E.Y.E: Divine Cybermancy – recenzja gry

E_Y_E_Divine_Cybermancy

E.Y.E. uderzyło niemalże w tym samym momencie co najnowszy Deus Ex. Podczas, gdy Human Revolution zebrał w prasie praktycznie całą chwałę zare­zer­wo­wa­ną dla gier cyber­pun­ko­wych, E.Y.E. przem­knął nie­malże nie­zauważony. Szkoda, bo to niezwykła gra, kon­ty­nu­ująca wiele rozwiązań z produkcji takich, jak System Shock oraz pierwszej części Deus Ex, prze­ciw­sta­wia­jąc się wielu uproszczeniom dotykającym dzisiejsze gry.

Divine Cybermancy

E.Y.E. to niezależna, żeby nie powiedzieć niskobudżetowa mieszanka shootera FPS oraz RPG-a, wykonana przez niewielki zespół francuskich fanów gier wideo, RPG, mangi oraz anime. To widać. E.Y.E. wrzuca do jednego kotła Warhammera 40k, samurajów, Ghost in the Shell, Deus Exa, System Shocka, czy S.T.A.L.K.E.R.-a. Nie tylko stara się ugryźć więcej niż powinna, ale momentami wręcz dławi się swoimi kęsami. Jest zbyt ambitna, zbyt złożona i zbyt duża. I jest naprawdę dobra.

E.Y.E. toczy się w niezwykłym, dystopicznym świecie, gdzie najważniejszymi potęgami są międzynarodowy (czy raczej międzyplanetarny) rząd, łowcy, a także dwie wielkie organizacje. Nietrudno zgadnąć, że przynależymy do jednej z nich. Nie jesteśmy także zwykłymi ludźmi. Bohater nie tylko jest świetnie wyszkolony, ale posiada również cyber-implanty, moce psioniczne oraz infekcję DNA spowodowaną przez jedynego zabitego przedstawiciela wyższej cywilizacji z kosmosu. Możemy zatem dużo. Naprawdę dużo.

Otacza nas syf, zepsucie, zniszczenie, zaś po Ziemi chodzą również mutanty, cyborgi czy personifikacje ludzkich strachów oraz traum, polując również na bohatera. Świat bawi się graczem, balansując między koszmarną wizją oraz koszmarem w rzeczywistości, która wcale nie obeszła się dobrze z ludzkością. Handel żywym towarem, przemyt i prostytucja to norma.

Oko za oko

Bohater budzi się w swoim śnie, gdzie czeka na niego wiele pytań. Każda rozgrywka zaczyna się od snu, każda utrata wszystkich żyć (a mamy ich kilka, zależnie od statystyk) cofa nas do snu, gdyż przegrana partia uznana jest za „jedną z możliwych wersji rzeczywistości”. E.Y.E. oferuje ogromną i ciekawą historię świata, w którym dzieje się źle, zaś walka o władzę jest już codziennością. I o ile sama kreacja świata pociąga – zarówno bogactwem wykonania jak i designem będącym wariacją na temat orientu, łączącym w sobie Warhammera i samurajów – to sama fabuła wydaje się co najmniej przerażająco dziwaczna, nietypowa, nieziemsko inna oraz niepokojąca. Czy raczej – po prostu źle przedstawiona.

O ile samo uczestnictwo w grze jest bardzo ciekawe, budząc różnorodne emocje, tak sposób przedstawienia fabuły woła o pomstę do nieba – nie wiemy wiele, wszystkiego musimy dowiadywać się sami i to w nudny sposób, czekają nas tony tekstów do czytania, a większość misji jest wykonywana bo tak. Z drugiej strony klimat konspiracji, tajemnice oraz nieliniowość w obszarze każdej misji cieszą.

eyeJeżeli ułożyć sensownie oraz lepiej przedstawić fabułę Divine Cybermancy to mamy tutaj nieźle pokręconą mieszankę gatunkową, jednak autorzy przekroczyli pewną granicę w odkrywaniu szczegółów samemu – tak jak w grach From Software jest to pociągające oraz godnie nagradzane, tak w E.Y.E. staje się irytujące.

Nowy, wspaniały świat

E.Y.E., pomimo podziału na kilka niezależnych od siebie misji umiejscowionych w różnych lokacjach, wcale nie zapomina o swoich inspiracjach. Tu przede wszystkim strzelamy, jednakże struktura misji jest nieliniowa – każda duża lokacja to kilka do kilkunastu zadań głównych, a także misje dodatkowe. Wiele z nich można wykonać na kilka sposobów – choćby dogadać się, wybić szefostwo, wybić wszystkich, zhackować czy ukraść coś. Oczywiście różnice czasami są niewielkie, a wynik zazwyczaj taki sam, jednak podobna swoboda chwali się.

Szczególnie, gdy przekłada się na grywalność, oferującą niemniejszą zabawę. E.Y.E. to przede wszystkim fantastyczne strzelanie z wielu różnorodnych broni. Gra sprawdza się bardzo dobrze w roli shootera i wcale nie trzeba szukać alternatywnych sposobów przechodzenia etapów, żeby ukończyć ją z satysfakcją. Ale – wręcz przeciwnie do Human Revolution – wcale nie promuje jednego typu rozgrywki.

Dzięki dziesiątkom wręcz umiejętności do odkrycia, kupna, wyuczenia się i opracowania (tak, autorzy naprawdę przesadzili z przekomplikowaniem interfejsu), możemy bawić się na wiele sposobów. Na przykład zainwestować w niewidzialność. Możemy walczyć za pomocą broni białej i blokować mieczem kule. Możemy hakować (sama mini-gra jest duża, rozbudowana i ciekawa) dziesiątki rzeczy, a nawet niektóre z postaci. Możemy używać mocy psionicznych, czy skradać się po zakątkach. Bawić się w snajpera. Jest super. Obraz ten burzy niestety niekończący się respawn wrogów oraz MMORPG-owe zbieractwo rzeczy, które wypadają po nich, potrzebnych nam do opracowywania nowych technologii. Co zabawne… nas też mogą zhackować. I to nawet drzwi. Możemy oszaleć od nadmiaru wrażeń. Możemy popaść w paranoję.

cybermancyE.Y.E. to gra wymagająca – wrogów jest wielu, przeszkód jest wiele, a my jesteśmy silni, lecz nie wszechmogący. Świetnie jest zeskoczyć (robi się wielki tup, gdy spadniemy), wyrżnąć część wrogów bronią białą, przywołać swoje klony, rozwalić kilkunastu przeciwników, a potem uciec pod kamuflażem. Super jest przekradać się i mordować wrogów ich własnym sprzętem, który przejmiemy. Miło jest wywoływać wojny pomiędzy frakcjami za pomocą rozmowy. Jednak jeszcze lepiej byłoby robić to wszystko, gdyby nie zepsuty interfejs, obkładający niepotrzebnie połowę klawiatury i rozrzucony na kilkanaście menusów. W tym przypadku uproszczenie sprawy nie zaszkodziłoby grze.

Pomiędzy misjami lub w ich czasie (z poziomu menu) możemy cofać się do naszej bazy wypadowej, gdzie można zakupić nowe umiejętności i sprzęt. Baza robi wrażenie, pozwala podjąć się dodatkowych zadań i dowiedzieć się nowości o świecie gry. Świecie fanatycznym, czego dowiedli nawet autorzy, którzy wymagają od nas kilku przejść gry celem zobaczenia całej prawdy, która – choć lekko oklepana w gatunku – jest całkiem interesująca.

Cyberpunkowy raj

E.Y.E. nie intryguje postaciami ani dialogami. Żaden z bohaterów nie zapada na dłużej w pamięć, żaden wróg nie jest charyzmatyczny. Wrogów jest sporo i porozrzucani są po ogromnych oraz różnorodnych lokacjach, lecz brakuje konkretnych pojedynków z bossami albo oddziałami lepiej wyszkolonych przeciwników. Zdobywanie poziomów wzmacnia nasze moce, przeciw którym wyskoczą co najwyżej większe chmary wrogów. Problemem gry jest kompletna obojętność gracza na NPC-ów oraz wybory moralne – są, ale zarysowane w bardzo nieudany sposób, więc E.Y.E., chociaż próbuje, wciąż jest tylko grą w sferze swojej narracji oraz przekazu. I w tej roli naprawdę się sprawdza! Oprócz licznych już zalet, które wymieniłem, nie można wręcz obojętnie przejść obok fantastycznie przygotowanej kooperacji. Możemy nie tylko przechodzić wspólnie kampanię, lecz także grać w specjalne misje, nawet w 32 osoby, walcząc czy hakując innych graczy. Divine Cybermancy można przejść w kilka godzin jako shootera albo kilkadziesiąt, zdobywając poziomy, wypełniając zadania poboczne, czy zbierając nowe składniki. To gra bardzo elastyczna.

1860900-eye_screenshot_033__1_Całość wygląda nieźle (Source Engine, niczym Lenin, wiecznie żywy) i posiada bardzo atmosferyczną ścieżkę dźwiękową. Niektóre kawałki stoją wręcz na tym samym poziomie co w Human Revolution, a OST z tamtej gry uważam za jej największą zaletę. Odgłosy dzielą się na lepsze i gorsze, brakuje voice actingu, ale generalnie oprawa gry jest doprawdy satysfakcjonująca. Tłumaczenie z francuskiego na angielski jest jednak bardzo pokraczne, engrishowe i czasami nielogiczne, jednak szczerze nie psuje jakoś za bardzo zabawy.

E.Y.E. bezpośrednio nie konkuruje z Human Revolution. Uderza w inne tony, oferuje bardziej staroszkolną i pecetową rozgrywkę, nie wykorzystując do końca swojego potencjału. Jest przy tym niewiele droższa od bardzo słabego dodatku do Buntu ludzkości (to tłumaczenie tytułu nigdy nie przestanie mnie zadziwiać), a ocena, którą widzicie pod spodem, może się jeszcze zmienić w momencie wydana dużego patcha, nad którym podobno pracują autorzy. E.Y.E. jest kolejną perełką pecetów – i obok takich gier jak S.T.A.L.K.E.R. czy Mount & Blade pokazem, że platforma ta może zaoferować sporo zabawy od niewielkich developerów o dużych ambicjach.

Tytuł: E.Y.E: Divine Cybermancy
Producent: Streum on Studio
Wydawca: Streum on Studio
Rok: 2011
Platformy: PC
Ocena: 4
Pita Opublikowane przez:

Kocha gry wideo, książki, komiksy i inne przejawy eskapizmu. Chciałby znać Hokuto Shinkena. Najmądrzejszy kolega BAZYLa.

Jeden komentarz

  1. adax
    22 grudnia 2011
    Reply

    CHyba naprawdew

    Lepsza niz nowy Deus. Ciekawa gra, bardzo jak stare gry.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.