Parnassus – recenzja filmu

parnasus

Wielkie, głośne, kolorowe… nic

Na początku była zapowiedź. Zrobiła na mnie pozytywne wrażenie: nowy film w reżyserii jednego z Pythonów, absurdalne scenerie, groteskowe stroje i w końcu… obsada. Chęć zobaczenia niezatapialnego Toma Waitsa (którego uwielbiam za dokonania muzyczne oraz role w starszych filmach Jarmusha) i ulubieńca Tima Burtona – Johnny’ego Deppa – sprawiły, że z ogromnym entuzjazmem wybrałem się do kina na nowy film Terry’ego Gilliama.

Początek filmu nie zapowiadał klęski. Spodobał mi się nieco pokraczny, jednocześnie przerażający i śmieszny wóz tytułowego bohatera. Niemal magicznie, pojazd przeobraża się w scenę, na której rozgrywa się nie mniej oderwane od rzeczywistości przedstawianie, podczas którego ochotnicy są poddawani demonicznym próbom. Całej zabawie patronuje leciwy doktor Parnassus. Leciwy to może niewłaściwe określenie – doktor, dzięki paktowi zawartemu z diabłem, zyskał nieśmiertelność. Jednak, jak wiadomo, współpraca z Mefistem (jeśli naszą żoną nie jest pani Twardowska) nie może wyjść na dobre. Ceną nieśmiertelności ma być córka Parnassusa. Po uzyskaniu pełnoletniości (w tym wypadku szesnastu lat) musi przejść pod opiekę diabła.

Ot i cała, jakże nowatorska, fabuła. Na jej banalną konstrukcję mógłbym przymknąć oko, gdyby nie brak:

  • oczekiwanej absurdalnej konwencji,
  • dobrego rzemiosła filmowego, przejawiającego się we współgraniu kadrów, montażu i dopasowanej muzyki.

imgFilm jest słaby i pozbawiony nastroju. Nie pamiętam, kiedy czas spędzony w kinie tak mi się dłużył. Dodam, że uwielbiam typ specyficznej, refleksyjnej nudy. Lubię filmy, w których mało się dzieje. Filmy zadające pytania, zmuszające do wysiłku. Od filmów rozrywkowych oczekuję natomiast chwili naiwnej, ale wciągającej zabawy. Wiercenie się w fotelu i ocenianie architektury sali nie są mile widziane, a tym wypełniałem sobie czas w kinie.

Wracając do estetyki, absurd owszem był, ale w bardzo kiepskim wykonaniu. Bezcelowy, nieprzemyślany, sam dla siebie. Groteska gościła w zaledwie kilku ujęciach. Parnassusowi daleko do klasyki Cyrku czy też bardziej mrocznych wizji Burtona.

Muzyka? Pustka, najzwyczajniej jej nie pamiętam, widocznie była (o ile była) przeźroczysta, blada i bez wyrazu.

Część wizualna także nie zrobiła na mnie wielkiego wrażania. Ostatnia dekada obfitowała w produkcje nafaszerowane cyfrowymi fajerwerkami, dziś same efekty nie wystarczą, by stworzyć dobry film. W Parnassusie najzwyczajniej zabrakło dobrych zdjęć, kadrów, montażu.

hjiMimo wszystko czekałem na koniec filmu, licząc na jakieś odbicie od równi pochyłej. Okazało się, że na jej końcu znajduje się skarpa, a za nią przepaść, zwana rozczarowaniem bądź zażenowaniem.

Podtytuł filmu (człowiek, który oszukał diabła), będący jednocześnie jego hasłem reklamowym, obiecywał ciekawy zwrot akcji, intelektualną rozgrywkę, jak u Dicka. Okazał się on jednak sloganem bez pokrycia i oszustwem, którego ofiarą jest widz. Zakończenie deus ex machina, niedorzeczne, sztuczne, słabe i na siłę, niewynikające z ciągu fabularnego. Niby zaprawiony goryczą – ale niezmienne ckliwy – happy end.

Pozytywnym akcentem w filmie jest głos Toma Waitsa, ale taką przyjemność można serwować sobie z płyty CD, o wiele łatwiej i bez przerw na słabe sceny, które składają się na przeciętny film.

Tytuł: Parnassus: Człowiek, który oszukał diabła [Imaginarium of Doctor Parnassus]
Reżyseria: Terry Gilliam
Scenariusz: Terry Gilliam, Charles McKeown
Obsada: Heath Ledger, Christopher Plummer, Johnny Depp, Colin Farrell, Jude Law
Rok: 2009
Czas: 122 minuty
Ocena: 3=
Narmo Opublikowane przez:

2 komentarze

  1. Zosia
    22 stycznia 2010
    Reply

    poprawka

    Widać w tym momencie byłeś zafascynowany architekturą wnętrza kina, bo w trakcie filmu pokazane jest wyraźnie w jaki sposób Parnassus zyskał nieśmiertelność, a dopiero potem wyjaśnia się także dlaczego jest mu winien córkę – jest to spowodowane innym zakładem, a właściwie przysługą w wykonaniu diabła.

  2. Narmo
    23 stycznia 2010
    Reply

    odpowiedź dla Pani Zosi

    i… ?
    Pani Zosiu… nie wiem czy się śmiać, czy płakać?
    Chyba płakać – o zgrozo! Myślałem, że to oczywiste, elementarne i nie trzeba o tym pisać, ale postaram się uspokoić Panią, i Pani poczucie sprawiedliwości tym, że w każdym działaniu krytycznym musi pojawić się proces:

    poznanie->zrozumienie->krytyka

    Proszę mi wierzyć, czuję się nieco dotknięty, tym, że sugeruje Pani, iż BEZMYŚLNIE PRZEGAPILEM, coś co raczej trudno było przegapić (jakże podnoszącego artyzm tego dzieła). To PRZERAŻAJĄCE, że film mogłaby oceniać osoba, która była na nim, ale go nie oglądała!

    Uspokajam i popieram – upominajmy recenzentów – bo przecież mogli nie dotrzeć do trzeciego dna, tych skomplikowanych fabuł;)

    Jeszce raz uspokajam, na miarę moich skromnych możliwości poznawczych, starałem się nie przeoczyć tego drobnego faktu, o którym Pani wspomina, a o którym nie wspomniałem w recenzji – bo (tak dla przypomnienia) recenzja to nie streszczenie.

    Ale dziękuję za czujność.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.