Cesarz Nihon-Ja – recenzja książki

Cesarz_nihon-ja

Siedmiu lat i dziesięciu tomów potrzebował John Flanagan, aby stworzyć kompletną serię o przygodach Zwiadowców, która skierowana jest do młodszych miłośników fantastyki. Na tym jednak się nie skończyło, bo wkrótce potem powstał suplement w postaci dodatkowego tomu, jednak tym razem skupię się jeszcze na finale zasadniczej serii, powieści Cesarz Nihon-Ja.

Jak sugeruje tytuł, dziesiąty tom przenosi nas na Daleki Wschód, do cesarstwa wzorowanego na realiach dawnej Japonii i Chin. Tradycyjnie, autor zaczerpnął z nich to, co było mu potrzebne; resztę uzupełnił według własnego uznania, przez co całość (także przez wzgląd na obecność Skandian oraz Aryda) jest bardzo eklektyczna. Niestety, nie można poczytywać tego za zaletę, gdyż wszystko jest spięte tylko na słowo honoru autora, zaś uważny czytelnik będzie miał wiele zastrzeżeń do skonstruowanej na potrzeby finału fabuły.

Przygody Willa i jego przyjaciół fabułę mają tak prostą, jak i przewidywalną. Już na pierwszych stronach Flanagan przenosi nas – zupełnie bez potrzeby – do Toscano, gdzie bohaterowie poznają taktykę walki tamtejszego wojska, wyraźnie wzorowaną na taktyce legionów rzymskich z czasów Cesarstwa. Od razu wiadomo, dlaczego czytelnik raczony jest tym opisem; późniejsze odwlekanie jego konsekwencji, zamiast budować napięcie tajemniczości i ciekawości, budzi na twarzy uśmiech politowania wobec tak dziecinnej zagrywki autora.

Treść książki rozbija się na dwa wątki. Pierwszym z nich, dominującym, jest walka cesarza Nihon-Ja o odzyskanie władzy w państwie, w którym doszło do buntu jednego szlachcica z kasty wojowników. Przypadkowo w centrum wydarzeń znalazł się tam Horace, a wkrótce dołączą do niego pozostali bohaterowie – także Evanlyn i Alyss. Drugi wątek to pogłębianie się relacji między dziewczętami, a Willem i Horace’em. Trudno tutaj mówić o psychologii bohaterów, gdyż całość, choć dotyka dorosłych problemów, przypomina raczej błąkanie się dzieci we mgle. Oczywiście można było się tego spodziewać – w końcu wciąż jest to powieść dla czytelników w wieku 11+, jak zapewnia nas notka od wydawcy. I to jest podstawowy zarzut wobec tej książki.

Choć od powstania pierwszego tomu minęło 7 lat, a wiek bohaterów także posunął się do przodu, na kartach powieści wciąż pozostają oni dziećmi, pod opieką dobrodusznego dziadka – Halta, który jak na swoją dziadowatość jest zadziwiająco krzepki i bystry. Zresztą wszyscy bohaterowie są podobnie prostej konstrukcji; Will i Horace nie widzą, co się wokół nich dzieje (tylko w sprawach sercowych), Alyss i księżniczka roją sobie jakąś wzajemną rywalizację (która kończy się oczywiście bajkowym happy endem). Cesarz Shigeru jest z kolei dobrotliwy i bardzo honorowy, kocha wszystkich (łącznie z wrogami) i w imię sprawiedliwości jest w stanie pogrzebać wielosetletnią tradycję swojego kraju, dla krzewienia idei równości i braterstwa; jego przeciwnik jest zły do szpiku kości i gotowy zrobić z siebie błazna (co zresztą czyni), byleby na końcu trzeba było definitywnie go usunąć.

Inna sprawa, że fabuła jest również bardziej infantylna, niż w innych tomach Zwiadowców. I tak w świecie mocno inspirowanym naszym, ale z oczywistymi zmianami (głównie względem nazw), nagle pojawia się macedońska falanga (brakuje tylko śliwki węgierki i brazylijskiej samby, ale w tedy w ogóle byłby czeski film) oraz inne, większe lub mniejsze kwiatki, pokroju powstających w sercu zamkniętej doliny tarcz i broni dla, bagatela, 400 ludzi itp. Najbardziej naciągana jest jednak historia walki z groźną leśną bestią, kiedy to para wątłych dziewcząt (przypomnijmy: kurierka i księżniczka) pokonuje pięciometrowe zwierzę. Pierwsza z bohaterek, leżąc osłonięta tarczą, przyjmuje impet i opiera się przed pazurami napierającej nań bestii, zaś druga ma w rękach tyle siły, żeby pociskami z procy gruchotać kości stwora… A wszystko to dlatego, że liczący kilka tysięcy osób lud bał się wejść do lasu w obawie przed tym zwierzęciem.

Parę słów krytyki należy się także pracy korekty, bo choć zwykle nie mam do niej większych uwag, brak w jej słowniku wyrazu nieraz bywa nieco irytujący. Podobnie jest z występującą gdzieniegdzie anarchią przecinkową, choć rzuca się ona w oczy tylko w niewielkim stopniu.

Całkiem niezła seria doczekała się tak słabego finału. Tym bardziej, że całość czyta się jak zwykle dobrze i szybko, do czego autor zdążył nas już przyzwyczaić. Cesarz Nihon-Ja nie jest co prawda najsłabszym tomem, ale naprawdę niewiele mu do niego brakuje. Szkoda, naprawdę szkoda.

Tytuł: Cesarz Nihon-Ja
Seria: Zwiadowcy, tom 10
Autor: John Flanagan
Wydawca: Jaguar
Rok: 2012
Stron: 572
Ocena: 3
BAZYL Opublikowane przez:

Zaczął od tekstowego Hobbita na Commodore 64, a potem poszło już z górki. O tamtej pory przebił się przez wszystkie chyba rodzaje fantastyki – i nie przestaje drążyć tematu dalej.

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.