Norweski dziennik, tom 1: Ucieczka

nor-dzien300Andrzej Pilipiuk wielkim literatem nie jest. Sprawę z tego zdaję sobie zarówno ja, jak i rzeczony autor. Posiada jednak pewien dar, dzięki któremu opowieści jakie snuje stają się gawędami, które śledzi się z zainteresowaniem i całkowicie tracąc poczucie upływającego czasu. I właśnie przez to jego dzieła trafiają do szerokiej rzeszy odbiorców. Z podobnych względów warto po nie sięgać.

„Norweski dziennik” jest zarazem najnowszym i najstarszym dziełem tego autora. Najnowszym, gdyż ukazał się przed kilkoma dniami, najstarszym zaś, gdyż pisane było od 1986 roku, czyli wieku w którym Wieszcz miał 12 lat. Po pewnych perturbacjach związanych z wydaniem pierwszego tomu przygód Tomasza Paczenko, które opóźnione było o ćwierć roku w stosunku do zapowiedzi Fabryki Słów, wreszcie dostałem go w swoje łapki i nie mieszkając przeczytałem.

Historia zawarta w tomie o podtytule „Ucieczka” opowiada o pewnym szesnastolatku, który wcześniej został odnaleziony przy wschodniej granicy Polski z rozbitą głową i amnezją pourazową. Niby nic szczególnego, ale smaczku wszystkiemu dodają dziwne zdolności młodzieńca, kocie źrenice oraz zainteresowanie jego osobą najprzeróżniejszych służb specjalnych…

I właśnie od takiej konfrontacji, z radzieckimi oficerami (akcja książki toczy się ponad dwie dekady temu), zaczyna się dzieło Pilipiuka. Kilka stron dalej następuje brawurowe odbicie bohatera oraz tytułowa ucieczka aż za koło podbiegunowe… A to dopiero początek historii.

Kto kojarzy inną prozę tego autora stwierdzi, że jest ona napisana podobnym językiem. Tym razem jednak narratorem jest główny bohater, co tylko pozytywnie odbija się na jej odbiorze. Dość chaotyczne opisy – nierzadko zmieniające się w połowie akapitu – oraz język opowieści są niezwykle sugestywne i wiarygodne, biorąc pod uwagę wiek Tomka.

Choć książka nie nudziła, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że była nieco przegadana. Przez wiele stron praktycznie nic nie wynikało z treści – przynajmniej w kontekście pierwszego tomu – ale mimo to czytało się znakomicie. Za to gdy już zaczynało się coś dziać, nie można było przerwać lektury. Wielokrotnie czytając dialogi bohatera z przyjaciółmi – zwłaszcza z wnukiem znanego bimbrownika i hieny cmentarnej, Maciejem Wędrowyczem – przypominała mi się proza Edmunda Niziurskiego, którego uważam za mistrza pisania o szkole i uczniach.

To ostatnie jest niewątpliwym atutem, w kontekście tego, że nie mamy tu do czynienia z „twardą” fantastyką, a prozą skierowaną bardziej do czytelnika w wieku bohaterów. UFO, rosyjscy monarchiści, szpiedzy i zemsty z użyciem materiałów wybuchowych to tylko elementy budzące zainteresowanie, a w dłuższej perspektywie może nawet bakcyla fantastyki.

Pierwszy tom „Norweskiego dziennika” rozbudza apetyty, lecz pozostawia wiele niedopowiedzeń. To nie jest starannie zaplanowana część większej całości, ale zwyczajnie fragment powieści, której ze względów ekonomicznych, jak podejrzewam, nie dało się wydać razem… Czytanie „Ucieczki” jest więc jak czytanie pierwszego rozdziału – coś nam to mówi, ale to dopiero początek dłuższej historii.

Osobną kwestią, jakiej nie wypada pominąć, jest samo wydanie. Pomijając już wspomniane opóźnienie, w oczy rzucają się błędy, które umknęły podczas redakcji i korekty tekstu, a także niedbałość przy oddzielaniu od siebie kolejnych wpisów do tego dziennika. Na dokładkę ilustracje – całkiem ładne zresztą – umieszczone były za wcześnie, zdradzając czytelnikowi dalszy ciąg opowieści.

Niemniej pozycję tę uważam za bardzo dobrą i przyjemną lekturę, którą śmiało można polecić każdemu – a w szczególności tym, do których jest adresowana, czyli młodym czytelnikom nie czującym jeszcze większego pociągu do fantastyki. Nie wątpię jednak, że nawet starsi znajdą w niej coś dla siebie i przerzucą ostatnie strony z zainteresowaniem i chęcią sięgnięcia po kolejne tomy.

Tytuł: Norweski dziennik, tom 1: Ucieczka
Autor: Andrzej Pilipiuk
Wydawca: Fabryka Słów
Rok wydania: 2005
Stron: 356
Ocena: 5
BAZYL Opublikowane przez:

Zaczął od tekstowego Hobbita na Commodore 64, a potem poszło już z górki. O tamtej pory przebił się przez wszystkie chyba rodzaje fantastyki – i nie przestaje drążyć tematu dalej.

4 komentarze

  1. BAZYL
    20 sierpnia 2005
    Reply

    Hmm…

    Nie wiem czy to przebija przez moją recenzję, ale czuję niedosyt po przeczytaniu tej powieści…

  2. Srara Bazylowa
    21 sierpnia 2005
    Reply

    Slinka mi cieknie

    A ja jeszcze nie czytałam ,ale po recenzji Bazyla już mi ślinka kapie jak do wszystkiego co juz przeczytałam,Juz mam niedosyt ,ale jeszcze muszę poczekać,szkoda,

  3. Francis de Murbery
    22 sierpnia 2005
    Reply

    Kurcze

    Znowu przepadnie kasa na kino i chodzenie do baru, trudno i tak kupie bo A.P. pisze całkiem fajnie.

  4. behemot
    25 sierpnia 2005
    Reply

    ……..

    Jesli ksiazka Pilipiuka jest tak dobra jak recenzja Bazyla to lece do ksiegarni wydac forse a potem zabieram sie za czytanie….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.