Luna to surowa pani – recenzja książki

luna

Luna to surowa pani Roberta A. Heinleina, polskim czytelnikom znanego najbardziej z Żołnierzy kosmosu, jest niezwykle interesującą książką science fiction łączącą w sobie wszystko to, co lubię w gatunku. Jest sztuczna inteligencja, są wielowymiarowe postacie i polityka. Nie oznacza to, że Luna staje się automatycznie sztampowa. Bo, ku memu zdziwieniu, ta książka to przede wszystkim świetnie przedstawiona rewolucja na skalę międzyplanetarną.

Jeżeli ktoś oczekuje, że Luna przedstawi historię zbuntowanego robota/wyzwolenia więźniów na kolonii karnej/wielkiej wojny w kosmosie to może łatwo się zawieść. To książka o rewolucji z punktu widzenia jej głównego prowodyra, a raczej jednego z głównych prowodyrów. To również książka o zbuntowanym komputerze. I o kolonizacji, z jej zaletami, wadami oraz codziennością. Przede wszystkim zaś jest to opowieść o relacjach między barwnymi postaciami, które postanawiają wyzwolić swoją ojczyznę od protekcji Ziemi w sposób stosunkowo bezkrwawy, nawet kosztem kłamstwa, propagandy i niszczenia życia Ziemian.

Luna jest powieścią napisaną w sposób niepospolity – główny narrator książki, inżynier Manuel, opowiada czytelnikom całą historię nie szczędząc dygresji, przemilczeń, czy streszczeń wydarzeń, które co prawda są ważne, ale go denerwowały. Często skacze z wątku na wątek, ale nigdy nie robi tego bezmyślnie – przedstawia naraz wydarzenia związane z rewolucją, fakty dotyczące nietypowego sposobu życia na Księżycu, własne przemyślenia i odczucia. Towarzyszą mu dwie inne ważne postacie – profesor Bernardo de la Paz, kunsztownie wykreowany bohater o ogromnej wiedzy, spokoju i inteligencji oraz porywcza i piękna Wyoming, a także… Mike, superkomputer, który osiągnął samoświadomość i postanowił się ujawnić Manowi, jak nazywa on Manuela.

Mike kradnie tę książkę. Jest bystry, zabawny, ludzki na swój dziwny sposób, ma charakterystyczne odzywki (kończenie zdań do Manuela słowem Man ma cholerny urok), stale analizuje, kombinuje, ma chore poczucie humoru oraz lubi, gdy coś się dzieje. Jest nieskończenie mądry, inteligentny lecz również niebezpieczny, ale wbrew pozorom nie zmienia zbyt często frontów. Bo lubi rozwijać się wśród przyjaciół.

Oprócz wciągającej fabuły, doskonałych dialogów, czy bogatego języka autora, Luna to również książka wizjonerska i analizująca. Analizująca wizję małżeństwa, analizująca społeczeństwo, stojąca w opozycji do pro-militarnych Żołnierzy kosmosu, głęboka, ale lekka, rozrywkowa, ale pouczająca. Warto podkreślić, że Heinlein wrzucił ogrom akcji na każdą stronę książki – tutaj praktycznie ciągle coś się dzieje, a prawie każdy rozdział kończy się w interesującym momencie, co w połączeniu z niezłą objętością powieści powoduje… lekki nadmiar wrażeń. I podziw, że mimo wszystko nie mamy tutaj chaosu w narracji, a chronologia wydarzeń jest jasna i dobrze przedstawiona. Nawet postacie drugo- i dalszoplanowe są mocno zarysowane i wyróżniają się cechami, dzięki którym je pamiętamy.

Luny wstyd nie znać. To książka idealnie prezentująca największe zalety tego medium – wizjonerstwo, wchodzenie w skórę innej postaci, dokładne poznanie wizji świata jej oczami, przeniesienie się w dalekie miejsce, przyswojenie wielu nowych informacji oraz punktów widzenia. Nie wyobrażam sobie przeniesienia jej na dobry film, serial, komiks lub grę wideo. Pomimo upływających lat, ogromnej ilości nowych dzieł gatunku, czy wreszcie przemaglowania przez kulturę na wszystkie sposoby kilku spośród problemów poruszanych przez Lunę, książka trzyma się wprost fantastycznie. Polecam!

Tytuł: Luna to surowa pani
Autor: Robert A. Heinlein
Wydawca: Rebis
Rok: 1992
Stron: 378
Ocena: 5
Pita Opublikowane przez:

Kocha gry wideo, książki, komiksy i inne przejawy eskapizmu. Chciałby znać Hokuto Shinkena. Najmądrzejszy kolega BAZYLa.

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.