki KM. Obszukać czarny rynek. Sprawdzić zaproszenia, pościągać odciski, podać oznakowanie broni. Zlokalizować co było przyczyną tykania, dowiedzieć się kto i na jakim poziomie zdolności może takie coś zrobić. Wszystko na wczoraj. Jazda, k**wa, na co jeszcze czekacie... - mężczyzna wydawał pośpiesznie rozkazy jakimś dwóm młodzikom, najwidoczniej był jakimś policjantem czy innym stróżem prawa.

- Przepraszam! - Zawołała Laura podbiegając szybko do niego. W torebce nadal miała włączony dyktafon. - Laura Estell - przedstawiła się podając mu rękę i wymuszając uścisk dłoni. - Pan tutaj dowodzi? Mogę zadać kilka pytań?
Nie czekając nawet na odpowiedź ujęła mężczyznę pod ramię i odeszła z nim kawałek.
- Co się tutaj tak właściwie stało? Czy to był zamach na Ameche? Podejrzewa pan kogoś? Jak się pan nazywa, jest pan policjantem, bo chyba nie zwykłym ochroniarzem?
Widząc zaciętą minę pokręciła lekko głową.
- Słuchaj pan - zaczęła ściszając głos. - Od tego jak to opiszę będzie zależało, czy ludzie w Gotham uznają pana za 'bohatera ostatniej akcji', który narażając własne życie rzucił się na pomoc starszemu panu i gwieździe wieczoru... czy raczej będą widzieć nieudacznika, który dopuścił do tego zamachu w ogóle. Co pan wybiera? Proponuję współpracę. Niech pan sobie teraz na spokojnie wszystko pozałatwia, a potem podjedzie do mnie. Zjemy coś, napijemy się, porozmawiamy jak cywilizowani ludzie, co pan na to? - zapytała się i podała mu wizytówkę. - Proszę do mnie zadzwonić, albo mogę teraz poczekać...

Utkwiła w mężczyźnie wyczekujące spojrzenie, nie wyglądał jej na kogoś miłego i sympatycznego. A już na pewno nie na osobę, która lubi reporterów i chętnie z nimi współpracuje. Miała jednak nadzieję, że ładna buźka trochę jej teraz pomoże i uda się przekonać gliniarza na kolację połączoną z wywiadem. Lepiej, żeby się zgodził... inaczej szef ją zabije...
Alucard
Bosman
Bosman
Posty: 2349
Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
Numer GG: 9149904
Lokalizacja: Wrzosowiska...

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Alucard »

Vai


..::Chapter III- Bad Day L.A::..

Skończył pospiesznie wiązac krawat. Zapiął podróbkę rolexa na dłoni i zbierał sie do wyjścia
-Wpadniesz jeszcze?
-Nie sądzę- mruknął. Trzasnął drzwiami.
***
-Powiedz mi Jones. Czy ja jestem złym człowiekiem?- Spytał sie swojego przyjaciela. Właściwie brata. Rozumieli sie jak rodzeństwo. Tak po prawdzie Vai nie miał przyjaciół. Z jego charakterem cud, że ktos wytrzymał przy nim dłużej niz kilka minut. To, ze miał żone i dziecko było dla niego niezrozumiałe, chociaż... chociaz przy nich czuł sie inny...
-Nie, Vai. Nie jesteś. Po prostu zwycięża w tobie czasami skurwiel. Gdybys nie pił byłoby inaczej... teraz juz za późno. Teraz możesz już zdechnąć.Twój mózg pomalował wszystko na czarno o czarnym to zostanie, choćbyś nie wiem co zrobił.
-Co mam zrobić. Palnąć sobie w łeb-Mruknął wychylając następnego kielona
-Oszalałeś?-Zdziwił sie kolega- Skoro juz to miasto Cie poniżyło, ty pokaż mu, że nie poddasz sie bez walki. Bądź skurwielem, bij dzieci, zabieraj lizaki dziewczynkom i zapominaj o rocznicy. Przecież my urodziliśmy sie skurwielami.
Co z tego, że wszędzie jest czerń. Vai, kurwa, my kochamy czarne filmy. Kochamy...

Tego dnia wieczorem zobaczył pod swoim domem policję.Wynosili zwłoki jego zony. Noca zadzwonił telefon. Stracił też nienarodzoną córkę...

Czas zgonu- Koło 3 pm.

Wtedy właśnie zdradzał ją z tanią prostytutką...


..::I love black::..

Spojrzał na zegarek i wrzasnął do podwładnych
-Macie mi tu kurwa za kwadrans zdobyć wszystkie informacje! I to migiem, jeżeli nie chcecie stracic roboty!-po czym odwrócił sie do kobiety.
-Słuchaj panienko. Jezeli twoja gazetka, radio czy stacja da mi nowy wóz, mieszkanie i paczke fajek, zgodzę się na wszystko. Mam gdzieś, czy gówniarz na ulicy będzie mnie uważał za bohatera, zdrajcę ludu, zabójcę czy Brada Pitta. Ja wykonuje po prostu swoją pracę-Chwile pomyślał, po czym odparł nieco przyjaźniej- Zgoda.Pietnaście minut, ani sekundy dłużej. Kiedy pojawi się ta banda debili z ekspertyzami, odejdę.
Wziął ją pod rękę i zaprowadził do wolnego stolika. Wziął dwa kieliszki szampana z tacy. Kelner zapewne gdzieś się włóczył wystraszony. Zresztą wszyscy byli jakby otępiali, na wiadomość, że nie wolno im wyjsć reagowali panicznie. Vai ręką dał znak, by mu nie przeszkadzano i spojrzał na dziewczynę.

Młoda, ładna.Gdyby tylko nie był starym pijakiem, którego lekko zarośnięta twarz poryta była bruzdami i bliznami może by się z nią umówił. Pewnym ruchem wychylił lampkę.
-Co chce pani wiedzieć. Co tu się stało?Oświece panią. Usiłowano kogoś zabić. Odkrywcze prawda? Jak? KM-em ukrytym w torcie. Ach, to tez pani wie? A wie pani, że ofierze udało się przeżyć? Oczywiście... przciez była pani tu ze mną. Nie jestes slepa, więc po prostu powiedz mi co cie interesuje. Zabójcy nie znam, nie moge nic o nim powiedzieć. Natomiast ja- uśmiechnał sie idiotycznie- jestem tylko zwykłym człowiekiem...
"I tak mnie sprawdzi... chiena, sęp jakiegosbrukowca"-pomyślał
-... który został zaproszony- rzucił bilecik na stół-i akurat zareagowałem adekwatnie do sytuacji. Ci ludzie to policjanci, a że robotą się nie potrafią zajac, ja, cywil delikatnie podpowiedziałem im, żeby zrobili to i tamto. Po prosty słuze społeczeństwu.-Widział, że patrzy sie na niego gniewnie
-Proszę sprawdzić? Czy zrobiłem cos złego? Jestem po prostu człowiekiem bezrobotnym, o którym przypadkiem przypomniał sobie stary druh...
Teraz wręcz paliła go wzrokiem
-Och... każdy by tak zrobił na moim miejscu... tak sie pisze w gazecie,nie?-pozwolił sobie na ironię


Nie cierpiał sepów. Nie cierpiał dziennikarzy. Pierwsi krzyczeli, ostatni robili. Ta nie była pewnie inna. Droczenie sie z nią było prawie tak satysfakcjonujące, jak dobry seks.
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Ouzaru

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Ouzaru »

Laura Estell

Słuchała uważnie, co za pierdoły jej wygaduje, ale starała się zachować spokój. Chwilami ją nosiło i miała ogromną ochotę zjeść go żywcem...
- Czyli na dobrą sprawę nic mi pan nie chce powiedzieć i zapewne nic mi pan nie powie? - spytała biorąc do ręki jego 'bilecik' i bawiąc się nim obracając między palcami.
- Piszę dla gazety i chciałabym choć poznać pańskie nazwisko... imię... cokolwiek. Mogłoby to ułatwić nam rozmowę choćby w tym momencie, prawda? - zapytała i uśmiechnęła się do niego lekko. - Dopiero się tu sprowadziłam, może jeszcze zmieni pan zdanie, panie 'szary obywatelu' i zadzwoni do mnie później lub jutro. Pewnie czegoś się pan dowie, coś się przypomni...

Nie wierzyła mu ani trochę, już nie tacy usiłowali ją oszukać. Ale tu było mniejsze miasto, łatwiej jej przyjdzie znaleźć tego typka i wszystko na jego temat. Skoro w NY dawała sobie z takimi rzeczami radę, to tutaj tym bardziej sobie poradzi. Wstała od stolika i podała mężczyźnie rękę.
- Tak czy inaczej dziękuję za rozmowę i poświęcony mi czas, nie będę więcej naciskać i liczę, że się pan jednak do mnie sam odezwie. Mieszkam w tej posiadłości Estellich, zapraszam do mnie jutro na obiad.

Z tymi słowami pożegnała się i odeszła robić szybko zdjęcia tortu, rannych i ogólnie całej tej demolki. Następnie miała zamiar przeprowadzić krótką rozmowę z gwiazdą wieczoru. Bilet mężczyzny znalazł się bezpiecznie w torebce Laury, powinno być tam imię i nazwisko, a jak nie, zapewne numer, po którym będzie w stanie się dowiedzieć, kto tego dziadka uratował. No i zawsze pozostawali też ci młodzi policjanci. Teraz postanowiła odpuścić, jeszcze będzie miała czas zająć się tym 'bohaterem'.
Zablokowany