[Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

Post autor: Deadmoon »

- Pssst! Tutaj! - Zza uchylonych drzwi dobył się cichy, chrapliwy głos. Stojący najbliżej albinos podskoczył w miejscu, gwałtownie obrócił się, gotów do odparcia ataku.
Lecz ten nie nastąpił.
Przeciwnie, zza drzwi wychynęła znajoma metysowi czarna pomarszczona twarz woźnego. Tobias Brown, jeden z krewniaków-kontaktów, kościstym palcem skinął na watahę, przywołując wilkołaki do siebie.
- Tutaj, dzieciaki, tu jest bezpiecznie - wycharczał, zanosząc się astmatycznym kaszlem. Woźny szerzej otworzył drzwi, wskazując ręką wnętrze pomieszczenia.
- Prędko, policja może przyjechać lada chwila. Tu jest zejście do kotłowni. Stamtąd starym tunelem możecie wydostać się do dawnego magazynu żywności dwie przecznice dalej. Chodźcie, pokażę wam.

Młodzi garou spojrzeli po sobie, zaskoczeni niespodziewanym zjawieniem się starego krewniaka i jego propozycją. Przez moment wahali się, nie bardzo wiedząc jak zareagować na słowa Tobiasa. Ich oczy wędrowały kolejno na Lenę i Conna, wyczekując dalszych instrukcji.

Na podwórko wjechał z głośnym rykiem silnika i wyciem syreny policyjny radiowóz. Za nim zbliżały się kolejne.

Idziemy! - zarządził Fianna, na co Lena zgodnie przytaknęła. Dżet i Nina podnieśli wciąż nieprzytomnego dzieciaka, po czym ostrożnie wnieśli go do pogrążonego w półmroku pomieszczenia. Za nimi weszła pozostała trójka wilkołaków, a Tobias zamknął drzwi na klucz.

Znajdowali się w niewielkim magazynku. Pod ścianami stały pordzewiałe wiadra, obok nich stare powykrzywiane miotły. Na wiekowym stole stał dzbanek z parującą herbatą i do połowy opróżniona filiżanka. Na zakurzonym parapecie grało niewielkie radyjko z połamaną anteną, wydobywając z siebie skrzekliwą parodię jazzowych szlagierów. Przez przybrudzone niewielkie zakratowane okienko wpadało blade światło dnia. Po drugiej stronie szyby rozciągał się niewyraźny widok na szkolne boisko.

Pole bitwy.

- Zatem widziałeś to wszystko? To co działo się przed momentem na boisku? - Zauważyła Nina, wskazując szare okno. - Siedziałeś tutaj, popijając herbatę, zamiast od razu pomóc? - dodała z irytacją w głosie.
Pan Brown uśmiechnął się, unosząc morze zmarszczek powyżej linii szerokiego nosa.
- A co ja mogłem tam zdziałać, drogie dziecko? - puścił żartobliwie dziewczynie oko. - Uprzedzałem kolegę, że zło czai się w pobliżu. Udało wam się odeprzeć pierwszy atak, lecz kolejny może być silniejszy. Dlatego musicie uciekać. Zabierajcie swój skarb - tu wskazał na dziecko wtulone w Dżeta - i zmykajcie. Na dole ktoś na was czeka.

Tobias podszedł do klapy w podłodze i uniósł ją. Pomieszczenie wypełnił piwniczny zapach, wymieszany z wonią smaru i palonego węgla. Wyczulone zmysły lupusów zarejestrowały doznania ze zwiększoną wyrazistością, wywołując u Leny mimowolny skurcz żołądka.

- No dalej, dzieciaki. Na co czekacie? Schodźcie! - Krewniak oparł klapę o ścianę i wskazał dłonią ziejącą czeluść. - Nie ma czasu na zastanowienia.

I tym razem wataha przez moment stała skonsternowana, lecz Conn jako pierwszy wysunął się przed innych, zajrzał w dół i zaczął schodzić po wąskich schodkach. Za betą podążyli pozostali.

Po chwili węch wilkołaków przywykł do ostrego zapachu kotłowni. Panowało tu przyjemne ciepło, bijące od rozgrzanych, dudniących żarem metalowych kotłów. Z odprowadzających ciepło rur dobywał się cichy syk i towarzyszące mu smugi gęstej pary. Pomieszczenie było wąskie, gdyż maszyneria zajmowała większość miejsca. Pod sufitem zwisał rządek żarówek, z ledwością rozświetlający panujący półmrok. Plątanina rur, kilkanaście różnej wielkości wajch, liczników, przekładni i innych wymysłów Tkaczki wymuszało ostrożne przemieszczanie się, by uniknąć otarć, siniaków lub guzów.
Na drugim końcu pomieszczenia, kilkanaście metrów wgłąb kotłowni, majaczyły niewyraźnie ciężkie drzwi. Lecz nie to przykuło uwagę wilkołaków.

Obok tych drzwi stała postać w płaszczu, spoglądając w stronę watahy. Jej sylwetka wydała się bohaterom znajoma, a niespodziewane

- Jordan!

wykrzyczane przez Ninę rozwiało wszelkie wątpliwości co do tożsamości tajemniczej osoby.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

Post autor: Ninerl »

Nina "Ninerl"
Szli właśnie korytarzem, gdy jakies drzwi uchyliły się skrzypiąc. Zaa nich wyłoniła sie twarz Thomasa Browna, tego Krewniaka.
Pokiwał na nich. Weszli do małego pomieszczenia.
-Tunele tak?- warknęła. -Wspaniale, że dowiadujemy sie o tym teraz.- w głebi ducha wyrzucała sobie, że sama nie pomyślała, by zdobyć plany sierocińca. Amatorka. Jednym słowem odwalili kompletną amatorkę.
- Dlaczego nie przyszło mi do głowy, bo zdobyć plan budynku- zadała na głos pytanie samej sobie.
Ona wiedziała, co ma robić. Reszta jak widać, musiała dostać pozwolenie od Leny i Conna. Nina prychnęła. Pierwsza skierowała się do tunelu. Nawet jeśli staruszek, co wydawało się nieprawdopodobne, był przeciwko nim, to tunel nie był złym rozwiązaniem. Zawsze mozna był spróbować się przebić.
-Zło-mruknęła do siebie. Jedyne zło jakie znała, mieli w sobie głównie ludzie i humanoidy. Żadne zwierzę nie było tak bestialskie jak oni właśnie. Zło... czaiło się.. dobre sobie. Nigdy się nie czaiło, tylko, że niektórzy zapominali, że zawsze było obecne.
Conn ją wyprzedził. Mimowolnie wyszczerzyła zęby. "Później, zajmiemy się tym później" zaszeptała słodko draederen. "Racja" uznała dziewczyna. Śmieszyła ją zawsze pseudo-hierarchia wilkołaków. Ona nie zamierzała dać sobą pomiatać. Powiedzmy sobie wprost, że urodzona samotniczka mogła obyć się bez stada. Przyłączyła się do nich tylko dlatego, że nadal lubiła ten świat i nie było jej tak całkowicie obojętne, co się z nim stanie.
Zawsze może odejść- uznała. I nikt jej wtedy nie zatrzyma.
Czasami drażniło ją zachowanie Dżeta. Jak można z siebie robić taką ofiarę?
Pomieszczenie ją naprawdę zaciekawiło. Przekładnie, koła- miała wielką ochotę je obejrzeć i posiedzieć, posłuchać jak wiruje para, syczy ciśnienie. Może nawet opowiedziałaby jej jakieś historie, godne poznania? Albo po prostu nasyciłaby sie przez chwilę klimatem tej staroświeckiej kotłowni.
W głebi pomieszczenia stał .... Jordan. Dziewczyna wydała okrzyk zaskoczenia. Tu było coś nie tak...Podeszła cichym krokiem do opiekuna.
-Będziemy musieli sobie wiele wyjaśnić, nieprawdaż?- powiedziała słodko, uśmiechając się dziwnie. Nadal była wściekła. Co najgorsze, ktoś tu chyba ukrywał przed nimi informacje warte poznania.- Tylko nie teraz, bo nasz wspaniały albo i nie, wybraniec- głos dziewczyny zabrzmiał szyderczo. - nie czuje się najlepiej.
Zerwała z siebie szczątki zakrwawionej koszulki. Zwinęła ją w kłąb i wepchnęła do torby..
-Jedziemy do mnie, mam rozumieć?- rzuciła ostre spojrzenie Connowi. Jeszcze mu nie zapomniała tej śliny na dywanie, o nie. Skrzyżowała ręce na piersiach. - No, słucham...decydujcie się szybciej.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

Post autor: WinterWolf »

Lena Horne

Dziewczyna szczerze powiedziawszy była mile zaskoczona pojawieniem się krewniaka. Fakt, że Tobias żył trochę poprawił jej fatalny nastrój... Ale czy na pewno? Ostatnio tyle dziwnych rzeczy się działo, że i teraz nie była pewna czy jej własna wyobraźnia jej nie okłamuje.
Syreny wozów policyjnych rozwiały wszelkie jej wątpliwości. Lepiej tu niż tam. Zgodnie przystała na słowa Conna. Weszli.Widok za oknem sprawił, że odruchowo uniosła lekko wargi ukazując zęby. Zawsze tak się działo, gdy coś ją irytowało... Uwaga Niny skierowana do woźnego sprawiła, że wilczy, wyjątkowo praktyczny umysł Wsłuchującej Się W Wiatr wskazał Nine jako potencjalną awanturnicę. Młoda alfa była odpowiedzialna za swoją watahę. To ona nadstawi karku jeśli coś spieprzą... Nina wręcz rwała się po baty...
Woźny uniósł klapę w podłodze. Lena wyraźie się skrzywiła. Z trudem wstrzymała odruch wymiotny. Jej bardzo wrażliwe zmysły zawyły w rozpaczy. Były atakowane na każdym kroku. Dała sobie chwilę na przyzwyczajenie się do tego z bezpiecznej odległości. Przepuściła tym samym Conna. Pierwszy zszedł do podziemi. Dłonią tylko skinęła na czarnego mężczyznę. Pożegnała się gestem nie chcąc wystawiać swoich zmysłów na gorsze próby. Unikała otwierania ust...
Na dole było ciepło. Aż chciało się zwinąć w kłębek, wcisnąć nos w puszysty ogon i się zdrzemnąć. Tylko... No właśnie... Te wszystkie dźwignie, cała ta maszyneria... Zapach, który temu towarzyszył. Lena szybko zrobiła się rozdrażniona. Otoczona tworami Tkaczki czuła się zagrożona. Stawiała stopy cicho i ostrożnie. Będzie bezlitosna jeśli, któreś z tych urządzeń będzie na tyle zuchwałe, by jeszcze bardziej ją zirytować...
Lena była podejrzliwa i czujna. Musiała pilnować by nikomu z watahy nic się nie stało. Dżet niósł chłopca co Lena odnotowała w pamięci zadowolona. Metys się nie odzywał. W sumie nic dziwnego. Conn dobrze sobie radził. Dbał o bezpieczeństwo watahy na równi co Lena. Albo przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Tylko Nina zachowywała się jakby ją mrówki w nos pogryzły... Jej dość agresywne zachowanie w stosunku do opiekuna niepokoiło alfę. Delikatnie położyła dłoń na ramieniu towarzyszki. Miało ją to sprowadzić na ziemię...
Lena spojrzała na opiekuna uważnie. Odezwała się cicho
- Prawie nic nie było tak jak przypuszczaliśmy. Powinniśmy porozmawiać - powiedziała prosto.
Obróciła się do Niny, gdy ta spytała o to czy jadą do niej.
- Idziemy do ciebie o ile Jordan nie ma dla nas lepszego miejsca - powiedziała spokojnie i stanowczo z dziwnym, podświadomym naciskiem na "idziemy". Chwilowo nie mieli innej możliwości jak udać się do Niny.
- Nie zaśmiecimy ci domu - powiedziała jakby czytając w jej myślach w kwestii zaplutego dywanu. Zerknęła przy tym na Conna przelotnie. Potem już cała uwaga skierowana była na Jordana. W przeciwieństwie do Niny wolała nie mówić wszystkiego na raz i w tej chwili. Dzisiejsze wydarzenia wyczuliły ją i uwrażliwiły. Wszystko w pewien sposób mogło być podejrzane. Dlaczego Jordan czekał tutaj na nich? A jeśli coś stałoby się woźnemu to gdzie by ich opiekun znalazł watahę Niedźwiedziego Pazura?
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

Post autor: Mr.Zeth »

Dżet:

Milczący Wędrowiec... szedł za resztą... milcząc. Stłumił parsknięcie śmiechu, rozbawiony własna myślą. Po to jest? Żeby włóczyć się za innymi? Najwyraźniej.
Przynajmniej w tym momencie. I w wielu innych.
Machnął na to ręką i spojrzał na Lenę. Alfa skradała się jak do zająca. Syk pary dochodzący gdzieś znad głów wilkołaków ubiegł myśli omegi. Dżet spojrzał w górę i zobaczył rury od ogrzewania. Właśnie zaczęły wpompowywać nową porcję wrzątku w kaloryfery na górze. Młodzi muszą mieć ciepło... i mniej wilgotno niż tutaj. Dżet zapiął kurtkę. Przyglądnął się naderwanym szwom i westchnął ciężko. Lubił tę kurtkę...
Zatrzymał się o drugą długość swego nosa za Connem. W porę. Wyglądnął zza bety i zobaczył Jordana. Uniósł jedna brew. Chciał coś powiedzieć, ale odezwała się Nina. Potem zaś przemówiła alfa. Dżet zamknął usta, nie wydawszy z siebie dźwięku. "Można pogadać i później, tym bardziej, ze to bardzo bezpiecznym miejscem nie jest" westchnął i oparł się o ścianę. Wilgotna ścianę.
"Kurtka i tak idzie do wyrzucenia" westchnął, gdy poczuł jak materiał nasiąka brudną wodą.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
fds
Tawerniany Che Wiewióra
Tawerniany Che Wiewióra
Posty: 1529
Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
Numer GG: 0
Lokalizacja: Warszawa

Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

Post autor: fds »

Conn Taistealaí

Dzięki opiece Gai, staremu Tobiasowi nic się nie stało. Conn, ucieszył się widać krewniaka w zdrowiu, w końcu tak niewielu ich wszystkich zostało. W przeciwieństwie do wielu swoich współbraci ... *I współsióstr* - pomyślał z rozbawieniem Irlandczyk, zerkając na dwie członkinie watahy ..., mężczyzna nie czuł pogardy dla krewniaków. Jak każdy Fianna utrzymywał z nimi w miarę poprawne stosunki, a dzięki znajomości historii (taj ludzkiej jak i tej prawdziwej) szmaragdowej wyspy, potrafił ich docenić. W końcu, czyż to nie krewniak właśnie, rozsławił plemię Fianna na cały świat? Ach to były czasy, epickie, okrutne bitwy, ramię w ramię z krewniakami, długie wieczory przy opowieściach i gorące noce przy boku pięknych Faerie. Ale z drugiej strony, wtedy mieli straszną bieliznę ...

Przy klapie do kotłowni, Conn z rozbawieniem przeleciał wzrokiem po watasze. Wiedział, że w porównaniu z innymi członkami (lub członkiniami) Szczepu, jego samokontrola nie jest niczym szczególnym, lecz wśród swojej rodziny, czuł się czasem jak stary piernik. Czasem oni wszyscy wydawali mu się bardziej szaleni, dziecinni, gorącokrwiści i nieopanowani niż on po dużej flaszce. *To chyba wina tych hamburgerów. Jakbym jadł krowę zmieloną ze starymi butami, to też bym był nerwowy* - uznał. Conn pierwszy zszedł do dusznej kotłowni. Miał cichą nadzieję, że nie zniszczy sobie płaszcza, świeży i w miarę wygodny. Szkoda by było, zwłaszcza, że chyba wyglądał w nim na faceta z klasą. A to oznaczało, że na wieczór, można by sobie zaprosić do zimnego posłania, jakąś namiastkę Faerię ...

W mroku przy drzwiach, zamajaczyła jakaś postać. Conn sprężył się cały gdy nagle Nina wykrzyczała jej imię. Co tu do licha robił Jordan? Jednak to nie był czas na pytania.
- Cześć Jordan, mów co tu do licha robisz i zmywajmy się jak najprędzej. Możesz opowiadać po drodze. Zaraz zaroi się tu od glin. Masz nam wiele do wytłumaczenia, osobiście nie lubię jak się mnie prowadzi jak dziecko za rączkę ...

Fianna, przeleciał wzrokiem po wszystkich. Widział jak w każdym z nich nerwy wychodzą przez futro. *Żadne z nich nie potrafi dobrze nad sobą panować* - uśmiechnął się do siebie.
Obrazek
Podręczniki za darmo:
Shadowrun 2ed
DnD v3.5
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

Post autor: BlindKitty »

Chodzący-Po-Lodzie

Zeskoczył do kotłowni. Zapasowe ubranie trochę drapało, kiedy je kupował nie za bardzo miał czas zastanawiać się nad wyborem. Będzie musiał pójść do jakiego second-handu po nowy komplet.
Znów kilka dolarów kosztów, które znów przez niego poniesie wataha.

Szedł przed omegą. Milczący Wędrowcy nigdy nie wędrowali razem. Niekiedy mieli towarzyszy z innych szczepów. Niekiedy łączyli się w watahy. Niekiedy nawet z innymi Milczącymi Wędrowcami. Często razem rozmawiali, walczyli. Wiele razy wykonywali razem zadania ku chwale Gai.
Ale Milczący Wędrowcy nigdy, przenigdy nie wędrowali razem.
Dlatego szedł krok przed Dżetem, zamiast obok niego, co byłoby bardziej naturalnym zachowaniem metysa. Spojrzał za siebie, patrząc jak Tobias zamyka klapę. Przetrwa jeszcze? Czy teraz, żeby zemścić się za niepowodzenie, znów ktoś złoży wizytę w sierocińcu? Wtedy woźny może nie wyjść z tego cało.

Wciąż miał wrażenie, że coś tutaj jest nie tak. I że jest to coś, czego nikt nie podejrzewa w tej chwili...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

Post autor: Deadmoon »

Mdłe światło nagich żarówek niewyraźnie obmywało twarz postaci przez Ninę zidentyfikowanej jako Jordan. Dziewczyna nie myliła się, na końcu korytarza stał w rozpiętym płaszczu opiekun watahy we własnej osobie.
Mężczyzna wystąpił kilka kroków naprzód, wychodząc na powitanie wilkołakom. Poruszał się spokojnie i na pierwszy rzut oka zdawał się być w dobrym nastroju.
Lecz drugi rzut oka Leny i Dżeta rozwiał przyjemne pierwsze wrażenie: Jordan był niewiarygodnie spięty, z trudem panował nad nerwami, jego wzrok wyrażał spore zakłopotanie.

Wataha zarzuciła opiekuna pytaniami, licząc na słowa wyjaśnienia. W odpowiedzi jednak mężczyzna zmarszczył brwi i odparł krótko:
- Nie teraz, moi drodzy, nie tutaj. Musimy się wydostać stąd jak najszybciej. Całe szczęście, że udało mi się skontaktować z Tobiasem...
- Ale dlaczego nie bezpośrednio z nami? - spytał podejrzliwie Conn. - Masz przecież telefon, na który zresztą Nina starała się bez powodzenia dodzwonić. Poza tym przecież Niedźwiedź jest w stałym kontakcie z nami, wystarczyło jemu przekazać informacje...
- Nie myślcie, że nie próbowałem - wszedł mu w słowo Jordan. Fianna syknął, był poirytowany całym zajściem, w dodatku nie przepadał, kiedy ktoś mu przerywał. - Problem w tym, że coś zakłócało połączenie telefoniczne, a i z waszym totemem nie mogłem się porozumieć.
Spojrzał wyczekująco na Ninę, jak gdyby od niej miał otrzymać wytłumaczenie zaistniałych trudności.
Tubylka Betonu zagryzła nerwowo wargę. Zamyśliła się, powracając wspomnieniami do chwili, kiedy przebywała w Penumbrze. Przypomniała sobie szalejące żywiołaki, pająki Tkaczki, epifiaki... Sięgnęła wspomnieniami nieco głębiej. Tak! Teraz sobie uzmysłowiła, że na obrzeżach jej zdolności postrzegania czaiły się mroczniejsze byty, przypominające kłębowisko splotów Tkaczki wymieszane z oślizgłymi mackami Żmija. Czuła wtedy promieniujący niepokój od strony tego "czegoś". I zapewne to to właśnie utrudniało komunikację watahy ze światem zewnętrznym.
- Tak czy inaczej nie czas teraz na dywagacje. Dowiedziałem się kilku niepokojących rzeczy, które mogą stanowić zagrożenie dla was i całego szczepu. Opowiem wam wszystko jak tylko znajdziemy się w bezpiecznym miejscu. Chodźmy, nie mamy czasu do stracenia! - Jordan obrócił się i otworzył ciemne masywne drzwi.
Po ich drugiej stronie wyzierał ciemny wilgotny korytarz. Przejście było wąskie, z ledwością mieszczące jedną dorosłą osobę. Poza tym strop wznosił się bardzo nisko, więc wyższe osoby musiały pochylać głowę. Najrozsądniej byłoby teraz przybrać postać wilka, lecz ktoś musiał transportować wciąż nieprzytomne dziecko. W korytarzu panował przeciąg, co oznaczało że gdzieś przed nimi znajdowało się otwarte wyjście.
Jordan wyciągnął z kieszeni małą latarkę. Wąski snop białego światła rozrzedził ciemność rozpościerającą się przed wilkołakami. Dostrzegli wilgoć zalegającą na ceglanych ścianach, stropie i betonowej podłodze. Gdzieniegdzie przez sufit przebijały się owłosione korzenie roślin, na których żerowały drobne pędraki.
Wataha przemieszczała się na tyle szybko, na ile pozwalała śliska podłoga i klaustrofobiczna ciasnota. Nie raz potykali się, wpadając na siebie. Nie obywało się bez siarczystych przekleństw, nawoływania o pomstę do Matki Gai i pogróżek pod adresem mniej lub bardziej spersonalizowanych przeciwników. Nerwowa atmosfera, zmęczenie i niepewność wszystkich, łącznie z Jordanem, wdawała się we znaki.
Po około dwóch kwadransach uciążliwej przeprawy poczuli narastający chłód, dobywający się z naprzeciwka. Snop latarki przewodnika zatrzymał się na pionowej ścianie, zamykającej korytarz i wmurowanych w nią żelaznych szczeblach.
- Tędy. - Polecił Jordan, zadzierając głowę do góry i świecąc tam latarką. - Jesteśmy dokładnie pod starym magazynem żywności. Aktualnie pełni rolę squatu dla miejscowych bezdomnych, ale mało który z nich zdaje sobie sprawę z istnienia tego przejścia. Ja sam, przyznam, trafiłem na wzmiankę o nim zupełnie przypadkowo, studiując dawną dokumentację okolicy King's Lead.
Mężczyzna złapał za najwyższy szczebel i zaczął się piąć do góry. Podążający bezpośrednio za nim Conn ocenił wysokość szybu na jakieś dwanaście metrów. Wspinaczka po śliskich szczeblach sama w sobie stanowiła pewne wyzwanie, szczególnie dla mniej sprawnych fizycznie wilkołaków. Natomiast wniesienie dzieciaka do góry mogło wiązać się z nie lada ryzykiem, zarówno dla chłopca, jak i wnoszącej go osoby.
Garou spoglądali po sobie, nie mogąc zdecydować, kto podejmie się dźwigania dziecka podczas wspinaczki.
- Daj mi go - polecił Dżetowi Chodzący-Po-Lodzie. Nikt nie zaprotestował, wszak nie ulegało wątpliwości, że to właśnie metys góruje nad pozostałymi fizyczną tężyzną. Już nie raz udowodnił, że ciężar, z którym próbowało się uporać kilka osób, on potrafił unieść w pojedynkę. W dodatku bardzo często przy użyciu zaledwie jednej ręki.
Albinos przerzucił chłopaka przez masywne ramię, przytrzymując go jedną dłonią, a drugą zacisnął na wilgotnych szczebelkach. Wilkołakom prawie szczęki z wrażenia opadły na widok sprawności, z jaką radził sobie Milczący Wędrowiec.

Gdy już wszyscy wypełzli z tunelu, Jordan zakrył wyjście masywną metalową klapą. Powiódł latarką po otoczeniu. Wataha znalazła się w niewielkim betonowym pomieszczeniu, na myśl przywodzącym płytką piwniczkę lub spiżarkę. Było w zasadzie puste, jedynie pod ścianami walały się sterty gruzu i pyłu. Panowało tu przenikliwe zimno, spotęgowane wszechobecną wilgocią. Gdyby nie wrodzona odporność na ludzkie choroby, z pewnością niejeden z wilkołaków nabawiłby się ciężkiego przeziębienia.
Z pomieszczenia prowadziły dwie drogi, jeśli nie liczyć tej, z której właśnie przybyli. Pierwsza to wmurowane w ścianę poobijane betonowe schodki prowadzące na wyższy poziom, z którego notabene dochodziły niewyraźne odgłosy ludzkich rozmów. Natomiast drugą stanowiło niewielkie, pozbawione szyby okienko, zza którego napływało mroźne powietrze.
- Poziom nad nami zajmują bezdomni. Nie mamy do nich żadnego interesu, dlatego nie ma sensu niepokoić ich naszą obecnością. To okno prowadzi na zewnątrz, dlatego właśnie z niego skorzystamy.
Wataha przytaknęła opiekunowi. W swoich niekompletnych strojach byli zupełnie nieprzygotowani do wyjścia na mróz, ale w głębi serca każdy z nich wolał ponieść nawet taką niedogodność, byle tylko wydostać się znów na świeże powietrze i otwartą przestrzeń. Zbyt długie przebywanie w zamknięciu szczególnie negatywnie wpływało na samopoczucie lupusów - Leny i Dżeta.
Wilkołaki podążyły za Jordanem, mozolnie przeciskając się przez mikroskopijne okienko. Na zewnątrz zdążyło już się ściemnić. Ciężkie od śniegu chmury przyspieszyły zapadnięcie zmroku, chowając błękit nieba głęboko pod brudnoszarym całunem.
Młodzi garou rozprostowali obolałe od garbienia się i obijania o ściany ciała. Z oddali dało się słyszeć wycie policyjnych syren, teraz z pewnością penetrujących najbliższe okolice King's Lead. Sami znajdowali się przez z grubsza zrujnowanym dwupiętrowym podłużnym budynkiem. Konstrukcja częściowo pozbawiona dachu i szyb w oknach, pomysłowo zastąpionych deskami poprzetykanymi szmatami, z pewnością pamiętała lepsze dla siebie czasy. Dawny magazyn żywności otoczony był pozostałościami ceglanego muru, chaotycznie rozmieszczonymi gęstymi krzakami i rosnącymi na dziko tu i ówdzie nagimi o tej porze roku drzewami. W pobliżu nie było żadnego źródła światła, jedynie w oddali majaczyła miejska łuna. Według obliczeń Leny musieli znajdować się całkiem niedaleko Central Parku, choć z pewnością nie w jego sąsiedztwie.
- Ufff... Wreszcie jesteśmy na zewnątrz, co? - Z ust Jordana popłynęła smuga gęstej pary. - Całe szczęście, że w komplecie.
- A nawet z kimś więcej - odparła Nina, wskazując na trzymanego przez metysa dzieciaka.
- Tak, pragnę wam gorąco pogratulować wykonania tej części zadania - odrzekł z uśmiechem opiekun. - Teraz należy go tylko bezpiecznie dostarczyć do caernu.
- Zapewne wiesz już co nieco o napastnikach, z którymi zmierzyliśmy się na boisku King's Lead, prawda? - Do rozmowy wtrąciła się Lena. Jordan znów zmarszczył czoło, przywołując wyraz twarzy, z jakim powitał ich w kotłowni. - To cię trapi, prawda? Myślę, że nadszedł czas na wyjaśnienia.
- Dokładnie - dodał nieśmiało Dżet, łypiąc oczami na alfę, betę i opiekuna.
Jordan spuścił oczy, odkaszlnął i spojrzał na podopiecznych zaniepokojonym wzrokiem. Dla młodych wilkołaków, od zawsze mających silne oparcie w swoim przewodniku, był to widok nietypowy, nawet przykry. Ten mężczyzna, oaza spokoju i krynica mądrości stał teraz przed nimi, wyglądając jak cień siebie samego, z nerwowo rozbieganymi oczami, z trudnością powstrzymując emocje. Wyglądał jakby toczył w sobie wewnętrzną walkę, podobnie do tragicznego bohatera stojącego w obliczu konieczności dokonania życiowego wyboru.
- Jak wspomniałem wcześniej, wszedłem w posiadanie bardzo niepokojących informacji, pochodzących z wiarygodnego źródła. Owe fakty są o tyle przykre, że godzą bezpośrednio w sam szczep, stawiając pewne osoby w negatywnym świetle. - Urwał, by przełknąć ślinę zaległą w zaschniętym gardle. Wataha z niecierpliwością wpatrywała się w jego mizerną twarz, jakby chcieli wprost z niej odczytać ciąg dalszy opowieści. - Obawiam się, że mamy do czynienia... ze zdradą.
Pośród watahy przemknął szmer zaskoczenia, niedowierzania i strachu. Jordan uciszył ich gestem dłoni. Metys niespokojnie poruszył nozdrzami, chwytając na wietrze wstążkę znajomego zapachu. Opiekun kontynuował:
- Słuchajcie, co wam powiem -

- Uwaga! - wrzasnął Chodzący-Po-Lodzie, wskazując ręką na ciemność ponad nimi. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę.
- No phhroszę, jaki sssposstrzegawczy... - gardłowym, syczącym słowom towarzyszył paskudny rechot. Jordan skierował snop światła na właściciela obrzydliwego głosu.
Wataha dostrzegła przykucniętą na dachu masywną ciemnoszarą postać. Jej ciało było gdzieniegdzie porośnięte kępkami futra, uszy przerośnięte i wygięte łukowato do tyłu. Z jej pyska, pełnego długich, powykrzywianych kłów, ściekała zielonkawa piana.
- Na gniew Matki, to Tancerze! - Krzyknął Jordan, odrzucając latarkę i instynktownie rozpoczynając przemianę.
- Grrrhhhhhhhh.... - odpowiedziało mu kilka innych głosów, dobywających się z ciemności otaczającej magazyn żywności.

- Lena! Conn! - Jordan krzyknął do przywódców watahy. - Zabierajcie dzieciaka i zmywajcie się stąd jak najszybciej! Udajcie się bezpośrednio do Matki Larissy! Ja postaram się zająć tych tutaj, żebyście mieli czas na ucieczkę!
Conn chciał zaprotestować, zamierzając spełnić obowiązek wobec Gai i stanąć ramię w ramię przeciw sługom Żmija. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, usłyszał:
- Natychmiast! To rozkaz!
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

Post autor: WinterWolf »

Lena Horne

Lena zrugała się w duchu za to, że naiwnie liczyła na to, iż trudna sprawa sama się rozwiąże. Dość nerwowa postawa ich opiekuna sprawiła, że młoda Furia poczuła się trochę jak bezradne szczenię. Szybko wzięła się w garść. Coś się wciąż czaiło w ciemnościach poza ich zasięgiem i czychało na chwilę ich nieuwagi. Alfa upewniła się w swoim przekonaniu, że jej czujność i ostrożność była jak najbardziej na miejscu.
Bez słowa ruszyła za Jordanem, gdy ten prowadził ich dalej przez korytarze. Ciasne, nieprzyjemne miejsce sprawiało, ze coś się w wilczycy kotłowało. Co chwila unosiła lekko górną wargę w niemym warknięciu. Ciasno, mokro i na domiar złego ciagle deptali sobie po nogach... Cała ta wędrówka dłużyła się niemiłosiernie.
W końcu Jordan się zatrzymał. Wyjście. Lena powstrzymała się przed głębokim westchnieniem. Nie chciała wdychać tego paskudnego powietrza więcej niż było to absolutnie konieczne. Weszła po szczebelkach z ulgą widząc nieco większą przestrzeń niż w tych klaustrofobicznych korytarzykach, tam na dole.
Z zadowoleniem obserwowała metysa niosącego chłopca na górę. Ktoś taki w wataże mógł nieść poczucie bezpieczeństwa... Lena wiedziała jednakże, że siła to nie wszystko. Życie nie było takie różowe jakby sobie tego życzyła.
Gdy przejście na dół zostało zamknięte rozejrzała się wokół tłumiąc szczękanie zębami z zimna. Ciepła kurtka wraz z przemianą w crinos udała się do odzieżowej krainy wiecznych łowów... Lena została tylko w tym, co miała do siebie przypisanego... Dobre w lecie, na wiosne i jesień, ale nie w taki ziąb...
Nim jednak podążyli wszyscy za Jordanem dziewczyna zwróciła uwagę męskiej części watahy, że nieprzytomny chłopiec bardziej zmarznie na zewnątrz niż oni.
- Conn, twój płaszcz... Można by to na niego założyć - zasugerowała. Wiedziała, że Fianna da sobie doskonale radę bez tego plaszcza... A może on zdecydować o życiu chłopca. W taki mróz nawet wilcze szczenię mogło zamarznąć mimo ciepłego futra... A co dopiero takie ludzkie szczenię... Dopiero po rozwiązaniu tej jednej drobnej, a jakże istotnej kwestii ruszyła w stronę okienka.
Wylazłszy na zewnątrz zaczeła odruchowo węszyć i nałuchiwać. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że w tej postaci może sobie węch wsadzić pod ogon... Był prawie do niczego... Odetchnęła pełną piersią wdychając do płuc lodowate powietrze i podzielając tym samym radość i ulgę towarzyszy.
Słowa opiekuna, które były pochwałą za sukces sprawiły, że odetchnęła po raz drugi. Po chwili wyraziła dręczącą ją wątpliwość patrząc przy tym wprost na Jordana. Jego zmieszanie i nerwowość wywołały u niej niepokój. Coś było bardzo nie tak. Skupiła uwagę na meżczyźnie pochylając przy tym nieco głowę i czekając na słowa.
Wieści o zdradzie w szczepie przywitała szczerym niedowierzaniem. Na taką wiadomość nie była przygotowana. Leną ona wstrząsnęła i poruszyła ją do żywego. Kłapnęła zębami, napięta jak struna.
Alarm podniesiny przez metysa sprawił, że odruchowo dobyła Kła. Warknęła gniewie, ale ich opiekun szybko sprowadził ją na ziemię. Zgrzytnęła zębami ze złością. Zmarszczyła nos zapamiętując dobrze zapach wroga. W tej chwili podzielała chęć Conna do stawienia czoła Tancerzom, ale rozkaz ze strony kogoś stojącego wyżej w hierarchii kazał jej porzucić swoje zamiary. Mieli teraz coś ważniejszego do zrobienia niż patyczkowanie się z Tancerzami. Będą inne okazje... Klepnęła Dżeta w ramię puszczając go przodem przed albinosem.
- Trzymaj dzieciaka! - rzuciła do Chodzącego Po Lodzie i ruchem dłoni trzymającej Kła nadała wataże kierunek. Musieli się pospieszyć.
- Jazda! Zabieramy go stąd! - popędziła ich. Według jej oceny musieli się poruszać szybko i jak najkrótszą trasą. Im krócej będzie trwał ten odwrót tym większa szansa na powodzenie.

[homid]
Ostatnio zmieniony wtorek, 13 listopada 2007, 23:11 przez WinterWolf, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
fds
Tawerniany Che Wiewióra
Tawerniany Che Wiewióra
Posty: 1529
Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
Numer GG: 0
Lokalizacja: Warszawa

Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

Post autor: fds »

Conn Taistealaí

*Jak tak można, to nieludzkie, niewilcze i niewilkołacze. Jak on to wytrzyma? Moczenie, brudzenie, drapanie, miętoszenie i ugniatanie. Jest przecież taki młody, świeży, nieskażony ... Biedny płaszcz ...* - Takie mniej więcej myśli przelatywały przez głowę Conna, gdy przeciskali się przez ciasną dziurę. Najbardziej żałował, że nie zdążył go do siebie przypisać, tak by się zamienił w wilka i w spokoju przeszedł przez ten cholerny tunel. A tak musi słyszeć jak korzenie tych cholernych drzew, szarpią i rozrywają jego świeży nabytek. Nic w tym fajnego. Ale czego się nie robi dla Gai. Irlandczyk szczerze się ucieszył gdy doszli do końca tunelu. Nie chodziło tu tylko o płaszcz, jednak przeciskając się pod ziemią, poczuł nieopartą tęsknotę za wolną przestrzenią, gwiaździstym niebem, zapachami lasu i wolnością. Serce Fianny rwało się już do dziczy. Miasto samo w sobie nie jest złe, jednak przeciskanie się pod ziemią nie jest tym co tygryski lubią najbardziej.
Przy samej drabince wataha natknęła się na kolejny problem. Jak wtargać na samą górę nieprzytomnego chłopaka? Conn wiedział, że jest dostatecznie zręczny, aby tego dokonać, jednak nie wiedział, czy jest dostatecznie silny. No pewnie, że uniósł by chłopaka, a nawet dwóch takich, jednak byłoby to na granicy ryzyka.

*Dzięki Dzikunowi, że w watasze mamy Chodzącego Po Lodzie.* - pomyślał Conn, widząc jak "Lodziarz" wnosi dzieciaka po drabince. Chodzący Po Lodzie był ciągle dla Irlandczyka zagadką. Niewiele mówił o swojej przeszłości, jakoś zdołał zaskarbić sobie zaufanie watahy (o tyle o ile) i jak na filodoxa jest zdecydowanie za tępawy. Wilkołak odnosił wrażenie, że Chodzący Po Lodzie składa się z samych mięśnie, nie to, żeby filodoks nie mógłby tak mieć ... Ale Filodoks to filodoks, strażnik, równowaga, sędzia i te sprawy. A jakoś dziwnie nie pasowała do niego funkcja kogoś kto rozstrzyga spory. Ale pal to licho, może to tylko głupie wrażenie.

Irlandczyk pełną piersią odetchnął pachnącym spalinami, świeżutkim powietrzem. W końcu na mrozie, cudo. Po słowach Leny o płaszczu, Conn palnął się w czoło. Że też sam o tym nie pomyślał. Ten płaszcz i tak nie nadawał się już do noszenia, jako koc będzie dobrze służył, a dzieciak nie zmarznie. Wilkołak podszedł do Chodzącego Po Lodzie, odebrał od niego dziecko i je opatulił szczelnie w przemoknięty, śmierdzący, podarty, niegdyś (pól godziny temu) piękny i drogi płaszcz.

Gdy Jordan wypowiedział słowo "zdrada" serce żywiej zabiło w piersi Conna. Wiedział co to oznacza, znał dobrze historię ludzi jak i garou. Wiedział, czym w historii się to kończyło. Wiedział też kto za tym stał ... Żmij, jego macki sięgały głęboko, dzieląc garou i szczując między sobą. To on doprowadził do wielu bratobójczych wojen i to przez niego upadły Białe Wyjce ...

ŻMIJ! - Wrzasnął koło niego Chodzący Po Lodzie. Conn czuł jak włosy mu stają dęba. Głosy, które słyszał, przerażały, głosy szaleńcze, wściekłe, o intonacji jakiej by nie wydało, żadne stworzenie Gai. Tancerze Czarnej Spirali, przerażający przeciwnicy, odwieczni wrogowie garou, narzędzia zepsucia żmija. Irlandczyk czuł jak strach zostaje zastąpiony wściekłością i odrazą. Ten pomiot trzeba zniszczyć, spalić, zmazać z powierzchni ziemi. Czuł jak bestia w jego sercu wyje skowyt walki. Zabić przeciwnika tylko to się liczyło ...

Jednak wspaniałe plany zdobycia chwały i krwi wrogów zostały brutalnie przerwane przez samego Jordana. Miał wrócić? On? - Nie! - warknął, czujący żądzę krwi, ahroun. Jednak kolejne słowa, Jordana przywróciły mu rozsądek. Jordan był alfą teraz, wydał rozkaz, był o wiele mądrzejszy od nich i stał wyżej w hierarchii. Conn, musiał się wykazać posłuszeństwem i dokończyć misję. Przyszli tu nie walczyć z Tancerzami, lecz po dzieciaka. Zobaczył jak Lena podejmuje tę samą decyzję, jednak rozgorączkowana, wyprowadzona z równowagi, kazała "Lodziarzowi" trzymać dzieciaka. A to przecież tylko Conn i Lena mieli biec, Chodzący Po Lodzie miał szczęście wziąć udział w walce.
- Lena, Chodzący Po Lodzie zostaje - warknął - sami idziemy. - Wcisnął jej, zawiniętego w płaszcz dzieciaka - Trzymaj go dobrze i spierdalamy!

Conn wiedział, że jeśli Tancerze go dopadną, to będzie się godzinami dławić własnym agonalnym krzykiem, błagając Gaję o śmierć. Garou nie mieli litości dla Tancerzy, Tancerze dla garou. Irlandczyk rzucił się za Leną. W drodze szybko przybrał postać glabro, nie ryzykował crinosem, a trochę więcej siły może się przydać. Czym prędzej do parku, tam będą w stanie się obronić. Wilkołak miał nadzieję, że wataha zdąży zatrzymać sługusów Żmija.

[glabro]
Obrazek
Podręczniki za darmo:
Shadowrun 2ed
DnD v3.5
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

Post autor: BlindKitty »

Chodzący-Po-Lodzie

Szybko zdjął ciuchy i schował je do torby. Lata praktyki nauczyły go błyskawicznie ubierać się i rozbierać. Teraz szedł na końcu, bo przez wzgląd na dyskrecję rozbierał się w tyle, żeby nie urazić niczyjego zmysłu estetycznego. Potem stanął na czterech łapach i bez trudu podążył za resztą korytarzem. Futro trochę wprawdzie wybrudziło się od ścian tunelu, ale poza tym wyszedł na tym całkiem nieźle. Ciepłe futro dobrze chroniło przed chłodem, czego nie dało się powiedzieć o ubraniu, które było przystosowane do niższych raczej temperatur. Miał dokupić do zapasowego zestawu jeszcze polar i jakąś ortalionową kurtkę, ale jakoś dotąd nie zdążył.

Kiedy dotarli do drabinki, warknął tylko, że chciałby się ubrać, obrócił się tyłem do reszty, i przybrawszy postać homid szybko wciągnął ubranie, a potem z dzieciakiem na ramieniu wspiął się na górę.

Wraz z Connem owinął dzieciaka w płaszcz. I wydawało się że już nieźle, ale najpierw Jordan powiedział coś o zdradzie, a potem wśród melodii świata rozległa się paskudna, znajoma dysharmonia. Dźwięk Żmija. Spośród kakofonii której źródłem był on sam, pojawił się kolejny nieczysty dźwięk.
- Uwaga! - wskazał ręką na źródło wstrętnego dźwięku.

Tancerze Czarnej Spirali. I co jeszcze miało zamiar się pojawić? Metoryt może w łeb mnie trafi, co?

Nie, jeszcze lepiej, pomyślał. Jordan, na chwilę obecną überalfa, chyba kazał im zwiewać. Alfa to potwierdziła. A beta co? Twierdzi że zwiewać mają tylko on i alfa. Metys wprawdzie był innego zdania - Jordan wyraźnie powiedział że to on ma zamiar tu zostać i sie bronić. Ale w końcu Chodzący-Po-Lodzie raczej nie miał kompetencji żeby samemu decydować. Ustawił się w pozycji która była równie dobra żeby uciekać, jak i żeby rzucić się na przeciwników. Czekał na potwierdzenie jednej albo drugiej wersji.

Jeśli uciekać, to krok przed betą, przyjąć na siebie każdy atak który może na niego spaść. A jeśli zostać i walczyć, to w formie crinos i chroniąc Jordana przed atakami.

[homid]
Ostatnio zmieniony wtorek, 13 listopada 2007, 21:52 przez BlindKitty, łącznie zmieniany 1 raz.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

Post autor: Mr.Zeth »

Dzet:

Teurg w milczeniu podążał za przewodnikiem, słuchając rozmów watahy. Uśmiechał się. Nerwowym uśmiechem, ale jednak. Mają małego i zwijają się stąd, spoza zasięgu wszystkiego, co na nich tu poluje. Odetchnął, gdy wreszcie wydostał się z piwnicy przez okienko. Spojrzał na CPL wyłażącego malutkim okienkiem, w którym ledwo się mieścił. Nie mógł powstrzymać się przed zrobieniem rozbawionej miny.
Obrócił się w stronę przeciwną dźwiękom syren. Przymknął oczy i wyspakajał się, czując jak płatki śniegu padają mu na twarz. Parsknął śmiechem. Pierwsza część zadania wykonana - powiedział Jordan. Sporo emocji jak na jeden dzień...

Gdy usłyszeli głos Tancerzy Czarnej Spirali mózg Dżeta odmówił reakcji, tak był nastawiony na spokój. Przemiana teurga zaszła o kilka sekund później niż powinna. Dżet przeskoczył bliżej reszty watahy, mrugając ślepiami. Dotarło do niego akurat w momencie gdy Lena klepnęła go w plecy. Nie myśląc wiele ruszył we wskazaną stronę mając zielonego pojęcia gdzie tak na prawdę biegnie...

[glabro]
Ostatnio zmieniony wtorek, 13 listopada 2007, 23:35 przez Mr.Zeth, łącznie zmieniany 1 raz.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

Post autor: Ninerl »

Nina "Ninerl"
Myślała przez chwilę nad słowami opiekuna.
-Ktoś nas blokował...- wyszeptała głośno. - Widziałam, tamci, tak to ich sprawka-dodała normalnym głosem.
Następne słowa opiekuna ją tak zaintrygowały, że aż zapomniała o gniewie na niego. "Co on może mieć na myśli?" zastanawiała się.
Szła równym krokiem, ciągle nasłuchując. Kruk był w pobliżu- kazała mu zwracac uwagę na wszystkie zagrożenia.
W końcu dotarli do końca swojej wędrówki.
"Magazyn żywności, aha. I bezdomni. Ciekawe" pomyślała, rozwijając kilka swoich domysłów.
Udało się im wydostać na górę. Chodzący- po-Lodzie był naprawdę niesamowity. Trochę mu zazdrościła takiej siły.
Budynek śmierdział, w dodatku miała wrażenie, że niemytymi ludźmi i przetrawionym jedzeniem. Skrzywiła się- wolała już zapach końskiego gnoju. Drapiezne zwierzęta, do których się zaliczało także ludzi, zawsze miały intensywnie pachnące hmm, odchody i pot. Roślinożercy byli bardziej bezwonni.
Wywęszyła mroźne świeże powietrze, ciągnące od okna.
Właśnie tym okne mieli się wydostac na zewnątrz. Całe szczęście, ze ona nie była wysoka ani gruba. Przecisnęła się na zewnątrz bez większych problemów.
Odetchnęła z zadowoleniem zimnym powietrzem. Co prawda nie była odpowiednio ubrana, ale wytrzyma.
Wreszcie Jordan mógł im coś wyjaśnić- uśmiechnęła się.
Opiekun wyglądał na niepewnego, wręcz zakłopotanego. Nina poczuła napływający niepokój.
"Coś jest nie tak" szepnęła draederen "Nie wie, co ma wam powiedzieć." Nina zgodziła się z nią. Słowa opiekuna wprawiły ją w zdumienie i wściekłość.
- Zdrada!- zasyczała. Coś w jej umyśle zaryczało z wściekłości. " Zabić... zabić..." szepnęło jej do ucha.
Dziewczyna zjeżyła się cała. Cos tu było nie tak...
Tancerze! Wezwała kruka, który odezwał się cichutko.
Smród był już wyraźny. Dziewczynę nieco zemdliło na początku.
Kruk dostał nowe zadanie- znaleźć w miarę bezpieczną ścieżkę, by mogli uciec z tej pułapki. Teraz i natychmiast.
Warknęła ze gniewu. Czemu Jordan powiedział do kogo mają się zwrócić? "Nierozważne. To było nierozważne" cichutki i rozkoszny chichot draederen rozległ się w jej myślach. "Ty jesteś nierozważna" część jej osobowości syknęła. "Niedobrze dla nas"- dodała.
Nina zastanowiła się przez chwilę- może spróbowac namówić jakies duchy, by poprzeszkadzały Tancerzom? Tak, to jest rozwiązanie. Inaczej szybko rozprawią się z Jordanem i ruszą w pościg za nimi. Przemknęła jej jedna myśl -skąd Tancerze wiedzieli o tym wyjściu? "Od kogo" poprawiła się.
Kruk miał lecieć z resztą watahy. Drugi Teurg powinien go zrozumieć.
-Uciekajcie! Ja na chwilę muszę zostać! Conn, wiesz jak wejść do budynku, w razie czego!- nie mogła mu powiedzieć wyraźnie, że ma klucze od jej mieszkania. Żeby dać wskazówki tamtym?
Wyrwała z kieszenie lusterko i wpatrzyła się w nie... Oczywiście, ryzykowała i to bardzo... W Umbrze mogły się czaić zmory i inne destrukcyjne duchy, a sami Tancerze mogli ją rozerwać na strzępy. Miała nadzieję, że mimo to się jej uda...

[homid]
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

Post autor: Deadmoon »

Blade zimowe słońce już dawno zdążyło ukryć się za majestatycznymi szczytami otulonego śniegiem Manhattanu. Ostatnie szaroniebieskie smugi dnia szarpały na horyzoncie granatowe niebo. Noc jednak okazała się nieustępliwa, bezlitośnie połykając desperackie podrygi zmierzchu.

Nie sprzyjało to bynajmniej watasze Niedźwiedziego Pazura. Byli zziębnięci i przemoczeni, wymęczeni nie tak dawną potyczką w King's Lead, w dodatku uraczeni wieścią o rzekomej zdradzie w szczepie, a teraz napadnięci przez krwiożerczych Tancerzy Czarnej Spirali. Stali po kolana w śniegu przed budynkiem dawnego magazynu żywności, otoczeni przerażającymi sługami Żmija. Nawet obecność Jordana, ich niezmordowanego opiekuna, zazwyczaj inspirująca i dodająca otuchy, tym razem na niewiele się zdała. Mentor watahy postanowił stanąć do walki z wrogiem, dając młodym wilkołakom czas na ewakuację do caernu z cenną zdobyczą - ludzkim wybrańcem.

Lena klepnęła w ramię zdezorientowanego Dżeta, wskazując mu kierunek ucieczki. Ten bezgłośnie przytaknął alfie, po czym wziął nogi za pas. Conn nakazał Chodzącemu-Po-Lodzie przekazać przywódczyni trzymane przez siebie dziecko. Metys posłusznie wykonał polecenie, oddając Lenie zawiniętego w płaszcz chłopaka. Dziewczyna objęła dziecko ramionami i, dawszy Fiannie znak do odwrotu, podążyła biegiem za znikającym w ciemnościach Dżetem.
Ahroun raz jeszcze spojrzał na miejsce zasadzki: Jordan kończył właśnie przemianę w formę crinos, będąc otaczanym przez watahę Tancerzy. W sukurs przybył mu Chodzący-Po-Lodzie, który sam także błyskawicznie przeobraził się w ogromną ponad dwumetrową bestię. Na miejscu pozostała również Nina. Wyciągnęła z kieszeni lusterko i rozpoczęła desperacką próbę przebicia Bariery w celu przeniknięcia do Penumbry.
Krew się a Ahrounie zagotowała. Instynktownie pragnął stanąć ramię w ramię z towarzyszami, by wspólnie odeprzeć atak żmijowego pomiotu. Jednak rozkaz Jordana był jasny i wyraźny: ewakuować się, chronić dzieciaka i dostarczyć go Matce Larissie. Fianna odruchowo wydał z siebie warkot niezadowolenia, jednak nie zamierzał zawieść słów opiekuna. Odwrócił się i pognał w ciemność za dwoma lupusami.

* * *

- Żeby tylko starczyło czasu... Na gniew Matki, żeby się udało... - Nina skryła się w cieniu muru, wpatrując się we własne niewyraźne odbicie w kieszonkowym lusterku. Powoli czuła jak jej ciało traci na wadze, pozbywając się materialnych ram. Stopniowo każda jej cząstka rozmywała się, przechodząc w eteryczny stan. Świat wokół niej zamigotał, znak to, że wędrówka na drugą stronę lustra miała wreszcie dobiec końca.
- Gzzzzieeee ssssięę wybhierasssz, ssssłonkooo? - usłyszała nad sobą chrapliwy złośliwy głos. Nim zdążyła cokolwiek zrobić, masywne owłosione łapska chwyciły ją za kark, uniosły nad ziemię i rzuciły kilka metrów do przodu. Dziewczyna upadła twarzą w gruby śnieg, a jej głowa szczęśliwie o centymetry minęła wystające korzenie nagiego, posępnego drzewa. Uderzenie o ziemię było na tyle silne, że na chwilę oszołomiło wilkołaczycę. Wypuściła też z ręki swoje lusterko, które zapewne utonęło w jednej z licznych śnieżnych zasp.

Wściekły albinos, zakończywszy przemianę w ogromną śnieżnobiałą bestię, ruszył na odsiecz otoczonemu przez Tancerzy Jordanowi. Rzucił się na grzbiet czarnej, gęsto porośniętej futrem postaci w formie crinos, wbijając śmiercionośne szpony w kręgosłup przeciwnika. Pomiot Żmija uniósł głowę, wyjąc przeraźliwie z bólu. Wierzgnął ciałem, zrzucając z siebie Milczącego Wędrowca i stanął z nim pyskiem w pysk. Dopiero teraz albinos miał okazję spostrzec z jak paskudnym wrogiem dane mu było walczyć. W przeciwieństwie do reszty ciała w całości porośniętej gęstym kruczoczarnym futrem, głowa Tancerza była całkowicie pozbawiona sierści, a gdzieniegdzie - również skóry, ukazując stwardniałe mięśnie i ścięgna. Wilkołaczy sługa Żmija przypominał groteskowego sępa, stając się jego przerośniętą, dwunożną karykaturą.
Wróg uderzył nagą czaszką prosto w pysk filodoksa, pozbawiając go kilku zębów. Po żuchwie albinosa spłynęła smużka ciepłej krwi, zabarwiwszy śnieg pod stopami wilkołaków.

W odpowiedzi Milczący Wędrowiec pochylił się do przodu i z ogromną siłą uderzył przeciwnika w tors, wyszarpując pazurami spory kawał ciała wraz z gęstą kupą futra. Tancerz zasyczał i usiłował ugryźć albinosa w ramię. Ten jednak okazał się szybszy, uchylił się w prawą stronę, i zdzielił sługę Żmija z całej siły w wygięty kark. Uderzenie posłało "sępa" kilka metrów w przód, a jego niefortunny lot zakończył się na ceglanym murze.

- Wrrarghhh! - usłyszał za sobą metys i w tej samej chwili dosięgnęło go silne cięcie, któremu towarzyszył metaliczny podźwięk. Rozcięte ścięgno pod udem powaliło Chodzącego-Po-Lodzie. Rana paliła żywym ogniem. Upadł w śnieg, a desperacki unik pozwolił albinosowi uniknąć pewnej śmierci: wilkołak odtoczył się w ostatniej chwili, a w miejsce, gdzie przed sekundą znajdowała się jego głowa, wbiło się wielkie metalowe ostrze; srebrzysty kawałek metalu, skąpany teraz w jego krwi.

Wielki Klaive wzniósł się ponownie w powietrze. Milczący Wędrowiec widział ogromną umięśnioną łapę unoszącą broń i szykującą się do ponownego ataku. Posklejane od śniegu oczy zamazywały obraz, lecz przez mgłę mógł dostrzec postać swego oprawcy. Nad nim stała w lekkim rozkroku bestia crinos płci męskiej. Przeciwnik miał na nogach skórzane spodnie, nabijaną ćwiekami skórzaną uprząż na klatce piersiowej. Na nadgarstkach wisiały kolczaste pieszczochy, a takaż obroża zdobiła jego masywną szyję. Przebite okrągłymi kolczykami sutki wilkołaka łączył srebrny łańcuch. Przez jego pysk przebiegała paskudna szrama, a na lewym oku nosił ćwiekowaną przepaskę.
Tancerz uniósł ostrze Wielkiego Klaive'a, po czym opuścił wprost na albinosa, zamierzając pozbawić go życia. Chodzący-Po-Lodzie, unieruchomiony palącym bólem promieniującym ze zranionej nogi, nie miał wystarczająco wiele sił, by wykonać zgrabny unik. Nawet desperacka próba przywołania furii spełzła na niczym: bestia co prawda budziła się do walki, lecz przeciwnik był zdecydowanie szybszy.
Milczący Wędrowiec zamknął oczy i zacisnął zęby. Miał przynajmniej świadomość, że odejdzie w chwale, tocząc bohaterską walkę z pomiotem Żmija.

Jego pysk i zmrużone oczy pokryła ciepła posoka.

* * *

- Szybciej! - krzyknął Dżet, słysząc, a po chwili również widząc biegnącą za sobą Lenę. Dziewczyna trzymała w objęciach nieprzytomne dziecko. Wyglądała teraz jak uchodząca przed wojną ofiara z czarno-białych kronik filmowych. Czuła się w zasadzie niewiele lepiej, była wyczerpana, pragnęła odpoczynku. Nie przywykła do tak męczącego wysiłku w, bądź co bądź, obcej dla siebie ludzkiej formie. Gdyby tylko mogła, zmieniłaby się w formę lupus, a wtedy mogłaby biec jeszcze przez wiele godzin. Jednak musiała pilnować dzieciaka, a w formie wilka nie byłaby w stanie utrzymać go w pysku w bezpiecznej pozycji. Ryzykowałaby uszkodzenie ciała wybrańca, a nawet upuszczenie go po drodze.
Za alfą i omegą biegł również coraz bardziej zmęczony Conn. Starał się nie stracić lupusów z oczu; w formie glabro jego węch był zbyt słaby, by podążać za ich zapachem. Ciemność zapadającej nocy ograniczała widoczność ledwie do kilku metrów.
Na domiar złego Fianna słyszał za sobą niepokojące dźwięki. Wsłuchał się w nie czujniej i omal nie krzyknął z wrażenia.
Pogoń! Za trójką wilkołaków z dzieckiem został wysłany pościg. Ahroun nie widział ich, lecz słyszał nadciągające złowrogie syki i warczenie. Gdyby był lupusem, po samym odgłosie łap zanurzających się w śniegu mógłby określić liczbę przeciwników. Lecz nie posiadał takich zdolności i jedyne co mógł teraz zrobić, to przyspieszyć ucieczkę i ostrzec towarzyszy na przodzie.
- Lena! Dżet! - Krzyknął donośnym basowym głosem. - Przyspieszcie! Tancerze biegną za nami!

Cała trójka biegła w wysokim po kolana śniegu, przeciskając się wśród nieregularnie rosnących nagich drzew. W oddali majaczyła miejska łuna, rozświetlając horyzont na bladopomarańczowo. Biegnący na czele Dżet dostrzegł na jej tle kilkaset metrów przed uciekającymi niewyraźny zarys zabudowań. Jako zrodzony z wilka nie do końca orientował się w specyfice ludzkiego świata, lecz jego obecny stan wiedzy pozwolił ocenić budynki jako bliżej nieokreślony kompleks przemysłowy. Zdawał się zajmować całkiem sporą powierzchnię i najprawdopodobniej otoczony był siatkowym ogrodzeniem.

* * *

- Głupcze.... Co tu jeszcze robisz?... Czy nie kazałem wam uciekać...? - Gdy Chodzący-Po-Lodzie otworzył ponownie oczy, ujrzał zza czerwonej mgiełki wpatrzone w siebie wściekłe spojrzenie ciemnografitowej bestii. Jordan, jak trafnie po zapachu rozpoznał metys, klęczał nad albinosem, podparłszy się dłońmi obok jego ciała. Z jego grzbietu wystawało ostrze Wielkiego Klaiva, a w tle Milczący Wędrowiec rozpoznał kontury Tancerza, który nieomal pozbawił go życia.
- Na co... na co... czekasz?! - wycharczał opiekun, wyraźnie opadając z sił. - Zabieraj dziewczynę spod drzewa... i zmiatajcie... stąd. Za tamtymi... ruszyła pogoń... nie wiem jak liczna... Co najmniej... czworo... ale może być więcej...
Zaniósł się kaszlem, a z pyska wypłynęła mu krew zmieszana z gęstą śliną.
- Ruszaj! ... Na..tychmiasttt....
Jordan resztką sił odepchnął albinosa kilka metrów w bok, a sam poderwał się i uderzył ciałem w Tancerza dzierżącego Wielkiego Klaive'a.
Chodzący-Po-Lodzie podniósł się niezgrabnie ze śniegu. Rana na nodze wciąż paskudnie bolała i broczyła krwią. Jednak wiedział, że nawet jeśli zostanie tutaj i będzie dalej walczyć, to mimo jego bohaterskiej postawy - a być może nawet chwalebnej śmierci - wataha Niedźwiedziego Pazura nadal narażona będzie na śmiertelne niebezpieczeństwo. Dlatego postanowił udać się za przyjaciółmi i ścigającymi ich Tancerzami, by wspomóc towarzyszy w potrzebie.
Podbiegł do drzewa lekko utykając i podniósł z ziemi odzyskującą właśnie przytomność Ninę. Zarzucił ją sobie na ramię i ruszył w ciemność, za zapachem swojej watahy i smugą Żmija. Odgłosy walki za jego plecami powoli dogasały.
Kiedy odwrócił się, by spojrzeć na pole bitwy po raz ostatni, ujrzał grafitowe ciało Jordana wleczone przez dwójkę Tancerzy gdzieś w ciemność.

Metys uniósł pysk i rozdzierający serca skowyt dobył się z jego gardła.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

Post autor: Ninerl »

Nina "Ninerl"
Skocentrowana całkowicie na zadaniu, ledwie zarejstrowała czyjes syczące słowa. Chwilę potem leciała w powietrzu. Wylądowała twarzą w śniegu i przez chwilę świat jej wirował. Potem otrząsnęła się i przez chwilę oddychała głęboko, chcąc wstać.
Chwilę potem poczuła jak ktoś ją podnosi. Zapach futra i krwi zaatakował jej nos. Zauważyła, jak wilkołak spojrzał na nią krwawymi ślepiami. Chodzący- po- Lodzie, to musiał być on.
Kilka kroków później, gdy właśnie chciała powiedzieć, by ją postawił, metys zawył.
-Zamknij się!- zasyczała. - Właśnie nakierowałeś ich na nas!- po chwili zreflektowała się i dodała. - Poźniej będziemy opłakiwać Jordana, teraz doceńmy jego poświęcenie- coś ścisnęło ją w gardle. - Postaw mnie, mogę już sama biec.- stanęła w miarę pewnie na nogach i zaczęła biec razem z nim.
- Jesteś ranny!- szepnęła. - Niech to cholera, gdy znajdziemy chwilę oddechu spróbuję coś zrobić. Trzeba znaleźć resztę.- powęszyła z przyzwyczajenia w powietrzu. Potem nawiązała połączenie z krukiem. Szybko nakierował ją na cel.
-Chodzący, za mną!- syknęła cicho. -Postaraj się nadążyć!- była lżejsza od niego i nie zapadała się tak w śniegu.

[homid]
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

Post autor: WinterWolf »

Lena Horne, Dżet i Conn

Conn, który nie dźwigał ciężaru, poganiany odgłosami pościgu dopędził Wsłuchującą Się W Wiatr i Dżeta mknących ile sił w nogach w głębokim śniegu. Ta sytuacja nie podobała mu się nic a nic. Tak to jest jak się wsadzi łapę między drzwi a futrynę ...
- Hispo! Dżet niech trzyma smarkacza! Utrzymasz ich obu! - rzucił zdyszany Conn dopadając do nich. Dziewczyna bardzo szybko załapała o co chodziło becie. Musiała przyznać, że nie jest to głupie i na dodatek mogło być ich ostatnią nadzieją na umknięcie Tancerzom. Jeśli ona i Conn będą wiać pod postaciami prawie-wilka, to będą mieli szansę umknąć. Skinęła głową. Umiała docenić i zaakceptować cudze pomysły w przeciwieństwie do wielu mężczyzn o przerośniętym ego…
Lena podała chłopca Dżetowi.
- Trzymaj go! Zmień formę! Homid! - rzuciła stanowczo po czym sama zaczęła przemianę w postać hispo. Przed towarzyszami po chwili stała wielka, czarna wilczyca o zmierzwionym, gęstym futrze, ze srebrnymi znakami na pysku i przy nosie. Już ułamek sekundy po przemianie rozległo się potężne wycie. To z głębi olbrzymich płuc, alfa wydała z siebie przerażający Zew Dzikuna. Lena uniosła wysoko łeb, wyjąc i wkładając w to całe swoje serce (i nabyte od duszków umiejętności). Umożliwiła Dżetowi ulokowanie się na jej grzbiecie, tak, by było mu wygodnie trzymać dzieciaka. Wilkołak pod postacią homida wraz z dzieckiem nie ważyli tak wiele… Zwłaszcza dla bestii jaką się teraz stała. Czuła jak przez jej ciało przepływają fale mocy i uniesienie ...
*Trzymaj się mocno!* odezwała się w pełnym warknięć języku garou.
Dżet w milczeniu i sprawnie wykonywał polecenia. To umożliwiło mu skupienie się na czymś innym niż powoli ogarniający go strach. Wsiadł na alfe i chwycił się jej mocno, trzymając dziecko między nią, a sobą za pomocą drugiej reki. Mogło być ciężko...
*Trzymaj mocno, ściśnij kolana, nie puszczaj bo zagryzę!* rzuciła szczerząc przy tym kły zdenerwowana. Kątem oka widziała Conna, który również już zmienił postać. Zmienił się w wielkiego, większego niż Lena potwora. Wielkie, masywne, ćwierćtonowe, porośnięte czerwono-czarnym futrem cielsko, błyszczące jak latarki, zielone, unoszące się na wysokości ponad półtora metra oczy... Irlandczyk przez chwilę poczuł się niezwyciężony ... A potem przypomniał sobie kto ich ściga ... Lena puściła się biegiem, starając się pędzić jak najszybciej tylko pozwalało jej zmęczenie i głęboki śnieg. W tej postaci powinno być o niebo łatwiej. Tancerze nie mogli ich dopaść! Dżet trzymał się najmocniej jak umiał i pilnował, by dzieciak nie spadł. Uważał przy tym, by nie pozbawić wilczycy tchu uściskiem kolan (znaczy nie zmieniał postaci na nic silniejszego). Lena miała nadzieję, że gdzieś tutaj w pobliżu są jacyś garou którzy odpowiedzą na jej Zew... Chociaż nawet jeśli się tak nie stanie to przynajmniej Tancerze powinni czuć się nieswojo... Ale to również tylko była nadzieja... Jordan, ich opiekun wydał ścisłe polecenie i ona zamierzała je wykonać co do joty! Tym bardziej, że teraz na wspomnienie tego zawsze dodającego im otuchy mężczyzny, nie wiedzieć czemu sierść zjeżyła jej się na grzbiecie. Coś było nie tak, ale wilczyca nie miała czasu zastanawiać się co…
Conn został odrobinę w tyle w charakterze tylnej straży.


[Lena - Hispo
Dżet - Homid
Conn - Hispo]


Post - wersja ukończona, już maczałem w nim paluchy i trochę go przeedytowałem - fds.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

Post autor: BlindKitty »

Chodzący-Po-Lodzie

Tylko spokojnie, powiedział sobie.
- A wszelkie cierpienie przysięgam znosić w milczeniu - wymruczał pod nosem. Wiedział że Luna usłyszy, i że ból odpłynie. Urodzony pod półksiężycem, umiał pozbywać się bólu z ciała. Zraniona noga wciąż przeszkazdała w biegu, ale już o wiele mniej.
- Musimy ich dogonić, mała - warknął ostro do Niny. Być może był nikim, ale w takiej sytuacji jak teraz musiał przejąć ster. - Lupus i ścigamy! - rzucił, opadając na cztery łapy i startując do biegu. W języku Garou dodał jeszcze - Jak dorwiemy Tancerzy, to omiń ich i dogoń resztę watahy.

Pędził równo z Niną. Był praktycznie pewien, że okaże się wolniejsza od niego. Szczupłe stworzenia, których kształt przyjmowali Milczący Wędrowcy, były najszybszymi z lupusów; on nie chciał jednak zostawiać jej samej. Nie wiedział jak szybcy są Tancerze, a być może ci, którzy nie masakrowali teraz Jordana, rzucili się za nimi w pościg. Wolał nie ryzykować zostawiania jej samej. Tam był Dżet, Conn i Lena, miał nadzieję że dadzą sobie radę; osobiście jednak czuł się odpowiedzialny za Ninę, i nie miał zamiaru zostawiać jej w tyle.

[lupus]
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

Post autor: Deadmoon »

Zarys dużego, rozległego kompleksu przemysłowego coraz wyraźniej majaczył przez uciekającymi wilkołakami, wynurzając się wprost z oleistej czerni zimowej nocy. W nozdrza Leny uderzyła ostra woń skorodowanego metalu, smaru, nafty i spalenizny. Znała te zapachy odkąd zaczęła bywać w mieście i potrafiła rozróżnić każdy z osobna, lecz wszystkie budziły u niej naturalny wstręt.
Alfa pędziła teraz w głębokim śniegu pod postacią monstrualnego prawie-wilka. Na jej grzbiecie siedział Dżet pod postacią człowieka, wczepiony kurczowo w długą sierść wilczycy. Tempo narzucone przez Lenę i nierówne, pełne przeszkód podłoże powodowały, że teurg co chwila wyskakiwał kilka centymetrów w powietrze, z ogromną trudnością starając się utrzymać równowagę. Co gorsza, musiał jednocześnie utrzymać na grzbiecie wilczycy ciało nieprzytomnego dzieciaka, które co chwila zsuwało się to z jednej, to z drugiej strony.
Kilkadziesiąt metrów za lupusami biegł Conn, który dobrowolnie zdecydował się opóźniać ścigających watahę Niedźwiedziego Pazura Tancerzy Czarnej Spirali. Fianna również przybrał formę hispo, straszliwego prawie-wilka, który doskonale łączył w sobie szybkość lupusa oraz wytrzymałość crinos. Conn słyszał za sobą sapanie i powarkiwanie sług Żmija, ściganych od ścigających dzieliło niecałe sto metrów. Beta robił co mógł, by utrzymać tempo biegu, jednak poruszanie się w ciemności wśród sękatych drzew i w głębokim śniegu nie należało do najłatwiejszych zadań.

Tymczasem Chodzący-Po-Lodzie pomógł Ninie wstać, po czym nakazał jej przybrać postać wilka. Wciąż odczuwał silny ból rozlewający się po całym ciele ze zranionego podudzia. Jednak urodzony pod półksiężycem od najmłodszych lat przygotowywany był, by radzić sobie z cierpieniem fizycznym. Zacisnął zęby, skoncentrował się na źródle bólu, po czym jego ciało ogarnęła kojąca fala ciepła. Rozpalona rana nieco przygasła, co pozwoliło metysowi skoncentrować się na biegu.
Nina, choć niechętnie, zgodziła się jednak z jego planem. Należało jak najszybciej dotrzeć do pozostałych członków watahy, tym bardziej, że Kruk wysyłał wilkołaczycy niepokojące sygnały. Do tego właśnie najlepiej nadawała się forma wilka, jako najszybsza i najlżejsza.

Biegnący na przodzie Lena i Dżet musieli nieco zwolnić, gdyż szaleńcze tempo groziło zsunięciem się dziecka z wilgotnego futra Czarnej Furii. Ponadto zaczął zmieniać się krajobraz: zbliżało się wysokie siatkowe ogrodzenie zabudowań przemysłowych, drzewa się przerzedziły, za to coraz więcej wyrastało spod śniegu hałd gruzu, porzuconych kawałków metalu, zwojów drutu, pozostałości po betonowych fundamentach. Warunki te wymusiły na alfie większą ostrożność, gdyż o kontuzję teraz wcale nie było trudno.

Mniej szczęścia miał Ahroun. Z trudem wyminął wyrosły spod śniegu sporych rozmiarów kamień, lecz wskutek niefortunnego manewru uderzył prawym barkiem w drzewo, niemal je ścinając. Odbił się od pnia, lecz nie zdołał utrzymać równowagi. Przednie łapy wilkołaka zaryły głęboko w śnieg, zahaczając pazurami o zmrożoną na kość ziemię. Tylna część ciała hispo wierzgnęła, wzbijając przy tym chmurę śniegu. Ahroun przewrócił się przez głowę i pokoziołkował kilka solidnych metrów do przodu. Zatrzymał się w zaspie pod drzewem, do połowy przysypany lepkim białym puchem. Otrzepał się ze śniegu i zerwał na cztery łapy. W tym właśnie momencie usłyszał niepokojący odgłos, zbliżający się do niego z ogromną szybkością.

W ułamek sekundy później dostrzegł ogromny pień drzewa nadlatujący prosto w jego stronę. Z ledwością zdążył zareagować i uskoczyć w bok. Jednak nie uniknął zderzenia z pociskiem. Wielki pniak minął co prawda łeb hispo, ale trafił go w bok, tuż poniżej grzbietu. Siła uderzenia była tak duża, że na chwilę pozbawiła Conna oddechu i równowagi, a on sam wydał z siebie krótki skowyt bólu.
Fianna ponownie wygramolił się ze śniegu, warknął ze złością i przymierzył się do dalszego biegu. Nim jednak to nastąpiło, ze swojej lewej strony usłyszał złowrogi warkot i ciemnoszara bestia, również w formie hispo, rzuciła się w jego stronę. Niemal w tej samej chwili na miejscu zjawiło się jeszcze kilka plugawych postaci.

Conn samotnie stanął oko w oko z rozwścieczoną watahą Tancerzy Czarnej Spirali.

- Słyszałaś to? - krzyknął Dżet wprost do ucha wilczycy, kiedy w powietrzu rozległ się skowyt ahrouna. Choć nie mogła w tej formie porozumiewać się ludzką mową, doskonale zrozumiała słowa teurga. Rzeczywiście, mogła przysiąc, że z tyłu za nimi dzieje się coś niepokojącego.

- Słyszałeś to? - warknęła Szept Półcienia do Chodzącego-Po-Lodzie, kiedy w powietrzu rozległ się skowyt ahrouna. Metys odpowiedział twierdząco, czując, że spełniają się jego obawy.

* * *

Co uczyni alfa watahy Niedźwiedziego Pazura? Czy zdecyduje się wypełnić rozkaz i za wszelką cenę dostarczy dziecko do Matki Larissy? Czy postanowi pomóc towarzyszowi, ryzykując tym samym życie wybrańca?
Jak wykorzystają sytuację Chodzący-Po-Lodzie i Szept Półcienia, wiedząc, że niedaleko przed nimi wataha Tancerzy Czarnej Spirali prawdopodobnie nawiązała walkę z watahą Niedźwiedziego Pazura? Jaką taktykę przyjmą, zdając sobie sprawę z faktu, iż zostawili za sobą przynajmniej dwójkę plugawych garou?
Co uczyni Conn, samotnie stawiając czoła złowieszczym sługom Żmija?

Misja podopiecznych Niedźwiedzia zdaje się wisieć na włosku. Czy uda im się wykonać okupione do tej pory stratami zadanie?
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Zablokowany