[neuroshima] Drugie Imię Bestii SESJA

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Wevewolf
Mat
Mat
Posty: 453
Rejestracja: środa, 4 listopada 2009, 10:31
Numer GG: 0

[neuroshima] Drugie Imię Bestii SESJA

Post autor: Wevewolf »

[neuroshima]

Miami, 14 lipca, upalne dni
Po brudnej, mętnej wodzie pruł nieduży kuter rybacki, ciągnąc w stronę niedużego i zgniłego najpewniej pomostu. Ludzie siedzący na pokładzie w większości leżeli pod burtami, trzymając się za brzuchy. Kapitan wyprawy, Jock Sneyder, nie należał do najspokojniejszych ludzi a zarazem do najlepszych żeglarzy. Wielokrotnie zaczepiali o wszędobylskie skały, czy może raczej dosłownie - kupy gnijących śmieci wyzierających spod mułu. Niemało też mieli przygód z aligatorami. Wielmożny pan Sneyder wpieprzył ich w sam środek zagliszcza tych potworów i jedynie dobre, wododporne strzelby i zimna krew uratowała ich z tej niebezpiecznej sytuacji.
Obrazek Lecz oto dopłynęli. Nie byli jednak szczęśliwi. Wytoczyli się z łodzi na pomost gdzie, nawet dla najbardziej bojaźliwych względem wody, nie mogli czuć się bezpieczniej niż na pokładzie. Deski były omchlone i śliskie jak cholera, a na dodatek pełzały po nich jakieś cholery, ze szczypcami i pieprzonymi ssawkami.
- Giga-żmijki - powiedział im mądrze Jock Sneyder - Cholerne skurwielstwo. Największe dochodzą nawet do pięciu metrów wysokości i owe osobnik potrafią wydawać też odgłosy, niby szczekanie jakie. Chujstwo jest wszędzie. Wiele ludzi zginęło na bagnach.
Wszyscy uczestnicy wyprawy - a było ich równo piętnastu - udali się do tawerny Laydragon, na samym skraju Miami. W drodze mijali olbrzymie oszklone wieżowce, obecnie objęte władaniem przez przeróżnego rodzaju plącza, mijali stare statki handlowe przewalone na bok, wielokrotnie spotykali myszkujących między gnijącymi resztkami poszukiwaczy i wszelkiego rodzaju najemników spieszących gdzieś w ważnych sprawach, najpewniej zarobkowych. W końcu jednak, ujrzeli przed sobą duży szyld: Laydragon.
Weszli do środka.

Drugie Imię Bestii


14 lipca, było naprawdę gorąco.
Człowiek z bielmem na oku rozsiadł się wygodnie na bujanym krześle, zapalił fajkę i zaciągnął się dymem.
- Kto do tej pory się zgłosił? - zapytał karczmarz Ted wycierając kufel ścierką.
- Dużo. Oprócz Reygharta Szybkoręki Bill, Trzcina, Blizna, Pieard Defoe, Zack, Srebrna Strzała...
- Wystarczy! - powiedział szybko Ted - Ilu ich jest wszystkich razem?
- Będzie z 16.
- To taka ładna liczba.
- O tak.
W tawernie było dosyć cicho. Nie licząc trzech mężczyzn ubranych w garnitury, siedzących w kącie i gadających o interesach, oraz pulchnego jegomościa w kaczym surducie zajadającego ze smakiem obiad, w Laydragon było całkiem pusto.
Ciekawy jestem ilu jeszcze się zgłosi - pomyślał mężczyzna z bielmem na oku - Z Miami już nikt, z całą pewnością. Jedynym wyjściem są cudzoziemcy. - skrzywił się lekko - Nie lubię cudzoziemców. Nie znają się na broni. I tak wygra Reyghart albo Szrama, kwestia czasu...
- Mógłbym poprosić dokładkę? - zapytał pulchny jegomość wymachując łyżką.
Idiota - skomentował w myślach bielmiak - Zgłosił się do turnieju. To Garry Edzio, znany handlarz narkotykami. Szmalu nie ma i nie dziwota to, bo głupi gorzej niż but. Myślałem że będzie próbował zakłady obstawiać. A on sam się wepchnął do turnieju! Zginie w pierwszej rundzie. Jestem tego pewien.

W tym momencie zapanowało w tawernie jakieś zamieszanie.
Do środka weszło piętnastu, brudnych i mokrych ludzi. Wyglądali na cudzoziemców.
Karczmarz podbiegł szybko do nieznajomych, usłużył im ale widać było że krzywił się przy oporządzaniu niektórych z nich. Ostatecznie przysunął parenaście krzeseł i złożył szparko trzy stoły. Parskający i klący nieznajomi rozsiedli się wzdychając, jakby cieszyli się z chłodnego wnętrza tawerny... i stałego gruntu pod nogami.
Mężczyzna z bielmem wyprostował się nieco na krześle. Jego dłoń bezwiednie kreśliła coś na blacie stołu.
Za chwilę na pewno podejdą - pomyślał. Ręka bezwiednie rysowała liczbę... 16...

Obrazek

Trzech przyjaciół było członkami grupy która wyruszyła ze stałego lądu do Miami dokładnie tydzień temu.
Nim przybyli wreszcie do tego światka narkotyków i aligatorów, nieźle się nakurwili, mówiąc dosadnie i prosto. Beznadziejny kapitan, durne wpadki, brak należytego wyposażenia i odór wody - to nieźle odbiło się na zdrowie co poniektórych. W drużynie był murzyn.
Płynęli wolno.
W końcu, po długim, długim czasie to jest tygodniu, ujrzeli w końcu Miami. Większość kompanii ucieszyła się bardzo z powodu widoku stałego lądu, ale nikt z nich nie zapomniał dlaczego się tu znalazł. Dużo gambli do zdobycia zawsze kusiło, a teraz nadarzyła się ku temu sposobna sytuacja. Jednakowoż niektórzy z nich od razu rozpoznali u innych nieco inne podejście do sprawy. Wiele z nich mówiło o kradzieży nagrody. Paru opowiadało o zakładach, na których można ponoć wygrać więcej niż na samych pojedynkach.
Ogólnie jednak, na promie panowało dość duże podniecenie zawodami.
To będą pojedynki na śmierć i życie - opowiadał jeden z nich, ambitny młodzik zwany Jackym, alias "Małym". Będzie wspaniale!
Będzie chujowo, kurewsko i prędzej stracisz swoją pryszczatą dupę niż zdobędziesz pierdolone gamble, popaprańcu - odpowiadał weteran wojenny nazywany Glizdą.
Cóż, co się stanie miało rozsądzić się niebawem.
Bo oto ląd... pomost. Trzej przyjaciele razem ze zmęczonym ale i podekscytowanym tłumem wchodzą na śliskie dechy i podążąją w stronę tawerny z ogłoszenia. Laydragon widnieje przed nimi, widzą jego szyld. Wchodzą.
W dużym i zimnym, ze ścianami wykonanymi z jasnych bali i dachem z trzciny było niemalże pusto. Karczmarz natychmiast ich obsłużył. Gdy usiedli przy jednym stole i napili się piwa, uznali że trzeba im poszukać owego mężczyzny z bielmem na oko, by zapisać się.
Natychmiast ujrzeli kogoś godnego tego opisu. Starszy mężczyzna o siwych włosach spiętych w kucyk i o srebrnym zaroście na policzkach, bujał się na krześle blisko wygasłego kominka. Pykał fajkę a palcami dłoni bębnił po stole.
Trudno było nie dostrzec bielma na jednym oku...

zaczynamy. Imię grubą czcionką, czas przeszły trzecioosobowy. Posty mają być dłuższe niż kilka zdań.
Osobiście to upek mi się podoba - wciągający i łączący wszystkie postacie :D
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [neuroshima] Drugie Imię Bestii SESJA

Post autor: Alien »

Krispin Gomez
Wygląd( żebyście wiedzieli jak Gomez wygląda)
Gomez jest mulatem. Ma ogolony łeb, ale zapuścił długi wąs , który zwisa mu poniżej podbródka i bródkę. Oczy czarne jak dwa żuki , nie ma ani jednej blizny na twarzy. Ubiera się w spodnie moro i tego samego koloru koloru bluzkę. Bluzka nie ma kaptura , tylko kieszeń na lewej piersi. I zapomniałbym rękawy ma podwinęte do łokci. Na to zakład kamizelkę strzelecką z napisem POLICE. Buty to typowy wojskowy model. Jedyną różnicą jest to że na podeszwie ma zamocowanę blachę. Jest to dość cienka blacha przykręcona do podeszw butów. Na tyle cienka żeby nie krępowała ruchów , na tyle gruba żeby żaden gwóźdz w stopę nie wlazł.Przy pasie ma pistolet. Jest to beretta. Pod pachą w kaburze jest browninig, a na plecah- nad dupą - Colt M1991 A1.
Z charakteru to dodam że nie lubi jak mówi się do niego po imieniu :)

Gomez kiedy wyskoczył z łajby jaką tu przypłyneli- o ile można nazwać płynięciem dryfowanie w gównie- poprawił spodnie i sprzawdził czy beretta wychodzi gładko za pasa. Z tego co słyszał w Miami żyli najwięksi twardziele świata, podobno nawet każdy z nich w pokoju miał zdjęcie jakiegoś przedwojennego aktora- Eastwood chyba miał na imię. Gomez miał w planach sprawdzić jak bardzo są twardzi , i to nie koniecznie podczas pojedynków. Kto wie może nawet jeśli nie wygra to dostanie tu jakieś zlecenia. Każdemu w końcu przyda się dobry najemnik.
Metys nie marudząc więcej obrócił się do swoich "towarzyszy" i powiedział:
- Idziecie?
Sam obrócił się i ruszył pewnym krokiem w kierunku baru o uroczej nazwie "Laydragon". Ciekawy był ilu już zgłosiło się. Pewnie dużo , bo wiadomo przecież że do takich atrakcji pędziły tłumy, a po pierwszej rundzie zwykle zostawała tylko lepsza połowa. Reszta wychodziła... nogami do przodu.
Bar był prawie pusty co było chyby dość dziwne , jak wydawało się Krispinowi. Chociaż może w Miami bary zapełniały się o innej porze. Siedziało tam parę osób. W kącie siedzieli jacyś handlarze chyba, albo inne gówno. Na pewno klasa która płaciła. Przy którymś stoliku siedział pulchny jegomość zajadający jakieś miejscowe specjały, ale człowiek z bielą na oku siedział w bujanym fotelu pykając fajeczkę. To do niego chyba mieli się zgłosić. Gomez nie chcąc tracić czasu podszedł do niego i powiedział na tyle głośno , aby stary człowiek być może dotknięty głuchotą go usłyszał:
- To do ciebie mają zgłaszać się chętni na turniej?
- Tak... chyba do mnie - odpowiedział mężczyzna z bielmem. - Wy zapewne nie stąd? - rzucił pytanie w przestrzeń.
- Chyba? A my.. znaczy ja rzeczywiście nie stąd- mruknął Gomez.
Mężczyzna milczał, pykając wolno fajkę. Dym wznosił się ku powale wykonanej z trzciny, kłębił się i wylatywał przez nieduży otwór pośrodku zza którego dobiegał śpiew jakiegoś ptaka.
- A.. tak wybacz. Napijesz się czegoś?
- Ja? - mężczyzna ze znudzeniem spojrzał na metysa - Nie, dziękuję. Jak widzisz delektuję się obecnie moją fajką którą cenię bardziej niż kubańskie cygara. Masz do mnie jeszcze jakąś sprawę synu? Jeśli nie, uprosiłbym by zostawił mnie pan w spokoju. Mam dużo pracy.
- Jak już mówiłem... Czy u ciebie mam się zapisać?
- A ja odpowiedziałem że być może. Ale cóż to za odpowiedź?
- To on! - zawołał karczmarz zza lady, ze zwykłą zaciętością wycierając kufle. - Daj mu spokój, Greg i zapisz go.
- Jużci - mruknął pod nosem mężczyzna z bielmem, noszący imię Greg jak się Gomezowi obiło o uszy - To cudzoziemiec. Oni nie znają się na szybkich rewolwerach...
- Rewolwerach , nie.. Ale spójrz na to- powiedział Gomez sięgając po Berettę.
Siwy spojrzał na metysa z ironicznym wyrazem twarzy.
- Zaproponowałbym aby pan usiadł - powiedział - Dokończylibyśmy sprawę. Pogrzebu, rzecz to jasna jak słońce.
- Daj spokój - machnął ręką karczmarz - Zapisz go!
- Słyszałeś zapewne - zasyczał Greg pochylając się do Gomeza - O Szramie?
- Szramie? - zamyślił się najemnik- Chyba nie... powinienem?
- Szrama - powiedział siwy chwytając metysa za ramię - To największy skurwysyn jakiego nasza biedna planeta raczyła kiedykolwiek począć. Strzela ze starego sześcionabojowego rewolweru, jednakże najgorsze jest jego oko. Nie bez powodu nazywają go Szramą. Najpierw odstrzeli ci ucho, potem lewą nogę, strzaska prawe kolano, rozwali łokieć, zadraśnie szyję a na koniec, jeśli będzie miał dobry humor odstrzeli ci łeb. Poznasz go łatwo bo gość wygląda jak chodzący trup. Ubranie wisi na nim jak moje na kołku a kapelusz sięga do koślawego nosa. Nie daj się jednak zwieść. Wyjedziesz stąd pierwszy. W trumnie. - puścił go - Ale dobrze, zapisuj się, zapisuj. Musisz wypełnić tylko te pola - podsunął pod nos Gomeza jakiś arkusz papieru z najrozmaitszymi ksywkami, przezwiskami i imionami. Wśród nich wypatrzył koślawy napis: Szrama, napisany jakby pazurem.
-Ech że też takich ziemia nosi. Na szczęście nie trzeba być skurwysynem aby szybko strzelać.- powiedział Gomez. Wziął arkusz i długopis i podpisał się.
- Dobrze powiedziane. - rzekł uroczystym tonem Greg składając zamaszysty podpis na dole karty. Po bliższym przyjrzeniu się, metys ujrzał napisaną przez niego liczbę: 16. - Bo talary - powiedział siwy - Mają, panie, zawsze lepszy smak od wiary.
00088888000
Seto
Kok
Kok
Posty: 1115
Rejestracja: niedziela, 18 grudnia 2005, 10:53
Numer GG: 0
Lokalizacja: Hrubieszów

Re: [neuroshima] Drugie Imię Bestii SESJA

Post autor: Seto »

Christopher Lamora

Wygląd: Chris jest średniego wzrostu i niezbyt okazałej postury. Chodzi ubrany w bawełniany płaszcz koloru khaki, czarny t-shirt z białym lecącym orłem, czarne bojówki i dużą ilością kieszeni. Chodzi w czarnych wojskowych butach. Prze jedno ramię ma przerzuconą torbę, a przez drugą shotguna. Przy pasie widać kaburę, w której spoczywa browning. Na głowie ma ciemnozieloną bandanę.

Minęło siedem dni błotnej żeglugi. Kołysanie łajby nie wpływało na Chrisa dobrze. Prawdę mówiąc czuł się jakby właśnie wyszedł z samochodu, którym wcześniej uderzył o betonową ścianę, czyli okropnie. Teraz nie miał wątpliwości. Podróże czymś co nie ma kół męczyły go. Szkoda, że teren nie nadaje się do jazdy chevroletem, ale to nic. Jakoś sobie poradzi. Chris zabrał ze schowka i bagażnika potrzebne fanty. Ten szmelc na handel i wojskowy hełm. Wpakował je do torby. Przed opuszczeniem promu miał chwilę na przyjrzenie się Miami. Ostatnio był tu parę lat temu i miał wrażenie, że przez ten czas liczba zieleni wzrosła, tak samo jak liczba aligatorów, smrodu i biedoty. Taki świat. Takie życie. Równia pochyła. Chrisowi to nie przeszkadzało, wiedział, że przyszło mu żyć w (jak gdzieś przeczytał) "najpiękniejszym ze światów" . To pocieszało. Strach pomyśleć jak wyglądały pozostałe światy, jeśli istniały. Zieleń miasta i brąz bagien było miłą odmianą od pustyni, która zajmuje większą cześć ZSA. Lamora miał okazję się tym nacieszyć.
-Nareszcie ląd... - mruknął kiedy jego stopy dotknęły pomostu. Potem ruszył razem z innymi. Dotarli do tawerny "Laydragon". Niezbyt ciekawe miejsce, ale przecież bywało się w gorszych. Chociażby ten "Spojler" pod Detroit. Szkoda, że pobyt w nim musiał zakończyć się ucieczką przed gangerami. Takie życie. Przekraczając próg rozejrzał się. Znał mniej więcej ludzi z Miami, a raczej typów ludzi z Miami. W kącie jacyś biznesmeni, którzy zapewne właśnie decydują o życiu kilku niewolników, albo transportach prochów. Przy barze pałaszujący coś grubas. Diler? Alfons? Nieważne. Chris usiał przy stoliku razem z dwoma towarzyszami. Wypite piwo poprawiło humor i samopoczucie. Dopiero kiedy odstawił kufel spostrzegł faceta z bielmem na oku.
- Idziecie? - usłyszał pytanie Krispina... tfu Gomeza. Lepiej pamiętać, żeby nie używać jego imienia. Gość jest drażliwy na tym punkcie. Ciekawe dlaczego?
- Dobra - powiedział żywo wojownik autostrady. Najemnik jednak był już w drodze do stolika, przy którym prawdopodobnie przyjmowane są zapisy. Chris nie miał zamiaru się strzelać, ale zawsze można pogadać. Poszedł za Gomezem. Oparł się ścianę obok stolika. Nie wtrącał się do rozmowy. Szrama... Szrama... chyba słyszał o tym gościu kiedy był ostatnio w Miami, a może to był Blizna? Nieważne. Ten, o którym słyszał był niezłym skurwysynem, więc opis jednak pasuje. Ten teks z talarami jest niezły i prawdziwy. Chris chyba gdzieś go już słyszał. Nie przypadkiem w jakiejś przedwojennej piosence. Nieważne. Lamora przyglądał się tawernie i zastanawiał się ile będzie można zarobić na zakładach. W razie czego chyba będzie można postawić na tego Gomeza. Trzeba mu przyznać - wygląda na profesjonalistę. - myślał.
Obrazek
Wevewolf
Mat
Mat
Posty: 453
Rejestracja: środa, 4 listopada 2009, 10:31
Numer GG: 0

Re: [neuroshima] Drugie Imię Bestii SESJA

Post autor: Wevewolf »

Miami, popołudnie
Kiedy Gomez odbył rozmowę z Gregiem, reszta kompanii milczała ale widać było że jest nieco niezadowolona. Przebyli taki szmat drogi tylko po to żeby tych dwóch - a na myśli najpewniej mieli Gomeza i Lamorę - zabierało im miejsce w turnieju!
Pięciu z nich wstało, reszta została, ale piwa już nie pili. Kufle pieniły się na stole a nieogolone gęby zastygły w oczekiwaniu.
Piątka ruszyła w stronę rozmówców.
Greg szybko rozeznał się w sytuacji. Takie, kurwa życie, nie ma co wybrzydzać. Ten drugi nie wyglądał na awanturnika, raczej na sprytnego gościa który chce zarobić kilka gambli na zakładach. Jeden inteligenty - przemknęło siwemu przez głowę. Po chwili jednak co innego zaprzątnęło umysł starego.
- Ej - powiedział Johnan, jeden z najwyższych towarzyszy Lamory i Grega a równocześnie najcwańszy lis i najsilniejszy niedźwiedź w kompanii
- My też się chcieli zapisać - jednak ton jego głosu wskazywał na to że szukają okazji do zwady. Siwy zerknął na tego czystszego, inteligentiejszego. Odczytał jednak z jego twarzy że ten nie wie co się dzieje.
Johnan zaczekał chwilę na odpowiedź ale się jej nie doczekał. Zaklął jak stary diabeł i z rozmachem trzasnął w stół swoją mocarną pięścią.
- Mówiłem, kurwa - zaryczał chrypiąc straszliwie - Że chcemy się zapisać na zawody. Nie dociera to do ciebie, parchaty diable?
- Panowie, spokojnie - zaczął karczmarz wychodząc zza lady, ale jeden z pozostałych przy stole towarzyszy Johnana zawarczał ostrzegawczo. Karczmarz cofnął się. Natychmiast.
- To że mówiłeś że się zapisujesz nie świadczy o tym że faktycznie to uczynisz - powiedział gładko siwy unosząc wzrok znad Gomeza. Najemnik dostrzegł w jego oku, tym normalnym, jakiś znak. Prośbę. O pomoc.
Johnan potrzebował chwili by dotarł do niego sens tej wypowiedzi.
- Co? - zaryczał w końcu bezcelowo waląc pięścią w stół. - Zapisujesz nas czy nie?
- Nie.
- Ty...
W tym momencie padły trzy strzały. Trzy bardzo szybkie strzały, oddane niemalże w tej samej sekundzie. Wszystkie spojrzenia padły na drzwi, w których stał wysoki mężczyzna z kapeluszem przystrojonym kłami aligatorów. Mężczyzna ten miał pochyloną głowę, a w dłoni ściskał dymiący jeszcze rewolwer. Znad kapelusza ulatywały smugi dymu. Po długiej chwili nieznajomy uniósł głowę, ukazując nieogoloną gębę i poznaczone licznymi bliznami oblicze, oraz prezentując spękane wargi w których trzymał grube kubańskie cygaro.
- Ja tu jestem od wydawania decyzji - powiedział cicho przestępując próg i chowając pistolet do kabury przy pasie.
Karczmarz cofnął się jeszcze bardziej a po chwili wlazł pod ladę i schował się między beczkami z kiszoną kapustą.
Johnan cofnął się kilka kroków, trzymając się za okolice serca. Postąpił kilka rozkołysanych kroków i zwalił się na stół grubego jegomościa zwanego Garrym Edziem. Garry Edzio zerwał się ze strachem, a ciało bandyty zsunęło się po śliskim od tłuszczu blacie i zwaliło u jego nóg.
Tymczasem towarzysze Johnana okazali się mniej bitni niż na początku. Cofali się cichaczem do swojego stołu, starając się być jak najciszej.
Nieznajomy wszedł głębiej. Jego ostrogi dzwoniły, wisiorki z kłów wielkich stworzeń grzechotały cicho. Podszedł do lady i zamówił piwo. Karczmarz, nieco zmieszany, pospiesznie napełnił kufel i podał go nieznajomemu.
- Kim jesteś do cholery? - zapytał "Mały" z kompanii Lamory i Gomeza.
- Ja? - nieznajomy odwrócił się ukazując oszramione oblicze - Ja jestem Szrama.
Przez chwilę jego spojrzenie ciemnych oczu padło na Gomeza. Piorunowali się wzrokiem jakiś czas, w końcu jednak najemnik odpuścił.
W tawernie było cicho jak makiem zasiał. W powietrzu wciąż wisiała groźba. W końcu, po jakiś pięciu minutach, Szrama dopił piwo i odwrócił się.
- A zatem wy również zapisaliście się do turnieju?
- Tak - odparł głośno ktoś z kompanii. Mówił weteran wojenny, Glizda. - I ja ciebie wyzywam, Szramo.
Ten zarechotał. A nie był to najprzyjemniejszy śmiech.
- Naprawdę? Świetnie się, psiekrwie składa. Zapisz nas, Greg.
Siwy westchnął i chwycił nowy arkusz papieru. Naniósł na niego szybko dwa imiona: Glizda i Szrama oraz połączył je strzałką.
- A zatem już jutro pójdziemy w taniec - rzekł Szrama.
- Jeden z nas - poprawił nie mniej oszramiony Glizda pocierając ręce i dopijając piwo jednym haustem - Ciekawym kto.
A Szrama znów zarechotał.

możecie wchodzić w interakcję pomiędzy wydarzeniami, albo potraktować sprawę z boku nie ingerując w nią. Możecie kupić sobie pokoje (zakładamy że macie fundusze) oraz zaczekać do rana. Możecie też wyzwać kogoś na pojedynek, w tym celu najlepiej popytać Szramę czy karczmarza. Jest ok. 16.30 po południu.
Osobiście to upek mi się podoba - wciągający i łączący wszystkie postacie :D
Marz
Marynarz
Marynarz
Posty: 166
Rejestracja: środa, 21 października 2009, 23:22
Numer GG: 0

Re: [neuroshima] Drugie Imię Bestii SESJA

Post autor: Marz »

@UP
Fajnie, że poczekałeś na mnie >.>

George, Paskudny George, Śmierdziuch, George Dymek, albo inne takie… wykażcie się inwencją ;]

Wygląd:
Jak każdy znad Missisipi: rzadkie, tłuste włosy, koloru żółtego, nieco gęstsza broda. Mętne, niebieskie oczy, będące w ciągłym ruchu, tak jakby właściciel czegoś się wciąż obawiał. Wielki nos, przypominający orli dziób. Lewe ucho częściowo oderwane (uchowała się górna połowa), w płatku drugiego tkwi pokaźnych rozmiarów kieł. Zęby żółte niczym szczochy, kilku brakuje. Jest miernej budowy, może nie skóra i kości, ale chudziutki. Na nogach zawsze ma przyduże kalosze, które chlupoczą niezależnie od tego, czy jest mokro czy nie. Na nogach obwisłe spodnie, składające się praktycznie z samych łat. Najczęściej ma na siebie zarzuconą jakąś brudną koszulę, a na to jakiś gruby sztormiak z rękawami tak dużymi, że nie wdać jego dłoni. Zawsze ma na szyi niewielką maskę przeciwgazową i okularki pływackie. Na wszelki wypadek, jak sam mówi. Oprócz tego przerdzewiały Winchester na plecach i torba z jedzeniem, którego każdy poza nim obawia się tknąć.
Nigdy się nie myje.


George szczerze żałował, że musiał zejść ze statku. Podobał mu się przejazd. Bardzo lubił wodę. I te zapachy! Odkąd wypłyną swoim parowcem z Missisipi nie czuł wspaniałego zapachu smaru. Połowę drogi spędził w maszynowni. Mechanik patrzył się na niego dziwnie, ale to nie pierwszyzna dla Śmierdziucha! Podczas schodzenia po trapie podniósł jednego robaczka na wysokość oczu i zaczął się mu przyglądać. Ten uszczypnął go w nos. George wydał z siebie przeraźliwy krzyk, oderwał wija od twarzy i rozdeptał jego głowę kaloszem. Gdy nikt nie patrzył schował truchło do torby. Taki już miał zwyczaj. Jak się coś da zjeść, to to chowa i trzyma na później. Taka jego szczurza natura. Mało jest pokarmów, które mu zaszkodzą.
Gdy szli przez miasto zastanawiał się po co w zasadzie przyjechał do tego niegościnnego miasta? Cóż, po prostu był w okolicy. Przyczepił się do dwóch typków, którzy wyglądali na takich, co mają łeb na karku i jakoś mu tam idzie. Chyba go nawet tolerują. Nie, żeby go to specjalnie obchodziło.
Paskudny George żył w swoim świecie.
Kiedy weszli do tawerny wymruczał coś pod nosem pod nosem. Rozejrzał się. Ten w rogu to pewnie ten od zapisów. Od niego trzymamy się z daleka. A ci tam biznesmeni? U nich robi się zakłady? Ty, właśnie! Zakłady! Może obstawi coś? Tylko co? Nie miał żadnych gambli. Szlag... No cóż, może jakaś okazja zarobku ujawni się w trakcie trwania turnieju.
Usłyszał, że Gomez rozmawia z facetem z bielmem.
- Bo talary - powiedział siwy - Mają, panie, zawsze lepszy smak od wiary.
Nie mógł się zgodzić się ze starcem. Miał kiedyś w dłoni talara. Tak to w każdym razie nazywali ci z Federacji. Smakowało jak żelazo.
Spoiler: Zaznacz cały
[b]to nie miało miejsca.[/b] Zwrócił się więc do siwca:
-[i]Talary są brudne. Jeść je to narobić się sraki, to powiadam[/i]- pomamrotał coś pod nosem-[i]wiary żem za to nigdy nie próbował. Masz cośik pod ręką?[/i]- Zaczął wpatrywać się w jedyne widzące oko człowieka ze straszliwą ciekawością. Obracał przy tym głowę na boki jak jakiś ciułała.
Ostatnio zmieniony niedziela, 14 marca 2010, 17:54 przez Marz, łącznie zmieniany 2 razy.
Orcs, orcs, orcs, orcs...
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [neuroshima] Drugie Imię Bestii SESJA

Post autor: Alien »

Gomez
Już myślał że sprawa załatwiona kiedy jeden z towarzyszy podróży- Johnan- zagadał do Grega. Okazało się że też chciał wziąść udział w turnieju. Gomez wiedział że ten idiota szybko nie odpuści, ale nie spodziewał się że sprawa zabrnie aż tak daleko. Johnan pierdolnął pięścią w stoł , a Greg spojrzał na Gomeza. Najemnikowi wydawało się nawet że błagalnie. Ten hardy koleś w obliczy Johnana jakby zmiękł.
Krispin położył ręke na Berettcie i miał już wyjąć ją , kiedy ułyszał za sobą trzy strzały z rewolweru. Gomez obrócil się szybko z pistoletem w ręku i zobaczył mężczyznę z dymiącym rewolwerem. Na pytanie Małego odpowiedział krótko, ale rozwiał wszelkie wątpliwości najemnika.
- Jestem Szrama.
Reszta rozegrała się szybko. Szrama wyzwał kogoś na pojedynek i zarechotał. Gomez otrząsnał się i podszedł do Małego.
- Mały? Masz już partnera na jutro?
Garry Edzio nie odpowiedział w pierwszej chwili. Spojrzał z trwogą na trupa leżącego przed sobą.
- Ja... eee... nie.
- A jest tu jakiś grabarz?
Idzie na łatwiznę - pomyślał Siwy, zerkając na Szramę który sposobił się już do wyjścia i płacił karczmarzowi.
- A co, wyzywasz mnie? - zapytał nieco zbyt pewny siebie Edzio otrząsnowszy się już z szoku. Gomezowi wydawało się dziwnym, że osobnik ten jeszcze żył. Cóż, jeszcze niedługi czas.
- Tak. I radzę ci zamówić trumnę na wymiar- uśmiechnął się lekko Gomez- Greg! Zapisz nas!
Jeden z towarzyszy Johnana zarechotał nerwowo, reszta milczała. Szrama zapłacił i ruszył do wyjścia. W drzwiach odwrócił się jeszcze i powiedział:
- Jutro punkt 8 rano spotkamy się na dużym placu wybudowanym trzy kilometry stąd. Wszyscy. Najpierw ja i Glizda, potem wy - zwrócił się do najemnika i Edzia, który nerwowo pocierał spocone ręce - Liczę na punktualność.
Zarechotał w swój zwykły sposób i zniknął za drzwiami.
Tymczasem Siwy Greg znów wpisał dwa imiona na listę, obok imion Szramy i Glizdy.
- Ktoś chce obstawiać? - rzucił jeszcze w przestrzeń.
Gomez spojrzał jeszcze przeciągle za Szramą, a potem luknął na pas Edzia szukając wzrokiem pistoletu jakim strzelał. Nie znalazł jednak żadnej broni. Po pewnej chwili jednak, dostrzegł niedużego kel-teka w kaburze za pasem.
Uśmiechnął się widząc już jutrzejszą rzeź.
- Karczmarzu, daj mi jakiś pokój!
- Służę - uprzejmie odrzekł barman. Szybko wręczył mosiężny kluczyk Gomezowi - Pierwsze drzwi na lewo.
Najemnik wyczuł że ręce karczmarza wciąż jeszcze drżą. Następnie obrzucił klientów wzrokiem i ruszył do swojego pokoju.

****
Pokój był malutki i zawalony zbitym z dech łóżkiem i zabrudzonym stołem. Najemnik zrzucił plecak na ziemię i zaczął zdejmować kamizelkę kuloodporną. Ciekawy był jutrzejszych wydarzeń. Kiedy rzucił już kamizelkę na łóżko i okazało się że pokój był już prawie cały zawalony. Na łóżku zmieściły się tylko jeszcze dwa pistolety , a berettę Gomez wziął do ręki i rozładował. Na jutro potrzebował w pełni sprawnej broni. Nie chciał reperować jej w czasie pojedynku. Wyjął z plecak wycior i przeczyścił lufę. Kiedy już uznał że wystarczy wziął do ręki magazynek i rozładował go. Gorsze sztuki amunicji włożył do plecaka , a najlepsze załadował do magazynka. Jutro wszystko ma grać jak w orkiestrze.
Z plecaka wyjął jeszcze przybory do golenia i dokładnie wygolił zarost który wyrósł mu w czasie podróży łajbą. Oczywiście troskliwe ominął swój wąs i brodkę.
Zwalił się na łóżko pierw zwalając z niego kamizelkę , a pistolety wsadzając pod poduszkę. Wyciągnął się na łóżku i jeszcze długo myślał zanim usnął.
00088888000
Seto
Kok
Kok
Posty: 1115
Rejestracja: niedziela, 18 grudnia 2005, 10:53
Numer GG: 0
Lokalizacja: Hrubieszów

Re: [neuroshima] Drugie Imię Bestii SESJA

Post autor: Seto »

Christopher Lamora

W tawernie zaczęło robić się nieciekawie. Kiedy Johnan zaczął się awanturować Lamora sięgnął po broń. Już miał ją wyjąć kiedy usłyszał wystrzały. Ciało osunęło się na podłogę. Niezły jest - pomyślał wojownik autostrady. W Texasie widział wielu rewolwerowców. Byli to ludzie z gatunku tych którzy strzelali zanim tym zdążyłeś się zorientować, że sięgają po broń. Szrama był prawie tak dobry jak oni. Prawie, bo nie był z Texasu.
Lamora zauważył, że po jego wstawce "talary wcale nie mają dobrego smaku" mężczyzna z bielmem uśmiechnął się. Czyżby z politowaniem? W reakcji na tą samą wypowiedź Chris złapał się lekko za głowę. Bystrzak... nie ma co... -przemknęło mu przez myśl. Zbliżył się do stolika.
W momencie gdy Gomez zniknął na schodach, Lamora zwrócił się do Grega, pochylając się nisko
- Chciałem postawić na Gomeza.
Karczmarz zastrzygł uszami, ale nie dał tego po sobie poznać. Greg zdawał się być jeszcze odrobinę podenerwowany wystrzałami.
- Dobrze - mruknął bielmak - To co stawiasz i na kogo?
-To - powiedział Chris wyciągając z torby garść naboi karabinowych. Przeliczył je i położył na stoliku - 10. Na Gomeza. -dokończył i uśmiechnął się.
Greg zerknąwszy na stawkę, podrapał się za uchem. Po chwili rzekł nieco ciszej, ale wyraźniej:
- Radziłbym coś dorzucić. Gomez wygra ten pojedynek, możesz zgarnąć coś naprawdę ekstra. - po tych słowach wyjął z zanadrza niedużą paczkę obwiniętą srebrnym papierem - To mapa pokazująca trzy złote żyły w niedużych górach na północ od Miami. Co prawda złota już tam nie wydobywają, ale ono ciągle gdzieś tam leży. Słyszałem że wielu ludzi z różnych części świata świetnie na tym zarabia. Złoto wciąż jest coś warte. - po tych słowach rozluźnił się, odchylił w krześle, zapalił fajkę - To jak będzie, mister?
Kiedy Greg pokazał mapę Christopher starał się zapamiętać z niej jak najwięcej.
- Hmm... może jednak coś dorzucę - Lamora wyciągnął z torby jeszcze 6 naboi - czy będzie możliwość późniejszego zwiększenia stawki? - zapytał z tajemniczym uśmiechem.
Wizja zarobienia kupy gambli bez ryzykowania życia wydawała się naprawdę kusząca. Można będzie kupić trochę sprzętu do samochodu. Przydałyby mu się kraty w oknach i może trochę podrasowany silnik... Chris rozmarzył się. Wizja dodatków do samochodu była naprawdę ciekawa. Możnaby sprawdzić te miejsca. Chociaż... ten gość wydaje się być zbyt życzliwy. Lepiej zabrać ze sobą kogoś jeszcze. Może tego obdartusa? Jak tu tam było... George'a.
- Zwiększenia stawki? cóż, 16 naboi to niezbyt słuszna cena w zamian za tą drogocenną mapę... Będziesz musiał dorzucić coś jeszcze.
Chris kalkulował. Nie, za nic nie zapamięta trasy na podstawie tego krótkiego spojrzenia. Cholera.
- Zróbmy tak. Co powiesz na to - wyciągnął z torby hełm wojskowy - ale zabieram naboje. Nie mam pewności czy z tą mapą to nie jakaś ściema.
Greg zamyślił się na chwilkę. Czoło mu się zbruździło jak u człowieka który naprawdę mocno spiera się ze sobą samym.
- Zgoda, ale zostawisz jeszcze pięć naboi.
- Cztery i kończymy te targi - Lamora silił się na stanowczy ton
- Niech będzie - westchnął mężczyzna. Podpisał się na karcie i pokazał Lamorze by i on to uczynił. Chris złożył zamaszysty podpis.
- Jutro o ósmej nieźle się będzie działo. Żeby dojść na Plac Rewolwerowców, musisz przejść koło bagna które zauważysz jak tylko opuścisz gospodę. Najlepiej mostem, ale uważaj bo nie dość trwały on jest... - powiedział Bielmooki Greg.
- Dzięki - odpowiedział wesoło Lamora.
Christopher był zadowolony, że udało mu się zakończyć negocjację. Nie lubił się targować i szło mu to średnio. Na szczęście tym razem nie było tak źle. Powolnym krokiem wrócił do stolika przy którym siedział Georg. Rozsiadł się wygodnie na rozpadającym się krześle. Przyglądał się co robią inni ludzie zgromadzeni na sali. Zwracał szczególną uwagę na tych, którzy chcieli się zapisać do pojedynków.
Obrazek
Marz
Marynarz
Marynarz
Posty: 166
Rejestracja: środa, 21 października 2009, 23:22
Numer GG: 0

Re: [neuroshima] Drugie Imię Bestii SESJA

Post autor: Marz »

George, Paskudny George, Śmierdziuch, George Dymek, albo inne takie… wykażcie się inwencją ;]

W tym czasie gdy George miał wstać i podejść do faceta z bielmem rozległa się strzelanina. Szask-prask i po wszystkim. Na ziemi leżał jeden człowiek. Reszta stała na nogach. A może by tak sprawdzić jego kieszenie? Dobra myśl! Już wstawał gdy spojrzał po ludziach. Towarzysze martwego raczej nie będą szczęśliwi, jeśli jakiś koleś zawinie wszystkie ich, to znaczy jego, gamble. Usiadł na zadzie, otworzył torbę. Ze dwa szczury, puszka konserw pamiętająca chyba czasy dzikiego zachodu, chleb wzbogacony penicyliną. No i robaczek. Sprawdził boczną kieszonkę. Garść naboi do Winchestera. Druga kieszonka? Leki. W zasadzie sam nie wie jakie. Walały się tam ampułki i tablety różnych kolorków i kształtów. Wsadził rękę, wyciągnął garść z zamiarem obstawienia. Już wstawał gdy nagle przeszło mu przez myśl- na kogo postawić...? Siedział z prochami w brudnej dłoni i zastanawiał się co robić. W końcu schował je z powrotem do kieszonki torby. Leki zawsze się przydadzą, a on nie wie na kogo postawić. Krispin wygląda na twardziela co umie strzelać. No i grzeczność wymaga, aby postawić na towarzysza podróży! No ale ten drugi też wygląda na mocnego przeciwnika. Może i jest mały i tłusty, ale te oczy! OCZY! Wszystko widać w oczach. Grubas jest urodzonym zabójcą.
Ostatecznie wyciągnął z torby wija i zaczął się nim bawić. Mama zawsze mu powtarzała, żeby nie bawił się jedzeniem, ale jakoś nie potrafił się powstrzymać. Już miał spakować robaka i wstać, gdy przysiadł się Chris. Zdawał się bardziej zwracać uwagę na to co się dzieje w karczmie niż na swojego towarzysza. Śmierdziuch podniósł wzrok znad martwego robala i uśmiechnięty rzekł
-Co tam Chrispoher Lamora? Jak zakłady? Ubiłeś jakąś poczwarę? Znałem kiedyś taką jedną... -podrapał się za resztką lewego ucha.
- Zakład udany, może nawet bardzo - ściszył głos - jak wszystko pójdzie dobrze to będą dodatkowe gamble do zdobycia. - teraz już mówił normalnie - niezły zawodnik z tego Gomeza, powinien załatwić tamtego. A ty obstawiasz? Uczestniczysz? Czy może jeszcze inna opcja - Chris był miły dla niezbyt przyjemnego dla nosa towarzysza. Był taki dla prawie każdego.
-Ja? No. Może. Chyba. Nie wiem. Nie mam co postawić - Podrapał się po rzadkiej brodzie- Mój Winchester nie nadaje się do strzelania w takim klimacie też. Wybuchnie prędzej, o tak, buuuum!- wyrzucił gigantycznego robala w powietrze. Ten uderzył o sufit i z łoskotem spadł na stół, brudząc go zielono-żółtymi rozbryzgami. George zdrapał trochę śluzu i posmakował. - Całkiem niezłe. Jadało się lepsze rzeczy... Chcesz trochę? - chwycił truchło dłonią i podsunął Lamorze pod nos. Kiedy robak wyleciał w powietrze Chris podążał za nim wzrokiem, a gdy żyjątko zostawiło plamę na stole Lamora skrzywił się.
- Eee... nie... dzięki. Nie jestem głodny, a zresztą nie przepadam za jedzeniem robaków. - powiedział lekko zmieszany. Ten gość musiał żyć na brzegu Wielkiej Rzeki. Ten płaszcz, ta maska, te e... upodobania kulinarne, myślał.
- Właściwie to dlaczego przybyłeś do Miami? - zapytał Chris żeby podtrzymać rozmowę i zmienić temat.
-Ja? Nieeeee... Ja tu nie przypłynąłem... Prądy mnie przyniosły. Ja to płynąłem sobie na Karaiby! -tutaj wyciągnął z kieszeni starą mapę, na której czerwonym mazakiem był zakreślony jakiś archipelag wysp - Miałem taki piękny parowiec... Nazywał się Mścigniewa Piorunorzutna. W zasadzie nazywała się. Kochałem ją... - zachlipał - Ale spotkałem tych miłych ludzi z opaskami na oczach. Zawsze chciałem mieć taką opaskę. Na prawdę dodaje charakteru- rzucił wzrokiem w lewo i w prawo. Cuchną w swoje okularki i zaczął je "czyścić" skrawkiem koszuli - A co z Krispinem? Znalazł swoje powołanie, czy dalej pływa w odmętach przyćmienia? -Lamora nie wiedział jak ma odpowiedzieć na to pytanie, ale po chwili się zdecydował:
- Nie jestem pewien. Pogadał chwilę z barmanem i poszedł do jakiegoś pokoju. Pewnie poszedł spać. Dosyć wcześnie, ale nie dziwie mu się. Podroż była męcząca, bo wiesz ja wolę jeździć niż pływać.
George roześmiał się głośno- Jeździć niż pływać, hahaha! A to dobre! Rozbawiłeś mnie człowieku- otarł łzę kręcącą mu się w oku- Jak długo chodzę po tym świecie, a to już prawie czterdzieści lat będzie, nie słyszałem czegoś tak dobrego- wstał, poklepał Chrisa po plechach i wyszedł z karczmy śmiejąc się.
Orcs, orcs, orcs, orcs...
Wevewolf
Mat
Mat
Posty: 453
Rejestracja: środa, 4 listopada 2009, 10:31
Numer GG: 0

Re: [neuroshima] Drugie Imię Bestii SESJA

Post autor: Wevewolf »

14 lipca, godzina 18.32
Mimo dość wczesnej godziny, Gomez udał się do swojego pokoju by standardowo wykonać rytuał czyszczenia broni i golenia się. Posiedział przy oknie, popodziwiał szarą dżungle i przegniłe pomosty. Znad wulkanicznej góry po lewej szczerzył powybijane szyby ogromny szklany wieżowiec.
Gomez czuł się bardzo pewnie. Ta głupia cipa, ten Garry Edzio... To będą wakacje nie emocje.
Nie był jednak ignorantem.

Tymczasem w karczmie wciąż wrzało jak w ulu po akcji z Johnanem i Szramą. Wyczuwało się też w powietrzu wielkie podniecenie - przed czekającym ich pojedynkiem. Nowych nie przybywało, ale siedzący i śledzący wzrokiem innych uczestników turnieju, Christopher Lamora, usłyszał i ujrzał jeszcze innych, którzy łączyli się w 'śmiertelne pary' jak nazywano ich w Miami.
Ambitny młodzik nazywany Młodym, wyzwał nie kogo innego jak Trzcinę.
Trzcina - wysoki mężczyzna w butach ze skóry aligatora - nie wydawał się być odpowiednim przeciwnikiem dla dobrze zbudowanego lecz niskiego siedemnastoletniego chłopaka. Trzcina był bezlitosny. Jednakowoż nikt nie widział nigdy wcześniej w akcji młodego, toteż trumny jeszcze nie zbito. Ludzie byli ciekawi tego pojedynku.
Zaskoczeniem dla Lamory był fakt iż jeden z bojowników jego kompanii - o brzmiącej dziwnie ksywie "bitchy", wyzwał miejscowego indiańca, Srebrną Strzałę. Czerwony był nie mniej zaskoczony. Bitchy dorwał go gdy ten oczyszczał skórki aligatorów.
- Czerwona łajzo, pchle śmierdzący! Że też ziemia nosi takich jak ty! Wyzywam cię!
Srebrna Strzała odmówić nie mógł. Zresztą nie było chyba potrzeby. Bitchy należał do tych co nie trzeźwieli a obecnie był schlany tęgo. Lamora zastanawiał się wszelakoż co skłoniło Bitchy'ego do wyzwania indiańca. Może jakieś sprawy z przeszłości?
Tymczasem George paskuda siedział samotnie w kącie i zjadał znalezionego niedawno robaka. Smakował mu wyśmienicie. Nie był pewien czy dlatego iż jego kubki smakowe zostały zdegenerowane gdzieś dwadzieścia lat temu, czy raczej samą satysfakcję sprawiało mu jedzenie czegokolwiek. Reszta łajzy nie odtrącała go jednak. Pokpiwała sobie z niego, a i owszem, jednak żaden z nich nie kazał mu iśc precz.
Nie żeby mu zależało...
Po pewnym czasie wymaszerował z karczmy. Na noc jednak wrócił.
- Gdzie jest Reyghart?
To pytanie zadał niespodzianie karczmarz, który zakończył już roznoszenie kufli piwa i wcinał kiszoną kapustę siedząc okrakiem na przewróconej beczce.
- Co? - zapytał ktoś z tłumu. Większość nie zareagowała. Lamora wiedział już kim jest Reyghart, w końcu to on był przecież założycielem i pomysłodawcą turnieju.
- Reyghart miał zjawić się przed południem. Wybrał się na polowanie i dotąd nie wrócił.
- Nie bój żaby - rzucił Greg. Fajkę już ostawił, popijał jednak whisky ze srebrnej szklaneczki - Założę się że zjawi się jutro oświadczając że zabił największą bestyjkę w Miami.
- I pewnie nie będzie zbytnio łgał - rzucił ktoś z tłumu, bodajże Trzcina.
- ja myślę inaczej - odezwał się basem indianin. Obrobione skórki leżały na krześle obok stolika. - Reyghart zawsze był wracał na czas. Niepokoi mnie zaistniała sytuacja.
- A ja myślę, żeś głupi stuknięty odmieńcu - odparł lekceważąco Bitchy - Nie znam ja go osobiście, ale z opowiadań i wiem że z niego twardziel większy niźli z Blondyna.
Srebrna strzała wzruszył ramionami i zamilkł.
Tymczasem sformowały się dwie jeszcze pary. A mianowicie Pieard Defoe, chudy jak śmierć ale takoż wysoki, strzelający z pissmakera wyzwał Zacka o niebieskich oczach i damskiej urodzie. Mniej więcej w tym samym momencie szybkoręki Bill, niejednokrotnie wykpiwany za swoje przezwisko, zdecydował się walczyć z Timem - starszym traperem.
Greg Bielmooki podpisał ostatni arkusz i wstając przyczepił kartę z zapisami na duży bal podpierający sklepienie:
15 Lipca

Szrama - Glizda

Gomez - Edzio

Trzcina - Młody

Srebrna Strzała - Bitchy

Zack - Pieard Defoe

Bill - Tim
Christopher, glizda i reszta odczytali tekst poczem zajęli się sprawami zwykłymi.
Gdy w końcu wszyscy położyli się spać, byli albo pijani albo struci albo zmęczeni jak traper po przepłynięciu Missisipi. Wpław.

Rankiem zeszli na śniadanie podane przez karczmarza. Jajecznica nie smakowała najlepiej, ale nie była przynajmniej okropna.

okej, jest około 7.30 a zatem macie niecałą godzinę na dotarcie do zakładów. W gospodzie jest teraz pusto, prócz uczestników. Opiszcie co robicie oraz uznajcie że udało się wam spokojnie dotrzeć na plac.
Ew możecie obstawić jeszcze jakiś pojedynek - Bielmooki siedzi na swoim zwykłym miejscu i zajada jajecznicę.
Osobiście to upek mi się podoba - wciągający i łączący wszystkie postacie :D
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [neuroshima] Drugie Imię Bestii SESJA

Post autor: Alien »

Gomez
Dawno już nie spał w łóżku, więc trudno dziwić się że mimo turnieju który miał odbyć się następnego dnia spał dość mocno. Nie pamiętał kiedy ostatni raz tak się wyspał.
Wstał z łóżka i przeciągając się ubrał się , ale kamizelkę kulooodporną zostawił w plecaku. Tego dnia za bardzo krępowała by mu ruchy, a szybkość dzisiaj liczyła się narbardziej. Pozatym nie chciał żeby ktoś pomyślał że boi się Edzia. Choć ten mógł już zwiać korzystając z nocy.
Uzbroił się we wszystkie pistolety gdyż wolał nie zostawiać ich w pokoju. Pozatym wziął jeszcze swoje gamble. Razem było ich koło pięćdziesięciu. Głównie w lekach. Jeszcze raz przeciągnął się , wyglądając przy okazji przez okno. Zapowiadał się niesamowity dzień.
Karczmarz poczęstował go jajecznicą. Nie była dobra , ale przynajmniej nie była okropna. Prawie że jadalna.
Miał jeszcze jedną sprawę do załatwienia. Zjadłwszy wszystko podszedł do bielmokiego i powiedział:
- Da radę jeszcze postawić?
- Teraz? cóż, na upartego, owszem - bielmooki zastanowił się chwilkę, przełknął łyżkę jajecznicy - A na kogo?
- Na siebie oczywiście- uśmiechnął się Gomez. - Tu masz pięćdziesiąt gambli w lekach.
- Nie możesz obstawić swojego pojedynku - Greg wyprostował się - To niezgodne z przepisami. Jeśli wygrasz dostaniesz bardzo dużo pieniędzy
- I co z tego? - warknął Gomez.
- Takie są przepisy - wzruszył ramionami bielmooki.
- Pieprzyć przepisy.- mruknął pod nosem- No dobra 50 gambli na Szramę.
- Pięćdziesiąt gambli na szramę - pokiwał głową Greg - Za co? Twój towarzysz postawił już swój hełm w zamian za mapę. Mam jednak tutaj złoty kompas oraz pas nabijany srebrnymi ćwiekami. Co ty na to?
- I to i to- uśmiechnął się Gomez.
- Niech ci będzie - zgodził się bielmooki. Zapisał coś szybko w notesie - To wszystko? Cóż, życzę ci powodzenia.
Na uboczu, zbierał się do wyjścia Edzio. Miny nie miał za tęgiej..
- Dzięki.

Na plac dotarł bez problemu. Tam już zebrała się większa grupa gapiów. Gomez bezceromnialnie przepchnął się na sam przód. Nie troskał się o to czy kogoś popochnie. Miał to w dupie. Poprawił tylko berettę i sprawdził czy gładko wychodziła. Kiedy był już na przedzie zaczął wypatrywać Edzia. Miał nadzieję że ten nie spierdolił. Jeśli wygra ten pojedynek dostanie trochę złota i srebra które sprzeda gdzieś za paredziesiąt gambli. Nieźle. Teraz tylko czekał na początek turnieju.
00088888000
Seto
Kok
Kok
Posty: 1115
Rejestracja: niedziela, 18 grudnia 2005, 10:53
Numer GG: 0
Lokalizacja: Hrubieszów

Re: [neuroshima] Drugie Imię Bestii SESJA

Post autor: Seto »

Christopher Lamora

Pytanie karczmarza i uwagi zgromadzonych lekko zaniepokoiły Chrisa. Chciał zobaczyć Reygharta. Z tego co się orientował gość był chodzącą legendą. Musiał nią być żeby móc zorganizować taki turniej. Z taką nagrodą. Podróżnik poszedł spać późnym wieczorem. Spał smacznie i twardo. Był przyzwyczajony do rozłożonych siedzeń chevroleta, więc materac, jaki by nie był stanowił miłą odmianę. Rano Lamora sprawdził swój dobytek. Nic nie zginęło. To dobrze świadczy o lokalu i jego mieszkańcach. Inna sprawa, że wieczorem wszyscy byli pijani, a w tym stanie trudno jest się włamywać i zachowywać cicho. Jajecznica nie smakowała tak źle. Była lepsza niż konserwy. Nadal nigdzie nie było widać Reygharta. Inni uczestnicy byli w okolicy i Chris miał okazję lepiej się im przyjrzeć. Widać, że umieli strzelać. W większości. Edzio wyglądał jakby miał się zaraz zesrać ze strachu. Tym lepiej, mapa skarbów piechotą nie chodzi.
Po zjedzeniu śniadania Christopher posiedział jeszcze chwilę w tawernie po czym udał się na plac pojedynków. Szedł powoli i pewnie. Rozglądał się po okolicy. Błoto, brud, zielsko, zbutwiałe deski jednym słowem - Miami. Lamora po raz kolejny żałował, że nie może sobie pojeździć, ale co robić? W końcu przybył tu żeby zarabiać. Przypomniał sobie wskazówki Grega dotyczące dotarcia na miejsce. Po drodze mijał wielu ludzi. Niewolników, najemników, tropicieli. Prawie wszyscy (z wyjątkiem tych pierwszych) byli w kapeluszach. Większość miała jakieś akcesoria ze skóry krokodyla lub aligatora: pasy, buty, kapelusze, rękawiczki. Taki miejscowy folklor. Czas zobaczyć jak oni strzelają, a ja zarabiam - pomyślał kiedy dotarł na miejsce. Chciał po prostu obejrzeć zmagania.
Obrazek
Marz
Marynarz
Marynarz
Posty: 166
Rejestracja: środa, 21 października 2009, 23:22
Numer GG: 0

Re: [neuroshima] Drugie Imię Bestii SESJA

Post autor: Marz »

George, Paskudny George, Śmierdziuch, George Dymek

George postanowił urządzić sobie mały spacerek, ale niestety nie znał okolicy. Wyszedłszy z karczmy rozejrzał się. W zasadzie fajnie było by sobie popływać. Dużo tu wody mają. Szybko jednak zrezygnował. Późno już, mógł nie trafić z powrotem. Pochodził więc dookoła knajpy. Zrobił tak z pięćdziesiąt bardzo spokojnych kółek i wrócił do środka. Paskudę bardzo dziwiło, dlaczego ludzie patrzyli się na niego przez okna jak na debila. Co, nigdy nie widzieli człowieka na spacerze? Prychnął parę razy pod nosem.
Do karczmy wrócił mamrotają coś niezrozumiałego o jakiejś przepowiedni i krewetkach.
W środku skończył swojego robaka. Zostało po nim kilka chitynowych płytek. Mogą się kiedyś przydać. Wsadził je do torby. W między czasie rozległ się dialog na temat jakiegoś kolesia. George niejasno kojarzył nazwisko. Widział je chyba na tych plakatach. Tak to na pewno ten facet, Reyghart. Dziwili się czemu jeszcze nie wrócił. Przecierz to oczywiste! Na pewno nażarł się jakiegoś gówna i teraz sra gdzieś pod krzakiem, pomyślał George. Sam tak parę razy miał, a w takiej dżungli jak ta na pewno znacznie łatwiej jest złapać jakiegoś żołądkowego syfa.
Jakiś czas po rozmowie Śmierdziuch poczuł zmęczenie. Każdego w końcu dopada. Podszedł do karczmarza, zagadał. Dowiedział się, że pokojów nie ma. Gdy odchodził usłyszał, jak karczmarz mamrocze, że prędzej dał by pokój kupie odchodów aligatora niż facetowi, którego dotyk sprawia, że nawet najbardziej odporne rośliny więdną. Ciekawe o kogo mu chodziło? Ostatecznie George spędził noc na krześle.
Rano obudził go zapach jedzenia. Bardzo dobrego jedzenia. Wkrótce zaczęli się schodzić również inni ludzie. Karczmarz przygotował jajecznicę. Najlepszą, jaką George jadł w całym swoim życiu. Gdy zaspokoił głód wyszedł razem z innymi w kierunku palcu boju. Starał się trzymać Christophera.
Orcs, orcs, orcs, orcs...
Wevewolf
Mat
Mat
Posty: 453
Rejestracja: środa, 4 listopada 2009, 10:31
Numer GG: 0

Re: [neuroshima] Drugie Imię Bestii SESJA

Post autor: Wevewolf »

zanim zaczniecie czytać... Alien wybacz. Tak wypadło na kościach.



Na placu było sporo ludzi. Kompania Gomeza, George'a i Lamory stanęła jak najbliżej wielkiego okręgu wykonanego z omszałych dech. Wszyscy stanęli w pół okręgu zostawiając oba krańce placu wolne. Podniecenie sięgało zenitu. Słońce pojawiło się już na widnokręgu dawno temu, teraz jednak dopiero zaczynało grzać, rozjaśniło mroki Miami. Papugi darły się w zaroślach, nad wodą rechotały żaby. Przeklęte wije pełzały między nogami widzów.

Z półokręgu wyszło dwóch ludzi. Był to Glizda i Szrama. Obydwoje ubrani byli podobnie - w białe koszule. Glizda jednak miał spodnie czarne i dziurawe a Szrama jasne jeansy, zakończone wysokimi butami z ostrogami. Miał też kapelusz nasunięty na czoło, spod którego wylatywał jasny dym. Rewolwerowcy ruszyli na przeciwne krańce placu. Gdy szli, wszyscy śledzili ich chód, zachwyceni spokojem ruchów i stylem Szramy. Glizda bowiem, mimo iż równie spokojny, miał jeszcze twarz ogorzałą od wczorajszego pijaństwa i nieco się chwiał.
Obrazek Gdy dotarli na swoje miejsca wciąż stali do siebie plecami. Tłum zaszmerał cicho. Glizda odwrócił się bardzo szybko. Dłoń położył na udzie, nieco nad kaburą z tkwiącym wewnątrz srebrnym pistoletem. Szrama nie zareagował wciąż stał odwrócony tyłem i odpalił sobie cygaro gdyż mu zgasło.
- Myślisz że ocali cię szybkie wydobycie broni? - zapytał cicho lecz wyraźnie.
- Myślę tylko że powinieneś nazywać się Avat-aya, a nie Szrama, zawszony chuju! - odparł gniewnie Glizda spluwając przed siebie. Szrama zarechotał krótko, odwrócił się spokojnie. Glizda ustawił się nieco bardziej bokiem.
- Radzę ci - rzekł Szrama widząc ruch przeciwnika - Ustawić się prosto.
- Dlaczego?
- Zamierzam strzaskać ci lewe kolano. Jeśli jednak staniesz bokiem, strzaskam ci oba.
- Samochwał!
- Jak wolisz - wzruszył ten ramionami i znów zarechotał. Odchylił rondo kapelusza i podciągnął rękawy - Zaczynajmy, szkoda dnia.
Greg Bielmooki skinął głową i zaczął odliczać. W dłoni ściskał nieduży instrument który po naciśnięciu przycisku piszczał przeraźliwie, co było oznakiem do rozpoczęcia strzelaniny.
- Jeden!
Glizda zaczynał się pocić. Z nosa mu kapało. Nie wyglądał już na tak pewnego siebie jak poprzedniego dnia. Przestąpywał nerwowo z nogi na nogę.
Szrama... Szrama stał spokojnie, rozluźniony, ręce założył za plecy.
- Dwa!
Trzej przyjaciele zamarli w oczekiwaniu...
- Trzy!
Huknął strzał a chwilę później rozległ się przeraźliwy jęk. Na omszałych dechach placu pojedynków, leżał Glizda trzymający się za kolana.
- Ostrzegałem - powiedział spokojnie Szrama. Ruszył wolno w stronę pokonanego, który teraz wył jak pies - Czy następny strzał wolisz otrzymać w łeb czy w ramię?
Glizda nie odpowiedział, zawył tylko jeszcze głośniej i trwożliwiej.
- Rozumiem.
Huknął strzał. Towarzysz Lamory, Gomeza i Georga puścił kolana, zwalił się na lewy bok. Ramię, bezwładnie leżące na deskach, krwawiło obficie.
- A teraz? - Szrama uniósł rewolwer nieco wyżej - W co byś wolał?
- Zabiiiij mnieeee - zawył mordowany - Zabiiiij!
I ponownie strzał wstrząsnął zgromadzonymi.
Glizda nie wył już.
Szrama schował rewolwer do kabury i oddalił się z placu zapalając w chodzie cygaro, ponieważ pieprzone znów mu zgasło.

Gomez rozprostował kości. Ruszył na swoje miejsce a drżący Edzio zajął swą pozycję.
Wyglądał jakby miał się zesrać ze strachu, toteż z tłumu po chwili doleciały do jego uszu złośliwe komentarze. Gomez natomiast stał spokojnie, andrenaliny jednak nie stłumił. Nerwowo poprawił broń w kaburze.
- Czy zawodnicy są gotowi? - zawołał pytająco Greg Bielmooki. Edzio skinął głową.
- Dobrze. Raz!
Krispin spiął się. Wiedział że to nieprawidłowe. Wiedział że może spanikować. To może go zgubić!
Zerknął jednak na Edzia i natychmiast się uspokoił. Ten to miał stracha!
- Dwa!
Mimo wszystko, Gomez odczuwał strach... Wiedział że może go to...
- TRZY!
Dziwny spokój ogarnął jego duszę. Płynnym ruchem wydobył rewolwer z kabury, niesamowicie szybkim ruchem wymierzył w piersi Edzia i wypalił. Pięć razy!
Garry Edzio postąpił kilka rozkołysanych kroków do tyłu i zwalił się. Nie na dechy jednak. Plusnął w mętną wodę i znikł pod powierzchnią.
Nikt nie zaklaskał.
To była tylko rozgrzewka.

Trzy minuty później, ku ogólnemu zdziwieniu, ambitny młodzik z kompanii Lamory, Gomeza i Georga, pokonał Trzcinę - doświadczonego trapera.
Ciało Trzciny wrzucono na wóz podobnież jak trupa Glizdy i wyrzucono gdzieś daleko. Najsampierw jednak, okradziono obydwa ciała.
Już się mieli potykać Srebrna Strzała i Bitchy, ale w tym samym momencie jeden z ludzi zawołał nagle, nadbiegając od strony tawerny Laydragon. Wymachiwał rękoma i krzyczał coś:
- Reyghart ledwo żyje! Ledwo żyje, medyyyk bywaaaaj tuuu!!
Bielmooki zaklął jak diabli, rzucił swój stoperowopodobny instrument i szybko ruszył do tawerny. Indianin i Bitchy wrócili do tłumu piorunując się spojrzeniami. Zapanowało wielkie poruszenie.
- Chodźmy do gospody - powiedział ktoś i kilku ludzi ruszyło zobaczyć co stało się z Łowcą Aligatorów.
Osobiście to upek mi się podoba - wciągający i łączący wszystkie postacie :D
Seto
Kok
Kok
Posty: 1115
Rejestracja: niedziela, 18 grudnia 2005, 10:53
Numer GG: 0
Lokalizacja: Hrubieszów

Re: [neuroshima] Drugie Imię Bestii SESJA

Post autor: Seto »

Christopher Lamora

Ładna pogoda. Szkoda, że za chwilę padną trupy
- pomyślał Lamora. W trakcie spaceru na plac pojedynków dołączył do niego George, Chris nie odezwał się. Skinął tylko głową. Kiedy już byli na miejscu zajął stanowisko przy samych deskach które formowały prowizoryczne ogrodzenie. Zanim jeszcze rozpoczęły się pojedynki Chris miał okazję przyjrzeć się okolicy. Plan otoczony rozpadającymi się deskami. Nic specjalnego. Podobnie jak bagno czy też raczej ścieki które płynęły nieopodal. Tylko ptaki przykuwały wzrok. Były kolorowe. Cały świat był szary i brudny. One stanowiły jedyny jasny akcent kolorystyczny. Pewnie i tak uciekną kiedy padną pierwsze strzały. Jasność ustępuje przed ciemnością - Lamora gdzieś to przeczytał. Te słowa nieźle obrazowały tą rzeczywistość. Z zamyślenia wyrwały go okrzyki publiczności. Na arenę wszedł Szrama. Glizda też wszedł, ale Chris miał wrażenie, że większość okrzyków było na cześć tego pierwszego. Wrzawa trwała dosłownie parę sekund. Nagle wszystko ucichło. Przeciwnicy mierzyli się wzrokiem. Scena jak z przedwojennego westernu. Glizda jako tako trzymał się drążony wzrokiem Szramy. Jego podenerwowanie i kaca zdradził dopiero chód. Nastąpiła krótka wymiana zdań. Chrisa nawet to bawiło. Każdy z przeciwników chciał zastraszyć tego drugiego. Zazwyczaj żadnemu się to nie udawało, ale i tak przyjemnie było posłuchać. Teraz Lamora czekał już tylko na strzał. Padł. To był naprawdę świetny strzał. Szrama urósł w oczach Chrisa. Wojownik autostrady dawno nie widział podobnego popisu. Ostatnio, jeszcze jak był bachorem, w Texasie. Potem nastąpiła, co tu dużo mówić egzekucja.
Następna walka bardziej interesowała Christophera. W końcu szło o jego sprzęt i być może przyszły zarobek. Tak jak się spodziewał. Gomez pokonał przeciwnika bez większych problemów. Warto było mu zaufać.
Klęska Trzciny była lekkim zdziwieniem dla Lamory, ale prawdę mówiąc nie interesowało go to zbytnio. Dużo ciekawsza była informacja o Reygharcie. Chciał wiedzieć co się stało.
Szybko poszedł razem z tłumem w kierunku baru. Starał się przysłuchiwać rozmowom. W tłumie szukał Gomeza. Należało mu pogratulować wygranej.
Obrazek
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [neuroshima] Drugie Imię Bestii SESJA

Post autor: Alien »

Gomez
Na początku pierwszego pojedynku jednen z zawodników- Szrama chciał zastraszyć Glizdę. Niektórym mogłoby wydawać się to śmieszne , ale prawda jest taka że jeśli odezwiesz się do przeciwnika w dorby sposób- to jest twój głos nie będzie drżał od emocji , tylko będzie zimny jak lód - możesz zapewnić sobie pewne zwycięstwo. Przeciwnik zesra się w gacie wiedząc że ma przed sobą faceta który ma stalowe nerwy, albo w ogóle ich nie ma.
Szrama wygrał pojedynek bezproblemowo. Krispin zrozumiał że to właśnie on będzie bohaterem tego turnieju. Jeśli kiedykolwiek się z nim zmierzy to będzie całkiem możliwe że to ostatni pojedynek Gomeza. Tak to już kurwa jest.
Kiedy stanął na przeciwko Edzia ręka lekko mu drżała. Jednak szybko przestała na widok przeciwnika który chyba się posrał ze stachu. Kiedy nadszedł czas wypalił. Ale nie raz jak mówił mu mózg. Dał się ponieść emocjom i wypalił pięć razy. PIĘĆ!
Podczas pojedynku dał się ponieść emocjom. Był na siebie zły że zmarnował tyle kul na jednego chuja. I zrozumiał że jeśli nie opanuje się daleko nie zajdzie. Tak to już jest w tym przeklętym turnieju.
Wreście zrozumiał też że tutaj ludzie giną. "Jest nasz coś szesnastu. Znaczy było. Wszyscy zigną oprócz jednego. Ostra selekcja , kurwa. Muszę zakupić jakąś lepszą broń do pojedynków. Rewolwer. To jest to. Najlepiej dzisiaj."
Już miał iść do bielookiego po swoje gamble kiedy usłyszał krzyk z tłumu:
- Reyghart ledwo żyje! Ledwo żyje, medyyyk bywaaaaj tuuu!!
Słysząc te słowa przestał patrzeć na następny pojedynek. Obrócił się na pięcie i ruszył szybki truchtem w kierunku bielookiego.
- Hej!- krzyknął- Może uda mi się pomóc Reyghartowi. Coś tam na leczeniu ran się znam. W końcu najemnikiem jestem kurwa! I przy okazji możesz mi oddać moje gamble.
POST BYŁBY DŁUŻSZY GDYBY MG BYŁ NA GG , A TAK TO TRUDNO.
00088888000
Marz
Marynarz
Marynarz
Posty: 166
Rejestracja: środa, 21 października 2009, 23:22
Numer GG: 0

Re: [neuroshima] Drugie Imię Bestii SESJA

Post autor: Marz »

George, Paskudny George, Śmierdziuch, George Dymek

Szczur spodziewał się czegoś lepszego. Miał nadzieję na buchającą krew, na flaki, na rozwalone mózgi. A tu? Pach-pach i po sprawie. No dooobra, Szrama znęcał się nad przeciwnikiem. No dooobra Krispin wpakował w grubaska chyba z pół magazynka. Ale to wciąż nie to! Wyszedłby ktoś z jakąś pompką i wpakował cały magazynek! O! To by była rozrywka.
George trzymał się cały czas blisko Chrisa. Wygląda na to, że mu się podobało. Trochę gapił się po tych kolorowych krzykaczach (ciekawe, nawiasem mówiąc, czy w środku są tak samo wielobarwne) ale po walce uśmiechnął się, a nawet zaklaskał parę razy. No, w końcu postawił na Krispina, więc dziwne, gdyby się nie cieszył.
Wtem rozległ się krzyk! Wołanie o pomoc. Coś się stało panu organizatorowi. Tłum pobiegł do karczmy, a Paskuda na chwilę spanikował. Nie był zbyt odważny z natury. Przeanalizował szybko sytuację. Jak pójdę tam z nimi to mi może się stać to co się stało jemu, jednak co jeśli to co się stało jemu stanie się mi jak zostanę, bo to co mu to zrobiło jest tu a nie tam i tu będzie na mnie czekać, żeby mi zrobić to co mu?
George pobiegł szybko do przodu goniąc Gomeza, krzycząc przy tym jednocześnie:
-Krispin! Kriiiispiiiiin!!
Orcs, orcs, orcs, orcs...
Wevewolf
Mat
Mat
Posty: 453
Rejestracja: środa, 4 listopada 2009, 10:31
Numer GG: 0

Re: [neuroshima] Drugie Imię Bestii SESJA

Post autor: Wevewolf »

10.21, Miami
Ktoś mógłby pomyśleć że robię sobie jaja? - Reyghart do tłumu po opowieści o upolowaniu aligatora ważącego sześnastokrotność autobusu

Dwójka, z braku lepszego określenia przyjaciół, szybkim krokiem ruszyła a rzec w sumie powinno się - pobiegła, w stronę Laydragon. Posłaniec który przyniósł straszną wieść, sadził na przedzie pochodu w długich susach.
Wszyscy wpadli do tawerny, ślizgając się na plamach świeżo rozlanej krwi. Na środku sali siedział człowiek. A w zasadzie półleżał, gdyż z utraty krwi i sił najwidoczniej nie mógł sam utrzymać się w takiej pozycji. Najgorsze było to jednak, iż wokoło niego rozlewała się ogromna kałuża krwi. Po chwili przyjaciele dostrzegli że człowiek ów ma... rozpruty brzuch.
Greg Bielmooki zaklął i rzucił się w jego stronę. Ukląkł przy nim natychmiast i zaczął badać jego ranę. Pokręcił z powiętpliwaniem głową.
- On umrze. - powiedział.
Wtem usta półmartwego mężczyzny o pooranej zmarszczkami twarzy, otworzyły się. Szeptał coś.
Gomez widząc to zaczął przepychać się do przodu. Koniecznie chciał usłyszeć ostatnie słowa tego człowieka. Wcześniej myślał że da radę mu pomóc, ale widząc w jakim jest stanie zrozumiał że nic nie zaradzi.
Towarzysz Krispina dla odmiany zamarł kiedy zobaczył rannego. Nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego. Ogólnie w życiu miał mało do czynienia z mutantami, a jeśli już to nie były dopuszczone na odległość strzału z pompy. Aligator? - to było pierwsze skojarzenie jakie przyszło mu do głowy. Lamora starał się przepchać bliżej rannego. Niestety jego zdolności medyczne były raczej mierne, ale mimo to chciał chociaż usłyszeć ostatnie słowa chodzącej, a właściwie to już konającej legendy.
Gomez pochylił się ku umierającemu, lecz ten nie mówił przez chwilę nic. Na wargach jego utworzyła się krwawa bańka która po chwili pękła.
- Jha... bestia... skurwysyn... za szybki...
- Nie wolno ci mówić! - wrzasnął głośno Bielmooki.
Reyghart złapał Gomeza za ramię. W tym momencie do ogonka stojących najbliżej dołączył Lamora.
- Jest szyb... nie zobacz.... szczeka... Greg, kurwo... 16, pamiętaj skurwysynie...
- Zamknij się, Reyghart!
- Moje... flaki...
Ludzie milczeli, niektórzy spuścili wzrok, inni zdjęli kapelusze.
Legenda Miami umarła. Łowca stęknął. Na jego wargach nie tworzyły się już bąbelki.
Najemnik także chciał zdjąć kapelusz i oddać ostatni hołd legendzie Miami, ale nie posiadając takiego pochylił tylko głowę. Szesnaście - myślał- Co to kurwa za liczba. Już po raz któryś ją słyszał odkąd przybył do Miami. Był ciekawy czy turniej będzie kontynuowany.
Raczej tak bo chyba ludzie z Miami są przyzwyczajeni do śmierci. Nie do śmierci legend, ale turniej będzie na pewno kontynuowany.
Lamora zrobił kilka kroków do przodu. Spuścił wzrok. Szkoda gościa, ale mówi się trudno i żyje się dalej. Swoją drogą ciekawe jaki musiał być ten mutant żeby go tak załatwić. Nagle Chrisowi przyszło coś do głowy „16” - ostatnio chyba widział gdzieś tą liczbę, czy może ktoś o niej mówił? Nieważne. Chris spojrzał na wszystkich zgromadzonych. Smutek, żal, nostalgia. Tak to wyglądało. On sam spuścił wzrok tylko dlatego, że tak wypadało. Nie przejmował się śmiercią. Każdy w końcu umrze.
Tymczasem ludzie szemrali nie o tej dziwnej liczbie a raczej o słowach które wypowiedział Reyghart przed swą śmiercią. Kilku chwyciło za strzelby i wrzeszczało:
- Dawać, bierzmy pochodnie i broń! Jak bestia porahatała Reygharta to i my ją porahatamy ale tak że nie zapomni nas do końca życia!
- Zdrowie Reygharta Łowcy! - wrzasnął inny.
Jeszcze inny palnął go w łeb.
- Kretyni! Zdrowie nieboszczyka piją! Dawajcie, bierzmy broń i bić skurwysynów!
Ludność rzeczywiście gotowa była wyjść i brodzić po prostu w błocie szukając na oślep jakiegoś stworzenia. Dwójka przyjaciół zareagowała natychmiast:
- Hej, hej ,hej- krzyknął Gomez- Spokojnie! Rozumiem oczywiście powagę sytuacji, ale nie wydaje mi się aby brodzenie w gównie coś dało! Czy honor nie nakazuje wam kontynuować turnieju? Reygharta pomścimy, ale później! Teraz trzeba zająć się kontynuacją pojedynków, kurwa!
Ludzie usłyszeli krzyki najemnika, uznali jednak że nie warto zwracać na to uwagi. Kilku już wybiegło.
- Pojebało was?! - krzyknął Chris – Jasne idźcie na bagna z pochodniami i zabijajcie wszystko co zobaczycie. Przy odrobinie szczęście jeden z was strzeli w drugiego, a aligatory będą miały niezłą wyżerkę. Śmierci nic odwróci. Uspokójcie się bo nic dobrego z tego nie wyniknie.
Lamora też coś krzyknął, sensowniej, kilku zatrzymało się w drzwiach, reszta jednak wybiegła na dwór.
Chris zwrócił się do Bielmookiego który siedział wciąż przy trupie ze wzrokiem tępo utkwionym w kominku.
- Było słychać tu ostatnio o jakimś szczególnie groźnym stworzeniu? - Lamora miał nadzieję że przynajmniej on zachował zmysły i resztę rozumu.
Biemooki spojrzał na niego nieco otępiale.
- O groźnym stworzeniu? Nie, prócz aligatorów. To strasznie podejrzana sprawa. Powinniśmy się mieć na uwadze, naprawdę. Zalecam ostrożność. Co do owej liczby 16, felernej... Wybaczcie, to nasza sprawa. Moja, w sumie - dodał spoglądając na trupa - Póki co powinniście...
W tym samym momencie zza drzwi dobiegło ich niskie, groźne warczenie. Padły dwa strzały, potem rozległ się przeraźliwy jęk a potem znów warczenie.
Greg chwycił się za serce, cofając się w stronę barku. Ludzie którzy pozostali w środku a było ich siedmiu, ściskając nerwowo broń w rękach i modląc się zażarcie, również się cofali. Warczenie było coraz bliżej a zza tych pieprzonych drzwi nic nie było widać!
Gomez niewiele myśląc dobył swojego Colta. Jeśli to był aligator to całkiem możliwe że pociski z Beretty i Browninga byłby za słabe na skurwiela. Swoją drogą czy aligatory warczą? Gomez nie miał pojęcia, nigdy nie miał doczynienia z tym gównem.
- Cofać się, kurwa! - krzyknął do Chrisa i reszty- Chris, jeśli nie masz dobrego pistoletu to weź ten - wyciągnął do niego drugą ręke z Berettą - Może się przydać!
- Mam to – odpowiedział Gomezowi klepiąc kolbę pompy - Cholera – warknął wojownik autostrady – Odsuńcie się od drzwi – powiedział stanowczo zdejmując z pleców strzelbę. Odbezpieczył broń, przyklęknął za najbliższym stołem i przygotował się go strzału mierząc w drzwi. Spojrzał na Gomeza. Najemnik, dobrze strzela. Damy radę. Byle tamci się odsunęli, bo ta pukawka ma jednak spory rozrzut. Co to do cholery jest? Na pewno nie aligator – myślał.
Warczenie wciąż przybierało na sile... I w pewnym momencie a była to dosłownie sekunda, coś pojawiło się w drzwiach. Równocześnie coś bardzo mocno łupnęło w dach. Aż się posypało z powały.
Gomez zareagował odruchowo. Wypalił w kształt w drzwiach. Był to człowiek... Mały!
Towarzysz Lamory i najemnika zwalił się na deski. Strzał był celny.
W tym samym momencie rozległ się przeraźliwy dźwięk darcia i rozgarniania suchych sitowi. Stworzenie siedzące najwyraźniej na dachu próbowało wygryźć sobie dziurę w dachu: By dostać do ludzi siedzących wewnątrz!
Gomez zareagował szybko. Dach był pokryty sitowiem więc być może Colt przejdzie przez te gówno i... Krispin wypalił! Raz, drugi i trzeci. W magazynku zostały mu trzy naboje. Trzy. Za pasem co prawda tkwił jeszcze magazynek do pistoletu. Jako zabezpieczenie.
Chris był zdziwiony. Tylko tyle. Nie przejmował się martwymi, no i w tej chwili miał większe problemy. Wycelował w sufit w miejsce w którym mogło znajdować się to „coś”. Miał zamiar strzelić kiedy tylko zobaczy pysk. Wolał nie strzelać bez pewności, jeszcze uszkodziłby dach i to coś by tu spadło.
-Jakieś przydatne informacje na temat tutejszej fauny? Aligatory chyba nie chodzą po dachach...- rzucił w przestrzeń. Miał nadzieję, że nie wszyscy miejscowi spanikowali.
Po oddaniu strzałów zapadła cisza. Po chwili jednak drapanie gwałtownie nasiliło się.
- Nie zabijecie tego - wyszeptał Greg - Pamiętacie? Skurwysyn jest zbyt szybki albo zbyt wytrzymały. Co to za gówno?
- Więc mam dać się zabić? Mam inne plany. - odezwał się Chris. Był lekko wkurzony. Starał się uspokoić. Odłożył pistolet. Podniósł strzelbę.
- Strzelę jak wsadzi tu łeb – poinformował Gomeza. - Nie trzęście się tak. To coś nas nie załatwi – zwrócił się do mieszkańców Miami. Chris nawet w takich sytuacjach był optymistą. Miał nadzieję, że jakoś uspokoi tych ludzi, bo mówił naprawdę szczerze. Sam był tym zdziwiony.
Najemnik zaczął czuć się nieswojo. Gdyby stanął z tym skurwielstem oko w oko nie byłoby problemu, a tak to... chuj. Nic nie zrobi. - Co robimy panowie? Chyba nie ma sensu strzelać tak w sufit. Jeśli to coś jest inteligentne to czeka aż skończy się nam amunicja. Pozatym sufit może nam się na łeb zawalić. Nie mam pojęcia co robić. Ewentualnie najodważniejszy może wyjść z tego pomieszczenia... i sprawdzić co się dzieje na dworze - Gomez nerwowo się zaśmiał.
Reakcje ludzi były wszelakie. Większość milczała, bardzo przerażona i modliła się zażarcie. Na słowa najemnika co twardzi uśmiechnęli się.
I wtedy zza barku wyszedł Bielmooki Greg.
- Ja wyjdę - powiedział. Wyszedł na środek. Darcie dachu ustało, teraz rozległo się jakgdyby węszenie.
- Pobiegnę przed siebie - ciągnął Greg - Jak to coś rzuci się za mną zobaczycie to. A wtedy walcie. Walcie a może przeżyję.
Z tymi słowami odwrócił się i wybiegł przez otwarte drzwi.
- Nie... - Chris nie zdążył zaprotestować. Ruszył za Gregiem, ale zatrzymał się w drzwiach.
Ustaw się za mną – powiedział do Gomeza. - Może go nie postrzelę – pomyślał. Uklęknął i przygotował się do oddania strzału
Tymczasem Gomez, pewny był że nikt się nie zgłosi. Lecz! jednak widać że to Miami, za długo przebywał wśród tchórzów. Ale Greg? Kurwa - pomyślał Gomez - ja wiem czemu się zgłosił! Ten skurwysyn liczy na to że go obronię bo wisi mi pięćdziesiąt gambli! I nie przeliczył się. Gomez schował Colta za pas i dobył Browninga, był celniejszy.
- Chris , jeśli strzelisz swoją pompką jest zbyt duża szansa na to że trafisz Grega, który wisi mi gamble. Ochraniaj boki. Bo to skurwysyństwo pewnie stamtąd wyskoczy. Ja zajmę się ochroną Grega. A niech któryś z was - rzucił do tyłu- uważa na tylnie okno. Nie mam czasu aby martwić się o swoje plecy.
- Dobra. - Chris nie chciał wdawać się w dyskusję. Uważnie się rozglądał i nasłuchiwał był gotowy na oddanie strzału, jeśli bestia nie była w pobliżu Grega.
Kilku odważniejszych podbiegło do tylnego okna. Greg już chwilę temu wypadł przez otwarte drzwi, pognał przed siebie. Węszenie umilkło w jednej chwili. Przez chwilę panowała grobowa cisza. Bielmooki wciąż biegł.
- Inteligentne bydle - powiedział gorzko jakiś z towarzyszy Lamory i Gomeza.
Po chwili coś łupnęło i zaskrzypiało niepokojąco. Nietrudno było się domyślić że oto wali się sufit!
- Reyghart, skurwielu! - zajęczał któryś - Co ty też tu przywiodłeś!?
Gomez przyjrzawszy się uważnie belkom podtrzymującym konstrukcję ujrzał że powoli zaczynają przeginać się na lewo. Jakgdyby tawerna składała się pod ciężarem wielkiego cielska!
Najemnik zareagował szybko - szarpnął Chrisa za rękaw aby się pośpieszył , a sam rzucił się do drzwi. W tym momencie tawerna zajęczała rozdzierająco, pochylając się niebezpiecznie...
Wypadli za drzwi, szybko odwrócili się, gotowi do strzału i spięci.
W tym momencie jednak powaliła ich na ziemię siła z jaką potężna konstrukcja zawaliła się w błoto uśmiercając natychmiast ludzi pozostałych wewnątrz.
A bestii nie było. Gdzieś zerwały się w sitowiach ptaki, ale mógł to być równie dobrze zwykły aligator.
Ciszę rozdarł krzyk umierającego człowieka. Dobiegał gdzieś z placu pojedynków, o kilkaset metrów stąd.
- Chris co robimy?- zapytał Gomez otrzepując się z brudu i nerwowo mierząc z broni w zarośla.
- Po pierwsze dzięki. Po drugie lepiej iść tam gdzie ktoś krzyczał, może chociaż tego uda się odratować. - Powiedział Chris rozglądając się za Gregiem.
- Hmm...
Krzyk urwał się.
- Kurwa!- krzyknął wściekły Gomez- Biegnijmy na ten pierdolony plac!
Ruszyli. Podczas biegu Chris starał w miarę możliwości rozglądać. Nie chciał aby coś wskoczyło mu na plecy.
Dotarli do placu, dość zziajani. Na środku leżał... Greg. Nie było to chyba zbytnim zaskoczeniem. Co dziwne jednak, Bielmooki nie był okrwawiony. W dłoni coś ściskał, jakby nieduży kluczyk... Oczy miał otwarte i wpatrywał się w niebo zasnute chmurami.
Gomez widząc to pochylił się nad nim i pomachał mu ręką przed oczami. Chciał sprawdzić czy Greg w ogóle kontaktuje.
Lamora sprawdził puls. Tętno szalało. Wyglądało na to że Bielmooki... dostał zawału ze strachu.
- To był... to był... - jęczał, drżąc straszliwie - Weźcie klucz! szybko! - to powiedziawszy wyciągnął z kieszeni nieduży miedziany kluczyk. - 16 to szyfr do drzwi niedużego składu amunicji na północ stąd, w niedużej błotnistej dolinie. Znajdziecie szyb pod zaroślami. Weźcie broń, porządną. Ta bestia tu jeeeeest... - po tych słowach znów zadrżał i... zemdlał.
Usłyszeli głuche warczenie i chlupot wody gdy coś skradało się po zaroślach
Gomez jeszczę chwilę patrzał na twarz Grega. Co przestraszyło tak bardzo tego człowieka który z niejednego pieca chleb jadł? Musiało to być coś strasznego, od czego cwaniaczki z Vegas już dawno by zesrały się ze strachu i zginęły. Krispin biorąc do siebie prośbę Grega wyjął mu z ręki klucz i powiedział do Lamory: - Chyba nie mamy wyboru co?
- Raczej nie - powiedział mierząc w zarośla. - Próbujemy się bronić czy uciekamy?
- Uciekamy, ale z honorem- zarechotał Gomez - Innymi słowy mówiąc wycofujemy się. Widziałeś gdzieś tego szczura Georga?
- Nie, ale znając gościa siedzi w jakimś bezpiecznym miejscu i zajada się robalami. - Chris spojrzał na leżacego Grega. - Ale chyba go nie zostawimy? - Zmierzył Bielmookiego wzrokiem. Zastanowił się czy byłby w stanie go unieść i poruszać się w miarę szybko
- Kurwa, nie wiem. - Gomez zastanawiał się - Z jednej strony szkoda tak człowieka zostawić,a z drugiej spowolni nas cholera. I wiesz co? W barze została moja kamizelka kuloodporna!
- No cóż, bierzmy go.
- Dokąd?
- Do tego schronu.

Ruszyli zatem, nieco spowolnieni Bielmookim.
Gdy wchodzili w zarośla, zdawało im się że bestia jest tuż obok, gałęzie nienaturalnie silnie się poruszały, a ptaki co i rusz zrywały się z uschłych gałęzi.
W końcu znaleźli się przed niedużą dolinką. Zwykle była ona bagnem, dziś jednak gdy deszcz porządny nie spadł już tak długo, była sucha. Na samym dole widniały paprocie i chaszcze wszelakie.

Tymczasem przy Laydragon panowało wielkie poruszenie.
Ludzie którzy wcześniej rzucili się na polowanie, teraz przetrząsywali zgliszcza szukając ocalałych, Nadaremno jednak. Po pewnym czasie zaniechano poszukiwań i skupiono się na lizaniu własnych ran, choć nikt nie ucierpiał zbyt mocno.
Zewsząd leciały pytania: czy ktokolwiek widział bestię? Czy ktokolwiek widział tego skurwiela?
Odpowiedź zawsze była taka sama. Nikt nie zdołał dojrzeć potwora.
Było to co najmniej dziwne, zagadka ta jednak wyjaśniła się nieługo potem. Mianowicie na bagnie za gospodą oraz w chaszczach znaleziono ciała ludzkie. Były poszarpane a większości brakowało głów, co uniemożliwiało indentyfikację zwłok.
Ludzie natychmiast skojarzyli to z bestią. Czyżby zabiła tych tam, dlatego że ją widzieli?
Jak duża ona jest?
Jak szybka?
Jak wytrzymała?
Tysiące pytań. Karczmarz zginął pod gruzami, Greg Bielmooki gdzieś zniknął, zapewne również stracił czerep.
Tutaj jednak przyda się małe wyjaśnienie do terminu "poruszenie" konkretnie w Miami. Otóż tych ludzi niełatwo zastraszyć. Nie boją się aligatorów, są prawdziwymi twardzielami. Toteż zoorganizowano się bardzo szybko i nie widać było lęku po twarzach.
Nikt nie miał dobrej broni, wszyscy bez wyjątku wyposażeni byli w stare strzelby i tomahawki bądź długie noże. Ruszyli przeczesywać dżunglę w poszukiwaniu Bestii.


Chris Lamora i Krispin Gomez zeszli do niewielkiej kotlinki, bacząc na każdy ruch w dżungli. Na dole pozapadali się po kolana w lepkiej mazi i dalsze próby noszenia nieprzytomnego Grega, były nierealne.
Zresztą ten już się budził. Pierwszy dojrzał to Gomez. Bielmooki zamrugał i zachrypiał potężnie.
- Znajdźcie... właz. Oznaczony... niedużym krzyżem.
Faktycznie. Przed sobą widzieli sterczący na niewielkiej kupie chaszczy i gałęzi wklinowany między nie, duży drewniany krzyż. Był zmurszały i rosły na nim huby.
To było miejsce ukrycia schronu.

marz - dogadamy się
pamiętajcie by posty kończyć deklaracją i wczujcie się odpowiednio w sytuację. Gdzieś w pobliżu dziwna bestia, dopiero co zostaliście wplątani w jakąś cholerną kabałę itd. itd.
Osobiście to upek mi się podoba - wciągający i łączący wszystkie postacie :D
Zablokowany