* * *
- Czy wszystko już przygotowane? - zapytała, kiedy usłyszała za sobą skrzyp otwieranych drzwi, zanim wchodzący mężczyzna zdążył się jeszcze odezwać.
- Tak, Caroline. Wszystko zapięte na ostatni guzik.
Kobieta tajemniczo uśmiechnęła się. Jednak przez jej twarz przemknął cień zaniepokojenia.
- A tamci? O ich ruchach coś wiadomo? - spojrzała rozmówcy prosto w oczy, jakby próbując wydobyć z niego odpowiedź samym tylko wzrokiem.
Mężczyzna drgnął.
- No, więc... - wystękał, a na czoło wystąpiły mu perliste krople potu.
- Więc? - kobieta groźnie zniżyła ton. Prawą dłoń zacisnęła pod blatem biurka w pięść. W jej ciemnych oczach zapełgały płomyki gniewu.
Rozmówca struchlał. Spuścił wzrok, wbijając go gdzieś pomiędzy swoje buty, bezwiednie śledząc spacerującego po jasnym dywanie pająka. Zagryzł wargę, usiłując znaleźć odpowiednie słowo.
- Więc? - powtórzyła kobieta, tym razem głośniej i groźniej. Jej uszminkowane usta nabiegły krwią, pogłębiając kontrast z jasną, porcelanową cerą.
- Nasi ludzie dostrzegli zamieszanie, jakby podekscytowanie u tamtych. Podejrzewamy, że w jakiś sposób posiedli te same informacje, co my i zamierzają je wykorzystać - mężczyzna wymówił słowa jednym tchem, niczym uczniak na szkolnym apelu wcześniej wyuczoną kwestię.
- Rozumiem - głos kobiety nieco się uspokoił. Poprawiła kołnierz eleganckiej bluzki, zwracając uwagę rozmówcy na swój dekolt. - I, jak mniemam, postarałeś się o szybkie działanie, w celu ubiegnięcia tamtych?
- Prawdę powiedziawszy - odparł mężczyzna lekko speszony - właśnie miałem wykonać kilka telefonów...
Urwał w pół zdania, kiedy kobieta wymierzyła mu siarczysty policzek.
- To na co jeszcze czekasz, idioto! - krzyknęła, kipiąc ze złości. - Zejdź mi z oczu!
* * *
Nowy Jork, 11 lutego 2007 r.
Jordan czekał już dobrą godzinę. Co chwila nerwowo spoglądał na elektroniczny wyświetlacz, na którym minuty, jak na złość, zmieniały się bardzo leniwie. Stał na uboczu, opierając się o umazany markerami filar. Przed nim wciąż przemykały ludzkie sylwetki: przygarbione w pośpiechu, przemarznięte i zmoczone lepkim śniegiem kształty, posłusznie pełznące według wyświetlonych na tablicach informacji. Kolejki metra, toporne metalowe gąsienice, beznamiętnie drążyły półmrok podziemnych tuneli, upiornie łypiąc na boki oczami świateł, każdorazowe przybycie oznajmiając dzikim piskiem zmęczonych kół.
Jordan nie lubił takich miejsc - zatłoczonych, głośnych, niby anonimowych, a pozbawionych poczucia prywatności. Prawdę powiedziawszy w ogóle nie przepadał za publicznym pokazywaniem się. Preferował zaciszne kąty, w których mógł zaszyć się z dobrą książką i termosem aromatycznej kawy, bezwstydnie rozkoszując się samotnością. Fabian, kumpel z pracy, nazwał to jakąś fobią. Jordan nawet z ciekawości sięgnął po podręcznik do psychologii, by dowiedzieć się o tym czegoś więcej. Diagnoza nie pozostawiała złudzeń: ochlofobia z łagodnymi elementami agorafobii.
"Bzdura" - pomyślał, odkładając książkę na półkę i zabierając płaszcz z bibliotecznej szatni. "Co taka mądra, profesorska głowa może wiedzieć o życiu samotnego wilka w wielkim mieście?"
Nie dopuszczał do siebie myśli, że jest chory. Owszem, jest inny niż otaczający go ludzie. Bardziej wycofany, ceniący sobie prywatność. Ale na pewno nie upośledzony społecznie, jak chciałby tego książkowy autorytet.
- Przepraszam, że kazałem ci czekać, Dżej - odezwał się głos z lewej strony, wyrywając Jordana z chwilowego odrętwienia.
- Witaj, Sean, miło cię *wreszcie* zobaczyć - odparł lekko zirytowany, celowo akcentując słowo. - Widzę, że nawet paskudna pogoda nie popsuła ci humoru.
Sean skwitował uśmiechem ironiczną uwagę kolegi. Zdawał sobie sprawę z uprzedzeń Jordana i jego niechęci do głośnych, zatłoczonych miejsc. Między innymi z tego właśnie powodu wybrał stację metra jako miejsce spotkania. Cóż, może to i złośliwe z jego strony, lecz młodszy w hierarchii musi wiedzieć, kto jest górą.
- Jordan, czasu jest niewiele, więc musimy się spieszyć. Licho nie śpi, a ściany mają uszy.
Po tych słowach Jordan z niepokojem rozejrzał się wokół siebie. Zmarszczył brwi, a kąciki jego ust nerwowo się poruszyły.
- Chłopaku - Sean poklepał go po plecach, podobnie jak ojciec pocieszający syna po przegranym meczu w szkolnej lidze - nie denerwuj się tak. Przed tobą wielki dzień, ale nie jesteś sam. Reszta szczepu będzie cię obserwować, w razie potrzeby służąc pomocą.
Jordan uśmiechnął się, z ulgą spoglądając wysokiemu, lekko łysiejącemu szatynowi w mądre, spokojne, opanowane oczy. Migające blade światło jarzeniówki nadawało im barwę przydymionej stali.
- Sean - mężczyzna wymamrotał niepewnie - jacy oni są? Co możesz o nich mi powiedzieć?
Wysoki, schludnie ubrany szatyn ciepło zachichotał. Położył dużą, ciężką dłoń na ramieniu młodszego rozmówcy.
- Synu, twoje wątpliwości rozwieją się już za kilka godzin. - Odparł spokojnie głosem dodającym zdenerwowanemu Jordanowi tak potrzebnej otuchy. - Matka Larissa powiedziała, że są... - tu urwał na sekundę. - Dziwni.
- Dziwni? - mężczyzna zapytał zdumiony, podejrzliwie spoglądając na Seana.
- Może źle to ująłem - zreflektował się szatyn. - Nie dziwni, a inni. Trochę zagubieni, trochę niedopasowani, trochę nieprzewidywalni. Nie mniej jednak zdolni.
Odkaszlnął, zasłaniając usta dłonią.
- Uwierz, Matka Larissa potrafi ocenić potencjał młodzieży. Jest przekonana że oni nadają się do tego zadania. W pewien sposób pasują do ciebie, do twojej - w oku Seana zagościł żartobliwy płomyk - potrzeby prywatności. Nikt nie wątpi, że uda wam się znaleźć wspólny język.
Jordan spuścił wzrok na klapy płaszcza swojego mentora. Na jego twarz wypłynął delikatny uśmiech.
- Zatem, Sean, trzymajcie za mnie kciuki. Będę na bieżąco informował szczep o ich postępach.
* * *
Piękne Panie, przystojni Panowie, szanowni Gracze!
Z dniem dzisiejszym ruszyła przygoda do z dawna oczekiwanego Wilkołaka: Apokalipsy.
Liczę, że razem uda nam się miło spędzić czas poświęcony grze, wspólnymi siłami kreując pełną atrakcji, silnych emocji, miejscami wzruszającą, a miejscami śmieszącą opowieść.
Proszę o zastosowanie się do pewnych zasad, obowiązujących na sesji:
1. Piszemy posty zawierające przynajmniej kilka zdań. Nie oczekuję wypracowań, bo mogą czytelnika zanudzić, ale zbyt krótkie opisy także nie będą mile widziane.
2. Szanujemy język ojczysty i staramy się nie dokonywać brutalnych na nim gwałtów. Dlatego piszemy poprawnie gramatycznie, przestrzegając (przynajmniej z grubsza) zasad ortografii i interpunkcji. Osoby mające z ortografią problemy znajdą, jeśli nie w domu, to w Internecie słowniki lub inne użyteczne narzędzia, zdolne sprawdzić pisownię.
3. Trzymamy się wytyczonej przez przygodę konwencji. Nie psujemy klimatu głupawymi uwagami i rozmowami nie na temat. Wszelkie nie związane z sesją wypowiedzi proszę kierować do Narratora lub pozostałych Graczy wyłącznie drogą prywatnej korespondencji.
4. Na początku każdego posta zamieszczamy imię(ona) swojej postaci, by uniknąć chaosu na forum. Oczywiście, zgodnie z regulaminem Tawerny, nie spamujemy, czyli nie piszemy jednego posta po drugim. W razie potrzeby istnieje narzędzie edycji, za pomocą którego można zmienić swoją wypowiedź.
5. Wszyscy grający są na równych prawach, więc nie będę tolerować przejawów jakiejkolwiek dyskryminacji ze strony bardziej doświadczonych Graczy.
6. Narrator zastrzega sobie prawo usunięcia Gracza nagminnie niestosującego się do powyższych punktów, w razie potrzeby konsultując się w tej sprawie z pozostałymi grającymi.
Regulamin regulaminem, a życie życiem. Pewne zasady muszą obowiązywać, jednak przede wszystkim liczy się dobra zabawa. Dlatego, jak długo ewentualne odstępstwa od regulaminu nie będą utrudniać rozgrywki, wykażę się cierpliwością i wyrozumiałością.

Jak zostało wcześniej zapowiedziane, dzisiaj - 12 sierpnia 2007 o godz. 21.30 odbędzie się spotkanie informacyjno-organizacyjne dla Graczy. Bardzo proszę o pojawienie się we wskazanej porze pod TYM adresem.
Póki co proszę nie odpisywać w tym temacie.