Vaterland – recenzja

vaterland

Jest rok 1964. Mimo że na Uralu wciąż trwają zaciekłe walki, to w III Rzeszy z wielką starannością prowadzone są przygotowania do obchodów 75 urodzin Adolfa Hitlera – wodza, który poprowadził Niemcy do zwycięstwa w drugiej wojnie światowej. Zbliża się też oficjalna wizyta ambasadora USA – Josepha Kennedy’ego – będąca oznaką długo oczekiwanego odprężenia w stosunkach międzynarodowych. Jednak na kilka dni przed uroczystościami dochodzi w Berlinie do kilku zagadkowych zabójstw, w które mogą być zamieszani wysoko postawieni urzędnicy państwowi… Tak właśnie zaczyna się fabuła powieści Roberta Harrisa pt. Vaterland.

Historii alternatywnych, zwłaszcza tych dotyczących drugiej wojny światowej, ci u nas dostatek. Co by było, gdyby doszedł do skutku któryś z zamachów na Hitlera? Jak potoczyłaby się historia, gdyby Niemcy nie zaatakowały ZSRR? Możliwości jest wiele, a Robert Harris zdecydował się osadzić swoją opowieść w świecie, w którym III Rzesza wygrywa wojnę i zdobywa dominującą pozycję na świecie. Sam pomysł nie jest jakoś szczególnie odkrywczy, ale jako miłośnik wariacji na tematy historyczne, nie mogłem przejść obok Vaterlandu obojętnie.

Głównym bohaterem jest Xavier March – inspektor wydziału zabójstw berlińskiego Kripo, czyli policji kryminalnej. Pewnego wieczoru z Haweli zostaje wyłowione ciało, a Xavier ma za zadanie zbadać okoliczności zgonu. Na jego nieszczęście topielcem okazuje się wysoko postawiony urzędnik Rzeszy, a góra domaga się natychmiastowego przekazania im śledztwa… Jak się okazuje, na jednej ofierze się nie kończy, a wszystkich zabitych łączy obecność na pewnej tajnej konferencji w styczniu 1942 roku. March postanawia zająć się tą sprawą na własną rękę – ma na karku węszące Gestapo i agentów wywiadu, a do pomocy jedynie amerykańską dziennikarkę …

Przed lekturą przypuszczałem, że najmocniejszym punktem powieści będzie wizja świata. Niestety, rozczarowałem się. III Rzesza wygrała wojnę, ale w zasadzie nic z tego nie wynika. Spodziewałem się gęstego, ponurego klimatu, a dostałem nie wiadomo co. Z pewnymi zmianami tę historię można by osadzić nawet w ZSRR lat 30-tych czy 50-tych, bo to, co się dzieje w tle, jest w zasadzie nieistotne. Co prawda czuć inspirację orwellowskim Rokiem 1984 i jego sugestywną wizją totalitaryzmu, ale próba naśladownictwa jest dość nieudolna. Co konkretnie mi się nie podoba? Przede wszystkim świat jest niespójny. No dobrze, udało się pokonać Rosję, ale ogólnikowe stwierdzenia o wymuszeniu pokoju z USA i Wielką Brytanią mi nie wystarczą. Czemu Niemcy odebrali Francji tylko Alzację i Lotaryngię, skoro w 1940 roku zajęli cały kraj? Co z koloniami w Afryce? Czemu nie doszło do ekspansji na południe? Dlaczego jest mowa o granicy z Danią, skoro ta również została w rzeczywistej wojnie podbita? Po co Amerykanie zrzucili bombę atomową na Japonię, skoro nie wygrali jeszcze z Niemcami? Te i inne pytania kłębią się w głowie czytelnika, gdy wyrywa on sobie włosy z głowy z powodu braku konsekwencji autora. Zastanawia też rozbieżność między treścią powieści a tekstem na okładce, który głosi, że zbliża się wizyta prezydenta J.F. Kennedy’ego. Tymczasem w książce wyraźnie jest mowa o Josephie P. Kennedym, byłym ambasadorze USA w Wielkiej Brytanii… Prawdopodobnie zawinił tu polski wydawca.

Niestety, pozostałe aspekty powieści również poważnie kuleją – choćby kreacja głównego bohatera. Od początku pozuje on na osobę, która żyła z klapkami na oczach i dopiero w wieku czterdziestu lat obudziła się z ręką w nocniku, orientując się nagle, że świat, w którym żyje, jest zły. Na dodatek udaje kogoś uważającego od zawsze, że postępowanie nazistów jest be – strasznie to wszystko naiwne. Czuć trochę orwellowskim Winstonem Smithem, jednak March nie może się z nim pod żadnym względem równać. Charlotte – wspomniana wcześniej dziennikarka – też wypada blado, a wrażenie to z każdą kolejną stroną się pogłębia. Brak tym postaciom jakiegoś autentyzmu, solidniejszej podstawy psychologicznej, bo ich niespodziewana przemiana w bojowników o prawdę i sprawiedliwość mnie nie przekonuje.

Jednak większym problemem niż nijacy bohaterowie jest nijaka fabuła. To w zasadzie błaha historia kryminalna, która na dobrą sprawę niczym nie zaskakuje. Jest przewidywalna aż do bólu, a autor wyraźnie przedobrzył. Wątek miłosny, który rozwija się raptem na dwóch stronach (sic!) praktycznie z niczego i pewien zwrot akcji pod koniec zasługują co najwyżej na uśmiech politowania. Tekst na odwrocie książki głosi: Rozwiązanie okaże się bardziej zaskakujące, niż ktokolwiek przypuszcza. Może faktycznie tak jest, ale prawdopodobnie tylko dla przeciętnego amerykańskiego czytelnika, który nie wie nawet, jakie miasto jest stolicą USA, a o Holocauście i historii Europy wie mniej niż pierwszy lepszy, pijany makak zagubiony w Indonezyjskiej dżungli. Polski czytelnik, nawet ten średnio obeznany z historią, o tych wszystkich rewelacjach wie już od dawna.

Podsumowując: oczekiwałem czegoś w klimatach Roku 1984 z ciężką atmosferą i przygnębiającą wizją świata; dostałem średnio wciągającą historię kryminalną, która niczym nie zaskakuje, razi natomiast rozmaitymi absurdami i postaciami tworzonymi na kolanie. Polecam tylko zapalonym miłośnikom historii, bo przeciętny czytelnik raczej nie znajdzie tutaj nic interesującego.

Tytuł: Vaterland [Fatherland]
Autor: Robert Harris
Wydawca: Książnica
Stron: 364
Rok wydania: 2008
Ocena: 3-

Dziękujemy Wydawnicwu Książnica za egzemplarz książki do recenzji.

Ravandil Opublikowane przez:

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.