Strzygonia: Dziedzictwo krwi – recenzja książki

strzygoniadziedzictwokrwiOd czasu do czasu, w odmętach literatury, zdarza mi się natrafić na pozycje genialne, zapierające dech w piersiach i zmuszające do spijania ze stron każdego słowa. Czy Strzygonia do nich należy?

Pierwsze 150 stron tej książki jest najprawdziwszą katorgą dla czytelnika! Autor zarzuca nas tłumem postaci, z których większość nie wyjdzie poza rolę statystów, ale musimy szczegółowo poznać ich wygląd, historię rodu do trzeciego pokolenia wstecz i charakter. Jakby tego było mało, nierzadko mają oni po kilka imion (upraszczam dla przejrzystości), używanych zamiennie przez narratora. Nie do końca wiadomo, skąd to całe zamieszanie się wzięło i dokąd zmierza? Stopniowo, powolutku, pewne rzeczy zostają wyjaśnione, ale zanim do tego dojdzie, trzeba przedzierać się po omacku. Satysfakcjonujące? Czasami. Irytujące? Jak diabli. Każdy sięgający po tę książkę dla rozrywki, już na dobry początek dostaje kułakiem w zęby i potrzeba naprawdę dużo samozaparcia, żeby przedrzeć się przez zakamarki treści, i jeszcze coś z tego zapamiętać.

Kiedy jednak fabuła się rozwinie, może przypaść do gustu. Mam przy tym poważne problemy, z napisaniem czegoś na jej temat, bez wgłębiania się w szczegóły, bo odnoszę wrażenie, że w ten sposób niepotrzebnie odpłynąłbym w dygresje. Jest tu kilka wątków przeplatających się swobodnie i zręcznie poprowadzonych, ale nie są zbytnio odkrywcze. Zasadnicza część powieści opiera się na historii Balladyny, którą znamy z tekstu Słowackiego. Mrugowski rozwija koncept, modyfikuje i dopasowuje do swoich potrzeb, na tych fundamentach, stawiając całą resztę. Szkoda tylko, że właśnie ten zapożyczony koncept wyszedł mu najlepiej. Wszystko opisane wcześniej, sprawia wrażenie pisanego bez przemyśleń, aby przejść do właściwej historii. W efekcie, mamy tu jeszcze pałającego żądzą zemsty Popiela, wędrującego po lasach z bandą Frankończyków. Mamy Czestrę, który knuje jakieś niezrozumiałe intrygi za plecami swojego mocodawcy. Jest masa istot z ludowych baśni i legend, plączących się po okolicy bez ładu i składu, od czasu do czasu zabijających ludzi bez wyraźnej przyczyny (i dziwnym trafem zawsze w okolicy Czestry). Najważniejszym wątkiem jest wątek o półsierocie, niezbyt rozgarniętym chłopaku imieniem Nyjan. Tytuł książki pozwala przypuszczać, że dzieciak jest jej głównym bohaterem, ale przez większość czasu, pojawia się tylko epizodycznie i jest tak niemiłosiernie głupi, pomimo mocy, którą w sobie nosi, że aż żal poświęconego na niego papieru. W okolicach pięćsetnej strony, nagle przechodzi transformację z patałacha w Terminatora i zaczyna pokazywać wszystkim, kto tu rządzi? Od tego momentu, ilość wątków drastycznie spada, stają się sensowniejsze i lepiej opisane. No i… książka się kończy.

Do listy zarzutów dodałbym jeszcze nadużywanie chwytu z prezentowaniem postaci, będących czym innym niż są w rzeczywistości. Jak na przykład w chwili, gdy Czestra schwytał młodego wilkołaczka, który po jakimś czasie, okazuje się być niemiłosiernie brudnym Nyjanem. Nie powiem, czasem trzeba zawrócić w głowie czytelnikowi i zmusić go do zweryfikowania swoich wyobrażeń jakiegoś bohatera czy wydarzenia, ale kiedy taki zabieg stosuje się, co kilkadziesiąt stron, zaczyna być bardzo męczący. Nie wspomnę już o tym, że jest to nudne, bo prędzej czy później, wiadomo już, czego się spodziewać i potencjalne zaskoczenie nim już nie jest. Mrugowski irytował mnie też żartami. Właściwie, każda próba rozluźnienia atmosfery, to znany suchar z długą brodą. Pojawiło się nawet nieśmiertelne pierdnięcie, przerywające nagle zapadłą ciszę.

Pomimo tych wszystkich mankamentów, przebrnąwszy przez początkowy chaos, czyta się tę książkę zaskakująco sprawnie. Jako preludium, przedstawienie bohatera, jestem skłonny je zaakceptować. Mam przy tym szczerą nadzieję, że następczyni będzie lepsza i rozkręci się dużo lepiej. Niebagatelną zaletą Strzygoni jest osadzenie fabuły, w raczej niepopularnym, choć dającym ogromne możliwości interpretacyjne, okresie. Mrugowski potrafi ten okres wykorzystać, przykuwając podania w rzeczywistość, zachowując jednak wiarygodność wydarzeń. Archaizując język, ułatwia czytelnikowi zanurzenie się w ten świat, a mniej więcej następuje to od połowy książki. Jednakże kiedy w końcu wiadomo, o co w tym wszystkim chodzi i do czego to zmierza, całość robi się nawet wciągająca. Aczkolwiek, pozostaje sporo mankamentów, ale przynajmniej książka zaczyna z czytelnikiem współpracować, zamiast z nim walczyć.

Podsumowując, jeśli ktoś jest spragniony podobnych klimatów, warto spróbować. Na rynku brakuje autorów pokroju Mrugowskiego, sięgających swojskich, słowiańskich korzeni. Dla pozostałych będzie to jednak przeciętna, nie zapadająca w pamięć historia. Brakuje tutaj jakiegoś charakterystycznego elementu, a postacie są za mało wyraziste, żeby zwracać na siebie uwagę. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że kolejne pozycje, opowiadające losy Strzygoni rozwiną się w dobrym kierunku.

Tytuł: Strzygonia: Dziedzictwo krwi
Seria: Strzygonia, tom 1
Autor: Sławomir Mrugowski
Wydawca: Fabryka Słów
Rok: 2012
Stron: 656
Ocena: 3
Oso Opublikowane przez:

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.