[Legendary] Zmierzch Pegazów |sesja|

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: [Legendary] Zmierzch Pegazów |sesja|

Post autor: Sciass »

Mort

Olbrzymia czteropalczasta łapa, w górę od niej ciągnąca się noga z mocno widocznymi mięśniami bijącymi pod futrem aż po sam tułów i niknące, będące poza zasięgiem percepcji, szczegóły potwora.

W głowie Morta kołatały się dwie myśli.
‘Warto by namalować tą bestyjkę’ oraz ‘Ciekawe co się stanie jak wkłuje Aramanę w to olbrzymie cielsko’. Całe szczęście ostatki zdrowego rozsądku i ogólnie pojętej trzeźwości umysłowej nakazały Mortimerowi odłożyć po cichu miecz, siedzieć na dupie i podziwiać bestię w milczeniu. Gdy już mu się to znudziło, a znudzenie przyszło prawie natychmiast, postanowił oflankować bestię, co w swoim rozumowaniu Mort rozumiał jako - obejść cel w ciszy z odległością dzielącą Morta od bestii rosnącą wprost proporcjonalnie do tego jak rosło niebezpieczeństwo wynikające z coraz dłuższego pobytu w jej towarzystwie.

Jak pomyślał, tak zrobił.
Obrazek
Sirion
Marynarz
Marynarz
Posty: 293
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:47
Numer GG: 11883875
Lokalizacja: Warszawa

Re: [Legendary] Zmierzch Pegazów |sesja|

Post autor: Sirion »

Seriandil Athjeari

Seriandil wysłuchał rozmowy Thalana i przybyszów i uspokoił się nieco. Niepewność i napięcie znikło. Udało się im uniknąć walki. Jednak reszta ich towarzyszy była w niebezpieczeństwie... W dzieciństwie matka ostrzegała go przed bestią grasującą w tych lasach. Nigdy nie sądził, że opowieści z dzieciństwa okażą się prawdą... Bał się bestii. Opowiadania matki zrobiły swoje i odcisnęły piętno na wyobraźni Seriandila. Z drugiej strony nie chciał zostawiać towarzyszy na pastwę losu, dotarł z nimi aż tutaj i mimo iż wydawało się mu to głupie postanowił dokończyć wędrówkę w pełnym składzie. Poza tym, gdyby nie oni pewnie by tutaj nie dotarł. Ponadto... Konfrontacja z własnym lękiem wydawała mu się niezwykle kusząca... W dzieciństwie wyobrażał sobie, że to on zabija groźną bestię i zostaje bohaterem całej północy. Teraz marzenia z dzieciństwa mogło zmierzyć się z rzeczywistością.

- Hej, ty! - Usłyszał głos Fulka. - Idziemy do wioski, zostały nam około cztery kilometry, a ja nie zamierzam tu stać i marznąć. Ognia i tak nie rozpalimy, bo nie mamy drewna, a pójście do lasu jest zbyt niebezpiecznie... tak samo, jak pozostanie tutaj. Słuchaj, spotkamy się z nimi w wiosce, tak będzie bezpieczniej. Tutaj i tak im się do niczego nie przydamy. Co do naszego przewodnika - może już tam na nas czeka. Chodź, to będą dwie godziny drogi w tym śniegu.

Propozycja była kusząca. Ciepła strawa i wypoczynek w ciepłym łóżku wydawały się w zasięgu ręki. Czym było kilka godzin w perspektywie długich dni wędrówki? Jednak decyzję podjął już wcześniej. Nie było mowy o jej zmianie.

- Jestem ciekawy jak wygląda ta legendarna bestia, o której tyle słyszałem w dzieciństwie... A poza tym przypuszczam, że druga szansa mi się nie trafi, więc wybacz, ale idę z nimi. Udaj się z nami. Wioska jest i tak niedaleko. A to doświadczenie na pewno zrekompensuje Ci krótkie opóźnienie.

W tym momencie usłyszeli ryk z głębi lasu. Seriandil niewiele myśląc zabrał swój ekwipunek na plecy i pobiegł za uzbrojonymi w łuki łowczymi.
“Better to fight for something, than live for nothing”

General George S. Patton

Fortis cadere, cedere non potest
Wevewolf
Mat
Mat
Posty: 453
Rejestracja: środa, 4 listopada 2009, 10:31
Numer GG: 0

Re: [Legendary] Zmierzch Pegazów |sesja|

Post autor: Wevewolf »

***

Rzecz ta zdarzyła się całe mile stamtąd, gdzieś daleko w samym sercu Gór Sinych.
Szesnastu obdartusów dopadło do niedużego wozu przykrytego szarą płachtą, zszarpnęło ją, rozrzuciło na wszystkie strony pakunki i beczki, jakgdyby czegoś szukając. Siedemnasty dożynał woźnicę: sękaty chłop wciąż się nie dawał, dzielnie odpowiadał na ciosy bandziora. W końcu jednak szybsze od obucha, ostrze zaświergotało i woźnica poczuł... nie, on nic już nie poczuł. Zezwłok zwalił się na śnieg, natychmiast zabarwiając go na czerwono.
W tym samym momencie któryś z szesnastki krzyknął triumfalnie i podniósł coś nad głowę.
Nieduży, misternie wykonany posążek przedstawiający czarnego pegaza.

***

Thalan, Margugz, Mort
Lew zaryczał i skoczył do ataku. Ork rzucił się do tyłu błyskawicznie podnosząc łuk pozostawiony na śniegu. Vincent pakował w potwora strzałę za strzałą, jednak bestia odrzuciła go silnym machnięciem łapy. Margugz zaczął biec w bliżej nieokreślonym kierunku, naciągając w biegu cięciwę. Odwrócił się by oddać strzał.
Za późno.
Lew pokonał dystans dzielący go od orka w ułamku sekundy i rozwarł wielkie szczęki prezentując garnitur białych niczym śnieg oraz długich jak miecze kłów. Ork znał się na walce na tyle, by wiedzieć że nie ma szans. Najmniejszych szans.
A jednak... czasem jest przypadek. Jakiś zbieg okoliczności. Bestia zamarła w pół skoku a jej oczy powędrowały w bok, w stronę - Margugz zdziwił się nie mniej niż potwór - niewysokiego mężczyzny trzymającego w dłoni dość figlarny lecz ładny miecz.
To była szansa, ten moment, ten ułamek sekundy kiedy ork zyskał czas na oddanie strzału i uczynił to. Jednak nim strzała wbiła się w cielsko stwora, około dwadzieścia innych zrobiło to samo. Margugz odwrócił się. W jego stronę zmierzał jeden z jego towarzyszy - Thalan... oraz jacyś nieznajomi, wyglądający na łowczych. Lew zaszamotał łbem i ruszył do ataku, ale jednak wolniej. Strzały uczyniły mu krzywdę, ale bestia wciąż była niebezpieczna. Łowczy szpikowali go strzałami w zatrważającym tempie. Jednak go dzielił jeden metr, może nawet mniej. I w ruch musiało pójść ostrze.
Mort do którego lew był teraz odwrócony tyłem, wciąż nie mógł napatrzeć się na bestię. To było stworzenie z legend, z mitów. Tak, naprawdę warto było ją namalować.
Ale nie był to może najlepszy moment...
Lew dopadł w końcu do Łowczych. Chwycił jednego w swoje szczęki i rozgryzł na pół. Nie był to miły widok. Tryskający krwią tułów potoczył się po śniegu wpadając w zaspę. Po chwili z zaspy dobiegło do uszu pozostałych wycie. Następne ugryzienie - te minęło celu. Thalan rzucił się na bok, świetnie dając popis swoich nienagannych zasad oraz reguł. Wylądował na ugiętych kolanach, w pozycji idealnej. W jego ciele zaczęła kołatać się energia. Wiedział co to oznacza.
Bestia odwróciła się w jego kierunku. Nie mógł nad tym zapanować, nie mógł się też ruszyć. Stał a energia powoli zaczynała go wypełniać. Odczuł nieopisaną rozkosz, wiedział że za chwilę energia eksploduje i być może zabije wszystkich w pobliżu...
Potwór rzucił się do przodu rozwierając szczęki...
I nagle padł na ziemię, jakgdyby przygnieciony jakimś nieziemskim ciężarem. Ork stojący najdalej ze zdumieniem ujrzał Seriandila stojącego pewnie na rozhybotanym jak stara łajba na wzburzonym morzu, karku bestii i okłada ją mieczem, masakrując ciało stwora.
Lew z okropnym rykiem przewalił się na bok - tarzał się by zwalić krwiopijcę z pleców. Jednak nie docenił owego szkodnika - Seriandil płonąc jakąś dziwną bladością, znalazł się po jego drugiej stronie.
Z idealną pozycją do ciosu w łeb.
Thalan w końcu to poczuł. Poczuł jak spazmy magii opuszczają jego ciało, zapłonął niebieskim światłem. Uwolnione języki niebieskiego ognia wystrzeliły we wszystkie strony. Śnieg zaczął się topić w oszałamiającym tempie, ludziom i zwierzętom nic się jednak nie stało. Drzewa również stanęły w ogniu.
A Thalan poczuł że może nad tym zapanować...

Fulko
Cóż. Czego oni chcieli? Fulko nie jest wojownikiem tylko człowiekiem któremu odebrano możność robienia wszystkiego na co się ma ochotę i do tego w taki przeklęcie chamski sposób.
Zamierzał ruszyć dalej do wioski. Jednak gdy łowczy rzucili się do lasu i gdy do jego uszu dobiegł ryk...
Czy będzie kontynuował podróż samemu?

(sory, ale znikłeś i nijak na GG cię nie mogę złapać. Napiszemy wspólnego posta z twoją reakcją po twoim powrocie.)
Osobiście to upek mi się podoba - wciągający i łączący wszystkie postacie :D
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Legendary] Zmierzch Pegazów |sesja|

Post autor: the_weird_one »

Thalan

Bycie niewyszkolonym magiem, renegatem, jest jak chory pęcherz. Nigdy nie wiesz, kiedy to cię "złapie", a potem stoisz w miejscu napinając wszystkie mięśnie, próbując nie popuścić, nie mogąc iść, wiedząc, że odlanie się tu i teraz nie jest opcją. W końcu decydujesz - próbować iść, powstrzymać to zupełnie lub wyzwolić. Trudności dla pierwszych dwóch opcji są podobne, ulga dla trzeciej także, tylko konsekwencje nawet bardziej nieprzyjemne.

Ale biorąc pod uwagę, że nie był w dobrym towarzystwie, nie było świadków, Łowczy i tak zamierzał potem się do niego przypieprzyć o zabicie jego poprzednika (Hux będzie miał z czego się tłumaczyć), a te tępe niedogolone mordy mogły w tym mu pomóc, należało korzystać z chwili, gdy mógł osiągnąć potencjał większy, niż normalnie byłby w stanie z siebie wykrzesać. Mogli też ucierpieć jego towarzysze... ale tu już mógł spokojnie powiedzieć, że chodziło o ich ratowanie. W końcu najpewniej tylko on na coś takiego polował, nawet jeżeli nigdy nie upolował. Nawet jeżeli o tym słyszeli, najpewniej mógłby sprzedać o tym dowolną bajkę, na przykład że śmiertelnik nie może tego zabić.
Poniekąd w jego mniemaniu było to prawdą. Wszak uzdolnieni magicznie nie byli tak do końca po prostu śmiertelni.
Ork już spierdalał, Seriandil był, jak się wydawało, jakimś pieprzonym mistrzem uników albo może nawet także Uzdolnionym zdolnym do teleportacji, Ork dawał dyla w krzaki, Vincent został posłany przez samą bestię w krzaki. Mogą odnieść rany, w ostateczności tych, którzy nie będą opierdzielać go i deklamować ściganie na koniec świata mógł próbować uratować później.
Zaś po Łowczych nikt nie będzie płakać...

Thalan nie zamierzał po prostu popuścić Mocy, blokować jej w żaden sposób, nie tłumić. Zamierzął ją wyzwolić i wzmocnić własnym, wyuczonym potencjałem. I ukierunkować. Może nawet bardziej na Łowczych, ale jeżeli bestia także zginie, referencje zawodowe najemnika po Czarnych Szramach tylko wzrosną.
Niech się stanie!, pomyślał, uśmiechając się do swych myśli, wznosząc ręce wzdłuż boków. Najważniejsze, to uwalniając, się nie zabić, czuł już jak rękawice na jego dłoniach płoną, stapiają się, choć nie czuł bólu. Ból przyjdzie potem. Ale zapewne zdoła on uzdrowić siebie, o ile nie padnie z wycieńczenia.
O ile sam się nie zabije za pierwszym razem, co było niezbyt prawdopodobne, większość możliwych scenariuszy go satysfakcjonowała.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Hethemaen
Pomywacz
Posty: 49
Rejestracja: piątek, 27 listopada 2009, 13:49
Numer GG: 0
Lokalizacja: Wrocław

Re: [Legendary] Zmierzch Pegazów |sesja|

Post autor: Hethemaen »

Fulko

"Czy ten młody głupiec naprawdę zamierza zmierzyć się z tą bestią?" - pomyślał Fulko. - "Przecież ona go rozszarpie. Chyba że chce tylko popatrzeć, ale i to nie jest całkiem bezpieczne. Lepiej już, żeby potwór zabił łowczych"
Mężczyzna stał chwilę w śniegu, patrząc to w stronę, w którą poszedł Seriandil, to w stronę wioski. Nie wiedział, na co się zdecydować. Jeśli pójdzie do wioski, potrwa to dwie godziny, może odrobinkę dłużej, ale dostanie on ciepły posiłek, ogrzeje się przy ogniu, może spotka przewodnika. Jeśli jednak podąży za tymi kretynami, to zobaczy przerażającą bestię, która rozszarpuje jego towarzyszy podróży, a może nawet i jego samego. Nie był to pocieszający scenariusz. Ważny również pozostawał fakt, że droga do wioski wcale nie musi być bezpieczna, a on nie poradzi sobie sam. Droga w las natomiast nie musi skończyć się śmiercią - wystarczy, że zachowa dystans i będzie patrzył, jak potwór rozszarpuje jego kompanów na pół oraz.. łowczych, choć oni mogą sobie poradzić.
Postanowił, że pójdzie, choćby z ciekawości, i zobaczy, co stanie się dalej. Wiedział, że w razie kłopotów zawsze może spieprzać, a w tym był dobry.
- "Tak" - pomyślał. - "Idę w las."
Fulko ruszył za śladami tej kupy ludzi, będących karmą dla drapieżników. Miał nadzieję, że sam się nią nie stanie. Szedł dokładnie za dziurami w śniegu, gdy w końcu usłyszał głośny ryk.
- "Już po nich!" - pomyślał od razu. Postanowił jednak iść dalej. Nareszcie dostrzegł wielkiego lwa, a po nim walczących z nim ludzi. Zdziwił się na widok Margugza, uciekającego w las oraz Seriandlia, odcinającego łeb bestii. Nie sądził, że taki słabeusz, jak on da radę zrobić coś tak heroicznego, podczas gdy o wiele silniejszy od niego ork ucieka.
Najbardziej jednak zdziwił go widok Thalana. Wokół niego poszły iskry, a po chwili większe płomienie. Gałęzie wokół zaczęły się palić. Tak, on z pewnością był magiem.
- "Ku*wa" - pomyślał Fulko. Nienawidził magów. Byli dla niego nierozwiązaną zagadką życia. Nie potrafił ich zrozumieć, a ludzie najczęściej boją się właśnie takich rzeczy. On wiedział, że jeśli takiemu coś odbije, będzie mógł zdewastować całe życie wokół niego albo pozamieniać w żaby, co byłoby jeszcze gorsze. Na razie Fulko postanowił stać, gdzie stał i czekać na rozwój wypadków. Podejrzewał, że następny ruch będzie należeć do łowczych. W końcu to oni chcieli dorwać bestię i pewnie oni dostaną za nią nagrodę od jakiejś ważnej osobistości. Najprawdopodobniej także Thalan zacznie się tłumaczyć z tego, co właśnie zrobił, ponieważ było to co najmniej dziwne, zwłaszcza, że Fulko nie lubił magów.
Sirion
Marynarz
Marynarz
Posty: 293
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:47
Numer GG: 11883875
Lokalizacja: Warszawa

Re: [Legendary] Zmierzch Pegazów |sesja|

Post autor: Sirion »

Seriandil Athjeari

"Jest większy niż przypuszczałem..." Seriandil przez długi czas wpatrywał się w potwora. Matka kiedyś mu o nim opowiadała... Chociaż 'opowiadała' to trochę złe słowo, znacznie lepiej pasuje określenie 'straszyła'... Taaak... Seriandil pamiętał te historie na temat bestii. Pamiętał, jak wielokrotnie uciekał przez las starając się uniknąć pazurów i kłów bestii podobno grasującej w tych okolicach. To było tak dawno... Już dawno stwierdził, że ta cała historia o "strasznym potworze" jest wyssana z palca, że miało to pomóc w wychowaniu i opiekowaniu się niesfornymi dziećmi. Przecież rodzice co rusz straszyli swoje pociechy wymyślonymi potworami, które tylko czekają, żeby wyskoczyć i zagryźć lub porwać te zachowujące się nieodpowiednio. A jednak taka bestia stała teraz w zasięgu jego wzroku... Czuł się jakby zmaterializował się przed nim jego największy lęk z dzieciństwa... Jednak wiedział, iż nie może stracić teraz głowy. Musiał działać - towarzysze go potrzebowali. "Czas stawić mu czoła"

Tutaj nie było czasu na kalkulacje. Musiał wykorzystać pełnię swoich umiejętności. Nie chciał tego robić, ale cóż, wiedział że od tego może zależeć życie ich wszystkich. Wiedział, że czas ujawnić reszcie co to znaczy bycie serafinem...

Spojrzał na bestię i wzmógł siłą woli emocje zawarte w nim... Strach... Nienawiść... Gniew... Nauczył się tego dawno temu, gdy próbował opanować swoje niezwykłe zdolności. Wątpił, aby po tym świecie chodził jeszcze ktoś taki jak on - wiedział, że jest wyjątkowy. Sztuką nie było posiadanie niezwykłych zdolności, prawdziwym wyzwaniem było ich właściwe wykorzystanie. I możliwość dobrego ich wykorzystania właśnie nadeszła.

Oczy Seriandila zaczęły dziwnie błyszczeć z pleców zdawały się wyrastać ogniste skrzydła, a on sam emanował niezwykłym spokojem i opanowaniem. Dobył miecza i ruszył biegiem w kierunku bestii...

Ta forma dawała mu znacznie większe możliwości w zakresie fizycznym niż posiadał normalnie. Biegł nieludzko szybko. Był jak drapieżnik, który dostrzegł już swoją ofiarę... Widząc nacierającą bestię nie myślał zbyt długo i starając się wykorzystać swoją szybkość i ciężar wskoczył jej na kark. Siła uderzenia przyszpiliła bestię do ziemi...

Uśmiechnął się sam do siebie, co przy jego odmienionym wyglądzie wyglądało dosyć przerażająco. Była jego. Zaczął zadawać jej ciosy mieczem z niesamowitą szybkością sprawiając, iż ostrze dość szybko całe pokryło się krwią potwora... Gdy bestia rzuciła się na ziemię w celu pozbycia się go ze swojego karku zwinnie zeskoczył i znalazł się w idealnej dla niego pozycji. Dokładnie widział łeb potwora. "Czas to skończyć!" Wziął głęboki zamach swoją bronią...
“Better to fight for something, than live for nothing”

General George S. Patton

Fortis cadere, cedere non potest
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: [Legendary] Zmierzch Pegazów |sesja|

Post autor: Sciass »

Obrazek
(Włosy miały być koloru ciemny blond ale za cholere nie chciało wyjść, mówi się trudno)

Mortimer Arronshackal

Miecz wylądował niemal samorzutnie w dziwnej, okutej pochwie z cichym szczęknięciem. Mortimer miał wizję. Legendarny potwór zmagał się na jego oczach z jakąś nieludzką, smagającą go lśniącą klingą istotą. Widok był co najmniej oszałamiający.

- Ja pierdole… - Wizja, jak z bicza strzelił, zniknęła. Nie! To nie była wizja, przynajmniej nie do końca. To co Mortimer wziął za wizję było w istocie pojedynkiem potwora z jakimś latającym na płonących skrzydłach mężczyzną. Oczy Morta uważnie obserwowały każdy ruch tej pary. Wiedział że to co teraz zobaczy będzie musiał uwiecznić na płótnie. Szkoda tylko że jego ‘farby’ przyschnęły, najemnik westchnął z cicha.

(...)gdy doda się... (...) ... farba utrzyma płynną formę mimo naturalnej krzepliwości. Pamiętajcie o tym a ...(...)

Przebłyski nauki o tym jak wyrabiać mazidła - Mort pamiętał to jak dziś. Jedyny nauczyciel jakiego miał w tym zakresie to pewna... księga i jego własne doświadczenie podparte eksperymentami. Niestety, nie miał warunków na wytworzenie lepszej, mniej podatnej na krzepnienie farby. Będzie musiał radzić sobie z tym co ma.

Mort wrócił do oglądanie pojedynku. Na razie musi mieć co uwieczniać, potem zastanowi się jak to zrobić.
Ostatnio zmieniony piątek, 19 lutego 2010, 22:33 przez Sciass, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
Marz
Marynarz
Marynarz
Posty: 166
Rejestracja: środa, 21 października 2009, 23:22
Numer GG: 0

Re: [Legendary] Zmierzch Pegazów |sesja|

Post autor: Marz »

Obrazek
Margugz vaak Deuukz Ut Akarr

To był jeden z tych nielicznych momentów gdy Margugz zupełnie nie wiedział co ma robić. Przed chwilą polował na niedźwiedzie, a teraz jest świadkiem walki z jakąś dziwną kreaturą. Ork stał i patrzył. Poczuł się niepotrzebny. Wsadził strzałę z powrotem do kołczanu, chwycił łuk luźniej, jednak pozostał czujny. Łowcy poradzą sobie bez niego, nie ma co marnować strzał, ale lew wciąż jest niebezpieczny.

Ciekawe co się dzieje z Vuukasem. Powinien był już wrócić.

Gdy kolejne salwy raniły stwora, a ten odpłacał się pięknym za nadobne, ork zauważył jakiś błysk w krzakach. Anioł ruszył na chimerę i wskoczywszy na jej łeb jął ciąć ją bez litości. Margugz wpatrywał się z niedowierzaniem. Stwierdził, że boska istota jest dziwnie podobna do jednego z jego towarzyszy. Niepojęte są dla nas decyzje boskie.

Z drugiej strony zauważył blask światła i iskty. Zasłonił się odruchowo ręką. To kolejny z jego kompanów. Wyzwalał z siebie energię. Szaman. Stwierdził ork. Orkowie darzą szamanów pewnym szacunkiem, ale boją się ich i unikają. Wzdrygnął się i odsunął głębiej w las.

To wszystko to było stanowczo za dużo, dla biednego, skromnego orka.
Orcs, orcs, orcs, orcs...
Wevewolf
Mat
Mat
Posty: 453
Rejestracja: środa, 4 listopada 2009, 10:31
Numer GG: 0

Re: [Legendary] Zmierzch Pegazów |sesja|

Post autor: Wevewolf »

Akcja potoczyła się szybko, nieco zbyt szybko. Mort nie miał za bardzo czego do namalowania... Chyba że za obiekt obrałby sobie Łowczych rwanych na strzępy pazurami bestii.
Po chwili jednak sytuacja zmieniła się. Lew otrzymał kilkanaście głębokich ran zadanych mieczem Seriandila, czy może raczej tego kim Seriandil się stał. Teraz przygotowywał się do zadania ostatecznego ciosu który miał odciąć bestii łeb.
Przeszkodził mu jednak Thalan. Z renegatka tryskała zabarwiona na błękitno energia, spalając gałęzie i topiąc śnieg czemu towarzyszył głośny syk. Thalan skoncentrował się i podjął decyzję.
Prawidłową.
Jednak Thalan Mayre, szlachcic, najemnik i śmiertelnie niebezpieczny człowiek w jednym nie był raczej typem bohatera. Łowczy, choć i tak nieźle przerzedzeni przez ostre pazury lwa, teraz nagle przestali interesować się bestią.
Ogromny kołdun śniegu poderwał się w powietrze, zawiał silny wiatr. Thalan zapłonął jak pochodnia a podmuch szarpnął Seriandilem który wpadł na drzewo obijając sobie barki. Bestia utrzymała się na ziemi wczepiając pazury w grunt, ale następny zryw wiatru podniósł ją, cisnął w ogromną zaspę leżącą pod dużą sosną. Thalan wciąż płonął, ale teraz skoncentrowana energia zmieniła się w coś w rodzaju biczu, i pomknęła z zatrważającą prędkością zamiatając wszystko na swej drodze. Łowczy zaryczeli, bo to oni pierwsi znaleźli się na linii strzału. Z sykiem i wyciem zwalili się na śnieg, poprzecinani na pół, pozbawieni nóg lub głów. A Thalan poczuł jak moc stopniowo zaczyna z niego uciekać. Wiedział że traci kontrolę.
Ork będący nieco dalej, usłyszał potężne uderzenie a potem silny podryw wiatru obalił go na ziemię. W tym samym momencie usłyszał głośny odgłos niosący się echem po lesie. Veekus leciał nad lasem, Margug widział go poprzez gałęzie.
Ale ptak zachowywał się nienaturalnie. On uciekał. Ork nie miał pojęcia co mogło spłoszyć tak Veekusa. Gdy podniósł się na nogi, coś minęło go w pędzie. Była to sarna, uciekała na południe zręcznie przesadzając szerokie zaspy i wymijając pnie sosen. Zaraz potem tuż koło Marguga poleciał pędem dzik z siedmioma małymi, brnąc w śniegu niczym ciężki wehikuł.
Górą uciekały ptaki, głównie drapieżniki.
W tym samym momencie Fulko znalazł się blisko walki i niemalże wpadł na orka. Razem dostrzegli uciekające zwierzęta. Fulko jednak, w przeciwieństwie do Marguga, o wiele szybciej odgadł o co może chodzić.
O magię! Potężna fala raz za razem wstrząsywała lasem, drżały korony drzew, śnieg osypywał się z gałęzi.

Seriandil szybko doszedł do siebie po uderzeniu w pień. Przetoczył się zręcznie po śniegu i ujrzał bestię. Drzewo w którą uderzyła, chwiało się niebezpiecznie. Seriandil nie miał jednak zamiaru czekać. Szybko dopadł do besti, w trzech szybkich doskokach. Kolejna fala energii znów go uderzyła, ale zamortyzował, wyczuł moment, nie dał zbić się z nóg. Strzała jednego z Łowczych o cal minęła jego łokieć... Ale był już przy bestii. Ogromny lew zaszamotał wielkim łbem i odwrócił się warcząc groźnie. Wiatr znów zaszumiał, znów uderzył, ale teraz był mocniejszy. Fulko, stojący parenaście metrów dalej, domyślił się że zbliża się Przerzut, czyli coś o czym wiedział tylko on.
Thalan zakrzyczał, chwytając się za gardło. Rękawice zaczęły go parzyć, na twarzy pękały kolejne blizny...
Seriandil był już przy bestii. Wzniósł miecz nad głowę, gotów do zadania ciosu... i wtedy znów poszła fala. Ostatnia. Lew zaryczał, wyrżnął w pień sosny całą swoją masą. I to przechyliło szalę. Ogromne drzewo z ogłuszającym łoskotem zwaliło się na bok, łamiąc inne i wzbudzając istne zamiecie śnieżne. A Seriandil miał pozycję.
I wykorzystał ją.
Miecz opadł ze świstem na głowę potwora. Odcięty koburzec wraz z ciągnącymi się żyłami, odskoczył w bok, wpadł w śnieg. Rozdrgane cielsko bestii zwaliło się na śnieg.
Zapanowała cisza.
Thalan opierał się o drzewo, dyszał ciężko. Cała skóra paliła go, ale żył. I odczuł pewną zmianę w organiźmie. Był po prostu diablo zmęczony.
Mort stał nieopodal i zdawał się bić brawo. Cóż, nie upolował odyńca ale przynajmniej odczuł pewną satysfakcję. No i nie zginie w zimnie bo oto znalazł jakiś ludzi!
Mógł być pozytywniejszy akcent na koniec?
Z Łowczych ocalała trójka. Wśród nich nie było przywódcy. Jeden z nich, dysząc ciężej chyba od Thalana, podszedł do głowy potwora i kopnął ją z rozmachem. Po chwili zarechotał.
- Dobra robota, panowie - odwrócił się do pozostałych - Choć parę spraw trzeba wyjaśnić. Proponuję udać się jak najszybciej do wioski...
Osobiście to upek mi się podoba - wciągający i łączący wszystkie postacie :D
Hethemaen
Pomywacz
Posty: 49
Rejestracja: piątek, 27 listopada 2009, 13:49
Numer GG: 0
Lokalizacja: Wrocław

Re: [Legendary] Zmierzch Pegazów |sesja|

Post autor: Hethemaen »

Fulko

- Dobra... panowie. Chyba musimy sobie kilka spraw wyjaśnić zanim dojdziemy do wioski. - Fulko mówiąc to, patrzył ciągle na czarodzieja. Zaciskał nerwowo ręce i mrużył oczy, oczekując, że mag jeszcze raz wyzwoli swoją energię zabijając ich wszystkich. Mężczyzna stojący do tej pory daleko od centrum wydarzeń, podszedł bliżej, ale nie za blisko, gdyż bał się czarownika. - Uważam - zaczął powoli - że powinieneś nam powiedzieć kilka interesujących rzeczy o sobie. Może pokazać jakiś dokument? Udowodnić, że nie jesteś magiem renegatem, ponieważ nie zamierzam podróżować z kimś takim?
Czekał na odpowiedź, w międzyczasie zaciskając dłoń na swojej niewielkiej broni schowanej w kieszeni. Przez głowę przeleciały mu jeszcze raz wszystkie wydarzenia dzisiejszego dnia. Przypomniał sobie, że Seriandil miał figurkę czarnego pegaza. Tak, to była sprawa, którą musiał się jeszcze dzisiejszego wieczoru zająć. Co prawda nie miała ona może aż tak dużej wartości sentymentalnej, ponieważ należała do jego matki, która była głupią sukę, lecz była dość wartościowa, żeby potrudzić się i ją odzyskać. Fulko zastanawiał się, czy ten chłopak ma dokładnie tę samą figurkę, czy jest to coś innego. Wątpił jednak, by mógł natknąć się na takie coś drugi raz, ponieważ uważał, że była to naprawdę doskonała robota, trudna do powtórzenia.
Dobra, ale na razie są ważniejsze sprawy. Obok niego leżał trup wielkiego lwa. Ścierwo już zaczynało śmierdzieć, choć może to tylko zapach z paszczy, który nie zmienił się na razie od momentu śmierci. Takie bestie jedzą różne rzeczy. Wzrok Fulka powędrował znowu do maga, który jakby ruszył się nerwowo. Może znowu zacznie czarować, a może tylko chce coś powiedzieć. Fulko zacisnął mocniej dłoń na swojej mizernej broni, mając nadzieję, że będzie ona w stanie zabić czarodzieja na wypadek, gdyby chciał komuś zagrozić. Fulko nie wątpił w to, że zdoła dość szybko wbić mu ją w pierś. Martwił się tylko, czy powstrzyma to wyzwolenie mocy.
Ostatnio zmieniony sobota, 27 lutego 2010, 09:25 przez Hethemaen, łącznie zmieniany 1 raz.
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: [Legendary] Zmierzch Pegazów |sesja|

Post autor: Sciass »

M&S

Gdy bestia runęła na ziemie, Seriandil powrócił do swojej normalnej postaci. Ogniste skrzydła znikły, oczy odzyskały swój dawny kolor a sam Serafin osunął się na kolana wyczerpany. Dlatego właśnie korzystanie z prawdziwej formy było dla niego krokiem ostatecznym - ta postać wyczerpywała jego siły w zastraszającym tempie. I tak mógł dziękować niebiosom za to, iż nie stracił przytomności, jak to się zwykle zdarzało...

Mortimer spokojnym krokiem zbliżył się do eks-anioła. Teraz nikt nie podejrzewałby tego na wpół żywego człowieka o wyczyn jakiego dokonał przed chwilą, przeszło przez głowę Mortowi. Ukląkł przy nim i ofiarował swoje ramię w ramach tragarza.
- Żyjesz?

Seriandil uśmiechnął się mimowolnie i z chęcią skorzystał z pomocnego ramienia.
- Bywało lepiej... Ale nie jest tragicznie... Po prostu muszę odpocząć i dojdę do siebie...

- Pozwolisz że nie podam ręki w zaistniałej sytuacji. Mort. Po prostu Mort. - Przedstawił się najemnik.

- Seriandil... Po prostu Seriandil... - Mężczyzna próbował zachować przynajmniej część poczucia humoru w zaistniałej sytuacji - Ta bestia... Ogromna... Była większa niż sobie zawsze wyobrażałem...

- Muszę Ci podziękować za widowisko któreś dał. Na długo zapamiętam dzisiejszy dzień. - Powoli zbliżali się do reszty grupy. - Szczególnie że gdyby nie wy to pewnie byłbym pierwszym na liście tegoż stwora. - Mortowi przeszło przez głowę wspomnienie siebie samego wbiegającego na plecy bestyji.

Seriandil zaśmiał się cicho.
- O tak... Muszę przyznać, z perspektywy potwora musiałeś wyglądać dość apetycznie... Ale przypuszczam, że robiłbyś tylko za przystawkę...

- Prawda. Ale faktu to nie zmienia. A teraz mam takie tycie pytanie... kimże kurwa jesteś?!

- To dobre pytanie... Tak naprawdę nie potrafię na nie odpowiedzieć do końca... Nie jestem człowiekiem, przynajmniej nie w pełni... Jak chcesz to możesz nazywać mnie Serafinem...

- Patetyczne. Ładniej brzmi "Ktoś mi na plecy wylał zapalony, łatwopalny płyn!". W skrócie KMNPWZŁP. - Mort niemal natychmiastowo z podziwu przeszedł w złośliwość.

- KMN... co? - Patrzył zdziwiony na towarzysza i po raz kolejny się roześmiał - Widzę, że humor ci dopisuje przyjacielu... Nie wiem, może ta nazwa i jest bardziej trafiona... Powiedz mi co robisz na takim odludzi?

- Żyję. KMNPWZŁP, zapamiętaj to sobie bo to całkiem chwytliwe. - Poważnie odpowiedział Mort. - Życie to moje hobby, wiesz?

- No to nie masz zbyt szerokiej gamy zainteresować - Pozwolił sobie na nutkę ironii w głosie - Ale muszę przyznać, że ta okolica nie nadaje się zbytnio do zamieszkiwania...
- A skąd. W 'Życiu' zawiera się wszystko, to bardzo głębokie jest... - Mortimer rzucił okiem na krajobraz..., wszędzie rozpościerały się pokryte śniegiem lasy i góry. - Tu bardziej pasująca jest 'stagnacja' a nie życie...
Seriandil nie zdążył odpowiedzieć zbliżyli się bowiem do kolejnego aktora tego dramatu, magiomiota mianowicie, który zdążył ich zaczepić.
Obrazek
Marz
Marynarz
Marynarz
Posty: 166
Rejestracja: środa, 21 października 2009, 23:22
Numer GG: 0

Re: [Legendary] Zmierzch Pegazów |sesja|

Post autor: Marz »

Margugz vaak Deuukz Ut Akarr

- Dobra... panowie. Chyba musimy sobie kilka spraw wyjaśnić zanim dojdziemy do wioski. - Fulko mówiąc to, patrzył ciągle na czarodzieja. Ork przez chwilę również patrzył w tamtym kierunku. Dziwił się jednak co ten człowiek chce wyjaśniać. Szaman jest szamanem, należy mu się pewien szacunek. Nawet jeśli podparty strachem.

Margugz przywołał orła Vuukasa gwizdem

Przez chwilę obserwował pobojowisko. Drzewa zniszczone, spalone, powalone. Bezgłowe cielsko leży gdzieś na uboczu… Gdzieś obok jeden z jego towarzyszy (Seriandil się nazywał, czy jakoś tak…) Rozmawia z nieznajomym. Patrzył jak zbliżają się powoli w kierunku maga, rozmawiając. Wkrótce stanęli obok niego, naprzeciwko maga. Mimo woli usłyszał strzępek rozmowy
-…ta okolica nie nadaje się zbytnio do zamieszkiwania...
- A skąd. W 'Życiu' zawiera się wszystko, to bardzo głębokie jest... Tu bardziej pasująca jest 'stagnacja' a nie życie...

Nie zgadzał się z nieznajomym. Widać, nie spędził tu dużo czasu.

We czwórkę stali przed magiem. czekali na wyjaśnienia. Poza orkiem. Margugz zastanawiał się co się stało z Vincentem. Powinien go chyba poszukać wśród zabitych…
Orcs, orcs, orcs, orcs...
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Legendary] Zmierzch Pegazów |sesja|

Post autor: the_weird_one »

Thalan, Seriandil, Mortimer i bezimienny Łowczy Potworobójca

Obrazek
Do odnalezienia lepszego, niechaj będzie, póki zapuszczon i plagaw tygodniami podróży.

Thalan opierał się o drzewo, dyszał ciężko. Cała skóra paliła go, ale żył. I odczuł pewną zmianę w organiźmie. Był po prostu diablo zmęczony.
Mort stał nieopodal i zdawał się bić brawo. Cóż, nie upolował odyńca ale przynajmniej odczuł pewną satysfakcję. No i nie zginie w zimnie bo oto znalazł jakiś ludzi!
Mógł być pozytywniejszy akcent na koniec?
Z Łowczych ocalała trójka. Wśród nich nie było przywódcy. Jeden z nich, dysząc ciężej chyba od Thalana, podszedł do głowy potwora i kopnął ją z rozmachem. Po chwili zarechotał.
- Dobra robota, panowie - wysapał do pozostałych - Choć parę spraw trzeba wyjaśnić. Proponuję udać się jak najszybciej do wioski...
Wysłuchał jednego z towarzyszy podróży, tego całego Fulko, który wydawał się tyleż zdenerwowany i przerażony by był skłonny wykonać jakiś głupi ruch. Po chwili Thalan nic nie powiedział, tylko powoli ruszył od drzewa o które się opierał stronę ocalałych Łowczych i reszty grupy, formułując odpowiedź. Nie chciał urazić spiętego rozmówcy, a zarazem chciał przerwać zbędny wywód.
- Odpowiedziałbym ci, ale coś zaczęło śmierdzieć. - zaczął. - Czujesz? - pociągnął ostentacyjnie nosem, mierząc zmrużonymi oczyma jedynego, który ostatecznie chyba nie miał zamiaru w ogóle przebywać w okolicy walki. - Straszny smród. Jakby ktoś miał w gacie z przerażenia... - przeciągnął insynująco, po czym ze złośliwym uśmiechem ruszył tam gdzie zamierzał. Nie będzie przecież marnować czasu na tchórza. Postękiwał i musiał aż oprzeć się o inne drzewko po drodze. Na szczęście to Łowczy zdecydował się przemówić głośniej. Thalan dysząc spojrzał na swoje spieczone rękawice i poprzeszywane nabiegłymi krwią, wypalonymi bliznami dłonie. To nie był zwykły żar. To krew gotowała się w żyłach i tylko będąc obeznanym ze swą mocą mag umiał to przeżyć.
Łowczy, przypatrujący się Mortowi z podejrzliwością, chcieli najprawdopodobniej po prostu sięgnąć po broń, ale Thalan który ruszył w ich stronę rozwiał im te myśli.
Cofnęli się prawie wszyscy, z przerażeniem przyglądając się renegatowi.

Przez chwilę nie doczekał się odpowiedzi. W końcu jednak, ten który przemówił ostatnio, odparł krótko:
- Bierzcie co chcecie, nie interesuje nas to truchło. Weźmiem tylko pazury na dowód że to my smoka ubiliśmy. - z tymi słowami dobył noża i ruszył ku cielsku. Reszta nadal wyglądała na nieco przerażonych.

- Solidne truchło. Proponuję, aby każdy zachował jakiś suwenir, tak na wszelki wypadek. Ładny kawał roboty w tropieniu, panie Łowczy. - pochwalił myśliwego i jego towarzyszy. Skoro ich dowódca, który słyszał o incydencie, nie żył, nie musiał się przejmować. Na spokojnie porozmawia z burmistrzem, przeprosi go za dawny afront, a i dług niniejszym został spłacony.
Jeden wróg mniej, jeden wróg więcej, biorąc pod uwagę zapewne urażoną dumę Fulko. Jak zwykle, przynajmniej nigdy nie jest nudno, nigdy się nie obniża gardy.
- Truchło do podziału? Nie uczestniczyłem w walce ale część która mnie interesuje raczej nikogo nie będzie obchodzić. - Mort miał okazję do uzupełnienia i zastąpienia starego 'materiału'. Delikatnie odstawił kombatanta na ziemie po czym wystawił rękę aby przywitać się z magiomiotem. - Mort jestem.
- Dzięki... - Powiedział Seriandil, kiedy już znalazł się na ziemi - Ja chciałbym zarezerwować jeden z kłów stwora... Tak na pamiątkę. - Uśmiechnął się obolały.

Mort przyjrzał się bestii. Nie. Innym razem wymieni materiał. Teraz pragnął wziąć tylko kitkę z końca ucha potwora. Byłby ładny pędzel.
- Mort... To imię ma jakieś znaczenie, czy tylko mi się wydaje? Pseudonim artystyczny? - zapytał mag, podając rękę zamyślonemu rozmówcy. - Thalan Meyr.
- Mort. Albo Mortimer. Pełne nazwisko to Mortimer Arronshackal. - Mort uśmiechnął się. A był to uśmiech na którego widok włosy stawały dęba a pod skórą czuć było niemiłe mrowienie. Kontynuował. - Ale zgadza się. Artysta. Ale mój artyzm zostawiam dla siebie... nie żyję z tego. Takie... hobby.

Tymczasem serafin próbował się dobrać do kła potwora. Od dawna marzył o takim trofeum. Musiał przyznać, że ten dzień był wyjątkowo udany - mimo wszystko.
- Będzie z tego ładna pamiątka. - Mruknął raczej sam do siebie - Jak daleko stąd do wioski? - rzekł nieco głośniej w stronę kompanów. Nie miał ochoty na dłuższe wędrówki...
W czasie kiedy serafin próbował dobrać się do kła potwora, Łowczy z drugiej strony mocował się z pazurem.

- Widzę po manierach. Dobry materiał, przyznasz? Nie tylko na temat. - skinął w stronę ciała i zwrócił się do Łowczych: - Weźcie wszystkie pazury, aby nikt później nie podważał waszych słów. Z resztą, burmistrz mnie zna jak słyszeliście, poświadczę mu będąc z Wami, jeżeli nie zaoponujecie, panowie Łowczy.
Ten który akurat wyrywał pazury spojrzał na Thalana przez ramię. Jego wzrok nie mówił tamtemu nic.
Seriandil po kilku minutach wyrwał w końcu potężny kieł przedni lwa. Był lśniąco biały a ostry jak dzida.
Odpowiedział mu Łowczy który wyrywał pazury. Miał już ich trzy, ale były zdecydowanie gorszym trofeum niż kieł Seriandila. Ale lepsze niż włosy z ucha dla Morta. Ten jednak był z nich zachwycony. Niezaprzeczalnie był to świetny materiał na pędzel.
- Jakaś godzina drogii. - odparł Łowczy, też by wszyscy słyszeli. - A ty - z tym zwrócił się do Thalana - Nie zły to jest pomysł. Kiedy wrócimy do wioski, pójdziesz z nami do burmistrza.
Wyprostował się zadowolony, ściskając w garści komplet pazurów.
- Coś jeszcze?
- Wasza godność, panie Łowczy, abym mógł opowiadać wnukom o zabójcach potworów. - z tymi słowy poprawił miecz w pochwie i obejrzał się na człowieka o imieniu na F, którego to nie pamiętał.

Mort parsknął. Ten człowiek zaczynał mu się podobać. Zdziwił się również że wypadło mu kompletnie z głowy spytać o ten festiwal fajerwerków który dał te kilkanaście minut wcześniej.
Serafin przyglądał się zebranemu trofeum z zachwytem. "Piękny okaz..." Z trudem zbierał myśli. Zmęczenie dawało znać o sobie.
- Godzina drogi... Tyle dam radę chyba...
Przyglądał się swoim towarzyszom. Postać tajemniczego maga go intrygowała. Dysponował wielką mocą. Pytanie tylko czy potrafi kontrolować swoje umiejętności...
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Wevewolf
Mat
Mat
Posty: 453
Rejestracja: środa, 4 listopada 2009, 10:31
Numer GG: 0

Re: [Legendary] Zmierzch Pegazów |sesja|

Post autor: Wevewolf »

Koniec końców, po kilku sprzeczkach i zawarciu znajomości, jak by to paradoksalnie określić, Łowczy ruszyli w drogę do wioski a reszta ruszyła za nimi. Nie mieli tak naprawdę wyboru, gdyż co to za wybór - iść do karczmy i najeść się do syta bądź zginąć na mrozie nie zaspkoiwszy głodu.
Jedynie ork, wiedziony dziwnym impulsem ruszył na poszukiwanie łucznika. Veekusa wciąż nie było, mimo że wielokrotnie przywoływał go gwizdem. Denerwował się już niemało tym faktem.
Tymczasem ciała Vincenta znaleźć nie mógł, choć przetrząsnął pobliskie zarośla. Był zdzwiony do czasu w którym przypomniał sobie o tym co magia robi z rannymi.
W momencie uwolnienia energii mianowicie, wydziela się też andrenalina, która dotyka wszystkich w pobliżu. Ork, który na mędrkowaniu się nie znał, temu zjawisku przyporządkował brak ciała Vincenta. Pobudzone andrenaliną najprawdopodobniej pozwoliło mu pobiec przed siebie jak najdalej poczem zwalić cię w jakąś zaspę i tam zginąć z powodu utraty krwi. Margug znów zagwizdał. I tym razem... ptak pojawił się na niebie. Z głośnym szelestem przedarł się przez poszycie lasu zasypując orka śniegiem i wylądował na jego ramieniu. Jego wzrok świadczył że tym razem już tak łatwo przestraszyć się nie da.

***

Ork dogonił pochód po dwóch godzinach

***

Stok robił się coraz bardziej stromy. Niektórzy uczestnicy pochodu zastanawiali się wciąż gdzie się podział ich przewodnik, choć większość stwierdziła że zabiła go pewnie lwiopodobna bestia. Tylko ci węszący spiski jak psy łasiczki suczek, dopatrywali się w tym jakiś zagadek i wiązali lwa z przybyciem łowczych i zniknięciem przewodnika, w taki sposób że niby ktoś potężny nasyłał na nich oszusta by podprowadził ich pod mieszkanie bestii.
Po lewej rozciągał się znany już, lecz mimo to wspaniały widok pasma gór ciągnącego się po horyzont, upstrzonemu pasami białych lasów u jego podnóży. Po prawej był tylko stok i skały, również po horyzont. Jednak z tamtej strony było coś jeszcze. Czarne chmury.
Idzie burza.
Wszyscy przyspieszyli kroku. W takim terenie burza była równie niebezpieczna co ponowne zbliżenie się do lwiogłowego potwora, przerywając mu zimowy sen.

***

W końcu teren wyrównał się. Znaleźli się bardzo wysoko nad poziomem morza a zawsząd otaczały ich lodowe równiny, pasma górskie i lasy. Przed sobą mieli wąską drogę prowadzącą do otoczonej wysoką palisadą wioski.
Wszystkim przyjaciołom skojarzyła się natychmiast stara pieśń, którą każdy z nich pamiętał z dzieciństwa, pieśń bez słów:
http://www.youtube.com/watch?v=D-CG3feC ... L&index=58

***

Cała grupa minęła strażników, ubranych w ciepłe kożuchy i weszła do wioski.
Domy były niskie, w większości ceglane. W centrum wioski stał przykryty śnieżną czapą pomnik nieznanej drużynie osoby. Łowczy poprowadzili ich do karczmy, równie niskiej jak większość domów, lecz o wiele szerszej. Nosiła nazwę 'Pod Łbem Niedźwiedzia" i była to o tyle prawidłowa nazwa że w nozdrza przyjaciół aż uderzył zapach pieczonych niedźwiedzich łap.
Sami zaś Łowczy udali się do burmistrza.
W gospodzie był dość spokojnie. W ceglanym kominku wesoło trzaskał ogień, a barman, sięgający powały wskazał drużynie duży wspólny stół w alkierzu, ogrzewanym właśnie owym kominkiem. Natychmiast przyniesono piwo i grzane wino. Wszyscy odetchnęli z ulgą.
Tylko jeden Seriandil, wyjarzwszy przez nieduże oszronione okno, ujrzał coraz bliższe, czarne chmury.
I zadrżał.
Osobiście to upek mi się podoba - wciągający i łączący wszystkie postacie :D
Hethemaen
Pomywacz
Posty: 49
Rejestracja: piątek, 27 listopada 2009, 13:49
Numer GG: 0
Lokalizacja: Wrocław

Re: [Legendary] Zmierzch Pegazów |sesja|

Post autor: Hethemaen »

Fulko

- "No to dupa" - pomyślał Fulko. Wiedział, że mag ostentacyjnie go olał. Martwił się przez chwilę, że zamieni go w pył albo w żabę (dla niego nie było różnicy), lecz na szczęście nic takiego się nie stało. Postanowił mieć czarodzieja cały czas na oku, którym popatrywał z nieufnością i respektem jednocześnie.

Gdy wszyscy ruszyli po krótkiej rozmowie, Fulko rozluźnił się nieco, pokręcił głową, postrzelał kośćmi i ruszył za nimi. Buty pozostawiały w śniegu głębokie, czterdziestocentymetrowe ślady. Każdy krok był trudny do zrobienia. Gdy mężczyzna wyjmował jedną nogę z dziury i kładł ją na białą, gładką powierzchnię nie zapadał się. Dopiero gdy przerzucał ciężar i chciał przestawić drugą nogę, zapadał się. Dlatego właśnie marsz był tak cholernie męczący.

Fulko rozmyślał nad tym, gdzie może znajdować się ich przewodnik. Może spotkał podobne zwierzę, jak to, które godzinę temu prawie go nie zabiło, a może po prostu załatwia jakieś tropicielskie sprawy, na przykład robi zwiad na dalszych terenach i spotka się z drużyną w wiosce. Zawsze podczas długich, milczących podróży z jednolitym krajobrazem, człowiek "odpływa" na jakiś czas. W pewnym momencie Fulka wyrwał czyjś krzyk.

- "Idzie burza!" - wołał. Faktycznie, na niebie chmury stawały się co raz czarniejsze i bardziej niepokojące. Niedługo miało zacząć lać jak z cebra. Fulko spojrzał na śnieg, po którym szedł, a potem jeszcze raz na niebo i zaklął pod nosem. Schował ręce do kieszeni, gdyż były już prawie całkiem odmarznięte, po czym skulił nieco głowę i szedł dalej.

W końcu teren wyrównał się i Fulko mógł ujrzeć naprawdę imponujący widok pasma górskiego. Przypomniała mu się piosenka, której matka nauczyła go w dzieciństwie. Zaczął ją nucić pod nosem, a gdy zorientował się, że nie tylko on śpiewa, zaintonował nieco głośniej.

Nie mógł się już doczekać tego widoku. Na horyzoncie widoczny był zarys wioski. Po kilkudziesięciu minutach byli już w środku. Od razu skierowali się do karczmy, mijając po drodze pomnik nieznanego im człowieka. W środku było znacznie przytulniej, gdyż wszędzie było czuć zapach niedźwiedziego mięsa. W Fulko postanowił kupić kawał pieczonego żarła, popijając winem. Rozluźnił się i zamknął oczy.
Marz
Marynarz
Marynarz
Posty: 166
Rejestracja: środa, 21 października 2009, 23:22
Numer GG: 0

Re: [Legendary] Zmierzch Pegazów |sesja|

Post autor: Marz »

Margugz vaak Deuukz Ut Akarr

Brak Vincenta zaniepokoił orka. Obydwaj byli myśliwymi, czuł z nim pewną solidarność. Został dłużej, szukał w krzakach, szukał w śniegu. Nie znalazł ciała, lecz nie znalazł również tropów. Znajomy łowca jakby wyparował., przepadł, wsiąkł. Prosta istota przypisała to zjawisko działaniu szamana. To na pewno on. Wzruszył ramionami i pobiegł za drużyną. No, może pobiegł nie jest zbyt trafnym określeniem. Zaczął się przedzierać, tak to wyglądało.

Margugz nie bał się że zbłądzi. Za jego kompanami pozostał trakt w śniegu. Bardzo ułatwiło mu to poruszanie się, choć wciąż było ciężko. Masywny ork waży dużo więcej niż człowiek i nawet pomimo kajakowatych stóp zapada się w śniegu znacznie głębiej.

Wkrótce dołączył do niego jego orzeł. Vuukas wylądował na ramieniu orka z głośnym trzepotem. Zaskrzeczał cicho. Ork dostrzegł, że ptak ma dziób czerwony od krwi. Pogłaskał go po małej główce. Dobra ptaszyna, najadła się. Ale tym razem mi nie uciekaj!

Po pewnym czasie udało mu się opuścić las. Widok ośnieżonych szczytów i skalnych grani zastąpił bór. Widział też grupę ludzi, zapewne jego kompanów. Przyśpieszył. Wkrótce dotarł do nich. Bez słowa, jakby nigdy nic wyszedł na przód i zaczął przecierać szlak dla innych. Tak jakby nigdy się nie rozeszli. Tak, jakby incydent z chimerą nigdy nie miał miejsca.

Ork podziwiał widoki. Był już prawie w swoich rodzinnych stronach. Zaczerpnął powietrza. Tego powietrza nigdy się nie zapomina. Aczkolwiek miał też obawy. Co jeśli spotka pobratymców? Rozmyślania przerwał mu krzyk jednego z łowczych:
- "Idzie burza!" –
Spojrzał na horyzont. W istocie, czarne, gęste, wręcz tłuste chmury nadciągały znad gór. Zmrużył oczy w niezadowolonym grymasie. Przyśpieszył tępa. Powinni zdążyć dotrzeć do wioski przed burzą, ale lepiej nie ryzykować. Pozostać w środku zamieci w takim miejscu nie jest dobrym pomysłem.

Wtem, teren wyrównał się, a Margugz ujrzał majaczącą w oddali wioskę. Ten widok przypomniał mu coś. Piosenkę, pierwszą piosenkę, której nauczył się kiedy zaczął pracować dla ludzi. Nie miała ona słów, ale dała się bardzo pięknie nucić. Usłyszał, że Fulko szepce jej nuty pod nosem. Zdziwił się, dołączył. Wkrótce donośny szmer rozległ się po pustych i cichych pustkowiach.

Niedługo dotarli do miasta. Łowczy poszli w swoją stronę, a drużyna w swoją. Do karczmy mianowicie. Ork zdjął, grube rękawice, obite buty, wełnianą kurtę. Rozwiązał też nieco swoją koszulę. W karczmie było wręcz gorąco. Vuukas chodził po stole i wyjadał kawałki mięsa z talerza Margugza.

PS.
Adnotacja do MG- orzeł nazywa się Vuukas, nie Veekus ;)
Orcs, orcs, orcs, orcs...
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Legendary] Zmierzch Pegazów |sesja|

Post autor: the_weird_one »

Thalan Mayre

Kiedy cały pochód, złożony z siedmiu łowczych i drużyny dotarł do wioski, strażnicy przepuścili ich bez słowa, spojrzeń nie mieli jednak wesołych. Kiedy przekroczyli bramę, Łowczy rzekł:
- Niech reszta idzie do karczmy i na nas zaczeka - wskazał na Thalana - Ty lepiej chodź z nami. Spotkamy się w gospodzie za jakieś pół godziny. Idziesz?
- Oczywiście, Panie Łowczy, poświadczyć muszę. - odpowiedział i udał się z nimi, starym zwyczajem najemnika w drodze wyjmując z sakwy z przyborami podróżnymi brzytwę i zbierając się do ścięcia włosów i brody... idąc z Łowczymi po ulicy, co dla co bardziej zorientowanych osób było komunikatem, jak zarabia na życie. Poza tym zamierzał doprowadzić się możliwie najbliżej stanu sprzed dwóch lat. Nie przeżyłby chyba, gdyby stary przyjaciel go nie rozpoznał...
W końcu doszli przed jeden z większych w wiosce. Na szyldzie wybito: Burmistrz.
Jeden z Łowczych pewnie załomotał pięścią w drzwi.
- Kto tam? - rozległ się głos
- Stary przyjaciel poświadczyć o czynach potworobójców w bajek... - rzucił szybko przed Łowczymi Thalan, wrzucając brzytwę do sakwy i przyglądając się ścieżce ściętych włosów na ulicy. Nie miał pojęcia, że aż tak się zapuścił.
- Ach tak, czy byli państwo umówieni?
- nie - rzucił ze złością jeden z Łowczych - Ale tak się składa że jesteśmy Królewskimi i możemy ci nieźle napsuć krwi jeżeli w tej sekundzie nas nie wpuścisz.
- Dobra, dobra. Ale jeśli to kłamstwo, pierwsi skończycie na szafocie.
Drzwi otworzyły się ukazując długi korytarz, ze ścianami z brzozowych, ociosanych bali. Na końcu widniały schody. Przed Thalanem i Łowczymi stał niewysoki jegomość ubrany w kożuch, łysy i barczysty.
- Proszę na górę, waszmościów.

Thalan skinął nowemu przywódcy Łowczych i wpuścił go pierwszego do środka. Wszedł tuż za nim, puszczając oczko do gospodarza, NIE insynuując w żaden sposób, że NIE JEST jednym z nich.

Thalan skinął nowemu przywódcy Łowczych i wpuścił go pierwszego do środka. Wszedł tuż za nim, puszczając oczko do gospodarza, NIE insynuując w żaden sposób, że NIE JEST jednym z nich.
Lokaj wpuścił ich bez słowa. Poszli przed siebie, wchodząc na piętro po stromych schodach. Gdy dotarli na górę, znaleźli się w niedużym gabinecie. Na ścianach wisiały skóry zwierząt, jednakowoż osobnik siedzący za ogromnym dębowym biurkiem nie wyglądał jak myśliwy. Był siwy, gruby i dostatnio odziany.
- O, pan Brian z kompanią. I pan... - tu zamilkł zmierzywszy Thalana wzrokiem. - Cóż... o co chodzi?
- Witam, my się znamy, przyszedłem tylko z meldunkiem poświadczyć że miał pan rację przed laty, wiszę panu przeprosiny i przysługę oraz że Łowczy umordowali bestyję. - odparł beztrosko rozglądając się za miejscem, gdzie mógłby się usadowić wygodnie, najlepiej rozwalając nogi na jakieś biurko.
Burmistrz zareagował na słowa Thalana bardzo dziwnie. Uśmiechnął się lekko i skinął mu, na znak że zrozumiał. W jego oczach tryskały jednak niebezpieczne ogniki.
- Rozumiem. Panowie Łowcy?
- Tako było, panie burmistrz. Ubiliśmy bestię, z jego pomocą oraz... z jego pomocą.
- Rozumiem iż uważacie że nagrodę winienem rozdzielić między was?
- Nie tam, dolę im wypłaćcie panie burmistrzu, a co zostanie zachowajcie dla siebie lub rozdajcie dla biednych. - odparł Thalan. Także jemu świeciły się oczy na myśl o zarobku za, nomen omen, ciężką robotę, wiedział jednak że burmistrzowi coś winien a wobec Łowczych powinien być ostrożny. - Takim ja ja nie przystoi...
- Dla biednych - parsknął burmistrz obracając w dłoniach nieduży złotem zdobiony kielich - Dla biednych są, panie Thalan, rynsztoki i szpitale ochotnicze. Ja w to grosza nie wkładam. Oczywiście że nie rodzielę waszej nagrody. Nie dostaniecie nagrody.
- Co? - łowczy postąpił kilka kroków do przodu i z sakwy którą przez całą podróż trzymał w lewej dłoni, wysypał na biurko okrwawione wciąż i śliskie kły potwora. - Czy to wystarczy?
- Nie - uśmiechnął się, lecz teraz już zdecydowanie zjadliwie. - Bestia ta nie istnieje i istnieć nie mogła. Została wymyślona by sprawdzić lojalność waszą. Musżę mówić jak zakończyła się próba?
- Ależ panie! Popatrz pan tylko na te kły, klnę się że...
Burmistrz nie zamierzał widocznie nic robić a już na pewno nie oglądać z bliska świeżych zębów jakiegoś stworzenia.
- Zabierzcie to. - burknął.
Thalan milczał, przyglądając się zajściu z rozbawieniem. Widział już profit, a może spłatę długu. Jeżeli Łowczy zareagują jak każdy rozsądny na takie robienie z nich idiotów, może mu się opłacić uratowanie burmistrza... albo nieco mniej opłacić łatwiejsze grabienie domostwa trupa. Starał się też przypomnieć informacje jakiekolwiek o domniemanej rodzinie burmistrza, coby mógł podrzucić bezwzględnym Łowczym jakieś konkretne argumenty wymuszenia poza autorytetem królewskim... na razie trzeba było myśleć.
- Panie burmistrz - Łowczy postąpił jeszcze dwa kroki i spojrzał się radcy prosto w oczy - Radzę by pan obejrzał te kły czym prędzej bo możemy się pogniewać.
- Boję się was jak małego kundla mojej żony - parsknął w odpowiedzi - Mam tu dużo służby. A poza tym bestia nie istnieje!
- A kła waść widzisz?
Z tymi słowami Łowczy porwał jeden z kłów i podetknął go pod nos burmistrzowi.
- Zabieraj... to... gówno!
I wtedy Łowczy zdzielił go w pysk.
Zakotłowało się, Thalan usłyszał kroki na korytarzu...
- Dosyć! - wrzasnął wstając nagle, dziko. W powietrzu co bardziej wyczuleni mogliby wyczuć zbieraną subtelnie magiczną energię. W normalnych warunkach istniała szansa, że zwyczajnie zostałby zignorowany, wierzył jednak że Łowczy wciąż byli na tyle pod wrażeniem jego wyzwolonej mocy by choćby zamilknąć.
- Bez rękoczynów panowie, wierzę że się dogadacie. - kontynuował, podchodząc powoli do Łowczego i burmistrza z krzywym uśmiechem. - A ja potwierdzę, że bestyja istniała... czy burmistrz wątpi w moje słowo? Wszak znamy się nie od dziś... I zmienia to układ między nami, zaś za potworobójstwo należy płacić.
Burmistrz trzymający się za obficie krwawiący nos, spadł z krzesła, przewalił się na deski pokoju uciekając przed Thalanem którego powstanie uczyniło na nim niemałe wrażenie.
Nim zdumiony Łowczy wzruszywszy ramionami odwrócił się do swoich kamratów i popukał po czole, do pokoju wpadło dwóch strażników z mieczami w dłoniach.
- Panie, co się...
W tym samym momencie jeden z Łowczych pieprznął pierwszego ze strażników w czerep, tak że ten, podreptawszy parę kroczków wywalił się na biurko rozsuwając i zwalając na podłogę wszystkie świeże kły. Drużyna Łowczych zaryczała ze śmiechu tak głośno iż zdawać by się mogło że całe miasteczko ich słyszy. Drugi strażnik modląc się, chciał wybiec najpewniej w nawoływaniu posiłków.
- Robi się nieciekawie - zasyczał któryś z Łowczych - Wiejemy!
Oto w takiej kompaniji znalazł się Thalan. Byli to wesołkowie, rębajła z nazwy jedynie królewscy. Wciąż rechocząc pobiegli do okna. Burmistrz wstał, łapiąc w dłoń pogrzebacz leżący przy niewielkiej komódce.
- Nie radzę! - zaśmiał się któryś. Burmistrz jak na rozkaz upuścił broń. Po chwili zaklął siarczyście i machnął ręką. Łowczy wychodzili przez okno i skakali, boleśnie obijając sobie nogi na zmarzniętej ziemi. Podrywali się i biegli w stronę bramy.
- Do następnego razu, panowie! Ja jeszcze ponegocjuję z burmistrzem! - podbiegł do okna i krzyknął za nimi z uśmiechem, radośnie machając czapką jak na wiwat. Zapamiętał imię obecnego przywódcy. Musiał przyznać, że z nieskrywaną przyjemnością może kiedyś z nimi będzie mógł współpracować. Po chwili rosterek, czy nie wybiec i nie zaznać zbójeckiego trybu życia, innego od jego, jednak wnet przypomniał sobie wszystko co osiągnął i podszedł do burmistrza, wyciągając doń dłoń:
- Ahem. Mam nadzieję, że nie uczynili ci krzywdy. W razie czego mogę, wiesz... pomóc zanim zajmę się tamtym nieszczęśnikiem. - kiwnął głową w stronę powalonego strażnika.
- Ostaw mnie łotrze! - zaszamotał się burmistrz, równocześnie jednak chwycił prawicę Thalana i pozwolił postawić się na nogi. Krew z nosa splamiła drogi kaftan. - Patrz co mi zrobili - powiedział oskarżycielsko. - Powiniem w zasadzie cię powiesić, ale nie zrobię tego, przynajmniej teraz. Strażnik jest ogłuszony. Należysz teraz do tej bandy za oknem? Niebawem wszyscy zawisną. Ostatni raz jak cię widziałem byłeś chyba strzelcem wolnym?
- Wciąż jestem, na zawsze dla Ciebie. Jeżeli zaoferujesz mi robotę i nie będę miał wyjścia, jak przyjąć, mogę ich posłać do grobu choćby jutro. - wzruszył ramionami z uśmiechem. - To jak? Przyda ci się nieco... przypływu mocy?
- Och, nie, zostaw ich moim ludziom - powiedział szybko burmistrz - To znana banda, ten który im przywodzi to Greyvy Thomas. Od paru miesięcy byli u mnie na służbie... Teraz osobiście ich wypatroszę. Albo powieszę. Psiekrwie, strzaskali mi nos. - spojrzał na Thalana - Dobrze, możesz zniknąć, ale jeśli raz jeszcze... czekaj... - w jego oczach zaigrały ogniki - Miałbyś ochotę na dość prostą ale niebezpieczną robotę?
- Powiem tak. Myliłem się. - teatralnie westchnął, spuszczając wzrok. - Bestia naprawdę istniała a dopóki trzy czwarte tych urwipołciów umierało, mogłem ją... zapalić. Dlatego jestem ci winien darmową robotę. Ale abyś mnie nie wydupcył, opcja jest taka: dwie roboty w pakiecie, z czego jedna będzie za darmo, oczywiście ta tańsza cobyś je wyważył. Druga normalna. Brzmi uczciwie, przyznasz. - odparł z cwaniackim uśmiechem trącając poufale grubasa łokciem. Wiedział, że tego typu infantylne zachowania maga-najemnika zazwyczaj wywołują u ludzi zimne poty.
Burmistrz westchnął, przyłożywszy do nosa jedwabną chusteczkę.
- Dobrze, zadanie jest proste wymaga jednak sporo sprytu. Niedawno z naszej kaplicy została skradziona nieduża figurka odlana z brązu, przedstawiająca czarnego pegaza. Problem poważny jest, bowiem jest ona niezwykle cenna, nie pytaj dlaczego. Gdybyś ją odzyskał zapłaciłbym ci sowicie, oczywiście wprowadzę cię w szcze...
W tym momencie do pomieszczenia wpadło dokładnie szesnastu strażników. A dokładniej trzech - tylu zdołało zmieścić się naraz w drzwiach. Ujrzawszy jednak Burmistrza i Thalana razem, zatrzymali się.
- Dajcie nam spokój, już wszystko w porządku - rozgonił ich burmistrz - Siadaj, Thalan. Musisz wiedzieć że nazywają mnie tu teraz burmistrz Haxley, a wzięło im to się... a, zabawna historia. Siadaj, mówię. Możemy omówić szczegóły.
Thalan usiadł, kiwając z aprobatą głową.
- Postawiłbym Wam trunek, burmistrzu, ale to Waszmości lokal, ten, no, dom. Jestem zainteresowany, zgadzam się i tak dalej, mam tylko bardzo konkretne pytanie: interesuje waszmość, drogi panie Huxleyu, dokładnie ten sam egzemplarz czy wystarczyłby identyczny z naturalnym, coby się ktoś inny nie połapał? - zapytał, niemal parskając śmiechem.
Burmistrz zarechotał nieprzekonująco sięgając po wino. Gdy się pochylił, krew ponownie zalała mu kaftan. Zaklął tęgo i wytaszczył na stół pokaźny bukłak podróżny i dwa kubki.
- Nalej bo sucho a jak się chylę to ot, znowu fontanna z nosa leci. Interesuje mnie jedynie oryginał. Zresztą ważna jest nie figurka a napis na spodzie.
- Rozumiem, to rzeczywiście zmienia postać rzeczy. Kontynuujcie, proszę, panie Huxley. - kontynuował mag, z wyuczoną na dworkach niektórych klientów kurtuazyjnością nalewając w elegancki sposób z prawej strony wina jednemu i drugiemu. Może to i lepiej, że tak się potoczyło. Przez chwilę myślał, że jego anielski towarzysz spocznie w grobie do jutra...
Burmistrz sięgnął pewnie po kubek, chwycił go i upił szybko łyk.
- Najmianowiciej z mianowitych jak to ująć można by było - powiedział kompletnie bez sensu - Kapłan Trigtor trzy dni temu przyszedł do mnie i biadolić zaczął że figurkę pegazy ukradziono i że tajemnica jakowaś, wielka, ujawnić się może. Tematu nie drążyłem, choć oczywiście zapytałem się kto był złodziejem. A on mi na to że nie wie, ale że trzeba przeszukać każdy centymetr, dom, kufer w okolicy i znaleźć bo to kurewsko ważna rzecz jest.
To co miałem zrobić? Rozesłałem, tropów jednak żadnych. Jak ci się uda jestem skłonny zapłacić ci w złocie nawet ponad tysiąc złotych monet.
- Pięćset wystarczy. Robota jedna, na wyżywienie, ba, pomagierów mi starczy, reputację poprawi i waszmości zwróci za tamten incydent. Przyjmuję w ciemno. - podał burmistrzowi dłoń, uradowany że już ma pracę. W głowie już formułował argumenty dla jego ciekawych towarzyszy, których chętnie najmie - albo nawet wejdzie z nimi we współpracę, bo znalazł robotę błyskiem, nie wydawała się trudna, raczej do główkowania niż rąbania i popyta tego tam anioła o statuetkę... pokaże ją może kapłanowi i popyta.
No i oczywiście rozmowa niektórych mieszkańców będzie zupełnie inaczej wyglądać w przypadku strażników burmistrza, inaczej zaś jego... i orka co się przyda... cherubinka, tego młodzieniaszka nieskazitelnego też mógłby nauczyć krzywić mordę coby reszta w gacie robiła. Fulko zaś może i był tchórzem, ale był ostrożny, nie w ciemię bity i okrętny jak i pokrętny. Zaś Mort Malarz... się okaże.
A poznawszy prawdziwą wartość statuetki i zdobywszy ją będzie mógł wywrzeć na burmistrzu presję, jakoby nie przedstawiwszy wagi sprawy i próbujący go wydymać musiał zapłacić pełną cenę... albo jeżeli to korzystne, dogadać się z nim na umowę po równych zyskach. Na tę myśl Thalanowi uśmiech się jeszcze poszerzył.
Życie jest piękne. Zaprawdę, idiotą musiał być ten co stwierdził, że pieniądze szczęścia nie dają.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Zablokowany