[Świat Mroku] Chicago

Re: [Świat Mroku] Chicago
Anna Barbara "Ouzaru"
"Łowcy" - pomyślała i chwile później szybkim ruchem zmieniła książki na swoją kolekcję broni. Wiedziała, jak jej używać, choć większość osób uważała, że Bractwa Rycerskie uczą głupot. Cóż, możliwe, że się mylili, Ouzaru miała to niedługo sprawdzić. Spakowała jeszcze skrzypce i kasety ze swoją muzyką, coś do 'założenia na tyłek' i po jakiś trzech, może czterech minutach zeszła na dól. Kiedyś nie lubiła zmian i na samą myśl o przełożeniu czegoś w inne miejsce robiło jej sie słabo. Dzisiejszej nocy jednak zaszła jakaś zmiana. ON powrócił do niej...
"Tak bardzo mi Go przypomina swoim zachowaniem, że..." - zamyśliła się, lecz sama nawet nie wiedziała, jak dokończyć swą myśl.
Przy drzwiach zapięła sobie na ramieniu pasek z trzema nożami do rzucania, przykryła krótkim rękawem i zgarnęła ze stoliczka swoją torebkę, z której rzadko korzystała. Były tam jakieś perfumy i bzdety do makijażu. Nic istotnego, ale czuła, że chyba w końcu zacznie tego używać. Tak dla lepszego efektu.
Cicho podeszła do auta i Dedal otworzył jej bagażnik, by mogła tam wrzucić swoje rzeczy. Na twarzy kobiety zagościł przyjemny uśmiech, gdy tylko spojrzała się na wampira. Od razu było widać, że polubiła gościa. Musiałą być chyba masochistką...
Dedal przekręcił kluczyki, odpalił samochód i ruszył. Spodziewała się pewnie pisku opon, bo spojrzała się na niego. On tylko spochmurniał dając jej do zrozumienia, że na wielu rzeczach się jeszcze dziś zawiedzie.
Jechali przez kilka minut i widać było, że opuścili centrum. Wokół wyrosły szare budynki, które nie mogły się równać z potężnymi drapaczami chmur. Jednak w okolicy było coś magicznego... Neony świeciły na czerwono, a pod staromodnymi latarniami stały skąpo ubrane ladacznice. Mało która z nich była atrakcyjna, może to dlatego wampir na żadną nie spoglądał. A może po prostu nie był głodny. Bar stał tam obok baru, a pijane gromady stały przed takimi przybytkami wyjąc do księżyca czy śmiejąc się głośno, najczęściej zupełnie bez powodu. Ich krew była wyjątkowym rarytasem dla dwójki drapieżców, gdyż oprócz wymaganego posiłku, zapełniała także alkoholowe uniesienie. Coś jak piwo z witaminami.
Przystanęli pod jedną z latarń, tuż obok małego baru z czerwonym neonem, na którym widniał symbol krzyża. Dedal spojrzał się na swoją towarzyszkę jednocześnie odpinając pasy.
- Na pewno jesteś głodna... A ja myślę, że to idealna pora, by coś przekąsić! Co wybierasz - kurwę czy pijaka?
Myśląc o młodej, ładnej kobiecie Ouzaru oblizała lekko usta. Niestety nie dostrzegała tu żadnej, chyba łatwiej przyszłoby jej znaleźć jakiegoś smakowitego mężczyznę...
- Zobaczymy w trakcie, mam wybredny gust - odpowiedziała i bez niepotrzebnej zwłoki wysiadła.
Czarne satynowe spodnie opinały mocno zgrabne pośladki Anny, a krótka bluzka ukazywała piękny brzuch o miłym dla oka kształcie. Buty na dość wysokiej koturnie jakoś bardziej do niej pasowały niż szpilki i na pewno były wygodniejsze, gdy przychodziło do biegania.
Wampir uśmiechnął się do siebie również opuszczając samochód. Gdy wychodził, rzucił jeszcze troskliwe spojrzenie swojej katanie, czekającej na tylnym siedzeniu Merca.
Ta cześć Chicago była o tej porze pełna przeróżnych mętów. I na takich właśnie lubił polować. W końcu oddawał przysługę społeczeństwu, czyż nie?
Przed nimi wyrosła grupka młodych punków żłopiących jakiegoś taniego jabola kryjąc się w zaułku. Obok, leżąc na ziemi, przyglądał się im jakiś bezdomny. Pewnie się zastanawiał czy odejść i szukać innego miejsca na spanie, czy może zostać. Może go poczęstują.
Niedaleko dalej jakaś chuda panienka z różową peruką, ubrana w dżinsową kurtkę i obdartą dżinsową sukienkę, dyskutowała z klientem o cenie usługi. Jej rajstopy były zauważalnie stare, gdyż więcej niż jedna dziura ujawniała się sprytnemu oku wampirzycy. Nic tylko wybierać.
- Życzy sobie pani menu, madame? - zakpił Dedal opierając się o samochód.
Jego wzrok powędrował ku bezdomnemu.
Ouzaru była co najmniej zdegustowana, wyraz niezadowolenia odmalował się na jej twarzy. Dlaczego musiała obcować z tymi brudasami? Pokręciła głową i spojrzała na dziwkę. Nienawidziła różowego, już wiedziała, kto nigdy więcej nie ujrzy świtu...
- Nie brzydzisz się? - spytała po chwili, ale nie oczekiwała odpowiedzi. - Za twoim przykładem, tato...
Ukłoniła mu się lekko i wykonała zapraszający gest ręką, by szedł jako pierwszy. Dedal uśmiechnął się, choć nie podobała mu się niepewność jego dziecka. Podszedł do przodu, zataczając się teatralnie, zupełnie jakby był pijany. Wkrótce już będzie, choć na pewno nie alkoholem. Gdy znalazł się przy dziwce oraz jej kliencie, klepnął ją bez ostrzeżenia w pośladek. Facet spojrzał się na niego obrzucając spojrzeniem jego ubranie. Wampir uśmiechnął się do niego, po czym sięgnął do swojej kieszeni... po portfel.
- Mój jest grubszy od tego co on kiedykolwiek ujrzy w jednym miejscu. A i nie zajmiesz mi dużo czasu... Uwiniemy się w minutkę, a ty zarobisz jakbyś pracowała...
Wskazał na niedoszłego klienta.
- ...U niego całe życie.
Mężczyzna starał się protestować, lecz wampir przyłożył mu tylko palec do ust. Więcej nie było trzeba. Tymczasem prowadził już prostytutkę do samochodu obejmując ją czule. Usadowił się z nią na tylnym siedzeniu. Jęknęła podekscytowana, widząc zdobioną katanę. Dedal wyjął kawałek ostrza sprawiając, że kobieta mogła obejrzeć w nim własne odbicie.
- Aequo pulsat pede - wyczytała z trudem napis wyryty na mieczu.
"Umie czytać... Niesamowite" - pomyślała podirytowana Ouz stojąc w otwartych drzwiach.
Dziwka szybko zabrała rękę mężczyzny z ostrza zmuszając go, by dotykał ją.
- To po Hiszpańsku...? Uwielbiam Hiszpanów...
Ouzaru wsiadła do samochodu i zajęła miejsce kierowcy. Spojrzała się na tylne siedzenie i słysząc słowa kobiety stwierdziła:
- Dla mnie zalatuje to łaciną... 'śmierć puka jednako'... do drzwi bogatych i biednych. To co? Zabrać was gdzieś, gołąbeczki?
Pytanie było bardziej skierowane do wampira, a podyktowane nie tylko praktycznością czy zdrowym rozsądkiem, ale i faktem, że kobieta miała ochotę wypróbować to piękne auto. Ciągle ją żal w sercu ściskał na myśl, że musiała swoją Mazdę zostawić w Szkocji. Pewnie położyła dłoń na kierownicy i usadowiła się gotowa, by wycofać samochód.
Kobieta czekała, aż Dedal zacznie ją całować. Uśmiechała się do niego, gdy ten powoli zdejmował z niej dżinsową kurteczkę, a potem zaczął kręcić przy staniku. Bez przerwy patrzył się jej w oczy.
- Nie zwracaj uwagi na moją koleżankę, skarbie. Ostatnio miała...
Tu spojrzał się na Ouzaru szczerząc do niej swoje kły.
- ...Ciężkie noce. A ty po prostu jedź przed siebie Anno, pokaż mi jak prowadzisz.
Odwrócił się do dziwki całując ją przez chwilę. Nagle ugryzł ją lekko w szyję, a ona zachichotała. Ponownie zabrał się za jej usta.
- Smacznego - rzuciła cicho czując jakby zazdrość i ruszyła bez zbędnego pisku opon czy zasłony z piasku i żwiru. Wyjechała na ulicę i skierowała się na autostradę, najbardziej lubiła na nich jeździć. Przymknęła lekko oczy, jakby słuchając dobrej muzyki i wczuła się w dźwięk silnika. Wrzucała biegi płynnie, jeden po drugim, pozwalając autu rozpędzać się stopniowo. Gdy już nabrała odpowiedniej prędkości - nie za dużej, by gliny nie miały się co czepiać i nie za małej, by nie wyglądała śmiesznie na autostradzie - Anna zaczęła swobodnie śmigać między innymi pojazdami. Za kółkiem czuła się tak, jakby nagle dostała skrzydeł, była pewna siebie i spokojna.
Co chwilę zerkała w lustro, by obserwować wampira, jednak w końcu wolność wzięła górę nad ciekawością i skupiła się na drodze przed sobą. Było to jak trans...
Dedal gładził delikatnie gładkie policzki kobiety, uśmiechając się do niej tajemniczo.
- Pożrę cię... - wyszeptał, a ona przysunęła się bliżej eksponując piersi.
Nachylił się nad nią dotykając wargami jej ust. Palce masowały delikatnie biodra, coraz bardziej i bardziej zsuwając z niej rajstopki. Westchnęła, a on chwycił ją za ramię rzucając na siedzenie.
Uwagę wampira przykuł tatuaż, który miała na brzuchu. Czy aż taki był tępy, że go wcześniej nie widział? Przyjrzał mu się dokładniej, a dziewczyna zrobiła się czerwona na twarzy. Tatuaż był w kształcie serca, a w środku były dwa imiona.
Kurt i Jenny.
- Nie zdążyłam go jeszcze usunąć... Nie miałam na to pieniędzy. Chodź, kotku...
Wampir nadal wpatrywał się w te dwa imiona. Kobieta podniosła się starając się przysunąć go do siebie. Lecz on ją odepchnął, a na jego twarzy zaczęła malować się pogarda.
- Anno, zatrzymaj się gdzieś. Pani stąd wypierdala.
Kiwnęła tylko lekko głową jak posłuszny szofer i zjechała z autostrady. Nie zmniejszając prędkości wjechała między uliczki i mknąc jakimś poboczem niemal z gracją zaparkowała blisko jakiegoś parku. Rzuciła okiem na ukryte w mroku alejki i parki sunące się powoli. Nie wszyscy tu byli na randce, część zataczała się lekko pijana, bądź była odprowadzana do domu.
- No, tu się kończy nasza przejażdżka, ale jeśli myślisz, że mnie wygonisz na miejsce pasażera, to się mylisz - stwierdziła zupełnie ignorując zszokowaną dziwkę.
Sięgnęła, by odpiąć pasy i zaśmiała się. Zapomniała je w ogóle zapiąć. Odwróciła się do tyłu zarzucając ramię na swoje siedzenie i mruknęła do dziewczyny:
- Ubieraj się, nie słyszałaś? Wysiadasz tutaj.
Spojrzenie Anny było zimne, nieprzyjemne i pełne pogardy. Obrzydzenia wręcz.
- Ale... Ale jak to? To po cholerę mnie tu wiozłeś, bydlaku!? Myślisz że jak masz drogi wóz, to możesz macać za darmo!?
Dedal odwrócił się do niej patrząc przez chwilę na jej piersi.
- Równie dobrze usta mogłabyś mieć tam. Bo głowa ci niepotrzebna.
To mówiąc uśmiechnął się, a jego ręka powędrowała ku katanie. Dziewczyna zamilkła spoglądając się nerwowo jak ostrze wysuwa się z pochwy.
- Tylko spokojnie, ja tylko żartowałam!
Wampir nie uśmiechał się tym razem. Patrzył się na nią jak na krowę, która zaraz ma zostać hamburgerem.
- Aniu, ten wrak jest twój, jeśli chcesz zacząć swoją edukację. Nie najświeższa i nie najlepsza jak widać, ale to nie czas na wybrzydzanie. Jeśli jej nie potrzebujesz...
Przysunął miecz bliżej siebie szczerząc subtelnie kły do Ouzaru, lecz tak by i ladacznica je widziała.
- ...Pani opuści lokal.
Wskazał na drzwi.
Nie miała ochoty w ogóle jej dotykać, wolała poderżnąć gardło i odjechać. Ale trzeba było kiedyś zacząć, a czy ona czasem nie o tym marzyła? By wypijać krew, żyć nocą i pozbawiać życia? Pochyliła się nad kierownicą myśląc szybko, w lusterku Dedal ujrzał jej twarz wykrzywioną w złośliwym uśmiechu, powoli wysuwały się Annie kły.
- Jestem głodna - powiedziała po krótkiej chwili. - Mogłabym zjeść byle szczura...
Uwaga została celowo skierowana na wybór wampira.
"Łowcy" - pomyślała i chwile później szybkim ruchem zmieniła książki na swoją kolekcję broni. Wiedziała, jak jej używać, choć większość osób uważała, że Bractwa Rycerskie uczą głupot. Cóż, możliwe, że się mylili, Ouzaru miała to niedługo sprawdzić. Spakowała jeszcze skrzypce i kasety ze swoją muzyką, coś do 'założenia na tyłek' i po jakiś trzech, może czterech minutach zeszła na dól. Kiedyś nie lubiła zmian i na samą myśl o przełożeniu czegoś w inne miejsce robiło jej sie słabo. Dzisiejszej nocy jednak zaszła jakaś zmiana. ON powrócił do niej...
"Tak bardzo mi Go przypomina swoim zachowaniem, że..." - zamyśliła się, lecz sama nawet nie wiedziała, jak dokończyć swą myśl.
Przy drzwiach zapięła sobie na ramieniu pasek z trzema nożami do rzucania, przykryła krótkim rękawem i zgarnęła ze stoliczka swoją torebkę, z której rzadko korzystała. Były tam jakieś perfumy i bzdety do makijażu. Nic istotnego, ale czuła, że chyba w końcu zacznie tego używać. Tak dla lepszego efektu.
Cicho podeszła do auta i Dedal otworzył jej bagażnik, by mogła tam wrzucić swoje rzeczy. Na twarzy kobiety zagościł przyjemny uśmiech, gdy tylko spojrzała się na wampira. Od razu było widać, że polubiła gościa. Musiałą być chyba masochistką...
Dedal przekręcił kluczyki, odpalił samochód i ruszył. Spodziewała się pewnie pisku opon, bo spojrzała się na niego. On tylko spochmurniał dając jej do zrozumienia, że na wielu rzeczach się jeszcze dziś zawiedzie.
Jechali przez kilka minut i widać było, że opuścili centrum. Wokół wyrosły szare budynki, które nie mogły się równać z potężnymi drapaczami chmur. Jednak w okolicy było coś magicznego... Neony świeciły na czerwono, a pod staromodnymi latarniami stały skąpo ubrane ladacznice. Mało która z nich była atrakcyjna, może to dlatego wampir na żadną nie spoglądał. A może po prostu nie był głodny. Bar stał tam obok baru, a pijane gromady stały przed takimi przybytkami wyjąc do księżyca czy śmiejąc się głośno, najczęściej zupełnie bez powodu. Ich krew była wyjątkowym rarytasem dla dwójki drapieżców, gdyż oprócz wymaganego posiłku, zapełniała także alkoholowe uniesienie. Coś jak piwo z witaminami.
Przystanęli pod jedną z latarń, tuż obok małego baru z czerwonym neonem, na którym widniał symbol krzyża. Dedal spojrzał się na swoją towarzyszkę jednocześnie odpinając pasy.
- Na pewno jesteś głodna... A ja myślę, że to idealna pora, by coś przekąsić! Co wybierasz - kurwę czy pijaka?
Myśląc o młodej, ładnej kobiecie Ouzaru oblizała lekko usta. Niestety nie dostrzegała tu żadnej, chyba łatwiej przyszłoby jej znaleźć jakiegoś smakowitego mężczyznę...
- Zobaczymy w trakcie, mam wybredny gust - odpowiedziała i bez niepotrzebnej zwłoki wysiadła.
Czarne satynowe spodnie opinały mocno zgrabne pośladki Anny, a krótka bluzka ukazywała piękny brzuch o miłym dla oka kształcie. Buty na dość wysokiej koturnie jakoś bardziej do niej pasowały niż szpilki i na pewno były wygodniejsze, gdy przychodziło do biegania.
Wampir uśmiechnął się do siebie również opuszczając samochód. Gdy wychodził, rzucił jeszcze troskliwe spojrzenie swojej katanie, czekającej na tylnym siedzeniu Merca.
Ta cześć Chicago była o tej porze pełna przeróżnych mętów. I na takich właśnie lubił polować. W końcu oddawał przysługę społeczeństwu, czyż nie?
Przed nimi wyrosła grupka młodych punków żłopiących jakiegoś taniego jabola kryjąc się w zaułku. Obok, leżąc na ziemi, przyglądał się im jakiś bezdomny. Pewnie się zastanawiał czy odejść i szukać innego miejsca na spanie, czy może zostać. Może go poczęstują.
Niedaleko dalej jakaś chuda panienka z różową peruką, ubrana w dżinsową kurtkę i obdartą dżinsową sukienkę, dyskutowała z klientem o cenie usługi. Jej rajstopy były zauważalnie stare, gdyż więcej niż jedna dziura ujawniała się sprytnemu oku wampirzycy. Nic tylko wybierać.
- Życzy sobie pani menu, madame? - zakpił Dedal opierając się o samochód.
Jego wzrok powędrował ku bezdomnemu.
Ouzaru była co najmniej zdegustowana, wyraz niezadowolenia odmalował się na jej twarzy. Dlaczego musiała obcować z tymi brudasami? Pokręciła głową i spojrzała na dziwkę. Nienawidziła różowego, już wiedziała, kto nigdy więcej nie ujrzy świtu...
- Nie brzydzisz się? - spytała po chwili, ale nie oczekiwała odpowiedzi. - Za twoim przykładem, tato...
Ukłoniła mu się lekko i wykonała zapraszający gest ręką, by szedł jako pierwszy. Dedal uśmiechnął się, choć nie podobała mu się niepewność jego dziecka. Podszedł do przodu, zataczając się teatralnie, zupełnie jakby był pijany. Wkrótce już będzie, choć na pewno nie alkoholem. Gdy znalazł się przy dziwce oraz jej kliencie, klepnął ją bez ostrzeżenia w pośladek. Facet spojrzał się na niego obrzucając spojrzeniem jego ubranie. Wampir uśmiechnął się do niego, po czym sięgnął do swojej kieszeni... po portfel.
- Mój jest grubszy od tego co on kiedykolwiek ujrzy w jednym miejscu. A i nie zajmiesz mi dużo czasu... Uwiniemy się w minutkę, a ty zarobisz jakbyś pracowała...
Wskazał na niedoszłego klienta.
- ...U niego całe życie.
Mężczyzna starał się protestować, lecz wampir przyłożył mu tylko palec do ust. Więcej nie było trzeba. Tymczasem prowadził już prostytutkę do samochodu obejmując ją czule. Usadowił się z nią na tylnym siedzeniu. Jęknęła podekscytowana, widząc zdobioną katanę. Dedal wyjął kawałek ostrza sprawiając, że kobieta mogła obejrzeć w nim własne odbicie.
- Aequo pulsat pede - wyczytała z trudem napis wyryty na mieczu.
"Umie czytać... Niesamowite" - pomyślała podirytowana Ouz stojąc w otwartych drzwiach.
Dziwka szybko zabrała rękę mężczyzny z ostrza zmuszając go, by dotykał ją.
- To po Hiszpańsku...? Uwielbiam Hiszpanów...
Ouzaru wsiadła do samochodu i zajęła miejsce kierowcy. Spojrzała się na tylne siedzenie i słysząc słowa kobiety stwierdziła:
- Dla mnie zalatuje to łaciną... 'śmierć puka jednako'... do drzwi bogatych i biednych. To co? Zabrać was gdzieś, gołąbeczki?
Pytanie było bardziej skierowane do wampira, a podyktowane nie tylko praktycznością czy zdrowym rozsądkiem, ale i faktem, że kobieta miała ochotę wypróbować to piękne auto. Ciągle ją żal w sercu ściskał na myśl, że musiała swoją Mazdę zostawić w Szkocji. Pewnie położyła dłoń na kierownicy i usadowiła się gotowa, by wycofać samochód.
Kobieta czekała, aż Dedal zacznie ją całować. Uśmiechała się do niego, gdy ten powoli zdejmował z niej dżinsową kurteczkę, a potem zaczął kręcić przy staniku. Bez przerwy patrzył się jej w oczy.
- Nie zwracaj uwagi na moją koleżankę, skarbie. Ostatnio miała...
Tu spojrzał się na Ouzaru szczerząc do niej swoje kły.
- ...Ciężkie noce. A ty po prostu jedź przed siebie Anno, pokaż mi jak prowadzisz.
Odwrócił się do dziwki całując ją przez chwilę. Nagle ugryzł ją lekko w szyję, a ona zachichotała. Ponownie zabrał się za jej usta.
- Smacznego - rzuciła cicho czując jakby zazdrość i ruszyła bez zbędnego pisku opon czy zasłony z piasku i żwiru. Wyjechała na ulicę i skierowała się na autostradę, najbardziej lubiła na nich jeździć. Przymknęła lekko oczy, jakby słuchając dobrej muzyki i wczuła się w dźwięk silnika. Wrzucała biegi płynnie, jeden po drugim, pozwalając autu rozpędzać się stopniowo. Gdy już nabrała odpowiedniej prędkości - nie za dużej, by gliny nie miały się co czepiać i nie za małej, by nie wyglądała śmiesznie na autostradzie - Anna zaczęła swobodnie śmigać między innymi pojazdami. Za kółkiem czuła się tak, jakby nagle dostała skrzydeł, była pewna siebie i spokojna.
Co chwilę zerkała w lustro, by obserwować wampira, jednak w końcu wolność wzięła górę nad ciekawością i skupiła się na drodze przed sobą. Było to jak trans...
Dedal gładził delikatnie gładkie policzki kobiety, uśmiechając się do niej tajemniczo.
- Pożrę cię... - wyszeptał, a ona przysunęła się bliżej eksponując piersi.
Nachylił się nad nią dotykając wargami jej ust. Palce masowały delikatnie biodra, coraz bardziej i bardziej zsuwając z niej rajstopki. Westchnęła, a on chwycił ją za ramię rzucając na siedzenie.
Uwagę wampira przykuł tatuaż, który miała na brzuchu. Czy aż taki był tępy, że go wcześniej nie widział? Przyjrzał mu się dokładniej, a dziewczyna zrobiła się czerwona na twarzy. Tatuaż był w kształcie serca, a w środku były dwa imiona.
Kurt i Jenny.
- Nie zdążyłam go jeszcze usunąć... Nie miałam na to pieniędzy. Chodź, kotku...
Wampir nadal wpatrywał się w te dwa imiona. Kobieta podniosła się starając się przysunąć go do siebie. Lecz on ją odepchnął, a na jego twarzy zaczęła malować się pogarda.
- Anno, zatrzymaj się gdzieś. Pani stąd wypierdala.
Kiwnęła tylko lekko głową jak posłuszny szofer i zjechała z autostrady. Nie zmniejszając prędkości wjechała między uliczki i mknąc jakimś poboczem niemal z gracją zaparkowała blisko jakiegoś parku. Rzuciła okiem na ukryte w mroku alejki i parki sunące się powoli. Nie wszyscy tu byli na randce, część zataczała się lekko pijana, bądź była odprowadzana do domu.
- No, tu się kończy nasza przejażdżka, ale jeśli myślisz, że mnie wygonisz na miejsce pasażera, to się mylisz - stwierdziła zupełnie ignorując zszokowaną dziwkę.
Sięgnęła, by odpiąć pasy i zaśmiała się. Zapomniała je w ogóle zapiąć. Odwróciła się do tyłu zarzucając ramię na swoje siedzenie i mruknęła do dziewczyny:
- Ubieraj się, nie słyszałaś? Wysiadasz tutaj.
Spojrzenie Anny było zimne, nieprzyjemne i pełne pogardy. Obrzydzenia wręcz.
- Ale... Ale jak to? To po cholerę mnie tu wiozłeś, bydlaku!? Myślisz że jak masz drogi wóz, to możesz macać za darmo!?
Dedal odwrócił się do niej patrząc przez chwilę na jej piersi.
- Równie dobrze usta mogłabyś mieć tam. Bo głowa ci niepotrzebna.
To mówiąc uśmiechnął się, a jego ręka powędrowała ku katanie. Dziewczyna zamilkła spoglądając się nerwowo jak ostrze wysuwa się z pochwy.
- Tylko spokojnie, ja tylko żartowałam!
Wampir nie uśmiechał się tym razem. Patrzył się na nią jak na krowę, która zaraz ma zostać hamburgerem.
- Aniu, ten wrak jest twój, jeśli chcesz zacząć swoją edukację. Nie najświeższa i nie najlepsza jak widać, ale to nie czas na wybrzydzanie. Jeśli jej nie potrzebujesz...
Przysunął miecz bliżej siebie szczerząc subtelnie kły do Ouzaru, lecz tak by i ladacznica je widziała.
- ...Pani opuści lokal.
Wskazał na drzwi.
Nie miała ochoty w ogóle jej dotykać, wolała poderżnąć gardło i odjechać. Ale trzeba było kiedyś zacząć, a czy ona czasem nie o tym marzyła? By wypijać krew, żyć nocą i pozbawiać życia? Pochyliła się nad kierownicą myśląc szybko, w lusterku Dedal ujrzał jej twarz wykrzywioną w złośliwym uśmiechu, powoli wysuwały się Annie kły.
- Jestem głodna - powiedziała po krótkiej chwili. - Mogłabym zjeść byle szczura...
Uwaga została celowo skierowana na wybór wampira.

-
- Bosman
- Posty: 1691
- Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39
Re: [Świat Mroku] Chicago
Hector Ambelly
- Słyszałeś dziecino? - Hektor zamknął drzwi za szefem, po czym obrócił się na pięcie – Obiecuje ci ponadto, że jeśli okażesz się nieużyteczny to zafunduję ci takie rozrywki... - zrobił pauzę podczas której strzepał niewidzialny pyłek z ramion marynarki – Że będziesz sam chciał się wykąpać. - Hektor wyszczerzył swe kły co spowodowało, iz młodzik aż pisnął ze strachu..
- To teraz będziesz przydatny. I powiesz mi kto dokładnie cię o wszystkim poinformował i gdzie miałeś odebrać nagrodę?
Mężczyzna patrzył się roztrzęsiony na oprawcę. Zapewne teraz żałował. Ale na żal było już za późno.
- Wy...Wy, żartujecie, prawda? N-nie możecie...
Przełknął ślinę. Odkaszlnął.
- Jaką mam g-gwaran... gwarancję, że m-mnie puścicie wolno!?
- W sumie żadnej. Możesz uwierzyć nam na słowo. A nasze słowo łatwo nie spływa z nurtem – wyraz twarzy, ton głosu; nic nie wskazywało na to, że Hektor kłamie - Ach, i jeszcze jedno – my nigdy nie żartujemy. I wszystko możemy. Dosłownie. - uśmiechnął się – Wymażemy panu te wszystkie zdarzenia, nie będzie pan nic pamiętał. I opuści pan Chicago, oczywiście. Zachowa jednak pan swój żywot. - przeszedł w szept – Oszczędzisz vitae, dziecino.
Mężczyzna jęknął cicho.
- Nie wierzę ci! Ty chcesz mnie zabić!
Zaczął się szarpać, krzyczeć głośno. Zachowywał się teraz jak dzikie zwierze w potrzasku, atakowane przez drapieżcę.
- Ratunku! Ratunku! Błagam! Czy ktoś mnie słyszy!?
- Nie. Jesteśmy tu sami, w promieniu paru kilometrów. - zmarszczył brwi - Ostrzegam cię, im bardziej okażesz się nieużyteczny, tym bardziej będziesz żałować swej niesubordynacji – warknął.
Młody darł się jednak w niebogłosy więc Hektor zdzielił krzyczącego mężyznę po twarzy, niegroźnie acz boleśnie.
- Odpowiadaj – syknął.
Ofiara wampira zaryczała głośno, zupełnie jakby ten zamierzał ją tym ciosem zabić. Trząsł się. Po chwili, mocny zapach moczu wypełnił pomieszczenie.
- Ja... Ja... Ja... Ja...
Zaczął się jąkać, a potok brudnych łez zaczął spływać mu po twarzy.
- Ch... Ch-Chciałem t-tylko z-zarobić!
- Dobrze. - żachnął wampir - Ale to już słyszeliśmy, odpowiadaj na moje pytanie... proszę. Wbrew pozorom, potrafimy być miłosierni. Zarazem cholernie okrutni. - spauzował - jeśli ktoś nie spełni naszych wymagań. Mężczyzna spuścił wzrok. Beczał... Cóż za żałosny widok.
- Oczy... J-jego oczy! I, i uśmiech! Tak! C-cały czas się u-uśmiechał, kiedy m-mówił mi te rzeczy! Błagam, niech mi ktoś p-pomoże...
Nie ruszał się, ale widać było że traci powoli rozum.
- Dost... dostałem pro-propozycję od j-jakiegoś gościa, kolesia na in-internecie! A że, że ku-kupiłem nie-e-dawno pistolet, t-to chciałem...
Znowu zawył.
- MÓJ BOŻE! RATUJ MNIE!
- A Bóg zstąpi z niebios . - zadrwił malkavianin. - Dobrze, następne pytania. I nie rycz, to nietaktowne.- zastukał głucho palcami po kartonie w którym uwięziony był mężczyzna, po czym spytał. - Jak miałeś otrzymać nagrodę? I gdzie mieszkasz? Tylko tyle dzieli cię od spokoju i wolności. - twarz przybrała po raz pierwszy grymas będący prawdopodobnie czymś w rodzaju pogodnego uśmiechu. Mężczyzna spojrzał się na oprawcę ze zdumieniem.
- Miałem dostać p-przelew na konto...
Dalej milczał. Może i płakał jak beksa, ale prędzej zginąłby niż wyjawił gdzie mieszka. Ot, taki samczy odruch. Cóż, i tak wszystkie dokumenty są teraz bezpieczne w kieszeni Hektora. Zaraz i tak się dowiemy prawdy.
- A jak owy 'internetowy przyjaciel' miał się dowiedzieć o wykonaniu zadania? - spytał - Jak miałeś mu przekazać zdjęcie?
- Miałem zos-zostawić kopertę... Na ław-wce w p-parku.
Spuścił głowę. Wyglądał jakby miał zwymiotować... Albo zemdleć.
- A dokładnie? W jakim miejscu? Gdzie? - pytania spadały na chłopaka w iście lawinowym tempie.
- Ale ja NAPRAWDĘ zapomniałem!
Stało się. Po tych słowach potok wymiocin wylądował na ubraniu wampira. Wampir zaklął szpetnie. Będzie trzeba założyć stary garnitur. A on, nie dość, że przykrótki to jeszcze Hektor nigdy nie znalazł krawata do kompletu. Młody mu za to zapłaci. O tak!
- To się uspokuj. - głos wampira nie niósł w sobie żadnych emocji – Oddychaj spokojnie. - poczekał aż człowiek dojdzie do siebie po czym spytał wyjątkowo łagodnie:
- Teraz pomyśl, wytęż się, na jakiej ławce miałeś zostawić kopertę. Powiedz prawdę a gwarantuje ci, że cię wypuścimy. - pomyślał – Jeśli nikomu nie wygadasz co się stało. Najlepiej jakbyś wyjechał z miasta. Możemy nawet zapewnić jakiś transport, trochę kasy.. ale odpowiedz na pytanie. - głos Hektora był łagodny jak i stanowczy zarazem.
Mężczyzna milczał przez chwilę. Hektor zaczął się zastanawiać czy ten nie zemdlał. W końcu jednak przerwał ciszę.
- To było... Blisko jakiegoś klubu... To, to tam się spotkaliśmy. N-nie pamiętam nazwy...
Ponownie jego głowa opadła bezwładnie w dół.
- Etna? Chłopcze, przecież miałeś zgarnąć za to duzą kasę. Jak mogłeś zapomnieć. - Hektor patrzył prosto w oczy - No dalej, pomyśl. Proszę. Dla spłacenia długu który zaciągnełeś gdy próbowałeś zabić McLeana. Na prawdę, proszę.
Mężczyzna nie odpowiadał dłuższą chwilę. Wpatrywał się pustym wzrokiem w podłogę, a z ust kapała mu ślina.
- Proszę. My umiemy wybaczać, nawet próbę morderstwa. Jeśli mamy za co. Proszę. Dla naszego i twojego dobra.
Spojrzał się na Hektora, lecz nic nie mówił. Był to zwykły facet, z trochę za wielką wyobraźnią, i zbyt wielkimi ambicjami jak na jego możliwości. Był śmieciem, nikim ważnym... Przynajmniej nie dla Spokrewnionych. Tyle życia, tyle wspomnień, tyle uczuć. No cóż.
- Proszę. - powiedział cicho malkav. Lecz mężczyzna milczał. Jedynie ślina wypływała mu z ust. Wokół unosił się mdły zapach moczu i wymiocin.
- Dlaczego nie chcesz nam pomóc? - wyszeptał Hektor.
Spojrzał się na niego. Nie płakał już, choć łzy wyrzeźbiły z jego twarzy ponurą statułę.
- Chcę... Umrzeć. Daj mi umrzeć...
- Spełnie każdą twoja prośbę. Tylko ty odpowiedz. Proszę cię o to. Bardzo.
- To źli ludzie. Nie zasługują żeby... Żeby żyć. Błagam...
Zamilkł, wpatrując się pusto w wampira.
- Nie zasługują. I nam jest potrzebna twoja pomoc. - wpatrywał się w niego bez ustanku - Zrobię co zechcesz.. tylko powiedz. Pomyśl. Przypomnij sobie.
Otworzył usta, jakby miał już coś powiedzieć. Nagle je zamknął, mrugnął oczyma i odezwał się załamanym głosem.
- J-ja nie mówiłem do ciebie.
- Nic mi nie powiesz. Prawda?
Nie odezwał się. Ponownie opuścił głowę. Począł coś mamrotać pod nosem.
Spełnię twoją prośbę... Jerry. - wampir wyszczerzył kły..
***
Stary garnitur rzeczywiście był za krótki. Wiatr przewiewał kostki. Nad rzeczką wiatr wiał wyjątkowo mocno. I przenikliwie. Cóż – nie bez powodu Chicago to Wietrzne Miasto. Nie bez powodu. Życie jest jak płatek. Podmuch wiatru sprawi, że zniknie on z pola widzenia.
Ciekawe czy ktoś kiedyś odnajdzie trupa z przegryzionym gardłem na dnie jednego z ponad stu odpływów Michigan. Raczej nie. Nawet jeśli – to zdecydowanie za późno. A Ojciec zawsze przestrzegał przed spóźnianiem. Dobitnie. Wietrzne Miasto również pilnowało punktualności. Jeśli ktoś znalazł się w niewłaściwym czasie – zostawałł porywany przez wiatr.
Wiatr który nie docierał już do Hektora. Zza szyb samochodu.
po raz wracać, noc jeszcze się nie skończyła.
- Słyszałeś dziecino? - Hektor zamknął drzwi za szefem, po czym obrócił się na pięcie – Obiecuje ci ponadto, że jeśli okażesz się nieużyteczny to zafunduję ci takie rozrywki... - zrobił pauzę podczas której strzepał niewidzialny pyłek z ramion marynarki – Że będziesz sam chciał się wykąpać. - Hektor wyszczerzył swe kły co spowodowało, iz młodzik aż pisnął ze strachu..
- To teraz będziesz przydatny. I powiesz mi kto dokładnie cię o wszystkim poinformował i gdzie miałeś odebrać nagrodę?
Mężczyzna patrzył się roztrzęsiony na oprawcę. Zapewne teraz żałował. Ale na żal było już za późno.
- Wy...Wy, żartujecie, prawda? N-nie możecie...
Przełknął ślinę. Odkaszlnął.
- Jaką mam g-gwaran... gwarancję, że m-mnie puścicie wolno!?
- W sumie żadnej. Możesz uwierzyć nam na słowo. A nasze słowo łatwo nie spływa z nurtem – wyraz twarzy, ton głosu; nic nie wskazywało na to, że Hektor kłamie - Ach, i jeszcze jedno – my nigdy nie żartujemy. I wszystko możemy. Dosłownie. - uśmiechnął się – Wymażemy panu te wszystkie zdarzenia, nie będzie pan nic pamiętał. I opuści pan Chicago, oczywiście. Zachowa jednak pan swój żywot. - przeszedł w szept – Oszczędzisz vitae, dziecino.
Mężczyzna jęknął cicho.
- Nie wierzę ci! Ty chcesz mnie zabić!
Zaczął się szarpać, krzyczeć głośno. Zachowywał się teraz jak dzikie zwierze w potrzasku, atakowane przez drapieżcę.
- Ratunku! Ratunku! Błagam! Czy ktoś mnie słyszy!?
- Nie. Jesteśmy tu sami, w promieniu paru kilometrów. - zmarszczył brwi - Ostrzegam cię, im bardziej okażesz się nieużyteczny, tym bardziej będziesz żałować swej niesubordynacji – warknął.
Młody darł się jednak w niebogłosy więc Hektor zdzielił krzyczącego mężyznę po twarzy, niegroźnie acz boleśnie.
- Odpowiadaj – syknął.
Ofiara wampira zaryczała głośno, zupełnie jakby ten zamierzał ją tym ciosem zabić. Trząsł się. Po chwili, mocny zapach moczu wypełnił pomieszczenie.
- Ja... Ja... Ja... Ja...
Zaczął się jąkać, a potok brudnych łez zaczął spływać mu po twarzy.
- Ch... Ch-Chciałem t-tylko z-zarobić!
- Dobrze. - żachnął wampir - Ale to już słyszeliśmy, odpowiadaj na moje pytanie... proszę. Wbrew pozorom, potrafimy być miłosierni. Zarazem cholernie okrutni. - spauzował - jeśli ktoś nie spełni naszych wymagań. Mężczyzna spuścił wzrok. Beczał... Cóż za żałosny widok.
- Oczy... J-jego oczy! I, i uśmiech! Tak! C-cały czas się u-uśmiechał, kiedy m-mówił mi te rzeczy! Błagam, niech mi ktoś p-pomoże...
Nie ruszał się, ale widać było że traci powoli rozum.
- Dost... dostałem pro-propozycję od j-jakiegoś gościa, kolesia na in-internecie! A że, że ku-kupiłem nie-e-dawno pistolet, t-to chciałem...
Znowu zawył.
- MÓJ BOŻE! RATUJ MNIE!
- A Bóg zstąpi z niebios . - zadrwił malkavianin. - Dobrze, następne pytania. I nie rycz, to nietaktowne.- zastukał głucho palcami po kartonie w którym uwięziony był mężczyzna, po czym spytał. - Jak miałeś otrzymać nagrodę? I gdzie mieszkasz? Tylko tyle dzieli cię od spokoju i wolności. - twarz przybrała po raz pierwszy grymas będący prawdopodobnie czymś w rodzaju pogodnego uśmiechu. Mężczyzna spojrzał się na oprawcę ze zdumieniem.
- Miałem dostać p-przelew na konto...
Dalej milczał. Może i płakał jak beksa, ale prędzej zginąłby niż wyjawił gdzie mieszka. Ot, taki samczy odruch. Cóż, i tak wszystkie dokumenty są teraz bezpieczne w kieszeni Hektora. Zaraz i tak się dowiemy prawdy.
- A jak owy 'internetowy przyjaciel' miał się dowiedzieć o wykonaniu zadania? - spytał - Jak miałeś mu przekazać zdjęcie?
- Miałem zos-zostawić kopertę... Na ław-wce w p-parku.
Spuścił głowę. Wyglądał jakby miał zwymiotować... Albo zemdleć.
- A dokładnie? W jakim miejscu? Gdzie? - pytania spadały na chłopaka w iście lawinowym tempie.
- Ale ja NAPRAWDĘ zapomniałem!
Stało się. Po tych słowach potok wymiocin wylądował na ubraniu wampira. Wampir zaklął szpetnie. Będzie trzeba założyć stary garnitur. A on, nie dość, że przykrótki to jeszcze Hektor nigdy nie znalazł krawata do kompletu. Młody mu za to zapłaci. O tak!
- To się uspokuj. - głos wampira nie niósł w sobie żadnych emocji – Oddychaj spokojnie. - poczekał aż człowiek dojdzie do siebie po czym spytał wyjątkowo łagodnie:
- Teraz pomyśl, wytęż się, na jakiej ławce miałeś zostawić kopertę. Powiedz prawdę a gwarantuje ci, że cię wypuścimy. - pomyślał – Jeśli nikomu nie wygadasz co się stało. Najlepiej jakbyś wyjechał z miasta. Możemy nawet zapewnić jakiś transport, trochę kasy.. ale odpowiedz na pytanie. - głos Hektora był łagodny jak i stanowczy zarazem.
Mężczyzna milczał przez chwilę. Hektor zaczął się zastanawiać czy ten nie zemdlał. W końcu jednak przerwał ciszę.
- To było... Blisko jakiegoś klubu... To, to tam się spotkaliśmy. N-nie pamiętam nazwy...
Ponownie jego głowa opadła bezwładnie w dół.
- Etna? Chłopcze, przecież miałeś zgarnąć za to duzą kasę. Jak mogłeś zapomnieć. - Hektor patrzył prosto w oczy - No dalej, pomyśl. Proszę. Dla spłacenia długu który zaciągnełeś gdy próbowałeś zabić McLeana. Na prawdę, proszę.
Mężczyzna nie odpowiadał dłuższą chwilę. Wpatrywał się pustym wzrokiem w podłogę, a z ust kapała mu ślina.
- Proszę. My umiemy wybaczać, nawet próbę morderstwa. Jeśli mamy za co. Proszę. Dla naszego i twojego dobra.
Spojrzał się na Hektora, lecz nic nie mówił. Był to zwykły facet, z trochę za wielką wyobraźnią, i zbyt wielkimi ambicjami jak na jego możliwości. Był śmieciem, nikim ważnym... Przynajmniej nie dla Spokrewnionych. Tyle życia, tyle wspomnień, tyle uczuć. No cóż.
- Proszę. - powiedział cicho malkav. Lecz mężczyzna milczał. Jedynie ślina wypływała mu z ust. Wokół unosił się mdły zapach moczu i wymiocin.
- Dlaczego nie chcesz nam pomóc? - wyszeptał Hektor.
Spojrzał się na niego. Nie płakał już, choć łzy wyrzeźbiły z jego twarzy ponurą statułę.
- Chcę... Umrzeć. Daj mi umrzeć...
- Spełnie każdą twoja prośbę. Tylko ty odpowiedz. Proszę cię o to. Bardzo.
- To źli ludzie. Nie zasługują żeby... Żeby żyć. Błagam...
Zamilkł, wpatrując się pusto w wampira.
- Nie zasługują. I nam jest potrzebna twoja pomoc. - wpatrywał się w niego bez ustanku - Zrobię co zechcesz.. tylko powiedz. Pomyśl. Przypomnij sobie.
Otworzył usta, jakby miał już coś powiedzieć. Nagle je zamknął, mrugnął oczyma i odezwał się załamanym głosem.
- J-ja nie mówiłem do ciebie.
- Nic mi nie powiesz. Prawda?
Nie odezwał się. Ponownie opuścił głowę. Począł coś mamrotać pod nosem.
Spełnię twoją prośbę... Jerry. - wampir wyszczerzył kły..
***
Stary garnitur rzeczywiście był za krótki. Wiatr przewiewał kostki. Nad rzeczką wiatr wiał wyjątkowo mocno. I przenikliwie. Cóż – nie bez powodu Chicago to Wietrzne Miasto. Nie bez powodu. Życie jest jak płatek. Podmuch wiatru sprawi, że zniknie on z pola widzenia.
Ciekawe czy ktoś kiedyś odnajdzie trupa z przegryzionym gardłem na dnie jednego z ponad stu odpływów Michigan. Raczej nie. Nawet jeśli – to zdecydowanie za późno. A Ojciec zawsze przestrzegał przed spóźnianiem. Dobitnie. Wietrzne Miasto również pilnowało punktualności. Jeśli ktoś znalazł się w niewłaściwym czasie – zostawałł porywany przez wiatr.
Wiatr który nie docierał już do Hektora. Zza szyb samochodu.
po raz wracać, noc jeszcze się nie skończyła.

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Zhou Wang Bao
Kiedy wróciła do mieszkania, czy też raczej należałoby rzec - apartamentu, zaczęła szybko zapełniać szafę przywiezionymi ubraniami. Oczywiście, nie zajęła nawet połowy olbrzymiej przestrzeni, bo szafa była równie wielka jak wszystko w tym miejscu.
Przyjrzała się rozwieszonym ubraniom, i wybrała sobie prostą, błękitną bluzkę z długimi rękawami i niewielkim ornamentem z małych cekinów, przedstawiającym kwiat lotosu, nad prawą piersią. Do tego dołożyła długą do kostek, czarną spódnicę, a na nogi założyła zakupione gdzieś przy okazji kapcie. Jeśli nie będzie takiej potrzeby, nie miała ochoty dziś wychodzić z domu, wolała sobie poczytać.
Jadeitowy Smok, który dotąd spoczywał na jej ramieniu pod bluzką, teraz znalazł się na wierzchu. Coś w rodzaju branzolety, ale trzymanej na ramieniu, z trzech splotów jadeitu inkustrowanego złotem. Widać było, że biżuteria jest mistrzowskiej roboty.
Chinka znów usiadła na kanapie, z nogami podwiniętymi pod siebie, z rozłożoną na kolanach księgą, i pogrążyła się w lekturze. Miała nadzieję, że tej nocy nic jej nie przerwie... Nie miała ochoty nawet się posilać, nie była prawie wcale głodna.
Kiedy wróciła do mieszkania, czy też raczej należałoby rzec - apartamentu, zaczęła szybko zapełniać szafę przywiezionymi ubraniami. Oczywiście, nie zajęła nawet połowy olbrzymiej przestrzeni, bo szafa była równie wielka jak wszystko w tym miejscu.
Przyjrzała się rozwieszonym ubraniom, i wybrała sobie prostą, błękitną bluzkę z długimi rękawami i niewielkim ornamentem z małych cekinów, przedstawiającym kwiat lotosu, nad prawą piersią. Do tego dołożyła długą do kostek, czarną spódnicę, a na nogi założyła zakupione gdzieś przy okazji kapcie. Jeśli nie będzie takiej potrzeby, nie miała ochoty dziś wychodzić z domu, wolała sobie poczytać.
Jadeitowy Smok, który dotąd spoczywał na jej ramieniu pod bluzką, teraz znalazł się na wierzchu. Coś w rodzaju branzolety, ale trzymanej na ramieniu, z trzech splotów jadeitu inkustrowanego złotem. Widać było, że biżuteria jest mistrzowskiej roboty.
Chinka znów usiadła na kanapie, z nogami podwiniętymi pod siebie, z rozłożoną na kolanach księgą, i pogrążyła się w lekturze. Miała nadzieję, że tej nocy nic jej nie przerwie... Nie miała ochoty nawet się posilać, nie była prawie wcale głodna.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Świat Mroku] Chicago
Gdy Anna zabawiała się prostytutką, Dedal wyszedł na zewnątrz. Widziała że zabrał ze sobą miecz. Zakrwawiona, wyjrzała przez okno samochodu. Zaczęła ją nawiedzać dziwna myśl. Co jeśli on właśnie tu chciał się zatrzymać? Jeśli tak, to…
W tym momencie zaczęła odczuwać dziwną potrzebę. Chciała być taka jak on.
Wrócił kwadrans później, trzymając się za bok. Jego oczy wędrowały we wszystkich stronach, a dziewczyna spostrzegła na jego wargach znajomy, ciemno czerwony kolor. Wsiadł do samochodu, zajmując miejsce kierowcy. Obejrzał się do tyłu, oglądając przez chwilę dziwkę… I morderczynię.
- Powinienem ci odciąć łeb! Zachlapałaś całe siedzenia, teraz będziesz to sama myć!
Uderzył pięścią o kierownicę, chwilę potem rzucając niedbale katanę do tyłu.
- Musimy się pozbyć ciała. A ty na przyszłość pamiętaj –
Odwrócił się znowu, a jego chłodne oczy wybuchły niebieskim płomieniem.
- Nie wolno ci zabijać kiedy się pożywiasz! Chcesz mieć na karku wydział zabójstw, co!? Bawisz się w Kubę Rozpruwacza!?
Był wściekły, a ona nie rozumiała czemu. Spojrzała się w bok, ku budynkowi do którego wcześniej wszedł. Wyglądał jak zwykłe mieszkanie, niczym nie wyróżniające się na tle innych.
Nawet nie zorientowała się kiedy sięgnął ją ramieniem, trzymając mocno za bluzkę, przyciągając ją do swojej twarzy. Ponownie zobaczyła jego kły, ponownie chciała uciekać. Niewiadomo skąd, srebrny rewolwer znalazł się przy jej skroni.
- Zrobisz to jeszcze raz, a zaczniesz ponosić konsekwencje swoich czynów żółtodziobie.
Reszta drogi przebiegała w milczeniu. Nie licząc powtarzanego w kółko przekleństwa, które wylatywało co chwila z ust Dedala. Ouzaru, choć wstrząśnięta jego zachowaniem, nie słuchała tych słów. Nie było teraz u niej miejsca na strach, czy takie niszczycielskie uczucie jak smutek.
Czuła się jak nowonarodzona. Ciepła krew tamtej kurewki krążyła po jej ciele, nadając barw jej dłoniom i twarzy. Czuła się silna, jakby mogła poruszać górami. Nawet gdyby przywołała najcieplejsze wspomnienia, nie mogła porównać ich do tego boskiego stanu. Świat był teraz taki wyraźny, kolorowy i… Większy. Chciała się śmiać, ale dobre wychowanie i jej spięcie z wampirem powstrzymywały ją.
No i ta dziwka, wpatrująca się w nią martwym wzrokiem. Jej szyja była pogryziona niedbale, co skutkowało w makabrycznej ranie. Różowa peruka zsunęła się jej z głowy, odsłaniając krótkie, jasne włosy. Była teraz blada…
Jak trup – dopowiedziała sobie w myślach Anna, uśmiechając się euforycznie.
Trup ten został bez pochówku. Wysuszone z krwi ciało zostawili w jakimś zaułku, wrzucając do płonącego kubła. Dedal polał je jeszcze spirytusem, wyrwanym jakiemuś śpiącemu bezdomnemu, po czym rzucił do środka rozpalone zapałki. Wkrótce mdły zapach palącego się ciała wypełnił okolicę.
8 Maja, 1991 rok.
Stróżka światła padła na Angusa, rozbudzając go. Wampir otworzył oczy, lecz nie poruszył się. W jego pokoju rozległy się kroki. Z początku szybkie, potem mniej pewne. Ręka poruszyła się pod kołdrą, wędrując do drewnianej laski, czekającej tuż przy łóżku.
Nagle kroki ucichły.
- Pan McLean? Przepraszam, nie chciałem pana budzić… Musiał mieć pan pracowity dzień. Już się wynoszę.
Lokaj, pierwszy od długiego czasu sługa starego Szkota, zjawił się w jego prywatnym apartamencie. Przyda się ktoś taki jak on, oby tylko nie skończył jak ostatni. Angus nadal miał przed oczyma jego rozdarte w pół zwłoki, ukryte w wielkim torcie urodzinowym. Goście na przyjęciu mieli niezłego stracha, a on FBI w biurze następnego wieczora.
Hektor siedział na kanapie w salonie. Obok niego rozłożył się wygodnie na fotelu Dedal, a na stole leżała jego katana. Ambelly był wczoraj zmuszony zmywać krwawy napis z szyby, zupełnie jak Ouzaru ten sam płyn z foteli białego Mercedesa. Szorowała całą noc, a lufa rewolweru wycelowana w nią nie pozwalała jej przerwać.
Na dół, do reszty zeszła Zhou. Jej oczy były zauważalnie zmęczone – nic dziwnego, większość swojego czasu studiowała zapiski McLeana, opisujące starożytne linie krwi, oraz jego rozważania nad legendami o wampirach z Karpat. Nie wiedziała że jeśli coś takiego wpadnie w ręce śmiertelników, czekają ich niemałe kłopoty. I właśnie z powodu swojego zmęczenia, rączki świerzbiły ją aby się trochę rozruszać.
Ostatnia wstała Ouzaru, powolnym krokiem schodząc do salonu. Gdy szła, o mało nie przewróciła się na schodach. Boska euforia dawno minęła, ale przynajmniej nie czuła tego ssącego głodu, oraz nienaturalnego otępienia. Mimo wszystko, strasznie korciło ją aby znowu poczuć się jak bogini.
Dzień był dla niej jak pojedynczy oddech, i tak samo szybko mijał. Zawsze lubiła spać, uwielbiała ten błogi stan nieświadomości, oraz ciepło kołdry. Teraz co prawda wstawała wypoczęta, ale to już nie było to samo. Tak samo jak jej życie, to uczucie miało już nigdy nie wrócić.
Dedal spojrzał się na swoje dziecko, uśmiechając do niej. Ona za to chciała mu wybić zęby, oraz zmazać ten paskudny uśmieszek z jego twarzy. Żeby tak karać, za czynienie tego co leżało w jej naturze?
- Angus wam już mówił? Dzisiaj jedziemy odstawić teatrzyk Kolombijczykom… Lepiej weźcie jakieś kije.
Puścił oczko do Anny, śmiejąc się cicho.
- Najlepiej jakieś śmiercionośne kije. Bo reszta półświatka musi uwierzyć, że to *oni* nas wystawili do wiatru…
W tym momencie zaczęła odczuwać dziwną potrzebę. Chciała być taka jak on.
Wrócił kwadrans później, trzymając się za bok. Jego oczy wędrowały we wszystkich stronach, a dziewczyna spostrzegła na jego wargach znajomy, ciemno czerwony kolor. Wsiadł do samochodu, zajmując miejsce kierowcy. Obejrzał się do tyłu, oglądając przez chwilę dziwkę… I morderczynię.
- Powinienem ci odciąć łeb! Zachlapałaś całe siedzenia, teraz będziesz to sama myć!
Uderzył pięścią o kierownicę, chwilę potem rzucając niedbale katanę do tyłu.
- Musimy się pozbyć ciała. A ty na przyszłość pamiętaj –
Odwrócił się znowu, a jego chłodne oczy wybuchły niebieskim płomieniem.
- Nie wolno ci zabijać kiedy się pożywiasz! Chcesz mieć na karku wydział zabójstw, co!? Bawisz się w Kubę Rozpruwacza!?
Był wściekły, a ona nie rozumiała czemu. Spojrzała się w bok, ku budynkowi do którego wcześniej wszedł. Wyglądał jak zwykłe mieszkanie, niczym nie wyróżniające się na tle innych.
Nawet nie zorientowała się kiedy sięgnął ją ramieniem, trzymając mocno za bluzkę, przyciągając ją do swojej twarzy. Ponownie zobaczyła jego kły, ponownie chciała uciekać. Niewiadomo skąd, srebrny rewolwer znalazł się przy jej skroni.
- Zrobisz to jeszcze raz, a zaczniesz ponosić konsekwencje swoich czynów żółtodziobie.
Reszta drogi przebiegała w milczeniu. Nie licząc powtarzanego w kółko przekleństwa, które wylatywało co chwila z ust Dedala. Ouzaru, choć wstrząśnięta jego zachowaniem, nie słuchała tych słów. Nie było teraz u niej miejsca na strach, czy takie niszczycielskie uczucie jak smutek.
Czuła się jak nowonarodzona. Ciepła krew tamtej kurewki krążyła po jej ciele, nadając barw jej dłoniom i twarzy. Czuła się silna, jakby mogła poruszać górami. Nawet gdyby przywołała najcieplejsze wspomnienia, nie mogła porównać ich do tego boskiego stanu. Świat był teraz taki wyraźny, kolorowy i… Większy. Chciała się śmiać, ale dobre wychowanie i jej spięcie z wampirem powstrzymywały ją.
No i ta dziwka, wpatrująca się w nią martwym wzrokiem. Jej szyja była pogryziona niedbale, co skutkowało w makabrycznej ranie. Różowa peruka zsunęła się jej z głowy, odsłaniając krótkie, jasne włosy. Była teraz blada…
Jak trup – dopowiedziała sobie w myślach Anna, uśmiechając się euforycznie.
Trup ten został bez pochówku. Wysuszone z krwi ciało zostawili w jakimś zaułku, wrzucając do płonącego kubła. Dedal polał je jeszcze spirytusem, wyrwanym jakiemuś śpiącemu bezdomnemu, po czym rzucił do środka rozpalone zapałki. Wkrótce mdły zapach palącego się ciała wypełnił okolicę.
8 Maja, 1991 rok.
Stróżka światła padła na Angusa, rozbudzając go. Wampir otworzył oczy, lecz nie poruszył się. W jego pokoju rozległy się kroki. Z początku szybkie, potem mniej pewne. Ręka poruszyła się pod kołdrą, wędrując do drewnianej laski, czekającej tuż przy łóżku.
Nagle kroki ucichły.
- Pan McLean? Przepraszam, nie chciałem pana budzić… Musiał mieć pan pracowity dzień. Już się wynoszę.
Lokaj, pierwszy od długiego czasu sługa starego Szkota, zjawił się w jego prywatnym apartamencie. Przyda się ktoś taki jak on, oby tylko nie skończył jak ostatni. Angus nadal miał przed oczyma jego rozdarte w pół zwłoki, ukryte w wielkim torcie urodzinowym. Goście na przyjęciu mieli niezłego stracha, a on FBI w biurze następnego wieczora.
Hektor siedział na kanapie w salonie. Obok niego rozłożył się wygodnie na fotelu Dedal, a na stole leżała jego katana. Ambelly był wczoraj zmuszony zmywać krwawy napis z szyby, zupełnie jak Ouzaru ten sam płyn z foteli białego Mercedesa. Szorowała całą noc, a lufa rewolweru wycelowana w nią nie pozwalała jej przerwać.
Na dół, do reszty zeszła Zhou. Jej oczy były zauważalnie zmęczone – nic dziwnego, większość swojego czasu studiowała zapiski McLeana, opisujące starożytne linie krwi, oraz jego rozważania nad legendami o wampirach z Karpat. Nie wiedziała że jeśli coś takiego wpadnie w ręce śmiertelników, czekają ich niemałe kłopoty. I właśnie z powodu swojego zmęczenia, rączki świerzbiły ją aby się trochę rozruszać.
Ostatnia wstała Ouzaru, powolnym krokiem schodząc do salonu. Gdy szła, o mało nie przewróciła się na schodach. Boska euforia dawno minęła, ale przynajmniej nie czuła tego ssącego głodu, oraz nienaturalnego otępienia. Mimo wszystko, strasznie korciło ją aby znowu poczuć się jak bogini.
Dzień był dla niej jak pojedynczy oddech, i tak samo szybko mijał. Zawsze lubiła spać, uwielbiała ten błogi stan nieświadomości, oraz ciepło kołdry. Teraz co prawda wstawała wypoczęta, ale to już nie było to samo. Tak samo jak jej życie, to uczucie miało już nigdy nie wrócić.
Dedal spojrzał się na swoje dziecko, uśmiechając do niej. Ona za to chciała mu wybić zęby, oraz zmazać ten paskudny uśmieszek z jego twarzy. Żeby tak karać, za czynienie tego co leżało w jej naturze?
- Angus wam już mówił? Dzisiaj jedziemy odstawić teatrzyk Kolombijczykom… Lepiej weźcie jakieś kije.
Puścił oczko do Anny, śmiejąc się cicho.
- Najlepiej jakieś śmiercionośne kije. Bo reszta półświatka musi uwierzyć, że to *oni* nas wystawili do wiatru…
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Zhou Wang Bao
- Kije, powiadasz? To ja muszę iść się przebrać. - uśmiechnęła się lekko. - To ubranie trochę za bardzo mnie ogranicza. - i tak była dzis ubrana o wiele mniej elegancko niż poprzedniego dnia, jednak wciąż trzymała się dystyngowanie. Biała bluzka z krótkimi rękawami, bez żadnych ozdób, a do tego spódnica do pół łydki i krótkie kozaki. Ubiór dość wygodny, wciąż w miarę elegancki... Ale niezbyt bojowy.
Ruszyła z powrotem na górę po schodach, po kilku minutach wracając w ubraniu, w którym tu przybyła. W nocy wyglądało wciąż znośnie, szkoda że krawiec jeszcze nie dostarczył zamówienia. Może dlatego że to aż osiem bluzek i tyleż par spodni?
Jadeitowy Smok znów zniknął pod rękawem zielonej, lekko już znoszonej bluzki. Przynajmniej trampki były nowe, ale wciąż jeden zielony, drugi pomarańczowy.
Nadmiar normalności nikomu nie służy dobrze, prawda?
- Jestem już gotowa do drogi... I sądzę, że do ewentualnej bijatyki też. - uśmiechnęła się. Czuła się wśród nich już dość swobodnie, jej wrodzona nieśmiałość powoli zaczynała ustępować. Jej oczy błysnęły nieco drapieżnie.
Szkoda tylko, że nie pada deszcz...
- Kije, powiadasz? To ja muszę iść się przebrać. - uśmiechnęła się lekko. - To ubranie trochę za bardzo mnie ogranicza. - i tak była dzis ubrana o wiele mniej elegancko niż poprzedniego dnia, jednak wciąż trzymała się dystyngowanie. Biała bluzka z krótkimi rękawami, bez żadnych ozdób, a do tego spódnica do pół łydki i krótkie kozaki. Ubiór dość wygodny, wciąż w miarę elegancki... Ale niezbyt bojowy.
Ruszyła z powrotem na górę po schodach, po kilku minutach wracając w ubraniu, w którym tu przybyła. W nocy wyglądało wciąż znośnie, szkoda że krawiec jeszcze nie dostarczył zamówienia. Może dlatego że to aż osiem bluzek i tyleż par spodni?
Jadeitowy Smok znów zniknął pod rękawem zielonej, lekko już znoszonej bluzki. Przynajmniej trampki były nowe, ale wciąż jeden zielony, drugi pomarańczowy.
Nadmiar normalności nikomu nie służy dobrze, prawda?
- Jestem już gotowa do drogi... I sądzę, że do ewentualnej bijatyki też. - uśmiechnęła się. Czuła się wśród nich już dość swobodnie, jej wrodzona nieśmiałość powoli zaczynała ustępować. Jej oczy błysnęły nieco drapieżnie.
Szkoda tylko, że nie pada deszcz...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

Re: [Świat Mroku] Chicago
Anna Barbara "Ouzaru"
Dość długo nie mogła się zdecydować, w co powinna się ubrać dzisiejszej nocy. Było jak zawsze wietrznie i chłodno, więc wybór padł na sztruksowe biodrówki koloru fioletowego, ulubionego zresztą. Na górę założyła mocno opinającą krótką bluzkę z długimi rękawami, które na ramionach były jakby odcięte od reszty i odsłaniały nagą skórę wampirzycy. Znajdował się tam mały pasek z trzema srebrnymi gwiazdkami, na samej bluzeczce namalowany był srebrny wisiorek z krzyżem. Bardzo ją lubiła, choć wyglądała w tym zestawie bardziej na nastolatkę niż dwudziestosześcioletnią kobietę... Ale może to i lepiej?
Powoli zeszła na dół przeciągając się aż kości i stawy skrzypiały, strzeliła z każdego stawu w palcach u dłoni i rozejrzała się. Jak zwykle była ostatnia. Dedal siedział wygodnie rozwalony niedaleko tego dziwnego szofera, a uśmiech, który wampir miał przyklejony do twarzy, już nieco drażnił kobietę. Z chęcią by mu go zmieniła na wyraz niewyobrażalnego cierpienia i bólu. Na chwilę oczy jej zapłonęły w jakiś dziwny sposób, chęć mordu odbiła się w spojrzeniu. Spotęgowały to jeszcze słowa, które usłyszała.
- Zaraz będę gotowa - mruknęła, choć złość powoli topniała pod wpływem spojrzenia Dedala.
Wracając na górę czuła, że gdyby mogła, zaczęłaby się chyba rumienić. Dziwne to było, ale jeszcze bardziej go za to znienawidziła. I jeszcze bardziej zapragnęła się szybko znaleźć na dole, by nie przedłużać rozłąki... Uzbroiła się w swoje noże do rzucania, do łydki przytroczyła pochwę z długim sztyletem. Kochała białą broń i umiała się nią dobrze posługiwać. Zapewne nadal była sto lat za Murzynami w porównaniu do swego 'ojca', ale wolała być gotowa i zdolna do obrony.
Zeszła na dół niemal po kilku uderzeniach martwego serca i usiadła obok wampira. Mógł być zadowolony, nigdzie nie było widać, by miała przy sobie jakąś broń. Ale o ile zdążyła go już poznać, zapewne się o coś do niej zaraz przyczepi. Westchnęła zrezygnowana i coś nagle wślizgnęło się do jej myśli.
- Dedalu, jak można zabić wampira? - spytała przyglądając mu się.
Miała nieodpartą ochotę musnąć go swą dłonią, dotknąć... Siedziała jednak prosto i spokojnie, panowała nad sobą i starała się nie zdradzać ze swymi myślami. Westchnęła znowu czekając na odpowiedź. Dedal spojrzał się na nią, jakby czytał jej w myślach. Nie odpowiadał nic przez krótką chwilę, jakby się zastanawiał po co jej teraz taka wiedza. Hektor także spojrzał się na młodą, obrzucając ją spojrzeniem od stóp do głowy. W końcu jednak cisza została przerwana.
- Nie wydaje mi się, żeby potrzebna była ci taka wiedza. Przynajmniej teraz, bo widzisz... Prędzej zjem własne włosy, niż ty zapolujesz na jednego z nas. I nie mówię tego, by ci ubliżyć...
Tu urwał zdanie, zupełnie jakby powiedział więcej niż chciał.
- Ale zapomnij o czosnku, jeśli ci to przyszło do głowy.
Ouzaru zrobiła wielkie oczy i spoglądała na 'ojca' jakby był skończonym debilem. Cicho parsknęła śmiechem zasłaniając przy tym usta, w końcu zaśmiała się w głos. Dawno nikt jej tak nie rozbawił, śmiała się więc niemal do łez. Spojrzała na mężczyzn i na twarzy kobiety zagościł krzywy, złośliwy uśmiech.
- Szkoda by było twej słodkiej fryzury, z tymi loczkami wyglądasz niewinnie jak anioł - zadrwiła z niego i szybko podniosła rękę, by uciszyć jakąkolwiek ripostę. - Nie, nie mam zamiaru na nikogo z NAS polować - specjalnie zaakcentowała to słowo podkreślając swą bezsprzeczną przynależność do wampirów. - Mówiłeś wczoraj o Łowcach, chcę wiedzieć, w jaki sposób oni lub zwykły człowiek mogą mi zaszkodzić. Nie uśmiecha mi się paść z kołkiem w sercu czy spłonąć w świetle słońca. Bo jak się domyślam ta wielka kula gazowa nam szkodzi i dlatego nie ma okien w moim pokoju?
Mówiła już spokojnie, bez cienia dawnego wybuchu śmiechu na twarzy czy w spojrzeniu. Była poważna niczym śmierć, nie chciała tak szybko zakańczać swego nie-życia i potrzebowała wiedzieć, czego należy się wystrzegać. A o tym, że miała ochotę Dedala rozszarpać kilka minut temu, już nawet zapomniała...
Wampir mrugnął. Dziewczyna była tak podekscytowana swoim stanem, że wyłaniało to skurwiela z jego duszy. Jeśli nie okaże się tak słaba jak myślał, to będzie z niej wyjątkowo udany potomek. Póki co uważał, że miała ładną buźkę. W sam raz żeby ją powiesić nad kominkiem.
- O dwóch najgorszych zagrożeniach już wspomniałaś. Kołki, choć tylko gdy cię jakiś dupek trafi w serce - wtedy aż paraliżuje cię z tej miłości.
Uśmiechnął się złośliwie, wysuwając trochę język.
- I tak, raczej nie będziesz się mogła już opalać. Niech ci Hektor powie, ostatnio jeden dupek próbował, ale się strasznie usmażył - Dosłownie.
Zaśmiał się cicho klepiąc szofera przyjacielsko po ramieniu.
- Wiedziałem, że o czymś zapomniałem mu powiedzieć!
Przestał się śmiać, zupełnie jakby robił to całkowicie świadomie i mógł przywoływać ten stan wedle woli. Zwrócił się do Anny, a ciepły, szczery uśmiech zawitał na jego twarz.
- Rusz głową, powiedz czym jeszcze można *nas*...
Akcentował słowo "nas" zupełnie jakby się z niej nabijał.
- ...zabić.
Przysunęła się do niego na tyle blisko, że niemal się zderzali czołami. Z bliska jej oczy wyglądały dziwnie. Czarne źrenice, później mieszanka błękitnego z odcieniem świeżego śniegu i dookoła tęczówki ciemne, granatowe obwódki. Wczoraj były cienkie i nie odznaczały się tak, dziś zajmowały niemal jedną trzecią. Ouz wbiła spojrzenie w wampira i wwiercała mu się przez chwilę wzrokiem w oczy. Po chwili prychnęła, jakby okazał się znacznie mniej interesujący, niż myślała i odsunęła się opierając się znów plecami o oparcie.
- W książkach i filmach zawsze ważnym elementem był krzyż i święcona woda, ale jakoś jeszcze żyjemy, więc pewnie to kolejny wymysł Hollywood? - spytała wskazując na swoją bluzkę. - Poza tym nie wyobrażam sobie, jakby to mogło działać na nas w sposób fizyczny. Ale na przykład takie odcięcie głowy lub całkowite poszatkowanie, no to już bardziej działa na moją wyobraźnię - stwierdziła z błyskiem w oku. - Zapewne także całkowite wytoczenie z naszych żył cennej krwi mogłoby być niezbyt miłym doświadczeniem, ale to podchodzi pod pocięcie na kawałki... I niby czemu mi każesz myśleć? Nie wiesz, że blondynki mają między uszami sznurek, który owe uszy przytrzymuje przy głowie? Jesteś moim kochanym tatusiem, wyjaśnij mi to, o co cię tak ładnie pytam...
Nieco zwiesiła głos, aż przeszedł w pomruk. Całkiem przyjemny, jak u kociaczka.
Twarz Dedala spoważniała. Nie lubił, gdy próbowało się na niego oddziaływać, a tym bardziej zdenerwowała go jej arogancja. Ale nic nie powiedział, tylko na powrót się uśmiechnął.
- Aniu, już wkrótce się dowiesz, że to właśnie umiejętność myślenia, orientowania się w twojej sytuacji, najbardziej ci się przyda.
Wskazał palcem na swoją katanę leżącą wdzięcznie na stole.
- Myślisz, że po co to trzymam? Poza tym jestem starej daty... A my zgredy nie lubimy hałasu broni palnej.
Odwrócił się do niej wpatrując przez chwilkę w krzyż na bluzce. Miała dziwne wrażenie, że bardziej spogląda na jej piersi.
Nagle Dedal wrzeszczy! Zasłania sobie oczy i przewraca się za fotel, jakby przed czymś uciekał! Anna spogląda się na tą scenę zakłopotana zastanawiając się, co ty razem spieprzyła. Po chwili zza fotela dobiega śmiech jej stwórcy.
- Niewielka w tobie wiara, to dobrze.
Wrócił z powrotem, lecz nie usiadł. Patrzył się na Ouzaru z pewną satysfakcją malującą się na jego chłodnej twarzy.
- Takie wymysły popkultury nas nie ranią. Ale jeśli ktoś prawdziwie wierzy, że można równać się z potęgą wampira oraz prawdziwie ufa swemu bogu...
- Nie masz chyba na myśli, że jeśli wierzy, że możne zranić wampira przy pomocy wody święconej, krzyża i modlitwy, to mu się to oda? - spytała unosząc lekko jedną brew ku górze.
Wyraz twarzy miała wyraźnie wskazujący na znudzenie Dedalem i jego wygłupami. Nie była to irytacja, bo ta zazwyczaj przemienia się lub jest spowodowana jakimiś negatywnymi uczuciami. Anna była po prostu zmęczona tym całym cyrkiem.
- Zastanawiam się, po co to wszystko - powiedziała po chwili, lecz nie miała na myśli ich aktualnej rozmowy. - Skoro jestem aż tak bardzo bezużytecznym śmieciem, trzeba mnie było tam zostawić. Starej daty, ale chyba wiesz, jak się z telefonu korzysta, nie? Wystarczyło wezwać ambulans, by zajął się tym nożem w moich plecach i zostawić mnie na łaskę lub niełaskę Bogów - wzruszyła lekko ramionami, jakby rzeczywiście nie robiło jej większej różnicy, czy by przeżyła czy zginęła tamtej nocy.
Dedal syknął, jakby te wyżalanie się zabolało go. Albo - co jest bardziej prawdopodobne - rozgniewało jeszcze bardziej.
- Może i powinienem był tak zrobić. Nie masz szacunku ani dla siebie, ani dla innych!
Wybuchnął w końcu uderzając otwartą dłonią niewidzialnego przeciwnika. Odwrócił się od niej podchodząc gwałtownie do okna. Zaczął się wpatrywać w miasto na dole mając nadzieję, że ten widok przyniesie mu ukojenie. Ale nie przyniósł.
- Ty już nie żyłaś, kiedy ci to zrobiłem. Jeśli masz do mnie jakikolwiek żal, odejdź.
Powoli przeszedł w bok, tak że widziała tylko kawałek jego oblicza. Reszta skryta była w cieniu.
- Jeśli zostaniesz, nauczę cię jak przetrwać.
Teraz odwrócił się, a zwykły ogień zapłonął w jego oczach maskując ten, który wypalał się w jego duszy.
- Nie możesz być słaba, zrozum to! Zjesz, albo będziesz zjedzona...
Spojrzała na niego spokojnie, niemal dobrotliwie. Zastanawiała się nad słowami mężczyzny dłuższą chwilę. Odejść? Po co miałaby zostawać? On z pewnością jej ani nie chciał, ani nie potrzebował. Drwił, poniżał, źle traktował. Dość już tego miała z czasów, gdy serce ciągle biło w jej piersi, czemu by teraz miała to znów znosić. Anna przekrzywiła lekko głowę zastanawiając się nad tym przez chwilę.
- Odeszłabym, bo wiem, że mnie tu nie potrzebujesz... nie potrzebujecie. Ale zostanę, bo to ja potrzebuję ciebie i was. Nie unoś się, po co te nerwy? Nie można na spokojnie wszystkiego powiedzieć? - spytała przyglądając mu się spod długich rzęs. - Nerwowy z ciebie wampir, wiesz? Nie mogę szanować innych nie szanując siebie, a że nie mam powodów, to wybacz...
Zostawiła zdanie niedopowiedzianym i wzruszyła ramionami rozkładając przy tym ręce w geście bezradności. Choć z zewnątrz zdawała się być zupełnie niewzruszona i nieprzejęta tym wszystkim, w środku martwiła się, czy aby tym razem go nie uraziła za mocno. Powoli jednak odnajdywała się w tym wszystkim i na nowo potrafiła zachować swój stoicki spokój. Było to niestety coś, co zwykle doprowadzało innych do kurwicy i wściekłości. Westchnęła dając upust swoim własnym emocjom. Miała gdzieś, co inni o niej pomyślą, byli tak samo bez znaczenia, jak zeszłoroczny śnieg. Przykre. Nic już dla Anny nie miało znaczenia.
Dość długo nie mogła się zdecydować, w co powinna się ubrać dzisiejszej nocy. Było jak zawsze wietrznie i chłodno, więc wybór padł na sztruksowe biodrówki koloru fioletowego, ulubionego zresztą. Na górę założyła mocno opinającą krótką bluzkę z długimi rękawami, które na ramionach były jakby odcięte od reszty i odsłaniały nagą skórę wampirzycy. Znajdował się tam mały pasek z trzema srebrnymi gwiazdkami, na samej bluzeczce namalowany był srebrny wisiorek z krzyżem. Bardzo ją lubiła, choć wyglądała w tym zestawie bardziej na nastolatkę niż dwudziestosześcioletnią kobietę... Ale może to i lepiej?
Powoli zeszła na dół przeciągając się aż kości i stawy skrzypiały, strzeliła z każdego stawu w palcach u dłoni i rozejrzała się. Jak zwykle była ostatnia. Dedal siedział wygodnie rozwalony niedaleko tego dziwnego szofera, a uśmiech, który wampir miał przyklejony do twarzy, już nieco drażnił kobietę. Z chęcią by mu go zmieniła na wyraz niewyobrażalnego cierpienia i bólu. Na chwilę oczy jej zapłonęły w jakiś dziwny sposób, chęć mordu odbiła się w spojrzeniu. Spotęgowały to jeszcze słowa, które usłyszała.
- Zaraz będę gotowa - mruknęła, choć złość powoli topniała pod wpływem spojrzenia Dedala.
Wracając na górę czuła, że gdyby mogła, zaczęłaby się chyba rumienić. Dziwne to było, ale jeszcze bardziej go za to znienawidziła. I jeszcze bardziej zapragnęła się szybko znaleźć na dole, by nie przedłużać rozłąki... Uzbroiła się w swoje noże do rzucania, do łydki przytroczyła pochwę z długim sztyletem. Kochała białą broń i umiała się nią dobrze posługiwać. Zapewne nadal była sto lat za Murzynami w porównaniu do swego 'ojca', ale wolała być gotowa i zdolna do obrony.
Zeszła na dół niemal po kilku uderzeniach martwego serca i usiadła obok wampira. Mógł być zadowolony, nigdzie nie było widać, by miała przy sobie jakąś broń. Ale o ile zdążyła go już poznać, zapewne się o coś do niej zaraz przyczepi. Westchnęła zrezygnowana i coś nagle wślizgnęło się do jej myśli.
- Dedalu, jak można zabić wampira? - spytała przyglądając mu się.
Miała nieodpartą ochotę musnąć go swą dłonią, dotknąć... Siedziała jednak prosto i spokojnie, panowała nad sobą i starała się nie zdradzać ze swymi myślami. Westchnęła znowu czekając na odpowiedź. Dedal spojrzał się na nią, jakby czytał jej w myślach. Nie odpowiadał nic przez krótką chwilę, jakby się zastanawiał po co jej teraz taka wiedza. Hektor także spojrzał się na młodą, obrzucając ją spojrzeniem od stóp do głowy. W końcu jednak cisza została przerwana.
- Nie wydaje mi się, żeby potrzebna była ci taka wiedza. Przynajmniej teraz, bo widzisz... Prędzej zjem własne włosy, niż ty zapolujesz na jednego z nas. I nie mówię tego, by ci ubliżyć...
Tu urwał zdanie, zupełnie jakby powiedział więcej niż chciał.
- Ale zapomnij o czosnku, jeśli ci to przyszło do głowy.
Ouzaru zrobiła wielkie oczy i spoglądała na 'ojca' jakby był skończonym debilem. Cicho parsknęła śmiechem zasłaniając przy tym usta, w końcu zaśmiała się w głos. Dawno nikt jej tak nie rozbawił, śmiała się więc niemal do łez. Spojrzała na mężczyzn i na twarzy kobiety zagościł krzywy, złośliwy uśmiech.
- Szkoda by było twej słodkiej fryzury, z tymi loczkami wyglądasz niewinnie jak anioł - zadrwiła z niego i szybko podniosła rękę, by uciszyć jakąkolwiek ripostę. - Nie, nie mam zamiaru na nikogo z NAS polować - specjalnie zaakcentowała to słowo podkreślając swą bezsprzeczną przynależność do wampirów. - Mówiłeś wczoraj o Łowcach, chcę wiedzieć, w jaki sposób oni lub zwykły człowiek mogą mi zaszkodzić. Nie uśmiecha mi się paść z kołkiem w sercu czy spłonąć w świetle słońca. Bo jak się domyślam ta wielka kula gazowa nam szkodzi i dlatego nie ma okien w moim pokoju?
Mówiła już spokojnie, bez cienia dawnego wybuchu śmiechu na twarzy czy w spojrzeniu. Była poważna niczym śmierć, nie chciała tak szybko zakańczać swego nie-życia i potrzebowała wiedzieć, czego należy się wystrzegać. A o tym, że miała ochotę Dedala rozszarpać kilka minut temu, już nawet zapomniała...
Wampir mrugnął. Dziewczyna była tak podekscytowana swoim stanem, że wyłaniało to skurwiela z jego duszy. Jeśli nie okaże się tak słaba jak myślał, to będzie z niej wyjątkowo udany potomek. Póki co uważał, że miała ładną buźkę. W sam raz żeby ją powiesić nad kominkiem.
- O dwóch najgorszych zagrożeniach już wspomniałaś. Kołki, choć tylko gdy cię jakiś dupek trafi w serce - wtedy aż paraliżuje cię z tej miłości.
Uśmiechnął się złośliwie, wysuwając trochę język.
- I tak, raczej nie będziesz się mogła już opalać. Niech ci Hektor powie, ostatnio jeden dupek próbował, ale się strasznie usmażył - Dosłownie.
Zaśmiał się cicho klepiąc szofera przyjacielsko po ramieniu.
- Wiedziałem, że o czymś zapomniałem mu powiedzieć!
Przestał się śmiać, zupełnie jakby robił to całkowicie świadomie i mógł przywoływać ten stan wedle woli. Zwrócił się do Anny, a ciepły, szczery uśmiech zawitał na jego twarz.
- Rusz głową, powiedz czym jeszcze można *nas*...
Akcentował słowo "nas" zupełnie jakby się z niej nabijał.
- ...zabić.
Przysunęła się do niego na tyle blisko, że niemal się zderzali czołami. Z bliska jej oczy wyglądały dziwnie. Czarne źrenice, później mieszanka błękitnego z odcieniem świeżego śniegu i dookoła tęczówki ciemne, granatowe obwódki. Wczoraj były cienkie i nie odznaczały się tak, dziś zajmowały niemal jedną trzecią. Ouz wbiła spojrzenie w wampira i wwiercała mu się przez chwilę wzrokiem w oczy. Po chwili prychnęła, jakby okazał się znacznie mniej interesujący, niż myślała i odsunęła się opierając się znów plecami o oparcie.
- W książkach i filmach zawsze ważnym elementem był krzyż i święcona woda, ale jakoś jeszcze żyjemy, więc pewnie to kolejny wymysł Hollywood? - spytała wskazując na swoją bluzkę. - Poza tym nie wyobrażam sobie, jakby to mogło działać na nas w sposób fizyczny. Ale na przykład takie odcięcie głowy lub całkowite poszatkowanie, no to już bardziej działa na moją wyobraźnię - stwierdziła z błyskiem w oku. - Zapewne także całkowite wytoczenie z naszych żył cennej krwi mogłoby być niezbyt miłym doświadczeniem, ale to podchodzi pod pocięcie na kawałki... I niby czemu mi każesz myśleć? Nie wiesz, że blondynki mają między uszami sznurek, który owe uszy przytrzymuje przy głowie? Jesteś moim kochanym tatusiem, wyjaśnij mi to, o co cię tak ładnie pytam...
Nieco zwiesiła głos, aż przeszedł w pomruk. Całkiem przyjemny, jak u kociaczka.
Twarz Dedala spoważniała. Nie lubił, gdy próbowało się na niego oddziaływać, a tym bardziej zdenerwowała go jej arogancja. Ale nic nie powiedział, tylko na powrót się uśmiechnął.
- Aniu, już wkrótce się dowiesz, że to właśnie umiejętność myślenia, orientowania się w twojej sytuacji, najbardziej ci się przyda.
Wskazał palcem na swoją katanę leżącą wdzięcznie na stole.
- Myślisz, że po co to trzymam? Poza tym jestem starej daty... A my zgredy nie lubimy hałasu broni palnej.
Odwrócił się do niej wpatrując przez chwilkę w krzyż na bluzce. Miała dziwne wrażenie, że bardziej spogląda na jej piersi.
Nagle Dedal wrzeszczy! Zasłania sobie oczy i przewraca się za fotel, jakby przed czymś uciekał! Anna spogląda się na tą scenę zakłopotana zastanawiając się, co ty razem spieprzyła. Po chwili zza fotela dobiega śmiech jej stwórcy.
- Niewielka w tobie wiara, to dobrze.
Wrócił z powrotem, lecz nie usiadł. Patrzył się na Ouzaru z pewną satysfakcją malującą się na jego chłodnej twarzy.
- Takie wymysły popkultury nas nie ranią. Ale jeśli ktoś prawdziwie wierzy, że można równać się z potęgą wampira oraz prawdziwie ufa swemu bogu...
- Nie masz chyba na myśli, że jeśli wierzy, że możne zranić wampira przy pomocy wody święconej, krzyża i modlitwy, to mu się to oda? - spytała unosząc lekko jedną brew ku górze.
Wyraz twarzy miała wyraźnie wskazujący na znudzenie Dedalem i jego wygłupami. Nie była to irytacja, bo ta zazwyczaj przemienia się lub jest spowodowana jakimiś negatywnymi uczuciami. Anna była po prostu zmęczona tym całym cyrkiem.
- Zastanawiam się, po co to wszystko - powiedziała po chwili, lecz nie miała na myśli ich aktualnej rozmowy. - Skoro jestem aż tak bardzo bezużytecznym śmieciem, trzeba mnie było tam zostawić. Starej daty, ale chyba wiesz, jak się z telefonu korzysta, nie? Wystarczyło wezwać ambulans, by zajął się tym nożem w moich plecach i zostawić mnie na łaskę lub niełaskę Bogów - wzruszyła lekko ramionami, jakby rzeczywiście nie robiło jej większej różnicy, czy by przeżyła czy zginęła tamtej nocy.
Dedal syknął, jakby te wyżalanie się zabolało go. Albo - co jest bardziej prawdopodobne - rozgniewało jeszcze bardziej.
- Może i powinienem był tak zrobić. Nie masz szacunku ani dla siebie, ani dla innych!
Wybuchnął w końcu uderzając otwartą dłonią niewidzialnego przeciwnika. Odwrócił się od niej podchodząc gwałtownie do okna. Zaczął się wpatrywać w miasto na dole mając nadzieję, że ten widok przyniesie mu ukojenie. Ale nie przyniósł.
- Ty już nie żyłaś, kiedy ci to zrobiłem. Jeśli masz do mnie jakikolwiek żal, odejdź.
Powoli przeszedł w bok, tak że widziała tylko kawałek jego oblicza. Reszta skryta była w cieniu.
- Jeśli zostaniesz, nauczę cię jak przetrwać.
Teraz odwrócił się, a zwykły ogień zapłonął w jego oczach maskując ten, który wypalał się w jego duszy.
- Nie możesz być słaba, zrozum to! Zjesz, albo będziesz zjedzona...
Spojrzała na niego spokojnie, niemal dobrotliwie. Zastanawiała się nad słowami mężczyzny dłuższą chwilę. Odejść? Po co miałaby zostawać? On z pewnością jej ani nie chciał, ani nie potrzebował. Drwił, poniżał, źle traktował. Dość już tego miała z czasów, gdy serce ciągle biło w jej piersi, czemu by teraz miała to znów znosić. Anna przekrzywiła lekko głowę zastanawiając się nad tym przez chwilę.
- Odeszłabym, bo wiem, że mnie tu nie potrzebujesz... nie potrzebujecie. Ale zostanę, bo to ja potrzebuję ciebie i was. Nie unoś się, po co te nerwy? Nie można na spokojnie wszystkiego powiedzieć? - spytała przyglądając mu się spod długich rzęs. - Nerwowy z ciebie wampir, wiesz? Nie mogę szanować innych nie szanując siebie, a że nie mam powodów, to wybacz...
Zostawiła zdanie niedopowiedzianym i wzruszyła ramionami rozkładając przy tym ręce w geście bezradności. Choć z zewnątrz zdawała się być zupełnie niewzruszona i nieprzejęta tym wszystkim, w środku martwiła się, czy aby tym razem go nie uraziła za mocno. Powoli jednak odnajdywała się w tym wszystkim i na nowo potrafiła zachować swój stoicki spokój. Było to niestety coś, co zwykle doprowadzało innych do kurwicy i wściekłości. Westchnęła dając upust swoim własnym emocjom. Miała gdzieś, co inni o niej pomyślą, byli tak samo bez znaczenia, jak zeszłoroczny śnieg. Przykre. Nic już dla Anny nie miało znaczenia.

-
- Bosman
- Posty: 2074
- Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
- Numer GG: 6094143
- Lokalizacja: Roanapur
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Angus McLean
Angus otworzył oczy i spojrzał na lokaja. - Ależ nie przejmuj się tym Walterze. Właściwie to noce są mi nawet bliższe niż dnie. Angus zmierzył lokaja wzrokiem. Musiał przyznać, że agencja spisała się idealnie. Stara, angielska szkoła, dziś trudno o takiego lokaja. - Poczekaj na mnie w gabinecie, chcę z tobą o czymś porozmawiać. Gdy lokaj wyszedł Angus wstał i ubrał się. Był dziś w dobrym nastroju toteż wybrał jasny garnitur, kolorem kojarzący się z roztopionymi lodami waniliowymi, krawat pod kolor oraz jasno brązowe buty. Całość stroju powodowała, że sprawiał wrażenie poczciwego staruszka, które potęgowała trzymana w lewej ręce laska. O tym, że pozory mylą dobitnie świadczyło za to jego czujne i przenikliwe spojrzenie. Zamknąwszy swoją sypialnie przeszedł do gabinetu. Za mahoniowym biurkiem, na którym stał ciekłokrystaliczny monitor rozciągała się panorama Chicago. Obok wygodnego, obrotowego, skórzanego fotela na kółkach stał Walter. Angus podszedł do niego i chrząknął. Lokaj odwrócił się zaskoczony. -Przepraszam, nie słyszałem jak pan wchodzi. Twarz jego pracodawcy rozjaśnił, o dziwo całkiem szczery, uśmiech. Nie potrafił się, co prawda poruszać się tak niezauważenie jak Dedal, ale podejście do śmiertelnika tak, aby ten tego nie usłyszał nie było szczególnie trudne. - Często mi się to zdarza. Wskazał na stojący naprzeciw biurka fotel i powiedział. - Usiądź proszę, chciałbym z tobą omówić pewną sprawę. Gdy lokaj usiadł Angus zaczął przechadzać się po gabinecie, powoli acz niechybnie kierując się w stronę barku. - Widzisz, w moich rodzinnych stronach jest pewien stary zwyczaj. Zapewne już zapomniany, ale ja jestem człowiekiem starej daty. Walter patrzył na swojego chlebodawcę ciekaw do czego zmierza. Pracował już dla paru ekscentryków, więc nie przeszkadzało mu dziwne zachowanie szefa, raczej intrygowało. Tymczasem Angus otworzył barek i wyjął z niego dwie, całkiem duże szklanki z rżniętego kryształu. - Widzisz zwyczaj ten dotyczy zawierania umowy między służącym a panem, czy dziś rzeklibyśmy między pracownikiem a pracodawcą. Szkot kontynuował mentorskim tonem wyciągając z barku butelkę z ciemnego szkła. - Byłoby oczywiście niemożliwe, abym próbował to przeforsować ze wszystkimi pracownikami, ale twoje stanowisko jest na tyle wyjątkowe, że sobie na to pozwolę. Nie przerywając wyjaśnień McLean wyciągnął kolejną butelkę. - Chodzi mianowicie o to, żebyś wypił ze mną trzy szklanki szkockiej, to taki symboliczny gest. Trzecia butelka była umieszczona w pojemniku z lodem. Gdy wszystkie utensylia znalazły się na biurku Angus popatrzył wzrokiem zmęczonego życiem człowieka na swojego lokaja i zapytał. - Nie odmówisz staremu człowiekowi tej drobnej przyjemności? Walter nie był specjalnym miłośnikiem alkoholu, ale też nigdy nie kandydował do miana abstynenta. Zresztą uznał, że zwyczaj jest na swój sposób romantyczny, więc odpowiedział. - Ależ to będzie przyjemność dla mnie, napić się z panem sire. Szkot nalał do szklanek whisky z pierwszej butelki. Wypili obaj do dna. A była to najzwyklejsza whisky pod słońcem, o ile można tak powiedzieć o dwudziestoletnim Johnnie Walker’ze. W drugiej butelce była za to zupełnie inna whisky. Taka, jaką od wieków pędzili górale ze Szkocji, destylowana w domowych warunkach i mająca znacznie więcej wspólnego z bimbrem niż z tym, co można dziś kupić w sklepie. Ta whisky przepalała gardło i wyciskała z oczu łzy najtwardszym z mieszkańców Highlandu od czasów Connora McLean, który był pradziadkiem Angusa. To był napój, który powinno się pić z mieszczących sto mililitrów kieliszków a nie z niemal półlitrowych szklanek. Ale wypili. Walter się zakrztusił a oczy zaszły mu mgiełką, choć nie uronił ani jednej łzy. Angus skinął głową w milczącym podziwie. I nalał z trzeciej butelki, ale tylko Walterowi, w jego szklance znów pojawił się Johnnie Walker. - Uważaj, teraz będzie naprawdę mocne, stara rodzinna receptura. Było to oczywiste kłamstwo, choć prawdą było, że napitek był wiekowy, w końcu niemal 200 letni. Krew Angusa była ciemna i gęsta, a dla śmiertelnego zapewne niesmaczna. Jednak smak lokaja odebrał drugą szklankę tak jak człowiek odebrałby uderzenie obuchem w głowę. Dlatego Walter nawet się specjalnie nie skrzywił po wypiciu mającej przypieczętować jego los szklanki. „Teraz to już jesteś mój.” - Idź odpocząć, to musiało być wstrząsające przeżycie. Ja tymczasem i tak mam do załatwienia parę spraw w mieście. Angus zszedł po schodach do apartamentu gościnnego. - To co, wszyscy gotowi by odstawić małe przedstawienie?
Angus otworzył oczy i spojrzał na lokaja. - Ależ nie przejmuj się tym Walterze. Właściwie to noce są mi nawet bliższe niż dnie. Angus zmierzył lokaja wzrokiem. Musiał przyznać, że agencja spisała się idealnie. Stara, angielska szkoła, dziś trudno o takiego lokaja. - Poczekaj na mnie w gabinecie, chcę z tobą o czymś porozmawiać. Gdy lokaj wyszedł Angus wstał i ubrał się. Był dziś w dobrym nastroju toteż wybrał jasny garnitur, kolorem kojarzący się z roztopionymi lodami waniliowymi, krawat pod kolor oraz jasno brązowe buty. Całość stroju powodowała, że sprawiał wrażenie poczciwego staruszka, które potęgowała trzymana w lewej ręce laska. O tym, że pozory mylą dobitnie świadczyło za to jego czujne i przenikliwe spojrzenie. Zamknąwszy swoją sypialnie przeszedł do gabinetu. Za mahoniowym biurkiem, na którym stał ciekłokrystaliczny monitor rozciągała się panorama Chicago. Obok wygodnego, obrotowego, skórzanego fotela na kółkach stał Walter. Angus podszedł do niego i chrząknął. Lokaj odwrócił się zaskoczony. -Przepraszam, nie słyszałem jak pan wchodzi. Twarz jego pracodawcy rozjaśnił, o dziwo całkiem szczery, uśmiech. Nie potrafił się, co prawda poruszać się tak niezauważenie jak Dedal, ale podejście do śmiertelnika tak, aby ten tego nie usłyszał nie było szczególnie trudne. - Często mi się to zdarza. Wskazał na stojący naprzeciw biurka fotel i powiedział. - Usiądź proszę, chciałbym z tobą omówić pewną sprawę. Gdy lokaj usiadł Angus zaczął przechadzać się po gabinecie, powoli acz niechybnie kierując się w stronę barku. - Widzisz, w moich rodzinnych stronach jest pewien stary zwyczaj. Zapewne już zapomniany, ale ja jestem człowiekiem starej daty. Walter patrzył na swojego chlebodawcę ciekaw do czego zmierza. Pracował już dla paru ekscentryków, więc nie przeszkadzało mu dziwne zachowanie szefa, raczej intrygowało. Tymczasem Angus otworzył barek i wyjął z niego dwie, całkiem duże szklanki z rżniętego kryształu. - Widzisz zwyczaj ten dotyczy zawierania umowy między służącym a panem, czy dziś rzeklibyśmy między pracownikiem a pracodawcą. Szkot kontynuował mentorskim tonem wyciągając z barku butelkę z ciemnego szkła. - Byłoby oczywiście niemożliwe, abym próbował to przeforsować ze wszystkimi pracownikami, ale twoje stanowisko jest na tyle wyjątkowe, że sobie na to pozwolę. Nie przerywając wyjaśnień McLean wyciągnął kolejną butelkę. - Chodzi mianowicie o to, żebyś wypił ze mną trzy szklanki szkockiej, to taki symboliczny gest. Trzecia butelka była umieszczona w pojemniku z lodem. Gdy wszystkie utensylia znalazły się na biurku Angus popatrzył wzrokiem zmęczonego życiem człowieka na swojego lokaja i zapytał. - Nie odmówisz staremu człowiekowi tej drobnej przyjemności? Walter nie był specjalnym miłośnikiem alkoholu, ale też nigdy nie kandydował do miana abstynenta. Zresztą uznał, że zwyczaj jest na swój sposób romantyczny, więc odpowiedział. - Ależ to będzie przyjemność dla mnie, napić się z panem sire. Szkot nalał do szklanek whisky z pierwszej butelki. Wypili obaj do dna. A była to najzwyklejsza whisky pod słońcem, o ile można tak powiedzieć o dwudziestoletnim Johnnie Walker’ze. W drugiej butelce była za to zupełnie inna whisky. Taka, jaką od wieków pędzili górale ze Szkocji, destylowana w domowych warunkach i mająca znacznie więcej wspólnego z bimbrem niż z tym, co można dziś kupić w sklepie. Ta whisky przepalała gardło i wyciskała z oczu łzy najtwardszym z mieszkańców Highlandu od czasów Connora McLean, który był pradziadkiem Angusa. To był napój, który powinno się pić z mieszczących sto mililitrów kieliszków a nie z niemal półlitrowych szklanek. Ale wypili. Walter się zakrztusił a oczy zaszły mu mgiełką, choć nie uronił ani jednej łzy. Angus skinął głową w milczącym podziwie. I nalał z trzeciej butelki, ale tylko Walterowi, w jego szklance znów pojawił się Johnnie Walker. - Uważaj, teraz będzie naprawdę mocne, stara rodzinna receptura. Było to oczywiste kłamstwo, choć prawdą było, że napitek był wiekowy, w końcu niemal 200 letni. Krew Angusa była ciemna i gęsta, a dla śmiertelnego zapewne niesmaczna. Jednak smak lokaja odebrał drugą szklankę tak jak człowiek odebrałby uderzenie obuchem w głowę. Dlatego Walter nawet się specjalnie nie skrzywił po wypiciu mającej przypieczętować jego los szklanki. „Teraz to już jesteś mój.” - Idź odpocząć, to musiało być wstrząsające przeżycie. Ja tymczasem i tak mam do załatwienia parę spraw w mieście. Angus zszedł po schodach do apartamentu gościnnego. - To co, wszyscy gotowi by odstawić małe przedstawienie?
Spłodził największe potwory - wielkiego wilka Fenrira, węża Midgardsorma i boginię umarłych Hel.
Nordycka Zielona Lewica

Nordycka Zielona Lewica


-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Zhou Wang Bao
Przysłuchiwała się uważnie rozmowie Anny i Dedala. Chciała wysnuć z tego wniosek, jak wiele wiedzą.
Bo często wampiry ginęły nieświadome tego, co może ich zranić.
Kto, na przykład, spodziewałby się że zwykła drewniana pałka może bardzo skutecznie zabić wampira?
Nikt.
I dlatego mnisi z Shaolinu mieli bardzo dobre wyniki w walkach z nadnaturalnymi. Wprawdzie dzięki kontaktom z innymi nadnaturalnymi, jak wyjaśniał kiedyś Zhou jej tato, bo niebianie nasycali ich pałki i kije swoją magią, tak że ich ciosy były w stanie zniszczyć każdego nadnaturalnego. Ale wampirom ze Stanów spotkanie z czymś takim raczej nie grozi.
- Ja miałabym tylko jedną uwagę, panie McLean - powiedziała nieco nieśmiało. - Jeżeli wszyscy Kolumbijczycy zginą, będzie podejrzane mówić, że to my zostaliśmy sprowokowani. Osobiście uważam, że ławiej byłoby, a przy tym bezpieczniej, gdybyśmy jakoś delikatnie sprowokowali ich; oczywiście słownie; tak żeby oni nas zaatakowali. Wtedy w obronie własnej, oczywiście, poturbujemy ich nieco, a nasza opowieść o byciu stroną broniącą się nabierze wiarygodności. Czy nie jest to rozsądniejsze? A poza tym, pobicie to jednak mniejszy problem, w razie czego, niż zabójstwo z premedytacją - popatrzyła w górę, na postawnego Szkota.
Przysłuchiwała się uważnie rozmowie Anny i Dedala. Chciała wysnuć z tego wniosek, jak wiele wiedzą.
Bo często wampiry ginęły nieświadome tego, co może ich zranić.
Kto, na przykład, spodziewałby się że zwykła drewniana pałka może bardzo skutecznie zabić wampira?
Nikt.
I dlatego mnisi z Shaolinu mieli bardzo dobre wyniki w walkach z nadnaturalnymi. Wprawdzie dzięki kontaktom z innymi nadnaturalnymi, jak wyjaśniał kiedyś Zhou jej tato, bo niebianie nasycali ich pałki i kije swoją magią, tak że ich ciosy były w stanie zniszczyć każdego nadnaturalnego. Ale wampirom ze Stanów spotkanie z czymś takim raczej nie grozi.
- Ja miałabym tylko jedną uwagę, panie McLean - powiedziała nieco nieśmiało. - Jeżeli wszyscy Kolumbijczycy zginą, będzie podejrzane mówić, że to my zostaliśmy sprowokowani. Osobiście uważam, że ławiej byłoby, a przy tym bezpieczniej, gdybyśmy jakoś delikatnie sprowokowali ich; oczywiście słownie; tak żeby oni nas zaatakowali. Wtedy w obronie własnej, oczywiście, poturbujemy ich nieco, a nasza opowieść o byciu stroną broniącą się nabierze wiarygodności. Czy nie jest to rozsądniejsze? A poza tym, pobicie to jednak mniejszy problem, w razie czego, niż zabójstwo z premedytacją - popatrzyła w górę, na postawnego Szkota.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Bosman
- Posty: 1691
- Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39
Re: [Świat Mroku] Chicago
Hector Ambelly
Drzwi od pokoju zaskrzypiały.
- Kazałem ci się ubrać w garnitur... - wyszeptał cicho. Za cicho.
Chłopiec otworzył usta by odpowiedzieć. Nie był w stanie.
Cios za ciosem. W korpus. Nikt nie zobaczy sinokrwawych śladów pod ubraniem. Nigdy.
- Sukinsyn... - powiedział masując obolałą od choroby pięść - A teraz nie zmuszaj mnie abym powtarzał dwa razy. Zrozumiano?
- T-tak.
Ubrał się szybko. Zapiął garnitur. Założył buty. Otworzył drzwi.
Podczas całego wesela siedział skulony w krześle. Starał się nie patrzeć na ojca który wlewał w siebie litry whiskey. Tylko whiskey. Starał się nie myśleć co zrobi ojciec po powrocie do domu. Z kacem którego musi odreagować.
Nie odważył się płakać.
***
Hektor miał na sobie wyprany już garnitur. Z ulgą przyznał, że nie czuć swądu, nie widać pozostałości po słabości śp. Jerry'ego. Hektor miał dwa komplety garniturów. Jeden starszy – przykrótki. Drugi nowszy – za długi. Nie widział potrzeby by kupować czegokolwiek innego.
Malkav uważnie wysłuchał słów azjatki. Może i miał awersje do kolorowych, lecz teraz Zhou była służką McLeana. Tak jak Hektor. Więc należał jej się szacunek, chociaż wymuszony.
- Panno Zhou. – Chinka wyraźnie zdzwiła się tym, iż Hektor w ogóle się do niej odezwał – Myślę, że przedtem mógłbym spróbować... - uśmiechnął się – wytrącić z równowagi jednego z Kolumbijczyków. W sposób który dałby nam... racjonalną możliwość reakcji. Gdyby oczywiście ma próba zawiodła, moglibyśmy prowokować słowem. – odwrócił się w stronę Angusa – Choć i w takim wypadku musielibyśmy uważać. To przecież cały gang. Jeśli jakimś cudem uda im się racjonalnie – Hektor lubił słowo "racjonalnie" – pomyśleć, z naszą grupą będzie kiepsko. Oczywiście wszystko zależy od pana McLeana. – skierował puste ślepia w kierunku swego mocodawcy.
Drzwi od pokoju zaskrzypiały.
- Kazałem ci się ubrać w garnitur... - wyszeptał cicho. Za cicho.
Chłopiec otworzył usta by odpowiedzieć. Nie był w stanie.
Cios za ciosem. W korpus. Nikt nie zobaczy sinokrwawych śladów pod ubraniem. Nigdy.
- Sukinsyn... - powiedział masując obolałą od choroby pięść - A teraz nie zmuszaj mnie abym powtarzał dwa razy. Zrozumiano?
- T-tak.
Ubrał się szybko. Zapiął garnitur. Założył buty. Otworzył drzwi.
Podczas całego wesela siedział skulony w krześle. Starał się nie patrzeć na ojca który wlewał w siebie litry whiskey. Tylko whiskey. Starał się nie myśleć co zrobi ojciec po powrocie do domu. Z kacem którego musi odreagować.
Nie odważył się płakać.
***
Hektor miał na sobie wyprany już garnitur. Z ulgą przyznał, że nie czuć swądu, nie widać pozostałości po słabości śp. Jerry'ego. Hektor miał dwa komplety garniturów. Jeden starszy – przykrótki. Drugi nowszy – za długi. Nie widział potrzeby by kupować czegokolwiek innego.
Malkav uważnie wysłuchał słów azjatki. Może i miał awersje do kolorowych, lecz teraz Zhou była służką McLeana. Tak jak Hektor. Więc należał jej się szacunek, chociaż wymuszony.
- Panno Zhou. – Chinka wyraźnie zdzwiła się tym, iż Hektor w ogóle się do niej odezwał – Myślę, że przedtem mógłbym spróbować... - uśmiechnął się – wytrącić z równowagi jednego z Kolumbijczyków. W sposób który dałby nam... racjonalną możliwość reakcji. Gdyby oczywiście ma próba zawiodła, moglibyśmy prowokować słowem. – odwrócił się w stronę Angusa – Choć i w takim wypadku musielibyśmy uważać. To przecież cały gang. Jeśli jakimś cudem uda im się racjonalnie – Hektor lubił słowo "racjonalnie" – pomyśleć, z naszą grupą będzie kiepsko. Oczywiście wszystko zależy od pana McLeana. – skierował puste ślepia w kierunku swego mocodawcy.

-
- Bosman
- Posty: 2074
- Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
- Numer GG: 6094143
- Lokalizacja: Roanapur
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Angus McLean
Angus przysłuchiwał się propozycjom swoich pracowników. - Mój plan od początku polegał na tym aby ich sprowokować. Podszedł do jednego z obrazów i go odsunął. Pieniądze na drobne wydatki trzymał na dole, gdyby szło o naprawdę grube sumy w grę wchodziłby bank. Miał złe przeczucia, nie podobało mu się, że ktoś się tak szybko odezwał. Zwłaszcza, że Kolumbijczycy mieli być tylko przynętą na Włochów. Niemniej, aby wszystko wyglądało realistycznie zapakował około dwustu tysięcy do walizki. - Hektorze, jak będziemy wychodzić zabierz torbę z mąką, która leży w korytarzu. Za Szkotem poszła cała reszta. Zjechali windą i wsiedli do przestronnej limuzyny.
Angus przysłuchiwał się propozycjom swoich pracowników. - Mój plan od początku polegał na tym aby ich sprowokować. Podszedł do jednego z obrazów i go odsunął. Pieniądze na drobne wydatki trzymał na dole, gdyby szło o naprawdę grube sumy w grę wchodziłby bank. Miał złe przeczucia, nie podobało mu się, że ktoś się tak szybko odezwał. Zwłaszcza, że Kolumbijczycy mieli być tylko przynętą na Włochów. Niemniej, aby wszystko wyglądało realistycznie zapakował około dwustu tysięcy do walizki. - Hektorze, jak będziemy wychodzić zabierz torbę z mąką, która leży w korytarzu. Za Szkotem poszła cała reszta. Zjechali windą i wsiedli do przestronnej limuzyny.
Spłodził największe potwory - wielkiego wilka Fenrira, węża Midgardsorma i boginię umarłych Hel.
Nordycka Zielona Lewica

Nordycka Zielona Lewica


-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Świat Mroku] Chicago
Gdy Hektor usiadł za kółkiem, a wszyscy zajęli miejsca z tyłu, limuzyna ruszyła. Angus uśmiechnął się do siebie podczas drogi, wyobrażając sobie tą scenę z innej perspektywy. Starszy, bogaty mężczyzna który jedzie szpanerskim wozem, wioząc dwie atrakcyjne kobiety ze sobą. No i Dedala, ale to tylko niegroźny świr.
Szyby były przyciemnione, tak że zwykły śmiertelnik nie zobaczyłby nic ani z zewnątrz, ani ze środka. Jednak koteria wampirów mogła widzieć doskonale. Oglądali przejeżdżające obok samochody, jedne w lepszym inne w gorszym stanie. Spoglądali na gasnące za nimi wieżowce, gdy wyjeżdżali z centrum.
W biednych dzielnicach Chicago zawsze wyły syreny. Czy to straży pożarnej, policji, czy ambulansu. Od kilkudziesięciu lat, w tym mieście nie było nigdy choć jednej, spokojnej nocy. To nawet odpowiadało staremu wampirowi – żył pełną swojego nie-życia. Spojrzał się spokojnym wzrokiem na towarzyszące mu panie. Ta Chinka wydawała się bardziej zaradna, niż to z początku ocenił. Jednak nie wolno ją za bardzo wtajemniczać, bo ta zaradność może przerosnąć potrzeby McLeana, a szkoda by było się jej pozbyć. A ta nowa, Ouzaru? Angus nigdy nie ufał ludziom jej pokroju. Może dlatego że sam taki był? Sączyli słodkie trucizny do serc innych, tworząc legiony niewolników. Gdyby dostawał pieniądze za każdego zniewolonego człowieka, mógłby spokojnie rzucić swoją firmę. Dedal robił dobrze nie pozwalając jej się za bardzo rozwinąć, cały czas testując jej wewnętrzną siłę.
Obydwie kobiety niosły ze sobą pewne niebezpieczeństwo. Były zbytnio zaangażowane. Anna, bo fantazja o potworach nocy przysłaniała jej rozum, a Zhou bo… Bo *coś*, czego nie potrafił sprecyzować, nie pozwalało mu jej zaufać.
Jego wzrok przeszedł na Dedala. Ten wampir służył mu już wiele lat, choć ani razu nie wspomniał swojego imienia. Już od dawna Angus miał co do niego swoje podejrzenia, lecz wielokrotne dowody lojalności utwierdzały go w przekonaniu, że popada w zwyczajną paranoję. Wampir wyglądał na najmłodszego z gromady, lecz jego umiejętności przekreślały ten fakt. A okrucieństwo z jakim eliminował niewygodnych ludzi, sprawiało że nawet Angus czuł pewną odrazę do jego metod.
Podczas jazdy nawiązała się konwersacja między Zhou a Ouzaru. Kobiety jak zwykle znalazły wspólny język, gadając o rzeczach, na które męska część koterii reagowała jedynie prychnięciem, lub wzmianką o stracie czasu. Cóż, urodzone kobietami wampirzyce wolały jednak lekką rozmowę, od siedzenia i spoglądania się za okno.
Jednak nawet i one szybko znudziły się gadaniem. O dziwo, to energiczna Ouzaru pierwsza przerwała, czując coraz bardziej że bezcelowa rozmowa jest… Bezcelowa!
Poznając bo budynkach w okolicy, stwierdzili że znajdują się w dokach. W jednym z magazynów czekali na nich członkowie Kartelu, gotowi nawiązać współpracę przy nowym biznesie McLeana.
W okolicy unosił się mocny zapach zgniłych ryb. Woda była spokojna, lecz uderzała mocno o okoliczne kutry, kołysząc nimi jak plastikowymi zabawkami. Wokół wszystko było takie jak zwykle, nawet te same latarnie się nie paliły, i ci sami bezdomni spali w zaułkach.
To, co wyróżniało tą noc, to była nienaturalna cisza jaka zaległa w okolicy. Jakby cała dzielnica wstrzymała oddech, z wielkim zaciekawieniem obserwując poczynania wampirów.
Zaparkowali na małym parkingu, przed jednym z magazynów. Angus specjalnie kazał wybrać ten magazyn jako miejsce spotkania, gdyż należał on do jednej z firm, które z kolei należały do niego. Oczywiście niewielu o tym wiedziało, jedynie ci którzy znali inne nazwiska starego Szkota.
Dedal chwycił swój miecz, zastanawiając się chwilę gdzie go schować.
Hektor siedząc na siedzeniu kierowcy wkładał magazynek do swojego Uzi.
Angus układał sobie w myślach dialog, starając się przewidzieć wszelkie sposobności.
Zhou masowała swoje pięści, czując że mogą ją trochę rozboleć tej nocy.
A Anna? Anna poprawiała swój biust.
Niebieskooki wampir ostatecznie uznał że miecz będzie na widoku, w końcu Kolumbijczycy także przyjdą uzbrojeni. Zawsze przychodzą.
- Ouzaru, pamiętasz co ci mówiłem o ukrywaniu natury?
Dziewczyna spojrzała się na niego, po chwili kiwając głową.
- Kiedy zaczną strzelać…
Tu wyjął znajomy rewolwer, ładując do niego kilka naboi, po czym chowając go do spodni.
- …Zapomnij.
Angus spojrzał na zegarek. Była już prawie dwudziesta trzecia, pozostawało im pięć minut do zaplanowanego spotkania. Lepiej teraz ustalić plan działania, niż później wzbudzać podejrzenia.
Szyby były przyciemnione, tak że zwykły śmiertelnik nie zobaczyłby nic ani z zewnątrz, ani ze środka. Jednak koteria wampirów mogła widzieć doskonale. Oglądali przejeżdżające obok samochody, jedne w lepszym inne w gorszym stanie. Spoglądali na gasnące za nimi wieżowce, gdy wyjeżdżali z centrum.
W biednych dzielnicach Chicago zawsze wyły syreny. Czy to straży pożarnej, policji, czy ambulansu. Od kilkudziesięciu lat, w tym mieście nie było nigdy choć jednej, spokojnej nocy. To nawet odpowiadało staremu wampirowi – żył pełną swojego nie-życia. Spojrzał się spokojnym wzrokiem na towarzyszące mu panie. Ta Chinka wydawała się bardziej zaradna, niż to z początku ocenił. Jednak nie wolno ją za bardzo wtajemniczać, bo ta zaradność może przerosnąć potrzeby McLeana, a szkoda by było się jej pozbyć. A ta nowa, Ouzaru? Angus nigdy nie ufał ludziom jej pokroju. Może dlatego że sam taki był? Sączyli słodkie trucizny do serc innych, tworząc legiony niewolników. Gdyby dostawał pieniądze za każdego zniewolonego człowieka, mógłby spokojnie rzucić swoją firmę. Dedal robił dobrze nie pozwalając jej się za bardzo rozwinąć, cały czas testując jej wewnętrzną siłę.
Obydwie kobiety niosły ze sobą pewne niebezpieczeństwo. Były zbytnio zaangażowane. Anna, bo fantazja o potworach nocy przysłaniała jej rozum, a Zhou bo… Bo *coś*, czego nie potrafił sprecyzować, nie pozwalało mu jej zaufać.
Jego wzrok przeszedł na Dedala. Ten wampir służył mu już wiele lat, choć ani razu nie wspomniał swojego imienia. Już od dawna Angus miał co do niego swoje podejrzenia, lecz wielokrotne dowody lojalności utwierdzały go w przekonaniu, że popada w zwyczajną paranoję. Wampir wyglądał na najmłodszego z gromady, lecz jego umiejętności przekreślały ten fakt. A okrucieństwo z jakim eliminował niewygodnych ludzi, sprawiało że nawet Angus czuł pewną odrazę do jego metod.
Podczas jazdy nawiązała się konwersacja między Zhou a Ouzaru. Kobiety jak zwykle znalazły wspólny język, gadając o rzeczach, na które męska część koterii reagowała jedynie prychnięciem, lub wzmianką o stracie czasu. Cóż, urodzone kobietami wampirzyce wolały jednak lekką rozmowę, od siedzenia i spoglądania się za okno.
Jednak nawet i one szybko znudziły się gadaniem. O dziwo, to energiczna Ouzaru pierwsza przerwała, czując coraz bardziej że bezcelowa rozmowa jest… Bezcelowa!
Poznając bo budynkach w okolicy, stwierdzili że znajdują się w dokach. W jednym z magazynów czekali na nich członkowie Kartelu, gotowi nawiązać współpracę przy nowym biznesie McLeana.
W okolicy unosił się mocny zapach zgniłych ryb. Woda była spokojna, lecz uderzała mocno o okoliczne kutry, kołysząc nimi jak plastikowymi zabawkami. Wokół wszystko było takie jak zwykle, nawet te same latarnie się nie paliły, i ci sami bezdomni spali w zaułkach.
To, co wyróżniało tą noc, to była nienaturalna cisza jaka zaległa w okolicy. Jakby cała dzielnica wstrzymała oddech, z wielkim zaciekawieniem obserwując poczynania wampirów.
Zaparkowali na małym parkingu, przed jednym z magazynów. Angus specjalnie kazał wybrać ten magazyn jako miejsce spotkania, gdyż należał on do jednej z firm, które z kolei należały do niego. Oczywiście niewielu o tym wiedziało, jedynie ci którzy znali inne nazwiska starego Szkota.
Dedal chwycił swój miecz, zastanawiając się chwilę gdzie go schować.
Hektor siedząc na siedzeniu kierowcy wkładał magazynek do swojego Uzi.
Angus układał sobie w myślach dialog, starając się przewidzieć wszelkie sposobności.
Zhou masowała swoje pięści, czując że mogą ją trochę rozboleć tej nocy.
A Anna? Anna poprawiała swój biust.
Niebieskooki wampir ostatecznie uznał że miecz będzie na widoku, w końcu Kolumbijczycy także przyjdą uzbrojeni. Zawsze przychodzą.
- Ouzaru, pamiętasz co ci mówiłem o ukrywaniu natury?
Dziewczyna spojrzała się na niego, po chwili kiwając głową.
- Kiedy zaczną strzelać…
Tu wyjął znajomy rewolwer, ładując do niego kilka naboi, po czym chowając go do spodni.
- …Zapomnij.
Angus spojrzał na zegarek. Była już prawie dwudziesta trzecia, pozostawało im pięć minut do zaplanowanego spotkania. Lepiej teraz ustalić plan działania, niż później wzbudzać podejrzenia.
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Bosman
- Posty: 1691
- Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39
Re: [Świat Mroku] Chicago
Hector Ambelly
- Szefie. - zaczął Hektor – Myślę, że będziemy mogli... – spauzował na chwilę – Ja będę mógł spowodować, że jeden z Kolumbijczyków... przypadkowo zacznie strzelać wszędzie wokół siebie. - uśmiechnął się – To chyba będzie można uznać za atak na nas. - zacisnął mocniej swą bladą dłoń na Uzi, już czterdzieści lat a ta broń nadal robi wrażenie – Może zdarzyć się jednak, że nie uda mi się... wyprowadzić z równowagi jednego z nich. - spojrzał na McLeana – Wtedy dam panu znać, że się nie udało. W całkowicie dyskretny sposób, ma się rozumieć. Potem już będzie mniej dyskretnie – uśmiech zagościł na twarzy Hektora po raz kolejny. Angus wyraźnie zirytowany swoistym jąkaniem się służącego przejechał wzrokiem po reszcie zebranych. Potem, znów na Hektora.
Wszyscy wpatrywali się właśnie w niego. To nie było zwyczajne. Zwykle Hektor stał na uboczu. W cieniu.
Przyzwyczajenie z lat dziecinnych. Bardzo przydatne przyzwyczajenie.
- Szefie. - zaczął Hektor – Myślę, że będziemy mogli... – spauzował na chwilę – Ja będę mógł spowodować, że jeden z Kolumbijczyków... przypadkowo zacznie strzelać wszędzie wokół siebie. - uśmiechnął się – To chyba będzie można uznać za atak na nas. - zacisnął mocniej swą bladą dłoń na Uzi, już czterdzieści lat a ta broń nadal robi wrażenie – Może zdarzyć się jednak, że nie uda mi się... wyprowadzić z równowagi jednego z nich. - spojrzał na McLeana – Wtedy dam panu znać, że się nie udało. W całkowicie dyskretny sposób, ma się rozumieć. Potem już będzie mniej dyskretnie – uśmiech zagościł na twarzy Hektora po raz kolejny. Angus wyraźnie zirytowany swoistym jąkaniem się służącego przejechał wzrokiem po reszcie zebranych. Potem, znów na Hektora.
Wszyscy wpatrywali się właśnie w niego. To nie było zwyczajne. Zwykle Hektor stał na uboczu. W cieniu.
Przyzwyczajenie z lat dziecinnych. Bardzo przydatne przyzwyczajenie.

Re: [Świat Mroku] Chicago
Anna Barbara "Ouzaru"
Podroż samochodem, gdy trzeba było siedzieć na miejscu pasażera, była dla niej uciążliwą katorgą. Od dłuższego czasu poruszała się po mieście metrem lub inną komunikacją miejską, jednak chwila za kółkiem przywołała wszystkie wspomnienia sprzed kilku lat. Z nudów zaczęła uderzać palcem w siedzenie i kiwać nogą, szybko jednak przestała. Nie lubiła drażnić innych swym zachowaniem, kiedy nie było jej to do niczego potrzebne. Miała w sobie dość kultury, by uszanować resztę pasażerów i nie przeszkadzać im. Westchnęła znudzona.
Nie denerwowała się zadaniem, bo i czym? Była martwa, a zabicie jej po raz drugi mogłoby być dość ciężkie dla zwykłego człowieka. Niemniej jednak coś innego ją niepokoiło. Wampiry, z którymi jechała, zdawały się nie do końca akceptować kobietę i zapewne pozwoliłyby jej zginąć bez mrugnięcia okiem. Możliwe, że same kiedyś ją zabiją, jak tylko uznają, że sprawia kłopoty i jest uciążliwa. Ouz skrzywiła się lekko na tę myśl i sięgnęła na kark pod bluzkę odpinając łańcuszek. Dwa złote krzyże celtyckie, dwie złote ażurowe obrączki z wyciętym wzorkiem i pierścionek z małym oczkiem zamigotały nim kobieta schowała je w dłoni. Miała gdzieś, czy Dedal znowu ja zjebie. Zdjęła obrączki z łańcuszka i założyła na palec. Najpierw większą, potem mniejszą, by ta pierwsza nie spadła. Na powrót zapięła łańcuszek, lecz tym razem nie schowała go pod bluzkę. Dwa krzyże celtyckie były bardzo małe, ale jubiler wykonał je z najdrobniejszymi szczegółami. Mały pierścionek powędrował na drugą dłoń. Od razu poczuła się jakby lepiej, wierzyła, że nic złego już się jej nie stanie. Obiecał zawsze ją chronić i święcie wierzyła, że nawet teraz będzie czuwał nad nią.
Światła miasta były dla Zhou czymś zupełnie nowym. Urodziła się niemal w dziczy, całe życie spędziła podróżują z miejsca na miejsce, rzadko jedynie odwiedzając miasta, a jeszcze rzadziej oglądając je nocą. Teraz wpatrywała się przez dłuższą chwilę w światła za oknem. Potem jednak odwróciła się, patrząc po współpasażerach. Chciała zostawić sobie podziwianie miasta na jakąś spokojniejszą noc, nie taką jak wczoraj, kiedy była zestresowana zakupami, i nie taką jak dziś, kiedy to była podekscytowana czekającym zadaniem.
Miała ochotę z kimś porozmawiać, ale te wampiry wciąż były dla niej obce, i nadal nieco bała się do nich odezwać pierwsza. Wpatrywała się w Annę - Ouzaru, skoro tak woli być nazywana, trudno, trzeba się do tego przyzwyczaić - i w jej zabiegi z biżuterią. Sama Zhou zawsze miała tylko Jadeitowego Smoka, który i tak prawie całe życie spędził pod rękawem bluzki. Ouz łapiąc jej spojrzenie uśmiechnęła się lekko i spojrzała na Dedala. Ten jednak nie powiedział ani słowa i to nieco uspokoiło kobietę. Zaczynała mieć dość tego ciągłego jebania, ale chyba choć tym razem, wyjątkowo, nie zamierzał się o nic do niej przyczepić. Rozsiadła się wygodniej i jej uśmiech się poszerzył będąc tym razem szczerym.
- Zhou - odezwała się do Azjatki. - Powiedz, jakim stylem walki walczysz i skąd dokładnie pochodzisz?
Dwa dość neutralne pytania na początek, chciała nieco poznać wampirzycę. Nie lubiła kobiet, wręcz nienawidziła ich, ale do Azjatów miała słabość... Chinka spojrzała na towarzyszkę. Nie pyta o nic trudnego... Jak to dobrze.
- Stylem Pękających Niebios. To jeden ze wschodniochińskich stylów kung-fu, przekładający szybkość nad siłę i skupiający się na wykorzystaniu rąk. Uczył mnie tego tata, on pochodził z wioski na wschodzie Chin. Ja urodziłam się w Teksasie, gdzieś pomiędzy jednym a drugim miastem, których nazw nikt nigdy nie pamięta, może poza mieszkańcami. Tam spędziłam prawie całe życie.
Anna kiwnęła głową zadowolona z odpowiedzi, cieszyła się, że w ogóle Azjatka coś powiedziała o sobie. Wydawała się być bardzo nieśmiała, ale jednak się przełamała. Kobieta była w pełni świadoma, że z takimi osobami należy postępować ostrożnie, by ich nie wystraszyć. Powoli, delikatnie, nim czmychną spłoszeni zbyt dużą uwagą, którą się na nich kieruje. Żeby wzbudzić nieco zaufania, postanowiła powiedzieć też coś o sobie.
- Ja pochodzę z Polski, taki mały kraj w środkowej Europie, między Niemcami i Rosją - stwierdziła wzruszając lekko ramionami jakby to nie było nic wielkiego, chyba nie lubiła swego kraju za bardzo. - Mieszkałam w Anglii, później przeniosłam się do Szkocji - ciągnęła dalej specjalnie rozróżniając te dwie 'krainy', gdyż dla niej Anglia i Szkocja nigdy nie były i nigdy nie będą jednością. - Z okolic Edynburga przeniosłam się na Highland i w sumie tamte okolice podbiły moje serce na tyle, że zostałam tam na jakieś pięć lat, myślałam, że spędzę tam resztę swego życia...
Zamyśliła się na chwilę licząc w pamięci. Tak, pięć lat i wtedy dostała brytyjski paszport.
- No ale teraz od niedawna jestem tutaj, w USA - zakończyła barwną opowieść o sobie. - Twój styl, nigdy o nim nie słyszałam, co chyba cię nie dziwi? Opowiesz mi o nim później?
Uśmiech zawitał na ustach Anny i tym samym zakończyła rozmowę o pochodzeniu wampirzyc. Nie chciała męczyć dziewczyny, więc szybko temat zamienił się na babskie plotki. Te z kolei bardzo męczyły Ouzaru. Rozmowa umarła śmiercią przez zanudzenie i w samochodzie na powrót zapanowała cisza. W końcu przerwał ją ich 'szofer'.
Przyglądała mu się zaciekawiona nie do końca rozumiejąc, o czym mówi.
- Wybacz, Hektor, tak? - zapytała niepewnie. - Nie za bardzo rozumiem, o czym mówisz. W jaki sposób chcesz ich skłonić do zaatakowania nas, jeśli nie użyjesz do tego słów ani zapewne agresywnych czynów?
Pytała nie tylko z ciekawości, wolała być przygotowana na to, co on zamierza zrobić. By właściwie zareagować, by nie zrobić nic głupiego. Uśmiechnęła się lekko do mężczyzny, cieszyła się, że także się odezwał. Wyraz cichej sympatii odmalował się w jej oczach i spojrzeniu. Nieco go polubiła, był taki spokojny... w porównaniu do jej 'ojca'...
Malkav zerknął ze zdziwieniem na Dedala i rzekł:
- Nie wytłumaczyłeś jej?
Wampir uśmiechnął się i pokiwał przecząco głową. Hektor westchnął, po czym zwrócił się do Polki.
- Panno Anno - twarz nie wyrażała żadnych emocji – Każdy z nas posiada pewne umiejętności, przypisane jego klanowi - coraz trudniej ukryć mu było zakłopotanie – W chwili... przeistoczenia, prawda? - za szybko, Dedal i Angus mogą być niezadowoleni – A więc, no właśnie... Tak... Mi dano moc umożliwiającą... - zamyślił się – Pozwalającą innym spojrzenie na świat, taki jakim go widzimy... Uczucia, nie obrazy.. Tak... - spojrzał z zakłopotaniem na swego mentora – Nazywamy to dyscyplinami, Dedal z pewnością ci o nich... opowie... Tak... Na czym ja? Ach, tak! - Hektor ugiął się pod karcącym wzrokiem Angusa, on nigdy nie lubił, gdy Ambelly się jąkał – Rzecz w tym, iż ludzie... i wampiry – przyznał – nie są w stanie zrozumieć... wszystkich niuansów. Przez co zatapiają się w szaleństwie. Przez pewien czas... dopóki uczucia, które im przekazaliśmy – pomyślał szukając odpowiedniego słowa – nie odpłyną. Taak...
Ouzaru zamrugała kilka razy oczyma, ale jego słowa miały dla niej przedziwny, dość jasny sens. Uśmiechnęła się szeroko.
- Już rozumiem, dziękuję za wyjaśnienie. Choć jedna osoba tutaj jest na tyle miła, by mi coś wytłumaczyć w końcu - stwierdziła. - Czy to oznacza, że ja także gdzieś przynależę? Czym są te klany?
Pytania zadawała wolno, ale z zaciekawieniem. Nie, bynajmniej nie miała Hektora za szaleńca czy idioty, był w pewien sposób uroczy i pomocny.
Hektor zerknął nerwowo w stronę Angusa i Dedala. Ci jednak milczeli, prawdopodobnie śmieli się w myślach z jego nieudolnych tłumaczeń. Ale czego się spodziewać, komunikacja międzyludzka Hektora ograniczała się zazwyczaj do przyjmowania rozkazów. Dostrzegł jednak błysk w oku Dedala. Niebezpieczny błysk.
- Wiesz? Myślę, że Pan Dedal ci wszystko wytłumaczy – zastukał nerwowo opuszkami palców o kierownicę – w swoim czasie. Tak... w swoim czasie.
Niechętnie, ale kiwnęła głową i nie nalegała więcej. Nie chciała sprowadzać na niego kłopotów, nie zasłużył sobie na to. I tak cieszyła się, że uchylił jej choć rąbka tajemnicy, tylko czemu wampiry tak dużo przed nią ukrywały?
- Dziękuję - powiedziała szczerze, choć bardzo rzadko używała tego słowa. - To miło z twojej strony, że zechciałeś mi choć tamtą kwestię wytłumaczyć.
Po tych słowach zamilkła na dobre i czekała, co inni powiedzą na jego plan... pomysł... cokolwiek by to nie było.
Podroż samochodem, gdy trzeba było siedzieć na miejscu pasażera, była dla niej uciążliwą katorgą. Od dłuższego czasu poruszała się po mieście metrem lub inną komunikacją miejską, jednak chwila za kółkiem przywołała wszystkie wspomnienia sprzed kilku lat. Z nudów zaczęła uderzać palcem w siedzenie i kiwać nogą, szybko jednak przestała. Nie lubiła drażnić innych swym zachowaniem, kiedy nie było jej to do niczego potrzebne. Miała w sobie dość kultury, by uszanować resztę pasażerów i nie przeszkadzać im. Westchnęła znudzona.
Nie denerwowała się zadaniem, bo i czym? Była martwa, a zabicie jej po raz drugi mogłoby być dość ciężkie dla zwykłego człowieka. Niemniej jednak coś innego ją niepokoiło. Wampiry, z którymi jechała, zdawały się nie do końca akceptować kobietę i zapewne pozwoliłyby jej zginąć bez mrugnięcia okiem. Możliwe, że same kiedyś ją zabiją, jak tylko uznają, że sprawia kłopoty i jest uciążliwa. Ouz skrzywiła się lekko na tę myśl i sięgnęła na kark pod bluzkę odpinając łańcuszek. Dwa złote krzyże celtyckie, dwie złote ażurowe obrączki z wyciętym wzorkiem i pierścionek z małym oczkiem zamigotały nim kobieta schowała je w dłoni. Miała gdzieś, czy Dedal znowu ja zjebie. Zdjęła obrączki z łańcuszka i założyła na palec. Najpierw większą, potem mniejszą, by ta pierwsza nie spadła. Na powrót zapięła łańcuszek, lecz tym razem nie schowała go pod bluzkę. Dwa krzyże celtyckie były bardzo małe, ale jubiler wykonał je z najdrobniejszymi szczegółami. Mały pierścionek powędrował na drugą dłoń. Od razu poczuła się jakby lepiej, wierzyła, że nic złego już się jej nie stanie. Obiecał zawsze ją chronić i święcie wierzyła, że nawet teraz będzie czuwał nad nią.
Światła miasta były dla Zhou czymś zupełnie nowym. Urodziła się niemal w dziczy, całe życie spędziła podróżują z miejsca na miejsce, rzadko jedynie odwiedzając miasta, a jeszcze rzadziej oglądając je nocą. Teraz wpatrywała się przez dłuższą chwilę w światła za oknem. Potem jednak odwróciła się, patrząc po współpasażerach. Chciała zostawić sobie podziwianie miasta na jakąś spokojniejszą noc, nie taką jak wczoraj, kiedy była zestresowana zakupami, i nie taką jak dziś, kiedy to była podekscytowana czekającym zadaniem.
Miała ochotę z kimś porozmawiać, ale te wampiry wciąż były dla niej obce, i nadal nieco bała się do nich odezwać pierwsza. Wpatrywała się w Annę - Ouzaru, skoro tak woli być nazywana, trudno, trzeba się do tego przyzwyczaić - i w jej zabiegi z biżuterią. Sama Zhou zawsze miała tylko Jadeitowego Smoka, który i tak prawie całe życie spędził pod rękawem bluzki. Ouz łapiąc jej spojrzenie uśmiechnęła się lekko i spojrzała na Dedala. Ten jednak nie powiedział ani słowa i to nieco uspokoiło kobietę. Zaczynała mieć dość tego ciągłego jebania, ale chyba choć tym razem, wyjątkowo, nie zamierzał się o nic do niej przyczepić. Rozsiadła się wygodniej i jej uśmiech się poszerzył będąc tym razem szczerym.
- Zhou - odezwała się do Azjatki. - Powiedz, jakim stylem walki walczysz i skąd dokładnie pochodzisz?
Dwa dość neutralne pytania na początek, chciała nieco poznać wampirzycę. Nie lubiła kobiet, wręcz nienawidziła ich, ale do Azjatów miała słabość... Chinka spojrzała na towarzyszkę. Nie pyta o nic trudnego... Jak to dobrze.
- Stylem Pękających Niebios. To jeden ze wschodniochińskich stylów kung-fu, przekładający szybkość nad siłę i skupiający się na wykorzystaniu rąk. Uczył mnie tego tata, on pochodził z wioski na wschodzie Chin. Ja urodziłam się w Teksasie, gdzieś pomiędzy jednym a drugim miastem, których nazw nikt nigdy nie pamięta, może poza mieszkańcami. Tam spędziłam prawie całe życie.
Anna kiwnęła głową zadowolona z odpowiedzi, cieszyła się, że w ogóle Azjatka coś powiedziała o sobie. Wydawała się być bardzo nieśmiała, ale jednak się przełamała. Kobieta była w pełni świadoma, że z takimi osobami należy postępować ostrożnie, by ich nie wystraszyć. Powoli, delikatnie, nim czmychną spłoszeni zbyt dużą uwagą, którą się na nich kieruje. Żeby wzbudzić nieco zaufania, postanowiła powiedzieć też coś o sobie.
- Ja pochodzę z Polski, taki mały kraj w środkowej Europie, między Niemcami i Rosją - stwierdziła wzruszając lekko ramionami jakby to nie było nic wielkiego, chyba nie lubiła swego kraju za bardzo. - Mieszkałam w Anglii, później przeniosłam się do Szkocji - ciągnęła dalej specjalnie rozróżniając te dwie 'krainy', gdyż dla niej Anglia i Szkocja nigdy nie były i nigdy nie będą jednością. - Z okolic Edynburga przeniosłam się na Highland i w sumie tamte okolice podbiły moje serce na tyle, że zostałam tam na jakieś pięć lat, myślałam, że spędzę tam resztę swego życia...
Zamyśliła się na chwilę licząc w pamięci. Tak, pięć lat i wtedy dostała brytyjski paszport.
- No ale teraz od niedawna jestem tutaj, w USA - zakończyła barwną opowieść o sobie. - Twój styl, nigdy o nim nie słyszałam, co chyba cię nie dziwi? Opowiesz mi o nim później?
Uśmiech zawitał na ustach Anny i tym samym zakończyła rozmowę o pochodzeniu wampirzyc. Nie chciała męczyć dziewczyny, więc szybko temat zamienił się na babskie plotki. Te z kolei bardzo męczyły Ouzaru. Rozmowa umarła śmiercią przez zanudzenie i w samochodzie na powrót zapanowała cisza. W końcu przerwał ją ich 'szofer'.
Przyglądała mu się zaciekawiona nie do końca rozumiejąc, o czym mówi.
- Wybacz, Hektor, tak? - zapytała niepewnie. - Nie za bardzo rozumiem, o czym mówisz. W jaki sposób chcesz ich skłonić do zaatakowania nas, jeśli nie użyjesz do tego słów ani zapewne agresywnych czynów?
Pytała nie tylko z ciekawości, wolała być przygotowana na to, co on zamierza zrobić. By właściwie zareagować, by nie zrobić nic głupiego. Uśmiechnęła się lekko do mężczyzny, cieszyła się, że także się odezwał. Wyraz cichej sympatii odmalował się w jej oczach i spojrzeniu. Nieco go polubiła, był taki spokojny... w porównaniu do jej 'ojca'...
Malkav zerknął ze zdziwieniem na Dedala i rzekł:
- Nie wytłumaczyłeś jej?
Wampir uśmiechnął się i pokiwał przecząco głową. Hektor westchnął, po czym zwrócił się do Polki.
- Panno Anno - twarz nie wyrażała żadnych emocji – Każdy z nas posiada pewne umiejętności, przypisane jego klanowi - coraz trudniej ukryć mu było zakłopotanie – W chwili... przeistoczenia, prawda? - za szybko, Dedal i Angus mogą być niezadowoleni – A więc, no właśnie... Tak... Mi dano moc umożliwiającą... - zamyślił się – Pozwalającą innym spojrzenie na świat, taki jakim go widzimy... Uczucia, nie obrazy.. Tak... - spojrzał z zakłopotaniem na swego mentora – Nazywamy to dyscyplinami, Dedal z pewnością ci o nich... opowie... Tak... Na czym ja? Ach, tak! - Hektor ugiął się pod karcącym wzrokiem Angusa, on nigdy nie lubił, gdy Ambelly się jąkał – Rzecz w tym, iż ludzie... i wampiry – przyznał – nie są w stanie zrozumieć... wszystkich niuansów. Przez co zatapiają się w szaleństwie. Przez pewien czas... dopóki uczucia, które im przekazaliśmy – pomyślał szukając odpowiedniego słowa – nie odpłyną. Taak...
Ouzaru zamrugała kilka razy oczyma, ale jego słowa miały dla niej przedziwny, dość jasny sens. Uśmiechnęła się szeroko.
- Już rozumiem, dziękuję za wyjaśnienie. Choć jedna osoba tutaj jest na tyle miła, by mi coś wytłumaczyć w końcu - stwierdziła. - Czy to oznacza, że ja także gdzieś przynależę? Czym są te klany?
Pytania zadawała wolno, ale z zaciekawieniem. Nie, bynajmniej nie miała Hektora za szaleńca czy idioty, był w pewien sposób uroczy i pomocny.
Hektor zerknął nerwowo w stronę Angusa i Dedala. Ci jednak milczeli, prawdopodobnie śmieli się w myślach z jego nieudolnych tłumaczeń. Ale czego się spodziewać, komunikacja międzyludzka Hektora ograniczała się zazwyczaj do przyjmowania rozkazów. Dostrzegł jednak błysk w oku Dedala. Niebezpieczny błysk.
- Wiesz? Myślę, że Pan Dedal ci wszystko wytłumaczy – zastukał nerwowo opuszkami palców o kierownicę – w swoim czasie. Tak... w swoim czasie.
Niechętnie, ale kiwnęła głową i nie nalegała więcej. Nie chciała sprowadzać na niego kłopotów, nie zasłużył sobie na to. I tak cieszyła się, że uchylił jej choć rąbka tajemnicy, tylko czemu wampiry tak dużo przed nią ukrywały?
- Dziękuję - powiedziała szczerze, choć bardzo rzadko używała tego słowa. - To miło z twojej strony, że zechciałeś mi choć tamtą kwestię wytłumaczyć.
Po tych słowach zamilkła na dobre i czekała, co inni powiedzą na jego plan... pomysł... cokolwiek by to nie było.

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Zhou Wang Bao
Musnęła lekko palcami lewej dłoni palce prawej.
Kości były miękkie, jak zwyczajne ludzkie. Nie chciała przecież nikogo zabić. Nawet wręcz przeciwnie, może uda się ocalić kilka niewinnych istnień?
- Stanę gdzieś z tyłu, jeśli to panu nie przeszkadza - zwróciła się do Angusa. - Nie wyglądam zbyt reprezentacyjnie, ani tym bardziej bardzo groźnie, a mając atut zaskoczenia będę w stanie zrobić więcej niż gdybym miała walczyć otwarcie - dodała.
Kiedy po raz pierwszy walczyła z przeciwnikiem, który nie był jednocześnie nauczycielem?
Zabawne. Było to przedwczoraj.
Skupiła się przez chwilę, zbierając całą krew w jednym miejscu - w miednicy, tam gdzie była najbezpieczniejsza, nawet gdyby ktoś jakimś cudem dał radę ją trafić.
Czekała, aż się zacznie...
Musnęła lekko palcami lewej dłoni palce prawej.
Kości były miękkie, jak zwyczajne ludzkie. Nie chciała przecież nikogo zabić. Nawet wręcz przeciwnie, może uda się ocalić kilka niewinnych istnień?
- Stanę gdzieś z tyłu, jeśli to panu nie przeszkadza - zwróciła się do Angusa. - Nie wyglądam zbyt reprezentacyjnie, ani tym bardziej bardzo groźnie, a mając atut zaskoczenia będę w stanie zrobić więcej niż gdybym miała walczyć otwarcie - dodała.
Kiedy po raz pierwszy walczyła z przeciwnikiem, który nie był jednocześnie nauczycielem?
Zabawne. Było to przedwczoraj.
Skupiła się przez chwilę, zbierając całą krew w jednym miejscu - w miednicy, tam gdzie była najbezpieczniejsza, nawet gdyby ktoś jakimś cudem dał radę ją trafić.
Czekała, aż się zacznie...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Bosman
- Posty: 2074
- Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
- Numer GG: 6094143
- Lokalizacja: Roanapur
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Angus McLean
Angus przysłuchiwał się rozmowom swojej świty. Z odrobiną dezaprobaty patrzył na katanę w ręku Dedala. Był za stary by rozumieć tą całą modę na Wschód. Co komu szkodzi stary dobry Claymore? Czemu z łask wypadły potężne topory? Wszystko to było poza możliwością pojmowania starego kainity. Pozwolił Hektorowi kontynuować ten śmieszny niby wykład, a gdy ów skończył odezwał się nieco zmęczonym tonem. - Twój pomysł jest całkiem dobry, choć ma pewną wadę. W końcu mamy oszukać nie tylko ludzi, ale także Rodzinę. Dlatego najpierw odegram małą scenkę, kłócąc się z ich szefem. Wtedy możesz na niego wpłynąć, aby stał się bardziej zdenerwowany i podatny na prowokacje. Szkot pewnej chwycił swoją laskę. Co prawda sam nie miał zamiaru walczyć ale lepiej zawsze mieć pod ręką jakąś broń. - Ach, byłbym zapomniał. Nie potrzebujemy świadków, to ma wyglądać na porachunki gangów, a jeśli ktoś wyjdzie z tego żywy to ta wersja straci na wiarygodności. Wypowiadając ostatnie zdanie znacząco spojrzał na Zhou. Ta misja miała być swoistym sprawdzianem, zarówno lojalności jak i skuteczności. Ciekaw był czy Azjatka jakoś zareaguje na to polecenie. Korzystając z tego, że była jeszcze chwila Angus sięgnął do barku i nalał sobie przechowywanej w butelce krwi medycznej. Od prawie 50 lat nie pożywiał się inaczej. Mierziła go sama myśl o takiej możliwości i nie potrafił zrozumieć, co takiego Dedal widzi w polowaniu. Owszem, Szkot był drapieżnikiem, ale jego nisza była inna. On żył w świecie fuzji, przetargów, kursów akcji. A krew jego ofiar wyrażała się w kolumnach rachunków, ciągach rozliczeń i wielkości sum w obrocie i na tajnych kontach w Szwajcarii lub na Kajmanach. Gdy nadszedł czas Angus wskazał na drzwi, a potem wszyscy wyszli na spotkanie z kartelem.
Angus przysłuchiwał się rozmowom swojej świty. Z odrobiną dezaprobaty patrzył na katanę w ręku Dedala. Był za stary by rozumieć tą całą modę na Wschód. Co komu szkodzi stary dobry Claymore? Czemu z łask wypadły potężne topory? Wszystko to było poza możliwością pojmowania starego kainity. Pozwolił Hektorowi kontynuować ten śmieszny niby wykład, a gdy ów skończył odezwał się nieco zmęczonym tonem. - Twój pomysł jest całkiem dobry, choć ma pewną wadę. W końcu mamy oszukać nie tylko ludzi, ale także Rodzinę. Dlatego najpierw odegram małą scenkę, kłócąc się z ich szefem. Wtedy możesz na niego wpłynąć, aby stał się bardziej zdenerwowany i podatny na prowokacje. Szkot pewnej chwycił swoją laskę. Co prawda sam nie miał zamiaru walczyć ale lepiej zawsze mieć pod ręką jakąś broń. - Ach, byłbym zapomniał. Nie potrzebujemy świadków, to ma wyglądać na porachunki gangów, a jeśli ktoś wyjdzie z tego żywy to ta wersja straci na wiarygodności. Wypowiadając ostatnie zdanie znacząco spojrzał na Zhou. Ta misja miała być swoistym sprawdzianem, zarówno lojalności jak i skuteczności. Ciekaw był czy Azjatka jakoś zareaguje na to polecenie. Korzystając z tego, że była jeszcze chwila Angus sięgnął do barku i nalał sobie przechowywanej w butelce krwi medycznej. Od prawie 50 lat nie pożywiał się inaczej. Mierziła go sama myśl o takiej możliwości i nie potrafił zrozumieć, co takiego Dedal widzi w polowaniu. Owszem, Szkot był drapieżnikiem, ale jego nisza była inna. On żył w świecie fuzji, przetargów, kursów akcji. A krew jego ofiar wyrażała się w kolumnach rachunków, ciągach rozliczeń i wielkości sum w obrocie i na tajnych kontach w Szwajcarii lub na Kajmanach. Gdy nadszedł czas Angus wskazał na drzwi, a potem wszyscy wyszli na spotkanie z kartelem.
Spłodził największe potwory - wielkiego wilka Fenrira, węża Midgardsorma i boginię umarłych Hel.
Nordycka Zielona Lewica

Nordycka Zielona Lewica


-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Zhou Wang Bao
Spojrzała na Angusa, przełknęła ślinę i zbierając się w sobie stwierdziła:
- Jeśli chcecie, możecie dobijać tych, których ja ogłuszę. Ale nie będę zabijała niewinnych ludzi, którzy niczym sobie na to nie zasłużyli. Z jakiegokolwiek powodu nie chcecie ich pozabijać, tak długo jak go nie znam, nie będę uczestniczyć w pozbawianiu ich życia - wyrzuciła z siebie najszybciej jak umiała, jakby bojąc się, że w połowie zdania zabraknie jej odwagi mówić dalej.
- A ponadto, z masowych porachunków gangów na ogół większość wychodzi żywa, bo nikt nie jest tak głupi by walczyć do ostatniego człowieka, gdy może się wycofać i przegrupować, i w razie konieczności zaatakować później, w bardziej sprzyjających warunkach - teraz mówiła już z zamkniętymi oczami, bo jej nikłe zapasy odwagi potrzebnej do rozmów nie wystarczały, by patrzeć na reakcję Szkota. - Tak więc moim zdaniem wcale nie trzeba ich wszystkich zabijać! - zakończyła mocnym akcentem, i z niejakim trudem otwarła oczy i podniosła wzrok na Angusa, gotowa bronić swoich przekonań.
Spojrzała na Angusa, przełknęła ślinę i zbierając się w sobie stwierdziła:
- Jeśli chcecie, możecie dobijać tych, których ja ogłuszę. Ale nie będę zabijała niewinnych ludzi, którzy niczym sobie na to nie zasłużyli. Z jakiegokolwiek powodu nie chcecie ich pozabijać, tak długo jak go nie znam, nie będę uczestniczyć w pozbawianiu ich życia - wyrzuciła z siebie najszybciej jak umiała, jakby bojąc się, że w połowie zdania zabraknie jej odwagi mówić dalej.
- A ponadto, z masowych porachunków gangów na ogół większość wychodzi żywa, bo nikt nie jest tak głupi by walczyć do ostatniego człowieka, gdy może się wycofać i przegrupować, i w razie konieczności zaatakować później, w bardziej sprzyjających warunkach - teraz mówiła już z zamkniętymi oczami, bo jej nikłe zapasy odwagi potrzebnej do rozmów nie wystarczały, by patrzeć na reakcję Szkota. - Tak więc moim zdaniem wcale nie trzeba ich wszystkich zabijać! - zakończyła mocnym akcentem, i z niejakim trudem otwarła oczy i podniosła wzrok na Angusa, gotowa bronić swoich przekonań.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Świat Mroku] Chicago
Cztery postacie stanęły w mroku. Chłodny wiatr bił ich policzki, oraz targał włosy. Stali w rządku, niczym posągi. Nagle usłyszeli jak pełną napięcia ciszę przerywa ryk silnika, a sekundy potem ujrzeli trzy wielkie jeepy, parkujące niedaleko ich limuzyny. Były to brązowe, masywne Hummery, popularne wśród miłośników ciężkiej jazdy, oraz południowych handlarzy narkotyków. Angus od razu zwrócił uwagę na sposób w jaki zaparkowali, ustawiając pojazdy w kierunku drogi, co ułatwiałoby szybką ucieczkę.
Nie minęła minuta, a z samochodów wyszło po pięciu facetów. Równo, wszyscy ubrani w wygodne koszule, wszyscy noszący duże, jasne okulary. Wszyscy też mieli spluwy w gaciach, a przynajmniej dwóch przewieszony przez ramię karabin.
Z jeepa który jechał środkiem wyszedł ktoś, kto wyglądał na szefa. Miał on krótkie czarne włosy, i choć twarz była skąpana w ciemnościach, wampir mógł spostrzec przeraźliwą bliznę przechodzącą mu przez oko. Był też ubrany inaczej niż reszta, bo w niemodny już, fioletowy garnitur, który był niegdyś popularny wśród gangsterów. W latach siedemdziesiątych.
Widząc czekającą grupkę, szef bandy rozchylił przyjacielsko ręce, uśmiechając się ciepło do Angusa.
- Buenos Dias, senor McLean! Zapraszam do środka!
Dedal się nie odzywał. Trzymał swój miecz twardo w dłoni, spoglądając na resztę członków Kartelu. Wyjmowali jakieś teczki z bagażników, zapewne był to zamówiony towar.
Nie wdając się w konwersację, wszyscy zebrani udali się do magazynu. Gdy byli w połowie drogi, Hektor pacnął się mocno w czoło. Przepraszając na chwilę, pobiegł do samochodu, wyjmując z bagażnika walizkę z pieniędzmi. Kilku Kolumbijczyków podążyło za nim wzrokiem, prychając pod nosem. Mieli go za wariata, albo za mięczaka. To pierwsze jednak było bliższe prawdy, niż im by się mogło zdawać…
Znaleźli się wewnątrz magazynu. W tym dniu tygodnia (a była to niedziela) nie było tam wiele skrzyń, dostawa miała przyjechać dopiero jutro. W poustawianych niczym ściany drewnianych sklejkach, znajdowały się obsypane lodem ryby. Ich zapach unosił się w całym pomieszczeniu, skutecznie psując miny gangsterom.
Stanęli pośrodku magazynu, z jednej strony (bliżej wyjścia) znajdowała się koteria wampirów, z kolei naprzeciwko stali Kolumbijczycy. Swoje teczki nadal trzymali mocno w rękach, czekając na znak od szefa. A ten, robiąc z palców piramidkę, uśmiechnął się do Angusa. Jego wzrok obleciał wszystkich jego kompanów, zatrzymując się dłużej na Zhou i Annie.
- Nocny wyskok na panienki, co? Też lubię się czasem zabawić.
McLean nie odezwał się. Za nim Hektor wciąż trzymał walizkę z pieniędzmi. Obydwie grupy wpatrywały się w siebie, jakby za chwilę miała zacząć się rzeź. Cisza robiła się wręcz nie do zniesienia…
Handlarz odchrząknął, machając ukrycie ręką do swoich ludzi. Czwórka z nich podeszła bliżej, zaś dwóch innych chwyciło najbliższą skrzynię, przystawiając ją pośrodku biznesmenów. Pierwsza teczka wylądowała na skrzyni, a oszpecony blizną mężczyzna podszedł do niej, głaszcząc ją czule. Spojrzał się na Angusa wzrokiem rodzica, która ofiarowuje swojemu dziecku cukierka.
- Szanuję pana. Szanuję pana biznes. Ale tego też wymagam w zamian… Wie pan, my nie chcemy konkurencji w mieście. Dlatego pozwoli pan, panie McLean, że spytam się o coś.
Dedal zagryzł wargi. Mógł się tego spodziewać, żądza mamony jednak nie odebrała im rozumu. Spojrzał się po śmiertelnych, oceniając ich siłę. Dwóch… Nie, trzech z karabinami. Ta broń mogła wyrządzić niezłe kuku nieuważnemu wampirowi. Dalej stało dwóch kolesi ze strzelbami, rozglądając się wokół. Ci muszą zginąć pierwsi, jeśli doszłoby do walki. Krwiopijca dobrze pamiętał ostatni raz kiedy oberwał ze strzelby. Przez tydzień lizał swoje rany, czekając aż się zregenerują. Bo w przeciwieństwie do ludzi, nieumarli nie mają zapewnionej opieki medycznej.
Tymczasem szef bandy kontynuował.
- Chciałem się spytać pana… Senor, czy zamierzasz przeznaczyć nasz towar na użytek własny, czy może gdzieś rozprowadzać? Wybacz amigo, jeśli to pytanie cię obraża, ale każdy musi dbać o swoje interesy, eh?
Nie minęła minuta, a z samochodów wyszło po pięciu facetów. Równo, wszyscy ubrani w wygodne koszule, wszyscy noszący duże, jasne okulary. Wszyscy też mieli spluwy w gaciach, a przynajmniej dwóch przewieszony przez ramię karabin.
Z jeepa który jechał środkiem wyszedł ktoś, kto wyglądał na szefa. Miał on krótkie czarne włosy, i choć twarz była skąpana w ciemnościach, wampir mógł spostrzec przeraźliwą bliznę przechodzącą mu przez oko. Był też ubrany inaczej niż reszta, bo w niemodny już, fioletowy garnitur, który był niegdyś popularny wśród gangsterów. W latach siedemdziesiątych.
Widząc czekającą grupkę, szef bandy rozchylił przyjacielsko ręce, uśmiechając się ciepło do Angusa.
- Buenos Dias, senor McLean! Zapraszam do środka!
Dedal się nie odzywał. Trzymał swój miecz twardo w dłoni, spoglądając na resztę członków Kartelu. Wyjmowali jakieś teczki z bagażników, zapewne był to zamówiony towar.
Nie wdając się w konwersację, wszyscy zebrani udali się do magazynu. Gdy byli w połowie drogi, Hektor pacnął się mocno w czoło. Przepraszając na chwilę, pobiegł do samochodu, wyjmując z bagażnika walizkę z pieniędzmi. Kilku Kolumbijczyków podążyło za nim wzrokiem, prychając pod nosem. Mieli go za wariata, albo za mięczaka. To pierwsze jednak było bliższe prawdy, niż im by się mogło zdawać…
Znaleźli się wewnątrz magazynu. W tym dniu tygodnia (a była to niedziela) nie było tam wiele skrzyń, dostawa miała przyjechać dopiero jutro. W poustawianych niczym ściany drewnianych sklejkach, znajdowały się obsypane lodem ryby. Ich zapach unosił się w całym pomieszczeniu, skutecznie psując miny gangsterom.
Stanęli pośrodku magazynu, z jednej strony (bliżej wyjścia) znajdowała się koteria wampirów, z kolei naprzeciwko stali Kolumbijczycy. Swoje teczki nadal trzymali mocno w rękach, czekając na znak od szefa. A ten, robiąc z palców piramidkę, uśmiechnął się do Angusa. Jego wzrok obleciał wszystkich jego kompanów, zatrzymując się dłużej na Zhou i Annie.
- Nocny wyskok na panienki, co? Też lubię się czasem zabawić.
McLean nie odezwał się. Za nim Hektor wciąż trzymał walizkę z pieniędzmi. Obydwie grupy wpatrywały się w siebie, jakby za chwilę miała zacząć się rzeź. Cisza robiła się wręcz nie do zniesienia…
Handlarz odchrząknął, machając ukrycie ręką do swoich ludzi. Czwórka z nich podeszła bliżej, zaś dwóch innych chwyciło najbliższą skrzynię, przystawiając ją pośrodku biznesmenów. Pierwsza teczka wylądowała na skrzyni, a oszpecony blizną mężczyzna podszedł do niej, głaszcząc ją czule. Spojrzał się na Angusa wzrokiem rodzica, która ofiarowuje swojemu dziecku cukierka.
- Szanuję pana. Szanuję pana biznes. Ale tego też wymagam w zamian… Wie pan, my nie chcemy konkurencji w mieście. Dlatego pozwoli pan, panie McLean, że spytam się o coś.
Dedal zagryzł wargi. Mógł się tego spodziewać, żądza mamony jednak nie odebrała im rozumu. Spojrzał się po śmiertelnych, oceniając ich siłę. Dwóch… Nie, trzech z karabinami. Ta broń mogła wyrządzić niezłe kuku nieuważnemu wampirowi. Dalej stało dwóch kolesi ze strzelbami, rozglądając się wokół. Ci muszą zginąć pierwsi, jeśli doszłoby do walki. Krwiopijca dobrze pamiętał ostatni raz kiedy oberwał ze strzelby. Przez tydzień lizał swoje rany, czekając aż się zregenerują. Bo w przeciwieństwie do ludzi, nieumarli nie mają zapewnionej opieki medycznej.
Tymczasem szef bandy kontynuował.
- Chciałem się spytać pana… Senor, czy zamierzasz przeznaczyć nasz towar na użytek własny, czy może gdzieś rozprowadzać? Wybacz amigo, jeśli to pytanie cię obraża, ale każdy musi dbać o swoje interesy, eh?
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
