Dziedzictwo królów – recenzja książki

86233-dziedzictwo-krolow-celia-s-friedman-1

Moja pierwsza styczność z magisterską trylogią zakończyła się pragnieniem poznania ciągu dalszego. Druga jeszcze to uczucie wzmogła, znakomicie rozwijając wątki i poszerzając świat. Trzecia i ostatnia… Cóż, tu mam pewien dylemat.

Dziedzictwo królów, to bez wątpienia godne zwieńczenie serii. Niedopowiedzenia zostają wyjaśnione, losy bohaterów splecione, a wydarzenia konsekwentnie dążą do wielkiego finału. Nie będzie chyba wielkim spojlerem, gdy powiem, że chodzi o bitwę z Duszożercami. Starożytne zagrożenie podniosło łeb, panoszy się na coraz większym terytorium i wymaga podjęcia drastycznych kroków, jeśli ludzie chcą zachować dominującą pozycję w swoim świecie. Mógłbym się, co prawda, czepiać małej skali końcowych wydarzeń i pewnego rodzaju pójścia na łatwiznę (autorka obdarzyła swoich bohaterów takimi supermocami, że nie musieli się nawet specjalnie wysilać – obawiałem się trochę takiego automagicznego zakończenia, czytając Skrzydła gniewu), ale za bardzo mnie to nie raziło. W każdym razie, nie bardziej, niż chodzenie na skróty w innych sytuacjach: sny i wizje naprowadzające bohaterów na rozwiązania problemów, które w danej chwili ich nurtują. Ostatecznie nie rozbijało to aż tak bardzo klimatu.

Czytelnik nie powinien też się spodziewać większych zaskoczeń. W zasadzie tylko Lazaroth wprowadził nieoczekiwany zwrot akcji. Cała reszta dość linearnie dąży do finału, od czasu do czasu prezentując smaczki umożliwiające dokładniejsze zrozumienie poprzednich tomów – koronnym przykładem jest tu przeszłość Colivara. To detale, ale bardzo cieszą oko, bo pomagają spojrzeć z innej perspektywy nawet na, zdawałoby się, domknięte wątki. W ogóle, autorka zwraca dużo uwagi na drobiazgi, których braku pewnie bym nawet nie zauważył, póki nie zostały wspomniane.

I chociaż na rozwijanie świata zbyt wiele miejsca już nie miała, to nieźle poszło jej z postaciami. W każdym razie z niektórymi. Dużo zyskuje Salvator, który z religijnego fanatyka wyrasta na prawdziwego władcę. Ukrytą głębię odsłania wspomniany wcześniej Lazaroth. Ciekawa, choć trochę mniej przekonująca, jest przemiana Colivara. Wobec postaci pojawia się jednak mój największy zarzut wobec książki: jest przegadana. Autorka stworzyła świat, w którym ludzie mogą nawiązywać telepatyczną więź ze zwierzętami i uparła się, żeby pokazać negatywne, dzikie strony takiego połączenia. Przedsmak tego pojawił się już w poprzednim tomie, podczas spotkania Siderei z Petraną. I tam naprawdę robiło to wrażenie, kiedy zwierzęce odruchy i uczucia wzięły górę. Tutaj zaś, co chwila raczeni jesteśmy informacją, jak to w kimś budzi się bestia i kompletnie nic z tego nie wynika. Trudno powiedzieć, czy to brak umiejętności pani Friedman, czy jej zbytniego przywiązania do bohaterów, którym nie chce zszargać reputacji? Przy dialogu dwóch postaci, ponad połowę miejsca zajmuje opis wewnętrznych zmagań rozmówców, co właściwie w żaden sposób nie wpływa na ich zachowanie i jest równie emocjonujące, jak obserwowanie schnącej farby. Rozumiem, że czytelnik miał w napięciu czekać na rozwój wypadków i przygryzać paznokcie na myśl, że akurat teraz bohater straci nad sobą kontrolę. Za pierwszym razem może to i podziałało, ale po dziesiątym miałem dość.

Tym samym książka, w ogólnym rozrachunku dość dobra, momentami niemiłosiernie przynudza. Bez straty dla fabuły można by spokojnie wywalić kilkaset stron. Przy tym zarzucie, wszystkie pozostałe wydają się mało istotne. Więcej nawet, zacząłem doceniać chodzenie na skróty, bo bez tego dostalibyśmy pewnie jeszcze więcej wewnętrznych zmagań. Osobiście bardzo sobie cenię psychologię postaci, ale tutaj jest tak piekielnie niewiarygodna, że nie mogłem jej znieść.

Podsumowując, jeśli zainteresowała Cię trylogia, to poznanie jej finału jest absolutnie obowiązkowe. Nie dlatego, że po przeczytaniu poprzednich tomów warto poznać ostatni, ale dlatego, że to kawałek solidnej lektury. Autorka podjęła błędną decyzję i skupiła się na elementach, które niespecjalnie się jej udały, i trudno się z tym nie zgodzić. To jednak wciąż solidna lektura, która satysfakcjonująco kończy opowieść o Magistrach.

Tytuł: Dziedzictwo królów [Legacy of Kings]
Seria: Magister
Autor: C. S. Friedman
Wydawca: Prószyńki i S-ka
Rok: 2013
Stron: 624
Ocena: 4
Oso Opublikowane przez:

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.