Na bashu też było.
Co ciekawe, pierwszy raz tę historyjkę usłyszałem dokładnie latem lub jesienią 2005 (tak, jestem tego pewien). Jeśli się nie mylę, pan Koczownik musiał mieć wtedy 13-14 lat...
No ale cóż... dla niego to "pewien niedłuższy czas temu".
Panie Koczownik, jeśli koniecznie musisz pokazać jaki to jesteś fajny, to chociaż znajdź coś czego inni nie słyszeli :/
A żeby trzymać się tematu, jedna z moich legendarnych pijackich anegdotek. Może nie jest to najlepsza z nich, ale przynajmniej nie zgorszy młodzieży:
Miejsce akcji: Bliżej nieokreślone. Namiot na odludziu. Z kilometr do najbliższej cywilizacji.
Czas akcji: około 3 w nocy, wszyscy śpią już po dobrym piciu.
Nagle budzi mnie mój zacny kompanion, szarpiąc mnie za ramiona i wrzeszcząc w panice:
- Wstawaj! WSTAWAAAJ!!!
- Co jest...? - mówi zaspanym głosem Nyano z trudem otwierając oczy.
- GDZIE JEST PRZEDŁUŻACZ!?
- Jaki przedłużacz?
- DO PRĄDU!!! - wrzeszczy przyjaciel z wyrazem twarzy jakby miał ochotę walnąć mnie za zadawanie takich głupich pytań
- Nie tu... - odpowiada zdziwiony N., po czym jak gdyby nigdy nic oboje kładą głowy na ziemię i zasypiają jakby przedłużacz wcale ich nie interesował.
Rano oczywiście kumpel nic nie pamiętał
Bóg na Krzyżu był tylko kolejną religią, która uczyła że miłość i morderstwo są nierozłącznie związane - że w końcu Bóg zawsze pije krew
Nyano mnie wyprzedził, też miałem napisać, że to było na bashu...
Ale kuzyn miał podobną sytuację, z tym, że to autentyk:
Po zajęciach dostaje telefon od kumpla, z którym dojeżdża busem, kumpel pracuje na stacji benzynowej:
-Jaką kawę pijesz?
=Co?
-No jaką kawę pijesz?!
=Bez mleka, dwie łyżeczki cukru.
-Jedziesz tym busem co zawsze?
=Tak.
-To do zobaczenia...
Kuzyn wsiada do busa, trzy przystanki dalej wchodzi koleś, daje mu kawę, witają się, otwierają kawy i zaczynają pić. Ludzie byli lekko zdziwieni...
Kumpel, nie wiedzieć czemu, nienawidzi kawy. Pewnego razu zapytany czy nie ma na nią ochoty, odpowiedział:
- Musiałbym być naprawdę porządnie wydymany, żeby napić się kawy.
Oczywiście chodziło mu o to, że musiał by być porządnie zmęczony.
Teraz zawsze jak robimy coś do picia, pada pytanie czy jest dostatecznie "wydymany"
Chłopak ma traumę na całe życie.
Inne z kategorii "spożywcze":
Siedzimy u kolegi i częstujemy się gulaszem. W pewnym momencie jeden koleś z naszego zacnego towarzystwa udaje się do kibelka. Po chwili namysłu, napada nas dziwna chęć zrobienia czegoś głupawego. Tak też zaczynamy wsypywać mu do miski z gulaszem, całe garście cukru, soli, etc. po czym dokładnie mieszamy. Kumpel wraca, siada, zjada posiłek ze smakiem, kompletnie nie świadom jego składu i całkiem szczerze stwierdza że był to najsmaczniejszy gulasz jaki zdarzyło mu się jeść... Zamarliśmy
"Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!"
Heh, z tą kawką to tak jest. Ja jak raz na tydzień wypiję to jest dobry bilans ale kumpel nie potrafi funkcjonować bez rannego kubka czarnej i bez cukru. Kfiatkiem może być to że jego coranny kubek ma około litra objętości i jest wypełniony po brzegi.
Pamiętam jak w wieku około siedmiu lat, chciałem koniecznie zostać superbohaterem: Supermanem. Chyba każdy z nas w pewnym wieku marzył żeby latać pod niebiosami z czerwoną pelerynką na plecach...
Ale do rzeczy. Razu pewnego, jako superman wspinałem się na drzewa. Dotarłem do korony, potem do czubka, takiej fajnej sosny z dużymi, odstającymi konarami.
I nagle straciłem grunt, zachwiałem się i runąłem w dół: ku ziemi.
Jednak moja super pelerynka, powiewająca za mną, zaczepiła pechowo o jakiś wyjątkowo spory konar.
Efekt był taki że wisiałem za pelerynę i majtałem się usilnie próbując ją odpiąć przez jakieś dziesięć minut. Potem przyleźli rodzice, a konkretnie ojciec, który po podstawieniu drabiny przy drzewie wlazł mnie ściągnąć.
Jak się łatwo domyślić, spadłem na niego, i razem z nim zaliczyliśmy wspaniałą glebę na ziemi ( na szczeście ja upadłem na niego, nie on na mnie)
Hmmmm, w sumie nie będzie w tym nic śmiesznego i powinno to trafić raczej do Wielkiej Księgi Zabaw Traumatycznych na JoeMonster, ale co mi tam. W końcu to też sytuacje z życia. Sorry że tak się rozpisałem.
1.Taki standardowy wypadek z obsadą: ja, kuzyn, ucieczka i po części szklane drzwi. W baaaardzo młodym wieku, kiedy przyjechało do nas kuzynostwo, w naszym mieszkaniu w bloku ganiałem się z kuzynem po pokojach (taka pseudo wersja berka). W pewnym momencie wbiegł on do mojego (i brata pokoju) i natychmiast zamknął drzwi. Ja oczywiście, poruszany siłą rozpędu zahamowałem na tej szybie w drzwiach dłonią, a że szyba była cienka, zrobiło się piękne TRZASK! A potem calutka dłoń w pięknym czerwonym kolorze. W sumie dobrze że to była tylko dłoń, bo mogłoby być znacznie gorzej, gdybym tam cały wpadł a odłamki szkła pojechałyby mi po szyi. O ile mnie moja wybiórcza i słaba pamięć nie myli, skończyło się na bandażu i bez szwów.
2.Czasy również mojej odległej młodości, w tym samym miejscu zamieszkania. Było to w latach kiedy zima była naprawdę zimą. W pobliżu mojego bloku była świetna górka o odpowiednim nachyleniu i zawsze niezłej ilości śniegu. Co roku oblegana przez dzieciaki z sankami, nartami itd. i/lub ich rodziców. No i pewnego dnia, w czasie kolejnego radosnego wypadu, gdy stałem na samym dole tej formacji geologicznej, ktoś nagle zaczął do mnie wrzeszczeć. Jak się odwróciłem w tamtą stronę, zobaczyłem jadące w moją stronę z dużą prędkością sanki bez właściciela. Ja jak ostatni osioł stoję i nie uciekam i oczywiście sanki ŁUP!!! mnie po nogach. Wierzcie lub nie, ale one mnie naprawdę mocno uderzyły. Kurde, czułem się jakby mi kości wyskoczyły na wierzch. Dobrze że byli ze mną moi rodzice i mnie jakoś dotaszczyli do domu, bo inaczej bym musiał się tam doczołgać i to albo po dość długich schodach albo pod inną górkę.
3.I ostanie. Już w innym miejscu zamieszkania. Już starszy, bodajże w 2 czy 3 klasie gimnazjum, wracałem z moją rodzicielką z przychodni zdrowia. I kiedy podszedłem już do ulicy, zauważyłem że będzie tamtędy jechał samochód. Postanowiłem być szybszy i przebiec przez ulicę (wąską i jednokierunkową zresztą) a wtedy... nie, nie potrącił mnie. Za to ja... potknąłem się o krawężnik (wysoki był). Z powodu mojej bezdennej głupoty, zafundowałem sobie krótki lot w powietrzu na krótkimi i wydłużonymi schodkami, a potem zaryłem prawą stroną twarzy po betonie. Efekty: rozorana i zakrwawiona prawa strona twarzy, skóra na łokciu i rzepce kolanowej starta a okulary w kawałkach. Do tego kiedy tak leżałem a mamusia się nade mną schylała, jakaś tępa baba przechodząc powiedziała do niej żeby zostawiła tego pijaka (czyli mnie!). No fajnie, gdybym był sam, to by mnie ludzie tam zostawili. W każdym razie jakoś zostałem zawleczony z powrotem do przychodni, mama wezwała ambulans, a ja w tym czasie zastanawiałem się na głos, czy mi oko wypłynie. Gdy w końcu trafiłem do szpitala, natychmiast się mną zajęli. I tu najciekawsze spostrzeżenie: po wykopyrtnięciu się i spotkaniu z glebą, byłem w takim szoku że właściwie nie czułem bólu. Niestety, trafiłem pod igłę jakiegoś nawiedzonego konowała gbura, który najwidoczniej nie ma w swoim słowniku pojęcia „ból” i za każdym gdy głośno wyrażałem swoje uczucia, on kazał mi się zamykać a w pewnym momencie zagroził że zostawi mnie na stole z rozgrzebaną głową. W końcu gdy skończył, pozostało tylko wysłuchać co o nas wszystkich myśli i można było wrócić do domciu. W sumie to wszystko miało jeden plus: nie musiałem chodzić na w-f, którego serdecznie nienawidziłem. Dziwne tylko, że jak mnie wszyscy w szkole widzieli, to myśleli że się z kimś biłem.
Mój kumpel miał ostatnio taką sytuacje, że przebiegał przez jezdnię śpiesząc się za autobusem. Biegnie, już jest przy drugiej stronie ulicy, przebiega między dwoma samochodami i nagle ŁUP! i leci. Dopiero jak się pozbierał zorientował się, że nie zauważył linki holowniczej Na szczęście nikomu się nic nie stało.
Raynard:
1. oceniam na 0/10 historie z gonitwą i skakaniem przez szyby słyszałem bardziej epickie.
2. Historie saneczkowe jabuszkowe oponowe lodowe (cokolwiek) tam gdzie meiszkam są bardziej hardkorowe (powybijane zęby, połamane kończyny, wyskakiwanie z rampy na wysokości kilku metrów, wylewanie lodu na chodniki, miejsce do zjeżdżania nad zamarxniętym bajorkiem wktórym rybacy zrobili przerębel żeby ryby nie pozdychały, wstrząsy mózgu, potrącenia przez auta etc).
3. Ta historia jest lepsza. A z opisu wnioskuje że albo jesteś totalna łamagą, albo miałeś jedenaście lat albo straszną ciotą byłeś. A ja mam znajmoego którego samochód potrącił, ale nic mu sie nie stało prócz siniaka. a mnie ojciec polonezem po stopie przejechał haha.
Moją kumpelę kiedyś auto na pasach potrąciło a ta zamiast się awanturować to wstała i poszła do domu. Też nic prócz szoku i siniaków nie miała
Natomiast mój tato jak kiedyś biegał po osiedlu przechodził przez pasy i malo co go auto nie przejechało. Zatrzymało się prawie na nim. Mój ojciec tylko popatrzył na kierowcę, wyłożył mu się na masce i grzmotnął z całej siły w dach . Facet się przestraszył i odjechał jak najszybciej
Brzoza:
Ojoj, widzę że znowu ci się naraziłem. Już znikam...
Widzę, że to co mi się przydarzyło nie robi na tobie wrażenia. OK, rozumiem to. Tobie, jak czytam, zdarzały się gorsze rzeczy.
Nie, nie miałem 11 lat.
Tak, zachowałem się jak totalna łamaga a moje nogi były jak kij od miotły. A to zdarzenie spowodowało że stałem się ostrożniejszy.
ALE NIKT NIE BĘDZIE MNIE NAZYWAŁ CIOTĄ!!!!!!
Poza tym, tutaj każdy może wypisywać każdą sytuację która mu/albo innej osobie się zdarzyła i ma bezpośredni związek z piszącym. Ale, jak widać po twoim komentarzu, jednak nie każdy.
[Proszę pisać historie na temat - czyli zabawne, a nie makabryczne - dop. BZL]
ja ostatnio poszedłem na zaliczonko z typografii bez indeksu. Złapałem taksówkę ( koleś i tak mnie wychujał, a ja dałem się zrobić, nigdy więcej!!111) pojechałem do domu, wziąłem indeks, miałem akurat autobus, a kiedy przyszełem wszyscy wychodzili z podpisanymi to dopiero znaczy BYĆ CIOTĄ.
Ja to mam kfiatek:Mój szanowny brat (zwany również jeżozwierzem porannym) nie może egzystować bez kubeczka herbatki co jakieś 2 godziny.Kwiatek? Kubek ma 2,5 litra pojemności (serio).Jak mnie wkurza kiedy mam słuchawki ,włączoną głośno muzykę i słyszę nadal to jego siorbanie! Na szczęście ostatnio odgrywam się na nim co rano wrzucając mu do kubka sporą gumową kurę (prezent od jednej dziewczyny - nie pytajcie nawet), tak więc słyszę co rano potężny wrzask i w moją stronę leci ww. gumowy drób.
Efekt jest warty wysiłku.
Jadę pięknym środkiem lokomocji, jakim jest bus, wsiadają jakieś panie, i zaczyna się gadka: Co to ma być teraz? Jak kiedyś były zimy, to było dobrze, było -20, -30 stopni, i jakoś wszyscy byli zdrowi, przynajmniej to wszystko wymarzło. A teraz, -2, -10 stopni i już krzyczą, że strasznie. A te wszystkie choroby to niby skąd? Zimy nie ma porządnej, i stąd to wszystko.
Nie wiem jak w Waszych mieścinach, ale u mnie teraz do busa wsiada się tylko i wyłącznie przednimi drzwiami, środkowe są do wysiadania, a tylne w ogóle nie są używane. Przy wsiadaniu należy okazać kierowcy bilet, albo kupić u niego- bez tego nie ruszy z przystanku, a wszelcy cwaniacy albo muszą wysiąść, albo są wystawieni na lincz pasażerów. Wsiadam kiedyś do busa, zostaję przywitany przez kierowcę uprzejmym No kurwa mać, mówię że mam te drzwi zepsute! wchodzę, kasuję bilet, w tym czasie kierowca ręcznie zamyka drzwi. Do środkowych drzwi podchodzi jakiś starszy pan, patrzy na duże naklejki "Tylko do wysiadania", podchodzi do przednich, kierowca znów swoje Kurwa mać, ile razy mam mówić!, otwiera drzwi, i naskakując na pana Przecież trzeci raz mówię, że mam zepsute te drzwi! Czytania w myślach ten kierowca chyba przewiduje na każdym przystanku...
Jadę pięknym środkiem lokomocji, jakim jest bus, wsiadają jakieś panie, i zaczyna się gadka:
Co to ma być teraz? Jak kiedyś były zimy, to było dobrze, było -20, -30 stopni, i jakoś wszyscy byli zdrowi, przynajmniej to wszystko wymarzło. A teraz, -2, -10 stopni i już krzyczą, że strasznie. A te wszystkie choroby to niby skąd? Zimy nie ma porządnej, i stąd to wszystko.