Kawał flaka wilkołaka

– Aaa… aaa… aaa… – zanucił elf. Rumkajs zbladł. Drżącą ręką sięgnął po flakonik.

– Jesteś pewien, że to bezpieczne? – zapytał. Alchemik tylko skinął głową – przecież nie będzie kłamał…

Ciągle nie do końca przekonany kapłan rozejrzał się na boki. Jego towarzysze z nieukrywaną ciekawością spoglądali na niego. Nawet krasnolud Byzdrymonir zamarł z odkorkowaną butelką w swojej wielkiej, sękatej łapie.

„Panie, miej w opiece sługę swego…” – pomyślał człowiek i wypił czerwonawy płyn. Gorzki. Niedobry.

Sztajnajn aż pisnął z radości, zatarł ręce i wbił wzrok w kolegę.

– I jak? I jak? – zapytał szybko, tak jakby ktoś inny niż on sam wiedział czym może się skończyć spożycie mikstury. W odpowiedzi Rumkajs pogładził się po łysinie; tak jakby spodziewał się, że środek zadziała natychmiast. I westchnął.

– Nijak! – rzekł w końcu. Jego towarzysze wydawali się być co najmniej zawiedzeni, że nic się nie stało. Że nawet go nie pokręciło!

– Zaaaczynam wątpić w twoooje umieeejętności – niby mimochodem wydusił wojownik do alchemika. Półelf wzruszył ramionami. On też spodziewał się czegoś więcej; na przykład ataku drgawek, czy wzdęcia…

Tok jego myśli przerwało nieśmiałe stukanie do wrót izby w której się znajdowali. Wyraźnie rozczarowany hobbit ożywił się.

– Wlaz! – uprzejmie zawołał Rumkajs. Chwilę później drzwi rozwarły się a w powstałej szparze ukazała się bujna czupryna pachołka, jaki został przydzielony przyjaciołom przez właściciela tej posiadłości. Jego wzrok skupiony był na małym barbarzyńcy, który widząc go, aż poderwał się z miejsca… Niestety dobrze znający towarzysza Byzdrymonir w porę chwycił go za kołnierz i w ten sposób powstrzymał przed rozpoczęciem kolejnej serii „zabaw” w wyniku których pachołek już nabawił się rozstrojenia nerwów.

– Mój Pan prosi na wieczerzę… – wyjąkał sługa. I chwilę potem uciekł.

Krasnolud przełknął ślinę i spojrzał kątem oka na flaszkę, którą trzymał w rękach. Była pusta – gospodarz najwyraźniej miał doskonałe wyczucie odpowiedniej chwili… Na wszelki wypadek zerknął na człowieka.

– No panowie! – chyba nie pozwolimy na to, żeby tan Rondell na nas czekał! – na to jego towarzysze tylko czekali – z błyskami ognia w oczach i okrzykiem bojowym na ustach („Żarcie! Żarcie! Żarcie!”) rzucili się w kierunku sali jadalnej.


Tan Rondell spojrzał uważnie na swoich gości. Dość dziwna kompania.

Łysy jak kolano człowiek, dobijający sześćdziesiątki, o nieco rozbieganym spojrzeniu i dziwnych, niespokojnych ruchach rąk… Wyglądał dość żałośnie, ale bił od niego jakiś majestat. Nie wiadomo dlaczego cała reszta traktowała go jak swojego przywódcę. Może to ten prujący się symbol srebrnego kielicha na przedzie jego szaty? Co on wyprawia z tym widelcem?!

Krasnolud. Hmm… Kawał chłopa. Chyba nie czuje się zbyt dobrze. Ciągle potrąca jakieś półmiski i kielichy. Chociaż apetyt ma… Może nie zabraknie mi wina…

A ten z poplamionymi i nadpalonymi rękawami szaty, jest jakiś dziwny. Ale półelfy są dziwne… Ni to elf, ni człowiek… Dlaczego on miesza te trunki??? Nie smakują mu? I dlaczego wino w jego kielichu zaczyna wrzeć i kopcić?

Elf – straszny chudzielec – nawet jak na elfa. Ciągle milczy, choć podobno jest artystą… Ale może to i lepiej, ludzie w wiosce nadal się płoszą jak zobaczą jakiegoś obcego elfa! Nie wygląda źle, tylko te wielkie i wiecznie wilgotne oczy…

I ten młodzieniec. Bardzo uroczy. Grzeczny i ułożony. Gdyby jeszcze zechciał spożywać posiłki przy pomocy sztućców… albo chociaż rąk!

Ale na pewno sobie poradzą… Chłopi mówią o nich niestworzone rzeczy. Jeżeli choć w niewielkim stopniu są one prawdziwe, to z pewnością rozwiążą ten problem…

Szlachcic wstał. Wziąwszy w swą smukłą dłoń niewielką srebrną łyżeczkę począł nią uderzać w zdobiony puchar stojący przed nim. I nawet na chwilę się uciszyło. Ale sekundę później goście przyłączyli się do dziwacznej zabawy i zaczęli uderzać tym co akurat mieli pod ręką w najróżniejsze przedmioty znajdujące się na stole. Rondell chwycił się za głowę. Nie! Tylko nie to!

W tej samej chwili wrota do sali otworzyły się i do środka wbiegli zwabieni hałasem gwardziści. Dopadli do siedzącego najbliżej niziołka (on też zachowywał się najgłośniej) i… chwilę później cała trójka leżała pod ścianą – rozbrojona i masująca co bardziej bolące części ciała… Nad nimi stał, nawet nie zdyszany hobbit. Swoimi niewinnymi oczkami spojrzał na gospodarza.

– Co z nimi zrobić? – pisnął.

Szlachcic tylko przełknął ślinę. Dobrzy są. Trzeba im przyznać.

– Puść ich… To moja straż przyboczna… – wystękał. Mały człowieczek tylko wzruszył ramionami i wrócił do przerwanego posiłku.

Jako, że po tym incydencie na chwilę się uciszyło, gospodarz postanowił wykorzystać nadarzająca się okazję.

– Moi dzielni przyjaciele! – rozpoczął. – Zaprosiłem was tutaj, ponieważ dotarły do mnie słuchy o waszym męstwie, waleczności i talencie do odprawiania z tego świata wszelkiej maści plugastw i potworów…

Rumkajs przerwał mu gestem trzymającej srebrną łyżeczkę dłoni (nadal się nią bawił).

– Przepraszam że ci przerwę, panie, ale mam mała prośbę… Twoi słudzy chyba pomylili się licząc sztućce i przez przypadek najpewniej zapomnieli wyposażyć mnie w widelec… Czy mógłbyś kazać pachołkowi…

Szlachcic nakazał stojącemu w pobliżu słudze dostarczenie brakującego przedmiotu i podjął przerwany wątek.

– I jak pewnie nietrudno się domyślić, postanowiłem prosić was, szlachetni rycerze, o pomoc w rozwiązaniu męczącego mnie problemu… Oczywiście zostaniecie hojnie wynagrodzeni…

– I-ile? – jak zwykle rzeczowo zapytał Capsel.

– Na pewno się zgodzimy w kwestii zapłaty… Na początek pięć tysięcy złotych monet i drugie tyle po wykonani zadania…

Rumkajs zaczął w głowie kalkulować za co elf może proponować tyle kasy. Ale jakoś nic mu do głowy nie przychodziło. Krasnolud za to szybko zaczął przeliczać jak długo można by za to pić, ale szybko się pomylił, bo leżąca na półmisku przepiórka zaczęła się na niego patrzyć… Zresztą trzy pozostałe również…

– A jakie jest nasze zadanie? – zainteresował się milczący dotąd alchemik.

– No cóż. Przyznam, że nie należy do najprostszych. Otóż w moich włościach ostatnio pojawił się okropny mężozwierz, który płoszy bydło, napada na niewiasty i śmieje się z pacholąt! A jakby tego było mało, to ostatnio nawet zanieczyścił nam studnię! Musicie coś z nim zrobić!

– Ubiiić?

– Najlepiej!

– Werk! – wrzasnął Kypisek.

– Rozumiem to jako zgodę… – stwierdził tan Rondell wpatrując się w ewolucje Byzdrymonira próbującego widelcem trafić w leżącą przed nim pieczoną przepiórkę. I chyba nie w celach konsumpcyjnych, o czym świadczył płat piany na ustach i dziki obłęd w oczach…

– Oczywiście – zaznaczył Sztajnajn – oprócz zapłaty musisz udostępnić nam jakieś pomieszczenie na pracownię i dostarczyć wszystkie składniki potrzebne do wytworzenia odpowiednich preparatów…

– Oczywiście… – szlachcic rękawem otarł brunatną kroplę, która opadła na jego policzek chwilę po tym jak wojownik jednym uderzeniem widelca przebił na wylot pieczonego ptaka wzbijając przy tym fontannę pachnącego ziołami sosu…

– I do piiiwnicy z truu… – zaczął coś mówić krasnolud, ale w słowo wepchnął mu się kapłan:

– Oczywiście teraz musimy udać się już na spoczynek, aby jutro, pełni nowych sił zacząć przygotowania do walki z tym… mężozwierzem – wstał powodując tym dziwny odgłos brzęku metalu. – Dlatego wybacz nam, panie, ale teraz cię opuścimy…

Gdzieś w oddali ze ściśniętego gardła jakiejś bestii wydarł się przeraźliwy i złowrogi ryk. Tylko naprawdę nieliczni potrafią rozpoznać w tym skowycie zew jednego z bardziej szalonych i nieobliczalnych bóstw, jakie zrodziła ta ziemia… Zew półboga Wuotana! Tylko nieliczni także potrafią rozpoznać w nim sygnał do rozpoczęcia jedynej nocy poświęconej Wuotanowi. Nocy Dzikich Łowów…

Wychodzą oni wówczas ze swych siedzib i wiedzeni jakimś wewnętrznym instynktem udają się w mroczne i pełne grozy puszcze, aby tam, na łysych, samotnych polanach czekać na Dzikiego Łowcę pędzącego po zimowym nieboskłonie na ośmionogim wierzchowcu. Kiedy nadchodzi – przyłączają się do jego pochodu i ruszają czcić tę najdłuższą noc w roku…

Brodząc bosymi stopami w śniegu niewielka postać wolno ruszyła w stronę przeciwną do miejsca, gdzie słońce w tej właśnie chwili stykało się z horyzontem. W jego pomarańczowym blasku niewiele można było ujrzeć, ale sądząc z budowy, wędrowiec nie mógł być zwykłym dzieckiem. O ile nim był… Nie krył się. Ale mimo to po kilku chwilach, zupełnie przez nikogo nie zauważony dotarł do ciemnej ściany lasu. I znikł pomiędzy drzewami…


Sen Rumkajsa był bardzo niespokojny. Kapłan ciągle pocił się i co chwilę budził z gorąca. Jeszcze zanim dobrze zasnął zrzucił z posłania grubą derkę, która przecież nigdy dotąd w pełni nie chroniła go przed wpadającymi przez szpary w oknach mroźnymi podmuchami. Lecz mimo to nie mógł spać.

Jeszcze na kilka chwil przed tym dziwnym przypływem gorąca czuł swędzenie na całej niemal powierzchni swojego ciała. Potworna tortura… W pewnym momencie stwierdził nawet, że nie czuje już zmęczenia po dniu w całości spędzonym na przygotowaniach do spotkania z mężozwierzem. Wolno zsunął się z posłania i podszedł do okna. Pchnął je.

Spodziewał się uderzenia mroźnego powietrza na twarzy, ale niczego takiego nie poczuł. Stwierdził za to, że teraz oddycha mu się łatwiej niż dotąd. Lekko pochylił się do przodu, zwinął usta w rulonik i wciągnął z sykiem powietrze do wnętrza swoich płuc. Przypływ tlenu podziałał ja narkotyk – jego starczy umysł na chwilę osiągnął stan omdlenia, człowiek się zachwiał i wypadł przez okienną ramę.

Lądowanie było twarde i bolesne. Na szczęście zakończyło się szybko i bez większych obrażeń. Kapłan zebrał się ze śniegu i otrzepał. Nie czuł chłodu, zapragnął za to odnaleźć swoją pasiastą szlafmycę, która podczas krótkiego lotu zsunęła mu się z głowy. Nie znalazł. Klnąc w duchu tak jak zupełnie nie przystoi kapłanowi postanowił urządzić sobie małą przechadzkę. Naprawdę przebywanie na zewnątrz przynosiło mu sporo ulgi w porównaniu z męczarnią jaką przeżywał w izbie.

Wybierając kierunek na chybił-chybił opuścił teren posiadłości tana Rondella i skierował się w stronę wsi. Po przejściu kilkuset metrów zaczął podejrzewać że coś z nim jest nie tak. Czuł, że coś krępuje jego ruchy… Kiedy doszedł do pierwszej z chałup stwierdził, że rzeczywiście ma trudności w wykonaniu pełnego kroku – coś plącze mu się pod nogami. Odgarnął jedną ręką zasłaniające mu widok gęste kłaki, nic dziwnego jednak nie zauważył. Kudłatą dłonią podrapał się po lśniącej w księżycowym świetle łysinie… Dziwne!

Jego rozważania przerwał pełen życia i radości wrzask:

– Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!

W pierwszej chwili pomyślał, że może to Capsel znowu poza domem, w plenerze ćwiczy swoje pieśni, szybko jednak inny krzyk wszystko wyjaśnił…

– Wynocha stąd paskudo psebzydła! – w drzwiach chaty stał niestary jeszcze wieśniok. W dłoniach miał gotową do strzału kuszę. – Znowu tu psysłeś mi babę strasyć! Zmykaj stąd bo psami poscuję!

Rumkajs chciał coś powiedzieć ale w jednej chwili poczuł w udzie bolesne ukłucie, a rękach wieśnioka zmaterializowała się siekiera. Nie w ciemię bity człowiek podjął jedyną słuszną w tej sytuacji decyzję, to znaczy szybko odwrócił się i potykając o swoje własne długaśne owłosienie biegiem zaczął się oddalać. Za sobą jeszcze przez dłuższą chwilę słyszał miejscowe przekleństwa i inne wulgaryzmy.

Kiedy dotarł do swojej komnaty (dostał się do niej przez okno) zaczął ponownie zastanawiać się nad minionymi wydarzeniami. Nic jednak nie wydumał. Dopiero nad samym ranem, kiedy włosy, które wyrosły mu na dłoni nie pozwoliły wygodnie dłubać w nosie, stwierdził – ze zdziwieniem oczywiście – że całe jego ciało pokryte jest gęstą i skundloną sierścią. Nie mniejszym zdziwieniem było stwierdzenie przez niego faktu, że mikstura Sztajnajna – chyba pierwsza w życiu – naprawdę zadziałała. Lustro jednak z całą swoją brutalnością pokazało, że całe jego ciało pokryte jest włosiem. Całe z wyjątkiem czubka głowy…

Kiedy pogodził się już z tym faktem, zaczął przerzucać pożółkłe stronice jednej ze swoich ksiąg i wczytywać się w zaklęcia. Może znajdzie coś co mu pomoże. Znał kiedyś maga, który podał mu zaklęcie „na wszystko”, tylko co to był za czar? Firebol czy jakoś tak…


Następnego dnia, z samego rana tan Rondell poprosił swoich gości na naradę. Capsel, Byzdrymonir i Sztajnajn pojawili się szybko. Trochę im jednak czasu zeszło na oczekiwaniach na resztę przyjaciół. Kolejny zjawił się Kypisek z podwiązanym ramieniem i wielkim siniakiem pod okiem. Kiedy wszedł do sali, spojrzał tylko przelotnie na kompanów i zajął miejsce na boczku…

Jakiś czas potem przyszedł i kapłan. W dźwięku pobrzękiwań jakiegoś metalu, kulejąc na jedną nogę i śmierdząc czymś jakby palonymi włosami wszedł do sali. Skłonił się przed gospodarzem (wywołało to dziwaczny grymas na jego zaczerwienionej twarzy) i również zajął miejsce.

– Wezwałem was tutaj – zaczął szlachcic – ponieważ ostatniej nocy potwór ponownie zaatakował. Stary Joncek twierdzi, że postrzelił bestię w nogę – Rumkajs krawędzią szaty przykrył wystający mu z uda kawałek bełta i skiną głową ze zrozumieniem. – Poza tym kowal podobno poszczuł go swoim psem, który przytargał potem w pysku kawałki sierści, co również może świadczyć o tym, że potwór oberwał…

Na wspomnienie psa Kypisek aż pisnął, ale raczej żałośnie. Miał wiele szczęścia, że udało mu się schronić na drzewie, jeszcze zanim pies rozszarpał go na strzępy. Tam poczekał do czasu aż przybierze swoją naturalną postać. Oj ciężkie jest życie berserkera…

– Dlatego – kontynuował Rondell – uważam, że najbliższa noc to najlepszy czas na rozprawienie się z bestią raz na zawsze!

Rumkajs zbladł. Nic jednak nie powiedział. Ponownie tylko skinął głową – raczej z rezygnacją niż zapałem. Zdaje się, że czeka go kolejna nieprzespana noc.


Ta noc nie była taka jak inne. To znaczy była, ale oprócz tego działy się dziwne rzeczy, które tworzyły bardzo niesamowity nastrój. Na przykład taki dźwięk pobrzękiwania metalu, który jak cień snuł się za drużyną…

– Cooo taaak dzwoooni? – nie wytrzymał krasnolud.

Rumkajs stanął. Przestało dzwonić. Wzruszył ramionami – znowu brzęki.

– Nie wiem! To nie ja!

Nie wdając się w dłuższą dyskusję ruszyli dalej. Oczywiście dźwięki nie zamilkły. Mieszkańcy sioła zostali uprzedzeni o nocnej eskapadzie. Dlatego teraz wszędzie było cicho i niesamowicie…

Rumkajs pomyślał, że na pewno są obserwowani.

– Z pewnością myślisz, że jesteśmy obserwowani – powiedział Sztajnajn do Kypiska. Capsel potwierdził skinieniem głowy.

– Nooo! – rzekł Krasnolud i pociągnął z manierki.

Szli dalej w milczeniu. Podobno najczęściej widywano mężozwierza w pobliżu cmentarza. Kypisek wzdrygnął się, gdy o tym usłyszał. Nie ze strachu. Przypomniało mu się spotkanie z pieskiem kowala…

Po kilku minutach drogi dotarli na miejsce. Rozejrzeli się niespokojnie na boki. Nikogo.

– T-to m-może już so-obie pójdzie-emy?

– Werk!

– Tak to zdecydowanie najlepszy pomysł – zgodził się półelf. – Nikogo tutaj nie ma…

Nie zwlekając udali się z powrotem. Nie uszli kilku kroków gdy hobbit zatrzymał się. Parsknął przez nos i odwrócił się nerwowo. Obawa udzieliła się jego towarzyszom. Spojrzeli w stronę, w którą patrzył mały barbarzyńca.

Wtedy w świetle miesiąca ujrzeli wielką kudłatą bestię. Szczerzyła ona zęby w dzikim grymasie, a oczy słały ku nim zielone, złowrogie błyski.

Jak na komendę towarzysze rzucili się… do ucieczki. Jeden przez drugiego, wpadając na drzewa i nawzajem się potrącając rwali biegiem w kierunku posiadłości Rondella. Bestia z złowrogim rykiem pędziła za nimi. Elfowi zdawało się nawet, że słyszy co pod nosem ryczy potwór:

– Ja kudłaty-durnowaty nie wiedziałem co to „taty”…

Niestety nie wszyscy mieli równe szanse ucieczki. Ciągle kulejący po postrzale z kuszy Rumkajs, bardzo szybko został w tyle. Dystans między nim a mężozwierzem ciągle się zmniejszał… W pewnym momencie bestia sprężyła się, wybiła w powietrze i jak pocisk balisty spadła na człowieka. Chwilę zakotłowało się. W powietrzu rozległ się mrożący krew w żyłach ryk, a zaraz potem wszystko ucichło.

Przygnieciony ciężarem ogromnego cielska kapłan usiłował się spod niego wydostać. Nietęgo mu szło. Dopiero po chwili, gdy ciało potwora zaczęło przybierać ludzką postać, dał sobie z tym radę. W tym czasie pozostali bohaterowie zorientowali się, że nic już ich nie goni i ostrożnie wracali, żeby zobaczyć co się stało. Kiedy zdali sobie sprawę, że mężozwierz jest martwy podbiegli bliżej.

– Za chwilę przyjdą wieśnioki! – zauważył przytomnie alchemik.

W odpowiedzi na to Byzdrymonir wyciągnął z zanadrza flakonik czerwonego atramentu i narysował sobie na ramieniu czerwoną pręgę. Sztajnajn rozdarł rękaw swojej szaty, a Capsel rozburzył ręką włosy. Kypisek stanął z butem na piersi leżącego – teraz już człowieka – i zaczął prężyć mięśnie.

Wciąż będący jeszcze w szoku Rumkajs, machinalnie podszedł do potwora i silnie zapierając się jedną ręką, drugą wyrywał z piersi stwora srebrne widelce tana Rondella, na które nadział się nieostrożny mężozwierz, a które podczas krótkiej szamotaniny musiały wysunąć mu się z kieszeni.

Kilka minut później zaczęli schodzić się miejscowi chłopi. Oglądali pobojowisko, podziwiali rany przyjaciół i patrzyli na ubitą bestię. Ktoś nawet rozpoznał ją w jej ludzkiej postaci.

– To nasz grabarz – powiedział. – Nazywał się Piszczałka…


W rolach głównych wystąpili:

Kypisek – hobbit – berserker, pochodzący z nieznanego dzikiego szczepu barbarzyńców.
Rumkajs – człowiek – kapłan Graama, ma kompleksy na tle swojej łysiny.
Capsel – elf – bard niezwykle urokliwy, paskudny materialista.
Sztajnajn – półelf – alchemik, szalony naukowiec, obiecał, że wynajdzie miksturę na porost włosów dla Rumkajsa…
Byzdrymonir – krasnolud – wojownik – wierzy w przeznaczenie i możliwość osiągnięcia nirwany. Jak się dobrze napije to nawet mu się to udaje…

BAZYL Opublikowane przez:

Zaczął od tekstowego Hobbita na Commodore 64, a potem poszło już z górki. O tamtej pory przebił się przez wszystkie chyba rodzaje fantastyki – i nie przestaje drążyć tematu dalej.

17 komentarzy

  1. BAZYL
    18 grudnia 2004
    Reply

    Na specjalna prośbę czytelników

    Kolejna porcja przygód znanych herosów. Czy lepsza? Nie mnie to oceniać – zdania na ten temat są podzielone…

  2. Carrabin
    22 grudnia 2004
    Reply

    Jasne że lepsza!

    Teraz też mało nie zleciałem z krzesła… ale też tylko dlatego że jestem w kafejce i trochę głupio.
    Masz może pomysł na trzecią część?

  3. BAZYL
    22 grudnia 2004
    Reply

    Ba!

    Dwie następne są juz zaczęte…
    ale…
    …nie uprzedzajmy faktów…

  4. Baal
    22 grudnia 2004
    Reply

    Coś mi tu…

    … Slejpnirem i Wotanem zajechało:)

  5. BAZYL
    22 grudnia 2004
    Reply

    Przyznam szczerze

    że nie wiem o czym mówisz…
    Wuotan – szalony półbóg – opiekun bersekerów jest oryginalnym bogiem z pantoeony Kryształów Czasu – a świat w którym dzieje sie akcja TO JEST Orchia…

  6. Perzyn
    23 grudnia 2004
    Reply

    Ślepa Kiszka BAZYLiszka…

    … była IMO lepsza, ale to też jest niezłe.

  7. Baal
    24 grudnia 2004
    Reply

    No cóż..

    ..takie pierwsze skojarzenie:)

  8. QVuaX
    28 grudnia 2004
    Reply

    Też dobra…

    Nie była lepsza do części pierwszej, ale godna upadnięcia z krzesła.

  9. Mizeroth
    31 grudnia 2004
    Reply

    dobra ale…

    i tak slepa kiszka byla lepsza…

  10. Tomek
    12 stycznia 2005
    Reply

    Super

    Obieczęści są genialne!! Poprostu powalające, jednak przyznać musze że te historie nie były by takie dobre gdyby nie szalony półelf alchemik i hobbit berseker.:)

  11. Nimrodel Liadon
    5 lipca 2005
    Reply

    Werk! 🙂

    Druga część jest dużo lepsza! Po prostu powala na kolana!

  12. Mariuss
    21 lipca 2005
    Reply

    KC- ŻYJĄ!

    Ah, czyli Krszytały Wiecznie ŻYWE!!!

  13. Athendor
    1 sierpnia 2005
    Reply

    Niezbyt śmieszne,

    …ale za to ciekawe. Wg mnie lepsze od I częsci.

  14. Evendurion
    26 września 2005
    Reply

    Rewelacja

    Według mnie ta część jest lepsza od poprzedniej. Czekam niecierpliwie na część trzecią

  15. Winter
    1 stycznia 2006
    Reply

    Fajno…

    Na prawde smiesznie… Szkoda tylko ze malo… No i milo ze ktos jeszcze pamieta o starym dobrym KC;)

  16. GIRMI
    29 stycznia 2006
    Reply

    Mało

    ze śmiechu nie zjadłem rękawa od koszuli. Naprawdę dobre. CZEKAM NA DALSZE PRZYGODY ŚMIAŁKÓW.

  17. Autor7
    8 maja 2008
    Reply

    To nie koniec historii…

    ten świat to nie są Kryształy… jednak ja przejołem pałeczkę… i za niedługo dodam początek serii przygód innych bohaterów ale pochodzących z tego samego uniwersum… Można liczyć na spotkanie między tymi grupami…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.