Hurysy z katalogu – recenzja książki

hurysy

Jak długo piszę dla Tawerny RPG, tak nie pamiętam, aby przyjście jakieś książki do redakcji wywołało tak dużą sensację. I nic dziwnego – wystarczy spojrzeć na okładkę, żeby zacząć się zastanawiać czy to na pewno jest książka s-f, czy też może… ekhm… zwykłe porno.

Fabuła? Głównym bohaterem jest Raul Dupont, podstarzały oficer armii z gatunku tych, co to nigdy się kulom nie kłaniali, dopóki na emeryturę nie przeszli. Całe życie służby na peryferiach Układu Słonecznego zaowocowało na starość w zasadzie jednym – Raul nie ma kobiety. I nie bardzo nawet wie, jak się za zdobycie takowej zabrać. Z pomocą przychodzi mu firma Body Perfect – twórca pierwszych w naszym zakątku galaktyki androidów-kurtyzan, czyli tytułowych hurys, produkowanych zasadniczo w jednym, wiadomym celu. Nieśmiały Raul natychmiast zaopatruje się w zjawiskową blond-piękność, Afrodytę, do której wkrótce dołącza kolejna – Iryda. Zwolenników frontu zdrowej miłości uspokajam – mniej więcej od połowy książki szeregi ukochanych Raula zasila pełnoprawna homo sapiens, w osobie szesnastoletniej Beatrycze. Podobno książka ma też jakieś wątki sensacyjne, ale trzeba się nielicho namęczyć, żeby je odnaleźć.

W tym miejscu recenzja mogłaby się chyba zakończyć, bo osoby, które przekonały się do książki po samym opisie (pół redakcji?), nie zmienią już swojego zdania bez względu na to, jakich zarzutów pod adresem nowej książki Guziakiewicza bym nie napisał. I odwrotnie – oburzeni fani moralności też raczej nie dadzą się już do książki zachęcić. A mój problem polega na tym, że wyjątkowo nie potrafię wskazać argumentów dla którejkolwiek ze stron, bo wszystko rozbija się o tę nieszczęsną erotykę, której w Hurysach… jest od groma i ciut-ciut…

Żeby jednak recenzja była recenzją, wypada jakoś książkę skomentować. Na pierwszy ogień weźmy akcję, posuwającą się dość leniwym tempem i przez większą część książki dającą się nawet znośnie czytać. Problem jednak taki, że momenty, gdy coś zaczyna się wreszcie w powieści dziać (czyt. wszystko wybucha, a dookoła świszczą kule), czyta się z równie wielkim przejęciem jak te, gdy Raul podziwia biegające wokół domowego basenu zwierzaki, czy przegląda Kamasutrę we troje (uprzedzając pytanie – nie, nie ma żadnych opisów; jest tylko stwierdzenie, że takową książkę przegląda). No ale w końcu nikt nikomu nie każe czytać tych dwudziestu kilku stron s-f, nie?

Bohaterowie skonstruowani są w sposób nadzwyczaj prosty, ale chyba nikt (no dobrze: prawie nikt) nie spodziewał się w tego typu powieści skomplikowanych analiz psychologicznych głównych bohaterów. Coś więcej napisać można tylko o osobie Raula, który wcale nie jest najgorzej przedstawiony – miał być nieśmiały, trochę zakompleksiony i przez te 180 stron nieco się emocjonalnie rozwinąć. I tak jest. Że co? Że mógłbym niby coś więcej o nim napisać? No bez przesady – nie o to w Hurysach z katalogu chodzi, naprawdę.

O dziwo, istnieją w książce również wątki poboczne (w sumie to jeden, ale wątki zawsze ładniej brzmi; no chyba żeby za wątek poboczny policzyć też to, co miało być wątkiem głównym…). Krok w krok za Raulem, w czasie jego podróży po Układzie Słonecznym, podąża Paul – technik z Body Perfect, który ma czuwać nad poprawnym funkcjonowaniem androidów. Młody, napalony na wszystko, co nosi spódniczkę, informatyk. Zupełnie nie mam pojęcia, co skłoniło Edwarda Guziakiewicza do umieszczenia tego bohatera w książce – niby jakąś tam rolę ma, ale jest traktowany tak bardzo po macoszemu, że w sumie to w ogóle mógłby się nie pojawiać.

Naprawdę długo męczyłem się z wystawieniem końcowej oceny Hurysom z katalogu. Z jednej strony wcale aż tak źle się tego nie czyta (nie wierzę, że to napisałem) i ocena spokojnie mogłaby plasować się na pograniczu trójki i czwórki. Jeśli spojrzeć na to jednak realnie – jako książka s-f Hurysy… bronią się raczej słabo i z tej racji powinno im się wystawić ocenę minimum o oczko niższą. Ostatecznie zdecydowałem się na 3 i myślę, że będzie to jedna z najbardziej obiektywnych ocen, jakie kiedykolwiek wystawiłem. Ot, czytadło – przeczytać można, ale raczej pożyczając od kogoś, niż kupując samemu.

Tytuł: Hurysy z katalogu
Autor: Edward Guziakiewicz
Wydawca: Wydawnictwo Dreams
Rok: 2011
Stron: 182
Ocena: 3
Strider Opublikowane przez:

Na początku były Przygody Gala Asterixa... A później wszystko inne. Nie przepuści żadnemu filmowi animowanemu, ani książce dla dzieci. Miłośnik dobrego science-fiction i gier starszych niż on sam.

5 komentarzy

  1. andrew
    11 czerwca 2011
    Reply

    mam inne zdanie

    hurysy to wyważona ciepła erotyka + wciągający wątek sensacyjny

  2. Strider
    12 czerwca 2011
    Reply

    Nie mówię, że to jest aż tak zła książka – ogólnie czyta się nieźle (co zaznaczyłem), tylko s-f z tego niemal żadne… A wątek sensacyjny dość kulawy. Ale to tylko moje zdanie, każdy może mieć własne. 🙂

  3. roger58-58
    16 czerwca 2011
    Reply

    Hurysy z katalogu

    A ja chciałbym pożyć sobie, niekoniecznie w takim świecie, ale z takimi Hurysami hmm,… Okładka jak najbardziej odzwierciedla treść książki, zatem nie rozumiem zdziwienia recenzenta i redakcji. Wątek sf jest ok, nie ma tutaj kulawości jak stwierdził mój przedmówca. Ogólnie książkę pochłonąłem jednym tchem. Jedyne ale mam do stylu pisania autora, niekoniecznie mi odpowiada.

  4. polonistka
    24 czerwca 2011
    Reply

    Ja bym to tak ujęła

    Na dzień dobry okładka. Wystarczy rzucić na nią okiem, by zrodziły się wątpliwości, czy to na pewno fantastyka, a nie – na przykład – jedna z pozycji Harlequina. Tytuł z kolei sugeruje, że autor inspiruje się islamem (hurysy), więc można przypuszczać, że rzecz będzie o wielożeństwie. I to już prawie strzał w dziesiątkę.
    Fabuła? Głównym bohaterem jest Raul Dupont, emerytowany wojskowy. Wieloletnia służba na peryferiach Układu Słonecznego sprawiła, że się nie ożenił. W efekcie na starość jest samotny. Jest jednak na to sposób. Z pomocą przychodzi mu firma Body Perfect, oferująca produkowane w wiadomym celu androidy – kurtyzany. Nieśmiały Raul zaopatruje się w zjawiskową blond piękność, Afrodytę, do której po niejakim czasie dołącza przeurocza i pyskata Iryda. Można więc się spodziewać, że w „Hurysach” erotyki będzie od groma i ciut-ciut… Autor zachowuje jednak granice zdrowego rozsądku, dbając o morale czytelnika i pozwalając mu skupić się na wątku sensacyjnym.
    Mamy w powieści podróże po Układzie Słonecznym, mamy walkę o złoża retelitu, z którego można otrzymać eliksir młodości, mamy nagonkę na Raoula Duponta, którego hurysy ustawicznie wyciągają z kłopotów (model, łączący słodką dziewczynę z bezwzględnym ochroniarzem), mamy terrorystów na pokładach tnącego próżnię pasażerskiego „Agisa”, mamy spotkanie z groźnym psychopatą Groomem z Ganimedesa, marzącym o władzy nad wszystkimi planetami i księżycami, mamy wreszcie kosmitów, dla których Układ Słoneczny okazuje się wygodnym wysypiskiem śmieci.
    Bohaterów daje się od razu polubić, z niektórymi utożsamić, a wyraziście i miękko kreśląc ich sylwetki, autor nie zanudza czytelnika skomplikowanymi analizami psychologicznymi.
    Lektura tej powieści nie nuży. To dobra rozrywka tak na słoneczne jak na pochmurne dni.

  5. Mroz
    9 sierpnia 2011
    Reply

    Przeciętniactwo

    Czytało mi się ciężko :/ Nie wiem, nad czym te zachwyty…
    Dla mnie baaardzo przeciętna książka, czytadełko takie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.