Wicher śmierci: Imperium – recenzja

wichersmierciRedakcja rzuciła mnie na głęboką wodę – otrzymałem do zrecenzowania nową opowieść Stevena Eriksona, z którego książkami nie miałem wcześniej styczności. Czy Wicher śmierci pozytywnie mnie zaskoczył, czy wręcz przeciwnie, zniechęcił do epickiej wizji fantasy autora? W tej recenzji postaram się jak najtrafniej odpowiedzieć na to pytanie.

Pierwsze wrażenie

Opasłą, pięćsetstronicową książkę zdobi okładka przedstawiająca białowłosego wojownika na tle ośnieżonych szczytów. Jak śmiem przypuszczać, przedstawia ona jednego z głównych bohaterów, Silchasa Ruina. Jednak zamiast przyciągać, odpycha swoją giętkością i brakiem wytrzymałości – po dwóch tygodniach domowego użytku rogi się pozaginały, a sama okładka zaczęła się powoli odklejać.

Na papier nie będę narzekał. Nie będę również go chwalił. Jest po prostu przeciętny. Miałem okazję czytać książki wydrukowane na lepszym i przyjemniejszym w dotyku papierze.

Pierwsze strony zawierają mapę Imperium Letheru i sąsiadujących z nim krain. Niestety, nie została ona przygotowana najlepiej, co w połączeniu z wieloma egzotycznymi nazwami własnymi i brakiem legendy, nie daje dobrego rezultatu.

Po mapie mamy rzecz bardziej przydatną – spis bohaterów wraz z podziałem na grupy i kilkusłownym opisem dramatis personae. Spis ten przydaje się zwłaszcza wtedy, gdy zaczynamy gubić się w imionach lub fabule – co zdarzało mi się nadzwyczaj często z powodu dużej ilości wątków i bohaterów.

Drugie wrażenie

Autor przenosi nas do Imperium Letheryjskiego, kolosa chwiejącego się na glinianych nogach. Sam cesarz, będący marionetką boga, popada w obłęd, widząc otaczające go spiski. Władzę próbuje przejąć przekupny kanclerz Triban Gnol, wspomagany przez wszędobylskich agentów i pochlebców. Tajna policja imperialna sieje terror wśród obywateli. Sytuacji nie polepsza fakt pojawienia się legendarnego wojownika, Czerwonej Maski, który zamierza poprowadzić armię plemion przeciw Imperium. Z upadającego Letheru ucieka grupa uchodźców, w skład której wchodzi Fear Sengar, próbujący uratować swojego brata, cesarza, a także Silchas Ruin. Obydwoje poszukują duszy Scabandariego Krwawookiego, która może uratować cesarza albo ugasić żądzę zemsty Silchasa.

Jak można zauważyć, fabuła jest wielowątkowa i skonstruowana z ogromnym rozmachem. Wątki spójnie tworzą jedną, wielką całość, raz po raz się przeplatając. Jedynie na początku czytelnik może mieć problemy z ogarnięciem całej akcji i wszystkich nazw pojawiających się w książce.

Na pochwałę zasługuje fakt, że długie sceny są opisywane na zmianę z krótkimi. Nieraz mamy okazję obserwować akcję z punktu widzenia różnych osób, co tylko dodaje atrakcyjności przedstawianym wydarzeniom.

Do zalet opowieści zaliczam nietuzinkowe postacie. Najlepszym przykładem tego może być drużyna Silchasa Ruina, w skład której wchodzi: Fear Sengar, brat cesarza, sierota Imbryk, zbiegły niewolnik Udinaas, Wither, będący widmem cienia i poręczycielka Seren Pedac. Wspomniane postacie nie tworzą spójnego zespołu, lecz wybuchową mieszankę ludzi o sprzecznych celach i świa­to­po­glą­dzie. Często pomiędzy nimi dochodzi do konfliktów lub ciekawych wymian poglądów. Do najciekawszej, moim zdaniem, należy scena w rozdziale ósmym, gdy Udinaas przedstawia własną wizję epickiej opowieści o bohaterach i sługusach zła. Kończąc, postacie najlepiej podsumowuje wypowiedź tego samego bohatera: Po prostu wszyscy cierpimy z powodu tego, kim jesteśmy.

Wiele razy wspominanemu w tej recenzji bohaterowi, Silchasowi Ruinowi, postanowiłem poświęcić osobny akapit. Dlaczego? Wydaje mi się, że ponury, białowłosy albinos o nadludzkich umiejętnościach i parze magicznych mieczy, to nie najlepszy, a wręcz sztampowy pomysł. Na tle innych bohaterów Silchas Ruin stanowi duży kontrast.

Podsumowując, Wicher Śmierci to książka dobra, z pewnością starczająca na wiele jesiennych wieczorów. Momentami wciąga, momentami nudzi, ale czyta się ją przyjemnie, bez większych zgrzytów. Rozmach fabularny i ciekawi bohaterowie zasługują na pochwałę. Odpowiadając na pytanie z pierwszego akapitu, Wicher Śmierci nie zaskoczył mnie, ani nie zniechęcił do twórczości Stevena Eriksona. Otrzymałem w swe ręce solidny produkt, ani słaby, ani obdarzony przebłyskami geniuszu. Dlatego wystawiam czwórkę i zachęcam do przeczytania oraz wyrobienia sobie własnej opinii o tej książce.

Tytuł: Wicher Śmierci – Tom Pierwszy: Imperium
Autor: Steven Erikson
Wydawca: Wydawnictwo MAG
Rok wydania: 2007
Stron: 520
Ocena: 4
BLACKs Opublikowane przez:

3 komentarze

  1. gag
    30 października 2007
    Reply

    hm

    Recenzja ok, ale opiniowanie kolejnego tomu nie znajac poprzednich prowadzi do zlych wnioskow. Np. Ruin, ktory w wyrwanej z historii ksiazce faktycznie moze wydawac sie niezbyt sensowny, ludziom znajacym calosc cyklu jawi sie zupelnie inaczej. Pojedyncze tomy Malazu moga byc po prostu dobre. Cykl jako calosc jest genialny.

  2. BLACKs
    3 listopada 2007
    Reply

    hm^2

    Wiem, dlatego wspomniałem w pierwszym akapicie, że nie znam reszty twórczości Eriksona. Dlatego ta recenzja jest pisana z punktu widzenia osoby, która dostała tą książkę „na urodziny” :).

  3. Hocum
    6 grudnia 2007
    Reply

    błąd

    moze jestem jakims fanatykiem czy czyms podobnym ;), ale nigdy nie zaczynam czytac czego kolwiek od srodka.
    przeczytalem tonę roznych dzieł, jednych wielkich innych marnych, ale zawsze od 1 do 3 4 5 itd. A wogule to przystapic do czytania czegos takiego jak „Malazjanska kiega poległych” od tomu 7 to straszna porazka, szczegolnie dla krytyka.
    Niesamowity urok tej ksiazki to odkrywanie elementow ukladanki, kawalek po kawalku w kazdym tomie. niektore watki sa rozbite po calosci dziela. autor rzuca nas na gleboka wode juz w 1 tomie , pierwsze 100 stron to totalny chaos, nic ne wyjasnia, niczego nie tlumaczy. wszystkiego o swiecie i bohaterac dowiadujemy sie z akcji. historia swiata wyplywa powoli przez calosc opowiesci. a wzmianki do jakis tam zdazen : typu ktos, tam, kiedys, gdzis, cos zrobil. Wypływaja juz na poczatku. czyatsz i nagle zaskakujesz ze to co sie gdzies tam stalo to dlatego ze ten cos tam zrobil itak dalej. autor poprostu zaczyna opowiesc.
    to jest ksiazka dla czytajacych uwaznie i pamietajacych co sie dzieje. nie ktore czesci (pierwsze) czytalem juz po 3-4 razy. z niecierpliwoscia czekam na calosc, wtedy wezme 2tyg wolnego i zatone w swiecie Eriksona po uszy.

    tak recenzja to tak jak bys przeczytal pierwszy rozdzial Powrotu Króla i wydal opinie o calej tworczosci Tolkiena.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.