[Świat Mroku] Chicago

Re: [Świat Mroku] Chicago
Anna Barbara "Ouzaru"
Atmosfera w klubie robiła się gorąca i to bynajmniej nie za sprawą pół nagich tancerek. Anna czuła, jak krew się w niej zaczyna gotować, wręcz kipiała złością. Kim byli ci ludzie? Jak śmieli się tak do niej odnosić? Miała ochotę odwrócić się i wyjść, lecz coś ją tam trzymało. Spojrzenie zielonych oczu Dedala wierciło kobietę i przeszywało niczym strzała, jego oczy przyszpiliły Annę do siedzenia i nie mogła się ruszyć.
"Dedal, co to za debilne imię. Nawet jeśli to tylko ksywka, to tylko jakiś debil mógł się tak nazwać" - pomyślała i nieco się jej humor poprawił.
- Skoro imiona nie mają takiego znaczenia, to nazywaj mnie Ouzaru - powiedziała w końcu.
Chciała coś jeszcze dodać, ale pojawił się ten stary Szkot, którego od razu jakoś polubiła. Nie chodziło tu o wygląd czy zachowanie, lecz samo pochodzenie. Jedyną wadą było to, że facet był przeraźliwie stary, a ona nie lubiła starych pryków. Wystarczająco długo pracowała z pierdzielami by mieć ich już dość.
"Cholerne Glenshee" - pomyślała wspominając miejsce ponad czterech lat swojej pracy.
Szkot spojrzał na kobietę i Dedala, po chwili się odezwał z dziwnym uśmiechem na ustach.
– Nie będziesz robić scen, prawda? Zachowasz się spokojnie i grzecznie pójdziesz z nami. Obiecuję ci, że nie spotka cię z naszych rąk żadna krzywda.
Nie ufała mu ani trochę ale sposób, w jaki wypowiedział słowa sprawił, że mu od razu uwierzyła. Kiwnęła lekko głową jakby nie z własnej woli i spokojnie się wyprostowała. Szkot skierował się do drzwi, a mężczyzna o debilnej ksywie uśmiechnął się tylko wstając i odchodząc bez słowa za Angus'em. Nie zastanawiając się długo ruszyła za nimi zachowując cały czas ten sam dystans dwóch kroków. Nie wiedziała, co robi, nie poznawała siebie. Było w tych osobnikach coś niezwykłego i strasznego, z całego serca chciała uciec, ale jakimś cudem nie mogła. Wzdrygnęła się lekko, ale wsiadła za nimi do limuzyny. Jej spojrzenie padło na Azjatkę. Ta wyglądała na nieco spokojniejszą, chyba po prostu nie lubiła głośnych klubów. Cóż, ona także, jednak nadal Cianga wydawała się Ouz dziwna.
- To co teraz? - zapytała w końcu nie kierując swojego pytania do żadnej konkretnej osoby.
Wzrok miała spuszczony, a spojrzenie skoncentrowane na własnych dłoniach. Jednym paznokciem pozbyła się ziarenka piasku spod drugiego, zapewne była to jeszcze pamiątka po leżeniu na chodniku. Wolałaby, by to była plaża... Westchnęła cicho. Dedal ponownie siedział w cieniu. Co chwila jasne światło latarni padało na jego oblicze, pokazując dziką, bladą twarz drapieżnego mężczyzny. Ouzaru zerknęła na niego i wzdrygnęła się na ten widok, wyglądał, jakby nie był człowiekiem. A w każdym razie nie do końca.
"Psychol" - pomyślała. - "Z taką twarzą mógłby być psychopatycznym seryjnym mordercą."
Dreszcz przeszedł po jej plecach i odkryła, że zaczyna się bać. A było to zupełnie nowe odczucie, tak samo obce jak lodowy wicher Antarktydy. Pokręciła lekko głową, musiała zacząć nad sobą panować, zwłaszcza nad emocjami.
- Wszystko to, o czym śniłaś każdej nocy. Z tym wyjątkiem, że więcej już w nocy nie uśniesz!
Widać było, że wręcz drży z ekscytacji. Dziwnie to komponowało z jego opanowanym tonem, jakby tylko udawał pozostając chłodnym w środku.
- Dowiesz się wszystkiego na miejscu... Tylko staraj się nie zarzygać podłogi, bo może cię trochę poboleć brzuszek.
Nie widziała jego twarzy, ale widziała w wyobraźni jego uwodzący, złośliwy uśmieszek. Jakby mogła stać się jeszcze bardziej bladą, zapewne w tej chwili resztki krwi odpłynęły by jej z twarzy. Chciała chwycić za klamkę i wyskoczyć, ale... nie była w stanie się ruszyć z przerażenia.
- Coś mi podaliście...? - zapytała ostrożnie.
Słyszała o różnych specyfikach i przypadkach, gdy dziewczyna budziła się w wannie pełnej zimnej wody. Bez nerki. Takie rzeczy się zdarzały i Ouz zaczynała się bać, że może spotkać ją to samo tej nocy. Tym razem Dedal nie wytrzymał. Wybuchnął niekontrolowanym śmiechem doprowadzając kobietę do irytacji.
- Och, Angusie! Będziemy mieli niezły ubaw z tą sztuką!
Wciąż rechotał. Gdy światło latarni ponownie objęło jego twarz, Ouz podskoczyła. Nie była to twarz zielonookiego mężczyzny.
- Nie, Aniu, nic ci nie podaliśmy. Za to ja podam ci to!
Rzucił w jej kierunku jakiś przedmiot. Jej portfel. Nawet nie zauważyła, że został jej wcześniej 'odebrany'. Teraz dopiero dotarło do niej, że nie ma przy sobie swojej torby, w której miała przecież swego cennego, jednego z pierwszych na rynku, laptopa. Jak mogła nie zwrócić uwagi na fakt, że nie czuła już tego przykrego ciężaru na swym ramieniu? Nie złapała portfela, w ogóle się nie ruszyła. Powoli strach zaczął się w niej przeradzać w złość i agresję, w jej oczach pojawiło się coś niepokojącego. Błysk, który świadczył o tym, że byłaby zdolna zabić. I że właśnie się nad tym zastanawia, opanowując się resztkami swej woli.
- Kim jesteście? - wycedziła przez zęby, cała dygotała na ciele z wściekłości. - I nie mów do mnie 'Aniu', Ouz jeśli łaska.
Przez chwilę spoglądała na swój portfel i zastanawiała się, czemu pytał o jej imię, skoro miał cały czas ID pod ręką i już je znał. Dziwne to było.
- Złe pytanie, kotku.
Dedal nie poruszył się. Teraz zniknął zupełnie w ciemności limuzyny, choć doskonale wiedziała, że tam jest. Wiedziała, prawda?
- *Czym* jesteśmy, byłoby bardziej na miejscu...
Jakiś dziwny spokój ją nagle ogarnął. To było takie niesamowite i nierealne, że nie mogło być prawdą. Ta myśl nieco ją odprężyła, na ustach Ouzaru pojawił się zagadkowy uśmiech.
- Więc czym jesteście i co mi zrobiliście? - zapytała już zupełnie spokojnie. - I nie chowaj się przede mną, przystojniaku, przecież istota taka jak ty nie musi się mnie obawiać - zauważyła chłodnym głosem.
Chciała, by ta cała zabawa się już skończyła, nie lubiła podchodów i owijania w bawełnę. Towarzysz McLean'a nie odpowiadał przez chwilę, ani nie poruszał się.
- Wszystko w swoim czasie - rzekł zimno. - Aniu.
- Ouzaru! - niemal krzyknęła na nowo tracąc panowanie nad sobą.
Ta sytuacja i jej zachowanie zdawały się nie tyle bawić zielonookiego, co wręcz sprawiać mu przyjemność.
Kobieta prychnęła pogardliwie i zamilkła.
Atmosfera w klubie robiła się gorąca i to bynajmniej nie za sprawą pół nagich tancerek. Anna czuła, jak krew się w niej zaczyna gotować, wręcz kipiała złością. Kim byli ci ludzie? Jak śmieli się tak do niej odnosić? Miała ochotę odwrócić się i wyjść, lecz coś ją tam trzymało. Spojrzenie zielonych oczu Dedala wierciło kobietę i przeszywało niczym strzała, jego oczy przyszpiliły Annę do siedzenia i nie mogła się ruszyć.
"Dedal, co to za debilne imię. Nawet jeśli to tylko ksywka, to tylko jakiś debil mógł się tak nazwać" - pomyślała i nieco się jej humor poprawił.
- Skoro imiona nie mają takiego znaczenia, to nazywaj mnie Ouzaru - powiedziała w końcu.
Chciała coś jeszcze dodać, ale pojawił się ten stary Szkot, którego od razu jakoś polubiła. Nie chodziło tu o wygląd czy zachowanie, lecz samo pochodzenie. Jedyną wadą było to, że facet był przeraźliwie stary, a ona nie lubiła starych pryków. Wystarczająco długo pracowała z pierdzielami by mieć ich już dość.
"Cholerne Glenshee" - pomyślała wspominając miejsce ponad czterech lat swojej pracy.
Szkot spojrzał na kobietę i Dedala, po chwili się odezwał z dziwnym uśmiechem na ustach.
– Nie będziesz robić scen, prawda? Zachowasz się spokojnie i grzecznie pójdziesz z nami. Obiecuję ci, że nie spotka cię z naszych rąk żadna krzywda.
Nie ufała mu ani trochę ale sposób, w jaki wypowiedział słowa sprawił, że mu od razu uwierzyła. Kiwnęła lekko głową jakby nie z własnej woli i spokojnie się wyprostowała. Szkot skierował się do drzwi, a mężczyzna o debilnej ksywie uśmiechnął się tylko wstając i odchodząc bez słowa za Angus'em. Nie zastanawiając się długo ruszyła za nimi zachowując cały czas ten sam dystans dwóch kroków. Nie wiedziała, co robi, nie poznawała siebie. Było w tych osobnikach coś niezwykłego i strasznego, z całego serca chciała uciec, ale jakimś cudem nie mogła. Wzdrygnęła się lekko, ale wsiadła za nimi do limuzyny. Jej spojrzenie padło na Azjatkę. Ta wyglądała na nieco spokojniejszą, chyba po prostu nie lubiła głośnych klubów. Cóż, ona także, jednak nadal Cianga wydawała się Ouz dziwna.
- To co teraz? - zapytała w końcu nie kierując swojego pytania do żadnej konkretnej osoby.
Wzrok miała spuszczony, a spojrzenie skoncentrowane na własnych dłoniach. Jednym paznokciem pozbyła się ziarenka piasku spod drugiego, zapewne była to jeszcze pamiątka po leżeniu na chodniku. Wolałaby, by to była plaża... Westchnęła cicho. Dedal ponownie siedział w cieniu. Co chwila jasne światło latarni padało na jego oblicze, pokazując dziką, bladą twarz drapieżnego mężczyzny. Ouzaru zerknęła na niego i wzdrygnęła się na ten widok, wyglądał, jakby nie był człowiekiem. A w każdym razie nie do końca.
"Psychol" - pomyślała. - "Z taką twarzą mógłby być psychopatycznym seryjnym mordercą."
Dreszcz przeszedł po jej plecach i odkryła, że zaczyna się bać. A było to zupełnie nowe odczucie, tak samo obce jak lodowy wicher Antarktydy. Pokręciła lekko głową, musiała zacząć nad sobą panować, zwłaszcza nad emocjami.
- Wszystko to, o czym śniłaś każdej nocy. Z tym wyjątkiem, że więcej już w nocy nie uśniesz!
Widać było, że wręcz drży z ekscytacji. Dziwnie to komponowało z jego opanowanym tonem, jakby tylko udawał pozostając chłodnym w środku.
- Dowiesz się wszystkiego na miejscu... Tylko staraj się nie zarzygać podłogi, bo może cię trochę poboleć brzuszek.
Nie widziała jego twarzy, ale widziała w wyobraźni jego uwodzący, złośliwy uśmieszek. Jakby mogła stać się jeszcze bardziej bladą, zapewne w tej chwili resztki krwi odpłynęły by jej z twarzy. Chciała chwycić za klamkę i wyskoczyć, ale... nie była w stanie się ruszyć z przerażenia.
- Coś mi podaliście...? - zapytała ostrożnie.
Słyszała o różnych specyfikach i przypadkach, gdy dziewczyna budziła się w wannie pełnej zimnej wody. Bez nerki. Takie rzeczy się zdarzały i Ouz zaczynała się bać, że może spotkać ją to samo tej nocy. Tym razem Dedal nie wytrzymał. Wybuchnął niekontrolowanym śmiechem doprowadzając kobietę do irytacji.
- Och, Angusie! Będziemy mieli niezły ubaw z tą sztuką!
Wciąż rechotał. Gdy światło latarni ponownie objęło jego twarz, Ouz podskoczyła. Nie była to twarz zielonookiego mężczyzny.
- Nie, Aniu, nic ci nie podaliśmy. Za to ja podam ci to!
Rzucił w jej kierunku jakiś przedmiot. Jej portfel. Nawet nie zauważyła, że został jej wcześniej 'odebrany'. Teraz dopiero dotarło do niej, że nie ma przy sobie swojej torby, w której miała przecież swego cennego, jednego z pierwszych na rynku, laptopa. Jak mogła nie zwrócić uwagi na fakt, że nie czuła już tego przykrego ciężaru na swym ramieniu? Nie złapała portfela, w ogóle się nie ruszyła. Powoli strach zaczął się w niej przeradzać w złość i agresję, w jej oczach pojawiło się coś niepokojącego. Błysk, który świadczył o tym, że byłaby zdolna zabić. I że właśnie się nad tym zastanawia, opanowując się resztkami swej woli.
- Kim jesteście? - wycedziła przez zęby, cała dygotała na ciele z wściekłości. - I nie mów do mnie 'Aniu', Ouz jeśli łaska.
Przez chwilę spoglądała na swój portfel i zastanawiała się, czemu pytał o jej imię, skoro miał cały czas ID pod ręką i już je znał. Dziwne to było.
- Złe pytanie, kotku.
Dedal nie poruszył się. Teraz zniknął zupełnie w ciemności limuzyny, choć doskonale wiedziała, że tam jest. Wiedziała, prawda?
- *Czym* jesteśmy, byłoby bardziej na miejscu...
Jakiś dziwny spokój ją nagle ogarnął. To było takie niesamowite i nierealne, że nie mogło być prawdą. Ta myśl nieco ją odprężyła, na ustach Ouzaru pojawił się zagadkowy uśmiech.
- Więc czym jesteście i co mi zrobiliście? - zapytała już zupełnie spokojnie. - I nie chowaj się przede mną, przystojniaku, przecież istota taka jak ty nie musi się mnie obawiać - zauważyła chłodnym głosem.
Chciała, by ta cała zabawa się już skończyła, nie lubiła podchodów i owijania w bawełnę. Towarzysz McLean'a nie odpowiadał przez chwilę, ani nie poruszał się.
- Wszystko w swoim czasie - rzekł zimno. - Aniu.
- Ouzaru! - niemal krzyknęła na nowo tracąc panowanie nad sobą.
Ta sytuacja i jej zachowanie zdawały się nie tyle bawić zielonookiego, co wręcz sprawiać mu przyjemność.
Kobieta prychnęła pogardliwie i zamilkła.

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Świat Mroku] Chicago
Czas mijał powoli, można powiedzieć że leniwie. Prawie ze sobą nie rozmawiali podczas drogi, bardziej z braku potrzeby aniżeli niemożności przełamania lodów.
Hektor gwizdał sobie cicho na swoim siedzeniu, co chwila pukając pluszowe kości do gry przyczepione do lusterka.
Nocne niebo było całkowicie zasłonięte dymem. Ale po co patrzeć do góry, skoro tu na dole panuje taka gama kolorów? Mijali sklepy oświetlane czerwonymi neonami, a światła innych samochodów oraz latarni nigdy ich nie opuszczały.
Miasta takie jak Chicago nigdy nie śpią. A mówiąc prawdę, to właśnie za dnia ludzkość pozostaje niewidoma na swoją prawdziwą naturę.
Zbliżali się ku zjeździe z wielkiej Pętli – znaku że znajdują się w centrum. Przed nimi rozlegała się kakofonia syren i trąb. Zirytowany szofer włączył radio, niemal od razu wyszukując spokojnej, klasycznej muzyki. I wkrótce dźwięki pianina oraz skrzypiec wypełniły wnętrze limuzyny.
Po kilkunastu minutach zaparkowali. Kilkanaście sekund później szofer otwiera drzwi. Nie mija kilkanaście oddechów, a wszyscy pasażerowie opuszczają samochód.
Okolica wokół była cicha, jedynie samotny mężczyzna rozmawiał przez telefon, kręcąc się tu i ówdzie.
Wokół wszystkie miejsca były zajęte – nocna zmiana pracowała pełną parą. Nie bawiąc tu długo, grupa opuściła parking, swoje kroki kierując do wrót wielkiego wieżowca, górującego nad okolicznymi zabudowaniami. Hektor został przy wozie, mówiąc że ma jeszcze coś do załatwienia.
„McLean ElectroniX – odważnym krokiem w nowe tysiąclecie!”
Anna odczytała napis na kamiennej tablicy, umiejscowionej przed schodami prowadzącymi do wnętrza. Budynek na pierwszy rzut oka nie wyróżniał się niczym specjalnym, za wyjątkiem swojej wysokości. Ot, szary drapacz chmur. Jednak w jego masywnych ścianach było coś, co przyprawiało małą Ouzaru o dreszcze. I jak spostrzegła, jej uczucia do tego miejsca podzielała tajemnicza Azjatka. Wpatrywała się ona bowiem z zachwytem, mieszanym z nerwowym zakłopotaniem w wielkiego kolosa.
Ta dziewczyna potrafi świetnie dokopać. W razie czego można liczyć na babską solidarność, nie?
Wkroczyli do środka, podążając za starym Szkotem. Otworzył on silnym ruchem drzwi, przepuszczając dżentelmeńsko kobiety przodem.
Podłoga wewnątrz była wykonana z ciemnego marmuru, idealnie wypolerowanego. Nawet w środku ciemnej nocy, można było dostrzec swoją twarz gdy spoglądało się w dół.
Hol udekorowany był potężnymi kolumnami, równie ciemnymi co cała reszta. Kawałek po prawej znajdowała się recepcja, w której ochroniarz właśnie odsypiał swoją zmianę.
Gdy tylko w środku rozległ się odgłos stukania laską, człowiek natychmiast poderwał się do góry, salutując żwawo.
- Dobry wieczór panie McLean!
Angus nie odpowiedział. Anna za to rzuciła ochroniarzowi ciekawskie spojrzenie. Nagle odwróciła gwałtownie głowę – dopiero teraz spostrzegła, że mała Azjatka trzyma się bardzo blisko niej. Wzrokiem zaczęła szukać Dedala, lecz nigdzie go nie dojrzała. Gdzie się podział ten dupek?
Zhou tymczasem spojrzała przed siebie. Kroczyli pewnie w kierunku windy na końcu korytarza. W pustym holu rozbrzmiewał echem stukot ich kroków. Panował tu przyjemny chłód, ratujący przed upałami na zewnątrz. A ostatnimi czasu zrobiło się w Chicago bardzo gorąco…
Angus wiedział o tym aż za dobrze. Doszedł do windy, wcisnął guzik. Po paru pełnych milczenia chwilach, pojedynczy dźwięk oznajmił przybycie transportu. Weszli do środka, nadal nie odzywając się ani słowem.
Anna jęknęła cicho, opierając się przez sekundę o drzwi. Oddychanie sprawiało jej teraz wielką trudność. Początkowo pomyślała o tym co jej powiedział w „Etnie” Dedal, lecz rozum nagle przyćmił tą bzdurną teorię.
Nie chciała w to uwierzyć. Miała dobitne dowody, a teraz nadchodził przepowiedziany ból… Lecz nie, ona nie mogła umrzeć w taki sposób.
- Piętro numer sześćdziesiąt trzy.
Winda ruszyła. Anna jęknęła znowu, tym razem łapiąc się za brzuch. Czuła się jakby wszystko wewnątrz zaczęło się skręcać. Azjatka spojrzała na nią z ciekawością.
- Dobrze się czujesz…?
Było oczywistym że nie. Kobieta cała drżała, a pot wystąpił jej na czoło. Napięła każdy mięsień, zginając się w pół, rzucając w niemym okrzyku na ścianę.
Tymczasem Angus stał niewzruszony. Zupełnie jakby chciał wspomnieć słowa swego towarzysza – „Nie zarzygaj podłogi”.
Dziewczyna już nie jęczała. Krzyczała teraz, zdzierając sobie gardło. Palce wbiła w głowę, wyrywając sobie w bólu włosy. Brudne łzy zaczęły zalewać jej twarz, rozmazując makijaż. Zęby zacisnęła tak mocno, że można było obawiać się że je sobie połamie. Upadła na podłogę, wciąż krzycząc, choć teraz zamieniło się to w zwierzęcy ryk.
Drżała, trzęsła się, śliniąc i płacząc nieustannie.
Zhou cofnęła się do ściany. Angus stał niewzruszony.
Ouzaru obróciła się na plecy, piana ciekła jej z ust. Oczy utkwione miała ślepo w sufit, reszta ciała drżała, wyginając się co chwila ku górze. Nagle w środku rozszedł się ostry, nieprzyjemny zapach. Dziewczyna drgnęła raz jeszcze, po czym padła jak nieżywa.
Ding.
Winda zatrzymała się, a jej drzwi otworzyły. Szkot gestem ręki przywołał Azjatkę, nakazując jej by złapała Annę za głowę. Sam wlókł ją za nogi. Przechodzili wokół pustych biurek, pozostawionych samym sobie, oraz wokół wciąż włączonych komputerów, które właściciele zapomnieli wyłączyć po skończeniu pracy.
W końcu doszli do schodów, prowadzących na następne piętro – do prywatnych apartamentów McLeana. Wciągnęli ciało ku górze, ostatecznie kładąc je ostrożnie na podłodze przed niepozornymi, metalowymi drzwiami. Angus podszedł do czytnika, przesuwając po nim kartę dostępu, którą zawczasu wyciągnął z kieszeni marynarki.
Nagle usłyszał poruszenie gdzieś z tyłu. Przestraszony, błyskawicznie stanął przed ciałem, skutecznie je zasłaniając. U stóp schodów podłogę zamiatał dozorca. Był to mężczyzna w średnim wieku, całkowicie łysy, ubrany w szary, roboczy strój.
- Jesteś tu nowy?
Spytał badawczo starzec. Dozorca spojrzał się ku górze, milcząc przez chwilę.
- Ta jest, proszę pana.
- Imię?
Mężczyzna uśmiechnął się ciepło, ignorując natrętny ton Szkota.
- Lucius.
Metalowe drzwi otwierają się. Zhou wraz ze starcem wnoszą Annę do środka, usadawiając ją na kanapie.
To dopiero początek – starzec dobrze o tym wie. Ma w ciele jeszcze wiele niepotrzebnych płynów, i jeszcze wiele nacierpi się tej nocy.
Światło w apartamencie było zgaszone. Jedynie słaby snop wpadał przez okna, rzucając się na wspomnianą kanapę, oraz na elegancki wschodni dywan. A apartament wyglądał na o wiele większy… Kto wie, jakie skarby jeszcze skrywał?
Tymczasem noc dobiegała końca, i choć niewiele się wydarzyło, nienaturalne zmęczenie powoli ogarniało wszystkich wewnątrz.
Hektor gwizdał sobie cicho na swoim siedzeniu, co chwila pukając pluszowe kości do gry przyczepione do lusterka.
Nocne niebo było całkowicie zasłonięte dymem. Ale po co patrzeć do góry, skoro tu na dole panuje taka gama kolorów? Mijali sklepy oświetlane czerwonymi neonami, a światła innych samochodów oraz latarni nigdy ich nie opuszczały.
Miasta takie jak Chicago nigdy nie śpią. A mówiąc prawdę, to właśnie za dnia ludzkość pozostaje niewidoma na swoją prawdziwą naturę.
Zbliżali się ku zjeździe z wielkiej Pętli – znaku że znajdują się w centrum. Przed nimi rozlegała się kakofonia syren i trąb. Zirytowany szofer włączył radio, niemal od razu wyszukując spokojnej, klasycznej muzyki. I wkrótce dźwięki pianina oraz skrzypiec wypełniły wnętrze limuzyny.
Po kilkunastu minutach zaparkowali. Kilkanaście sekund później szofer otwiera drzwi. Nie mija kilkanaście oddechów, a wszyscy pasażerowie opuszczają samochód.
Okolica wokół była cicha, jedynie samotny mężczyzna rozmawiał przez telefon, kręcąc się tu i ówdzie.
Wokół wszystkie miejsca były zajęte – nocna zmiana pracowała pełną parą. Nie bawiąc tu długo, grupa opuściła parking, swoje kroki kierując do wrót wielkiego wieżowca, górującego nad okolicznymi zabudowaniami. Hektor został przy wozie, mówiąc że ma jeszcze coś do załatwienia.
„McLean ElectroniX – odważnym krokiem w nowe tysiąclecie!”
Anna odczytała napis na kamiennej tablicy, umiejscowionej przed schodami prowadzącymi do wnętrza. Budynek na pierwszy rzut oka nie wyróżniał się niczym specjalnym, za wyjątkiem swojej wysokości. Ot, szary drapacz chmur. Jednak w jego masywnych ścianach było coś, co przyprawiało małą Ouzaru o dreszcze. I jak spostrzegła, jej uczucia do tego miejsca podzielała tajemnicza Azjatka. Wpatrywała się ona bowiem z zachwytem, mieszanym z nerwowym zakłopotaniem w wielkiego kolosa.
Ta dziewczyna potrafi świetnie dokopać. W razie czego można liczyć na babską solidarność, nie?
Wkroczyli do środka, podążając za starym Szkotem. Otworzył on silnym ruchem drzwi, przepuszczając dżentelmeńsko kobiety przodem.
Podłoga wewnątrz była wykonana z ciemnego marmuru, idealnie wypolerowanego. Nawet w środku ciemnej nocy, można było dostrzec swoją twarz gdy spoglądało się w dół.
Hol udekorowany był potężnymi kolumnami, równie ciemnymi co cała reszta. Kawałek po prawej znajdowała się recepcja, w której ochroniarz właśnie odsypiał swoją zmianę.
Gdy tylko w środku rozległ się odgłos stukania laską, człowiek natychmiast poderwał się do góry, salutując żwawo.
- Dobry wieczór panie McLean!
Angus nie odpowiedział. Anna za to rzuciła ochroniarzowi ciekawskie spojrzenie. Nagle odwróciła gwałtownie głowę – dopiero teraz spostrzegła, że mała Azjatka trzyma się bardzo blisko niej. Wzrokiem zaczęła szukać Dedala, lecz nigdzie go nie dojrzała. Gdzie się podział ten dupek?
Zhou tymczasem spojrzała przed siebie. Kroczyli pewnie w kierunku windy na końcu korytarza. W pustym holu rozbrzmiewał echem stukot ich kroków. Panował tu przyjemny chłód, ratujący przed upałami na zewnątrz. A ostatnimi czasu zrobiło się w Chicago bardzo gorąco…
Angus wiedział o tym aż za dobrze. Doszedł do windy, wcisnął guzik. Po paru pełnych milczenia chwilach, pojedynczy dźwięk oznajmił przybycie transportu. Weszli do środka, nadal nie odzywając się ani słowem.
Anna jęknęła cicho, opierając się przez sekundę o drzwi. Oddychanie sprawiało jej teraz wielką trudność. Początkowo pomyślała o tym co jej powiedział w „Etnie” Dedal, lecz rozum nagle przyćmił tą bzdurną teorię.
Nie chciała w to uwierzyć. Miała dobitne dowody, a teraz nadchodził przepowiedziany ból… Lecz nie, ona nie mogła umrzeć w taki sposób.
- Piętro numer sześćdziesiąt trzy.
Winda ruszyła. Anna jęknęła znowu, tym razem łapiąc się za brzuch. Czuła się jakby wszystko wewnątrz zaczęło się skręcać. Azjatka spojrzała na nią z ciekawością.
- Dobrze się czujesz…?
Było oczywistym że nie. Kobieta cała drżała, a pot wystąpił jej na czoło. Napięła każdy mięsień, zginając się w pół, rzucając w niemym okrzyku na ścianę.
Tymczasem Angus stał niewzruszony. Zupełnie jakby chciał wspomnieć słowa swego towarzysza – „Nie zarzygaj podłogi”.
Dziewczyna już nie jęczała. Krzyczała teraz, zdzierając sobie gardło. Palce wbiła w głowę, wyrywając sobie w bólu włosy. Brudne łzy zaczęły zalewać jej twarz, rozmazując makijaż. Zęby zacisnęła tak mocno, że można było obawiać się że je sobie połamie. Upadła na podłogę, wciąż krzycząc, choć teraz zamieniło się to w zwierzęcy ryk.
Drżała, trzęsła się, śliniąc i płacząc nieustannie.
Zhou cofnęła się do ściany. Angus stał niewzruszony.
Ouzaru obróciła się na plecy, piana ciekła jej z ust. Oczy utkwione miała ślepo w sufit, reszta ciała drżała, wyginając się co chwila ku górze. Nagle w środku rozszedł się ostry, nieprzyjemny zapach. Dziewczyna drgnęła raz jeszcze, po czym padła jak nieżywa.
Ding.
Winda zatrzymała się, a jej drzwi otworzyły. Szkot gestem ręki przywołał Azjatkę, nakazując jej by złapała Annę za głowę. Sam wlókł ją za nogi. Przechodzili wokół pustych biurek, pozostawionych samym sobie, oraz wokół wciąż włączonych komputerów, które właściciele zapomnieli wyłączyć po skończeniu pracy.
W końcu doszli do schodów, prowadzących na następne piętro – do prywatnych apartamentów McLeana. Wciągnęli ciało ku górze, ostatecznie kładąc je ostrożnie na podłodze przed niepozornymi, metalowymi drzwiami. Angus podszedł do czytnika, przesuwając po nim kartę dostępu, którą zawczasu wyciągnął z kieszeni marynarki.
Nagle usłyszał poruszenie gdzieś z tyłu. Przestraszony, błyskawicznie stanął przed ciałem, skutecznie je zasłaniając. U stóp schodów podłogę zamiatał dozorca. Był to mężczyzna w średnim wieku, całkowicie łysy, ubrany w szary, roboczy strój.
- Jesteś tu nowy?
Spytał badawczo starzec. Dozorca spojrzał się ku górze, milcząc przez chwilę.
- Ta jest, proszę pana.
- Imię?
Mężczyzna uśmiechnął się ciepło, ignorując natrętny ton Szkota.
- Lucius.
Metalowe drzwi otwierają się. Zhou wraz ze starcem wnoszą Annę do środka, usadawiając ją na kanapie.
To dopiero początek – starzec dobrze o tym wie. Ma w ciele jeszcze wiele niepotrzebnych płynów, i jeszcze wiele nacierpi się tej nocy.
Światło w apartamencie było zgaszone. Jedynie słaby snop wpadał przez okna, rzucając się na wspomnianą kanapę, oraz na elegancki wschodni dywan. A apartament wyglądał na o wiele większy… Kto wie, jakie skarby jeszcze skrywał?
Tymczasem noc dobiegała końca, i choć niewiele się wydarzyło, nienaturalne zmęczenie powoli ogarniało wszystkich wewnątrz.
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Bosman
- Posty: 1691
- Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39
Re: [Świat Mroku] Chicago
Hector Ambelly
Muzyka łagodzi obyczaje. Symfonia dziewiędziesiąta czwarta G-dur zwana Niespodzianką, Haydna. Tak, muzyka poważna zawsze dopasowuje się do chwili. Niespodzianek było dzisiejszej nocy dużo, na prawdę dużo. Tyle zdarzeń – nie często się zdaża. Hektor nie mógł wiedzieć, ze następne noce będą w nie obfitowały jeszcze bardziej. Ale nie wiedział, przez co odczekał spokojnie przy limuzynie czekając aż wszyscy znikną mu z pola widzenia. Wtedy też wsiadł do auta po raz kolejny i zjechał na niższy, prywatny poziom parkingu. Tutaj już nie było absolutnie nikogo. Hektor otworzył klapę bagażnika. Młody cały czas był nieprzytomny. Samochód zamknięty. Ciało na barki. Idziemy.
Hektor pamiętał o znajdujacych się piętro niżej pustych magazynach. Kartę magnetyczną miał od McLeana. Dzięki niej właśnie otworzył puste, duszne pomieszczenie nad którego wejściem ktoś umieścił tabliczkę z napisem "Magazyn #543". Wewnątrz nie było niczego prócz kilku kartonów, szafki, stołu pamiętajacego zapewne niejedną libację oraz dwóch stołków ze sklejki.
Ambelly posadził na jednym z krzeseł młodego i począł wiązać go sznurkiem i taśmą do paczek. Później przyszła kolej na taśmę dwustronną i krępujące ruchy kończyn nóżki od drugiego krzesła. Szef nie będzie miał za złe. Teraz taśma zaklejajaca oczy oraz knebel ze starej szmaty do wycierania podłóg. Krzesło wraz z delikwentem wylądowało zaś w kartonie. Wszystko zaś zasypane małymi wiórkami styropianu. Gdyby ktoś patrzył teraz od góry na niedoszłego zamachowca zobaczyłby karton wypełniony styropianem, z wystajacą zakneblowaną twarzą młodego.
Na wszelki wypadek Hektor wywietrzył całe pomieszczenie. Nikt by nie chciał by ktoś sie udusił, prawda? Otrzepując garnitur z niewidzialnego pyłku Ambelly zamknął drzwi i ruszył w stronę pokoju McLeana. Szef może mieć jeszcze jakieś prosby. A lepiej się pośpieszyć.
Już świta.
Muzyka łagodzi obyczaje. Symfonia dziewiędziesiąta czwarta G-dur zwana Niespodzianką, Haydna. Tak, muzyka poważna zawsze dopasowuje się do chwili. Niespodzianek było dzisiejszej nocy dużo, na prawdę dużo. Tyle zdarzeń – nie często się zdaża. Hektor nie mógł wiedzieć, ze następne noce będą w nie obfitowały jeszcze bardziej. Ale nie wiedział, przez co odczekał spokojnie przy limuzynie czekając aż wszyscy znikną mu z pola widzenia. Wtedy też wsiadł do auta po raz kolejny i zjechał na niższy, prywatny poziom parkingu. Tutaj już nie było absolutnie nikogo. Hektor otworzył klapę bagażnika. Młody cały czas był nieprzytomny. Samochód zamknięty. Ciało na barki. Idziemy.
Hektor pamiętał o znajdujacych się piętro niżej pustych magazynach. Kartę magnetyczną miał od McLeana. Dzięki niej właśnie otworzył puste, duszne pomieszczenie nad którego wejściem ktoś umieścił tabliczkę z napisem "Magazyn #543". Wewnątrz nie było niczego prócz kilku kartonów, szafki, stołu pamiętajacego zapewne niejedną libację oraz dwóch stołków ze sklejki.
Ambelly posadził na jednym z krzeseł młodego i począł wiązać go sznurkiem i taśmą do paczek. Później przyszła kolej na taśmę dwustronną i krępujące ruchy kończyn nóżki od drugiego krzesła. Szef nie będzie miał za złe. Teraz taśma zaklejajaca oczy oraz knebel ze starej szmaty do wycierania podłóg. Krzesło wraz z delikwentem wylądowało zaś w kartonie. Wszystko zaś zasypane małymi wiórkami styropianu. Gdyby ktoś patrzył teraz od góry na niedoszłego zamachowca zobaczyłby karton wypełniony styropianem, z wystajacą zakneblowaną twarzą młodego.
Na wszelki wypadek Hektor wywietrzył całe pomieszczenie. Nikt by nie chciał by ktoś sie udusił, prawda? Otrzepując garnitur z niewidzialnego pyłku Ambelly zamknął drzwi i ruszył w stronę pokoju McLeana. Szef może mieć jeszcze jakieś prosby. A lepiej się pośpieszyć.
Już świta.

Re: [Świat Mroku] Chicago
Anna Barbara "Ouzaru"
Wieżowiec, przed który zajechali, był imponujący. Wzbudzał zarówno zachwyt jak i niezrozumiałą grozę... Ouz szła powoli za mężczyzną, który jak skojarzyła był właścicielem tego miejsca. Musiał być cholernie bogaty, czemu więc bawił się w dręczenie zwykłych szarych obywateli, takich jak ona? Przeszli czymś na wzór holu do windy, Dedal gdzieś się zdążył zmyć. Cóż, czegóż innego mogła się po nim spodziewać? Miał wszystko wyjaśnić a tym czasem po prostu się ulotnił! Gdy wsiadała do windy, zakręciło jej się w głowie i musiała się przytrzymać framugi. Poczuła, jak ktoś ją łapie pod łokciem i 'pomaga' wejść do środka, niestety zawroty głowy uniemożliwiły zidentyfikowanie gentlemana.
Winda ruszyła i Anna poczuła, jak żołądek wywraca się jej nie drugą stronę. Co ciekawe, nigdy wcześniej nie miała takich problemów. Nim zdążyła się temu nadziwić, jej ciałem targnął ból. Był tak niespodziewany jak atak w trzewia i kobieta zatoczyła się do tyłu odbijając się plecami od ściany za sobą. Siła impetu była ogromna i Anna poleciała na kolana trzymając się za brzuch i wyjąc w agonii.
Głowa jej pękała, trzewia paliły żywym ogniem i nikt z obecnych zdawał się nie mieć ochoty pomóc kobiecie. Upadła na plecy wijąc się z bólu, który przekraczał wszelkie znane dotychczas doznania. Na zmianę ciemniało i rozjaśniało się jej przed oczami, z trudem zachowała przytomność, choć szczerze się modliła o możliwość zemdlenia. Otworzyła szeroko oczy w przerażeniu i wydarła się na całe gardło zdzierając sobie paznokciami całe płaty skóry z ciała. Już miała takie blizny... Jeszcze nigdy tak nie cierpiała.
"Co mi zrobiliście?!" - krzyknęła w myślach nie mogąc wydusić z siebie choćby jednego słowa. - "Pomóż mi..."
Wyciągnęła drżącą dłoń w stronę Szkota, złapała go za nogawkę i starała się nawiązać kontakt wzrokowy.
"Pomocy..."
Łzy spływały po jej policzkach, starannie wykonany, może nieco zbyt ciemny makijaż, zaczął się rozpływać malując na twarzy Ouz czarne ślady. Razem z nabiegłymi krwią ranami przedstawiały widok iście makabrycznej agonii. Kobieta wyginała się w bólu, krzyczała i płakała.
Nagle wszystko ustało i Anna padła martwa.
Wieżowiec, przed który zajechali, był imponujący. Wzbudzał zarówno zachwyt jak i niezrozumiałą grozę... Ouz szła powoli za mężczyzną, który jak skojarzyła był właścicielem tego miejsca. Musiał być cholernie bogaty, czemu więc bawił się w dręczenie zwykłych szarych obywateli, takich jak ona? Przeszli czymś na wzór holu do windy, Dedal gdzieś się zdążył zmyć. Cóż, czegóż innego mogła się po nim spodziewać? Miał wszystko wyjaśnić a tym czasem po prostu się ulotnił! Gdy wsiadała do windy, zakręciło jej się w głowie i musiała się przytrzymać framugi. Poczuła, jak ktoś ją łapie pod łokciem i 'pomaga' wejść do środka, niestety zawroty głowy uniemożliwiły zidentyfikowanie gentlemana.
Winda ruszyła i Anna poczuła, jak żołądek wywraca się jej nie drugą stronę. Co ciekawe, nigdy wcześniej nie miała takich problemów. Nim zdążyła się temu nadziwić, jej ciałem targnął ból. Był tak niespodziewany jak atak w trzewia i kobieta zatoczyła się do tyłu odbijając się plecami od ściany za sobą. Siła impetu była ogromna i Anna poleciała na kolana trzymając się za brzuch i wyjąc w agonii.
Głowa jej pękała, trzewia paliły żywym ogniem i nikt z obecnych zdawał się nie mieć ochoty pomóc kobiecie. Upadła na plecy wijąc się z bólu, który przekraczał wszelkie znane dotychczas doznania. Na zmianę ciemniało i rozjaśniało się jej przed oczami, z trudem zachowała przytomność, choć szczerze się modliła o możliwość zemdlenia. Otworzyła szeroko oczy w przerażeniu i wydarła się na całe gardło zdzierając sobie paznokciami całe płaty skóry z ciała. Już miała takie blizny... Jeszcze nigdy tak nie cierpiała.
"Co mi zrobiliście?!" - krzyknęła w myślach nie mogąc wydusić z siebie choćby jednego słowa. - "Pomóż mi..."
Wyciągnęła drżącą dłoń w stronę Szkota, złapała go za nogawkę i starała się nawiązać kontakt wzrokowy.
"Pomocy..."
Łzy spływały po jej policzkach, starannie wykonany, może nieco zbyt ciemny makijaż, zaczął się rozpływać malując na twarzy Ouz czarne ślady. Razem z nabiegłymi krwią ranami przedstawiały widok iście makabrycznej agonii. Kobieta wyginała się w bólu, krzyczała i płakała.
Nagle wszystko ustało i Anna padła martwa.

-
- Bosman
- Posty: 2074
- Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
- Numer GG: 6094143
- Lokalizacja: Roanapur
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Angus McLean
Anna widocznie cierpiała. Gdy dotarli do apartamentu nie miała już siły utrzymać się na nogach. Leżała jak martwa, ale Angus wiedział, że to jeszcze nie koniec. Dał znak Azjatce aby mu pomogła. Razem przenieśli Annę do łazienki, gdzie umieścili ją w wannie przywodzącej raczej na myśl basen. „Łóżko byłoby zapewne bardziej humanitarne, ale całe by się pobrudziło.” Myśli Szkota jak zwykle były do bólu pragmatyczne. Po rozwiązaniu tej sprawy zwrócił się do Zhou. – Nareszcie możemy spokojnie porozmawiać. Pozwoli pani do salonu? Przeszli do dużego, przypominającego bibliotekę pomieszczenia. Pod ścianami stały regały pełne starych, zapewne bezcennych tomów. Jedna ściana okazała się być cała olbrzymim oknem. Elementem, który dziwił biorąc pod uwagę typ budynku był kominek, w którym wesoło trzaskał ogień. Ventrue wskazał na dwa fotele, po czym sam usiadł wygodnie, acz z wrodzoną elegancją w jednym z nich. – Zagrajmy w otwarte karty, bez kłamstw i niedomówień. Ty jesteś wampirzycą i jesteś nowa w tym mieście. A nowi nie przetrwają tu długo, jeśli nie mają protekcji. Ja z kolei jestem wampirem, który rządzi sporą częścią miasta. Jako taki poszukuję osób o przydatnych talentach. Sądzę, że wiesz, do czego zmierzam? Choć było to bardziej stwierdzenie niż pytanie Angus zawiesił głos czekając na reakcję Zhou. Uśmiechnęła się nieśmiało. Kiedyś dowiedziała się, że uśmiech pozwala łatwiej nawiązywać kontakty z ludźmi, i starała się go ciągle używać. Pomagało głównie w ten sposób, że miała świadomość, iż powinno być lepiej.
Postanowiła nie dać przyprzeć się do ściany.
- Sugeruje pan, że nie dałabym sobie rady, gdyby ktoś chciał mnie... napaść? - Spytała, łagodnym tonem. Angus roześmiał się nieco nieszczerze. – Och, wierzę, że przed napaścią obroniłaby się pani bez kłopotu. Ale Miasto Wiatrów to nie jest miejsce gdzie wystarczą umiejętności, bez kontaktów prędzej czy później ktoś może uznać panią za niewygodną, a wtedy wyrok wykonany będzie niechybnie. Oczywiście, jeśli dołączy pani do kogoś posiadającego pewną władzę nikt nie odważy się na taki krok. Zresztą sądzę, że moja oferta raczej się pani spodoba. Puściła do niego oko. - Sądziłam że powie pan coś takiego. Wprawdzie jestem przekonana, że zdołałabym się obronić wystarczająco długo, żeby zdobyć własne kontakty... Ale chyba nie warto, ma pan rację.
Odruchowo poruszyła czymś na ramieniu, skrytym pod prawym rękawem bluzki. Wciągnęła nogi na fotel, zwijając się w coś w rodzaju kłębka.
- Proszę, więc przedstawić swoją propozycję. Szkot wstał i podszedł do barku. – Może whisky? Zapytał. Zhou skinęła głową. Już wkrótce na eleganckim, mahoniowym, okrągłym stoliku stanęły dwie szklanki dziesięcioletniego Johnny Walkera. – Moja propozycja? Cóż, mam nadzieję, że się tu pani podoba, ponieważ jeśli zgodzi się pani pracować dla mnie to będzie pani nowy dom. Azjatka nieco rozszerzyła oczy ze zdziwienia. Pomieszczenie było duże, nawet bardzo. Biorąc pod uwagę wielkość budynku i fakt, że apartament zajmował całe piętro to salon musiał być jedynie jego ułamkiem, a i tak był większy niż przeciętne mieszkanie, i to znacznie. Na dodatek jak miała okazję się przekonać wszystko tu było urządzone ze smakiem i elegancją, bez zbytniego przepychu, ale za to z olbrzymim wyczuciem. Przez kilka sekund nie wiedziała, co powiedzieć aż wreszcie odpowiedziała. - Nie powiem, żeby oferta była bardzo skromna. Jestem wręcz skłonna powiedzieć, że jest bardzo hojna - uśmiechnęła się, wreszcie szczerze. - Ale tak naprawdę, bardziej interesuje mnie... zakres obowiązków. Przez całe... życie, radziłam sobie śpiąc na gołej ziemi, więc pewnie mogłabym i teraz zrezygnować z mieszkania. Ale to jest teraz mało istotne, i tak chciałabym mieć jakieś konkretne zajęcie, więc chciałabym coś usłyszeć o tym, co miałabym robić - pociągnęła łyk whisky i skrzywiła się lekko. Taki alkohol był dla niej za mocny, mimo że na nią nie działał. Angus delektował się smakiem wyśmienitej szkockiej. To, co miejscowy zwykli określać tym mianem miał za marne szczyny w porównaniu z produktami gorzelni ze starego kraju. Pytanie Zhou wyrwało go z zamyślenia. – Obowiązki? Cóż, część już pani odkryła, powiem więcej nawet, jeśli się pani nie zgodzi winien będę wdzięczność za oddane usługi. Poza tego typu zadaniami będzie pani częścią mojej świty. Lubię otaczać się utalentowanymi ludźmi, takimi właśnie są Hektor i Dedal. Lecz nawet oni nie w każdej sytuacji są sobie w stanie poradzić, sądzę za to, że pani pomoc mogłaby się niekiedy okazać nieoceniona. Szkot skierował swoje przenikliwe spojrzenie na wampirzycę z Chin. Ciekaw był, co dziewczyna myśli o jego propozycji. Uśmiechnął się w duchu na myśl, że po tych słowach może uznać go za zboczeńca, który chce ją wykorzystać. Cóż, jeśli by się tak okazało musiałby zrewidować swój pogląd na jej inteligencję. Niemniej jako esteta musiał przyznać, że stanowi miły dla oka widok. Jakby tylko nieco nad nią popracować.... - Nie jestem pewna, czy posiadam jakieś rozliczne talenta... Troszeczkę umiem tańczyć, ale to chyba wszystko, pomijając oczywiście walkę wręcz - uśmiechnęła się. Tak, walka to było to, czym mogła się zajmować. - Postaram się zapewnić panu pełne bezpieczeństwo. Nie umiem walczyć na dystans, ale mogę obiecać, że nie ma w tym kraju nikogo, kto byłby w stanie łatwo pokonać mnie przy walce wręcz. Teksas uczy wielu rzeczy... Szczególnie, jeśli jest się kolorowym - obejrzała Angusa jeszcze raz, od stóp do głów, i znów poprawiła coś, co miała pod bluzką na prawym ramieniu. - Sądzę, że mogę przystać na pańską propozycję. Szkot uśmiechnął się, a uśmiech ten sprawił, że jego twarz nabrała dziwnego wyrazu, jak u kota, który właśnie złapał rybę. – Doskonale pani Zhou, doskonale. Na taką odpowiedź liczyłem. Proszę się, zatem rozgościć, ja pójdę zajrzeć do Anny, biedne dziecko strasznie ciężko to przechodzi. Po tych słowach wstał. Stojąc w drzwiach powiedział jeszcze do Chinki. – W razie gdyby miała pani jakieś pytania będę w moim apartamencie na górze. Po tych słowach wyszedł.
Anna widocznie cierpiała. Gdy dotarli do apartamentu nie miała już siły utrzymać się na nogach. Leżała jak martwa, ale Angus wiedział, że to jeszcze nie koniec. Dał znak Azjatce aby mu pomogła. Razem przenieśli Annę do łazienki, gdzie umieścili ją w wannie przywodzącej raczej na myśl basen. „Łóżko byłoby zapewne bardziej humanitarne, ale całe by się pobrudziło.” Myśli Szkota jak zwykle były do bólu pragmatyczne. Po rozwiązaniu tej sprawy zwrócił się do Zhou. – Nareszcie możemy spokojnie porozmawiać. Pozwoli pani do salonu? Przeszli do dużego, przypominającego bibliotekę pomieszczenia. Pod ścianami stały regały pełne starych, zapewne bezcennych tomów. Jedna ściana okazała się być cała olbrzymim oknem. Elementem, który dziwił biorąc pod uwagę typ budynku był kominek, w którym wesoło trzaskał ogień. Ventrue wskazał na dwa fotele, po czym sam usiadł wygodnie, acz z wrodzoną elegancją w jednym z nich. – Zagrajmy w otwarte karty, bez kłamstw i niedomówień. Ty jesteś wampirzycą i jesteś nowa w tym mieście. A nowi nie przetrwają tu długo, jeśli nie mają protekcji. Ja z kolei jestem wampirem, który rządzi sporą częścią miasta. Jako taki poszukuję osób o przydatnych talentach. Sądzę, że wiesz, do czego zmierzam? Choć było to bardziej stwierdzenie niż pytanie Angus zawiesił głos czekając na reakcję Zhou. Uśmiechnęła się nieśmiało. Kiedyś dowiedziała się, że uśmiech pozwala łatwiej nawiązywać kontakty z ludźmi, i starała się go ciągle używać. Pomagało głównie w ten sposób, że miała świadomość, iż powinno być lepiej.
Postanowiła nie dać przyprzeć się do ściany.
- Sugeruje pan, że nie dałabym sobie rady, gdyby ktoś chciał mnie... napaść? - Spytała, łagodnym tonem. Angus roześmiał się nieco nieszczerze. – Och, wierzę, że przed napaścią obroniłaby się pani bez kłopotu. Ale Miasto Wiatrów to nie jest miejsce gdzie wystarczą umiejętności, bez kontaktów prędzej czy później ktoś może uznać panią za niewygodną, a wtedy wyrok wykonany będzie niechybnie. Oczywiście, jeśli dołączy pani do kogoś posiadającego pewną władzę nikt nie odważy się na taki krok. Zresztą sądzę, że moja oferta raczej się pani spodoba. Puściła do niego oko. - Sądziłam że powie pan coś takiego. Wprawdzie jestem przekonana, że zdołałabym się obronić wystarczająco długo, żeby zdobyć własne kontakty... Ale chyba nie warto, ma pan rację.
Odruchowo poruszyła czymś na ramieniu, skrytym pod prawym rękawem bluzki. Wciągnęła nogi na fotel, zwijając się w coś w rodzaju kłębka.
- Proszę, więc przedstawić swoją propozycję. Szkot wstał i podszedł do barku. – Może whisky? Zapytał. Zhou skinęła głową. Już wkrótce na eleganckim, mahoniowym, okrągłym stoliku stanęły dwie szklanki dziesięcioletniego Johnny Walkera. – Moja propozycja? Cóż, mam nadzieję, że się tu pani podoba, ponieważ jeśli zgodzi się pani pracować dla mnie to będzie pani nowy dom. Azjatka nieco rozszerzyła oczy ze zdziwienia. Pomieszczenie było duże, nawet bardzo. Biorąc pod uwagę wielkość budynku i fakt, że apartament zajmował całe piętro to salon musiał być jedynie jego ułamkiem, a i tak był większy niż przeciętne mieszkanie, i to znacznie. Na dodatek jak miała okazję się przekonać wszystko tu było urządzone ze smakiem i elegancją, bez zbytniego przepychu, ale za to z olbrzymim wyczuciem. Przez kilka sekund nie wiedziała, co powiedzieć aż wreszcie odpowiedziała. - Nie powiem, żeby oferta była bardzo skromna. Jestem wręcz skłonna powiedzieć, że jest bardzo hojna - uśmiechnęła się, wreszcie szczerze. - Ale tak naprawdę, bardziej interesuje mnie... zakres obowiązków. Przez całe... życie, radziłam sobie śpiąc na gołej ziemi, więc pewnie mogłabym i teraz zrezygnować z mieszkania. Ale to jest teraz mało istotne, i tak chciałabym mieć jakieś konkretne zajęcie, więc chciałabym coś usłyszeć o tym, co miałabym robić - pociągnęła łyk whisky i skrzywiła się lekko. Taki alkohol był dla niej za mocny, mimo że na nią nie działał. Angus delektował się smakiem wyśmienitej szkockiej. To, co miejscowy zwykli określać tym mianem miał za marne szczyny w porównaniu z produktami gorzelni ze starego kraju. Pytanie Zhou wyrwało go z zamyślenia. – Obowiązki? Cóż, część już pani odkryła, powiem więcej nawet, jeśli się pani nie zgodzi winien będę wdzięczność za oddane usługi. Poza tego typu zadaniami będzie pani częścią mojej świty. Lubię otaczać się utalentowanymi ludźmi, takimi właśnie są Hektor i Dedal. Lecz nawet oni nie w każdej sytuacji są sobie w stanie poradzić, sądzę za to, że pani pomoc mogłaby się niekiedy okazać nieoceniona. Szkot skierował swoje przenikliwe spojrzenie na wampirzycę z Chin. Ciekaw był, co dziewczyna myśli o jego propozycji. Uśmiechnął się w duchu na myśl, że po tych słowach może uznać go za zboczeńca, który chce ją wykorzystać. Cóż, jeśli by się tak okazało musiałby zrewidować swój pogląd na jej inteligencję. Niemniej jako esteta musiał przyznać, że stanowi miły dla oka widok. Jakby tylko nieco nad nią popracować.... - Nie jestem pewna, czy posiadam jakieś rozliczne talenta... Troszeczkę umiem tańczyć, ale to chyba wszystko, pomijając oczywiście walkę wręcz - uśmiechnęła się. Tak, walka to było to, czym mogła się zajmować. - Postaram się zapewnić panu pełne bezpieczeństwo. Nie umiem walczyć na dystans, ale mogę obiecać, że nie ma w tym kraju nikogo, kto byłby w stanie łatwo pokonać mnie przy walce wręcz. Teksas uczy wielu rzeczy... Szczególnie, jeśli jest się kolorowym - obejrzała Angusa jeszcze raz, od stóp do głów, i znów poprawiła coś, co miała pod bluzką na prawym ramieniu. - Sądzę, że mogę przystać na pańską propozycję. Szkot uśmiechnął się, a uśmiech ten sprawił, że jego twarz nabrała dziwnego wyrazu, jak u kota, który właśnie złapał rybę. – Doskonale pani Zhou, doskonale. Na taką odpowiedź liczyłem. Proszę się, zatem rozgościć, ja pójdę zajrzeć do Anny, biedne dziecko strasznie ciężko to przechodzi. Po tych słowach wstał. Stojąc w drzwiach powiedział jeszcze do Chinki. – W razie gdyby miała pani jakieś pytania będę w moim apartamencie na górze. Po tych słowach wyszedł.
Spłodził największe potwory - wielkiego wilka Fenrira, węża Midgardsorma i boginię umarłych Hel.
Nordycka Zielona Lewica

Nordycka Zielona Lewica


Re: [Świat Mroku] Chicago
Anna Barbara "Ouzaru"
Czuła się paskudnie, zupełnie jak kupa nieszczęścia z przewagą kupy. Z trudem dźwignęła się z zimnej i twardej wanny, w której ktoś ją położył. Udało jej się jakoś usiąść, chwyciła się mocniej brzegów i dygocząc na całym ciele wstała. Widziała, czy raczej czuła, że chyba nie jest sama. Właściwie wiedziała to. Starała się zachować resztki godności i stanąć prosto, na szczęście z pomocą przyszła Ouz ściana, o którą mogła się oprzeć plecami. Kobieta odgarnęła potargane włosy z twarzy i nawet nie chciała spoglądać w lustro przeczuwając, iż nie będzie to miły widok. Rozejrzała się po łazience wyraźnie Go szukając. Dedala.
- Wyłaź - powiedziała w końcu znudzona rozglądaniem się po pustym pomieszczeniu. - Domyślam się, że tu jesteś.
- Może jestem, a może nie... Chryste, co ty jadłaś na kolację?
Głos nie był już tak seksowny i szorstki, jak gdy go poznała. Mimo wszystko, doskonale dopasowała go do twarzy.
Dedal.
Nie widziała go nigdzie wokół, choć jego śliski głos zdawał się dobiegać z każdej strony. Westchnęła.
- Tylko to, co szczupłe kobiety lubią najbardziej. Jakiś fast food ze szczura - odpowiedziała na pytanie uśmiechając się dziko.
- Może się już pokażesz? Czuję się jak debil gadając... 'do siebie' - stwierdziła akcentując ostatnie słowa.
Przysiadła na brzegu wanny i zaczęła masować sobie skronie. Powoli nieprzyjemne pulsowanie w czaszce mijało. Dziwne to było uczucie rozmawiać z kimś, kogo nie było widać. Ale po przejściach dzisiejszej nocy niewiele już ją mogło zdziwić, zapewne była po prostu zmęczona i go nie dostrzegała nigdzie blisko.
Z ciemności dobiegł złośliwy rechot.
- A może ty *rozmawiasz* do siebie? Może jestem tylko głosem w twoim chorym umyśle?
Nastała chwila ciszy. Ouzaru nie odpowiedziała, czując jak szok przechodzi przez jej myśli. Tyle dziwnych, niezrozumiałych dla niej rzeczy wydarzyło się tej nocy, że była w stanie uwierzyć nawet w to.
Oszalała.
- Och, tak... Widziałaś tyle filmów o wariatach uwięzionych we własnych umysłach. Ale czy spodziewałaś się, że znajdziesz się w jednym z nich?
Zamyśliła się nad tym i wzruszyła lekko ramionami.
- Nie jest źle, chociaż nie będę się czuć samotna - uśmiechnęła się krzywo jakby smutno. - A jeśli głos w mojej głowie jest choć w połowie taki jak ja... w końcu będę mieć inteligentnego rozmówcę. Więc czym tu się przejmować? - zapytała wyraźnie rozbawiona.
Albo rzeczywiście miała wszystko głęboko, albo świetnie to odgrywała. Ale wyglądało bardziej na to pierwsze... Na jej słowa głos z ciemności wybuchnął maniakalnym śmiechem.
- Och tak, Aniu moja... Pomyśl, ja i ty, razem do końca świata.
Nadal się podśmiewał. Musiał się wyjątkowo dobrze bawić.
- Czyż to nie romantyczne? - zapytał jeszcze.
Uniosła jedną brew. Nie była zadowolona, że zrobił sobie z niej pośmiewisko i obiekt do drwin, ale nie bardzo miała co z tym fantem zrobić. Wolała nie ryzykować rozgniewania go, kto wie, co takiej istocie strzeli do głowy? Dostać kosą w plecy drugi raz tej samej nocy... nie, to się jej nie uśmiechało.
- Zaiste, romantyczne, choć za romantyzmem nie przepadam. Podobają mi się jednak twoje zielone oczy, więc chyba się jakoś zdołamy dogadać. O ile nie będziesz za dużo gadać...
Zrezygnowała już z prób odszukania go. Chyba nawet wolała nie wiedzieć, gdzie jest. O ile rzeczywiście był tu w sposób materialny i namacalny.
"Schizofrenia czy jakoś tak" - pomyślała. - "Matka to miała, to czemu nie ja?"
- A co jeśli moje oczy wcale nie są zielone? Co jeśli są czerwone jak krew!?
Poczuła powiew wiatru na karku - coś się poruszyło.
- Jeżeli są czerwone jak krew, to czemu nie miałbym sobie załatwić butów tego samego koloru?
Chłodna dłoń delikatnie musnęła policzek kobiety sprawiając, że ta nie była w stanie się poruszyć. Wzdrygnęła się i skrzywiła.
- Sadysta z ciebie, wiesz? A czerwone oczy są też piękne, zupełnie jak u Drow'ów, Mrocznych Elfów. Lub... - urwała mrugając oczami zdziwiona.
"Lub jak u wampirów" - pomyślała uśmiechając się od ucha do ucha.
- Chcesz by twoja krew zakryła całą podłogę? - spytał się lodowatym tonem, niczym kat odczytujący wyrok.
Uśmiechnęła się dobrotliwie.
- Kusząca propozycja i zapewne ładny widok. Ale ktoś by to musiał później posprzątać, a nie chcę nikomu robić kłopotu. Więc nie skorzystam... - odpowiedziała spokojnie.
Chłodna, żylasta łapa rzuciła się do przodu ściskając mocno gardło kobiety. Czuła, jak mężczyzna przysuwa twarz do jej twarzy, a kątem oka dostrzegła parę przeraźliwie białych kłów, zaciśniętych wściekle.
- A może chcesz żebym cię zabił!? Już to zrobiłem... Wiedz kobieto, że piłem twoje soki życiowe rozkoszując się każdym jękiem agonii który wydałaś.
Uścisk był teraz tak mocny, że Anna z trudem mogła mówić. Czuła jak szponiaste pazury wbijają jej się głęboko w skórę.
- Teraz widzę, że popełniłem błąd dając ci drugą szansę. Jesteś słaba i bezużyteczna... Skończysz jako pokarm dla nieśmiertelnych!
Zamiast przymknąć lub zamknąć oczy spojrzała się prosto w jego. Była wściekła i gdyby mogła, z przyjemnością rozszarpałaby Debila na kawałki. Dawno nie była tak wkurwiona, rzuciła się mocno starając się jakoś uwolnić z jego uścisku. Nie bała się go jednak.
- Więc to wszystko przez ciebie? - zapytała z trudem. - Czemu?
Spojrzała się na niego - prosto w... Chłodne, niebieskie oczy. Tylko one i para lśniących kłów widniały teraz przed nią. Reszta była skryta w mroku.
- Bo nie mogłem pozwolić ci umrzeć w ten sposób. "Zgwałcona i zamordowana" - taki nagłówek by znalazł się w jutrzejszej gazecie. Teraz rozumiesz!?
- Więc jednak się udało temu bydlakowi... - powiedziała cicho i potrząsnęła głową. - Szkoda, że nic nie pamiętam! - zaśmiała się i pokazała Dedalowi język. - A tak w ogóle, skąd takie miłosierdzie u ciebie? Jakoś mi to nie pasuje do tego sadystycznego zachowania...
Kły zniknęły zapewne chowając się w bezzębnym uśmiechu.
- Nie zrozumiałabyś.
Uścisk nagle się rozluźnił, a twarz Dedala zniknęła. Dziewczyna ponownie poczuła się sama w pomieszczeniu, z własną udręką jako jedynym towarzyszem... Postanowiła jednak nie marnować czasu. Przy pomocy lustra i dobrych chęci w końcu udało jej się doprowadzić zarówno siebie jak i łazienkę do porządku. Nie chciała nikomu zostawiać tego bałaganu do sprzątania, a kilka lat jako pokojówka dały jej dość doświadczenia, by się z tym szybko uporać. Wyszła z łazienki i po kilku krokach znalazła się w czymś, co wyglądało na salon. Szczegół, że było wielkości trzech wynajmowanych przez nią mieszkań... Przez chwilę rozglądała się ciekawa, w końcu jej spojrzenie padło na Szkota i Azjatkę. Ukłoniła się im lekko i zrobiła co najmniej zmieszaną minę. Ciężko było wyczytać czy to wydarzenia tej nocy czy bardziej miejsce, w którym się teraz znajdowała tak na nią wpłynęły. Angus już chciał wyjść po nią, gdy zobaczył, że Anna sama do nich przyszła. Choć uśmiechnął się do niej przyjaźnie jego oczy nie wyrażały żadnych emocji.
- Widzę, że już wstałaś. Może z nami usiądziesz?
Już drugi raz tej nocy Angus zasiadł w czarnym, skórzanym fotelu naprzeciw młodej wampirzycy, tym razem o słowiańskiej urodzie. Obrzucił ją taksującym spojrzeniem i pomyślał:
„Szkoda, naprawdę szkoda, taki ładny cielaczek.” Ciszę nim zdążyła stać się krępująca przerwał Szkot.
- Nazywam się Angus McLean z klanu McLean. Urodziłem się w roku 1814. Jestem wampirem.
Przez prawie 200 lat życia Angus nabrał pewnego zamiłowania do dramatyzmu dlatego teraz siedział i oczekiwał jak na jego słowa zareaguje kobieta. Przez chwilę przyglądała mu się w zamyśleniu, w końcu jej twarz rozjaśnił pokaźny, szczery uśmiech. Rozsiadła się wygodniej.
- Tak właśnie myślałam, to zaprawdę fascynujące...
Angus roześmiał się.
– To doskonale ponieważ od dzisiaj możesz zwracać się do mnie per sire. Kobieta spędziła tyle czasu w Szkocji, że sama mówiła ze szkockim akcentem, ale za nic nie mogła rozpoznać skąd pochodzi akcent Angusa. No cóż, najpewniej z początków dziewiętnastego wieku.
- Dzisiaj omal nie zostałaś zgwałcona i zamordowana, ale Dedal uznał, że mu się podobasz, dlatego też przemienił cię w wampira. „Co niedługo być może uznasz za znacznie gorszy los.”
Nic nie zdradzało ponurych myśli Szkota, wręcz przeciwnie, mówił spokojnym, mentorskim tonem.
- Jako młody wampir musisz się jeszcze wiele nauczyć, ale sądzę, że na to znajdzie się czas jutrzejszej nocy, dziś jest już zbyt blisko świtu aby wszystko wyjaśniać. Starzec podszedł do półki i wyciągnął jedną z ksiąg. Stary wolumin ciążył Annie w rękach.
- Sądzę, że lektura okaże się dla ciebie ciekawa, dowiesz się z niej nieco o maskaradzie i paru innych szczegółach wampirzej socjologii.
- Ja mu się spodobałam? - spytała zdziwiona po czym wybuchnęła śmiechem. - My się kochamy jak pies z kotem - stwierdziła mrugając jednym oczkiem do Angusa. - Sire - dodała szybko.
Uśmiech miała jak najbardziej szczery, sięgał nie tylko oczu, ale i całej postawy kobiety. Trzymając książkę na kolanach zrobiła jedną dziwną rzecz. Uniosła ją do swej twarzy, ostrożnie otworzyła i powąchała stronice.
- Wspaniała... - zamruczała po chwili rozkoszując się zapachem starej księgi.
Stary wampir popatrzył na kobietę wąchającą księgę. Wzruszył ramionami uznając, że każdy ma swoje dziwactwa, choć takich rzeczy spodziewałby się raczej po Hektorze.
- Cieszę się, że ci się podoba, sądzę, że nie masz nic przeciwko aby dzielić ten apartament z Zhou?
Wskazał na Azjatkę przyglądającą się okładkom książek.
- Sądzę, że znajdzie się tu dość miejsca dla was obydwu, Anno.
- To ja mam tu zostać? - spytała i wyraz niezadowolenia pojawił się na jej twarzy. - Ładnie tu, ale za bogato jak dla mnie, wolę swoją norę - wyjaśniła niezbyt uprzejmie.
Bezczelność młodej Polki wydała się Angusowi karygodna. „Będę musiał porozmawiać z Dedalem o jej wychowaniu.”
- Zdaje się, że nie do końca rozumiesz swoją sytuację. To nie jest kwestia twojego wyboru. I zachowuj się jak należy w towarzystwie kogoś wyższego stanu ty bezczelny bachorze!
Wybuch gniewu był równie zaskakujący jak markowany, ale tylko Angus o tym wiedział.
- A teraz natychmiast udasz się do sypialni i pójdziesz spać, młoda damo. - rozkaz wypowiedziany był tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Spojrzała się na niego dobrotliwie, miała już do czynienia ze starymi, zdziwaczałymi Szkotami, więc jego wybucham się nawet nie przejęła.
"W takich wypadkach lekarz kazał przytakiwać" - pomyślała i uśmiechnęła się.
Zamknęła księgę i wstała z gracją. Ukłoniła się.
- Jak sobie życzysz, sire. Możesz mi mówić Anna, choć wolę Ouzaru...
Angus był zbyt wytrawnym graczem, żeby dać się nabrać na pozorną uległość. „Cóż, a chciałem po dobroci.”
- Dobrze więc dziecko, pozwól, że zaprowadzę cię do sypialni.
Gdy prowadził ją przez olbrzymi apartament miała okazję przekonać się, że wszystko tu urządzone jest niezwykle gustownie. Wreszcie dotarli do rozsądnie pozbawionego okien, dosyć skromnie, ale za to wygodnie urządzonego pokoju. Wtedy Angus spojrzał Annie w oczy i powiedział tylko jedno słowo. Śpij. Młoda wampirzyca próbowała się oprzeć ale ładunek woli zawarty w rozkazie sprawił, że nie mogła mu się oprzeć. Ułożywszy Annę do snu Angus wskazał drugą sypialnię Zhou i sam udał się na spoczynek w swoim apartamencie piętro wyżej.
Czuła się paskudnie, zupełnie jak kupa nieszczęścia z przewagą kupy. Z trudem dźwignęła się z zimnej i twardej wanny, w której ktoś ją położył. Udało jej się jakoś usiąść, chwyciła się mocniej brzegów i dygocząc na całym ciele wstała. Widziała, czy raczej czuła, że chyba nie jest sama. Właściwie wiedziała to. Starała się zachować resztki godności i stanąć prosto, na szczęście z pomocą przyszła Ouz ściana, o którą mogła się oprzeć plecami. Kobieta odgarnęła potargane włosy z twarzy i nawet nie chciała spoglądać w lustro przeczuwając, iż nie będzie to miły widok. Rozejrzała się po łazience wyraźnie Go szukając. Dedala.
- Wyłaź - powiedziała w końcu znudzona rozglądaniem się po pustym pomieszczeniu. - Domyślam się, że tu jesteś.
- Może jestem, a może nie... Chryste, co ty jadłaś na kolację?
Głos nie był już tak seksowny i szorstki, jak gdy go poznała. Mimo wszystko, doskonale dopasowała go do twarzy.
Dedal.
Nie widziała go nigdzie wokół, choć jego śliski głos zdawał się dobiegać z każdej strony. Westchnęła.
- Tylko to, co szczupłe kobiety lubią najbardziej. Jakiś fast food ze szczura - odpowiedziała na pytanie uśmiechając się dziko.
- Może się już pokażesz? Czuję się jak debil gadając... 'do siebie' - stwierdziła akcentując ostatnie słowa.
Przysiadła na brzegu wanny i zaczęła masować sobie skronie. Powoli nieprzyjemne pulsowanie w czaszce mijało. Dziwne to było uczucie rozmawiać z kimś, kogo nie było widać. Ale po przejściach dzisiejszej nocy niewiele już ją mogło zdziwić, zapewne była po prostu zmęczona i go nie dostrzegała nigdzie blisko.
Z ciemności dobiegł złośliwy rechot.
- A może ty *rozmawiasz* do siebie? Może jestem tylko głosem w twoim chorym umyśle?
Nastała chwila ciszy. Ouzaru nie odpowiedziała, czując jak szok przechodzi przez jej myśli. Tyle dziwnych, niezrozumiałych dla niej rzeczy wydarzyło się tej nocy, że była w stanie uwierzyć nawet w to.
Oszalała.
- Och, tak... Widziałaś tyle filmów o wariatach uwięzionych we własnych umysłach. Ale czy spodziewałaś się, że znajdziesz się w jednym z nich?
Zamyśliła się nad tym i wzruszyła lekko ramionami.
- Nie jest źle, chociaż nie będę się czuć samotna - uśmiechnęła się krzywo jakby smutno. - A jeśli głos w mojej głowie jest choć w połowie taki jak ja... w końcu będę mieć inteligentnego rozmówcę. Więc czym tu się przejmować? - zapytała wyraźnie rozbawiona.
Albo rzeczywiście miała wszystko głęboko, albo świetnie to odgrywała. Ale wyglądało bardziej na to pierwsze... Na jej słowa głos z ciemności wybuchnął maniakalnym śmiechem.
- Och tak, Aniu moja... Pomyśl, ja i ty, razem do końca świata.
Nadal się podśmiewał. Musiał się wyjątkowo dobrze bawić.
- Czyż to nie romantyczne? - zapytał jeszcze.
Uniosła jedną brew. Nie była zadowolona, że zrobił sobie z niej pośmiewisko i obiekt do drwin, ale nie bardzo miała co z tym fantem zrobić. Wolała nie ryzykować rozgniewania go, kto wie, co takiej istocie strzeli do głowy? Dostać kosą w plecy drugi raz tej samej nocy... nie, to się jej nie uśmiechało.
- Zaiste, romantyczne, choć za romantyzmem nie przepadam. Podobają mi się jednak twoje zielone oczy, więc chyba się jakoś zdołamy dogadać. O ile nie będziesz za dużo gadać...
Zrezygnowała już z prób odszukania go. Chyba nawet wolała nie wiedzieć, gdzie jest. O ile rzeczywiście był tu w sposób materialny i namacalny.
"Schizofrenia czy jakoś tak" - pomyślała. - "Matka to miała, to czemu nie ja?"
- A co jeśli moje oczy wcale nie są zielone? Co jeśli są czerwone jak krew!?
Poczuła powiew wiatru na karku - coś się poruszyło.
- Jeżeli są czerwone jak krew, to czemu nie miałbym sobie załatwić butów tego samego koloru?
Chłodna dłoń delikatnie musnęła policzek kobiety sprawiając, że ta nie była w stanie się poruszyć. Wzdrygnęła się i skrzywiła.
- Sadysta z ciebie, wiesz? A czerwone oczy są też piękne, zupełnie jak u Drow'ów, Mrocznych Elfów. Lub... - urwała mrugając oczami zdziwiona.
"Lub jak u wampirów" - pomyślała uśmiechając się od ucha do ucha.
- Chcesz by twoja krew zakryła całą podłogę? - spytał się lodowatym tonem, niczym kat odczytujący wyrok.
Uśmiechnęła się dobrotliwie.
- Kusząca propozycja i zapewne ładny widok. Ale ktoś by to musiał później posprzątać, a nie chcę nikomu robić kłopotu. Więc nie skorzystam... - odpowiedziała spokojnie.
Chłodna, żylasta łapa rzuciła się do przodu ściskając mocno gardło kobiety. Czuła, jak mężczyzna przysuwa twarz do jej twarzy, a kątem oka dostrzegła parę przeraźliwie białych kłów, zaciśniętych wściekle.
- A może chcesz żebym cię zabił!? Już to zrobiłem... Wiedz kobieto, że piłem twoje soki życiowe rozkoszując się każdym jękiem agonii który wydałaś.
Uścisk był teraz tak mocny, że Anna z trudem mogła mówić. Czuła jak szponiaste pazury wbijają jej się głęboko w skórę.
- Teraz widzę, że popełniłem błąd dając ci drugą szansę. Jesteś słaba i bezużyteczna... Skończysz jako pokarm dla nieśmiertelnych!
Zamiast przymknąć lub zamknąć oczy spojrzała się prosto w jego. Była wściekła i gdyby mogła, z przyjemnością rozszarpałaby Debila na kawałki. Dawno nie była tak wkurwiona, rzuciła się mocno starając się jakoś uwolnić z jego uścisku. Nie bała się go jednak.
- Więc to wszystko przez ciebie? - zapytała z trudem. - Czemu?
Spojrzała się na niego - prosto w... Chłodne, niebieskie oczy. Tylko one i para lśniących kłów widniały teraz przed nią. Reszta była skryta w mroku.
- Bo nie mogłem pozwolić ci umrzeć w ten sposób. "Zgwałcona i zamordowana" - taki nagłówek by znalazł się w jutrzejszej gazecie. Teraz rozumiesz!?
- Więc jednak się udało temu bydlakowi... - powiedziała cicho i potrząsnęła głową. - Szkoda, że nic nie pamiętam! - zaśmiała się i pokazała Dedalowi język. - A tak w ogóle, skąd takie miłosierdzie u ciebie? Jakoś mi to nie pasuje do tego sadystycznego zachowania...
Kły zniknęły zapewne chowając się w bezzębnym uśmiechu.
- Nie zrozumiałabyś.
Uścisk nagle się rozluźnił, a twarz Dedala zniknęła. Dziewczyna ponownie poczuła się sama w pomieszczeniu, z własną udręką jako jedynym towarzyszem... Postanowiła jednak nie marnować czasu. Przy pomocy lustra i dobrych chęci w końcu udało jej się doprowadzić zarówno siebie jak i łazienkę do porządku. Nie chciała nikomu zostawiać tego bałaganu do sprzątania, a kilka lat jako pokojówka dały jej dość doświadczenia, by się z tym szybko uporać. Wyszła z łazienki i po kilku krokach znalazła się w czymś, co wyglądało na salon. Szczegół, że było wielkości trzech wynajmowanych przez nią mieszkań... Przez chwilę rozglądała się ciekawa, w końcu jej spojrzenie padło na Szkota i Azjatkę. Ukłoniła się im lekko i zrobiła co najmniej zmieszaną minę. Ciężko było wyczytać czy to wydarzenia tej nocy czy bardziej miejsce, w którym się teraz znajdowała tak na nią wpłynęły. Angus już chciał wyjść po nią, gdy zobaczył, że Anna sama do nich przyszła. Choć uśmiechnął się do niej przyjaźnie jego oczy nie wyrażały żadnych emocji.
- Widzę, że już wstałaś. Może z nami usiądziesz?
Już drugi raz tej nocy Angus zasiadł w czarnym, skórzanym fotelu naprzeciw młodej wampirzycy, tym razem o słowiańskiej urodzie. Obrzucił ją taksującym spojrzeniem i pomyślał:
„Szkoda, naprawdę szkoda, taki ładny cielaczek.” Ciszę nim zdążyła stać się krępująca przerwał Szkot.
- Nazywam się Angus McLean z klanu McLean. Urodziłem się w roku 1814. Jestem wampirem.
Przez prawie 200 lat życia Angus nabrał pewnego zamiłowania do dramatyzmu dlatego teraz siedział i oczekiwał jak na jego słowa zareaguje kobieta. Przez chwilę przyglądała mu się w zamyśleniu, w końcu jej twarz rozjaśnił pokaźny, szczery uśmiech. Rozsiadła się wygodniej.
- Tak właśnie myślałam, to zaprawdę fascynujące...
Angus roześmiał się.
– To doskonale ponieważ od dzisiaj możesz zwracać się do mnie per sire. Kobieta spędziła tyle czasu w Szkocji, że sama mówiła ze szkockim akcentem, ale za nic nie mogła rozpoznać skąd pochodzi akcent Angusa. No cóż, najpewniej z początków dziewiętnastego wieku.
- Dzisiaj omal nie zostałaś zgwałcona i zamordowana, ale Dedal uznał, że mu się podobasz, dlatego też przemienił cię w wampira. „Co niedługo być może uznasz za znacznie gorszy los.”
Nic nie zdradzało ponurych myśli Szkota, wręcz przeciwnie, mówił spokojnym, mentorskim tonem.
- Jako młody wampir musisz się jeszcze wiele nauczyć, ale sądzę, że na to znajdzie się czas jutrzejszej nocy, dziś jest już zbyt blisko świtu aby wszystko wyjaśniać. Starzec podszedł do półki i wyciągnął jedną z ksiąg. Stary wolumin ciążył Annie w rękach.
- Sądzę, że lektura okaże się dla ciebie ciekawa, dowiesz się z niej nieco o maskaradzie i paru innych szczegółach wampirzej socjologii.
- Ja mu się spodobałam? - spytała zdziwiona po czym wybuchnęła śmiechem. - My się kochamy jak pies z kotem - stwierdziła mrugając jednym oczkiem do Angusa. - Sire - dodała szybko.
Uśmiech miała jak najbardziej szczery, sięgał nie tylko oczu, ale i całej postawy kobiety. Trzymając książkę na kolanach zrobiła jedną dziwną rzecz. Uniosła ją do swej twarzy, ostrożnie otworzyła i powąchała stronice.
- Wspaniała... - zamruczała po chwili rozkoszując się zapachem starej księgi.
Stary wampir popatrzył na kobietę wąchającą księgę. Wzruszył ramionami uznając, że każdy ma swoje dziwactwa, choć takich rzeczy spodziewałby się raczej po Hektorze.
- Cieszę się, że ci się podoba, sądzę, że nie masz nic przeciwko aby dzielić ten apartament z Zhou?
Wskazał na Azjatkę przyglądającą się okładkom książek.
- Sądzę, że znajdzie się tu dość miejsca dla was obydwu, Anno.
- To ja mam tu zostać? - spytała i wyraz niezadowolenia pojawił się na jej twarzy. - Ładnie tu, ale za bogato jak dla mnie, wolę swoją norę - wyjaśniła niezbyt uprzejmie.
Bezczelność młodej Polki wydała się Angusowi karygodna. „Będę musiał porozmawiać z Dedalem o jej wychowaniu.”
- Zdaje się, że nie do końca rozumiesz swoją sytuację. To nie jest kwestia twojego wyboru. I zachowuj się jak należy w towarzystwie kogoś wyższego stanu ty bezczelny bachorze!
Wybuch gniewu był równie zaskakujący jak markowany, ale tylko Angus o tym wiedział.
- A teraz natychmiast udasz się do sypialni i pójdziesz spać, młoda damo. - rozkaz wypowiedziany był tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Spojrzała się na niego dobrotliwie, miała już do czynienia ze starymi, zdziwaczałymi Szkotami, więc jego wybucham się nawet nie przejęła.
"W takich wypadkach lekarz kazał przytakiwać" - pomyślała i uśmiechnęła się.
Zamknęła księgę i wstała z gracją. Ukłoniła się.
- Jak sobie życzysz, sire. Możesz mi mówić Anna, choć wolę Ouzaru...
Angus był zbyt wytrawnym graczem, żeby dać się nabrać na pozorną uległość. „Cóż, a chciałem po dobroci.”
- Dobrze więc dziecko, pozwól, że zaprowadzę cię do sypialni.
Gdy prowadził ją przez olbrzymi apartament miała okazję przekonać się, że wszystko tu urządzone jest niezwykle gustownie. Wreszcie dotarli do rozsądnie pozbawionego okien, dosyć skromnie, ale za to wygodnie urządzonego pokoju. Wtedy Angus spojrzał Annie w oczy i powiedział tylko jedno słowo. Śpij. Młoda wampirzyca próbowała się oprzeć ale ładunek woli zawarty w rozkazie sprawił, że nie mogła mu się oprzeć. Ułożywszy Annę do snu Angus wskazał drugą sypialnię Zhou i sam udał się na spoczynek w swoim apartamencie piętro wyżej.

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Świat Mroku] Chicago
Noc zaczynała powoli przemijać. Jeszcze kilka minut zanim pierwsze promienie oświetliły budynek, można było zobaczyć młodą Azjatkę, trenującą ze skupieniem na twarzy sztuki walki. Robiła to aż do ostatniej chwili, kiedy zmęczenie silniejsze od jej woli kazało ułożyć jej się na kanapie...
7 Maja, 1991 rok.
Ouzaru obudził szelest. Zwykle za życia takie rzeczy nie potrafiły wyrwać jej ze snu, lecz tym razem niemal podskoczyła. Czuła się obolała, a gdy wstała z łóżka, omal się nie przewróciła o własne nogi. Umysł przesłaniała jej mgiełka, a pojedyncza myśl przeszyła ją jak strzała, czy chluśnięcie zimną wodą w twarz.
Naćpała się. To co się zdarzyło tamtej nocy, było tylko efektem haju.
Zataczała się, powlekając nogami jak pijana. Czuła nieprzyjemne ssanie w żołądku, oraz nieodpartą potrzebę, której nie była w stanie nazwać. Pierwszy raz się tak czuła.
Dziwne, nie rozpoznawała tego miejsca. Musiała więc uwieść jakiegoś bogacza. Próbowała wyjrzeć przez okno, lecz widok pokrytych ciemnością budynków ją natychmiast zniechęcił. Była noc, czyżby aż tak długo spała? Zdawało się że minęła zaledwie chwila odkąd weszła do łóżka. Ciekawe co brała, że sprawiło iż spała tak głęboko?
Na eleganckiej szufladzie leżało jakieś stare tomisko. Nie było żadnego tytułu, jedynie brudna, brązowa oprawa.
Wyszła z sypialni, czując się jakby miała zaraz zwymiotować. Trzymając się mocno poręczy zeszła na dół.
- O kurwa.
Wymsknęło jej się nagle z ust. Na kanapie nieopodal, oświetlany jedynie światłem księżyca, siedział mężczyzna. Nie poznała go, choć dziwnie zdawał się jej znajomy. Złapała się nawet na tym, że zaczęła czuć do niego instynktowny pociąg.
- Ciebie też miło widzieć, moja droga.
Młody chłopak, ubrany w spodnie od garnituru i białą koszulę siedział wygodnie na fotelu. Długie, kręcone czarne włosy opadały mu na czoło, a on nie trudził się by je odgarnąć. Spod zasłony włosów, uśmiechały się do niej krwiście czerwone usta.
Ten kolor hipnotyzował ją, odbierając mowę. Dopiero po chwili zorientowała się że na szklanym stole przed mężczyzną, leży jakiś podłużny pakunek.
- Więc stary Angus już ci mówił? Ech, on nigdy nie umiał się bawić żółtodzióbami. Ale trudno, i tak będziemy mieli dzisiejszej nocy wystarczająco dużo rozrywki. Zabieram cię na miasto.
Dziewczyna stała jak wryta. Potworne ssanie i burza prymitywnych odczuć odbierały jej rozum, tak że nie była w stanie wypowiedzieć jednego sensownego zdania. Gdy słowa mężczyzny wydźwięczały w jej głowie, nagle poczuła że nie są one już tak energiczne jak przywitanie. Jej uwagę odwróciła inna postać, stojąca przy oknach, obserwująca nocną panoramę Chicago.
Angus nie stał tam dlatego, że oddawanie się takim teatralnym głupotom było jego hobby. Stał tam zamyślony. Czemu? Może dlatego, że akcje jego firmy mają od dwóch tygodni tendencję spadkową? A może rozmyślał nad przysługą którą oddaje Lisie, o interesie z rodziną Giovannich?
A może to wielki napis „Zginiesz” wymazany krwią na całym oknie, tak bardzo go zmartwił.
Tymczasem do salonu niemalże wbiegła dwójka innych postaci – Hektor, a za nim Zhou. Azjatka od razu przysiadła się do mężczyzny siedzącego na kanapie, ciekawskich wzrokiem wpatrując się w pakunek przed nim. Hektor tymczasem podszedł do Angusa… Do starego wampira, szeptając mu do ucha pojedyncze zdanie.
- Strażnicy nic nie widzieli.
7 Maja, 1991 rok.
Ouzaru obudził szelest. Zwykle za życia takie rzeczy nie potrafiły wyrwać jej ze snu, lecz tym razem niemal podskoczyła. Czuła się obolała, a gdy wstała z łóżka, omal się nie przewróciła o własne nogi. Umysł przesłaniała jej mgiełka, a pojedyncza myśl przeszyła ją jak strzała, czy chluśnięcie zimną wodą w twarz.
Naćpała się. To co się zdarzyło tamtej nocy, było tylko efektem haju.
Zataczała się, powlekając nogami jak pijana. Czuła nieprzyjemne ssanie w żołądku, oraz nieodpartą potrzebę, której nie była w stanie nazwać. Pierwszy raz się tak czuła.
Dziwne, nie rozpoznawała tego miejsca. Musiała więc uwieść jakiegoś bogacza. Próbowała wyjrzeć przez okno, lecz widok pokrytych ciemnością budynków ją natychmiast zniechęcił. Była noc, czyżby aż tak długo spała? Zdawało się że minęła zaledwie chwila odkąd weszła do łóżka. Ciekawe co brała, że sprawiło iż spała tak głęboko?
Na eleganckiej szufladzie leżało jakieś stare tomisko. Nie było żadnego tytułu, jedynie brudna, brązowa oprawa.
Wyszła z sypialni, czując się jakby miała zaraz zwymiotować. Trzymając się mocno poręczy zeszła na dół.
- O kurwa.
Wymsknęło jej się nagle z ust. Na kanapie nieopodal, oświetlany jedynie światłem księżyca, siedział mężczyzna. Nie poznała go, choć dziwnie zdawał się jej znajomy. Złapała się nawet na tym, że zaczęła czuć do niego instynktowny pociąg.
- Ciebie też miło widzieć, moja droga.
Młody chłopak, ubrany w spodnie od garnituru i białą koszulę siedział wygodnie na fotelu. Długie, kręcone czarne włosy opadały mu na czoło, a on nie trudził się by je odgarnąć. Spod zasłony włosów, uśmiechały się do niej krwiście czerwone usta.
Ten kolor hipnotyzował ją, odbierając mowę. Dopiero po chwili zorientowała się że na szklanym stole przed mężczyzną, leży jakiś podłużny pakunek.
- Więc stary Angus już ci mówił? Ech, on nigdy nie umiał się bawić żółtodzióbami. Ale trudno, i tak będziemy mieli dzisiejszej nocy wystarczająco dużo rozrywki. Zabieram cię na miasto.
Dziewczyna stała jak wryta. Potworne ssanie i burza prymitywnych odczuć odbierały jej rozum, tak że nie była w stanie wypowiedzieć jednego sensownego zdania. Gdy słowa mężczyzny wydźwięczały w jej głowie, nagle poczuła że nie są one już tak energiczne jak przywitanie. Jej uwagę odwróciła inna postać, stojąca przy oknach, obserwująca nocną panoramę Chicago.
Angus nie stał tam dlatego, że oddawanie się takim teatralnym głupotom było jego hobby. Stał tam zamyślony. Czemu? Może dlatego, że akcje jego firmy mają od dwóch tygodni tendencję spadkową? A może rozmyślał nad przysługą którą oddaje Lisie, o interesie z rodziną Giovannich?
A może to wielki napis „Zginiesz” wymazany krwią na całym oknie, tak bardzo go zmartwił.
Tymczasem do salonu niemalże wbiegła dwójka innych postaci – Hektor, a za nim Zhou. Azjatka od razu przysiadła się do mężczyzny siedzącego na kanapie, ciekawskich wzrokiem wpatrując się w pakunek przed nim. Hektor tymczasem podszedł do Angusa… Do starego wampira, szeptając mu do ucha pojedyncze zdanie.
- Strażnicy nic nie widzieli.
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Zhou Wang Bao
Czuła jakąś wewnętrzną euforię. Nie miała pojęcia dlaczego, ale była pewna, że ta noc...
Że ta noc będzie szczęśliwa.
Wprawdzie napis na oknie nieco przyćmił to pierwotne wrażenie, lecz mała Chinka, przeskoczywszy przez oparcie kanapy, usiadła koło Dedala i zaczęła oceniać wzrokiem pakunek leżący na stole.
Potoczyła wzrokiem po pokoju. Anna... Ouzaru? Dziwaczne przezwisko. Ach, ci Amerykanie. Wygląda na skołowaną. No cóż, pierwsze noce. I tak nieźle się trzyma. Ściany.
Hektor nie nadawał się do skomentowania. Od pierwszej chwili czuła, że on jej nie lubi. Trudno, przyzwyczaiła się do tego przez lata w Teksasie. Wprawdzie miała nadzieję że tu będzie inaczej, ale jak widać, przeliczyła się.
A Angus...
Przypominał jej słowa pewnej piosenki.
It feels good to be proud
And be free and a race
That is part of a clan
And to live on highlands
Rozglądała się ciekawie po salonie. Był za duży, żeby wczoraj zdołała go dokładnie obejrzeć, więc teraz chciała poznać go nieco dokładniej, zanim ktoś zacznie coś mówić.
Czuła jakąś wewnętrzną euforię. Nie miała pojęcia dlaczego, ale była pewna, że ta noc...
Że ta noc będzie szczęśliwa.
Wprawdzie napis na oknie nieco przyćmił to pierwotne wrażenie, lecz mała Chinka, przeskoczywszy przez oparcie kanapy, usiadła koło Dedala i zaczęła oceniać wzrokiem pakunek leżący na stole.
Potoczyła wzrokiem po pokoju. Anna... Ouzaru? Dziwaczne przezwisko. Ach, ci Amerykanie. Wygląda na skołowaną. No cóż, pierwsze noce. I tak nieźle się trzyma. Ściany.
Hektor nie nadawał się do skomentowania. Od pierwszej chwili czuła, że on jej nie lubi. Trudno, przyzwyczaiła się do tego przez lata w Teksasie. Wprawdzie miała nadzieję że tu będzie inaczej, ale jak widać, przeliczyła się.
A Angus...
Przypominał jej słowa pewnej piosenki.
It feels good to be proud
And be free and a race
That is part of a clan
And to live on highlands
Rozglądała się ciekawie po salonie. Był za duży, żeby wczoraj zdołała go dokładnie obejrzeć, więc teraz chciała poznać go nieco dokładniej, zanim ktoś zacznie coś mówić.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

Re: [Świat Mroku] Chicago
Anna Barbara "Ouzaru"
Od śmierci męża zdarzało jej się upijać do nieprzytomności (i to ze dwa razy w tygodniu), dała się też kiedyś namówić na terapię prochami. To, co teraz odczuwała, było bardzo podobne. Ale także zupełnie inne.
Te doznania obudziły w niej większość niechcianych, przykrych i bolesnych wspomnień, które ostatnimi czasy spychała w najgłębsze zakamarki umysłu, jak najdalej od siebie. Nie chciała myśleć o tym wszystkim, pragnęła jedynie wyjść z tego budynku i wrócić do domu. Ciepła kąpiel, jakieś tabletki i od razu poczuje się lepiej.
Szybko ogarnęła się, choć sukienka po przespaniu w niej całej nocy... eee... całego dnia wyglądała, jak psu z gardła wyjęta. Dlatego nigdy nie spała w ubraniu, zazwyczaj nago bądź co najwyżej w bieliźnie. Niepewnymi ruchami trzęsących się dłoni poprawiła włosy i chwiejnym krokiem zeszła na dół kurczowo trzymając się poręczy.
Wysłuchała, co mężczyzna miał jej do powiedzenia, lecz niewiele z tego do niej docierało. Zdawała się być otumaniona i jakaś nieobecna, zupełnie jakby swój mózg zostawiła w pokoju na górze. Przez chwilę wpatrywała się w tę niezwykle znajomą twarz.
"Znam gościa... Więc pewnie to jego chata. Albo tego starego. Rodzina?" - myślała bardzo powoli. - "Jeśli to jego ojciec, chyba nie powinien mnie widzieć... Dziwne zachowanie szczeniaka."
- Ummm... Na miasto? - zapytała starając się nie bełkotać zbytnio.
Ogarnęła swoją sylwetkę wzrokiem, jakby starając mu się dać do zrozumienia, że nie wygląda w tej chwili najlepiej. Ani się tak nie czuje. Mężczyzna nadal się uśmiechał, lecz w jego wyrazie nie było już śladu okrucieństwa. Co więcej, trudno było się dostrzec jakąkolwiek emocję za tym uśmiechem.
- Dokładniej, to zabieram cię na kolację. Po drodze pewnie odwiedzimy jakiegoś znajomego...
Pogłaskał czule po leżącym przed nim pakunku. Gdy to robił, dziwny błysk nawiedził jego szare oczy.
"Kolacja... Jedzenie..." - coraz szybciej kojarzyła fakty i w końcu się uśmiechnęła.
- To bardzo miło z twojej strony - odpowiedziała ostrożnie nie będąc pewną, na co może sobie pozwolić. - Umieram z głodu...
Targnął nią lekki dreszcz, jakby zimna.
- Och, spodoba ci się. Wampirzyco.
Nie mówiąc nic więcej podśmiewając się cicho, zaczął rozpakowywać swoją przesyłkę. Po chwili, obok tektury i kawałków taśmy, wyrosło ostrze.
A za ostrzem rękojeść... I zaraz, lśniąca katana pojawiła się w ręku mężczyzny. Ten patrzył się na nią z nieukrywanym uwielbieniem.
- Tyle nocy na ciebie czekałem...
Anna aż drgnęła na widok ostrza. Oczy jej zalśniły i niemal zjadła katanę wzrokiem. Już na pierwszy rzut oka widziała, że nie jest to jakaś zwykłą, tania podróbka. W sumie sama zbierała broń i na własną kolekcję wydała większość swych oszczędności i rekompensaty z ubezpieczenia.
- Piękna... - wyszeptała i zamilkła.
Miała ochotę ją potrzymać, wykonać kilka podstawowych kata. Niewiele ich znała, jedynie cztery podstawowe, ale umiała je wykonać bezbłędnie. Westchnęła rozmarzona. Mężczyzna obejrzał się do tyłu, trzymając silnie przed sobą ostrze.
- Weź je i pokaż co potrafisz. Tylko nic sobie nie obetnij, mięczaku.
Mówiąc to odwrócił miecz, rękojeść wyciągając ku Annie.
W jednej chwili otrzeźwiała i kiwnęła głową. Wzięła rękojeść do ręki, przez chwilę podziwiała ostrze i tsubę. Wyważyła katanę w dłoni, przyjęła pozycję i wykonała pierwsze, najprostsze ze znanych kata. Składało się kilku płynnych ruchów. Tradycyjne dobycie katany, odchylenie ostrza, być dać pozwolenie na atak, zejście z linii ataku, przejście za przeciwnika i cięcie od góry. Później otrzepanie klingi z krwi jednym szybkim ruchem i schowanie.
- Jeszcze? - spytała jakby wychodząc z transu, stanu skupienia, w którym jej umysł się zdążył już oczyścić.
Nim zdążyła zauważyć poczuła, jak pięść mężczyzny wbija jej się w brzuch, przez co niemalże nie wypluła żołądka. Nagle druga ręka śmignęła jej przed twarzą w mgnieniu sekundy pozbawiając katany, która po tym jak zakręciła się w powietrzu, powróciła do ręki pierwotnego właściciela.
Mężczyzna wyszczerzył kły do kobiety. Jego oczy lśniły przeraźliwym, niebieskim kolorem. Nie spostrzegła jeszcze, że ostrze miecza miała tuż przy szyi.
- Efekciara z ciebie! Może jak będziesz machać kijem przed wrogiem, to go zabijesz śmiechem!
Odepchnął ją od siebie. Na jego twarzy malował się zawód.
- Musisz być szybka, Anno, przeciwnik nie czeka, aż będziesz gotowa. Jak już pewnie wiesz...
Tu ukłonił się szarmancko, niemalże teatralnie.
- ...Śmierć przychodzi błyskawicznie i niespodziewanie.
Zamrugała kilka razy oczami i rozmasowała brzuch.
- Aikido jest piękne i szybkie - westchnęła. - Umiem lepiej, ale nie dzisiaj. Gdybyś był tak łaskaw i przypomniał mi nieco wydarzeń wczorajszej nocy, byłabym ci wdzięczna...
Ostatnie zdanie wypowiedziała dużo ciszej, niemal szeptem. Nie chciała, by inni słyszeli, poza tym było jej po prostu głupio z powodu tej czarnej dziury. Swoją osiemnastkę przypominała sobie przez trzy tygodnie...
Mężczyzna - Dedal, jak dziwnie go kojarzyła - położył ostrze z szacunkiem na stole wcześniej chowając je do pochwy.
- A co ci uciekło? Fakt że nie żyjesz? Że wydaliłaś z siebie jedzenie z całego tygodnia? Że słyszysz głosy i nie wiesz czy są prawdziwe, czy istnieją tylko w twojej głowie...?
Uśmiechnął się, widząc jej zakłopotanie.
- Męczysz mnie, ale może kiedyś coś z ciebie będzie. Jeśli masz jeszcze jakieś *sensowne* pytania, to wal śmiało. Inaczej, uważam, że reszta z pewnością cię oświeci... O ile cię nie wyśmieją. Jak ja.
W tym momencie wskazał palcem zakłopotaną Ouz wybuchając szaleńczym śmiechem.
- Najlepiej zrobisz jeśli po prostu sama do tego dojdziesz. No dalej, to zakończenie szyi chyba do czegoś służy? Jak myślisz, co się z tobą stało?
"Myślę, że jesteście po prostu szaleni" - przemknęło jej i westchnęła.
- Umarłam, ale żyję. Jest to co najmniej dziwnym zbiegiem okoliczności i wyjątkowo niekompatybilnym... - powiedziała spokojnie i wskazała skinięciem głowy na Szkota. - Wczoraj przedstawił mi się jako wampir, ty nazwałeś mnie wampirzycą. Więc co? Oczekujesz, że zacznę teraz pić krew i zabijać ludzi? - spytała i było widać błysk podekscytowania w jej oczach. Zupełnie, jakby ta myśl się bardzo spodobała Annie.
Nie uśmiechał się. Patrzył na "wampirzycę" z pewną satysfakcją.
- Nie myliłem się wobec ciebie, i to ani trochę. Kto wie, może nawet przeżyjesz więcej niż tydzień...?
Odwrócił się nie czekając na odpowiedź, uznając konwersację za zakończoną. Ona zbyła tę uwagę jedynie wzruszeniem ramion i spojrzała na Azjatkę. Była szczerze ciekawa, jakiej jest narodowości. Liczyła, że może znów podszkoli swój japoński...
- Ohayou gozaimasu - spróbowała, lecz nie widząc większej reakcji na język Kraju Kwitnącej Wiśni spróbowała chińskiego: - Ni hao.
Kiedyś jeden ze studentów szkoły, w której pracowała na stołówce uczył ją swego języka. Niestety mieli tylko jedną lekcje, Chińczyk był tak porywająco przystojny, że nie mogła się w ogóle skupić. Zapamiętała jedynie jak jest 'cześć' po chińsku i jak wymówić jego imię. Bo wszak każde słowo powinno brzmieć jak jeden dźwięk, a złe wyartykułowanie go całkowicie zmieniało sens... 'Ni hao' i 'Huang' były na tyle proste, że z trzygodzinnej lekcji udało się jej właśnie to zapamiętać. Nie była z siebie dumna...
Od śmierci męża zdarzało jej się upijać do nieprzytomności (i to ze dwa razy w tygodniu), dała się też kiedyś namówić na terapię prochami. To, co teraz odczuwała, było bardzo podobne. Ale także zupełnie inne.
Te doznania obudziły w niej większość niechcianych, przykrych i bolesnych wspomnień, które ostatnimi czasy spychała w najgłębsze zakamarki umysłu, jak najdalej od siebie. Nie chciała myśleć o tym wszystkim, pragnęła jedynie wyjść z tego budynku i wrócić do domu. Ciepła kąpiel, jakieś tabletki i od razu poczuje się lepiej.
Szybko ogarnęła się, choć sukienka po przespaniu w niej całej nocy... eee... całego dnia wyglądała, jak psu z gardła wyjęta. Dlatego nigdy nie spała w ubraniu, zazwyczaj nago bądź co najwyżej w bieliźnie. Niepewnymi ruchami trzęsących się dłoni poprawiła włosy i chwiejnym krokiem zeszła na dół kurczowo trzymając się poręczy.
Wysłuchała, co mężczyzna miał jej do powiedzenia, lecz niewiele z tego do niej docierało. Zdawała się być otumaniona i jakaś nieobecna, zupełnie jakby swój mózg zostawiła w pokoju na górze. Przez chwilę wpatrywała się w tę niezwykle znajomą twarz.
"Znam gościa... Więc pewnie to jego chata. Albo tego starego. Rodzina?" - myślała bardzo powoli. - "Jeśli to jego ojciec, chyba nie powinien mnie widzieć... Dziwne zachowanie szczeniaka."
- Ummm... Na miasto? - zapytała starając się nie bełkotać zbytnio.
Ogarnęła swoją sylwetkę wzrokiem, jakby starając mu się dać do zrozumienia, że nie wygląda w tej chwili najlepiej. Ani się tak nie czuje. Mężczyzna nadal się uśmiechał, lecz w jego wyrazie nie było już śladu okrucieństwa. Co więcej, trudno było się dostrzec jakąkolwiek emocję za tym uśmiechem.
- Dokładniej, to zabieram cię na kolację. Po drodze pewnie odwiedzimy jakiegoś znajomego...
Pogłaskał czule po leżącym przed nim pakunku. Gdy to robił, dziwny błysk nawiedził jego szare oczy.
"Kolacja... Jedzenie..." - coraz szybciej kojarzyła fakty i w końcu się uśmiechnęła.
- To bardzo miło z twojej strony - odpowiedziała ostrożnie nie będąc pewną, na co może sobie pozwolić. - Umieram z głodu...
Targnął nią lekki dreszcz, jakby zimna.
- Och, spodoba ci się. Wampirzyco.
Nie mówiąc nic więcej podśmiewając się cicho, zaczął rozpakowywać swoją przesyłkę. Po chwili, obok tektury i kawałków taśmy, wyrosło ostrze.
A za ostrzem rękojeść... I zaraz, lśniąca katana pojawiła się w ręku mężczyzny. Ten patrzył się na nią z nieukrywanym uwielbieniem.
- Tyle nocy na ciebie czekałem...
Anna aż drgnęła na widok ostrza. Oczy jej zalśniły i niemal zjadła katanę wzrokiem. Już na pierwszy rzut oka widziała, że nie jest to jakaś zwykłą, tania podróbka. W sumie sama zbierała broń i na własną kolekcję wydała większość swych oszczędności i rekompensaty z ubezpieczenia.
- Piękna... - wyszeptała i zamilkła.
Miała ochotę ją potrzymać, wykonać kilka podstawowych kata. Niewiele ich znała, jedynie cztery podstawowe, ale umiała je wykonać bezbłędnie. Westchnęła rozmarzona. Mężczyzna obejrzał się do tyłu, trzymając silnie przed sobą ostrze.
- Weź je i pokaż co potrafisz. Tylko nic sobie nie obetnij, mięczaku.
Mówiąc to odwrócił miecz, rękojeść wyciągając ku Annie.
W jednej chwili otrzeźwiała i kiwnęła głową. Wzięła rękojeść do ręki, przez chwilę podziwiała ostrze i tsubę. Wyważyła katanę w dłoni, przyjęła pozycję i wykonała pierwsze, najprostsze ze znanych kata. Składało się kilku płynnych ruchów. Tradycyjne dobycie katany, odchylenie ostrza, być dać pozwolenie na atak, zejście z linii ataku, przejście za przeciwnika i cięcie od góry. Później otrzepanie klingi z krwi jednym szybkim ruchem i schowanie.
- Jeszcze? - spytała jakby wychodząc z transu, stanu skupienia, w którym jej umysł się zdążył już oczyścić.
Nim zdążyła zauważyć poczuła, jak pięść mężczyzny wbija jej się w brzuch, przez co niemalże nie wypluła żołądka. Nagle druga ręka śmignęła jej przed twarzą w mgnieniu sekundy pozbawiając katany, która po tym jak zakręciła się w powietrzu, powróciła do ręki pierwotnego właściciela.
Mężczyzna wyszczerzył kły do kobiety. Jego oczy lśniły przeraźliwym, niebieskim kolorem. Nie spostrzegła jeszcze, że ostrze miecza miała tuż przy szyi.
- Efekciara z ciebie! Może jak będziesz machać kijem przed wrogiem, to go zabijesz śmiechem!
Odepchnął ją od siebie. Na jego twarzy malował się zawód.
- Musisz być szybka, Anno, przeciwnik nie czeka, aż będziesz gotowa. Jak już pewnie wiesz...
Tu ukłonił się szarmancko, niemalże teatralnie.
- ...Śmierć przychodzi błyskawicznie i niespodziewanie.
Zamrugała kilka razy oczami i rozmasowała brzuch.
- Aikido jest piękne i szybkie - westchnęła. - Umiem lepiej, ale nie dzisiaj. Gdybyś był tak łaskaw i przypomniał mi nieco wydarzeń wczorajszej nocy, byłabym ci wdzięczna...
Ostatnie zdanie wypowiedziała dużo ciszej, niemal szeptem. Nie chciała, by inni słyszeli, poza tym było jej po prostu głupio z powodu tej czarnej dziury. Swoją osiemnastkę przypominała sobie przez trzy tygodnie...
Mężczyzna - Dedal, jak dziwnie go kojarzyła - położył ostrze z szacunkiem na stole wcześniej chowając je do pochwy.
- A co ci uciekło? Fakt że nie żyjesz? Że wydaliłaś z siebie jedzenie z całego tygodnia? Że słyszysz głosy i nie wiesz czy są prawdziwe, czy istnieją tylko w twojej głowie...?
Uśmiechnął się, widząc jej zakłopotanie.
- Męczysz mnie, ale może kiedyś coś z ciebie będzie. Jeśli masz jeszcze jakieś *sensowne* pytania, to wal śmiało. Inaczej, uważam, że reszta z pewnością cię oświeci... O ile cię nie wyśmieją. Jak ja.
W tym momencie wskazał palcem zakłopotaną Ouz wybuchając szaleńczym śmiechem.
- Najlepiej zrobisz jeśli po prostu sama do tego dojdziesz. No dalej, to zakończenie szyi chyba do czegoś służy? Jak myślisz, co się z tobą stało?
"Myślę, że jesteście po prostu szaleni" - przemknęło jej i westchnęła.
- Umarłam, ale żyję. Jest to co najmniej dziwnym zbiegiem okoliczności i wyjątkowo niekompatybilnym... - powiedziała spokojnie i wskazała skinięciem głowy na Szkota. - Wczoraj przedstawił mi się jako wampir, ty nazwałeś mnie wampirzycą. Więc co? Oczekujesz, że zacznę teraz pić krew i zabijać ludzi? - spytała i było widać błysk podekscytowania w jej oczach. Zupełnie, jakby ta myśl się bardzo spodobała Annie.
Nie uśmiechał się. Patrzył na "wampirzycę" z pewną satysfakcją.
- Nie myliłem się wobec ciebie, i to ani trochę. Kto wie, może nawet przeżyjesz więcej niż tydzień...?
Odwrócił się nie czekając na odpowiedź, uznając konwersację za zakończoną. Ona zbyła tę uwagę jedynie wzruszeniem ramion i spojrzała na Azjatkę. Była szczerze ciekawa, jakiej jest narodowości. Liczyła, że może znów podszkoli swój japoński...
- Ohayou gozaimasu - spróbowała, lecz nie widząc większej reakcji na język Kraju Kwitnącej Wiśni spróbowała chińskiego: - Ni hao.
Kiedyś jeden ze studentów szkoły, w której pracowała na stołówce uczył ją swego języka. Niestety mieli tylko jedną lekcje, Chińczyk był tak porywająco przystojny, że nie mogła się w ogóle skupić. Zapamiętała jedynie jak jest 'cześć' po chińsku i jak wymówić jego imię. Bo wszak każde słowo powinno brzmieć jak jeden dźwięk, a złe wyartykułowanie go całkowicie zmieniało sens... 'Ni hao' i 'Huang' były na tyle proste, że z trzygodzinnej lekcji udało się jej właśnie to zapamiętać. Nie była z siebie dumna...

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Zhou Wang Bao
Spojrzała lekko zdziwiona na Annę. Dopiero po chwili skojarzyła, o co jej chodzi. I parsknęła śmiechem.
- Wybacz mi, droga... Ouzaru, tak? Po prostu w dialekcie kantońskim, który jest moim rodowitym, znaczy to coś... troszkę innego, niż w mandaryńskim, którego ty zapewne się uczyłaś. Ale to chyba teraz mało istotne, prawda? - uśmiechnęła się łagodnie. Dziewczyna zdawała się totalnie nie rozumieć filozofii Wschodu. To jej kata... No cóż, ona była nastawiona na cielesność, nie na duchowość.
Zachód, cholera, Zachód.
- I że tak jeszcze z czystej ciekawości świata spytam - zaczynała się przyzwyczajać do tych istot, była przy nich już mniej onieśmielona, niż dawniej - czy zajęli się już panowie przesłuchaniem naszego wczorajszego towarzysza? - spojrzała pytająco na Angusa. On był tutaj od wiedzenia wszystkiego, i od wydzielania wiedzy innym, w starannie kontrolowanych dawkach.
A ona pragnęła wiedzy.
Spojrzała lekko zdziwiona na Annę. Dopiero po chwili skojarzyła, o co jej chodzi. I parsknęła śmiechem.
- Wybacz mi, droga... Ouzaru, tak? Po prostu w dialekcie kantońskim, który jest moim rodowitym, znaczy to coś... troszkę innego, niż w mandaryńskim, którego ty zapewne się uczyłaś. Ale to chyba teraz mało istotne, prawda? - uśmiechnęła się łagodnie. Dziewczyna zdawała się totalnie nie rozumieć filozofii Wschodu. To jej kata... No cóż, ona była nastawiona na cielesność, nie na duchowość.
Zachód, cholera, Zachód.
- I że tak jeszcze z czystej ciekawości świata spytam - zaczynała się przyzwyczajać do tych istot, była przy nich już mniej onieśmielona, niż dawniej - czy zajęli się już panowie przesłuchaniem naszego wczorajszego towarzysza? - spojrzała pytająco na Angusa. On był tutaj od wiedzenia wszystkiego, i od wydzielania wiedzy innym, w starannie kontrolowanych dawkach.
A ona pragnęła wiedzy.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Bosman
- Posty: 2074
- Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
- Numer GG: 6094143
- Lokalizacja: Roanapur
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Angus McLean
Angus patrzył z niesmakiem na napis. Wyglądało na to, że ktoś chce się z nim bawić w kotka i myszkę. A Szkot tego nie lubił. Spojrzał na przygotowany w myślach plan zajęć na dziś. Było tego dosyć sporo. Najpierw przeprowadzić wychowawczą rozmowę z Anną, potem zająć się tym wariatem z wczoraj. I zatrudnić lokaja. Nie wypada, aby gościć w domu innych i nie zapewnić im godziwej obsługi. Ale zacznijmy od początku. - Anno, jest mi naprawdę przykro z powodu tego incydentu wczoraj, mam namyśli to co zdarzyło się tuż przed snem. Rzeczywiście było mu przykro, że dziewczyna okazała się aż tak krnąbrna. - Mam nadzieję, że od teraz będziesz się lepiej zachowywać i, że nie będę musiał uciekać się do takich metod. Na słowa Szkota zareagowała kilkoma mrugnięciami. Wyglądała na zdziwioną. Przez chwilę zastanawiała się, o czym od w ogóle do cholery mówi, w końcu jednak odpowiednia klepka wpadła na swoje miejsce. Trybiki pamięci ruszyły pełną parą i kobieta uśmiechnęła się po dłuższej chwili.
- Ach, o to chodzi - powiedziała i machnęła ręką. - Moja wina, zasłużyłam sobie. W sumie fajny sposób, czemu cię wcześniej nie znałam, gdy miesiącami cierpiałam na bezsenność? - Spytała i mrugnęła do niego.
Jednak w jej spojrzeniu było coś takiego, że mógł być pewien, iż rzeczywiście cierpiała na tę przypadłość. I to znacznie dłużej, niż jakieś tam miesiące.
- Przepraszam cię za tamto - dopowiedziała i chciała coś jeszcze dodać, lecz zrezygnowała.
"Też nie byliście mili, za dużo się działo, taka reakcja obronna. Jednak jak się przeprasza, nie ma żadnych 'ale'. Albo się ma zamiar przeprosić, albo nie. A ja nie mam zamiaru się poniżać do usprawiedliwiania się..." - pomyślała i westchnęła cicho. Angus nie pokazał żadnych emocji, ale wydawało się, że jest zadowolony. Być może z dziewczyny coś wyrośnie. - Skoro mamy to za sobą, sądzę, że możesz iść z Dedalem. Pamiętaj tylko, że masz go słuchać i zachowywać się rozsądnie. - Rozsądnie... - powtórzyła cicho jakby ważąc to słowo. - Tak, rozsądek jest mi czymś zupełnie obcym. Nie zawsze tak było, ale kogo tak naprawdę obchodzi przeszłość? - pytanie zadała bardziej do siebie, niż do starszego wampira i zamyśliła się zapewne nad odpowiedzią.
Coś wyraźnie ją 'gryzło', jakieś myśli zaprzątały głowę i nie mogła się skupić.
- Mogłabym na chwilę wpaść do mnie do domu? Chciałabym kilka rzeczy zabrać... Chyba, że mogę tam wrócić? - zapytała, lecz nie podniosła wzroku na Angusa. Nadal pozostawała zamyślona i nieco odległa. Szkot spojrzał na Dedala. - Sądzę, że o to powinnaś raczej spytać swojego ojca, w końcu to on dziś zabiera cię na miasto. Z mojej strony nie powinnaś się spodziewać zbytnio drastycznych naruszeń swobody. Przynajmniej poza pewnymi kwestiami... nazwijmy to służbowymi. - Ojca - wzdrygnęła się i skrzywiła.
Słowo bynajmniej się jej nie spodobało... Skończywszy z pierwszym punktem Angus już chciał przejść do kolejnego, gdy padło pytanie Zhou. - Właśnie mieliśmy się z Hektorem tym zająć. Zwłaszcza, że tum wskazał na okno ktoś postanowił na dodać motywacji. Może chcesz pójść z nami? Skinął na Hektora i dał mu znak by prowadził. Najwyższy czas by zająć się tym małym zamachowcem. A potem trzeba pomyśleć o realizacji przysługi dla Lisy.
Angus patrzył z niesmakiem na napis. Wyglądało na to, że ktoś chce się z nim bawić w kotka i myszkę. A Szkot tego nie lubił. Spojrzał na przygotowany w myślach plan zajęć na dziś. Było tego dosyć sporo. Najpierw przeprowadzić wychowawczą rozmowę z Anną, potem zająć się tym wariatem z wczoraj. I zatrudnić lokaja. Nie wypada, aby gościć w domu innych i nie zapewnić im godziwej obsługi. Ale zacznijmy od początku. - Anno, jest mi naprawdę przykro z powodu tego incydentu wczoraj, mam namyśli to co zdarzyło się tuż przed snem. Rzeczywiście było mu przykro, że dziewczyna okazała się aż tak krnąbrna. - Mam nadzieję, że od teraz będziesz się lepiej zachowywać i, że nie będę musiał uciekać się do takich metod. Na słowa Szkota zareagowała kilkoma mrugnięciami. Wyglądała na zdziwioną. Przez chwilę zastanawiała się, o czym od w ogóle do cholery mówi, w końcu jednak odpowiednia klepka wpadła na swoje miejsce. Trybiki pamięci ruszyły pełną parą i kobieta uśmiechnęła się po dłuższej chwili.
- Ach, o to chodzi - powiedziała i machnęła ręką. - Moja wina, zasłużyłam sobie. W sumie fajny sposób, czemu cię wcześniej nie znałam, gdy miesiącami cierpiałam na bezsenność? - Spytała i mrugnęła do niego.
Jednak w jej spojrzeniu było coś takiego, że mógł być pewien, iż rzeczywiście cierpiała na tę przypadłość. I to znacznie dłużej, niż jakieś tam miesiące.
- Przepraszam cię za tamto - dopowiedziała i chciała coś jeszcze dodać, lecz zrezygnowała.
"Też nie byliście mili, za dużo się działo, taka reakcja obronna. Jednak jak się przeprasza, nie ma żadnych 'ale'. Albo się ma zamiar przeprosić, albo nie. A ja nie mam zamiaru się poniżać do usprawiedliwiania się..." - pomyślała i westchnęła cicho. Angus nie pokazał żadnych emocji, ale wydawało się, że jest zadowolony. Być może z dziewczyny coś wyrośnie. - Skoro mamy to za sobą, sądzę, że możesz iść z Dedalem. Pamiętaj tylko, że masz go słuchać i zachowywać się rozsądnie. - Rozsądnie... - powtórzyła cicho jakby ważąc to słowo. - Tak, rozsądek jest mi czymś zupełnie obcym. Nie zawsze tak było, ale kogo tak naprawdę obchodzi przeszłość? - pytanie zadała bardziej do siebie, niż do starszego wampira i zamyśliła się zapewne nad odpowiedzią.
Coś wyraźnie ją 'gryzło', jakieś myśli zaprzątały głowę i nie mogła się skupić.
- Mogłabym na chwilę wpaść do mnie do domu? Chciałabym kilka rzeczy zabrać... Chyba, że mogę tam wrócić? - zapytała, lecz nie podniosła wzroku na Angusa. Nadal pozostawała zamyślona i nieco odległa. Szkot spojrzał na Dedala. - Sądzę, że o to powinnaś raczej spytać swojego ojca, w końcu to on dziś zabiera cię na miasto. Z mojej strony nie powinnaś się spodziewać zbytnio drastycznych naruszeń swobody. Przynajmniej poza pewnymi kwestiami... nazwijmy to służbowymi. - Ojca - wzdrygnęła się i skrzywiła.
Słowo bynajmniej się jej nie spodobało... Skończywszy z pierwszym punktem Angus już chciał przejść do kolejnego, gdy padło pytanie Zhou. - Właśnie mieliśmy się z Hektorem tym zająć. Zwłaszcza, że tum wskazał na okno ktoś postanowił na dodać motywacji. Może chcesz pójść z nami? Skinął na Hektora i dał mu znak by prowadził. Najwyższy czas by zająć się tym małym zamachowcem. A potem trzeba pomyśleć o realizacji przysługi dla Lisy.
Spłodził największe potwory - wielkiego wilka Fenrira, węża Midgardsorma i boginię umarłych Hel.
Nordycka Zielona Lewica

Nordycka Zielona Lewica


-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Świat Mroku] Chicago
Dedal uśmiechnął się do Ouzaru. Gdy wstawał, puścił oczko do Azjatki, jednocześnie podnosząc ze szklanego stołu swoją katanę. W tej białej koszuli, oraz spodniach od garnituru, wyglądał jak chłopak który dopiero wraca z matury. Żeby żart był bardziej udany, miał ze sobą śmiercionośne ostrze.
Za oknem przeleciał helikopter, oświetlając zaciemniony salon jasnym światłem. Zhou zobaczyła olbrzymi telewizor, znajdujący się kawałek po prawej, naprzeciwko kolejnej kanapy, czerwonej jak kolor pięknej sukni.
Albo krwi – pomyślała.
- Idziemy.
Dedal nie oglądając się na dziewczynę ruszył ku drzwiom.
Jechali tą samą windą, w której dziewczyna wczoraj umierała. Przez wszystkie sześćdziesiąt trzy piętra, silne wspomnienia traumatycznych przeżyć nawiedzały jej myśli. Lecz nawet ten prymitywny ból nie zdołał odebrać jej euforii, jaka teraz paliła jej żyły. A obietnica jaką złożyła jej własna fantazja, sprawiała że dziewczyna czuła się jak młoda bogini.
Tell me exactly what am I supposed to do,
Now that I have allowed you to beat me!
Do you think that we could play another game?
Maybe I could win this time.
Gdy zeszli na parking, Ouzaru jęknęła cicho, zaskoczona napierającym ze wszystkich stron światłem. Jeszcze nigdy o tej porze nie było tak jasno. Jeszcze nigdy za życia…
Minęli limuzynę McLeana, kierując się dalej, ku podziemnej części parkingu. Szli przez parę minut w ciszy, mijając samochody pracowników firmy McLean ElectroniX. Stare fordy stały obok nowiutkich chryslerów, te z kolei nie wyróżniały się niczym spośród dziesiątek innych. Trudno o dobry gust wśród nowobogackich.
I kind of like the misery you put me through.
Darlin' you can trust me completely!
If you even try to look the other way,
I think that I could kill this time…
Szli tak niemalże bez końca, a czas potwornie dłużył się wampirzycy. Enigmatyczne pragnienie pożerało ją od środka, wyzwalając w niej iście prymitywne, drapieżne żądze. Nawet się nie zatrzymała by pomyśleć co to powodowało. Czuła się dziwnie, choć obecny stan ją w pewien sposób pociągał. Była teraz jak dzika modliszka, i jeśli jakiś samiec wszedłby jej w drogę… Z chorą przyjemnością odgryzłaby mu głowę.
- Tutaj, wsiadaj.
Zatrzymali się przy białym mercedesie, zaparkowanym pomiędzy rzędami swoich czarnych odpowiedników. Stał tam dumnie, elegancko i z gracją. Dedal przekręcił kluczyki w drzwiczkach, po czym zasiadł za kierownicą. Anna nie była jednak zaskoczona widokiem samochodu. Kiedyś pewnie skamieniałaby w miejscu, wpatrując się weń z podziwem.
Ruszyli.
It doesn't really seem I'm getting through to you,
Though I see you weeping so sweetly!
I think that you might have to take another taste,
A little bit of hell this time!
Silnik mruczał wdzięcznie, wyrażając swoją potęgę, gdy niemal wyskoczyli z podziemnego parkingu. Dedal rzucił swój miecz na tylne siedzenie, tym razem bez jakiegokolwiek szacunku, który tak pięknie okazywał w wieżowcu. Teraz był łowcą, a ten miecz jedynie narzędziem.
Lie to me!
Wyjechali pośrodku lasu wieżowców, rzucających posępne spojrzenia ku ulicom. A oni, niczym para bezczelnych dzieciaków, śmigali wśród nich, mając za nic ograniczenia, czy strach przed prawem. Byli wolni…
… i głodni.
Is she not right?
Is she insane?
Will she now
Run for her life in the battle that ends this day!
Is she not right?
Is she insane?
Will she now
Run for her life now that she lied to me!?
Silnik teraz ryczał, a mimo tego twarz Dedala nie wyrażała żadnych emocji, żadnej euforii. Wyprzedzając sznur samochodów, śmignęli przez pasy tuż przed pojawieniem się czerwonego światła. Słyszeli tylko za sobą pisk opon. Przed nimi wyrosła wielka Pętla, na którą właśnie zmierzali.
- Długo mieszkasz w Chicago, Anno?
You always wanted people to remeber you,
To leave your little mark on society!
Don't you know your wish is coming true today,
Another victim dies tonight!
- Co wiesz o jego prawdziwym życiu? Wiesz jak się załatwia tu sprawy? Nie mówię o transakcjach w banku, lecz o prawdziwych interesach. Takich, które wy odbieracie później jako wahania akcji na giełdzie, czy zmiana taktyki polityków. Czasami też jako porwania, ucieczki z więzień, a nawet ataki terrorystyczne. Co ty wiesz o tym co się tu dzieje? Nic…
Odwrócił się do niej, całkowicie ignorując rozpędzone samochody przed nim. Nacisnął gaz, a ona poczuła jak przyśpieszają. Tymczasem jego chłodne spojrzenie cały czas wbijało się w jej twarz.
- Mogę to zmienić, jeśli tego chcesz.
Is she not right?
Is she insane?
Will she now
Run for her life in the battle that ends this day!
Is she not right?
Is she insane?
Will she now
Run for her life now that she lied to me!?
Za oknem przeleciał helikopter, oświetlając zaciemniony salon jasnym światłem. Zhou zobaczyła olbrzymi telewizor, znajdujący się kawałek po prawej, naprzeciwko kolejnej kanapy, czerwonej jak kolor pięknej sukni.
Albo krwi – pomyślała.
- Idziemy.
Dedal nie oglądając się na dziewczynę ruszył ku drzwiom.
Jechali tą samą windą, w której dziewczyna wczoraj umierała. Przez wszystkie sześćdziesiąt trzy piętra, silne wspomnienia traumatycznych przeżyć nawiedzały jej myśli. Lecz nawet ten prymitywny ból nie zdołał odebrać jej euforii, jaka teraz paliła jej żyły. A obietnica jaką złożyła jej własna fantazja, sprawiała że dziewczyna czuła się jak młoda bogini.
Tell me exactly what am I supposed to do,
Now that I have allowed you to beat me!
Do you think that we could play another game?
Maybe I could win this time.
Gdy zeszli na parking, Ouzaru jęknęła cicho, zaskoczona napierającym ze wszystkich stron światłem. Jeszcze nigdy o tej porze nie było tak jasno. Jeszcze nigdy za życia…
Minęli limuzynę McLeana, kierując się dalej, ku podziemnej części parkingu. Szli przez parę minut w ciszy, mijając samochody pracowników firmy McLean ElectroniX. Stare fordy stały obok nowiutkich chryslerów, te z kolei nie wyróżniały się niczym spośród dziesiątek innych. Trudno o dobry gust wśród nowobogackich.
I kind of like the misery you put me through.
Darlin' you can trust me completely!
If you even try to look the other way,
I think that I could kill this time…
Szli tak niemalże bez końca, a czas potwornie dłużył się wampirzycy. Enigmatyczne pragnienie pożerało ją od środka, wyzwalając w niej iście prymitywne, drapieżne żądze. Nawet się nie zatrzymała by pomyśleć co to powodowało. Czuła się dziwnie, choć obecny stan ją w pewien sposób pociągał. Była teraz jak dzika modliszka, i jeśli jakiś samiec wszedłby jej w drogę… Z chorą przyjemnością odgryzłaby mu głowę.
- Tutaj, wsiadaj.
Zatrzymali się przy białym mercedesie, zaparkowanym pomiędzy rzędami swoich czarnych odpowiedników. Stał tam dumnie, elegancko i z gracją. Dedal przekręcił kluczyki w drzwiczkach, po czym zasiadł za kierownicą. Anna nie była jednak zaskoczona widokiem samochodu. Kiedyś pewnie skamieniałaby w miejscu, wpatrując się weń z podziwem.
Ruszyli.
It doesn't really seem I'm getting through to you,
Though I see you weeping so sweetly!
I think that you might have to take another taste,
A little bit of hell this time!
Silnik mruczał wdzięcznie, wyrażając swoją potęgę, gdy niemal wyskoczyli z podziemnego parkingu. Dedal rzucił swój miecz na tylne siedzenie, tym razem bez jakiegokolwiek szacunku, który tak pięknie okazywał w wieżowcu. Teraz był łowcą, a ten miecz jedynie narzędziem.
Lie to me!
Wyjechali pośrodku lasu wieżowców, rzucających posępne spojrzenia ku ulicom. A oni, niczym para bezczelnych dzieciaków, śmigali wśród nich, mając za nic ograniczenia, czy strach przed prawem. Byli wolni…
… i głodni.
Is she not right?
Is she insane?
Will she now
Run for her life in the battle that ends this day!
Is she not right?
Is she insane?
Will she now
Run for her life now that she lied to me!?
Silnik teraz ryczał, a mimo tego twarz Dedala nie wyrażała żadnych emocji, żadnej euforii. Wyprzedzając sznur samochodów, śmignęli przez pasy tuż przed pojawieniem się czerwonego światła. Słyszeli tylko za sobą pisk opon. Przed nimi wyrosła wielka Pętla, na którą właśnie zmierzali.
- Długo mieszkasz w Chicago, Anno?
You always wanted people to remeber you,
To leave your little mark on society!
Don't you know your wish is coming true today,
Another victim dies tonight!
- Co wiesz o jego prawdziwym życiu? Wiesz jak się załatwia tu sprawy? Nie mówię o transakcjach w banku, lecz o prawdziwych interesach. Takich, które wy odbieracie później jako wahania akcji na giełdzie, czy zmiana taktyki polityków. Czasami też jako porwania, ucieczki z więzień, a nawet ataki terrorystyczne. Co ty wiesz o tym co się tu dzieje? Nic…
Odwrócił się do niej, całkowicie ignorując rozpędzone samochody przed nim. Nacisnął gaz, a ona poczuła jak przyśpieszają. Tymczasem jego chłodne spojrzenie cały czas wbijało się w jej twarz.
- Mogę to zmienić, jeśli tego chcesz.
Is she not right?
Is she insane?
Will she now
Run for her life in the battle that ends this day!
Is she not right?
Is she insane?
Will she now
Run for her life now that she lied to me!?
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Bosman
- Posty: 1691
- Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39
Re: [Świat Mroku] Chicago
Hector Ambelly
Mężczyźni popatrzyli z lekkim uśmiechem na Zhou.
- Idziemy?
- Idziemy. - Starzec przeprosił resztę i wraz ze swym podwładnym opuścił salę. Po chwili zjeżdżali windą. Na najniższe piętro. Nie tracili sił na rozmowę. Nie była potrzebna, nie w ich przypadku. Tlące się światełko. Otwierające sie drzwi. Rytmiczny odgłos kroków, echo rozbrzemiewające wśród dusznego korytarza, które je jeszcze bardziej wypukliło. Przenikliwy, cichy pisk karty magnetycznej. Wszechogarniająca ciemność. Dla przybyłej dwójki nie stanowiło to widocznie problemu. Co innego odczuwała stękająca postać podnosząca z mozołem źrenice. Postać którą ktoś brutalnie związał i zakneblował. Która nosiła na twrazy ślady pobicia i znęcania. Tak, to na pewno on.
Angus skoncentrował się, wpił wzrok w nieszczęśnika i rzekł:
- Teraz nam powiesz. Kto kazał ci nas zabić? Powiesz, prawda? Musisz. - ostatnie słowo wyszeptał. Lecz to one było tak silne, tak mocne, iż niewielu potrafiłoby się mu oprzeć.
Mężczyzna spojrzał się na niego przerażonym spojrzeniem, jednocześnie nie mogąc opanować grymasu adoracji i uwielbienia.
- N..nie przedstawił się z imienia. prawdę, ja tylko chciałem zarobić!
- Cudzym kosztem. Nie wychowano cię. Tak to jest jak miast ojca ma się pędraka. - ozwał sie Hektor
- Daj spokój, nie czas teraz na wychowanie gówniarzerii. – rzekł McLean, po czym dodał – Jak się z *nim* spotkałeś? Jak wyglądał? Co ci dokładnie kazał? Mów. - ponownie użył tego szeptu. Szeptu wzbudzającego szacunek i poddańczą uległość.
Mężczyzna choć chciał oderwać wzrok od hipnotyzujących oczu wampira, nie był w stanie poruszyć choć palcem u ręki.
- Spotkaliśmy się w restauracji! N-naprawdę takiej bogatej... Nie p-pamiętam nazwy!
Jęknął, jakby starając się ugryźć za język. Lecz potok słów nie kończył się wylewać z jego ust.
- Jego twarz... Jego twarz była jak paszcza tygrysa! Drapieżna, blada! P-patrzył się na mnie jak na posiłek! I te jego o-oczy...
Ponownie wydal z siebie jęknięcie, a twarz zakryły łzy.
- Proszę, błagam! Nie każcie mi znowu p-patrzeć w te oczy! - Hektor uśmiechnął się lekko. Młody nadal nie wie co się z nim dzieje. Głupota ludzka czasem potrafiła na prawdę bawić Hektora. A niewiele było rzeczy które go bawiły.
I z czego się śmiejesz? Ze swojego ojczulka, tak? Ja ci skur...lu dam nabijać się ze mnie.
- Nie każemy. To nam wystarcza. - powiedział Angus po czym kontynuował – Jakieś znaki szczególne? Jak się dowiedziałeś o nim? Od kogo? Mów. - mimo całkowitych ciemności oczy wampira wydawały się jarzyć żywym ogniem.
- Usłyszałem że k-ktoś chce mieć fotkę jakiegoś ważniaka, z kulką w głowie! A-a że potrzebowałem kasy, zaraz się dowiedziałem k-kogo pytać! - wymamrotał głupio. Hektor otwarcie prychnął i rzekł do swego mentora.
- Ma pan jeszcze pomysły co zrobić z tym fantem?
Mężczyźni popatrzyli z lekkim uśmiechem na Zhou.
- Idziemy?
- Idziemy. - Starzec przeprosił resztę i wraz ze swym podwładnym opuścił salę. Po chwili zjeżdżali windą. Na najniższe piętro. Nie tracili sił na rozmowę. Nie była potrzebna, nie w ich przypadku. Tlące się światełko. Otwierające sie drzwi. Rytmiczny odgłos kroków, echo rozbrzemiewające wśród dusznego korytarza, które je jeszcze bardziej wypukliło. Przenikliwy, cichy pisk karty magnetycznej. Wszechogarniająca ciemność. Dla przybyłej dwójki nie stanowiło to widocznie problemu. Co innego odczuwała stękająca postać podnosząca z mozołem źrenice. Postać którą ktoś brutalnie związał i zakneblował. Która nosiła na twrazy ślady pobicia i znęcania. Tak, to na pewno on.
Angus skoncentrował się, wpił wzrok w nieszczęśnika i rzekł:
- Teraz nam powiesz. Kto kazał ci nas zabić? Powiesz, prawda? Musisz. - ostatnie słowo wyszeptał. Lecz to one było tak silne, tak mocne, iż niewielu potrafiłoby się mu oprzeć.
Mężczyzna spojrzał się na niego przerażonym spojrzeniem, jednocześnie nie mogąc opanować grymasu adoracji i uwielbienia.
- N..nie przedstawił się z imienia. prawdę, ja tylko chciałem zarobić!
- Cudzym kosztem. Nie wychowano cię. Tak to jest jak miast ojca ma się pędraka. - ozwał sie Hektor
- Daj spokój, nie czas teraz na wychowanie gówniarzerii. – rzekł McLean, po czym dodał – Jak się z *nim* spotkałeś? Jak wyglądał? Co ci dokładnie kazał? Mów. - ponownie użył tego szeptu. Szeptu wzbudzającego szacunek i poddańczą uległość.
Mężczyzna choć chciał oderwać wzrok od hipnotyzujących oczu wampira, nie był w stanie poruszyć choć palcem u ręki.
- Spotkaliśmy się w restauracji! N-naprawdę takiej bogatej... Nie p-pamiętam nazwy!
Jęknął, jakby starając się ugryźć za język. Lecz potok słów nie kończył się wylewać z jego ust.
- Jego twarz... Jego twarz była jak paszcza tygrysa! Drapieżna, blada! P-patrzył się na mnie jak na posiłek! I te jego o-oczy...
Ponownie wydal z siebie jęknięcie, a twarz zakryły łzy.
- Proszę, błagam! Nie każcie mi znowu p-patrzeć w te oczy! - Hektor uśmiechnął się lekko. Młody nadal nie wie co się z nim dzieje. Głupota ludzka czasem potrafiła na prawdę bawić Hektora. A niewiele było rzeczy które go bawiły.
I z czego się śmiejesz? Ze swojego ojczulka, tak? Ja ci skur...lu dam nabijać się ze mnie.
- Nie każemy. To nam wystarcza. - powiedział Angus po czym kontynuował – Jakieś znaki szczególne? Jak się dowiedziałeś o nim? Od kogo? Mów. - mimo całkowitych ciemności oczy wampira wydawały się jarzyć żywym ogniem.
- Usłyszałem że k-ktoś chce mieć fotkę jakiegoś ważniaka, z kulką w głowie! A-a że potrzebowałem kasy, zaraz się dowiedziałem k-kogo pytać! - wymamrotał głupio. Hektor otwarcie prychnął i rzekł do swego mentora.
- Ma pan jeszcze pomysły co zrobić z tym fantem?

Re: [Świat Mroku] Chicago
Anna Barbara "Ouzaru"
Spoglądała przed siebie, oczy miała wpół przymknięte. Teraz całym swoim ciałem i umysłem wsłuchiwała się w pracę silnika, każdą cząstką siebie rozkoszowała się tą szybką jazdą. Tak prowadził jej mąż. Tak nauczył ją jeździć. Lecz nie przez taką jazdę zginął.
Siedziała spokojnie, nawet cień strachu nie pojawił się na jej twarzy, nie bała się tej zawrotnej prędkości. Dedal zdawał się być dobrym, opanowanym i pewnym siebie kierowcą. To wystarczało, by zaufała mu i powierzyła swoje nie-życie.
- Piękne auto - powiedziała po jakimś czasie. - Nie jestem pewna, czy chcę poznać Chicago jakie znasz... znacie. Mieszkam tu wystarczająco długo, by dorobić się własnego kąta i wreszcie skończyć urządzanie mieszkania. Ale ile to dokładnie jest, nie pamiętam, wybacz.
Uchyliła nieco okno i wpuściła do auta zapachy ulicy. Chłodny powiew powietrza rozwiał włosy kobiecie, woń zielonej choinki zmieszała się ze spalinami i odorem rozgrzanego za dnia asfaltu. Ten zapach zdawał się Ouz podobać.
- Możemy podjechać do mojego domu? - zapytała niepewnie otwierając oczy i spoglądając na wampira. - Ojcze - dodała po krótkiej chwili namysłu.
- To oznaka słabości, trzymać się swojej przeszłości wiedząc, że ta legła w gruzach.
Odpowiedział spokojnie ponownie odwracając się ku autostradzie. Jasne i czerwone światła odbijały się co chwila na jego twarzy, przerażająco wręcz beznamiętnej, pozbawionej nawet swojego teatralnego uśmieszku.
- Chyba że jest tam coś, co okaże się przydatne.
- Przeszłość była jedyną rzeczą, która mnie tu trzymała i która sprawiała, że tak bardzo chciałam umrzeć - przyznała się jakby ze wstydem. - Dziwna sprawa...
W pamięci przywołała obraz swojego mieszkanka. Nie było duże, może nieco zagracone i chaotyczne, ale chaos był czymś, co ukochała sobie od pierwszych dni życia. Towarzyszył jej każdego dnia, zarówno w tym jak mówiła, myślała i działała, a także w tym, czym się otaczała. W swej norze zostawiła cały swój dorobek, swoje pasje i choć było ich wiele, nigdy nie potrafiła zrezygnować z jakiejś na rzecz innej. Nie miała też dość czasu, by rozwijać wszystkie swoje talenty.
- Powinnam ci chyba podziękować za to, co mi... uczyniłeś - odezwała się po dłuższej chwili milczenia. - Dziękuję.
"A jest to słowo, które podobnie jak 'proszę' i 'przepraszam' tak rzadko opuszczają me usta, że czasami zapominam, jak je wypowiedzieć... " - pomyślała marszcząc lekko brwi w dziwnym grymasie niezadowolenia z siebie i swoich słabości.
Wampir mrugnął oczyma. Wydawał się rozbawiony, a ona nie wiedziała czy szczerze, czy po to by ponownie zrobić z niej ofiarę.
- Nie musisz mi dziękować! Och, cholera! Jesteś pierwszym trupem, który mi dziękował za utrzymanie go na tym padole!
Nie patrzył się na nią. Teraz była pewna, że choć na jedną chwilę jej stwórca opuścił swoją maskę.
- Choć nigdy nie myślałem, że chciałaś umrzeć...
Wypowiedział to teraz z pretensją w głosie, jak dziecko któremu odbiera się ulubioną zabawkę. Zdziwiło ją to mocno, zapewne miliony nieszczęśliwych nastolatków i nastolatek miło w tej chwili myśli samobójcze, jutro pewnie będzie ich jeszcze więcej. I tylko kilku z nich się to uda...
- A po co miałabym chcieć żyć? - zapytała nie bardzo wiedząc, do czego ten dziwny mężczyzna zmierzał. - Przeszkadza ci to?
Obróciła się w fotelu tak, że siedziała niemal bokiem starając się być skierowaną przodem do rozmówcy. Czuła się tu wygodnie i swobodnie, choć pasy nieco krępowały ruchy. Oparła się o swoją rękę i z roztargnieniem zaczęła masować sobie skórę tuż przy skroni. Długie włosy przeczesywała chudymi palcami i patrzyła się wyczekująco.
- Życie ma wiele plusów. Jako wampir nie będziesz miała nigdy kaca, czy tych cholernych wyrzutów sumienia. Hmm, jeśli by się nad tym zastanowić, to wiele podobnych atrakcji zostawiłaś wczoraj za sobą.
Nagle zaśmiał się stukając palcami o kierownicę. Czerwone światło odbijało się w jego chłodnych oczach.
- I seks, myślę, że będzie ci go brakować.
Głośne jęknięcie wyrwało się z jej ust, wyraźnie jego ostatnia uwaga ją przybiła. Załamała się i zwiesiła głowę, spojrzenie miała zrozpaczone i zrezygnowane.
- Nie... - jęknęła znowu. - Nie będę mogła jako wampir? - spytała wbijając w jego oblicze bliskie łez oczy.
Może to była tylko cielesna przyjemność, ale dla niej znaczyła znacznie więcej. Była namiastką miłości, uczucia, które kiedyś miała i tak bardzo kochała. Sama fizyczność nie była aż tak istotna...
Wampir pokręcił głową.
- Z seksem po śmierci jest jak z oddychaniem po śmierci. Niby można, tylko jaki w tym cel?
Uśmiechnął się lekko spoglądając w boczne lusterko.
- To tak jak ze zbieraniem znaczków, nigdy nie rozumiałem tych całych kolekcjonerów. Pieprzeni debile, wydawać fortuny na kawałek papieru. Gdyby ich posłać na Sybir, od razu by odpadli z wyścigu, psia mać. Ty jak widzę, jesteś taką znaczko-maniaczką, wysłaną na trzaskający mróz. Trzymaj się dalej swoich chorych upodobań, to dokończymy ceremonię pochówku.
- A co jest złego w seksie czy upodobaniach? - zapytała wyraźnie zaciekawiona.
Nie przejmowała się już jego drwinami, mogła do tego przywyknąć. Zresztą... dokładnie taki sam był jej mąż. Szczery uśmiech na chwilę rozjaśnił twarz kobiety, zapewne to dziwne wspomnienie ją tak ciągnęło do tego wampira. Choć podobny, był też zupełnie inny. Choćby nie w jej typie. Chociaż...
Ouzaru przyłapała się na tym, że zaczyna oceniać walory swego 'ojca' i roześmiała się wesoło.
- Ekscentryczną dziwaczką jeszcze nie jestem - stwierdziła i uśmiechnęła się wyzywająco ukazując mu przy tym wampirze kły. - Ale kto wie, do czego takie nie-życie może doprowadzić?
Wyszczerzył zęby spoglądając na nią swymi oczyma, lecz nie odwracając głowy. W jego spojrzeniu znowu zawitała drapieżność.
- Nie mówię że to jest *złe*. Twierdzę że noc można spędzić na o wiele produktywniejszych sprawach. Jak choćby zabijanie.
Zacisnął ręce na kierownicy zmieniając pas.
- Och, tak. Zabijanie ci się spodoba.
Nagle, zmienił temat, nadając swoim słowom iście groteskowe brzmienie.
- To gdzie mieszkasz?
"Zabijanie."
Przyjemny dreszcz opanował na chwilę jej ciało. Nienawidziła ludzi, niczego tak nie pragnęła, jak móc ich zabijać. Gdyby nie ta cała policja i przykre konsekwencje błędów, zapewne zostałaby zabójcą. I to cholernie dobrym, bo działającym z pasją i miłością do swego zajęcia. Uśmiechnęła się w taki sposób, że Dedal miał już całkowitą pewność, iż doskonale trafił ze swym stwierdzeniem. Nie odrywając się od swych smakowitych myśli wskazała mu na ulicę.
- Na następnych światłach w prawo, potem dwie przecznice prosto i trzeba odbić w lewo w małą uliczkę. Jak nią przejedziemy, to moja nora będzie idealnie na skrzyżowaniu, po prawej stronie.
Udzieliła mu informacji szybko i bez mrugnięcia okiem, dobrze orientowała się w mieście, choć zapewne najbardziej w okolicy, w której się poruszała. Prawda była też taka, że Anna kochała mapy i geografię... Potrafiła też kojarzyć znaki szczególe topografii terenu i 'trafić' do domu niemal z każdego zakątka Chicago. Przydatna umiejętność, zwłaszcza po pijaku, kiedy taksiarze chcę zerżnąć z ostatniego dolara za rajd wycieczkowy po mieście.
Wampir skręcił energicznie i niemal z piskiem opon i smrodem palonej gumy pojechał zgodnie z jej wskazówkami. Normalnie ta droga zajęłaby jakieś siedem minut. Oni byli tam w trzy... Ich oczom ukazała się stara kamieniczka, jedna z tych gromadzących w sobie trzy pokolenia rodziny i domowników. Niewielki fragment trawniczka i ogródka był mocno zaniedbany, jakby Ouz w ogóle nie zawracała sobie nim głowy. Pięć kamiennych stopni prowadziło do solidnych drzwi wejściowych, okna po boku były zasłonięte czarnymi zasłonkami. W szybach dało się zauważyć coś jakby namalowane farbą witraże, ale mogły być to równie dobrze odbicia kolorowych neonów monopolowego stojącego po drugiej stronie ulicy.
- Nie będzie mnie jakieś pięć, może dziesięć minut. Jak chcesz, możesz poczekać w aucie, ewentualnie zapraszam do mnie - zaproponowała wysiadając już z samochodu.
Dedal nawet nie drgnął, więc Anna odebrała to szybko i jednoznacznie. Wzruszyła ramionami, chciała być gościnna i uprzejma, on miał ją w dupie. Chyba powinna zacząć się do tego poważnie przyzwyczajać. Zamknęła drzwi szybkim, acz niezbyt mocnym trzaśnięciem i szybko wskoczyła po schodkach na górę. Dedal przez chwilę się zastanawiał, jak zamierzała otworzyć sobie drzwi bez kluczy, lecz ona po prostu nacisnęła na klamkę i weszła do środka. Nigdy ich nie zamykała...
Wampir stukał nerwowo o kierownicę irytując się coraz bardziej. Czas mu się dłużył, a ta bezsensowna podróż wcale nie przybliżała go do jego celu. Rzucił jeszcze jedno gniewne spojrzenie budynkowi, do którego weszła jego ślimacząca się córka.
- Trzeba było z nią iść.
To powiedziawszy, wyszedł gwałtownie z samochodu, szpanersko włączając alarm, tak żeby kręcący się w okolicy menele dobrze to widzieli. Swoje kroki skierował w ślad za swoim bachorem. Uchylił drzwi zaraz po minięciu wysokiego progu poczuł się, jakby znalazł się w zupełnie innym miejscu i czasie. Atmosfera miała w sobie coś dziwnego, zupełnie jakby przekroczył barierę sanktuarium. Azylu, który sama sobie stworzyła.
W przedpokoju panował przyjemny półmrok, podłoga wyłożona była grubym, ciemnym dywanem, który zagłuszał odgłosy kroków. Przyjemnie się po nim chodziło, gdy stopy lekko się zapadały. Mężczyzna przeszedł przez korytarz o ścianach zabitych boazerią z ciemnego drewna i przez chwilę zastanawiał się, czy sprawdzić pomieszczenia na dole, czy iść dużymi schodami na górę. Zazwyczaj pokój i sypialnia były na piętrze. Coś w tym miejscu sprawiało, że miał wrażenie, iż wołaniem jej mógłby zniszczyć 'coś' tutaj na zawsze. Nim to wszystko zaczęło go mocno irytować, dosłyszał z góry przyciszoną muzykę i cichy głos.
Hands cover whispers of the lovers' fright
Fear-cloaked renditions of that autumn night
Digging up rumours of the kids in the park
What awful things happened in the dark?
Powoli, cicho i ostrożnie wchodził po schodach przyglądając się ścianom i pouwieszanym na amerykański wzór fotografiom. Kilka zdjęć czarnego sympatycznie wyglądającego kundla o bardzo inteligentnym i figlarnym spojrzeniu przykuło uwagę Dedala jedynie na chwilę. Dalej było zdjęcie ślubne Anny i jakiegoś postawnego młodego mężczyzny. Później na kilku pojawiali się oboje, w tle czasami była ładna, biała Mazda. Na każdej fotografii Ouzaru zdawała się być najszczęśliwszą osobą na świecie.
Take just one last dare
Pretend you don't care
Till twilight falls
Wait, is someone else here?
And I can't stop my tears
I've never been so scared
Będąc coraz bliżej był pewien, że to ona śpiewała wraz z nagraniem z kasety. Głos miała miły, wręcz przyjemny dla ucha i zapewne gdyby nieco poćwiczyła, mogłaby spokojnie robić 'karierę' w jakimś małym metalowym zespole. Schody zakończyły się niewielkim korytarzykiem i drzwiami, które zachęcały wylewającym się z nich zimnym światłem.
In the cellar buried 6 feet deep
The lover's shaken from a dreamless sleep
Nails clawing splinters from the ceiling and floor
Shrieking like the witches til his stitches are sore
Wszedł do dużego pokoju, ktoś tu się postarał, by sufit był znacznie niższy niż na korytarzu. Dziwnym to się mogło zdawać, ale Anna miała lęk przed przestrzenią i kiedyś nawet ktoś z jej znajomych zażartował, że gdyby mogła, pewnie spałaby w trumnie... Cicha muzyka płynęła dalej, a Dedal miał okazję poznać serce entropii i chaosu. Mało się nie potknął o coś leżącego na podłodze, nie wiedział, co to było, gdyż dobrze skryło się w panującym tu mroku. Nad głową wisiały mu chińskie dzwoneczki, które przy najmniejszym poruszeniu wydawały z siebie ciche, delikatne dźwięki.
Take just one last dare
Pretend you don't care
Till twilight falls
Wait, is someone else here?
And I can't stop my tears
I've never been so scared
Stanął na środku i nim ją zobaczył, rozejrzał się po pokoju. Istne pobojowisko lub artystyczny nieład, jak zwał, tak zwał, ale Dedal jeszcze w całym swym życiu (nie-życiu też) nie widział takiego pierdolnika. Pod ścianą znajdowało się biurko zawalone jakimiś papierami, które przy bliższym zbadaniu okazały się być nieukończonymi rysunkami. Przedstawiały one zazwyczaj jakieś postacie fantasy, zarówno kobiety jak i mężczyzn, często w tematyce lekko erotycznej. Na pracach Ouz dostrzegł Drowy, wampiry, wilkołaki i jakieś potępione dusze czy zjawy. Jedna z nich wisiała na ścianie ukończona, przedstawiała szczupłą sylwetkę zapewne klęczącą w wodzie, gdyż było ją widać od połowy ud w górę, a poza wskazywała na takie właśnie ułożenie. Istota zasłaniała sobie pół twarzy jedną dłonią zatapiając palce między krótkie włosy, drugą obejmowała się w pasie. Ubranie miała poszarpane, z kilku drobnych ran sączyła się powoli gęsta krew. Także ściekała między palcami, zupełnie jakby ta osoba miała rozbitą głowę lub płakała krwawymi łzami. Cała postać była przepełniona goryczą i rozpaczą, niemal słyszał jej bezgłośny szloch. Nie zdziwiło go, że rysunek powstał na czarnej kartce. Nie zdziwiło go nawet to, czego ta istota zdawała się bać i czemu cierpiała. Strugi gęstej krwi wystrzeliwały w górę i zamykały ją w pierścieniu, zdawało się nie być wyjścia z tej makabrycznej sceny...
Calling for the other
Searching for her lover
Secrets she discovers drain her face of color
Duży stół stał zawalony figurkami i fragmentami nieukończonej makiety, w kącie stała gitara elektryczna i para skrzypiec. Na półkach na ścianie stała pokaźna kolekcja białej broni, zarówno komplet katany, wakizashi i tanto, jak i miecze, sztylety, noże do rzucania i łuk średniowieczny. Wszystko ostre i 'battle ready'. Jedynym elementem nie pasującym do tego pokoju było chyba łóżko. Mógł się spodziewać jakiegoś dużego łoża z baldachimem, zastał jednak skromną sofę, która dodatkowo była złożona i na tym została rzucona pościel (składająca się z miękkiego koca i dużej poduszki, której połowa znajdowała się na podłodze). Ouzaru musiała lubić spać na małej przestrzeni, co było dość nietypowe dla kobiet. Ta myśl utwierdziła go w przekonaniu, że chyba kobieta cierpi na agorafobię.
1, 2, 3, 4, underneath cellar floor
Przyjrzał się jeszcze ścianom, które ledwo oświetlała fioletowa lampka. Zauważył od razu amatorską rękę, choć sam efekt i koncepcja wypadały dość ciekawie. Przy pomocy gąbki zostały naniesione trzy kolory, które chaotycznie przelewały się jeden w drugi. Żółty, zielony i niebieski, przy czym w kątach pokoju te barwy były znacznie ciemniejsze, co optycznie zmniejszyło pomieszczenie i ukryło je w niepokojącym mroku. Sufit zrobiono podobnym sposobem, jednakże użyto do tego innych kolorów. Niebieski i fioletowy mieszały się, w rogach zamieniały w granat i ciemny fiolet, gdzieniegdzie dało się zauważyć czerń.
5, 6, 7, 8, lover will suffocate
Siedząca w kącie z jakąś torbą na kolanach Ouzaru przerwała ciche śpiewanie i podniosła przekrwione spojrzenie na wampira. Jej oczy i twarz nic mu nie mówiły, ale poczuł się dziwnie. Widział tu wiele rzeczy zaczętych, ale nieskończonych, talenty nierozwinięte i pasje, które starczyłyby kilku osobom na całe życie. Zapewne dlatego była zadowolona, że podarował jej więcej czasu. Z jej torby wystawały książki...
Spoglądała przed siebie, oczy miała wpół przymknięte. Teraz całym swoim ciałem i umysłem wsłuchiwała się w pracę silnika, każdą cząstką siebie rozkoszowała się tą szybką jazdą. Tak prowadził jej mąż. Tak nauczył ją jeździć. Lecz nie przez taką jazdę zginął.
Siedziała spokojnie, nawet cień strachu nie pojawił się na jej twarzy, nie bała się tej zawrotnej prędkości. Dedal zdawał się być dobrym, opanowanym i pewnym siebie kierowcą. To wystarczało, by zaufała mu i powierzyła swoje nie-życie.
- Piękne auto - powiedziała po jakimś czasie. - Nie jestem pewna, czy chcę poznać Chicago jakie znasz... znacie. Mieszkam tu wystarczająco długo, by dorobić się własnego kąta i wreszcie skończyć urządzanie mieszkania. Ale ile to dokładnie jest, nie pamiętam, wybacz.
Uchyliła nieco okno i wpuściła do auta zapachy ulicy. Chłodny powiew powietrza rozwiał włosy kobiecie, woń zielonej choinki zmieszała się ze spalinami i odorem rozgrzanego za dnia asfaltu. Ten zapach zdawał się Ouz podobać.
- Możemy podjechać do mojego domu? - zapytała niepewnie otwierając oczy i spoglądając na wampira. - Ojcze - dodała po krótkiej chwili namysłu.
- To oznaka słabości, trzymać się swojej przeszłości wiedząc, że ta legła w gruzach.
Odpowiedział spokojnie ponownie odwracając się ku autostradzie. Jasne i czerwone światła odbijały się co chwila na jego twarzy, przerażająco wręcz beznamiętnej, pozbawionej nawet swojego teatralnego uśmieszku.
- Chyba że jest tam coś, co okaże się przydatne.
- Przeszłość była jedyną rzeczą, która mnie tu trzymała i która sprawiała, że tak bardzo chciałam umrzeć - przyznała się jakby ze wstydem. - Dziwna sprawa...
W pamięci przywołała obraz swojego mieszkanka. Nie było duże, może nieco zagracone i chaotyczne, ale chaos był czymś, co ukochała sobie od pierwszych dni życia. Towarzyszył jej każdego dnia, zarówno w tym jak mówiła, myślała i działała, a także w tym, czym się otaczała. W swej norze zostawiła cały swój dorobek, swoje pasje i choć było ich wiele, nigdy nie potrafiła zrezygnować z jakiejś na rzecz innej. Nie miała też dość czasu, by rozwijać wszystkie swoje talenty.
- Powinnam ci chyba podziękować za to, co mi... uczyniłeś - odezwała się po dłuższej chwili milczenia. - Dziękuję.
"A jest to słowo, które podobnie jak 'proszę' i 'przepraszam' tak rzadko opuszczają me usta, że czasami zapominam, jak je wypowiedzieć... " - pomyślała marszcząc lekko brwi w dziwnym grymasie niezadowolenia z siebie i swoich słabości.
Wampir mrugnął oczyma. Wydawał się rozbawiony, a ona nie wiedziała czy szczerze, czy po to by ponownie zrobić z niej ofiarę.
- Nie musisz mi dziękować! Och, cholera! Jesteś pierwszym trupem, który mi dziękował za utrzymanie go na tym padole!
Nie patrzył się na nią. Teraz była pewna, że choć na jedną chwilę jej stwórca opuścił swoją maskę.
- Choć nigdy nie myślałem, że chciałaś umrzeć...
Wypowiedział to teraz z pretensją w głosie, jak dziecko któremu odbiera się ulubioną zabawkę. Zdziwiło ją to mocno, zapewne miliony nieszczęśliwych nastolatków i nastolatek miło w tej chwili myśli samobójcze, jutro pewnie będzie ich jeszcze więcej. I tylko kilku z nich się to uda...
- A po co miałabym chcieć żyć? - zapytała nie bardzo wiedząc, do czego ten dziwny mężczyzna zmierzał. - Przeszkadza ci to?
Obróciła się w fotelu tak, że siedziała niemal bokiem starając się być skierowaną przodem do rozmówcy. Czuła się tu wygodnie i swobodnie, choć pasy nieco krępowały ruchy. Oparła się o swoją rękę i z roztargnieniem zaczęła masować sobie skórę tuż przy skroni. Długie włosy przeczesywała chudymi palcami i patrzyła się wyczekująco.
- Życie ma wiele plusów. Jako wampir nie będziesz miała nigdy kaca, czy tych cholernych wyrzutów sumienia. Hmm, jeśli by się nad tym zastanowić, to wiele podobnych atrakcji zostawiłaś wczoraj za sobą.
Nagle zaśmiał się stukając palcami o kierownicę. Czerwone światło odbijało się w jego chłodnych oczach.
- I seks, myślę, że będzie ci go brakować.
Głośne jęknięcie wyrwało się z jej ust, wyraźnie jego ostatnia uwaga ją przybiła. Załamała się i zwiesiła głowę, spojrzenie miała zrozpaczone i zrezygnowane.
- Nie... - jęknęła znowu. - Nie będę mogła jako wampir? - spytała wbijając w jego oblicze bliskie łez oczy.
Może to była tylko cielesna przyjemność, ale dla niej znaczyła znacznie więcej. Była namiastką miłości, uczucia, które kiedyś miała i tak bardzo kochała. Sama fizyczność nie była aż tak istotna...
Wampir pokręcił głową.
- Z seksem po śmierci jest jak z oddychaniem po śmierci. Niby można, tylko jaki w tym cel?
Uśmiechnął się lekko spoglądając w boczne lusterko.
- To tak jak ze zbieraniem znaczków, nigdy nie rozumiałem tych całych kolekcjonerów. Pieprzeni debile, wydawać fortuny na kawałek papieru. Gdyby ich posłać na Sybir, od razu by odpadli z wyścigu, psia mać. Ty jak widzę, jesteś taką znaczko-maniaczką, wysłaną na trzaskający mróz. Trzymaj się dalej swoich chorych upodobań, to dokończymy ceremonię pochówku.
- A co jest złego w seksie czy upodobaniach? - zapytała wyraźnie zaciekawiona.
Nie przejmowała się już jego drwinami, mogła do tego przywyknąć. Zresztą... dokładnie taki sam był jej mąż. Szczery uśmiech na chwilę rozjaśnił twarz kobiety, zapewne to dziwne wspomnienie ją tak ciągnęło do tego wampira. Choć podobny, był też zupełnie inny. Choćby nie w jej typie. Chociaż...
Ouzaru przyłapała się na tym, że zaczyna oceniać walory swego 'ojca' i roześmiała się wesoło.
- Ekscentryczną dziwaczką jeszcze nie jestem - stwierdziła i uśmiechnęła się wyzywająco ukazując mu przy tym wampirze kły. - Ale kto wie, do czego takie nie-życie może doprowadzić?
Wyszczerzył zęby spoglądając na nią swymi oczyma, lecz nie odwracając głowy. W jego spojrzeniu znowu zawitała drapieżność.
- Nie mówię że to jest *złe*. Twierdzę że noc można spędzić na o wiele produktywniejszych sprawach. Jak choćby zabijanie.
Zacisnął ręce na kierownicy zmieniając pas.
- Och, tak. Zabijanie ci się spodoba.
Nagle, zmienił temat, nadając swoim słowom iście groteskowe brzmienie.
- To gdzie mieszkasz?
"Zabijanie."
Przyjemny dreszcz opanował na chwilę jej ciało. Nienawidziła ludzi, niczego tak nie pragnęła, jak móc ich zabijać. Gdyby nie ta cała policja i przykre konsekwencje błędów, zapewne zostałaby zabójcą. I to cholernie dobrym, bo działającym z pasją i miłością do swego zajęcia. Uśmiechnęła się w taki sposób, że Dedal miał już całkowitą pewność, iż doskonale trafił ze swym stwierdzeniem. Nie odrywając się od swych smakowitych myśli wskazała mu na ulicę.
- Na następnych światłach w prawo, potem dwie przecznice prosto i trzeba odbić w lewo w małą uliczkę. Jak nią przejedziemy, to moja nora będzie idealnie na skrzyżowaniu, po prawej stronie.
Udzieliła mu informacji szybko i bez mrugnięcia okiem, dobrze orientowała się w mieście, choć zapewne najbardziej w okolicy, w której się poruszała. Prawda była też taka, że Anna kochała mapy i geografię... Potrafiła też kojarzyć znaki szczególe topografii terenu i 'trafić' do domu niemal z każdego zakątka Chicago. Przydatna umiejętność, zwłaszcza po pijaku, kiedy taksiarze chcę zerżnąć z ostatniego dolara za rajd wycieczkowy po mieście.
Wampir skręcił energicznie i niemal z piskiem opon i smrodem palonej gumy pojechał zgodnie z jej wskazówkami. Normalnie ta droga zajęłaby jakieś siedem minut. Oni byli tam w trzy... Ich oczom ukazała się stara kamieniczka, jedna z tych gromadzących w sobie trzy pokolenia rodziny i domowników. Niewielki fragment trawniczka i ogródka był mocno zaniedbany, jakby Ouz w ogóle nie zawracała sobie nim głowy. Pięć kamiennych stopni prowadziło do solidnych drzwi wejściowych, okna po boku były zasłonięte czarnymi zasłonkami. W szybach dało się zauważyć coś jakby namalowane farbą witraże, ale mogły być to równie dobrze odbicia kolorowych neonów monopolowego stojącego po drugiej stronie ulicy.
- Nie będzie mnie jakieś pięć, może dziesięć minut. Jak chcesz, możesz poczekać w aucie, ewentualnie zapraszam do mnie - zaproponowała wysiadając już z samochodu.
Dedal nawet nie drgnął, więc Anna odebrała to szybko i jednoznacznie. Wzruszyła ramionami, chciała być gościnna i uprzejma, on miał ją w dupie. Chyba powinna zacząć się do tego poważnie przyzwyczajać. Zamknęła drzwi szybkim, acz niezbyt mocnym trzaśnięciem i szybko wskoczyła po schodkach na górę. Dedal przez chwilę się zastanawiał, jak zamierzała otworzyć sobie drzwi bez kluczy, lecz ona po prostu nacisnęła na klamkę i weszła do środka. Nigdy ich nie zamykała...
Wampir stukał nerwowo o kierownicę irytując się coraz bardziej. Czas mu się dłużył, a ta bezsensowna podróż wcale nie przybliżała go do jego celu. Rzucił jeszcze jedno gniewne spojrzenie budynkowi, do którego weszła jego ślimacząca się córka.
- Trzeba było z nią iść.
To powiedziawszy, wyszedł gwałtownie z samochodu, szpanersko włączając alarm, tak żeby kręcący się w okolicy menele dobrze to widzieli. Swoje kroki skierował w ślad za swoim bachorem. Uchylił drzwi zaraz po minięciu wysokiego progu poczuł się, jakby znalazł się w zupełnie innym miejscu i czasie. Atmosfera miała w sobie coś dziwnego, zupełnie jakby przekroczył barierę sanktuarium. Azylu, który sama sobie stworzyła.
W przedpokoju panował przyjemny półmrok, podłoga wyłożona była grubym, ciemnym dywanem, który zagłuszał odgłosy kroków. Przyjemnie się po nim chodziło, gdy stopy lekko się zapadały. Mężczyzna przeszedł przez korytarz o ścianach zabitych boazerią z ciemnego drewna i przez chwilę zastanawiał się, czy sprawdzić pomieszczenia na dole, czy iść dużymi schodami na górę. Zazwyczaj pokój i sypialnia były na piętrze. Coś w tym miejscu sprawiało, że miał wrażenie, iż wołaniem jej mógłby zniszczyć 'coś' tutaj na zawsze. Nim to wszystko zaczęło go mocno irytować, dosłyszał z góry przyciszoną muzykę i cichy głos.
Hands cover whispers of the lovers' fright
Fear-cloaked renditions of that autumn night
Digging up rumours of the kids in the park
What awful things happened in the dark?
Powoli, cicho i ostrożnie wchodził po schodach przyglądając się ścianom i pouwieszanym na amerykański wzór fotografiom. Kilka zdjęć czarnego sympatycznie wyglądającego kundla o bardzo inteligentnym i figlarnym spojrzeniu przykuło uwagę Dedala jedynie na chwilę. Dalej było zdjęcie ślubne Anny i jakiegoś postawnego młodego mężczyzny. Później na kilku pojawiali się oboje, w tle czasami była ładna, biała Mazda. Na każdej fotografii Ouzaru zdawała się być najszczęśliwszą osobą na świecie.
Take just one last dare
Pretend you don't care
Till twilight falls
Wait, is someone else here?
And I can't stop my tears
I've never been so scared
Będąc coraz bliżej był pewien, że to ona śpiewała wraz z nagraniem z kasety. Głos miała miły, wręcz przyjemny dla ucha i zapewne gdyby nieco poćwiczyła, mogłaby spokojnie robić 'karierę' w jakimś małym metalowym zespole. Schody zakończyły się niewielkim korytarzykiem i drzwiami, które zachęcały wylewającym się z nich zimnym światłem.
In the cellar buried 6 feet deep
The lover's shaken from a dreamless sleep
Nails clawing splinters from the ceiling and floor
Shrieking like the witches til his stitches are sore
Wszedł do dużego pokoju, ktoś tu się postarał, by sufit był znacznie niższy niż na korytarzu. Dziwnym to się mogło zdawać, ale Anna miała lęk przed przestrzenią i kiedyś nawet ktoś z jej znajomych zażartował, że gdyby mogła, pewnie spałaby w trumnie... Cicha muzyka płynęła dalej, a Dedal miał okazję poznać serce entropii i chaosu. Mało się nie potknął o coś leżącego na podłodze, nie wiedział, co to było, gdyż dobrze skryło się w panującym tu mroku. Nad głową wisiały mu chińskie dzwoneczki, które przy najmniejszym poruszeniu wydawały z siebie ciche, delikatne dźwięki.
Take just one last dare
Pretend you don't care
Till twilight falls
Wait, is someone else here?
And I can't stop my tears
I've never been so scared
Stanął na środku i nim ją zobaczył, rozejrzał się po pokoju. Istne pobojowisko lub artystyczny nieład, jak zwał, tak zwał, ale Dedal jeszcze w całym swym życiu (nie-życiu też) nie widział takiego pierdolnika. Pod ścianą znajdowało się biurko zawalone jakimiś papierami, które przy bliższym zbadaniu okazały się być nieukończonymi rysunkami. Przedstawiały one zazwyczaj jakieś postacie fantasy, zarówno kobiety jak i mężczyzn, często w tematyce lekko erotycznej. Na pracach Ouz dostrzegł Drowy, wampiry, wilkołaki i jakieś potępione dusze czy zjawy. Jedna z nich wisiała na ścianie ukończona, przedstawiała szczupłą sylwetkę zapewne klęczącą w wodzie, gdyż było ją widać od połowy ud w górę, a poza wskazywała na takie właśnie ułożenie. Istota zasłaniała sobie pół twarzy jedną dłonią zatapiając palce między krótkie włosy, drugą obejmowała się w pasie. Ubranie miała poszarpane, z kilku drobnych ran sączyła się powoli gęsta krew. Także ściekała między palcami, zupełnie jakby ta osoba miała rozbitą głowę lub płakała krwawymi łzami. Cała postać była przepełniona goryczą i rozpaczą, niemal słyszał jej bezgłośny szloch. Nie zdziwiło go, że rysunek powstał na czarnej kartce. Nie zdziwiło go nawet to, czego ta istota zdawała się bać i czemu cierpiała. Strugi gęstej krwi wystrzeliwały w górę i zamykały ją w pierścieniu, zdawało się nie być wyjścia z tej makabrycznej sceny...
Calling for the other
Searching for her lover
Secrets she discovers drain her face of color
Duży stół stał zawalony figurkami i fragmentami nieukończonej makiety, w kącie stała gitara elektryczna i para skrzypiec. Na półkach na ścianie stała pokaźna kolekcja białej broni, zarówno komplet katany, wakizashi i tanto, jak i miecze, sztylety, noże do rzucania i łuk średniowieczny. Wszystko ostre i 'battle ready'. Jedynym elementem nie pasującym do tego pokoju było chyba łóżko. Mógł się spodziewać jakiegoś dużego łoża z baldachimem, zastał jednak skromną sofę, która dodatkowo była złożona i na tym została rzucona pościel (składająca się z miękkiego koca i dużej poduszki, której połowa znajdowała się na podłodze). Ouzaru musiała lubić spać na małej przestrzeni, co było dość nietypowe dla kobiet. Ta myśl utwierdziła go w przekonaniu, że chyba kobieta cierpi na agorafobię.
1, 2, 3, 4, underneath cellar floor
Przyjrzał się jeszcze ścianom, które ledwo oświetlała fioletowa lampka. Zauważył od razu amatorską rękę, choć sam efekt i koncepcja wypadały dość ciekawie. Przy pomocy gąbki zostały naniesione trzy kolory, które chaotycznie przelewały się jeden w drugi. Żółty, zielony i niebieski, przy czym w kątach pokoju te barwy były znacznie ciemniejsze, co optycznie zmniejszyło pomieszczenie i ukryło je w niepokojącym mroku. Sufit zrobiono podobnym sposobem, jednakże użyto do tego innych kolorów. Niebieski i fioletowy mieszały się, w rogach zamieniały w granat i ciemny fiolet, gdzieniegdzie dało się zauważyć czerń.
5, 6, 7, 8, lover will suffocate
Siedząca w kącie z jakąś torbą na kolanach Ouzaru przerwała ciche śpiewanie i podniosła przekrwione spojrzenie na wampira. Jej oczy i twarz nic mu nie mówiły, ale poczuł się dziwnie. Widział tu wiele rzeczy zaczętych, ale nieskończonych, talenty nierozwinięte i pasje, które starczyłyby kilku osobom na całe życie. Zapewne dlatego była zadowolona, że podarował jej więcej czasu. Z jej torby wystawały książki...

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Zhou Wang Bao
Zamyśliła się na moment. Cóż za dziwne istoty, w których towarzystwo trafiła. Czy ona naprawdę jest taka jak oni?
Zeskoczyła z fotela zwinnym ruchem. Poszła do sypialni, w której spała poprzednio Anna. Chyba to tam miała tę księgę, którą dał jej Szkot. Trzeba do niej zajrzeć.
Z opasłym tomiszczem wróciła do salonu i włączyła telewizor. Szukała jakiegoś kanału muzycznego. MTV? Może być, byleby coś grało. Ten salon jest taki olbrzymi... Czymś trzeba go wypełnić, nawet jeśli ma być to muzyka.
Zwinęła się w kłębek na kanapie i rozłożyła przed sobą księgę, zagłębiając się w lekturze. Nie wiedziała wiele o swoim rodzaju, jej stworzyciel odszedł szybko, pozostawiając ją samą, bez wiedzy. Chciała teraz trochę jej zdobyć, i ta księga zdawała się być dobrym źródłem na początek. A gdy wróci Angus, trzeba będzie z nim porozmawiać.
Z nim, albo z tym jego Dedalem, bo na pewno nie z Hektorem. On mnie nienawidzi, trzeba go unikać. Ale skoro Dedal zajął się swoją świeżo stworzoną dzieciną, to pewnie szybko tu nie wróci. Oby ci dwaj szybciej poradzili sobie z tym na dole...
Zamyśliła się na moment. Cóż za dziwne istoty, w których towarzystwo trafiła. Czy ona naprawdę jest taka jak oni?
Zeskoczyła z fotela zwinnym ruchem. Poszła do sypialni, w której spała poprzednio Anna. Chyba to tam miała tę księgę, którą dał jej Szkot. Trzeba do niej zajrzeć.
Z opasłym tomiszczem wróciła do salonu i włączyła telewizor. Szukała jakiegoś kanału muzycznego. MTV? Może być, byleby coś grało. Ten salon jest taki olbrzymi... Czymś trzeba go wypełnić, nawet jeśli ma być to muzyka.
Zwinęła się w kłębek na kanapie i rozłożyła przed sobą księgę, zagłębiając się w lekturze. Nie wiedziała wiele o swoim rodzaju, jej stworzyciel odszedł szybko, pozostawiając ją samą, bez wiedzy. Chciała teraz trochę jej zdobyć, i ta księga zdawała się być dobrym źródłem na początek. A gdy wróci Angus, trzeba będzie z nim porozmawiać.
Z nim, albo z tym jego Dedalem, bo na pewno nie z Hektorem. On mnie nienawidzi, trzeba go unikać. Ale skoro Dedal zajął się swoją świeżo stworzoną dzieciną, to pewnie szybko tu nie wróci. Oby ci dwaj szybciej poradzili sobie z tym na dole...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Świat Mroku] Chicago
Wampir nie był już zirytowany. Był teraz wściekły.
- Po to tu przyjechaliśmy? Po kolekcję pism dla nastolatek!?
Rozejrzał się po pokoju, mrucząc coś do siebie po cichu. Wielką uwagę zwrócił na chaotyczne kolory, a Ouzaru dostrzegła jak mruży oczy. Widocznie nie był przyzwyczajony do takiej gamy barw, a tym bardziej tak mocnych.
- To miejsce to ocean szaleństwa. Dobrze że zamieszkiwała go całkiem normalna osoba, bo słabeusz zapewne by oszalał.
Mrugnął, spoglądając się na Annę. Na jego twarzy malował się złośliwy uśmieszek.
Podszedł do okna, wyglądając na ulicę. Zaczął obserwować jeżdżące samochody, jakby czegoś wypatrywał. Co jakiś czas spoglądał na idących chodnikiem ludzi, co chwila oblizując wargi. A robił to w tak teatralny sposób, jakby chciał żeby Anna zwróciła na to uwagę. Może myślał że rozbudzi to jej apetyt?
Siedzieli tak w milczeniu jeszcze przez kilka minut. Kolejna piosenka zdążyła się skończyć, i przynajmniej setka nowych twarzy przetoczyła się przez ulicę. Gdzieś wyły syreny, gdzieś rozległo się kilka strzałów. Wampir stał niewzruszony, jakby ponura czynność obserwatora była jedyną rzeczą, która go tak naprawdę interesowała.
W końcu postanowił się odezwać.
- Jeśli już nacieszyłaś się tym miejscem, to powiedz mu „papa”. To ostatni raz kiedy widzisz swój dom.
Spojrzał się na nią. Na jego twarzy malowała się stanowczość, a ona wiedziała że mówi prawdę. Chciała zaprotestować, sprzeciwić się, czy kłócić o to… Lecz nie mogła. Miała to w głęboko w tyłku, czy zobaczy raz jeszcze te stare ściany, czy może następnej nocy zostaną one zburzone. Gdyby jeszcze żyła, podobne zdanie zakończyłoby się przynajmniej awanturą.
Teraz jednak siedziała w milczeniu, nie ruszając się. Wampir spoglądał na nią obojętnym wzrokiem, jakby chciał powiedzieć: „Nudzisz mnie”.
- Od dzisiaj mieszkasz z nami, w wieżowcu pana McLeana. I czy ci się to podoba czy nie, to jest twój nowy dom. A dom musisz szanować.
Odszedł od okna, spacerując po pokoju. Podchodził co chwila do jakiegoś przedmiotu, podnosząc go i oglądając dokładnie. Dziewczyna miała nieodparte wrażenie, że wampir robi to tylko żeby jakoś wypełnić ciszę.
- Poza tym, nie wolno ci rozkopywać swojej przeszłości. Tak samo nie rozkopuje się grobów – a wiesz czemu? Bo jak z grobu wyjdzie trup, to zaraz zleci się pół wiochy i z powrotem go zakopie!
Podszedł do niej, nachylając się nad krzesłem na którym siedziała. Zaczął ją przytłaczać swoim chłodnym spojrzeniem. Jego skóra w tym świetle miała wyjątkowo blady odcień. A jego kły… Dziewczyna poczuła nagle silną potrzebę opuszczenia tego miejsca, byle znaleźć się jak najdalej od nich.
- Mówię o łowcach. Nie o wariatach którzy twierdzą że zostali porwani przez Ufo, ale o prawdziwych fanatykach. Czytałaś Draculę? Wspomnij postać Van Helsinga, a będziesz wiedziała o co mi chodzi.
Wyprostował się. Patrzył na nią z góry, jak na niedouczone dziecko.
- My wampiry musimy się ukrywać przed ludźmi. Musimy ukrywać naszą tożsamość, naszą naturę. Chyba że chcesz skończyć jak pan Hrabia.
Uśmiechnął się, po czym ruszył w stronę drzwi, nie oglądając się ani razu za siebie. Skierował się w stronę samochodu. Dziewczyna usłyszała z korytarza jego donośny głos.
- Czekam w samochodzie!
- Po to tu przyjechaliśmy? Po kolekcję pism dla nastolatek!?
Rozejrzał się po pokoju, mrucząc coś do siebie po cichu. Wielką uwagę zwrócił na chaotyczne kolory, a Ouzaru dostrzegła jak mruży oczy. Widocznie nie był przyzwyczajony do takiej gamy barw, a tym bardziej tak mocnych.
- To miejsce to ocean szaleństwa. Dobrze że zamieszkiwała go całkiem normalna osoba, bo słabeusz zapewne by oszalał.
Mrugnął, spoglądając się na Annę. Na jego twarzy malował się złośliwy uśmieszek.
Podszedł do okna, wyglądając na ulicę. Zaczął obserwować jeżdżące samochody, jakby czegoś wypatrywał. Co jakiś czas spoglądał na idących chodnikiem ludzi, co chwila oblizując wargi. A robił to w tak teatralny sposób, jakby chciał żeby Anna zwróciła na to uwagę. Może myślał że rozbudzi to jej apetyt?
Siedzieli tak w milczeniu jeszcze przez kilka minut. Kolejna piosenka zdążyła się skończyć, i przynajmniej setka nowych twarzy przetoczyła się przez ulicę. Gdzieś wyły syreny, gdzieś rozległo się kilka strzałów. Wampir stał niewzruszony, jakby ponura czynność obserwatora była jedyną rzeczą, która go tak naprawdę interesowała.
W końcu postanowił się odezwać.
- Jeśli już nacieszyłaś się tym miejscem, to powiedz mu „papa”. To ostatni raz kiedy widzisz swój dom.
Spojrzał się na nią. Na jego twarzy malowała się stanowczość, a ona wiedziała że mówi prawdę. Chciała zaprotestować, sprzeciwić się, czy kłócić o to… Lecz nie mogła. Miała to w głęboko w tyłku, czy zobaczy raz jeszcze te stare ściany, czy może następnej nocy zostaną one zburzone. Gdyby jeszcze żyła, podobne zdanie zakończyłoby się przynajmniej awanturą.
Teraz jednak siedziała w milczeniu, nie ruszając się. Wampir spoglądał na nią obojętnym wzrokiem, jakby chciał powiedzieć: „Nudzisz mnie”.
- Od dzisiaj mieszkasz z nami, w wieżowcu pana McLeana. I czy ci się to podoba czy nie, to jest twój nowy dom. A dom musisz szanować.
Odszedł od okna, spacerując po pokoju. Podchodził co chwila do jakiegoś przedmiotu, podnosząc go i oglądając dokładnie. Dziewczyna miała nieodparte wrażenie, że wampir robi to tylko żeby jakoś wypełnić ciszę.
- Poza tym, nie wolno ci rozkopywać swojej przeszłości. Tak samo nie rozkopuje się grobów – a wiesz czemu? Bo jak z grobu wyjdzie trup, to zaraz zleci się pół wiochy i z powrotem go zakopie!
Podszedł do niej, nachylając się nad krzesłem na którym siedziała. Zaczął ją przytłaczać swoim chłodnym spojrzeniem. Jego skóra w tym świetle miała wyjątkowo blady odcień. A jego kły… Dziewczyna poczuła nagle silną potrzebę opuszczenia tego miejsca, byle znaleźć się jak najdalej od nich.
- Mówię o łowcach. Nie o wariatach którzy twierdzą że zostali porwani przez Ufo, ale o prawdziwych fanatykach. Czytałaś Draculę? Wspomnij postać Van Helsinga, a będziesz wiedziała o co mi chodzi.
Wyprostował się. Patrzył na nią z góry, jak na niedouczone dziecko.
- My wampiry musimy się ukrywać przed ludźmi. Musimy ukrywać naszą tożsamość, naszą naturę. Chyba że chcesz skończyć jak pan Hrabia.
Uśmiechnął się, po czym ruszył w stronę drzwi, nie oglądając się ani razu za siebie. Skierował się w stronę samochodu. Dziewczyna usłyszała z korytarza jego donośny głos.
- Czekam w samochodzie!
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Bosman
- Posty: 2074
- Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
- Numer GG: 6094143
- Lokalizacja: Roanapur
- Kontakt:
Re: [Świat Mroku] Chicago
Angus McLean
Angus miał dosyć tej farsy. Zamachowiec okazał się bezużyteczny, a Angus nie lubił bezużytecznych rzeczy. - Co dalej z tym śmieciem? Dowiedz się od niego, kto mu dał namiar na pracodawcę i jak miał odebrać nagrodę. Potem? Angus przez chwilę się namyślał. - Ekologia jest ostatnio bardzo popularna, prawda? Zdziwiony Malkavianin kiwnął głową aby potwierdzić. Zupełnie nie rozumiał, co chodzi jego pracodawcy po głowie. Jednak szybko się dowiedział. - A zatem nie wypada by taki dżentelmen filantrop jak ja nie włączył się w ten nurt. Odwrócił się do jeńca. [i]- Rybki ucieszą się z twojej wizyty. W końcu trzeba dokarmiać zwierzątka nieprawdaż?[/i] Jedyny słaby punkt planu to fakt, że w Chicago nie było piranii. Cóż, nie można mieć wszystkiego. - Tylko go dobrze obciąż, nie chcemy aby ta sprawa za szybko wypłynęła. Jadąc windą na górę Szkot sięgnął po komórkę i wybrał numer z listy. Gdzieś na drugim końcu miasta w biurze Wind City Oil Transport co zadzwonił telefon. Sama firma także należała do Angusa i poza generacją przyzwoitych zysków była przykrywką operacji równie nielicznych, co nielegalnych. Joshua Carpenter był zaufanym człowiekiem Angusa od tego typu roboty. [i]- Tak to ja. Mam dla ciebie pracę. Chcę abyś w odpowiednich środowiskach rozpuścił, że interesuje mnie zakup dużej ilości kokainy. Dodaj też coś o Kolumbijczykach, którzy złożyli ofertę.[/i] Odpowiedź. - Wiem, że Giovanni się tym zainteresują, liczę, że złożą kontrofertę. Gdy wreszcie znalazł się w apartamencie gościnnym zastał tam czytającą Zhou. W chwili, gdy go ujrzała odłożyła księgę i odezwała się do niego. - Witam ponownie. Widzę, że... jeńcem już się należycie zajęto? - w jej oczach pojawił się drapieżny błysk. - Mam pytanie, a właściwie prośbę do pana. Przyjechałam tu, do Chicago, w tylko tych ciuchach. Chciałam zamówić u krawca kilka nowych ubrań, i może kupić jakieś buty. Nie zechciałby pan pojechać ze mną do miasta i doradzić mi w tej sprawie? Wierzę w pana gust. - uśmiechnęła się. Śnieżnobiałe zęby błysnęły w uśmiechu. - Ależ oczywiście, z przyjemnością ci pomogę. Angus miał swoje motywy. Przede wszystkim nie mógł sobie pozwolić na pokazywanie się w towarzystwie kogoś tak obszarpanego jak Zhou. Na dodatek był estetą i lubił się otaczać pięknymi rzeczami, a Azjatka mogła się do takich zaliczać. Wystarczy nieco nad nią popracować. Zresztą i tak były pewne sprawy do załatwienia w mieście. Na przykład zatrudnić lokaja. Dotychczas ghul nie był mu potrzebny, ale skoro od teraz miały z nim mieszkać dwie młode wampirzyce musiał się zatroszczyć o kogoś, kto zajmie się podstawowymi sprawami, takimi jak utrzymanie porządku czy inne tego typu sprawy. Zresztą mina Hektora sugerowała, że od ukrywania jeńców też powinien być, kto inny. - Chodźmy zatem. Po drodze odwiedzimy jeszcze agencję wynajmu pracowników, w końcu nie mogę pozwolić by moi goście sami opiekowali się domem, nieprawdaż. Szkot zaśmiał się w duchu. Jeszcze tylko jedna wampirzyca i ponury zamek a będzie jak Dracula. No, może bardziej inteligentny ale wciąż podobny. - Oczywiście. I tak nie znam jeszcze miasta, więc to pan będzie mnie prowadził. I o ile Anna nie umie zajmować się domem, to pewnie szybko zapanowałby tu nieład, bo ja jestem wychowana... W drodze - wampirzyca spoważniała nagle, uśmiech zniknął z jej twarzy jak starty gąbką. - I jeśli nie będzie to dla pana obciążeniem... - tu rozejrzała się po salonie, jakby uświadamiając sobie bezsens tych słów - A z mojej strony zbytnią zuchwałością, to chciałabym spytać, czy nie mógłby pan zorganizować mi jakoś lekcji jazdy. Bo dostawanie się wszędzie pieszo jest tu większym wyzwaniem, niż w teksańskich wioskach... Angus kiwnął głową wybierając numer w telefonie. Już po chwili siedzieli w cywilnej limuzynie Szkota, której kierowca był zwykłym człowiekiem. W Agencji Angus zostawił dossier zawierające szczegóły zlecenia i wymagania odnośnie poszukiwanego pracownika. A potem zabrał Zhou na zakupy, o jakich marzy każda kobieta. Sklepy z najdroższymi ciuchami, z których każdy jest unikatem. Kroje, marki, projektanci. Istny raj dla miłośniczek strojów. Dziewczyna obracała się po sklepach onieśmielona, wybierając cichy proste, z dyskretymi, raczej prostymi ozdobami. Kilka bluzek, sześć czy siedem spódnic, parę krótkich topów, dwie sukienki, dwa płaszczyki... Snuła się po sklepach zaledwie dwie godziny, co chwila pytając o zdanie Angusa, który jakimś cudem zdołał ukryć swoje zniecierpliwienie. Wreszcie, po włożeniu ostatniej torby do samochodu, Zhou powiedziała:
- Teraz pojedźmy do jakiegoś krawca, który szyje ciuchy na zamówienie. Mam wykroje takiego stroju, jaki mam teraz na sobie. Można o nim w sumie powiedzieć, roboczego, bo w takim bardzo wygodnie się walczy, więc pewnie będzie najczęśniej używany... No, a potem jeszcze do jakiegoś zwykłego sklepu z butami, po parę par roboczych trampek, bo przecież w takich kozakach czy szpileczkach nie będę mogła sensownie kopać. - uśmiechnęła się wesoło. Kiedy wracała do limuzyny, dalej od tych obcych, narzucających się ludzi, chcących jak najlepiej, ale wciąż obcych i niebezpiecznych, od razu czuła się lepiej. Ze starym, znajomym Angusem i ludzkim szoferem, który jakimś cudem wzbudził jej zaufanie.
Kilka kwadransów później, jeden z najlepszych krawców w mieście, zostawiony z rozmiarami Azjatki, wykrojami jej stroju i dyspozycjami odnośnie koloru, wydanymi częściowo przez Angusa, a częściowo przez samą Zhou, machał ręką na pożegnanie. Stary, siwy człowiek, tacy najszybciej budzili zaufanie dziewczyny. Jeszcze szybciej łysi, starsi ludzie. Doświadczenia z dzieciństwa. Kilka pudełek ze zwyczajnymi, różnokolorowymi trampkami wzbogaciło bagażnik już wcześniej.
- Czy chcemy coś jeszcze załatwić, czy to już wszystko? - spytała. - Bo ja sądzę, że wszystko załatwiłam. Angus kiwnął głową. - Przy okazji zobaczymy czy Hektor wycisnął coś więcej z naszego więźnia. Angus uśmiechnął się. Nie tylko Zhou zostawiła u krawca predyspozycje. Kazał mu uszyć długą, dopasowaną suknię, wzorowaną na ubraniach chińskich. Co prawda wszystko wskazywało, że jego pracownica urodziła się w stanach, nie zmieniało to faktu, że długa czarna kreacja z charakterystycznym ukośnym akcentem u góry i ze złotymi dodatkami będzie na niej wspaniale wyglądać komponując się z jej typem urody. Czarna limuzyna pędziła przez miasto wioząc ich do domu.
Angus miał dosyć tej farsy. Zamachowiec okazał się bezużyteczny, a Angus nie lubił bezużytecznych rzeczy. - Co dalej z tym śmieciem? Dowiedz się od niego, kto mu dał namiar na pracodawcę i jak miał odebrać nagrodę. Potem? Angus przez chwilę się namyślał. - Ekologia jest ostatnio bardzo popularna, prawda? Zdziwiony Malkavianin kiwnął głową aby potwierdzić. Zupełnie nie rozumiał, co chodzi jego pracodawcy po głowie. Jednak szybko się dowiedział. - A zatem nie wypada by taki dżentelmen filantrop jak ja nie włączył się w ten nurt. Odwrócił się do jeńca. [i]- Rybki ucieszą się z twojej wizyty. W końcu trzeba dokarmiać zwierzątka nieprawdaż?[/i] Jedyny słaby punkt planu to fakt, że w Chicago nie było piranii. Cóż, nie można mieć wszystkiego. - Tylko go dobrze obciąż, nie chcemy aby ta sprawa za szybko wypłynęła. Jadąc windą na górę Szkot sięgnął po komórkę i wybrał numer z listy. Gdzieś na drugim końcu miasta w biurze Wind City Oil Transport co zadzwonił telefon. Sama firma także należała do Angusa i poza generacją przyzwoitych zysków była przykrywką operacji równie nielicznych, co nielegalnych. Joshua Carpenter był zaufanym człowiekiem Angusa od tego typu roboty. [i]- Tak to ja. Mam dla ciebie pracę. Chcę abyś w odpowiednich środowiskach rozpuścił, że interesuje mnie zakup dużej ilości kokainy. Dodaj też coś o Kolumbijczykach, którzy złożyli ofertę.[/i] Odpowiedź. - Wiem, że Giovanni się tym zainteresują, liczę, że złożą kontrofertę. Gdy wreszcie znalazł się w apartamencie gościnnym zastał tam czytającą Zhou. W chwili, gdy go ujrzała odłożyła księgę i odezwała się do niego. - Witam ponownie. Widzę, że... jeńcem już się należycie zajęto? - w jej oczach pojawił się drapieżny błysk. - Mam pytanie, a właściwie prośbę do pana. Przyjechałam tu, do Chicago, w tylko tych ciuchach. Chciałam zamówić u krawca kilka nowych ubrań, i może kupić jakieś buty. Nie zechciałby pan pojechać ze mną do miasta i doradzić mi w tej sprawie? Wierzę w pana gust. - uśmiechnęła się. Śnieżnobiałe zęby błysnęły w uśmiechu. - Ależ oczywiście, z przyjemnością ci pomogę. Angus miał swoje motywy. Przede wszystkim nie mógł sobie pozwolić na pokazywanie się w towarzystwie kogoś tak obszarpanego jak Zhou. Na dodatek był estetą i lubił się otaczać pięknymi rzeczami, a Azjatka mogła się do takich zaliczać. Wystarczy nieco nad nią popracować. Zresztą i tak były pewne sprawy do załatwienia w mieście. Na przykład zatrudnić lokaja. Dotychczas ghul nie był mu potrzebny, ale skoro od teraz miały z nim mieszkać dwie młode wampirzyce musiał się zatroszczyć o kogoś, kto zajmie się podstawowymi sprawami, takimi jak utrzymanie porządku czy inne tego typu sprawy. Zresztą mina Hektora sugerowała, że od ukrywania jeńców też powinien być, kto inny. - Chodźmy zatem. Po drodze odwiedzimy jeszcze agencję wynajmu pracowników, w końcu nie mogę pozwolić by moi goście sami opiekowali się domem, nieprawdaż. Szkot zaśmiał się w duchu. Jeszcze tylko jedna wampirzyca i ponury zamek a będzie jak Dracula. No, może bardziej inteligentny ale wciąż podobny. - Oczywiście. I tak nie znam jeszcze miasta, więc to pan będzie mnie prowadził. I o ile Anna nie umie zajmować się domem, to pewnie szybko zapanowałby tu nieład, bo ja jestem wychowana... W drodze - wampirzyca spoważniała nagle, uśmiech zniknął z jej twarzy jak starty gąbką. - I jeśli nie będzie to dla pana obciążeniem... - tu rozejrzała się po salonie, jakby uświadamiając sobie bezsens tych słów - A z mojej strony zbytnią zuchwałością, to chciałabym spytać, czy nie mógłby pan zorganizować mi jakoś lekcji jazdy. Bo dostawanie się wszędzie pieszo jest tu większym wyzwaniem, niż w teksańskich wioskach... Angus kiwnął głową wybierając numer w telefonie. Już po chwili siedzieli w cywilnej limuzynie Szkota, której kierowca był zwykłym człowiekiem. W Agencji Angus zostawił dossier zawierające szczegóły zlecenia i wymagania odnośnie poszukiwanego pracownika. A potem zabrał Zhou na zakupy, o jakich marzy każda kobieta. Sklepy z najdroższymi ciuchami, z których każdy jest unikatem. Kroje, marki, projektanci. Istny raj dla miłośniczek strojów. Dziewczyna obracała się po sklepach onieśmielona, wybierając cichy proste, z dyskretymi, raczej prostymi ozdobami. Kilka bluzek, sześć czy siedem spódnic, parę krótkich topów, dwie sukienki, dwa płaszczyki... Snuła się po sklepach zaledwie dwie godziny, co chwila pytając o zdanie Angusa, który jakimś cudem zdołał ukryć swoje zniecierpliwienie. Wreszcie, po włożeniu ostatniej torby do samochodu, Zhou powiedziała:
- Teraz pojedźmy do jakiegoś krawca, który szyje ciuchy na zamówienie. Mam wykroje takiego stroju, jaki mam teraz na sobie. Można o nim w sumie powiedzieć, roboczego, bo w takim bardzo wygodnie się walczy, więc pewnie będzie najczęśniej używany... No, a potem jeszcze do jakiegoś zwykłego sklepu z butami, po parę par roboczych trampek, bo przecież w takich kozakach czy szpileczkach nie będę mogła sensownie kopać. - uśmiechnęła się wesoło. Kiedy wracała do limuzyny, dalej od tych obcych, narzucających się ludzi, chcących jak najlepiej, ale wciąż obcych i niebezpiecznych, od razu czuła się lepiej. Ze starym, znajomym Angusem i ludzkim szoferem, który jakimś cudem wzbudził jej zaufanie.
Kilka kwadransów później, jeden z najlepszych krawców w mieście, zostawiony z rozmiarami Azjatki, wykrojami jej stroju i dyspozycjami odnośnie koloru, wydanymi częściowo przez Angusa, a częściowo przez samą Zhou, machał ręką na pożegnanie. Stary, siwy człowiek, tacy najszybciej budzili zaufanie dziewczyny. Jeszcze szybciej łysi, starsi ludzie. Doświadczenia z dzieciństwa. Kilka pudełek ze zwyczajnymi, różnokolorowymi trampkami wzbogaciło bagażnik już wcześniej.
- Czy chcemy coś jeszcze załatwić, czy to już wszystko? - spytała. - Bo ja sądzę, że wszystko załatwiłam. Angus kiwnął głową. - Przy okazji zobaczymy czy Hektor wycisnął coś więcej z naszego więźnia. Angus uśmiechnął się. Nie tylko Zhou zostawiła u krawca predyspozycje. Kazał mu uszyć długą, dopasowaną suknię, wzorowaną na ubraniach chińskich. Co prawda wszystko wskazywało, że jego pracownica urodziła się w stanach, nie zmieniało to faktu, że długa czarna kreacja z charakterystycznym ukośnym akcentem u góry i ze złotymi dodatkami będzie na niej wspaniale wyglądać komponując się z jej typem urody. Czarna limuzyna pędziła przez miasto wioząc ich do domu.
Spłodził największe potwory - wielkiego wilka Fenrira, węża Midgardsorma i boginię umarłych Hel.
Nordycka Zielona Lewica

Nordycka Zielona Lewica

