[Marvel RPG] Amazing X-Men

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: the_weird_one »

Alastair, Jason, Ike

Doskoczył do Belli na moment, zanim miała zabić Indiankę. Zdesperowany był ją obezwładnić albo zabić - byle szybko. Wyprowadził jeden cios i drugi, jednak Śmierć była równie szybka jak on, nie dała się zaskoczyć i uniknęła jednego ciosu, zaś kolejne, wymierzone w twarz telepatki przyjęła bez skrzywienia, ku zdumieniu Szkota.
Gdy stał wpatrzony przez chwilę w piękne i pełne nienawiści oczy ślepej, dał się zaskoczyć - nie zdążył zareagować gdy chwyciła go oburącz za twarz i czując olbrzymie gorąco zdążył tylko bezskutecznie szarpnąć głową w tył, wiedział jednak że jest już pochwycony, jak ofiara pająka.

Tylko błyskawicznej reakcji zawdzięczał to, że zamknął oczy nim twarz stanęła mu w płomieniach.

Wrzasnął z bólu gdy gorąc przepalił skórę, zagotował krew w naczyniach, przeszył aż do mózgu i rozwiniętych partii układu nerwowego, powodując dla odmiany znacznie silniejszy ból niż u zwykłego człowieka. Na ślepo szarpał się, próbując wyrwać dziewczynie i nawet nie zorientował się w pełni kiedy i dlaczego go puściła, zatoczywszy się ledwie ustał na nogach, twarz złapał w również poparzone próbą przetrącenia rąk mutantce.

Nie mógł otworzyć oka z poparzonej połowy twarzy, gdzieś usłyszał krzyk, w pamięci utknęło mu tylko nienawistne spojrzenie Śmierci. Oderwał dłonie od twarzy, nagle widząc - skórę na swych dłoniach i pozostałą z nią powiekę, która spalona po zamknięciu oczu przywarła. I to widział jak przez mgłę, czuł wciąż żar na całej twarzy, czuł wypływającą z kącika prawego oka wrzącą niemal łzę. Spojrzał na przygniecioną ciałem Groundwarpa Ike, obrócił się akurat by zobaczyć jak tarcza Kapitana, przybywającego razem z elitą Avengers, pozbawia życia Petera. Padł na kolana i zwymiotował z bólu, nie do końca zdając sobie sprawę z tego czy walka wciąż trwa, gdzie podziała się Bella, co z panem Scottem i tym drugim uczniem instytutu ani czy ktoś jeszcze z ich grupy doznał poważnych obrażeń.

Dopiero po kilku sekundach, gdy przerwał a Jeźdźcy się wycofywali uspokoił się dostatecznie by skierować się w stronę Bishopa, po drodze ściągając kurtkę z vibranium i narzucając na pochyloną głowę, aby ukryć ranę. Odwrócił się na moment w stronę Ike, karcąc się w myślach za swoje samolubne podejście do kwestii wycofania się, widział jednak że już jej pomogli. Oględnie patrząc widział, że i inni byli ciężej od niego ranni, ktoś chyba niósł Zacka, sam Bishop zaś z czyjąś pomocą pomagał Jasonowi, który z twarzy było widać uparcie walczył by nie mieć twarzy wykręconej z bólu i jakimś cudem na razie wygrywał walkę z samym sobą. Wszyscy wycofywali się do transportera Avengers.

- - -

W instytucie najciężej rannych skierowano do ambulatorium a Szkot mimo pieczenia i gorąca, które czuł cały czas na połowie twarzy mógł już bez problemu się poruszać, kurtką zawieszoną na głowie przysłaniając połowę twarzy. Towarzyszył reszcie rannych i pomógł przy przenoszeniu jednej osoby z tych, którzy nie mogli iść o własnych siłach, zwracając bardziej uwagę na to by się przydać skoro i tak tam idzie niż na pomocy komuś konkretnemu. Akurat pomógł Dylanowi przenieść Zacka.

W ambulatorium poczekał na diagnozę i działania przy najciężej rannych. Gdy Foley zajął się zabiegiem wyciągania pocisków z boku Jasona, Alastair znalazł rozłożystą, białą jednorazową szmatę do przecierania ran i usiadłszy na taborecie, po założeniu kurtki zaczął ją składać w dłoniach, rozglądając się za lustrem, którego tu niestety nie było.

W końcu Joshua zakończył zabieg i po założeniu szwów Ghetto i krótkiej z nim rozmowie przyszedł do niego.
- Jak źle to wygląda? - zapytał Szkot.
- Szpetnie, ale niegroźne.
- Może najpierw przebadasz Ike?
- To zajmie moment, naprawdę.

Alastair nie wyglądał najlepiej, a moce lecznice Elixira nie były aż tak mocne, by całkowicie zregenerować tkankę na twarzy. Zaleczył poparzenie, jednak paskudna blizna została, szpecąc Szkota na całe życie.

- Nie jestem w stanie ci bardziej pomóc, tutaj musiałbyś się już zgłosić do chirurga plastycznego. Mogę cię skontaktować z paroma. – poklepał chłopaka po ramieniu. – Masz szczęście, mogło być znacznie gorzej.
- Mogę? - zapytał Al, unosząc szmatkę.
- Tak, oczywiście. - odparł Joshua, odwracając się do niego zamierzał już iść zdiagnozować dokładniej Indiankę. - Do czego ci to w zasadzie potrzebne?
- Nie chcę wzbudzać sensacji. - odparł Al, delikatnie nacinając odłożonym na bok, ale wyglądającym na czysty i obecnie niepotrzebny nóż, raczej nie chirurgiczny, by zrobić otwór na oko. Potem przyłożył całość do zmasakrowanej strony twarzy i pożyczył jedną z wielu rolek taśmy medycznej do skóry.
- Jeszcze jedno.. Joshua... pewnie za rzadko to słyszysz przy całej swojej pracy. Dziękuję.
Elixir skinął mu głową i i podszedł do łóżka, gdzie ułożona była Indianka.

Alastair westchnął i wstał i z taboretu na którym siedział "operowany" przez Elixira i podszedł do leżącego Jasona, mając szczerą nadzieję że fakt, iż siedział nieco tylko dalej wystarczy by Ghetto nie był widział jego twarzy, zwłaszcza po tym jak bezpośrednio po poparzeniu narzucił kurtkę z vibranium i w ten sposób, zdając się na prowadzenie przez kogoś innego został stamtąd wyprowadzony. Kucnął obok kolegi, przyglądając się przed momentem zaszytej ranie, wyraźnie nie będąc pewnym co powiedzieć.
- Będzie zaleczona? - wskazał na miejsce trafienia Jasona.
- Na to wychodzi. - mruknął Jason i skrzywił się, gdy się poruszył. - Z tobą chyba gorzej, nie? Bardzo źle to wygląda?
- Myślę, że będziesz zwolniony z obowiązku uczenia mnie jak podrywać panienki, dziękuję. W zasadzie od przybycia nie widziałem lustra, a Elixir nic mi nie powiedział, chyba tylko Ike mnie widziała.
- Jak chcesz, to mi pokaż. Powiem czy jest źle, tragicznie, czy powinieneś nie wychodzić spod łóżka. - Jay wypalił szczerze.
Al przez chwilę rozważał słowa kolegi, dowódcy, i zapewne przyjaciela z którym niemal zerwał kontakt po jego deklaracji zrobienia porządku z Gambitem, teraz jednak stwierdził, że był on jedyną osobą, albo przynajmniej pierwszą, której by twarz pokazał.
- No dobra... ale mam nadzieję, że nie znajdę mojego poprawionego profilu wstawionego przez Nadine na Facebooka. - pozwolił sobie mimo sytuacji, odkładając od twarzy połowiczną kominiarkę dla rannego.
Jason starał się zachować kamienną twarz, przyglądając się twarzy kolegi, ale mimo wszystko zrobiła na nim wrażenie.
- Nie jest tak tragicznie, mogło być gorzej. Mój stary zna się z jakimiś lekarzynami, mogę go popytać. Nie jestem fachowcem, ale w obecnych czasach takie rzeczy łatwo poprawić.
- Mogę Cię o coś zapytać, szczerze? - zawahał się Szkot, miętosząc nerwowo kominiarkę w dłoni. - Otóż... jak pewnie ci zdradziłem nie raz będąc już narąbanym na niejednej imprezie, studiuję na Nowojorskim Konserwatorium Sztuk Dramatycznych... znaczy, wiem że to głupio brzmi wobec wszystkiego co się wydarzyło... śmierci i kalectwa, ale powiedz, myślisz, że kiedykolwiek będę aktorem? - zapytał szczerze.
- Na pewno nie będzie z tym najmniejszego problemu, stary. - poklepał przyjaciela po ramieniu i mówił to zupełnie szczerze. - Zrekonstruują ci tę część twarzy, zwłaszcza, że to tylko poparzenie, a nie kwas czy inne gówno. Zadzwonię jutro do ojca i wyjaśnię mu sytuację. Poproszę go, żeby popytał wśród znajomych o dobrego chirurga plastycznego. Wiem, że teraz brzmi to słabo, ale nie łam się, bo będzie dobrze. - popatrzył mu w oczy.
- Ja... dzięki Jason. Nie jestem pewien co powiedzieć... - napotkał spojrzenie Ghetto - Naprawdę. Tak dla odmiany. I wybacz mi, ale czuję, że cynizm powraca, więc zapamiętaj tamto. A oddając się mnie prawdziwemu, zanim zadzwonisz do ojca, musimy przemyśleć, w jakim gównie się znaleźliśmy. Pan Lensherr zniknął, nic się nie rozwiązało. Cztery osoby nie żyją. A pan Scott... i... - zawiesił głos, omal nie powtarzając Śmierć - Bella są zaginieni i czymś opętani. Jak myślisz, kto przejmie dowództwo?
- Nie mam pojęcia. - Jason wzruszył ramionami. - Formalnie jestem drugim dowódcą naszej drużyny, ale mam nadzieję, że Shadow szybko wyzdrowieje... A co do Instytutu, to pewnie Emma się wszystkim teraz zajmie, ma przecież doświadczenie. Liczę, że Magneto się odnajdzie... Nawet nie pamiętam chwili, kiedy go już z nami nie było, dziwne. - chłopak zmarszczył brwi. - I oby już żadne z nas nie zginęło... - pochylił głowę.
- Z tego co mówił Lucas wynika, że będzie pogrzeb niedługo, jeżeli nie wydobrzejesz poproszę Elixira o nosze i pomoc. Zapewne zaraz będę dosyć zabiegany, przynieść ci coś? Z pokoju, studia, kuchni? - zapytał Szkot. Z każdą chwilą coraz bardziej stwierdzał, że sytuacja jest poza kontrolą i jakby zaczął to... akceptować.
- Możesz zobaczyć co z Jessicą? Przydałyby mi się jakieś wiadomości, co się z nią dzieje i czy jej stan jest stabilny. Co z pozostałymi tak w ogóle? Jak Ike i Chang? - zapytał. Próbując się podnieść syknął z bólu i znów wyłożył się jak kłoda na łóżku. - Ze studia możesz mi przynieść mojego iPoda. Powinien gdzieś tam leżeć...
- Zamierzam z nimi porozmawiać i pozbierać zamówienia, chociaż Changa tutaj nie widzę, albo mu się nic groźnego nie stało albo się nie przyznał, więc też nieźle. Nie chcę dręczyć Elixira, więc rzucę okiem, zagadam do nich i idąc po poszczególne rzeczy dam ci znać, jak z Jess, choć prawdę rzekłszy sam chciałbym wiedzieć. - odparł i wstał, udając się na krótki obchód. Przeszedł przez ambulatorium, zaglądając za każdą kotarę z wydzielonym łóżkiem, dostrzegając nieprzytomnego Zacka, zobaczył także Jessicę, nieprzytomną i bladą jak trup, oraz siedzącego z nią Gambita, który zupełnie nie zwrócił uwagi Szkota. Zanim Al udał się w drugą stronę porozmawiać z Ike, odczekał aż Elixir skończy mówić jej swoje zalecenia i uda się akurat do Gambita na krótką rozmowę.

Po drodze Szkot nachylił się nad Jasonem by mu przekazać czego się dowiedział.
- Jess jest nieprzytomna, chyba całą ale nie wygląda dobrze... Pan Joshua chyba powiedział, że... że nic nie jest pewne. - Al z wyraźnym trudem przełknął ślinę, zwracając uwagę na to co zasłyszał przed chwilę i prośbę zwróconą do LeBeau'a o rozmowę na osobności, oraz to o ciężkim stanie. - Ale jest dobrej myśli. Rozmawia o czymś z Gambitem w tej chwili. - dodał.
- To ten żabojad jeszcze tu jest? Magneto nie ma, powinien iść się przystawiać do Rogue... - mruknął Jay. - Oby Jess wyzdrowiała jak najszybciej.

Alastair skinął głową, nie mogąc powiedzieć nic więcej na ten temat.
- Jest jeszcze nieprzytomny Zack. Ja idę porozmawiać chwilę z Ike, zapytać ją, czego sobie życzy i wrócę niedługo z IPodem.

wzięte stricte z posta WW

Al po przyjrzeniu się Jess i krótkim wypytaniu Elixira o jej stan podszedł z kolei do łóżka Ike, nieco komicznie wyglądając w kominiarce, przez którą widać było spękane i pozbawione skóry usta i okolice oczu, które cudem nie ucierpiały za bardzo. Klęknął z boku łóżka na jednym kolanie i zapytał:
- Wiem, że nie powinnaś mówić, pewnie Elixir mnie wyrzuci za to, że Cię pytam, ale chciałem... chciałem zapytać, czy coś ci przynieść?
Ike spojrzała na Ala i uśmiechnęła się słabo kącikiem ust. - Mało jest rzeczy... Które można robić... Jedną ręką - powiedziała powoli starając się mówić wyraźnie. Już się przekonała, że jej zdolności mowy zostały bardzo mocno okrojone. Usta nie zawsze chciały się układać tak jakby sobie tego życzyła. - Wstydzisz się... dowodu... odwagi? - spytała.
- Dowodu... odwagi? Znaczy... twarzy? - zapytał. Zastanawiał się, jak Indiance wytłumaczyć, jak była postrzegane w zachodniej cywilizacji takie oszpecenie. - Znaczy... Nie, ale musisz wiedzieć że zazwyczaj dla ludzi jest to tylko... kwestia wypadku lub jakiejś porażki... pretekst do litości i raczej nie powód do dumy... - ściszył głos.
- Uratowałeś mi życie - powiedziała cicho. - Za co... dziękuję - dodała wolno chcąc by słowa były wyraźne. - Twoje... lizny o tym świadczą - nie udało jej się poprawnie wypowiedzieć wszystkich słów. - Czy liczy się dla cieie zdanie innych, którzy nie wiedzą co... zro-biłeś? - Indianka się zacięła. Brew jej drgnęła. Nie była zadowolona z ograniczeń.
- Niestety, nieco tak... - westchnął. - Niezwykle cenię osoby, które nie oceniają człowieka po wyglądzie, ale choć Jason niezwykle optymistycznie podchodzi do kwestii operacji plastycznej... obrałem karierę, która wyklucza raczej osoby o moim wyglądzie. Byłaś w teatrze, prawda? - zapytał zaintrygowany.
- Nie - powiedziała krótko, z westchnieniem. - Nigdy nie -yło okazji - zacięła się. - Ale słyszała w-iele - dodała. - -iem, że teatr... wymaga zdolności. Ale też często... gra się głosem. Widziałam ludzi w... mmaskach - powiedziała i uśmiechnęła się kącikiem ust. - Teatr dla ciebie... to do-iero przyszłość. Teraz to ci nie jest potrze-ne - powiedziała i sprawną ręką wskazała kominiarkę.
- Być może, ale... to w sumie może i bardziej złożona kwestia - zastanowił się. - Wiem, że dla Ciebie to może brzmieć niezwykle dziwnie, ale choć, choćby i związek kobiety i mężczyzny budowany jest na miłości i wzajemnym zrozumieniu, najpierw dwie osoby muszą się poznać i zaakceptować, co dosyć rzadko jest możliwe dla osób tak pokiereszowanych jak ja. W pewnym sensie nasze społeczeństwo nie wybacza żadnych wad, żadnych ułomności, na margines spychając większość niedoskonałych. Tutaj rzeczywiście mam przyjaciół, ale myślę, że kiedy zjawię się na Konserwatorium w przyszłym tygodniu, początkowo na sali wykładowej zapadnie niezręczna cisza. - dzielił się swymi wątpliwościami, niemal zupełnie wracając do szkockiego akcentu, miętosząc prowizoryczną osłonę twarzy w dłoniach.
- I-m dłużej... żyje w Nowym Yorku... Tym większe... -ątpli-ości... m-am odnośnie tego, który świat - mój i Irokezów, czy ten poza rezer-atem - jest rzeczywiście bardziej cy-ilizo-any - mruknęła. - Ale widzę jedno. Od tego jak ty to p-otraktujesz... zależeć będzie jak potraktują to inni. B-lizna nie czyni cię słabym. Ale może cię uczynić... - powiedziała. - Jeśli bardzo... ci to przeszkadza... p-osłuchaj Elixira - powiedziała. O chirurgii plastycznej co nieco słyszała w ramach lekcji biologii i ciekawostek związanych z osiągnięciami współczesnej medycyny. Jess pokazywała jej też kiedyś różne sławne osobistości (których nawiasem mówiąc Ike w ogóle nie znała), które ponoć ciągle odwiedzały kliniki chirurgii plastycznej. Słyszała też komentarze dziewczyn mijanych na korytarzach Instytutu oraz na studiach. Wierzyła więc święcie, że tacy ludzie w razie potrzeby będą w stanie pomóc Alowi.
Przez chwilę rozmyślał posępnie, po czym uśmiechnął się krzywo.
- Wiesz, kiedyś byłem uznawany za przystojnego faceta, a teraz chyba tylko ślepa by mnie zechciała... - przez chwilę zamilkł zdając sobie sprawę, co właściwie powiedział. Znowu, wspomniawszy ostatnie godziny się strasznie zasępił.
- Przepraszam, niefortunny dobór słów. Przemyślę, to co mówisz, wiem, że masz rację i co musisz sobie myśleć o naszej kulturze, ale... z resztą... zaparzyć ci może redbusha?
- Mądra ko-ieta -atrzy na zalety, nie na t-warz - powiedziała Ike powtarzając słowa swojej babci. Na wzmiankę o czerwonokrzewie twarz Ike się rozjaśniła. - To będzie... kłopotliwe - powiedziała. Wyraźnie ta propozycja ją rozbawiła. - Masz cier-liwość mi z tym później pomóc? - spytała z wyzwaniem w oczach. Nagle zwykłe picie herbaty mogło się okazać skomplikowane...
- Oczywiście, od tego tu jestem. I niedługo wracam... - wstał, uśmiechnąwszy się do Indianki, co przez obrażenia było trudne do zauważenia i wyszedł, cały czas z trudem znosząc ponaglające spojrzenie Foleya, który chciał, aby Ike miała trochę spokoju. Wyszedł tuż przed wejściem nieznanej dziewczyny, którą zabrali ze sobą z miejsca akcji...
Ike z westchnieniem przymknęła oczy. Rozmowa choć w obecnej sytuacji stanowiła jedyną rozrywkę i była miłym oderwaniem od przykrej rzeczywistości była jednak męcząca.

- - -

Szybkim krokiem udał się niezbyt po drodze najpierw do swojego pokoju. Po pokonaniu drogi otworzył drzwi kluczem i wszedł do środka. Na szczęście wbrew jego obawom w takim dniu jak ten nie przyciągał zbyt wielu zaciekawionych spojrzeń, zwłaszcza że zakryta rana mogła równie dobrze uchodzić za powierzchowną. W pewnym sensie poparzenie było powierzchowną raną.
Delikatnie zamknął je i wyjął spod łóżka osobistą apteczkę, którą przywiózł jeszcze z okresu studiowania w Londynie. Tak niedawno.

Otworzył ją i podszedł do biurka. Usiadł na krześle i zdjął prowizoryczną zasłonę na połowę twarzy. Nie czuł już bólu, ale wciąż gorąc. Sam przygotował pełniejszy i solidniejszy opatrunek, w ambulatorium nie chciał i tak zabieganemu Elixirowi zawracać głowy. Spojrzał w lustro, dosyć zadowolony z efektu. Przez chwilę zastanowił się nad pytaniem zadanym przez Ike, czy coś znaczy dla niego osąd innych o jego ranie, nie umiał jednak odpowiedzieć. Poza tym źle się czuł użalając się nad sobą i swoją przyszłością, ugryzł się w język za to, że o tym wspomniał - niektórzy przecież ponieśli najwyższą cenę.
- Dobrze Al, jak sądził Jason, odpowiedzialność jest dla frajerów. Trzymaj tak dalej.

Co gorsza, pozostawała kwestia pana Scotta i Belli... i zaginięcia Magneto.
twierdził jednak, że nic z tym teraz nie zrobi. Chwycił otrzymaną niedawno od Ike puszkę z czerwonokrzewem, Roibossem albo redbushem jak nazywany był w całej Wielkiej Brytanii i wyszedł z pokoju, zamknąwszy go na klucz udał się zaś do kuchni.

Na miejscu, widząc że niezbyt wiele osób zajętych jest przygotowaniem posiłków albo gorących napojów wstawił wodę i zostawił puszkę na blacie po czym jak wszedł, tak szybko wyszedł. Zgodnie z jego przewidywaniami, zszedł do otwartego studia nagraniowego i zapewne wróciłby przed zagotowaniem wody, gdyby nie fakt, że zapomniał Jasona zapytać, gdzie znajdzie IPoda, wiedząc że dla samego Ghetto może być to oczywiste. Na szczęście poszukiwany obiekt położony został na jednym z głośników, więc Al szybko go zgarnął i poszedł po napój dla Ike, mając już wszystko wrócił do ambulatorium.

Eva, Alastair

Eva akurat wychodziła z ambulatorium, idąc prosto korytarzem, gdy z odnogi za nią wyszła jakaś sylwetka i skierowała się do ambulatorium.
- Hej ty! - Krzyknęła, widząc zbliżającą się, a po chwili oddalającą. postać. Jakoś nie przyszło jej do głowy nic subtelniejszego. - Nawet nie wiesz jakie masz dzisiaj szczęście.
Al, który właśnie wrócił z zaparzonym dla Ike roibossem wszedł do ambulatorium podając Jasonowi IPoda. Kiedy zamierzał podejść do łóżka Ike, zorientował się, że przed momentem do niego skierowane zostały słowa. Obrócił głowę z połową twarzy opatrzoną, a drugą mniej ale wciąż groteskowo poparzoną w stronę nowoprzybyłej do Instytutu młodej kobiety. Chyba nawet skądś ją znał, albo kojarzył jej twarz.
- Ja? - zapytał nieśmiało. - Doskonale zdaję sobie sprawę, zostałem dzisiaj uświadczony nową twarzą, może to zacznie sprawiać, że inni zaczną dostrzegać też moje bogate wnętrze. - nie odmówił sobie ironicznego komentarza podchodząc do łóżka Ike i pomagając Indiance się napić, trzymając spodek i dużych rozmiarów filiżankę z naparem z czerwonokrzewu.

Dziewczyna na chwilę zamilkła, jak zahipnotyzowana przyglądając się jego twarzy. Dopiero po dłuższej, dość deprymującej ciszy, co trwało dostatecznie długo by Ike mogła wypić do końca przyniesiony jej napój otrząsnęła się, przyklejając na usta wyćwiczony, przyjazny uśmiech. Musiała teraz tylko pilnować się, by przypadkiem nie palnąć nic głupiego.
- Nieważne. Chodziło mi o to, że masz zaszczyt oprowadzić mnie po tym instytucie. - Odparła, starając się choć na chwilę oderwać wzrok od jego obandażowanej głowy.

Szkot odstawił na taboret obok łóżka Indianki filiżankę ze spodkiem, rozejrzał się po ambulatorium widząc, że Zack jest wciąż nieprzytomny, Ike powinna odpocząć zaś z Jasonem zapewne jeszcze później porozmawia. Spojrzał na Ike pytająco, zastanawiając się czy jeszcze czegoś nie potrzebuje, ta jednak pokręciła przecząco głową i zdecydowanie wyglądała, jakby miała ochotę na sen. Zapewne po rozmowie. Poza tym ryzyko wyzwolenia mroczniejszej części Elixira wzrastało z każdą chwilę, przez którą zawracał głowę rannej nie dając jej odpocząć.

Odwrócił się do nieznajomej i skinąwszy głową zaprosił:
- Całą przyjemność po mojej stronie. Mogę poznać panienki imię? - zdecydował się na cierpliwy, nieskończenie taktowny, protekcjonalny i zapewne za pewien czas nieco irytujący wobec nie młodszej osoby. Wstał, powoli wychodząc, gestem zaś zachęcił ją do podążania za nim, z ambulatorium.
Mutantka była nieco zdziwiona jego zachowaniem. Ostatni raz ktoś zwracał się do niej w ten sposób na przyjęciu urodzinowym zaprzyjaźnionego z jej rodziną lekarza. Bardzo nudnym przyjęciu, swoją drogą. - Eva Vanessa van der Berg. - Przedstawiła się wszystkimi posiadanymi członami, nieco rozbawiona przybierając ton podobny do swojego rozmówcy. - A jakie jest miano szanownego pana? - Zapytała, wychodząc tuż za nim.
Spojrzał na nią raz jeszcze, idąc powoli, przypominając sobie nazwisko, głównie przez jej rodziców. Nie śledził magazynów plotkarskich sprzed kilku lat, a Times tym bardziej był daleki przesyceniu takimi informacjami, jednak zdobył się na spojrzenie pełne niedowierzania. Po chwili dopiero odpowiedział, miernie nie dając po sobie poznać, iż słyszał o niej.
- Alastair MacMillan... niezmiernie mi miło. Skoro już byliśmy w ambulatorium i widziałaś pana Joshuę nie ma sensu przebywać w tej sekcji. To Ciebie zgarnęliśmy z Manhattanu?

W końcu! Ileż mogłaby oddać za to jedno, błahe spojrzenie. Drogi obandażowany, oszpecony chłopcze - za przywrócenie jej pewności i wiary w siebie będzie ci dozgonnie wdzięczna. Jeżeli było coś, czego najbardziej nie znosiła, to właśnie anonimowości.
- Również mi miło. - Uśmiechnęła się z zadowoleniem. - Co prawda nie wiem, który to pan Joshua, ale nie ma co wracać do ambulatorium. Niestety tak. - Westchnęła ciężko. - Naprawdę mogliście znaleźć sobie ciekawsze miejsce do zabijania się.
- Pan Joshua to ten nieskończenie uprzejmy blondyn, który nas wszystkich w cudowny sposób uzdrawia. Jeżeli chodzi o miejsce do zabijania, my tak uwielbiamy mordować, nieważne gdzie, to błaha i drugorzędna kwestia. - wypowiedział cicho, idąc prowadząc nowoprzybyłą korytarzem z obrazem zwłok Petera przed oczyma.
Jakoś nie przejęła się zmianą w tonie głosu Ala. - I tak miałam szczęście, że byłam akurat na obiedzie. Wszystko stałoby się o godzinę wcześniej i możliwe, że leżałam pod gruzami razem z innymi. - Kontynuowała, po drodze rozglądając się na boki. Chciała jak najwięcej zapamiętać z tej wycieczki. - To może powiesz mi chociaż o co tam chodziło i kim byli tamci... No, ci, którzy nie byli z wami.
- Prawdę rzekłszy nie wiem... ale sam się zastanawiam i chętnie skieruję to pytanie do... dyrektoriatu. W każdym razie wiedzieliśmy już wcześniej o Apocalypse'ie i tej... budowli i kiedy pojawił się na Manhattanie, nasz dyrektor zdecydował, że czas na interwencję. - podszedł do okna korytarza prowadzącego przy frontowej ścianie budynku. - Dziedziniec już znasz, weszliśmy tutaj prostą ścieżką wejściową, na prawo jest ścieżka prowadząca do stajni, na lewo do garaży. Pomnik w centrum dziedzińca upamiętnia... Phoenix, kobietę, której obecnie nie ma. To skomplikowana sprawa, pozwolisz, że wyjaśnię innym razem. Kierujemy się teraz głównym korytarzem do wejścia.
- Hmm... Macie telepatkę za dyrektora, prawda? - Zapytała, przypominając sobie słowa pana McCoy'a. Oglądała wszystko, co pokazywał jej mutant. Posiadłość wydawała się naprawdę bogato wyposażona, ktoś musiał wyłożyć na nią sporo środków. - A ten mężczyzna z hełmem? Wyglądało, jakby wami kierował, ale nie widziałam go w odrzutowcu. - Dodała po chwili zastanowienia.
Szkot zastanowił się nad odpowiedzią, przyglądając się pomnikowi, po czym skierował spojrzenie na rozmówczynię.
- W zasadzie to on, pan Lensherr, był naszym dyrektorem. - po tych tylko słowach i niedopowiedzianych przemyśleniach ruszył dalej, w stronę Atrium.
- To może mogłabym z nim porozmawiać? Co prawda pan McCoy odesłał mnie do waszej v-ce dyrektorki, ale po co się rozdrabniać. - Stwierdziła, z ciekawością obserwując ruchy swojego rozmówcy.
- Pan Lensherr nie wrócił z nami, a my nie mamy pojęcia, co się z nim stało. - skwitował ponuro Al, przechodząc do wskazanego wcześniej pomieszczenia. - Schody prowadzą do korytarza na wyższym poziomie i rozdzielają się jeszcze dalej, jest tam gabinet pana Lensherra, pierwsze drzwi na przeciwko schodów to najważniejszy dla uczniów i gości gabinet pani Frost, dalej jeszcze na górze będą sypialnie nauczycieli i wychowawców. Chcesz teraz iść do niej? Poczekam przed drzwiami. - zaoferował się, wiedząc, że ma sporo czasu a dziewczyna rzeczywiście była dosyć zagubiona i wątpił, aby wiele osób miało czas i ochotę ją tutaj oprowadzać.
- Nie, nie, pójdę innym razem. Wydaje mi się, że pani Frost ma teraz zbyt wiele na głowie. - Powiedziała po namyśle, spoglądając uważnie na Ala. Wydawało się, jakby chciała coś powiedzieć, ale w końcu nie mogła się zebrać i z powrotem przybrała sztuczny wyraz twarzy. - Duża ta posiadłość, co wy tu właściwie robicie
- Zależy głównie od wieku. Prawnie to międzynarodowa placówka edukacyjna z internatem, przeznaczona dla młodzieży specjalnej - mutantów, gdzie oprócz zwykłych przedmiotów młodzież, albo starsi mieszkańcy czy studenci, jak ja czy większość naszej grupy uczy się kontroli własnych mocy. Jak widać po akcji na Manhattanie, taki młodociany oddział komandosów. W zasadzie nie spytałem, jesteś mutantką? - wyjaśnił i kontynuował, teraz normalnie patrząc przy rozmowie na Evę, a nie jak wcześniej skoncentrowany na ścieżce. Kierował się ku przejściu do dormitorium.

- Całkiem niezły oddział komandosów, muszę przyznać, ale chyba sporo jeszcze przed wami. - Skwitowała trochę uszczypliwie. - Przypuszczam, że gdybym nie była, to nikt by mnie tutaj nie trzymał. Lepiej jednak dla ciebie, żeby ta informacja pozostała między tymi murami. - Jakby na potwierdzenie swoich słów rzuciła mu surowe spojrzenie. - No, ale skoro wszyscy jesteście specjalni, to co właściwie potrafisz? Prócz dąsania się cały czas, naturalnie.
- Wprawdzie nieprzerwane niczym dąsanie się to moja podstawowa umiejętność, zbieram też jednak komentarze goszczonych celebrytek-mutantek aby opracowywać raporty taktyczne dla pana Lensherra w celu opracowania lepszych taktyk udając, że je oprowadzam. To nadludzki potencjał chytrego wykorzystywania innych. - stwierdził zupełnie poważnie, prowadząc ja dalej. - W tamtą stronę można przejść do dormitorium, pokoje dziewcząt i młodych kobiet są na parterze, bardziej lub mnie męska część mieszkańców zajmuje piętro. Jesteśmy w bocznym korytarzu, gdybyśmy poszli nieco dalej doszlibyśmy do siłowni, ścianę dalej, choć trzeba iść z Atrium znajduje się kuchnia i jadalnia, możliwość jest tak otrzymania gotowego posiłku jak i przyrządzenia czegoś samodzielnie... na szczęście.
Eva zaśmiała się, słysząc jego odpowiedź. Na pewno nie było to coś, co spodziewała się usłyszeć. - Czyli wszyscy mieszkają blisko siebie. Na pewno ciekawie spędzacie tutaj wieczory. Dlaczego, czyżbyś nie trawił normalnych posiłków? Tak, to musi być twoja... moc. Jesz tylko... drewno? Metal? Wiedziałam! Ja też byłabym wtedy taka sztywna. - Spojrzała na niego tryumfalnie, zaraz jednak mina jej nieco zrzedła. - No dalej, nie daj się prosić, zdradź, co potrafisz. To twój obowiązek, skoro już mnie oprowadzasz.

- Przepraszam, po prostu... - przystanął na chwilę, wzdychając. - To kwestia trudnego dnia, cztery osoby nie żyją... - przerwał na chwilę, wpatrując się w podłogę, po czym znowu spojrzał na rozmówczynię. - Mam bardzo rozbudowany układ nerwowy, przez co nadludzko szybko reaguję i kontroluję mięśnie z dokładnością, do której sportowcy u szczytu swojej kariery nie dochodzą. Przez to też niemal nie posiadam zmysłu dotyku, jak byłem młodszy komórki nerwowe bliżej skóry zdegenerowały, więc jestem zdany głównie na wzrok. A... ty?
- Ja... Przykro mi, ale nawet nie znałam tych osób. Wiesz, nie jestem dobra w pocieszaniu. - Bąknęła, po czym bez ostrzeżenia po prostu przytuliła go na tyle delikatnie, by nie przygnieść obandażowanych miejsc. - Będzie dobrze, czy jakoś tak. - Rzuciła dość niepewnie. - Nic nie czujesz? Zazdroszczę. Ile bym dała za coś takiego na oczyszczaniu u kosmetyczki. Tak w skrócie, to potrafię rzucić kamieniem. To chyba nazywa się terrakineza, trochę o tym czytałam. - Wyjaśniła zadowolona.
Skinął głową w podziękowaniu, oparłszy się ręką na chwilę o ścianę.
- W zasadzie nie wiem, czy ktoś Ci dziękował za pomoc naszym rannym, więc ja dziękuję. Mała szansa, że pani Frost to zrobi, przynajmniej bardziej niż formalnie. Z kolei Terrakineza... rzeczywiście dosyć niezwykłe i... - spojrzał na korytarz - w zasadzie może skończę Cię oprowadzać i znajdziemy lepsze miejsce do rozmowy niż korytarz? Oczywiście o ile będziesz zainteresowana. Nietrudno domyślić się, że jezioro Breakstone znajduje się tuż za budynkiem, przed nim basen i boisko do koszykówki, o ile Cię to interesuje. No i oczywiście z pewnością widziałaś już zadbany labirynt z żywopłotów.
- Naprawdę nie zrobiłam dużo, ale cieszę się, że to doceniasz. - Odparła przyjaźnie, po czym przytaknęła na jego kolejne słowa. - Z wielką chęcią, wariowałam sama w tym pokoju. Tak dużo się dzieje, a ja nawet nie miałam z kim porozmawiać. Spotkajmy się przed wejściem za kilka minut, a potem pokażesz mi jezioro, zgoda?
- Z przyjemnością. - odpowiedział mimo wątpliwości i udał się do swojego pokoju, wciąż ponury, przebrać się z ochronnego kostiumu z vibranium. Wciąż miał paskudny nastrój, nie tylko przez zabitych - nie wiedział, co u Apocalypse'a robił pan Scott, zawiedli Petera.. a Bella wciąż była w jakiś sposób zniewolona, zamierzał jednak wysłuchać rady Jasona i nie przejmować się tym dopóki nie mógł nic na to poradzić.

Gdy tylko Al zniknął z horyzontu, Eva biegiem wpadła do swojego tymczasowego pokoju. W pośpiechu zrobiła zastrzyk, chwyciła za swoją czerwoną torebkę i nie ociągając się ani chwili pognała w stronę wyjścia. Na zewnątrz zapaliła papierosa i w znacznie lepszym już humorze czekała na swojego przewodnika.
Szkot przyszedł dosyć szybko, ale bez zbędnego pośpiechu, na szybko zdołał tylko zaczesać włosy co było raczej kwestią przyzwyczajenia niż poprawy wyglądu - twarz przykuwała uwagę na tyle, że naprawdę nie miało to znaczenia. Ignorując po drodze spojrzenia co poniektórych uczniów także wyszedł na zewnątrz i zapraszającym gestem wskazał ścieżkę prowadzącą obok labiryntu na tyły instytutu, do jeziora.
Mutantka szła tuż obok niego, podziwiając nowe miejsce. - Naprawdę tu ładnie. Musicie sporo wykładać na tę szkołę. - Zauważyła.
- Nie wszystkich uczniów na to stać w taki, czy inny sposób. Wprawdzie rodzice sporej części oferują bardzo znaczne wsparcie materialne, ale Instytut powstał oczywiście dzięki łaskawości jego patrona, z kolei dzięki łaskawości pana Lensherra jest utrzymany, zarządzany i sprawny i zachował sporą część... poprzedniej kadry, o ile się orientuję.
- To niesamowite, że ktoś robi to wszystko non profit. Sporo wiesz o tym miejscu. Długo już tutaj jesteś?
- Niecałe cztery miesiące, z hakiem. Wszyscy prędzej czy później się uczą, wykładowcy to życzliwe osoby co do jednej. Instytut zaś tak funkcjonuje jeszcze z czasów, kiedy zarządzany był przez świętej pamięci pana Xaviera... przynajmniej tyle się dowiedziałem od pana McCoya, jest on tutaj od początku i dzieli isę wieloma informacjami. - wyszli już zupełnie zza bocznej części i minęli zupełnie labirynt, widząc niezwykle piękne i spokojne jezioro.
- Hmm... Brzmi jak naprawdę przyjazne miejsce. - Odparła w zamyśleniu, wpatrując się w spokojną taflę wody. - Chodzi mi o to, że nie wszyscy dostali szansę, by spokojnie uczyć się swoich zdolności. Powinno być więcej takich placówek, choć może z pominięciem robienia z uczniów "komandosów".
Po raz pierwszy tego dnia uśmiechnął się na słowa dziewczyny, przypatrując się jezioru.
- Niewielu jest doświadczonych mutantów, skłonnych i zdolnych dzięki majątkowi założyć i zadbać o taką placówkę, poza tym sama zapewne wiesz, może nie z autopsji, jakie jest nastawienie wobec mutantów...
- Niestety tak. Między innymi dlatego musiałam usunąć się w cień. - Mruknęła, rozglądając się dookoła. - Myślisz, że pani Frost się obrazi? - Zapytała, po czym skupiła się na kawałku ziemi tuż przy linii brzegowej, z której po chwili wyrosła niewielka, trochę krzywa, kamienna ławka.
- Tak, ale biorąc pod uwagę jej stosunek wobec mnie, nie musisz obawiać się konsekwencji, to ja jestem temu winny. - zaprosił ją gestem by usiadła.
Z uśmiechem zajęła miejsce. - Aż tak bardzo jej podpadłeś? Nie wyglądasz na kogoś, kto lubiłby sprawiać problemy.
- Uwielbiam. Życie bez problemów byłoby tak nudne. - skomentował, starając się wraz z biegiem rozmowy ukrywać swój akcent. Usiadł obok dziewczyny, na tyle daleko by nie czuła się niekomfortowo i na tyle blisko, by zachowywać się naturalnie.
- Ty akurat nie powinieneś narzekać na nudę. Na Yale to dopiero jest tragedia. Nawet nie wiesz jak trudno było mi rozpocząć swoje gierki, kiedy nikt nie chciał podjąć wyzwania. - Wbiła wzrok przed siebie. Zazdrościła strasznie tej wodzie. Nie ważne, co by się działo dookoła, kto by ginął - pozostawała niewzruszona.
- Co dokładnie masz na myśli? - zapytał zaintrygowany.
- Kiedy kończyłam liceum, to myślałam, że każda uczelnia ma swoją królową, ale tam było inaczej. Dostałam się na Yale razem z dwójką moich... koleżanek i przez pierwsze pół roku trzeba było wszystkich uczyć zasad hierarchii. Nie mam pojęcia, jak wygląda sprawa tutaj, ale na pewno macie kogoś, kto wybija się na pierwszy plan. Dla mnie rywalizacja o władzę to swego rodzaju sport. Każdy jakoś musi zabijać nudę.

- W takim razie z braku konkurujących aspirantów mogę już właściwie cię tytułować. - odpowiedział z uśmiechem. - W młodszych klasach może, ale tutaj nie na tym to polega. X-Meni, grupa, która była na Manhattanie, opiera się tylko na współpracy. Oczywiście, można wyróżnić duszę towarzystwa, osoby bardziej i mniej śmiałe, ale nie pozerstwo, arogancję, wywyższanie się z jakichkolwiek przyczyn... od Jasona, gościa z którym rozmawiałem i niewątpliwie najrozmowniejszego i najaktywniejszego członka grupy dowiedziałem się, jak bogaty jest jego ojciec na imprezie, której nie pamiętam, tylko dlatego że obaj byliśmy dość pijani by utracić kontakt z rzeczywistością. Więc, jeżeli zdecydujesz się na to, niewątpliwie możesz wykorzystać swoje pochodzenie, ale... - stwierdził, zostawiając otwartą kwestię, choć cały czas mówił życzliwie, nie szyderczo czy pouczająco.
- Spójrz na to od tej strony, przez całą rozmowę nie wspomniałam nic o moim pochodzeniu czy statusie materialnym, a ty już chcesz mnie tytułować. To jest tylko kwestia osobowości. - Zaśmiała się, na chwilę przenosząc wzrok na mutanta. - Zresztą królowa ma teraz urlop, każdy monarcha musi mieć chwilę na odpoczynek. Nie rzucaj mi wyzwań, bo jeszcze zdecyduję się zostać, by udowodnić ci swoje racje. - Dodała po chwili namysłu.
- Doprawdy? W takim razie udam się po Twojej wizycie do pani Frost i poproszę aby zrobiła wszystko, co w jej mocy, abyś opuściła teren instytutu. To powinno ci zapewnić urlop i pobyt w gościnie tutaj na najbliższe kilka lat. - dodał, spuszczając wzrok. - W każdym razie nie, u nas, jeżeli nie liczyć pani vice dyrektor, jest bardzo przyjemnie... Poza tak wyjątkowymi dniami.
- Naprawdę musiałeś zajść jej za skórę. Przyznaj się, co zrobiłeś? - Zapytała z zainteresowaniem. - Jak zwykle chyba pojawiam się nie w porę. Choć z drugiej strony to wszystko było chyba jedyną możliwością, żebym w ogóle się tutaj zjawiła. Wybacz moją ciekawość, ale często macie takie "wyjątkowe dni"? To całe bohaterowanie musi być niebezpieczne. Nie boisz się, że pewnego dnia znajdziesz się na miejscu swoich kolegów?
Alastair znowu się zasępił na chwilę, zastanawiając się, jak odpowiedzieć na nieoczekiwane pytanie. Zarówno o częstotliwość takich dni jak i jego własny strach. Musiał przyznać przed samym sobą że zgodził się, rozmawiając z panem Lensherrem, po części nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Teraz mógł powiedzieć że się bał, i tym bardziej rozumiał konieczność interwencji.
- Myślałem, że dzisiaj. Nie do końca tak sobie wyobrażałem. Ale po pierwsze, wiemy, że musimy coś zrobić aby interweniować, po drugie to jakiś sposób spłacenia długu wobec pana Lensherra i reszty, po trzecie, obawiam się, że gdy uczono nas kontroli nad naszymi zdolnościami poddano nas indoktrynacji, jesteśmy idealistami do bólu. I dzisiaj... przez chwilę sądziłem, że umrę. - odparł ponuro, subtelnie pomijając temat drażnienia dyrektorki.
- Rzeczywiście do bólu, skoro nawet po czymś takim postanowiłeś zostać. Nie wszyscy byliby gotowi tak bardzo się poświęcać bez czerpania z tego korzyści. Pewnie uznasz mnie za potwora, ale powiem ci, że dzisiejszy dzień był dla mnie niezwykły. Próbowałam skoków na bungee, ze spadochronu, a nic nie dało mi tak dużego zastrzyku adrenaliny jak oglądanie waszej walki. To naprawdę przyjemne znowu poczuć strach. - Stwierdziła trochę zawile, po czym westchnęła. - Mam tylko nadzieję, że ich śmierć nie poszła na marne. Ten Apocalypse już nie wróci, prawda?
Spojrzał na nią, analizując jej słowa, jakby nie do końca rozumiejąc. Po chwili dopiero spojrzał na jezioro i odpowiedział.
- W gruncie rzeczy problem polega na tym, że przegraliśmy to starcie i podejrzewam, że to nie ostatnie.
Czyli prędzej czy później wróci i zniszczy jakieś inne miasto? Nie brzmi to dobrze. - Zmarszczyła w zastanowieniu brwi. - Skoro teraz jesteście tacy poobijani, to kto się nim zajmie? Może wypadałoby powiadomić, bo ja wiem... Armię, czy coś.
- W zasadzie jako grupa mniej zaawansowana tylko ze względu na kwestie czasowe ruszyliśmy pierwsi, zająć go czymś... z resztą, sam nie wiem, im więcej o tym myślę tym mniej ma to dla mnie sensu. - westchnął - Ale pani Frost na pewno więcej o tym powie.
- Zająć go czymś? - Zdziwiona spojrzała na chłopaka. - Tracąc własnych ludzi? Nie jestem strategiem wojskowym, ale nawet kiedy ja planuję kogoś zniszczyć, w cudzysłowie oczywiście, to nie wysyłam do tego marnych aktorek, bo mogą się tylko pokaleczyć. O losie, ta Frost to dopiero nie ma kręgosłupa moralnego, skoro wysyła swoich uczniów by "zabawili" się z kimś takim.

- Nie nie, nie zrozumiałaś... albo może ja fatalnie to przedstawiłem. - uniósł dłoń w geście, który pomagał mu uporządkować myśli. - Inaczej. Pan Lensherr zdecydował, iż zamierza osobiście przyjrzeć się konstrukcji Apocalypse'a, która pojawiła się na Manhattanie i prosił tylko o ochotników, informując nas o ryzyku, i choć tego nie zdradził, zapewne zdawał sobie sprawę, że tylko zajmiemy na pewien czas przeciwnika... aż do przybycia tych, którzy nas uratowali. Pani Frost zna pewnie więcej szczegółów, od samego Magneto, znaczy Lensherra i teraz będzie podejmować decyzje, skoro jego samego nie ma... - zakończył wywód, zastanawiając się, czy sam jest pewien tego, co powiedział. Uniesioną dłonią odruchowo poprawił opatrunek na prawej stronie twarzy, która wciąż go piekła. - Innymi słowy sami się zgodziliśmy iść za dyrektorem, nie wiedzieliśmy tylko, że skończyć się to miało opóźnieniem wroga i zapewne taki był plan pana Lensherra gdy już stanął twarzą w twarz z Apocalypse'em.
- Czyli sami się na to zgodziliście... Ale to ich nie usprawiedliwia, sam wcześniej powiedziałeś, że dzięki nim staliście się idealistami z klapkami na oczach. - Zauważyła, nieco przeinaczając jego słowa. - Zapewne doskonale wiedzieli, że polecicie. W sumie to była wasza decyzja, ale fakt jest faktem, że narazili was i przez to nie wróciliście w pełnym składzie. Opowiesz mi o waszym dyrektorze? Z tego co mówisz, musicie mu bardzo ufać, a on was teraz opuścił. Sam chciał mierzyć się z tym niebieskim potworem?
Alastair znowu westchnął, uśmiechając się krzywo i spoglądając dziewczynie obok w oczy.
- Wybacz, ale muszę być bardzo zmęczony, skoro tak trudno mi się wysłowić. Nasz dyrektor zniknął, nagle. Nie mamy pojęcia gdzie jest, zamierzałem o to zapytać panią Frost, ale podejrzewam, że nie żyje. Z całym moim szacunkiem dla pana Lensherra, sądzę, że zniknięcie tylko jego i Apocalypse'a nie było przypadkowe i wydaje mi się, że nie był w połowie tak potężny by dorównać kolosowi.
- To nie twoje wysławianie się, widziałam całą walkę z boku. - Odparła natychmiast. - Skoro straciliście teraz nawet jego, to chyba kolejnym razem powinniście dokładnie zastanowić się nad tym, czy na pewno chcecie lecieć w tak małej grupie. Jak dla mnie to kogoś tak potężnego powinno zaatakować się równie potężną armią. Wiesz, w grupie siła, a wy tracicie ludzi. - Zauważyła, po czym wróciła do podziwiania jeziora. - Ale co ja tam wiem. W końcu to nie ja byłam trenowana na komandosa. - Dodała bez cienia ironii czy złośliwości.
- Problem leży w tym, że ci z którymi walczyliśmy... z resztą. Nie wiem, ile powinienem powiedzieć, uważam, że przesadzam z naszym wyszkoleniem, jesteśmy tutaj głównie po to, by nauczyć kontrolować i wykorzystywać nasze zdolności.
- No przynajmniej dają wam wybór. - Uśmiechnęła się delikatnie. - Ja z kolei pewnie za bardzo narzekam, po prostu pierwszy raz spotykam się z czymś takim. Naprawdę wszystkie moje poprzednie problemy przy tym wydają się błahostką. Skoro jednak jesteśmy już przy kontroli swoich zdolności, to zrobisz dla mnie małą prezentację?

Spojrzenie Ala zmieniło się na czymś pomiędzy zaciekawieniem a zaniepokojeniem.
- Sprecyzujesz?
- Stwierdzenie, że nic nie czujesz mnie nie zadowala. Pokaż, czego nauczyłeś się przez pobyt tutaj. - Spojrzała na niego wyczekująco.
- Cóż, nie wiem, czy akurat mnie najlepiej prosić, moje zdolności nie są wcale imponujące. - odparł, nieco obawiając się, gdzie potencjalnie skończą się granice pokazu a zaczną służalczości. Pamiętając początek spotkania zaczął autentycznie obawiać się o własną godność.
- Daj spokój, skoro już uczysz się panowania nad mocą, to na pewno potrafisz zrobić coś ciekawego. Nie proszę cię, żebyś stanął na głowie, rozumiem, że może cię jeszcze trochę boleć. W końcu to twój obowiązek, skoro już mnie oprowadzasz, to pokaż, czego się uczycie. - Stwierdziła, opierając się wygodniej na chłodnym oparciu.
Prawdę rzekłszy istnieje w Instytucie pokój do ćwiczeń praktycznych zastosowania tych zdolności. Właśnie w sposób, który później pozwala na wystawiać się na niebezpieczeństwo. Nazywamy go Danger Roomem. - odparł poważnym tonem z krzywym uśmiechem.
- To zaprowadź mnie tam i pokaż, co potrafisz, skoro wstydzisz się zrobić to tutaj. - Powiedziała wesoło.
- Szczerze, jestem po ciężkim dniu. Co oczekujesz zobaczyć? Widziałem, że rozmawiałaś z Ike, ona potrafi przybierać cechy różnych zwierząt, pluć jadem, być silnym jak niedźwiedź czy cokolwiek, mimo że teraz jest pokiereszowana. Ja jestem tylko do wsparcia. - dodał, czując że jego opór topnieje.
- Pluć jadem? A wyglądała na taką miłą dziewczynę. - Zaśmiała się. - No sama nie wiem. Pokaż mi coś, czego ja nie byłabym w stanie zrobić. Jak mówiłam, nie musi to być nic wielkiego. - Delikatnie wzruszyła ramionami, stukając paznokciem o ławkę. Nie znosiła czekać.
- I już nie będziesz mnie o to prosić? - zapytał. Odczuwał pewne zmęczenie, poza tym nie miał ochoty popisywać się swoimi zdolnościami, jednak może i miała rację, nie wystarczyło twierdzić, że instytut czegoś nauczył. Wszak w walce nie sprawił się najlepiej, mimo że, przysiągłby, zrobił wszystko co było w jego mocy. Dosłownie.
- Eva van der Berg nigdy nie prosi. - Zadziornie uniosła podbródek. - Myślałam po prostu, że może zechciałbyś pokazać mi coś ciekawego. Wiesz, taki prezent od siebie w podzięce za pomoc na Manhattanie. Dość już nasłuchałam się o instytucie, a o tobie nie wiem prawie nic.
- Tak, już taką jestem tajemniczą osobą, z pewnością teraz. Z chęcią pokazałbym coś ciekawego, ale przykro mi, nie potrafię, naprawdę. Mógłbym chwycić się brzegu ławki i pod niemożliwym kątem jednorącz podnieść się na nadgarstku do pionu albo wbić szpilkę do końca w dłoń, ale nie jest to nic... spektakularnego.
- Szpilka w dłoń? Przypomnij mi, żebym przyszła do ciebie, kiedy będę na coś zła. To musi być strasznie odprężające. Ale tę sztuczkę z ławką i nadgarstkiem z chęcią bym zobaczyła, pod warunkiem, że nie skręcisz sobie przy tym karku. Mogliby mieć po tym do mnie pretensje, sam rozumiesz.

- Spójrz... jakby to powiedzieć... - zwiesił wzrok. - To wyjątkowo niefortunne okoliczności do poznania i może nie trzeba mieć nastroju do wykorzystywania swych zdolności... - zaczął, poważniejąc - Nie chcę zabrzmieć jakby Cię atakował, ale biorąc pod uwagę, że zginęły cztery osoby, dwie nie mające świadomości swoich działan, uczniowie naszego instytutu, jednego z nich znałem, w jakiś sposób indoktrynowani i o wypranych prez Apocalypse'a mózgach, większa część naszej grupy jest ciężko ranna, straciłem twarz co jest przekomiczne biorąc pod uwagę moje plany na przyszłość związane ze studiami aktorskimi, z resztą twarzy pozbawiła mnie także przyjaciółka z naszej grupy, porwana przed niedługim czasem w Meksyku przez Apocalypse'a gdy badaliśmy tę... piramidę, gdy pojawiła się tam pierwszy raz nie jestem do końca w stanie umysłowo zająć się czymś takim, jak pokaz moich zdolności... zwłaszcza wiedząc, że jeszcze wiele zostało do zrobienia, o sobie mogę dodać, że jestem Szkotem, co na pewno już wywnioskowałaś z akcentu, i mam dwadzieścia jeden lat, co czyni mnie jednym ze starszych wychowanków Instytutu. Tyle mogę dodać, skoro chcesz czegoś o mnie się dowiedzieć. - przerwał na moment. - Przepraszam Cię raz jeszcze, myślę, że to okoliczności. Jak już mówiłem, to jeszcze nie koniec, Apocalypse zniknął i mamy duże zmartwienia.

Im dłużej Eva słuchała wypowiedzi Ala, tym bardziej jej twarz poważniała, aż w końcu obrzuciła go krytycznym spojrzeniem. Nie wiedziała, czy bardziej irytowało ją to, że szkot nie wykonał jej "prośby", czy może to, że nie skupiał uwagi na jej osobie. - Może dlatego chciałam, żebyśmy tutaj przyszli. Rozumiem, stała się ogromna tragedia, ale skoro tak bardzo chcesz pogrążyć się w żałobie, to nie trzeba było przyjmować zaproszenia. Naprawdę sądziłeś, że rozmawiałam z tobą i opowiedziałam ci trochę o sobie dlatego, bo sprawiało mi to przyjemność? - Uniosła do góry jedną brew, obdarzając go litościwym spojrzeniem. - Zobaczyłam kogoś z oszpeconą twarzą, pomyślałam sobie: a co mi tam, zrobię dobry uczynek i spróbuję jakoś poprawić mu samopoczucie. Szkoda tylko, że nie da się ciebie od tego oderwać, bo sam siebie okłamujesz. Tak naprawdę bardziej żałujesz swoich kolegów, czy może zaprzepaszczonej kariery? - Skrzywiła się lekko, po czym uniosła głowę, spoglądając na niego z góry. - Oprowadziłeś mnie, więc jestem ci coś winna. Chirurg, który ostatnio zszywał Rihannę po tej bójce z Brownem wisi mojej rodzinie przysługę. Skontaktuję cię z nim, jest najlepszy w swoim fachu. Pojedziesz na Broadway i będziesz mógł dzielić się swoim cierpieniem z całą widownią. - Bez ostrzeżenia wstała i ławka natychmiast rozsypała się w kupkę bezkształtnych kamieni. - Teraz wybacz, ale robi się późno. I tak zajęłam ci już zbyt wiele czasu.
Alastair chciał coś powiedzieć, ale dostrzegł momentalnie że ławka zniknie i w ułamku sekundy wstał, w pewnym momencie ostatecznie dając pokaz swoich zdolności - w tym przypadku momentalnej reakcji, choć akurat dziewczyna postanowiła akurat zakończyć rozmowę. Nagle, po jego wypowiedzi, wróciła do maniery z samego początku rozmowy i choć wiedział, że miała sporo racji, tym niemniej zdziwiła go nagła zmiana w jej zachowaniu.
- Znaczy... tak, przepraszam, masz oczywiście rację. - odparł, nie dając znać tonem głosu czy przekornie, czy szczerze tak myśli. - Wybacz kwestię twarzy, nie jesteś nic mi winna, poza tym nie wybieram się na Broadway, wolę teatr. Jeżeli zechcesz, odprowadzę Cię do gabinetu pani Frost... - zmieszał się i coraz bardziej zaczynał zastanawiać, czy w zasadzie ją przeprasza, czy ironizuje czy sądzi, że ma ona rację czy nie. Zdecydował jednak, że niczego poza tą propozycją już nie zrobić aby nie pogrążyć się jeszcze bardziej.
- Nie trzeba, sama trafię. Mam bardzo dobrą pamięć. - Mruknęła, nie zaszczycając go spojrzeniem. I nie tylko, jeżeli chodzi o miejsca, dodała już w myślach. - Jak chcesz, piękny chłopcze. Gryź się dalej. - Odparła na odchodne, szybkim krokiem ruszając w stronę budynku. Co też jej strzeliło do głowy, że zaczynała się przed kimś otwierać.

Al odprowadził ją spojrzeniem, po czym włożywszy ręce do kieszeni, na co pozwalał sobie tylko będąc sam, skupił swój wzrok na jeziorze, pogrążając się w myślach, dodając do zmartwień kolejne, choć głównie zastanawiał się, co mogli zrobić, aby nie zawieść Petera i tego drugiego chłopaka, Ryana, oraz od czasu do czasu wspominał związane z niezwykłym gorącem i najdotkliwszym bólem jakiego zaznał w życiu, spojrzenie pary nienawistnych oczu samej Śmierci. W zasadzie niewiele brakowało, aby było to ostatnie co ujrzał w życiu, o ironio, oczy ślepej.

- - -

Alastair poderwał się do pionu, oddychając z trudem. W pokoju było już od dawna ciemno, budzik pokazywał, że jest druga w nocy. Usiadł na łóżku, spuszczając nogi na kapcie. Pamiętał, że śnił mu się koszmar ale nie mógł przypomnieć sobie niczego konkretnego. Wstał, ubrany w bokserki zarzucił szlafrok rzucony niedbale na dosyć wysoką wolnostojącą lampę nocną obok łóżka i podszedł do biurka, gdzie napełnił szklankę wodą mineralną z plastykowej butelki. Odstawił szklankę, stwierdziwszy że jutro ją umyje i wyszedł z pokoju, kierując się do męskiej łazienki przemyć twarz, w którą było mu strasznie gorąco. Wciąż. Taka była druga strona medalu, stwierdził, zażywając do popicia kapsułkę z magnezem i potasem, suplement zalecony mu przez Beasta do brania kilka razy dziennie. Po powrocie stwierdził bez wyraźnej inspiracji, że musi poprosić Changa o sportretowanie rysunkiem Petera i innych, jeżeli ich twarze pamięta. Miło by było gdyby doglądali korytarza z portretów wiszących na ścianie.

- - -

Na pogrzebie zmienił swój sposób myślenia, nie znał Groundwarpa dobrze ale najbardziej przejęty był wciąż śmiercią Petera ze wszystkich czterech dlatego, że nie miał on wpływu na swój los, w jakiś sposób Apocalypse przejął nad nim kontrolę i to na oczach jego i X-Menów. Słuchając przemówienia Emmy Frost stwierdził, że poprosi o rozmowę z panią vice dyrektor w ważnych kwestiach, dotyczących przewidywań lub potwierdzenia losu pana Lensherra... i co najważniejsze kwestii, czy podejrzewa się... dogrywkę. W pewnym sensie pan Scott po jej terapiach bł jej odpowiedzialnością, on sam zaś sobie przysiągł, że zrobi wszystko by Bella nie spoczęła w grobie obok Petera. Nie wiedział, jak by się zachował tu i teraz gdyby nie został raniony, za to ją zabił. Prawdopodobnie nie przyszedłby w ogóle na pogrzeb.

Ale równie ważną kwestią, którą zamierzał omówić z kolei z Bishopem, był fakt iż ten twierdził, że Al dobrze strzela. Biorąc pod uwagę że takie a nie inne zdolności i wyposażenie Lucasa uratowały jemu samemu połowę twarzy i zapewne życie, stwierdził, raz odmówiwszy, że warto przemyśleć sprawę raz jeszcze.

God, czy tu jest limit znaków na post w ogóle? :D Wyobraźcie sobie teraz, że to skrócona wersja!
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Echo
Szczur Lądowy
Posty: 16
Rejestracja: czwartek, 19 marca 2009, 19:28
Numer GG: 2946932

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Echo »

Eva

Eva jakoś nie potrafiła przypomnieć sobie dziwniejszej sytuacji, w której kiedykolwiek się znalazła. Całowanie żonatego czterdziestolatka po pijaku, przyłapanie brata w łóżku z chłopakiem, odkrycie swoich mocy – nic z tych rzeczy nie mogło się równać z oglądaniem walczących superbohaterów przez szczelinę w postawionym przez siebie kamiennym murze. Nagle jej życie wydało się po prostu nudne. Pewnie gdyby jej organizm nie był tak bardzo rozregulowany sztucznymi dopalaczami, to sikałaby teraz ze strachu, zamiast spokojnie czekać na rozwiązanie akcji. Przyszło ono nadspodziewanie szybko, choć niekoniecznie takie, jakiego się spodziewała. W końcu cały czas żyła.
Była zbyt zdezorientowana, żeby zastanowić się dlaczego właściwie poleciała razem z nimi. Założyła ciemne okulary, by nie było widać jej oczu, i przez całą drogę przyglądała się w milczeniu wszystkim pasażerom. Przynajmniej zabrała ze sobą niewielki kamień, który kurczowo ściskała w dłoniach. Tak duża odległość od ziemi tylko dodawała jej niepewności.
Miejsce, w którym wylądowali, zrobiło na niej spore wrażenie. Nie miała jednak zbyt wiele czasu na podziwianie posiadłości, gdyż niemal od razu wszyscy udali się do ambulatorium. Wyglądało na to, że dziwny futrzak chciał również ją przebadać. Usiadła niepewnie na kozetce, wysoko podniesioną brodą dając jednak do zrozumienia, że ma wszystko pod kontrolą. A przynajmniej bardzo chciałaby mieć. Nagą rękę, z której wcześniej zerwała rękaw, by zrobić prowizoryczny bandaż, trzymała przyciśniętą sztywno do ciała.
- To bardzo miłe z waszej strony, że zabraliście mnie tutaj na badanie, ale czuję się świetnie. Nikt nie rzucił mną o ścianę, nie przypalił, nie odepchnął energią, o której istnieniu nawet nie miałam pojęcia... - Mówiąc to krzywiła się za każdym razem, kiedy przed oczami po raz kolejny stawał jej obraz walki. - Jedyne, czego teraz potrzebuję to kilka dawek adrenaliny. - Stwierdziła, spoglądając wyczekująco na niebieskiego futrzaka.
- Adrenaliny? - zdziwił się Hank. - W jakim celu? Rzeczywiście wyglądasz mi na zupełnie zdrową.
Przyglądała mu się chwilę z nieco głupkowatym wyrazem twarzy, jakby nie dotarły do niej jego słowa. No tak, to nie był jeden ze szpitali, gdzie jej rodzina zasponsorowała jedno ze skrzydeł i dzięki temu nikt nie zadawał niepotrzebnych pytań. - Owszem... Ale nie będę zdrowa, jeżeli jej nie dostanę. - Odparła, uśmiechając się z przesadną słodyczą, jakby rozmawiała z małym dzieckiem. Jakoś nie mogła traktować poważnie kogoś o takim wyglądzie. - Po prostu muszę przyjmować kilka dawek dziennie, inaczej zapadam w śpiączkę. - Dodała po chwili, uogólniając nieco problem.
- No to opowiesz mi o tym sama, czy mam iść po naszą szkolną telepatkę, panią vice dyrektor? - Odparł uśmiechając się równie słodko i założył ręce na piersi. Zamrugał kilka razy oczami i westchnął. - Czekam cierpliwie.
- Oj, po co te nerwy. - Przyjrzała mu się badawczo. Nie zachowywał się jak miś z dobranocki, a skoro znalazła się na dość niestabilnym gruncie, to chyba będzie musiała odpuścić. Na razie. - Nie jestem ćpunką. To przez moje... zdolności. Jeżeli moje serce nie dostanie sztucznego kopa, to zaczynam zasypiać. Zresztą chyba na dobre, za pierwszym razem myśleli, że nie żyję. Raczej nie chcecie mieć tu kolejnego trupa, prawda? - Zeszła nieco z tonu i zmarszczyła uważnie brwi.
- No i od razu tak trzeba było, nie jesteśmy przecież twoimi wrogami. - Odparł Beast, po czym z oszklonej szafy wyjął kilka ampułek i przygotował zastrzyk. - Teraz dostaniesz tyle, ile potrzebujesz, a jutro wykonam dodatkowe badania. Może znajdziemy na to jakiś sposób. - Chwilę później poczuła delikatne ukłucie na przegubie ręki.
Pierwszy raz od długiego czasu musiała się wstydzić, kiedy pokazywała mu swoją pokrytą bliznami po ukłuciach rękę. Futrzak nic jednak nie powiedział, po zastrzyku cofnęła więc po prostu dłoń.
- Jutro? - Spojrzała na niego zdziwiona. - Domyślam się, że macie teraz urwanie głowy, ale przypominam: to nie jest mój dom. Właściwie, to nie wiem nawet co to za miejsce i kim wy jesteście, panie... Jak pan się właściwie nazywa? - Zapytała spokojnie, udobruchana dawką adrenaliny.
- Hank McCoy - Uśmiechnął się lekko. - Nazywają mnie Beast, chyba widzisz dlaczego. A to miejsce, to szkoła dla uzdolnionej młodzieży... dla takich osób jak ty. - Powiedział spokojnie. - Myślę, że powinnaś zostać tutaj kilka dni i porozmawiać z dyrektorką. - Wyrzucił zużytą igłę do specjalnego pojemnika.
- Eva van der Berg. - Przedstawiła się, wstając z kozetki. - Mówił pan, że spróbuje coś zrobić z moim problemem? Zostanę ile będzie trzeba. To raczej nie jest sprawa, z jaką chodzi się do normalnego szpitala, a chętnie się czegoś dowiem.
- Zatem wypocznij, mój przyjaciel Northstar wskaże ci tymczasowy pokój. - Powiedział Beast. - Zobaczymy się wieczorem na kolacji i ustalimy godzinę jutrzejszej wizyty. To wszystko na tę chwilę.
I rzeczywiście, wkrótce znalazła się w ładnie urządzonym pokoju, w którym czekały na nią czyste ubrania. Pierwsze co zrobiła, to wzięła długi, gorący prysznic, po którym od razu wcisnęła się w nieco przykrótkie, ciemne spodnie i koszulę. Lepsze to, niż swoje podarte i brudne ubrania.
Dobrą godzinę spędziła gapiąc się na swój telefon i rozmyślając o tym, do kogo powinna zadzwonić. Przeleciała całą kilometrową listę znajomych, ale jakoś nie znalazła choćby jednej osoby, której mogłaby wszystko opowiedzieć. Zła na siebie i na wszystko dookoła wyszła w końcu z pokoju, po czym udała się do jedynego pomieszczenia, do którego potrafiła sama trafić. Obrazek Po przynoszącej ulgę rozmowie z Indianką została oprowadzona po instytucie przez niejakiego Ala. Naprawdę przyjemnie jej się rozmawiało aż do momentu, kiedy rozdrażnił ją swoim zachowaniem. Nie była przyzwyczajona do tego, że ludzie nie wykonują jej poleceń i bardzo ją to ubodło. Natychmiast z powrotem założyła swoją chłodną maskę i zirytowana wróciła szybko do swojego pokoju. Nie dbała już o to, czy ściany przesiąkną dymem, resztę wieczoru spędziła opróżniając paczkę papierosów i rozmawiając ze swoimi przyjaciółeczkami, aż do momentu, kiedy w końcu padła jej bateria. Dobrze było posłuchać o przyziemnych problemach, na które przynajmniej miała jakikolwiek wpływ.
Kolejny dzień minął znacznie spokojniej. Pojawiła się na pogrzebie, choć stała na samym tyle, by nie rzucać się w oczy. Nawet nie znała zmarłych i bardziej chodziło jej o wysłuchanie przemowy dyrektorki, niż o samą ceremonię. Kobieta nie wydawała się taka straszna, jak malowali ją inni, ale być może sytuacja wymagała od niej tylko chwilowo łagodniejszego podejścia. Mutantka chciała z nią porozmawiać, ale dowiedziała się jedynie, że pani Frost póki co jest niedostępna dla uczniów. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia chyba nie było w tym nic dziwnego.
Wszyscy wydawali się zajęci i pogrążeni w żałobie, a po ostatniej rozmowie ze Szkotem nie miała ochoty zaczepiać innych mutantów. Cały trzeci dzień spędziła więc po prostu na świeżym powietrzu, w samotności rozmyślając i wsłuchując się w Ziemię. Jako że od czasu do czasu musiała z kimś porozmawiać, porozrzucane dookoła niewielkie kamienie na jakiś czas zamieniały się w niewielkie figurki, które po zmroku dla niedowidzącej osoby mogły kształtem przypominać ludzką sylwetkę.
Acid
Marynarz
Marynarz
Posty: 320
Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
Numer GG: 20329440
Lokalizacja: Dundee (UK)

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Acid »

Kolejne dwa tygodnie minęły na dochodzeniu do zdrowia tym lżej rannym, a ci bardziej w końcu otrzymali fachową pomoc. I tak, Ike przeszła najpierw operację którą przeprowadził Beast wraz z zaprzyjaźnionym chirurgiem. Dzięki mutacyjnym zdolnościom Elixira rana goiła się bardzo szybko, zostawiając jedynie nieprzyjemną bliznę. Następnie Indiankę odwiedził rehabilitant, który… okazał się być Indianinem o czarującym uśmiechu. Nazywał się Nwankwo i naprawdę znał się na swojej pracy, poza tym używał również swoich zdolności o których wspominał wcześniej Joshua.
Obrazek Praca z Indianinem nad powrotem do zdrowia okazała się całkiem przyjemnym obowiązkiem, zwłaszcza że rehabilitant był przesympatyczny i Ike bardzo miło się z nim rozmawiało. Zack w końcu się obudził i po raz kolejny moc Elixira okazała się bezcenna – chłopak dochodził do siebie w bardzo szybkim tempie, tak samo zresztą jak Jason, u którego po tych dwóch tygodniach niemal nie było widać, że został ranny. Mimo chwilowego kryzysu tydzień wcześniej, kiedy został podłączony pod aparaturę, energia kosmiczna robiła swoje i działała prawdziwe cuda. Jessica również wracała do pełni sił i coraz więcej czasu spędzała z Gambitem. Cajun chodził z nią na spacery do parku, oglądali razem filmy i grali na konsoli. Jeszcze za wcześnie było na wypady do miasta, ale widać było, że wszystko idzie w dobrym kierunku.

Alastair w tym samym czasie został umówiony przez ojca Ghetto na spotkanie z jakimś cenionym chirurgiem plastycznym. Lekarz obejrzał poparzoną twarz chłopaka i odniósł się do ran w dość pozytywnym tonie – zapewnił bowiem Szkota, że po operacji, na którą miał się zgłosić w przyszłym miesiącu, nie będzie nawet śladów potyczki z Bellą, co niezmiernie ucieszyło przyszłego aktora (choć sam zamierzał zostawić kawałek twarzy z bliznami, na pamiątkę i przez obietnicę). Adam i Jennifer poznawali się z dnia na dzień coraz lepiej i widać było, że jeśli nie już, to w najbliższym czasie będą razem, dziewczyna bowiem nie odstępowała chłopaka na krok. I odwrotnie.

Chang spędzał sporo czasu na treningach w Danger Roomie pod okiem Bishopa i rysowaniu. Odwiedzał również Ike, która jednak zauroczona była swoim nowym rehabilitantem i nie poświęcała chłopakowi tak dużo uwagi jak wcześniej. W międzyczasie dyrekcja starała się ustalić, gdzie może znajdować się Magneto, jednak na nic się to zdawało. W całym tym harmidrze udało się jedynie powitać nową uczennicę – Evę, która dołączyła do szkoły po załatwieniu wszystkich formalności. Beast przebadał dokładnie dziewczynę i zaczął opracowywać dla niej coś, co miało jej pomóc w kontrolowaniu poziomu adrenaliny. Bishop i Northstar natomiast sprawdzali w Danger Room poziom mocy panny van der Berg, a to, co dziewczyna tam wyczyniała, mocno ich zaskoczyło.

Apocalypse natomiast pojawiał się w różnych miejscach na świecie przynosząc z sobą i swoimi Jeźdźcami zło, zniszczenie i śmierć. Najgorsze było to, że przybysz posiadał teraz oddziały cyborgów, na czele których stało dwóch ocalałych z walki na Manhattanie Jeźdźców – Cyclops i Bella. Często byliście świadkami potyczek Avengers, czy X-Treme X-Men z cyborgami, które poza zniszczeniem żołnierzy, nie przynosiły zbyt wielkiego skutku. Po dyrektorze Lensherrze wciąż nie było śladu.

W końcu w Instytucie pojawił się Kapitan Ameryka ze swoimi Avengers. Ci z was, którzy byli w stanie, stawili się w salonie, by wysłuchać, co ikona Ameryki ma wam do powiedzenia.

- Przybyliśmy tutaj, by prosić was o pomoc w walce z Apocalypse. – powiedział pewnie Cap. – W pojedynkę nie damy sobie rady, ale jeśli połączymy siły, będziemy nie do pokonania. Rozmawiałem już z X-Treme X-Men i oni są gotowi, by podjąć takie ryzyko.
- Zresztą, jeśli tego nie zrobimy, wkrótce Apocalypse zrujnuje cały glob. – mruknął stojący pod ścianą Ronin. – Trzeba działać.
- Jaka jest wasza decyzja? – zapytał Iron-Man.
- Oszaleliście? – zapytał Bishop. – Chcecie, żeby kolejni z moich studentów ginęli?
- Jeśli nie powstrzymamy Apocalypse’a, to i tak zginą. – wtrącił Ronin.

Zapadła pełna konsternacji cisza. Emma Frost patrzyła na Lucasa, ten na Northstara i Logana. W końcu odezwał się Howlett.
- Na mnie możecie liczyć. – wysunął pazury. – Pora skopać dupsko temu ścierwojadowi.
- Skoro ojciec idzie, to ja też. – powiedziała X-23.
- Też wam pomogę. – skinęła głową rudowłosa Jean.

- A wy? – Thor spojrzał na waszą szóstkę.
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.

Obrazek
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Ouzaru »

Jessica, Jason, Remy

Elixir świetnie się wywiązał ze swojej obietnicy i nikogo nie wpuszczał do Jessici. Z początku Gambit nieco się rzucał, ale w końcu znalazł inny sposób. Codziennie rano, gdy dziewczyna się budziła, na stoliczku obok siebie znajdywała prezenty. Kosz z owocami, kwiaty, czekoladki, maskotki, pluszowy szlafrok w niebieskie owieczki i chmurki a także mięciutkie skarpetki do kompletu.
Obrazek Przy każdej z tych rzeczy była przyczepiona karta as kier i liścik. Zwykle kilka słów o tym, jak ładnie wyglądała, kiedy spała lub coś typowo od serca wraz z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia. Choć jej serce miękło, była twarda i konsekwentna – nie wpuściła go, aż jej Elixir nie puścił do pokoju. Kiedy już w końcu się spotkali, nastała długo oczekiwana poważna rozmowa… Była tak zaskakująca, że przez kolejne dwa dni Jessie chodziła po korytarzu, jakby zobaczyła ducha.

Właśnie w czasie jednego z takich spacerów, natrafiła na Jasona. Na widok kolegi uśmiechnęła się ciepło i szybko do niego podeszła.
- Jak się czujesz? – zapytała, choć mogło się to wydać głupie. W końcu Josh wypuścił ich tego samego dnia.
- U mnie w porządku, a jak u ciebie? Wiesz, energia kosmiczna mi pomaga się zregenerować, ty nadal nie wyglądasz zbyt dobrze.
- Umiesz prawić komplementy… - burknęła.
- Stwierdzam fakty. – uśmiechnął się. – Jak się czujesz?
- Umm… Dziwnie… Zastanawiam się, czy to wszystko to nie jest jakiś głupi sen – westchnęła.
- Raczej koszmar. – skwitował. – Może wróć do łóżka i odpoczywaj? Widziałem, że Gambit nie odstępuje cię na krok. – zauważył.
- Ech… Mam już dosyć leżenia. Remy najchętniej by mnie w ogóle nie wypuszczał z pokoju… Musiałam go wysłać do kuchni, żeby móc się choć na chwilę wyrwać i przejść. Nawet jak mnie na spacer do parku zabiera, to co kilka metrów robi przystanek i każe mi siedzieć na ławce.
- Widzisz, jak się postarzałaś, kochanie? – Jason uśmiechnął się szeroko. – Basenik też ci podstawia? – zapytał i oboje parsknęli śmiechem.
- Aż tak źle z nim nie jest, choć kto wie, czy to nie kwestia czasu – odpowiedziała, nadal się śmiejąc.
- No w końcu jesteście małżeństwem. A jak to w małżeństwie to wiesz… Na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, i inne pierdoły. – Ghetto wzruszył ramionami.
- Taa… Tylko że jakoś wcześniej się tak nie zachowywał, nie?
- Może po tym ataku w końcu skumał, co jest najważniejsze? Chociaż ja nadal mu nie ufam.
- Możliwe… - westchnęła i chciała coś jeszcze dodać, ale zobaczyła Remy’ego na horyzoncie. Zrobiła wielkie oczy, po czym odwróciła się na pięcie i udawała, że go nie widziała. Miała nadzieję, że on jej też nie…
- O, widzę, że twój mąż się pojawił, to ja spadam. – uśmiechnął się złośliwie. Złapała go za ramię, żeby się czasem nie ruszył i nie odsłonił jej. – Hej, Gambit! Zobacz, kogo spotkałem! – Jay zawołał do mężczyzny.
Ghetto poczuł mocne szturchnięcie w bok, a Remy z szerokim uśmiechem na twarzy podszedł do dwójki mutantów.
- A ty co wyprawiasz, cherie? – zapytał z protekcjonalnym tonem w głosie. – Marsz do pokoju i bez sprzeciwów. – wskazał palcem korytarz przed nimi.
- No to ja się będę zwijał, miło było pogadać. – rzucił Jay. – Do następnego, lovers… - roześmiał się i pogwizdując, zniknął po chwili za zakrętem.
- Ja tylko… póki co nie mamy kibelka w pokoju, więc… - zaczęła się tłumaczyć, ale dość kiepsko jej to szło.
- No właśnie chciałem rozwiązać ten problem, minette… - zza pleców wyciągnął drugą dłoń, w której trzymał dużą, różową miskę. – Może nie za duża, ale wystarczy żeby załatwić najpilniejszą potrzebę – uśmiechnął się krzywo.
- Powiedz, że to żart…
- Ani trochę, cherie. – pokręcił przecząco głową.
- Chyba przyda ci się psychiatra, kochanie…
- Bo chciałem pomóc własnej moitié? Nie sądzę. – ujął jej dłoń i pocałował delikatnie. – Chodźmy do pokoju, musisz wypoczywać.
Westchnęła ciężko, ale nie sprzeciwiała się, w końcu sama chciała, żeby jej poświęcał więcej uwagi. Nawet nie latał na akcje X-Treme X-Men i ograniczył swoje kontakty z płcią piękną do minimum – mijania na korytarzu.

* * *

Razem z Gambitem poszła na zebranie. Mężczyzna „posadził” ją na kanapie, obok Jasona, i stanął za nią. Wysłuchali, co Avengers mają do powiedzenia i gdy zapadła cisza, Jessica zabrała głos.
- Ja lecę – powiedziała pewnie.
- Po moim trupie. – wypalił Gambit.
- Ale już jestem zdrowa, chcę się na coś przydać.
- Bardziej się przydasz, jak zostaniesz na miejscu. ŻYWA.
- Nie będziesz mi mówił, co mam robić! Jestem już dorosła! Należę do X-Men, jeśli moi przyjaciele lecą, to ja też! Słyszałeś, że albo go pokonamy teraz, albo i tak wszyscy zginiemy! Więc co za różnica?
- Mówię, że nie…
- Nie jesteś moim dowódcą! Jakbyś nie zauważył, to ja dowodzę swoim zespołem, Remy – syknęła przez zęby. – Nic mi nie będzie.
- Ostatnio też tak mówiłaś i jak się skończyło?
- Ostatnio to był wypadek, moje moce mnie zawiodły… - bąknęła.
- Teraz też mogą, dlatego nie lecisz. No chyba że mi udowodnisz, że nadal możesz się zmieniać w dym, wtedy się zastanowię.

Krew się w niej zagotowała. Co prawda ostatnio nie próbowała się zmieniać, ale postanowiła sprawdzić, czy już jest wszystko w porządku z jej mocami. Miała ochotę udusić Gambita! Narobił jej tylko wstydu przy X-Menach i Avengers… Skupiła się.

Po chwili zmieniła się w dym, wraz z kanapą, na której siedziała. Jason poczuł, jak oparcie dla jego pośladów znika i po chwili wylądował na podłodze. Jessie słysząc, jak ktoś upada, szybko wróciła do swojej postaci, a Ghetto oberwał kanapą w łeb.
Obrazek
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: WinterWolf »

Ike i Zack

Zack się obudził. Spojrzał na sufit, potem na kroplówki... poruszył rękami i nogami, by upewnić się, że nadal posiada komplet kończyn, po czym westchnął ciężko i rozejrzał sie na boki. Zobaczył leżąca na drugim śpiacą Jessice, a na trzecim - Ike.
- O, Ike? - spojrzał na nią. - Hej, jak samopoczucie? - rzucił nieco od rzeczy.
Ike oderwała wzrok od książki, którą właśnie czytała. Trzymała ją jedną ręką i za każdym razem, gdy chciała przekręcić stronę musiała ją kłaść na pościeli. - Znośnie - powiedziała powoli. W zasadzie to nie miała nic więcej do powiedzenia. Nudziło jej się straszliwie. Czytanie książek też może kiedyś człowieka zmęczyć.
- Co z resztą naszej ekipy? - zapytał Zack.
- Jess śpi tam. Jasona stąd nie widzę, więc nie wiem czy wciąż tu jest czy nie, a szczerze mówiąc wole nie używać tu węchu niedźwiedzia. Za dużo ostrych zapachów - bąknęła. - Al ma się dobrze. Za jakiś czas pewnie będzie miał operację twarzy. Adam i Chang w sumie wyszli prawie bez szwanku z tego - powiedziała.
- Farciarze... - mruknął Zack. - Ile spałem? - zapytał.
- Szczerze mówiąc... nie wiem. Nie wiem nawet ile ja tu leżę - mruknęła powoli. Mówiła naprawdę baaardzo wooolno... i cicho. Wzięła się na sposób, żeby jej słowa stały się bardziej zrozumiałe. Znacznie rzadziej się przez to zacinała chociaż wciąż się zdarzało.
- Mhm - Zack skinął głową. Do pomieszczenia wszedł Elixir i rozmawiał chwilę z Zackiem. Młody mutant chyba nie był zachwycony z informacji, które przekazał mu Elixir. - Dobra, dzięki, wiszę ci cysternę piwa... - westchnął. - Jak będę miał pod ręką to ci podwiozę - zaśmiał się. Elixir pokręcił głową z uśmiechem i wyszedł. - Super - mruknął Zack. - Gdybym chociaż miał komórkę, to mógłbym poprosić kogoś, by nam przyniósł jakąś grę karcianą czy coś...
- Moja komórka została w innych spodniach... Przed akcją
- mruknęła nieco niewyraźnie Ike. - Nie pomogę - bąknęła. Dało się zauważyć, że obcina zdania.
Zack machnął ręką. - Trudno - mruknął. - Ja na razie nie wstanę... chodzenie zupełnie odpada - mruknął.
- Na razie - mruknęła. - Słowo klucz - dodała. - Stan przejściowy - rzuciła jeszcze i westchnęła. Odłożyła na chwilę książkę by powtórzyć próbę nieznacznej zmiany pozycji. Porzuciła próbę, gdy wywnioskowała, że ta może się skończyć upadkiem na ziemię...
- Hm, widzę, ze ty oberwałaś mocniej? - zapytał Zack. - Ile potrwa twoja rehabilitacja?
- Nie wiadomo. Wszystko zależy od wyniku operacji. Może rok, może kilka lat
- mruknęła. Mimo tych słów wyglądała na zdeterminowaną skrócić ten czas.
- Rok? Nieee - Zack się uśmiechnął. - Góra pół - mrugnął do niej. - Przecież ty tyle nie dasz rady usiedzieć na jednym miejscu, nie?
Na twarzy Indianki zagościł wyjątkowo krzywy uśmiech. Połowa twarzy nie reagowała tak jak powinna. - Ja nie... To moje ciało mnie nie słucha - powiedziała ze spokojem w głosie, starannie i ostrożnie wymawiając słowa.
Zack chciał się podnieść, ale mu nie wyszło. Złapał równowagę i znów się położył. - Więc zmuś je do posłuszeństwa... to w końcu TWOJE ciało, nie? - zapytał. - To przepraszam, kto ma mieć kontrolę, jak nie ty? - westchnął. - Trzeba się zbierać, Ike. Ktoś musi skopać resztę jeźdźców...
- Któryś krąg... uciska rdzeń. Nic nie zrobię
- mruknęła. Westchnęła ciężko. Nie miała ochoty na tę rozmowę. Własna bezsilność jej dokuczała bardziej niż przypuszczała jeszcze wczoraj. Musiała czekać na operację i mieć nadzieję, że w jej trakcie nic się nie zepsuje jeszcze bardziej.
Zack pokiwał głową w milczeniu. Spojrzał na Ike. Nie miał pojęcia co zrobić, by sie wreszcie choć na chwilę uśmiechnęła. - Jak wstanę na nogi to wpadnę do ciebie z gitarą - stwierdził. - Tymczasem jednak pozwól, ze będę twym towarzyszem nudy.
- Obawiam się, że nie jestem tu jedyną osobą
- powiedziała wolno. - Mógłbyś im przeszkadzać - powiedziała spokojnie.
- Jess chyba nie ma nic przeciw muzyce... a Jason z tego co widzę na razie jest nieobecny... - mruknął Zack. - Zresztą... zobaczymy. W szachy umiesz grać?
- Nie. Nie umiem. Nie umiem grać w karty, ani warcaby. Tylko kości i kilka gier z dzieciństwa. Wymagają więcej ruchu
- mruknęła.
- Nauczę cię. Zakładając oczywiście, że chcesz się nauczyć - powiedział Zack, unosząc brew.
- Zależy co. Karty mnie nie interesują - powiedziała. Z tymi miała już doświadczenie. Już kiedyś ktoś starał się ją uczyć...
- Szachy... całkiem niezła gra jeśli dasz się wciągnąć.. jeśli nie, to znajdzie się coś innego - wzruszył ramionami.
- Można spróbować - powiedziała krótko. Kojarzyła tylko mniej więcej jak wyglądają szachy. Czasem widziała jak ludzie grają. Ale jakoś nigdy nie interesowało jej przestawianie pionków na czarno-białej planszy. Co jednak szkodziło spróbować?
Zack skinął łową. - Ech, jeśli się załatwi jakiś stolik i szachy z mojego pokoju to można by zagrać wcześniej - westchnął. - Ech, chyba się chwilę prześpię, jeśli pozwolisz... - przeciągnął się lekko.
- Proszę bardzo - powiedziała krótko. Wzięła znów do ręki książkę. Przewróciła wpierw stronę i wróciła do czytania. Nic lepszego do roboty obecnie nie miała.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Mr.Zeth »

Wszyscy:

Ike zrobiła wielkie oczy widząc co właśnie przed chwilą zrobiła Jessica. - Yogi? - bąknęła. - Jess, zrób to jeszcze raz! - rzuciła. Podejrzewała, że tak będzie łatwiej wyciągnąć Jasona spod kanapy... Była w szoku.
Zack uderzył się otwartą dłonią w czoło. - To tylko kanapa - mruknął i podniósł ją z jednej strony. - Wyczołguj się, bo jak nie, to rozgłoszę w damskiej bursie, że zostałeś pokonany przez kanapę - mruknął.
- Rozgłaszaj! I tak nie ma nic gorszego od różowej sukienki i makijażu pod fontanną. - Jason uśmiechnął się szeroko, wychodząc spod kanapy. Pierwszy raz dostał tak od Shadow po łbie.
Adam nie mógł się powstrzymać przed szczerym uśmiechem, ale jak to z nim zwykle bywało nic nie powiedział.
Jessica przez chwilę patrzyła zaskoczona na siebie i Jasona wyłażącego spod kanapy. Nie mogła uwierzyć w to, co się właśnie stało.
- Ha! Mogę lecieć! - ucieszyła się.
- I tak będę miał na ciebie oko, cherie. - mruknął Cajun i skrzyżował ręce na piersi. Niektórzy ze zgromadzonych wyczytali z jego twarzy, że nie uśmiechała mu się taka opcja. I trudno się było dziwić.
Bishop i Northstar natomiast byli zaskoczeni tym, co zrobiła Jessica. Zapewne nikt nie podejrzewał, że tak szybko zacznie wracać do pełni sił, pokazując coś zupełnie nowego...
Eva ze spokojem wysłuchała wszystkiego, z założonymi na piersi rękoma oceniając sytuację. Chyba jednak pomyliła się co do niektórych mieszkańców instytutu - dramatyzm ostatnich wydarzeń i wizja nadchodzącej walki wcale nie psuła im humorów. Kto wie, być może śmiechem reagowali na stres.
- Czyli wygląda na to, że znowu chcecie oberwać? - Odezwała się w końcu, uśmiechając się półgębkiem. - W sumie trzeba dać chirurgom zarobić. Przyda wam się ktoś od łapania latających ciał?
- A kim ty jesteś, paniusiu?
- zapytała Shadow. Blondynka pierwszy raz widziała tę laseczkę tutaj i jakoś sobie nie przypominała, by ktoś dołączył do X-Men. - Co ty możesz wiedzieć o nas? Jak jesteś taka mądra, to polecam Talk Show Jerry'ego Springera, tam chętnie cię wysłuchają... - prychnęła. - X-Men Gold, lecicie ze mną, prawda? - spojrzała po drużynie.
Adam nie był pewien co powinien zrobić. Ostatnio miał szczęście, ale czy tym razem będzie tak samo? Słowa Evy nie brzmiały zbyt zachęcająco do zgłoszenia się. Adam spojrzał pytającym wzrokiem na stojącą obok niego Jennifer. - Powinniśmy chyba, lecieć z resztą? - powiedział do niej cicho.
- Ja lecę - mruknął Zack. - A ty, cwaniaro, jeśli masz zamiar rzucać podobnymi tekstami to się zamknij i wyjdź - rzucił do Evy. - I poszukaj sobie miejsca wśród X-suckers, albo X-twats, będziesz tam świetnie pasować - wzruszył ramionami.
- Eva van der Berg. - Eva przedstawiła się, dumnie unosząc podbródek. Wysoki wzrost pozwalał jej patrzeć na większość ludzi z góry. - Niestety nie przepadam za panem Springerem, był nieznośny na Białym Przyjęciu. Sama rozumiesz, nie wszyscy potrafią stworzyć odpowiednią listę gości. - Odparła blondynce, z drwiącym uśmiechem taksując jej sylwetkę. Następnie przeniosła wzrok na wysokiego blondyna. - Chciałam tylko zauważyć, mój drogi, że ostatnio nie poszło wam za dobrze. Głupimi docinkami nie sprawisz, że lepiej wam pójdzie, gdy zmierzycie się z tym niebieskim kolosem.
- Kto ją tutaj w ogóle wpuścił?
- prychnął leniwie Jay. - Ta szkoła schodzi na psy, przyjmują już wszystkie rury z okolicy. - mruknął, patrząc na nią z kamiennym wyrazem twarzy. - Zack, ona się nadaje do X-Nuts jedynie. W każdym razie na mnie jak zawsze możesz liczyć, Jazz... - uśmiechnął się szeroko
Ike westchnęła ciężko. Wielu z tych docinków nie rozumiała, bo nie była w kontekście. Ale czuła wiszącą w powietrzu atmosferę. Miała ochotę odwrócić uwagę pozostałych od tego czym się aktualnie zajmowali, ale nie była pewna jak to zrobić... - Dość! - jej głos zabrzmiał dziwnie. Trochę jakby lew starał się mówić ludzkim głosem. - Skończyliście? Chyba mamy ważniejsze sprawy? Macie... - poprawiła się niechętnie. Na wózku niewiele mogła zdziałać.
- Dzięki, Ike - Jessica uśmiechnęła się ciepło do przyjaciółki.
Adam chciał powiedzieć dokładnie... mniej więcej, to samo co Indianka. - Popieram. Jesteśmy po tej samej stronie. - powiedział krótko i na temat. Cała ta ogólna dyskusja nie pozwalała mu zamienić nawet dwóch, jakże ważnych, słów z Jennifer.
Indianka tylko przymknęła oczy na znak potwierdzenia. Kiwanie głową wolała zostawić sobie na później. Kiedy kark przestanie odzywać się bólem.
Usłyszawszy "błyskotliwą" wypowiedź ciemnoskórego, Eva przewróciła jedynie oczami. O ile dobrze pamiętała, to po powrocie z Manhattanu leżał poobijany w ambulatorium. Biedna męska duma. Dziewczyna przytaknęła Indiance. - Oczywiście, Ike. Wybaczam wam wasze zdenerwowanie. - Rzuciła z tryumfującym uśmiechem. - Chciałam tylko zapytać... - Kontynuowała beznamiętnym tonem. - Czy może przyda wam się pomoc. Widocznie jednak czujecie się dobrze we własnym towarzystwie, nie będę wam przeszkadzać. - Wzruszyła lekko ramionami.
- Zgadłaś, czujemy się świetnie i nie jesteś nam potrzebna, gwiazdeczko - Jessie machnęła ręką. - A teraz wyjdź, X-Men muszą się naradzić.
- Nie wydaje mi się, by to był twój pokój, kochanie
. - Eva spojrzała na blondynkę kątem oka. - Udawaj, że mnie tu nie ma. Z chęcią popatrzę, jak wywracasz jeszcze inne meble do góry nogami podczas poważnej narady. - Uśmiechnęła się radośnie.
- Wydaje mi się, że nie powinniśmy być na tyle pewni siebie, by odrzucać pomoc. - odparł Al. - Jeżeli to decyzja dowódcy, przemyśl to Jess, nie mamy telekinetyka po swojej stronie, a talent terrakinezy Evy bardzo by się nam przydał. Oczywiście, o ile sama zainteresowana skłonna byłaby ryzykować własnym życiem pomagając innym i w innych obronie. - dokończył, mierząc niewzruszonym wzrokiem Evę.
- Jazz, jebnąć ją blastem? - zapytał Jason, uśmiechając się szeroko.
Zack wyprostował się i przybrał wyjątkowo poważny wyraz twarzy. - Skoro Pani Eva van der what the fuck 'eva nie planuje brać udziału w dalszych akcjach, to proszona jest o opuszczenie pokoju - powiedział. - Jeśli będziemy potrzebować jakiegoś sceptyka, to wiemy gdzie się zgłosić. Jak będziemy potrzebować kogoś, kogo jedyną radą jest krycie się po kątach i czekanie aż wujek Apocalypse wpadnie do nas na podwórko się pobawić, to też wiemy gdzie się zgłosić. Ty teraz, jak mniemam, też wiesz, gdzie się zgłosić... - to mówiąc otworzył drzwi i wykonał pełen galanterii zapraszający ruch ręką.
- Zack, normalnie bym cię mianowała moim zastępcą - Jessica uśmiechnęła się do chłopaka. - Panowie - zwróciła się do Ghetto i Zacka - wyprowadźcie panią, niech idzie się zabawić na jakimś balu, a walkę zostawi X-Men Gold.
Grim, który dotąd siedział spokojnie i w milczeniu, słuchając tylko co inni maja do gadania, wstał nagle gwałtownie.
- Skończcie. Jeśli chce jechać, niech jedzie, jeśli nie, to niech zostanie, ale to ona ma podjąć te decyzję, nie wy - warknął niemal, z wyjątkowo paskudnym wyrazem twarzy.
Ike tym razem naprawdę ryknęła już literalnie zła. Echo jakie rozeszło się po pokoju nie było przyjemne. - Zaczniecie rozmawiać normalnie, czy oni mogą sobie już lecieć? - spytała i się skrzywiła. Zamknęła oczy, bo jej kark miał dość.
- Decyzję chyba powinien podjąć Bishop. A jeśli nie on, to dowódca X-Men Gold. O ile się nie mylę, to mój stołek, więc... - Shadow wzruszyła ramionami.
- Al, nie wspominałeś, że cię tutaj ignorują? - Eva spojrzała na Szkota, totalnie olewając resztę. - Lecę. - Przytaknęła jedynie, przenosząc wzrok na milczących superbohaterów.
Chang skrzywił się paskudnie słysząc lwi ryk, ale nawet nie próbował zatkać uszu. Podszedł po prostu do Kapitana Ameryki, dziwnym krokiem, jakby postanowił nagle zrobić sobie coś dziwnego z kolanami, i kiwnął głową, stwierdzając głośno:
- Idę z wami, i pieprzyć resztę.
Zack westchnął, przetykając uszy. - Tę damę trzeba było zmusić do zadeklarowania się czy zostaje czy leci - mruknął, zakładając ręce za plecami. Chyba właśnie spotkał pierwszą kobietę, której zachowanie wpłynęło mu nieco na nerwy...
- Czyli wszyscy w tym pokoju oprócz mnie i Nwankwo lecą - powiedziała spokojnie Ike podsumowując całą rozmowę z wciąż zamkniętymi oczami.
- Zobaczymy, co powie Bishop, to do niego należy ostateczna decyzja. Lucas? - Jessica spojrzała się pytająco na mężczyznę.
Bishop przysłuchiwał się przez dłuższą chwilę wymianie zdań między studentami a nową, która gościła w szkole. Do czasu. Gdy sprawy posunęły się za daleko, wstał z kanapy i ryknął na całe gardło, aż szyby zadrżały.
- DOSYYYYĆ!! - popatrzył po zebranych. - Decyzję odnośnie nowych podejmuje zawsze dowódca drużyny. Decyzja została podjęta - panna van der Berg zostaje w Instytucie. W nagrodę za zbyt długi język pomoże Joy, naszej kucharce, w pracach typowo kuchennych. - widząc ostre spojrzenie Evy, mruknął. - A jak jej się nie podoba, to nikt jej tutaj na siłę nie trzyma! Reszta do szatni, koniec tej jałowej rozmowy. Kapitanie, możesz na nas liczyć... - powiedział do mężczyzny w niebieskim kostiumie.
- Poradzimy sobie, a jak nie, to polegniemy - Jessica zwróciła się bezpośrednio do Ala i uśmiechnęła się szeroko.
- Przynajmniej spróbujemy pomścić śmierć naszych przyjaciół. - wtrącił Jason słysząc słowa Jessici. - Tylko tyle możemy dla nich zrobić...
Grim ruszył do szatni, w drzwiach jeszcze odwracając się i patrząc na kolegów, po czym stwierdzając poważnym głosem:
- Nie mówcie lekko o śmierci, wy, którzy nigdy nie umarliście.
Ike gdyby tylko mogła wzruszyłaby ramionami. Kark bolał ją jednak wystarczająco mocno, by darować sobie próby. A miała nadzieję, że uda się to załatwić spokojnie... I że uda się wzmocnić drużynę... Duchy chyba przestały im sprzyjać...
- Więcej poległych nam nie potrzeba - odparła Shadow. - Skoro wyszkolona drużyna dostała po dupie, niewyszkolona paniusia nie powinna się narażać - wzruszyła ramionami. - To chyba logiczne, nie będę posyłać dziewczyny na śmierć.
- Dość tej dyskusji, Shadow, Eva zostaje na miejscu - to nie jest dobry pomysł, by ktoś, kto nie szanuje innych, dołączał zwłaszcza w takim momencie. Ale popracujemy nad panienką.
- uśmiechnął się kwaśno w kierunku Evy. - Zbiórka za kwadrans w hangarze. - wskazał wyjście z salonu.
Adam nic już nie powiedział. Podobnie zresztą jak jego... dziewczyna? Jennifer. Oboje, trzymając się za rękę udali się do szatni.
Adam postanowił, że tym razem nie da Gambitowi zrobić tego co uczynił poprzednim razem.
Zack pokręcił głową słysząc słowa Changa. Z jednej strony panna jestem-fantastyczna, a z drugiej gość z aspiracjami na Starego Mistrza Co Zeżarł Wszystkie Rozumy. Świetnie...
Chłopak uśmiechnął się krzywo do swych myśli i ruszył do przebieralni... musiał sprawdzić, czy batony, których nie "zużył" dalej są w jego kombinezonie, lub załatwić nowe jeśli tamte dziwnym trafem wyparowały.
Eva westchnęła jedynie ciężko, nie dając po sobie kompletnie znać, jak bardzo ją to zabolało. Co innego narzekanie smarkatych rówieśników, a co innego słowa kogoś dojrzałego. Nie była w stanie zrozumieć, dlaczego została ochrzaniona - w końcu nie obraziła żadnej z zebranej osób. Troszkę ironizowała, owszem, ale inni sami się nakręcali. Trudno dogadać się z ludźmi, którzy nienawidzą cię na wstępie... Dziwne, przez chwilę poczuła się jak jedna z frajerów, których zazwyczaj gnoiła na studiach. Cóż, widocznie nawet dowódcy trzymali tutaj stronę swoich poprzednich wychowanków. W sumie nie było w tym nic dziwnego, dziwolągi zawsze wolały swoje własne towarzystwo. - Jasne. Powodzenia, wróćcie cali i zdrowi. - Stwierdziła możliwie bezosobowym tonem, na jaki było ją stać. - Razem z... Joy, czy jak jej tam, przygotujemy wam powitalne ciasto. - Uśmiechnęła się samymi ustami, spoglądając na dowódcę. - Oczywiście, nie mogę się doczekać. Uwielbiam pracować. - Ukłoniła się, kierując do wyjścia.
- Sewatahon'satat... Wróćcie żywi. I o ile to możliwe sprowadźcie Bellę - powiedziała Ike otwierając w końcu oczy, zanim X-meni udali się do szatni.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Ouzaru »

Obrazek

Shadow, Gambit, Beast (post pisany przy współpracy z MG)

Nowa dziewczyna nieco irytowała Shadow, ale przecież chodziło o bezpieczeństwo. Nie potrzebowali pomocy kogoś niezdyscyplinowanego i przede wszystkim nie przeszkolonego w walce. To, że ona wyszła z potyczki bez szwanku a oni oberwali, mówiło jasno o jednym – iż nie angażowała się, kiedy Jeźdźcy i Apocalypse zaatakowali. Pewnie schowała się gdzieś, a teraz wymądrzała. Jessie działało to na nerwy, ale wiedziała, że w końcu życie w Instytucie ją naprostuje i będzie chodzić jak w zegarku. Skoro nawet ona się zmieniła, to każdy mógł. A kiedy to nastąpi, chętnie powita Evę w swojej drużynie, teraz jednak było na to za wcześnie.

Już miała się udać do szatni, gdy Beast ją zatrzymał na chwilę.
- To, co się dziś wydarzyło… - zaczął.
- Ech, przepraszam, wiem, nie powinnam się tak zachowywać. W końcu to nasz gość – westchnęła Shadow.
- Nie o tym mówię. Chodziło mi raczej o to, jak przemieniłaś całą kanapę razem ze sobą.
- Ach, o to chodzi – bąknęła.
- Myślę, że twoje moce zaczęły szaleć, gdyż przechodzisz drugie stadium mutacji. Po powrocie będę chciał cię przebadać, więc zajrzyj do mnie jak najszybciej. I uważaj na siebie. – spojrzał na nią ciepło.
- Będzie na siebie uważać i ja na nią również. – wytrącił Gambit, obejmując swoją żonę ramieniem. Pożegnali się, po czym dziewczyna skierowała się do szatni. – Trzymaj się z tyłu. – polecił jej mężczyzna.
- Czemu? Nie lubisz mnie ratować, a potem odwiedzać w ambulatorium? To takie romantyczne – uśmiechnęła się uroczo.
- To nie jest śmieszne, Jessico. Elixir przez kilka dni utrzymywał cię przy życiu, bez jego pomocy już by cię tu nie było. – powiedział śmiertelnie poważnym głosem i spojrzał na nią chłodno.
- Wiem, przepraszam…
Uśmiechnął się do niej i na chwilę zatrzymał, by przytulić dziewczynę. Pogładził ją po włosach i plecach, po czym ucałował delikatnie w usta.
- Mam jeszcze jeden prezent dla ciebie. – powiedział tajemniczo. – Pokażę ci go teraz, ale dostaniesz, jak wrócimy. Tylko masz mi obiecać, że będziesz cała i zdrowa.
- Umm… Jasne, Remy. Co to jest? – zapytała, przyglądając mu się z zaciekawieniem.
Z kieszeni wyjął małe kwadratowe pudełko. Gdy je otworzył, oczom dziewczyny ukazał się pierścionek ze sporym, niebieskim oczkiem.
- Twój obiecany pierścionek z diamentem.
- Ale on jest niebieski – zauważyła Shadow. O ile dobrze pamiętała, diamenty zwykle były białe… Fakt, raz miała ukraść żółty, ale niebieskiego nigdy nie widziała.
- Owszem. Jest bardzo rzadki, wyjątkowy i cenny, zupełnie jak kobieta mojego serca. – powiedział poważnie patrząc Jessice prosto w oczy, po czym zamknął pudełko i schował do kieszeni. – Jak wrócimy, wybierzesz sobie jakąś ładną suknię ślubną i załatwimy wszystkie sprawy tak, jak należy, cherie.
- Umm… Jasne. Jesteś pewien? – spojrzała na niego podejrzliwie.
- Gdybym nie był pewien, to bym tego nie proponował, Soleil. Kontaktowałem się już z Reedem, jak tylko sprawa z Apocalypse’em zostanie załatwiona, zrobi nam ładne obrączki. Twoja będzie reagować na moce i zmieniać razem z tobą, choć chyba już tego nie potrzebujesz. – uśmiechnął się do niej.
- Zobaczymy, myślę, że to był taki jednorazowy wypadek – wzruszyła ramionami. – Ech, trzeba iść.
Stanęła na palcach i pocałowała Remy’ego jak za dawnych czasów. Ciągle nie mogła się „pogodzić” z tym, jak bardzo się zmienił przez ostatnie dwa tygodnie. To – owszem – było miłe, ale czy będzie trwać wiecznie? A może jedynie grał na jej uczuciach i podstępem trzymał przy sobie. Tak czy inaczej wolała być ostrożna, gdyż podobnie jak Jason, nie ufała mu.
Obrazek
Echo
Szczur Lądowy
Posty: 16
Rejestracja: czwartek, 19 marca 2009, 19:28
Numer GG: 2946932

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Echo »

Eva i Ike

Eva podirytowana przeczekała w pokoju, aż X-Meni wystartują. Od czasu, gdy się tutaj wprowadziła, zdążyła już mniej więcej dostosować pomieszczenie do swoich potrzeb. Być może worek pełen węgla, rzucony w kącie za łóżkiem, nie był typowym elementem wystroju, jednak każdy miał swoje dziwactwa. Kiedy ucichł już ryk silników odrzutowca, a na szklanej, hotelowej popielniczce wiło się kilka niedopałków, zamyślona dziewczyna z powrotem udała się w stronę salonu. Naprawdę trzeba było czegoś więcej, by ją zdenerwować, jednak czuła się zawiedziona poznanymi niedawno mutantami. Spodziewała się trochę więcej po osobach, które miały zająć się ratowaniem świata. Tymczasem widziała w nich jedynie bandę dzieciaków.

Ike siedziała na swoim wózku wpatrzona w okno. Denerwowała się. Zapewne byłaby mimo wszystko spokojniejsza, gdyby mogła z nimi lecieć. Ale nie mogła i nic tego nie zmieni. Na zewnątrz jednakże nie dała niczego po sobie poznać. Zachowała fasadę spokoju. Teraz chciała tylko by wszyscy wrócili cali i zdrowi. Westchnęła cicho.
Indianka już z daleka mogła usłyszeć kroki. Eva weszła do salonu, zrezygnowanym wzrokiem odnajdując jej plecy.
- Też nazwiesz mnie "rurą" czy może masz ochotę chwilę porozmawiać? - Zapytała, krzywiąc się na myśl o ostatniej dyskusji.
- Z tonu twojego głosu wnioskuję, że to było obraźliwe określenie - Powiedziała Indianka. Najwyraźniej do tej pory nikt jej nie wytłumaczył o co chodzi w tym zwrocie. A słownik nie odpowie jej na to pytanie. Lewą ręką udało jej się obrócić nieznacznie wózek by nie być plecami do rozmówczyni. - Nie mam w zwyczaju stosować inwektyw w rozmowach - dodała.
- To tak jak i ja! - Obwieściła przepełnionym emocjami tonem, bijąc się delikatnie dłonią w pierś. Zadowolona, że będzie mogła zamienić z kimś kilka słów, energicznym krokiem podeszła do Ike. - Nie sądziłam, że w takim miejscu mogą żyć tak wulgarne i prostackie osoby. Dobrze, że chociaż ty mi zostałaś. Swoją drogą, widzę, że już lepiej mówisz. - Zwróciła jej uwagę z uśmiechem.
- Denerwują się. Trochę głupio wyszło, ale już nic na to nie poradzę... - Ike się na chwilę zamyśliła. - Ich trzeba lepiej poznać - bąknęła z uśmiechem przypominając sobie ich żarty z jej osoby. Teraz już mniej więcej rozumiała większość z nich i o dziwo też wydały jej się śmieszne. - Jestem już po zabiegu. Ale rehabilitacja potrwa - odpowiedziała spokojnie.
- Lepiej poznać? Chyba jednak odpuszczę sobie wątpliwą przyjemność ponownej rozmowy z kimś, kto używa słownictwa z rynsztoku. Podobne odzywki słyszałam z ust dzieciaków ze slumsów, z taką drobną różnicą, że potem skończyły okładając się plastikowymi karabinami. - Zamyśliła się na chwilę, wyobrażając sobie siebie, tłuczącą tamtą blondynkę podobną zabawką. - Niech tylko McCoy opracuje ten środek i będę miała święty spokój. Rehabilitacja? Mówisz o tym uroczym chłopcu, który pchał twój wózek? - Zapytała wesoło, w zaciekawieniu unosząc nieco brwi.
Ike miała bezradną minę. Nie odpowiadała za zachowanie swoich towarzyszy. Miała nadzieję, że będzie tak jak wtedy, gdy wpierw się pożarli, a potem rozgromili Bractwo... Może taka awantura na początek sprawi, że historia się powtórzy i wrócą zwycięsko? Oby duchy im sprzyjały i oby Wielki Manitou miał ich w opiece... - Nwankwo. Jest rehabilitantem. I też mutantem - uśmiechnęła się. - Prawdopodobnie uda nam się wspólnymi siłami przyspieszyć rehabilitację - dodała.
- Dla takiej rehabilitacji warto łamać sobie kręgosłup. Ależ jestem pewna, że przy nim znacznie szybciej wrócisz do zdrowia. - Eva uśmiechnęła się dwuznacznie, siadając w końcu na podłokietniku fotela, by mieć twarz Indianki mniej więcej na wysokości swoich oczu. - To gdzie go zgubiłaś?
Ike oczywiście była dalej w błogiej nieświadomości. Nawet ślepy by zauważył, że nie pojęła aluzji. Była na to zbyt prostoduszna. - Potrafi przyspieszyć gojenie i uśmierzyć ból - powiedziała beztrosko. - A teraz poszedł do toalety - dodała.
- Bez ciebie? - Wymsknęło się dziewczynie, natychmiast jednak kontynuowała. Ike była naprawdę urocza i nie chciała psuć jej czystego umysłu. - Tobie to dobrze. Ja dostałam okrutną karę za szczerość, jak sama zresztą słyszałaś. - Westchnęła ciężko.
- Nigdy nie wiesz czy czasem właśnie nie ocalono ci życia - powiedziała Indianka. - Są przewrażliwieni. Dreamer i Democritus jeszcze całkiem niedawno byli tutaj z nami. Groundwarp... - Indianka się zająknęła i pobladła nagle przypominając sobie jego martwe oczy wpatrzone w nią. - Została jeszcze Bella. Mam szczerą nadzieję, że uda im się ją uwolnić - bąknęła starając się uwolnić od wspomnienia.
- Wiem, że to poważna sprawa. Dlatego powiedziałam to, co powiedziałam - żeby trochę przystopowali. Jeżeli ruszam na misję, z której mogę nie wrócić, to raczej nie śmieję się ze znikającej kanapy. Szczególnie, jeżeli moi przyjaciele niedawno zginęli. - Wytłumaczyła się. - Widocznie twoi towarzysze wolą jednak rzucać mięsem, zamiast myśleć. Nie przejmuj się, jeżeli choć połowę złości, którą próbowali mnie zniszczyć, przeleją na swoich przeciwników, to wygraną mają w kieszeni. - Uśmiechnęła się niemrawo do Ike.
- Nie będę ich bronić, bo wiem, że popełnili błąd. Ale to nie była złość - mruknęła. - Nie umiem tego do końca wytłumaczyć. Efektem ubocznym moich zdolności jest zwierzęca empatia. Może nie aż taka jak u prawdziwych zwierząt, ale czasami udzielają mi się cudze nastroje, innym razem wyczuwam nastrój panujący gdzieś no i zdarza mi się bezbłędnie wyczuć, gdy ktoś wraca do domu - bąknęła z uśmiechem.
- Czyli na pewno wyczuwasz nastrój, jaki ma twój nowy kolega, gdy się z tobą widzi? Nie potrzeba zwierzęcej empatii, by zauważyć, jak się na ciebie patrzył. Lubisz go? - Zapytała z iskrą w oku.
Ike wciąż nie do końca rozumiała o co chodzi Evie, ale odpowiedziała szczerze - Dobrze się dogadujemy, dobrze się czujemy w swoim towarzystwie. Lubię go. Rozumiem o czym on mówi i na odwrót. Powiem, że to wielka ulga móc rozmawiać z kimś przy kim nie musisz zastanawiać się nad doborem słowa, czy obawiać się, że nie zrozumie intencji - zaśmiała się. - No i nareszcie mogę rozmawiać w ojczystym języku - powiedziała. Zaczynała się rozgadywać.
Mutantka spojrzała w górę, jakby oczekiwała jakiejś pomocy z niebios. Cholerny sufit musiał przeszkadzać. - Nie, nie... Dobrze, że się dogadujecie, to zawsze pomaga. Chodziło mi raczej o to, czy go luuubisz. - Wyciągnęła ostatnie słowo, konspiracyjnie ściszając głos. Miała ogromną ochotę powiedzieć bardziej dosadnie, o co jej chodziło, ale obawiała się, że Indianka nie zrozumiałaby nawet tego słownictwa.
- Powiedziałam przecież, że go lubię - bąknęła skonsternowana. Chyba właśnie znów działo się coś czego Ike nie do końca rozumiała.
Zrezygnowana Eva westchnęła ciężko. To będzie trudne. - Chodziło mi o to, czy chciałabyś się z nim obściskiwać przy każdej wolnej okazji i zaciągnąć kiedyś do łóżka. No wiesz... Pszczółki, kwiatki. Lub też, jak kto woli, motylki w brzuchu, miłość do śmierci, spacery przy świetle księżyca i takie głupoty.
Ike przez chwilę się namyślała. - Masz na myśli romans? - spytała. Dobrze zapamiętała słowo, którego nauczyła się od Jasona.
- Tak! - Zadowolona przytaknęła. - Chodzi mi właśnie o romans. Więc jak?
- Pomijjąc to, że nie wiem do czego w romansie są pszczoły, kwiaty i motyle... - zaczęła zastanawiając się nad tym aspektem wypowiedzi. - To jeśli porozmawia z moją babcią nie mam nic przeciwko - powiedziała z uśmiechem. Różnice kulturowe właśnie radośnie zadrwiły z obu zajętych rozmową pań.
Eva wybuchnęła śmiechem, po chwili dopiero przechodząc płynnie w udawany kaszel. - Zakrztusiłam się. Babcią? Na pewno jest wspaniałą kobietą, ale dlaczego miałby z nią rozmawiać? - Zbita z tropu zmarszczyła brwi.
- Bo mężczyzna musi zostać zaakceptowany przez rodzinę. Szczególnie przez matkę lub najstarszą kobietę rodu. W końcu wchodzi później do plemienia kobiety – powiedziała poważnie, kiwając przy tym powoli głową. Uważała by nie uszkodzić jeszcze wrażliwego karku.
- Hmm... Macie u siebie matriarchat? Podoba mi się. A tak z czystej ciekawości, jak daleko możecie się posunąć, zanim będzie musiał prosić twoją babcię o pozwolenie?
- U Irokezów kobiety wybierają wodzów. Wodzowie decydują o losach plemienia, ale jeśli ich decyzje nie podobają się kobietom, to zmieniają wodza - powiedziała. - Hm... Możesz nieco jaśniej? - bąknęła. Dla niej pewne rzeczy były po prostu oczywiste, więc nie była pewna o co chodzi Evie.
- Brzmi znajomo. W sumie nie różnicie się dużo od nas, tyle, że u nas to wszystko dzieje się nieoficjalnie. - Zauważyła wesoło. - Chodzi mi o to, czy na przykład możesz pójść z nim do kina bez pozwolenia?
- W zasadzie nie chodzę do kina, bo jest tam dla mnie za głośno, ale mogę. Jakby na to nie patrzeć jestem dorosła. Nie muszę pytać nikogo o zgodę na wyjście z kimkolwiek chcę - powiedziała spokojnie.
- No, czyli nie ma żadnego problemu. Jak poczujesz się jeszcze lepiej, to wyciągnij go gdzieś, choćby pod pretekstem rehabilitacji. - Nagle rozpromieniła się, jakby wpadła właśnie na genialny pomysł. - Tylko wiesz, zanim zaczniecie romansować, powinnaś sprawdzić, czy to na pewno odpowiedni mężczyzna dla ciebie. Najlepiej zobaczyć, jak radzi sobie w kuchni - to naprawdę dużo mówi o osobowości! Myślę, że powinniście pójść ze mną do tej całej Joy. Jeżeli będzie się przykładał do roboty, to na pewno spodoba się też twojej babci. - Powiedziała, potakując głową na potwierdzenie własnych słów.
- Ostatnio słyszałam opinię, że o człowieku świadczą jego sny. Teraz, że kuchnia - bąknęła. - Możesz rozwinąć temat? - spytała wyraźnie zainteresowana.
- No wiesz, jeżeli będzie przykładał się do powierzonych mu błahych zadań, to zapewne będzie się też przykładał do ważniejszych spraw. Nie wiem co prawda w czym dokładnie trzeba pomóc w kuchni, ale jestem pewna, że dzięki temu dowiesz się o nim ważnych rzeczy. Nie chcesz chyba by za kilka miesięcy wyszły na jaw jego wady? Wtedy będzie już za późno. Przy okazji, jeżeli poprosisz go by pomógł, to dowiesz się, czy jest wystarczająco... uległy by się wpasować w wasze społeczeństwo.
- Do rehabilitacji się przykłada... - bąknęła. - Poza tym... Jest Irokezem. Nie Mohawkiem, jak ja, ale też jest Irokezem - powiedziała. - Hmm... Tylko ja mam jedną rękę sprawną - bąknęła nagle.
- Niestety nie znam się na waszej kulturze, więc nie wiem co to znaczy, że jest Irokezem. Zaufaj mi, rehabilitacja rehabilitacją, a neutralne zajęcie dopiero pozwoli go sprawdzić. Nie przejmuj się, będziesz zaszczycać nas po prostu swoim towarzystwem i rozmową. Przecież nie będziesz w tym stanie pracować. To jak, zgoda? - Zapytała z nadzieją.
- Jeśli jesteś tego pewna - mruknęła zamyślona. - Jeśli on się zgodzi to proszę bardzo - powiedziała. - Przecież go nie zmuszę - dodała z uśmiechem.
- Świetnie! - Eva z radością klasnęła w dłonie. - Jestem pewna, że dla ciebie się zgodzi.
Ike zdumiewał entuzjazm tej dziewczyny, ale cieszyła się, że chociaż nastrój jej się poprawił. Uśmiechnęła się wesoło. Trzeba jeszcze będzie przekonać Nwankwo...
Jak się wkrótce okazało, nie było to aż takie trudne. Ku uciesze Evy Indianin zgodził się pomóc w kuchni i wkrótce cała trójka przywitała się z Joy. Van der Berg za nic w świecie nie przyznałaby się nikomu, jak świetnie bawiła się pomagając przy pracy. Być może jej dobry humor wiązał się też z tym, że ledwo co zrobiła, gdyż przez cały czas obijała się jak tylko mogła. Na szczęście w udawaniu pracy była całkiem niezła i tylko raz złapała się na tym, że od kilku minut bezwiednie poleruje ten sam talerz, rozmawiając o błahostkach z Ike.
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Ouzaru »

Wspaniała Drużyna

Zaraz po tym jak wystartowali, Jessica stanęła na środku pokładu i spojrzała się po towarzyszach.
- Myślę, że warto wyciągnąć jakieś wnioski z poprzedniej potyczki. Po pierwsze przepraszam, że nawaliłam jeśli chodzi o dowodzenie. Po drugie zastanawiałam się nad taktyką i chyba coś wymyśliłam. Zack - zwróciła się do chłopaka - umiesz kontrolować ciśnienie, prawda? - kiedy jej skinął głową, podjęła wątek na nowo. - Byłbyś w stanie tak komuś zmniejszyć ciśnienie w krwi, by ta osoba straciła przytomność? Bądź odwrotnie, tak zwiększyć, by spowodować jakiś wylew czy coś? Bo mój pomysł jest taki: Jason, Gambit i ja byśmy cię osłaniali, a ty byś się zajął unieszkodliwieniem Belli. Dobrze by było, gdyby dziewczyna poszła spać, nim zrobi nam znowu krzywdę - uśmiechnęła się krzywo. - My nie chcemy przecież skrzywdzić koleżanki, dlatego wyeliminowanie Belli poprzez uśpienie będzie priorytetem. Potem zajmiemy się Cyckiem i tutaj już nie będziesz musiał być taki delikatny, mordeczko. A co do reszty, waszym zadaniem by było odwracanie uwagi od Zacka i uważanie na siebie. Jakieś pytania?

- Ostatnio nie zdołałem się skupic dostatecznie, ale gdybym miał parę sekund spokoju to żaden problem - stwierdził chłopak, uśmiechając się paskudnie.
- Dobrze by było, gdyby się udało... - powiedział Ghetto patrząc na Jazz. - Pytanie tylko, czy Bella nie będzie zbyt silna psychicznie, by oprzeć się atakowi Zacka... Ewentualnie czy nie będzie na tyle mądra, by go pierwszego wyłączyć z akcji... - Jay miał mieszane uczucia. Wciaż pamiętał, jak urządził go Ryan i nie chciał, by teraz było podobnie.

- Musiałaby móc kontrolować pracę swego serca, i poszczególnych części układu krwionośnego, by jakkolwiek móc temu przeciwdziałać. Jakiś dobrze wyszkolony telekineta może by dał radę, ale blokowanie tego działania jest znacznie trudniejsze, niż jego wywoływanie - stwierdził Zack, osuwając się nieco na fotelu i przyjmując wygodniejszą pozycję. - Faktycznie ktoś musiałby mnie "wyłączyć" bym nie dał rady wcielić planu w życie

- To już nasza w tym głowa, aby odpowiednio ją rozproszyć. - zauważył Adam i zastanowił się krótką chwilę. - Bella chyba nie poznała mocy Zacka, więc nie powinna go wyłączać. - dodał i spojrzał na Jennifer, która posłała mu delikatny uśmiech.
- Mimo wszystko warto spróbować. - odparła Jessica. - Jeśli ktoś ma jakiś lepszy pomysł, ewentualnie alternatywne rozwiązanie, gdyby mój plan się nie powiódł, to słucham... bo "nie dać się zabić" to trochę za mało, by sobie poradzić z Apocalypse'em. Jeżeli moje moje moce nie będą szaleć, postaram się zająć Cyckiem, bo wychodzi na to, że Bella jest znacznie potężniejszym przeciwnikiem - po niej nie widać, kogo będzie atakować i jak się bronić.
Adam zastanowił się chwilę analizując nie tyle ich spotkanie z przeciwnikami, ile ostanie wiadomości na ich temat. - A co z tymi robotami? Bella i cyce...yyy...clop - powiedział czerwieniąc się lekko - nie będą jedynymi naszymi przeciwnikami.
- Jedynym wyjściem jest atak... choć chyba sami się przekonaliśmy dwa tygodnie temu, że w starciu z Jeźdźcami nasze plany szlag wziął. - wtrącił Jason. - Mam nadzieję, że Kapitan i jego Mściciele dadzą nam odpowiednie wsparcie i nikt nie zginie. Ja zamierzam walić blastami... i to mocno. Jeśli Zack jest naszą szansą na wyłączenie Belli, to zrobię co trzeba, by skupić na sobie uwagę Jeźdźców i żołnierzyków Apocalypse'a. - skrzywił się Ghetto.

Captain America przysłuchiwał się słowom młodych mutantów, by w końcu zabrać głos.
- Postaramy się odwrócić uwagę żołnierzy Apocalypse'a i Jeźdźców, byście mogli przeniknąć do jego fortecy. Gdy tylko uporamy się z nimi, dołączymy do was.
- Gdzie konkretnie lecimy, mon ami? - zapytał Gambit.
- Peru, okolice Santa Maria. - powiedział Cap. - Musimy wziąć ich z zaskoczenia. Jeśli tylko drzwi do budowli się otworzą, reszta należy do was. - spojrzał po X-Men. - Zrobimy co w naszej mocy, by was odpowiednio asekurować. Ta walka musi się zakończyć dzisiaj, inaczej będziemy mieć spore problemy. X-Treme X-Men będą na nas czekać przyczajeni na miejscu.
Chang przysluchiwal sie uwaznie ustaleniom; byl juz o wiele spokojniejszy, choc sam nie do konca wiedzial dlaczego. W koncu jego walka sie nie skonczyla... Ale moze wyczerpaly sie juz jego zapasy entuzjazmu, ktore nigdy nie byly za wielkie.
- Rozumiem - stwierdzil - postaram sie w razie czego isc przodem, mam jedne z najskuteczniejszych mocy obronnych - dodal jeszcze, uznajac najwyrazniej, ze wszystko zostalo juz powiedziane.
Obrazek
Acid
Marynarz
Marynarz
Posty: 320
Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
Numer GG: 20329440
Lokalizacja: Dundee (UK)

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Acid »

X-Men (grupa szturmowa)

Dolecieliście na miejsce po niemal godzinie lotu, podczas którego ustalany był plan działania. Cap America wydał swoim ludziom odpowiednie rozkazy, to samo zrobiła Shadow z X-Men Gold. Załoga Blue, która również zabrała się na akcję, otrzymała odpowiednie instrukcje od Haze’a i Bishopa. Jean i Logan spędzali czas w swoim towarzystwie przez całą podróż i nie odzywali się za wiele do pozostałych. Widać było, że atmosfera w Blackbirdzie gęstnieje z sekundy na sekundę, nikt nawet nie próbował jej rozładować – wszyscy skupiali się na nadchodzącej potyczce z bodaj najniebezpieczniejszym wrogiem na globie…

W okolicach Santa Maria przywitała was ekipa X-Treme X-Men w pełnym składzie. Od dłuższego czasu Storm i jej kompani obserwowali cytadelę Apocalypse’a, która znajdowała się w delikatnej dolince przed wami, zamkniętej z każdej strony gęstym lasem. Cap przyjrzał się budowli, po czym odwrócił do zebranych.

- Nie będę wygłaszał filozoficznych gadek o tym, jak ważna jest nasza misja dla ludzkości i że to, co właśnie robimy jest świadectwem naszej odwagi, bo nie o to chodzi. Można za chwilę zginąć, więc jeśli ktoś chce się wycofać, może to zrobić teraz – potem nie będzie już odwrotu. Nie będzie to uznane za tchórzostwo. – Kapitan popatrzył po twarzach mutantów. Widząc, że nikt nie zabrał głosu, skinął głową. – Dobrze więc, ruszajmy!

Mówiąc to, poprawił swoją tarczę i jako pierwszy rzucił się w kierunku twierdzy Apocalypse’a z kocią zwinnością. Za nim pobiegli jego Avengers, potem drużyna X-Treme pod dowództwem Storm, na końcu X-Men Gold, Blue, a także Bishop, Jean, Gambit, Logan i przybyli wraz z wami Husk i Angel.

Na odzew ze strony przybysza nie trzeba było długo czekać. Gdy byliście niemal w połowie drogi do punktu zero, drzwi fortecy otworzyły się i wybiegło z nich jakiś tuzin żołnierzy Apocalypse’a w dziwnych uniformach.
Obrazek Zaraz za nimi pojawili się dwaj, ocalali z potyczki na Manhattanie Jeźdźcy – Śmierć i Wojna. Idący przodem żołnierze En Sabah Nura otworzyli ogień, jednak to było za mało, by powstrzymać świetnie wyszkolonych i doświadczonych super-bohaterów. Kapitan Ameryka odbił pociski swoją tarczą, po czym cisnął nią, obcinając dwóm cyborgom głowy. Ronin wykonał nieprawdopodobne uniki, ciskając w kolejnych dwóch katanami, które wbiły się na wysokości piersi żołnierzy powodując zwarcie ich przewodów i wyłączenie z walki.

Storm i Thor również nie próżnowali. Niebo w jedną chwilę zasnuło się ciemnymi, ciężkimi chmurami, a pioruny przecięły powietrze uderzając w kolejnych trzech cyborgów wyłączając ich z walki. Syn Odyna natomiast uderzał piorunami ze swego młota rozkładając na czynniki pierwsze dwóch przeciwników zarazem.

Wy również nie próżnowaliście. Haze wywołał małe trzęsienie ziemi, a Ghettoblasta uderzył swymi promieniami rozwalając kolejnych dwóch żołnierzy Apocalypse’a. Glassmaker wykorzystał fakt, że sługusy Nura miały szklane gogle – dzięki swoim mocom sprawił, że popękało, a następnie wytworzył z niego okrąg lewitujących, ostrych okruchów szkła i uderzył w żołnierzy, eliminując trzech.

Widząc, co się dzieje, Śmierć i Wojna wyszli wam naprzeciw, próbując przeważyć szalę zwycięstwa. Cyclops wyłączył z walki Slipstreama i Proudstara swoimi promieniami optycznymi, natomiast Bella pozbyła się w efektowny sposób Black Widow i Ronina – po prostu odrzuciła ich telekinetycznie w pobliskie krzaki. Wtedy zareagował Zack, będąc najbliżej Śmierci – dzięki swoim umiejętnościom próbował wyłączyć Bellę, jednak ta w porę zorientowała się, co próbuje zrobić jej chłopak i zaczęła wysyłać w jego kierunku telekinetyczne fale. Na ich drodze stawali jednak poszczególni X-Men, którzy zostali odrzucani do tyłu, by tylko Zack mógł dokończyć to, co zaczął. I tak, po kolei w krzakach lądowali Ghetto, Quickblood, Glassmaker, Haze i Xerox. Shadow wytworzyła specjalną osłonę dymną, która przynajmniej przez chwilę mogła zdać egzamin.

I w końcu zdała, gdyż opór postawiony przez obie drużyny X-Men pozwolił Zackowi na odpowiednie wykorzystanie swoich mocy. Bella po dłuższej chwili poczuła się słabo, a następnie osunęła na ziemię wyłączona całkowicie z walki. Widząc, co się stało ze Śmiercią, Cyclops przebił się przez zasłonę dymną Shadow i promieniami przeszył prawy bok chłopaka. Zack upadł, ale po chwili stwierdził, że kurtka z vibranium zatrzymała większość ataku i ma jedynie niewielkie otarcie na boku. Widział też, tak jak i pozostali X-Men, jak do Cyclopsa dopadł Wolverine i dwoma potężnymi cięciami swych pazurów rozerwał brzuch Wojny. Scott osunął się, chwytając w dłonie wypływające wnętrzności. Ale było już za późno.

Jakby tego było mało, z cytadeli, niczym mrówki z mrowiska, wysypały się kolejne trzy tuziny żołnierzy Apocalypse’a. Chwilę później zderzyli się z wami. Usłyszeliście gdzieś z boku wołanie Kapitana.
- X-Men niech zajmą się wnętrzem cytadeli! My powstrzymamy żołnierzy! Najważniejszy jest Apocalypse!

Nie trzeba wam było dwa razy powtarzać. Zebraliście się wszyscy i przedzierając przez zastępy wylęgających się ze środka fortecy robotów w końcu znaleźliście się w środku. Klucząc korytarzami, pozbywając się kolejnych cybernetycznych sługusów Nura, dotarliście w końcu do ogromnej, skomputeryzowanej sali. Od razu w wasze oczy rzucił się zaginiony przed dwoma tygodniami Magneto. Zakuty w dziwne, masywne kajdany wisiał przy ścianie, podłączony do jakiegoś urządzenia. Był nieprzytomny i nie wyglądał najlepiej. Wyglądało to tak, jakby ktoś wyssał z niego wszystkie siły.

Gdy Haze próbował do niego podejść, został odrzucony w tył potężną wiązką energii. Chwilę później w sali pojawił się sam Apocalypse, powiększony do olbrzymich rozmiarów i połączony z dziwną maszynerią. Robił naprawdę przerażające wrażenie.
Obrazek - Złóżcie mi pokłon, mutanci, albo zginiecie… – mruknął spokojnie swym nienaturalnym głosem tak, że aż przeszły was ciarki.


X-Men (Ike, Eva)

Indianin w końcu opuścił Instytut, mrucząc coś do siebie niepocieszony. W sumie trudno się było dziwić – Emma nie płaciła mu za zmywanie garów, ale o tym sobie pewnie z nią porozmawia. Wy natomiast nie zdążyłyście nawet pogadać między sobą, gdy dostrzegłyście dziwną smugę światła na niebie. Przyjrzałyście się jej przez chwilę i widząc, że obniża lot, wyszłyście przed Instytut. To samo zrobiła przybyła przed godziną Scarlet Witch, Northstar i Emma.

Chwilę później smuga światła uderzyła tuż przy pomniku Phoenix, a gdy opadł kurz, waszym oczom ukazał się dziwny przybysz ze skrzydłami, odziany w jeszcze dziwniejszy fioletowy kombinezon.
Obrazek - W końcu poczujecie gniew Apocalypse’a! – warknął piskliwym głosem. Wyglądało na to, że stwór minął się w locie z X-Men i Avengers. Nie wiedzieliście, kim jest, ale wyglądał złowieszczo i był bardzo pewny siebie. A to nie zwiastowało nic dobrego, zwłaszcza, że cała szkoła została niemal bez odpowiedniej ochrony.
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.

Obrazek
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Ouzaru »

X-Men (grupa w Peru)

Z pomocą Avengers i X-Treme X-Men udało im się w końcu stawić czoła mini-armii Apocalypse'a. Żołnierze nie byli zbyt wielkim wyzwaniem, a i poradzenie sobie z dwoma ocalałymi Jeźdźcami trwało zaledwie kilka chwil - co prawda Jason był nieco poobijany po rzucie Śmierci, ale na szczęście udało się ją unieszkodliwić bez wysyłania na tamten świat. Po unieszkodliwieniu Belli i pokonaniu Cyclopsa, mieli wkroczyć na pokład statku. Adam zdawał sobie sprawę, że wewnątrz może nie znaleźć ani kawałka szkła. Wiedząc, że będzie wówczas mało przydatny, uformował ze szkła dwa dość spore i niezwykle ostre shurikeny. Trzymając je w dłoniach, gotowe do ciśnięcia, postanowił w razie potrzeby rzucić nimi metodą tradycyjną i nadać tym samym ruch obrotowy, a dopiero potem użyć swoich mocy, aby dodać im prędkości i kontrolować trajektorię lotu.

Gdy pojawili się w końcu w twierdzy Nura, Jason aż oniemiał z wrażenia widząc, że ten urósł do niesamowitych rozmiarów. Ogromny mutant robił na nich niesamowite wrażenie, a głos sprawiał, iż ciarki przechodziły im po plecach. Wiedzieli, że tym razem będzie potrzeba czegoś więcej niż tylko mocy Zacka, by się uporać z przeciwnikiem. Jessie zerknęła w stronę Magneto i maszyny, do której był podłączony. Następnie powiodła wzrokiem po przewodach, które kończyły się w ciele Apocalypse'a i chyba zaczynała już coś rozumieć.
- On podłączył Erika do tej maszyny, żeby wysysała jego energię i wzmacniała go - powiedziała Shadow. - Nie uważacie, że trzeba ich rozłączyć? - zapytała. - Jason, strzelaj w przewody, reszta niech go osłania! Jeśli nie będziesz mógł trafić, celuj w maszynę. Jeżeli to też nie pomoże, trzeba będzie zabić Erika, nim Apocalypse nabierze więcej siły...
Jeśli by im się udało ich rozłączyć i przeciwnik by dzięki temu osłabł, może wtedy Zack mógłby znowu użyć swych mocy? Teraz Jessica nie liczyła na to, że dałby radę "wyłączyć" lub uśmiercić tego dziwnego najeźdźcę, gdyż był zbyt potężny. Spojrzała na Gambita i uśmiechnęła się lekko.
- Nie wiem, który z was - ty czy Jason - ma lepszego cela, ale chcę mieć to zaraz rozwalone. Będziecie razem atakować.
- Zrobimy to. - mruknął cicho Ghetto odpowiadając jej. - W duecie mamy większe szanse zrobić mu jakiekolwiek kuku... - chłopak spojrzał na Cajuna i skinął mu lekko głową. - Na trzy, Gambit... Ty walisz w maszyny, ja w te dziwne rurki...
- Jak sobie życzysz, mon ami. - mruknął szorstko Gambit, a jego oczy zapłonęły dziką czerwienią. Jason widział, jak niepostrzeżenie wyjmuje z rękawa cztery karty, a te powoli zaczęły emanować fioletową energią. - Zatem na trzy, homme...
- Trzeba uwolnić Erika i zabrać go stąd. - wyszeptał Adam mając nadzieję, że Apo go nie usłyszał. W razie czego postanowił, że tym właśnie się zajmie, gdy już da Apocalypsowi ... może nie "popalić", ale przynajmniej "wziąć macha". Trzecim jego planem, który zaświtał mu w głowie, było dokonanie jak największych szkód na pokładzie statku - oczywiście musiał by to zrobić w najbardziej efektywny sposób, a mianowicie obracając wszystkie szklane części w opiłki i proszek.

Zack zastanowił się, czy w przewodach przez przypadek nie ma jakiegoś płynu i na próbę zdecydował uderzyć w jeden z nich porządnym cięciem ciśnieniowym, gdy tylko nadarzy się okazja. Gdyby chwilę nad tym pomyślał, to zdziwiłby się, z jaka lekkością przyszło mu myślenie w tych warunkach. Na widok Magneto podłączonego do tej aparatury poczuł.. dyskomfort. Może fakt, że ich przeciwnik stawał się coraz silniejszy kompensował akt, że nie muszą walczyć z samym Magneto?
Tak czy inaczej Apocalypse nie wyglądał na gościa, którego Zack mógłby nawet pogłaskać swoimi mocami, ale warto było spróbować zablokować jego fale uderzeniowe, jeśli znów będzie chciał z nich korzystać. Adam zdziwił się lekko widząc ich przeciwnika - wyglądało na to, że urósł deczko od ich ostatniego spotkania. Pewną pociechą, był fakt, że miał, przynajmniej tymczasowo, przyblokowane ręce. Z tego co zaobserwował ostatnim razem, to właśnie za ich pośrednictwem Apo uwalniał swoje moce. Oczywiście nie należało na to liczyć i Adam nie miał złudnych nadziei, ale przynajmniej póki co palił się napis "cisza", który zabraniał klaskania.
- I tyle jeśli chodzi o pieprzenie na temat słabości ludzi. Sam z jednego właśnie czerpiesz moc, hipokryto - mruknął Collision. Słyszał wymianę zdań Gambita i Jasona.
- Nie wiecie nic na temat ewolucji gatunku, ale z chęcią wam zademonstruję. Pokłońcie się, a przeżyjecie! - odparł spokojnie Nur. Jego nienaturalny głos przyprawiał X-Men o ciarki na plecach. - W przeciwnym razie mój eksperyment zacznę od was...
- My mamy do przeprowadzenia własny eksperyment. Graj muzyko - rzucił cicho Zack, pakując sobie do ust pół batona. Jessica dała wytyczne i nie było sensu czekać, aż zrobi to Apocalypse. Collision był gotów do prób przeciwdziałania lub chociaż osłabiania ataków tego przerośniętego dupka.

Chang, który już wcześniej uformował z własnych kości sztywną, choć dość giętką zbroję, licząc na kurtkę z vibranium w kwestii osłaniania jej słabszych miejsc na łączeniach kostnych płytek, teraz postanowił spróbować już sprawdzonej taktyki - kości lewej ręki rozciągnął w dość sporą tarczę, podczas gdy z kości prawej uformował coś w rodzaju szponu, zakończonego tak ostro, jak się tylko dało. Stanął z prawą nogą lekko wysuniętą do przodu, w pozycji Szmacianego Kota - wolał raczej unikać ataków tego monstrum, które przed nimi stało, niż próbować je blokować, ale postanowił że przede wszystkim będzie osłaniał pozostałych. Mógł tylko mieć nadzieję, że sam to przetrwa.
Obrazek
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: WinterWolf »

Ike i Echo

Ike otworzyła szeroko oczy, widząc to przedziwne zjawisko. Co prawda przywykła już do dziwnych zjawisk, ale tego jegomościa się tutaj nie spodziewała. Skąd tu się u diabła wziął jeden z pomagierów Apocalypse'a? Indianka wolała się nie zastanawiać. Najwyraźniej w swoich rozważaniach przeoczyła fakt, że Apocalypse może chcieć rozegrać to na swoich własnych zasadach. A niestety miał drań po temu warunki. Pożałowała bardzo, że może sie poruszać tylko i wyłącznie na wózku. I nie może tego robić o własnych siłach... To nie będzie pogawędka przy ognisku. Po raz drugi w czasie swojego pobytu w Instytucie wydała z siebie cichy dźwięk przypominający kichnięcie. Rzadko klęła, ale chyba jeszcze nie znajdowała się w bardziej odpowiedniej po temu sytuacji.
Ike gorączkowo szukała wyjścia z tarapatów. Dobrze wiedziała, że na raz może korzystać tylko z jednej zdolności. Wpadła już na pomysł jak w razie potrzeby samodzielnie się przemieszczać. Struktura ciała mięczaka pozwoli jej się ruszyć. Brak kości bywa niekiedy zaletą. Dziewczyna miała cichą nadzieję, że ten delikwent tam albo ma na wierzchu jakieś metalowe, nieizolowane elementy - dzięki czemu potencjalne porażenie prądem węgorza być może zniechęci go do napastowania Indianki - albo ma jakieś odsłonięte części ciała dzięki czemu mogłaby się ewentualnie bronić jadem Irukandji... Poprzez porażenie przez dotyk. Jak nie - pozostaje ucieczka. A w najgorszym razie - rozpaczliwe wołanie o pomoc. Ike naprawdę nie była jeszcze gotowa na śmierć. Od czasu paraliżu zdążyła się na nowo przyzwyczaić do życia.
Pośpiesznie szykując w głowie potencjalne scenariusze wypadków i szukając rozwiązań i wyjść z niebezpieczeństw Indianka zerknęła niepewnie na pozostałe osoby.
- On chyba raczej nie chce rozmawiać - bąknęła. Jeśli kiedyś wróci do rezerwatu Indian, będzie musiała pamiętać, że przyszłe pokolenia należy przygotować na sytuacje takie jak ta... Błagała duchy przodków o pomoc i ochronę.
- Co robimy? - spytała cicho pozostałych. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że jej pytanie... Jest właściwie głupie.

Jeżeli nawet Eva wcześniej chciała lecieć razem z resztą, to zdążyła już przyzwyczaić się do myśli, że w spokoju spędzi ten dzień. Zdziwiona zmierzyła wzrokiem zielonego osobnika, odpuszczając sobie nawet komentarze na temat jego wyglądu. Jeżeli nauczyła się czegoś przez te wszystkie lata, to na pewno tego, że w chwilach zagrożenia trzeba działać niezwykle szybko. Nie chciała robić nic pochopnie, jednak Ike miała rację - intruz nie wyglądał na kogoś, kto chciałby z nimi pertraktować. Nie miała pojęcia jak silny może być przeciwnik, jednak skoro Apocalypse wysłał go prawdopodobnie z zamiarem zniszczenia instytutu pełnego mutantów, to w tak niewielkim składzie mogą mieć duże kłopoty. Żałowała tylko, że wyszła razem z resztą przed budynek, ze środka mogłaby walczyć, nie martwiąc się o własne zdrowie.
- Schowaj się - Syknęła cicho do Ike, cały czas obserwując przybysza czarnymi od nienaturalnie rozszerzonych źrenic oczami.
Nie miała pojęcia, czy Indianka jej posłucha, jednak, na zdrowy rozum, co też mogła zrobić siedząc na wózku? Być może dysponowała jakimś ciekawym wachlarzem umiejętności, o których Eva nie wiedziała, ale to nie był czas na rozmyślania. Nie czekając na pierwszy ruch żadnej ze stron, skupiła się na ziemi tuż za stopami osobnika. W myślach widziała już jak dwie kamienne dłonie wynurzają się z gruntu i chwytają jego nogi, wciągając go do pasa pod ziemię. Chciała unieruchomić go choć na chwilę, by nie odleciał dzięki swoim skrzydłom.

Ike właściwie bała się drgnąć by nie sprowokować tego stwora do ataku. Na słowa Evy jednakże nieznacznie, na miarę swoich obecnych możliwości wycofała nieco wózek. Ten zakręcił odrobinę, gdyż używała do tego tylko lewej ręki. Zrobiła to ostrożnie. Obserwowała przeciwnika uważnie. Przekręcenie wózka miało jej ułatwić wykonanie uniku, gdyby to coś chciało ją zaatakować. W końcu unikając ciosu nadchodzącego z przodu najłatwiej jest uciec na bok... Cały czas powtarzała sobie w głowie obmyślony plan działania... I kilka planów awaryjnych.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Mr.Zeth »

Jessica i Zachari:

Gdy Zack zorientował się, ze Jess po wydaniu rozkazów stoi jeszcze na środku odrzutowca wbił spojrzenie w jej oczy i czekał, aż na niego spojrzy. Nie musiał nic mówić, dziewczyna szybko zorientowała się i podeszła.
- No co tam? Jakieś pytania bądź "ale" - rzuciła wesoło. - Pierwszy raz będziemy razem walczyć.
- Jess, ta dziewczyna, która miała się do nas dołączyć, ale została by zmywać gary. Czy mogę mieć co do jej osoby sugestię?
- zapytał Zack.
- Nikt nie powiedział, że miała się do nas dołączyć. To gość instytutu. Nie jest ani uczennicą, ani członkiem X-Men, dlatego nie pozwoliłam jej lecieć. Pamiętasz, jak my oberwaliśmy? - zapytała poważnym tonem. - Pomimo kilkumiesięcznego treningu i mojego wieloletniego doświadczenia, dostaliśmy po dupie jak nowicjusze... Nie mam zamiaru narażać kogoś, kto się na tym nie zna, na utratę zdrowia lub życia. Wysłucham twojej sugestii, ale myślę, że trzeba poczekać, aż Erik się znajdzie bądź Emma zajmie jego miejsce i wtedy zostanie podjęta decyzja, czy Eva zostanie w Instytucie czy nie.
- Gdyby została to zwrócę ci tylko uwagę na jedną rzecz. Wydaje się osobą nie tyle o wysokim mniemaniu o sobie, a niskim mniemaniu o innych. Poza tym brakuje jej wyobraźni i podstawowej wiedzy. Zakładając, że przeżyjemy dzisiejszy dzień i wrócimy do instytutu - okaż jej trochę cierpliwości, hm? Teraz trzeba było ją docisnąć, żeby się zdecydowała. Ogólnie sadziłem, że się obrazi i wyjdzie... cóż, aż taka głupia jednak nie jest, ale nieważne
- chłopak machnął ręką. - Ten Apocalypse... słyszałaś o nim cokolwiek? Udało ci się dowiedzieć czegoś?
- Olać ją. Jak dostanę polecenie, by ją wcielić do naszej drużyny, to jej dam wycisk i się nauczy nieco pokory
- uśmiechnęła się szeroko. - O tym kolesiu nic nie słyszałam, wy go wcześniej spotkaliście ode mnie. Póki co plan jest prosty, a na miejscu będę myśleć na bieżąco - westchnęła. - Mam nadzieję, iż nie masz problemu ze słuchaniem rozkazów dziewczyn?
- Ja? Rozmawiasz z człowiekiem, który chętniej przesiaduje z dziewczynami niż z facetami - powiedział Zack. - Gdybym się do tego nie przyzwyczaił to dawno miałbym miękki, wyciszony pokój, wygodny sweterek z jednym rękawem i jedyną rzeczą, której by mi brakowało to klamka. Miałbym z tym raczej problem, gdyby dowódcą był facet - mrugnął do Jess.
- No to zajebiście - skwitowała. - Myślę, że będzie nam się całkiem nieźle współpracowało. Po powrocie do Instytutu trzeba będzie zorganizować kilka sesji w Danger Roomie, po tych dwóch tygodniach obijania się, to aż mnie nosi. Obyśmy tym razem wrócili w jednym kawałku, bo gęby Elixira dłużej nie zniosę - westchnęła.
Zack pokręcił głową. - Jess, spokojnie - powiedział miękko. - Jeśli przeżyjemy dzisiejszy dzień, to wierz mi, będę miał gdzieś to, ile mi przyjdzie przeleżeć w ambulatorium. Lepiej tam, niż w kostnicy, nie?
- Zasadniczo tak. Ale w kostnicy nie słychać chrapania
- pokazała mu język. - No i nie ma się do kogo przytulić, a to już jest największą zbrodnią... - zerknęła do tyłu i łapiąc spojrzenie Remy'ego, uśmiechnęła się do niego ciepło.
Zack się uśmiechnął. - Dobra, pogadamy na miejscu, uciekaj do swojego amanta - chłopak machnął ręką.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Acid
Marynarz
Marynarz
Posty: 320
Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
Numer GG: 20329440
Lokalizacja: Dundee (UK)

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Acid »

X-Men (Peru)

Przez chwilę mierzyliście się wzrokiem z Apocalypse. Nie wyglądało na to, by którakolwiek ze stron zamierzała odpuścić, więc pojedynek wydawał się nieunikniony. X-Men przeciw Nurowi. Młodość i energia versus niesamowita siła i moc. Już za chwilę miało się wyjaśnić, kto wyjdzie z tego pojedynku z najmniejszymi stratami. Kto polegnie, a kto będzie świętował w glorii.

Tylko jeden krzywy uśmiech wystarczył, byście zdali sobie sprawę, co się za chwilę stanie. Nur, z niesamowitą prędkością wypuścił dłonie przed siebie uderzając w was falą kinetyczną. Niestety dla niego, byliście na to przygotowani. Collision równie szybko wykonał gest rękoma i rozproszył nacierającą na was falę, która rozeszła się w powietrzu muskając was zaledwie niczym lekki zefirek nad morzem i nie czyniąc żadnej krzywdy.

Zdziwienie na twarzy Apocalypse’a wykorzystali Ghettoblasta i Gambit. Obaj uderzyli w tym samym momencie. Potężne blasty i cztery naładowane świetlistą energią karty dotarły do celu – Jason rozbił rury doprowadzające do ciała Nura dziwną, zielonkawą maź, a Cajun zniszczył dziwną konsoletę, która kontrolowała cały proces. Niekontrolowany wybuch mocy Gambita w połączeniu ze sprzętem zatrząsł całą cytadelą, a niektórzy z was widzieli, jak kajdany podtrzymujące w pozycji pionowej Magneto otwierają się, wypuszczając ze swych objęć Mistrza Magnetyzmu. Dobiegły do niego Xerox i Snowflake, ta druga wypuściła jeszcze z dłoni wiązkę lodu, która zmroziła ramię Apocalypse’a. Ten natomiast, bez wspomagania swojej aparatury zaczął się kurczyć i po chwili wrócił do swych dawnych rozmiarów, choć i tak wciąż przewyższał każdego z was o co najmniej dwie głowy.

- Zapłacicie mi za to! – wysyczał i uderzył czerwonymi promieniami z oczu w kierunku Gambita i Ghetto.

Jessica była szybsza – zanim to zrobił, ona już zmieniała strukturę swego ciała formując się w zbity dym. Twarda ściana stanęła nagle przed dwójką mężczyzn osłaniając ich, a gdy energia Nura uderzyła w nią, rozbiła się na drobne kawałki. Po chwili dziewczyna wróciła do swojej normalnej postaci i wyglądała jedynie na trochę zmęczoną.

W tym samym czasie Grim zaatakował stylem Szmacianego Kota absorbując uwagę Nura. Nie robił mu zbyt wielkiej krzywdy swoimi ciosami, zwłaszcza, że wróg miał na sobie jakąś zbroję, ale to wystarczyło, by Alastair wraz z Jasonem uderzyli blastami. Pożyczony od Bishopa karabin zdał egzamin, gdyż En Sabah Nur zatoczył się do tyłu z trudem łapiąc równowagę. Wykorzystał to Haze – choć ranny, machnął zdrową ręką powodując zlokalizowane trzęsienie ziemi, które pomknęło w jego kierunku. Dołożył się jeszcze Glassmaker, Collision i Ghetto.

Multiataków z każdej strony nawet Apocalypse nie mógł w porę blokować. Mężczyzna stracił grunt pod nogami i zataczając się, wpadł na rozbitą, parskającą snopem iskier maszynę. Po chwili widzieliście, jak rażony prądem Nur wrzeszczy z bólu, a moment później zniknął pochłonięty płomieniami potężnej eksplozji. Znów przydały się zdolności Zacka – chłopak rozproszył falę uderzeniową, dzięki czemu płomienie nie dosięgły reszty zespołu. Wiedzieliście jednak, że zostanie tutaj dłużej nie jest zbyt dobrym pomysłem, zwłaszcza, że kolejne maszyny zebrane w sali również zaczęły eksplodować. Wszystko wyglądało na reakcję łańcuchową.

- X-Men, odwrót! Zack, Al., zajmijcie się rannym Haze’em, Grim i Gambit – Magneto! – krzyknęła Shadowdeath, a wyznaczeni mutanci bez słowa sprzeciwu wykonali jej polecenia.

Zebraliście rannego Dylana i Erika, po czym naprędce wycofaliście się z eksplodującej fortecy Nura. Zdążyliście wyjść niemal w ostatnim momencie, gdyż całość pod wpływem eksplozji po prostu się zawaliła, a fala uderzeniowa odrzuciła was w przód.

Gdy ochłonęliście, waszym oczom ukazały się twarze członków Avengers i X-Treme X-Men. Niektórzy byli ranni, ale trzymali się na własnych nogach. Bella również się ocknęła – jej wygląd wrócił do poprzedniego stanu, takiego, jaki miała przed porwaniem przez Apocalypse’a. Jedyną widoczną różnicą było to… że spoglądała na świat zaciekawionymi, błękitnymi oczami. Widziała! Widziała tak, jakby nigdy wcześniej nie straciła wzroku… Wyglądało na to, że nie wszystkie zmiany Nura zostały cofnięte.

Nie mieliście jednak czasu na powitania i świętowanie, gdyż Kapitan Ameryka dostrzegł na niebie dziwne kształty, które po chwili okazały się spadającymi bombami.
- Niech to szlag! – krzyknął Ronin. – Nie poczekali na nas!
- Kto nie poczekał? – zapytał Bishop.
- Rząd Peru! Mieliśmy dostać godzinę od lądowania na załatwienie sprawy, ale jak widać, spieszyło im się… - mruknął mężczyzna patrząc na zbliżające się pociski.

Magneto wstał ciężko i próbował coś zrobić, jednak był tak osłabiony, że chwilę później wylądował na ziemi tracąc przytomność. Wyglądało na to, że jesteście zdani tylko na siebie, a koniec zbliżał się nieubłaganie…


X-Men (Instytut)

Tajemniczy przybysz nie czekał i ruszył w waszą stronę. Będąca na pierwszej linii Emma Frost zmieniła powłokę swego ciała w diament i wybiegła mu na spotkanie. Telepatka nie była jednak wielkim przeciwnikiem dla humanoida, zwłaszcza, że ten miał na sobie coś w rodzaju zbroi. Dwa mocne ciosy posłały White Queen w krzaki, a Northstar, wykorzystując swoją szybkość, poleciał sprawdzić, czy nic jej się nie stało.

W tym samym czasie Scarlet Witch wykonała gestem dłoni dziwne ruchy i po chwili uderzyła w przeciwnika swoją magią. Dwie kule ognia jedynie liznęły zbroję Annihilusa nie czyniąc mu absolutnie żadnej krzywdy. Dopiero, gdy Echo zaatakowała, dwie kamienne łapy wychynęły z gruntu, chwytając mężczyznę za nogi i wciągając pod ziemię niemal do pasa. Annihilus chciał się wyswobodzić, jednak nie miał na to szans.

Nim Wanda zdołała uformować kolejne zaklęcie, na szamotającego się w ziemi mężczyznę spadł potężny pień drzewa uderzając z taką siłą, że aż usłyszeliście kilka chrupnięć, a wasz adwersarz nie poruszył się więcej. Zza drzewa wyszedł natomiast… Juggernaut!, który w kombinezonie bojowym, z głupią miną wypisaną na twarzy wzruszył ramionami i rzekł.

- No co? Przecież chcieliście, żebym należał do waszej rodzinki, nie?… To należę.

Chwilę później minął was, osłupiałych z wrażenia i pogwizdując sobie jakąś melodię zniknął za drzwiami Instytutu, jakby nic wielkiego się przed chwilą nie stało.
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.

Obrazek
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: WinterWolf »

Ike i Eva (obie w szoku)

Ike zamarła w swoim wózku. Przygotowana była do wybicia się z niego i próby ucieczki, a takiego obrotu wypadków się w ogóle nie spodziewała. Była w szoku. Gapiła się wprost na wbitego w ziemię delikwenta, który przed chwilą dostał od Evy i Juggernauta.
Postawa Evy niewiele różniła się od tej, którą przybrała Indianka. Zdziwiona wpatrywała się w ogromnego osobnika, który wszedł właśnie do budynku.
- Kto to jest? - Zapytała po chwili, odrywając w końcu wzrok od nieruchomych drzwi i przenosząc go na Ike.
- Kto? - bąknęła równie zdziwionym tonem, wyrwana z zamyślenia Indianka. - Tego tu nie znam - powiedziała wskazując lewą dłonią zagrzebanego w ziemię niedawnego przeciwnika.
- Nie mówię o tym zielonym dziwolągu, którego, swoją drogą, na pewno nie zamierzam sama wygrzebywać z ziemi, ale o tym kolosie, który przygniótł go drzewem. - Wyjaśniła oczarowana.
- Och… To był Cain Marko - powiedziała Ike. - Juggernaut - dodała jego imię kodowe. - To było... Szybkie - bąknęła.
- Tak. - Przytaknęła w znacznie lepszym humorze, pobudzona naturalną adrenaliną Eva. - Może niezbyt finezyjne, ale szybkie i skuteczne. Chyba nie jesteś zawiedziona? Co prawda pan Marko nie pozwolił mi dokończyć tego, co zaczęłam, ale bynajmniej nie jestem zła z tego powodu. - Uśmiechnęła się szczerze. Ciekawe, że zabicie kogoś mogło dawać tyle satysfakcji. Chyba nie dochodziło do niej to, że zielony potwór był myślącą istotą.
- On nie przestanie mnie zadziwiać - bąknęła. - Ostatnio mieliśmy go wyłowić z dna oceanu... Skończyło się na tym, że on wyłowił nas... Bo poruszał się szybciej niż my - dodała. W końcu spojrzała na Evę i się uśmiechnęła - Duchy ziemi cię słuchają - powiedziała nie zauważając, że po tym co zaszło jest to oczywistość.
- Spacerował po dnie oceanu? - Eva uniosła delikatnie jedną brew do góry. - Naprawdę macie tutaj ciekawe życie. Duchy... Wiesz, właściwie, to wydaje mi się, że Ziemia jest jednym myślącym bytem, ale nie zamierzam się w tym spierać. Grunt, że mogłam wciągnąć w szczelinę tego brzydala. - Odparła zadowolona jak nigdy. - Myślisz, że z Frost wszystko w porządku? - Zapytała ściszonym głosem, spoglądając w stronę krzaków.
- Do wody wrzucił go Black Tom Cassidy po tym jak udało nam się uciec z jego... hm... pułapki. Juggernaut wrzucił mnie wtedy do samolotu - mruknęła. Zastanowiła się nad słowami Evy dotyczącymi Ziemi - Coś w tym jest - mruknęła do siebie pod nosem. - White Queen? Diament jest twardy... Ale kruchy - bąknęła niepewnie. Udało jej się skręcić wózkiem tak by się obrócić we właściwą stronę. Ale przemieścić się z tego miejsca już nie dała rady. Nie chciała wózka wywrócić. Westchnęła ciężko. Przypomniało jej się kilka przekleństw, którymi namiętnie niekiedy ciskała Jessica w chwilach zdenerwowania. Westchnęła ponownie, nie wymawiając żadnego z nich.
- Musisz mi kiedyś więcej opowiedzieć o waszych eskapadach. - Stwierdziła po chwili Eva, nie bardzo rozumiejąc słowa Indianki. - Tak, diament... - Zamyśliła się, przypominając sobie niedawny wygląd dyrektorki. Pierwszy raz widziała ją w tej formie, która bardzo ją zaciekawiła. Następnym razem będzie musiała sprawdzić, czy skóra Frost przybiera formę zwykłego diamentu, który mogłaby kontrolować. Po chwili otrząsnęła się z rozmyślań i chwyciła za wózek Ike. - To gdzie cię zawieźć? Chyba ten zielony i tak już nie wstanie.
- M... Może chodźmy zobaczyć co z White Queen... Jeśli jest ranna może się przydać wózek
- powiedziała, gdy zaczynało jej wracać normalne myślenie. Mimo wszystko nadal obawiała się zbliżać się do pokonanego osobnika.
- Dobry pomysł. - Eva przytaknęła ochoczo, kierując wózek w stronę krzaków.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Mekow »

Bella, Jessica "Shadowdeath" LeBeau, Chang, Jason, Adam, Zack "Collision" Kerr, Alastair


- Oh bullshit! - burknął Zack, widząc bomby. Obejrzał się na Jess.
- Fuck sick! - krzyknął Ghetto zerkając w niebiosa. Nie wyglądało to dobrze - nie dość, że wyszli dopiero co z niezłej przeprawy, to teraz ktoś chciał ich zgładzić przy użyciu bomb. Z deszczu pod rynnę jak to mawiali w jego stronach...
Nie było teraz czasu na jałową dyskusję. Erik nic nie zdziałał z bombami, nie było też chyba dostatecznie dużo czasu, by stamtąd uciec. Ranni i nieprzytomni towarzysze nie mieliby szans na przeżycie, a zabranie ich na pokład tylko by opóźniło odwrót. O zostawieniu kogoś nie było nawet mowy!
- Hej! Ukucnijcie wszyscy dookoła Erika! Jason, zakryjesz nas swoją barierą, Adam, nad polem siłowym Jasona zrób jak najtwardszą kopułę. Jak będziecie gotowi, to zmienię się w dym i przykryję was wszystkich... I miejmy nadzieję, że to wystarczy...
Gdyby schowali się w budynku, ten zapewne zawaliłby się im na głowy, więc ta opcja odpadała. Bomb było za dużo, by próbować je zniszczyć. Więc pozostawało tylko jakoś się zabezpieczyć i modlić. Gdyby Jessica wiedziała, że tak dobrze sobie poradzą w starciu z Apocalypse'em, pozwoliłaby lecieć Evie i wykorzystała jej moc terrakinezy do zrobienia odpowiedniego schronu. Ale niestety, dziewczyna jasnowidzem nie była i nie mogła tego przewidzieć. Nie żałowała jednak swojej decyzji, nie chciała nikogo narażać.

Gambit zmarszczył brwi, a gdy dziewczyna skończyła wydawać rozkazy, złapał ją mocno za ramię.
- Co ty wyprawiasz? Chcesz zostać poza barierą ochronną? A jak nie uda ci się zmienić w dym? - zapytał szorstko.
- Wątpię, by dwie warstwy starczyły za dostateczną osłonę - odparła spokojnie. - Dlatego chcę stworzyć trzecią. A jak mi się nie uda zmienić w dym... no cóż... i tak warto spróbować - spojrzała mu pewnie w oczy.
Wzrok Gambita jasno jej mówił, iż ta odpowiedź mu się nie spodobała. Przyciągnął ją do siebie i z całej siły przytulił, aż dziewczynie zabrakło powietrza.
- Nie chcę cię znowu stracić, cherie. - szepnął. - Nawet jeśli ci się uda, wybuch rozniesie cię po całej okolicy.
- W końcu uda mi się zebrać do kupy - uśmiechnęła się łobuzersko. - Remy, nie mamy teraz czasu na takie rozmowy. Weź Bellę, dobrze?
Nic nie odpowiedział, tylko dość niechętnie skinął głową. Widać było, iż ten cały plan mu się nie podoba.

Nie tracąc czasu na zbędne czekanie, czy też gadanie, Adam zastosował się do rozkazu i zaczął zbierać szkło. Stanął na jednym z większych kawałków gruzu i rozglądał się dookoła, jednocześnie wyciągając przed siebie ręce. Przyciągał do siebie różnego rodzaju szkło niczym Magneto metal. Odłamki i innego rodzaju elementy leciały w kierunku Glassmakera i zatrymując się około dwa metry przed nim zbijały się w jedną całość, kształtem przypominając żaroodporny półmisek, który rósł z każdą chwilą.
Zack uniósł brew widząc akcje podjęte przez wszystkich. Schron? Lepsze niż nic. Wpakował sobie do ust pół batona z jednego ze schowków, po czym nie myśląc wiele rozglądnął się za kimś, kto nie daje rady chodzić sam i pomógł mu dostać się pod formowany "klosz". Planował patrzeć na spadające bomby, jeśli będzie to możliwe, może uderzenie ciśnieniowe da radę zdetonować chociaż jedną. Wziął Belle na ręce i podszedł do Jess.
- Ej, a Gambit i Ghetto nie mogliby rozwalić paru w locie? Rozumiem ochronę przed eksplozją od boku, ale jak nasz "schron" oberwie bombą centralnie to może być krucho - rzucił do Shadow.
- Mogliby spróbować, ale karty Remy'ego nie dolecą tak wysoko. Jeśli Jason ma wytworzyć barierę energetyczną, musi zacząć to robić już teraz. Jakby nie patrzeć, te bombki lecą całkiem szybko, więc musimy się spieszyć... Może ktoś z Avengers lub X-Treme X-Men się nimi zajmie, my jednak powinniśmy się schować w bezpiecznym miejscu, Zack - odpowiedziała chłopakowi spokojnie. - Nie chcę, by ktokolwiek z was był poza "schronem", więc jeśli to już wszystko, zajmij swoje miejsce.
Chłopak tylko skinął głową w odpowiedzi i ruszył pod klosz.
- Jak dasz się rozerwać to cie zabiję - rzucił do niej przez ramię.
- Chciałbyś - uśmiechnęła się łobuzersko. - Chowaj się, teraz nie czas na rozmowy.
- Nie chciałbym, nie napiliśmy się drinka razem jeszcze - rzucił Zack idąc pod klosz i posyłając jej jeszcze uśmiech.
- Młody, waż słowa. - mruknął Gambit patrząc na Zacka. - Wystarczy, że pieprzysz te dziewuchy z Instytutu... Kolejnej nie będziesz, zwłaszcza, że to moja żona, homme. - oczy Cajuna zapłonęły zimną czerwienią, a usta wykrzywił dziwny uśmiech.
- W przeciwieństwie do ciebie, Don-Juanie nie "pieprzę" wszystkiego co ma biust i akurat jest pod ręką więc stul pysk i się módl - polecił Zack, idąc dalej. - Jak mówię "napić się drinka", to mam na myśli "napić się drinka", nie jestem tobą, tak nisko nie upadłem. Zasuwaj pod klosz, pogadamy o tym później
Cajun nawet nie kwapił się z odpowiedzią - Zack zobaczył nagle spadającą z góry laskę , która uderzyła go w twarz. Collision, trzymając na rękach Bellę, zatoczył się lekko do tyłu, patrząc na Remy'ego jak na idiotę.
- To cię nauczy szacunku do starszych, mon ami... - mruknął Gambit.
- Panowie, spokojnie, załatwicie to potem! - między podnoszącego się Zacka a Gambita wpadła Xerox rozdzielając obu mężczyzn, by nie doprowadzić do ewentualnej wymiany ciosów. - Mamy ważniejsze sprawy na głowie w tej chwili...

Zack usiadł i odłożył Bellę pod kloszem, trąc czoło. - Ja jestem spokojny, to monseur Gambit ma problemy ze spokojem - rzucił do Xerox, po czym zwrócił się do Gambita. - Jeśli cię uczyli szacunku tłukąc cię po głowie, to nie dziwię się, ze wyszło jak wyszło - mruknął Zack. - Mam gdzieś ile razy mnie uderzysz. Ścierwo ścierwem pozostanie. Chcesz mojego szacunku? To przestań się zachowywać jak pięcioletni dzieciak, który utknął w fazie ciekawości płciowej. Mówię o tym co wyprawiasz w Instytucie
- Zack... - Jessica mruknęła ostrzegawczo. - Załatwicie to w Instytucie... Choć wolałabym, żebyś nie obrażał Remy'ego. Chyba że chcesz mieć ze mną do czynienia?
- Gdy to zasugerowałem dostałem laską w głowę - zauważył Zack.
- Uspokójcie się. - wtrącił się w końcu Jason. - Jesteśmy w gównianej sytuacji, nie potrzeba nam jeszcze walk między sobą. - spojrzał na obu mutantów. - Schowajcie się, gdzie się da, postaram się stworzyć coś, co da nam jakąś ochronę. - powiedział formując z energii kosmicznej warstwę ochronną, która mogłaby wspomóc ich w zetknięciu z bombami.
Dziewczyna zerknęła na Gambita, była szczerze zdziwiona, że tak zareagował na tego "drinka". Ostatnimi czasy w ogóle dziwnie się zachowywał. Tak, jakby nagle mu zaczęło zależeć i ona coś dla niego znaczyła. Może to ktoś inny się pod niego podszywał?
Adam w międzyczasie zbierał coraz więcej materiału na budowę schronu. Starał się przy tym nie zwracać uwagi na kłócących się kolegów i koleżanki, gdyż mogło by go to rozproszyć - nie ułatwiali mu sprawy swoją wymianą zdań. Budując szklaną barierę postanowił nie formować odwróconego do góry dnem półmiska, a jedynie połowę tego - uznał, że wystarczy ochrona od strony wybuchu, a jeśli na nią poświęci zebrany materiał, to jego kopuła... połowa kopuły będzie znacznie mocniejsza.


Bella rozglądała się oszolomiona. Widziała! I to tak... Naprawdę. Ale... Dlaczego? Dotknęła tego czegoś, tej dziwnej budowli razem z Peterem i... Gdzie jest wlaściwie Peter? Zamknęła oczy i wciągnęła powietrze nosem. Wśród obcych zapachów wyczuła też te znajome i odetchnęła z ulgą. Zbyt zajęta oglądaniem świata odzyskanym zmysłem pogubiła się trochę w sytuacji. Po chwili już byla u kogoś na rękach, a ten ktoś wlasnie obrywał. I był wkurzony. Wszyscy byli, nie trzeba było mieć ani oczu ani byc telepatą by to wyczuć. A w dodatku dzialo sie coś złego. Bomby? A ci tutaj sie kłócą? Pięknie. Po to odzyskala wzrok by teraz go stracić?
- Ślepi jesteście? Mamy tylko chwilę życia! - warknęła, nawet nie zwracając uwagi na to, że jej stopy oderwały się od ziemi - Ratujmy sie, potem się możemy pozabijać!
- Ty to, moja droga, Gambitowi powiedz, bo chyba do niego to średnio dotarło... - zasugerował Zack.
- Zack, przestań już! Potem to sobie wyjaśnicie... jeśli uda nam się wyjść z tego w jednym kawałku - rzucił Ghetto, po czym spojrzał na telepatkę. - Bella, możesz coś zrobić? Jakoś nas wspomóc?
- Zrobić? - prychnęła - mam je telepatycznie przekonać by uderzały gdzieś indziej, bo w nas nie warto?
Zack pokręcił głową i westchnął. Stał pod kloszem od dłuższego czasu. To Gambit się wydurniał. I dał się tak łatwo sprowokować? Pogorszyło mu się?
Czekając, aż będą gotowi, Jessica spojrzała w niebo. Skupiła się, próbując przemienić swoje ciało w dym. Wołała to zrobić od razu i szczerze żałowała, iż była świadkiem tej całej kłótni między Remym i Zackiem. Chwilę później jej ciało zmieniło stan skupienia, a ona mogła stworzyć z niego odpowiednią ochronę dla towarzyszy. W duchu ucieszyła się, że tym razem poszło bez większych przeszkód i zakryła sobą całą kopułę, jednocześnie utwardzając dym do ciała stałego.
Chang nie tracił czasu na gadanie o pierdołach, chociaż miał ochotę wsadzić Gambitowi coś ostrego w dowolny otwór ciała. Przykucnął przy Magneto i skupił się na wytworzeniu kostnej tarczy z własnych żeber i kręgosłupa na plecach - chciał osłaniać Magneto na tyle na ile to tylko możliwe, na wypadek gdyby wszystko zawiodło. Niewiele mógł poradzić zapewne, ale to było lepsze niż nic i przede wszystkim miał świadomość, że coś robi, a nie marnuje się.
- Zack, próbuj w razie czego rozpraszać fale uderzeniowe najbliżej wybuchających bomb - rzucił do chłopaka - w końcu to tylko obszar o zwiększonym ciśnieniu gazów.
- Postaram się - rzucił Zack i skinął głową. Przymknął na chwilę oczy i odetchnął głęboko. Wrzucił sobie do ust jeszcze kawałek batona i żuł w milczeniu.
Największym problemem były i tak bomby które uderzą centralnie w klosz ochronny. Jeśli bombard nie był bardzo "gęsty" to szansa na trafienie w ich schron jest mała, ale kto wie...
Pozostało tylko czekać, aż się zacznie, reagować szybko... i się modlić.
Adam skończył zbierać szkło i uformowało się ono w swego rodzaju tarczę, która swym kształtem przypominała przednią szybę samochodu marsjan. Miała ona około czterech metrów długości i tyle samo szerokości, oraz około dwa wysokości. Gruba na kilkanaście centymetrów pancerna ściana miała obronić niewinnych przed wybuchem bomb zrzuconych na statek i efektami jego zniszczenia. Pamiętając podstawowe zasady fizyki obowiązujące przy wybuchach, oraz związane z tym procedury, Adam nie odwracając wzroku od swojego dzieła powiedział głośno:
- Padnij.
Zaraz potem, niezbyt gwałtownie, obniżył "sufit" schronu aż ten osiągnął niewiele ponad metr wysokości. Skoncentrował się, aby zwiększyć jego gęstość i łączenia między atomami. Ludzie tworzyli kuloodporne szyby wzmacniając szkło i pokrywając je specjalną "folią", Glassmaker stosował tylko to pierwsze, ale na takim poziomie, że efekt bił na głowę osiągnięcia ludzi w tej dziedzinie.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Acid
Marynarz
Marynarz
Posty: 320
Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
Numer GG: 20329440
Lokalizacja: Dundee (UK)

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Acid »

Słowa Shadow kierowane w stronę towarzyszy szybko zamieniły się w czyn - Ghetto korzystając z zasobów energii kosmicznej wytworzył nad zebranymi X-Men Gold i Blue ochronną powłokę, wzmocnioną zdolnościami Glassmakera i Jessici, która utworzyła grubą warstwę z utwardzonego dymu ponad zabezpieczeniami kolegów. Przez chwilę wydawało się, że taka osłona wystarczy, ale jedynie jeśli chodzi o dwie drużyny X-Men. Cóż miała zatem począć reszta, pozbawiona takich zdolności?

Stres spowodowany sytuacją wywołał u Belli niekontrolowaną manifestację zdolności. I to takich, jakich się nie spodziewała - dziewczyna niemal rozłożyła dwa ładunki na czynniki pierwsze, a te po prostu rozbiły się o powłokę ochronną. Jason, który pocąc się, starał się utrzymać swą barierę jak najdłużej w ryzach, powoli opadał z sił. Widząc, co się dzieje, Jean wyrwała się z objęć Logana, a to, co po chwili zobaczyliście, wprawiło was w osłupienie. Nie wiedzieliście, czy to stres, czy wola przetrwania, ale ciało Marvel Girl wyrzuciło z siebie ognistą energię, która uformowała się w coś na kształt feniksa, przeszywając całe niebo i odcinając was od spadających bomb. Słyszeliście stłumiony odgłos pocisków rozbijających się o zasłonę, jednak niektóre zdołały przejść przez morze ognia. Kilka eksplozji wstrząsnęło gruntem i okolicą, a płomienie i fala uderzeniowa rozeszła się po powłoce ochronnej X-Men.

Bombardowanie trwało chwilę, ale wam wydawało się, jakby to były godziny... Jakby czas zatrzymał się w miejscu, próbując natarczywie pozbawić was życia. Gdy w końcu ognisty feniks zniknął z nieba, a odgłosy eksplozji ucichły, Jason i Adam zdjęli warstwę ochronną z obu drużyn. Powłoka Shadow, pod wpływem fali uderzeniowej, rozbiła się w drobne kawałki i dopiero po chwili dziewczyna wróciła do własnej formy, dysząc ciężko i ledwo trzymając się na nogach. Potworny ból brzucha i kręgosłupa sprawiał, że z trudem stała.

Waszym oczom ukazał się zdemolowany teren, cytadela Apocalypse'a nadal stała w płomieniach, a wokół was znajdowało się kilka lejów po wybuchach bomb. Parę osób leżało bez ruchu, niektórych w ogóle nie było można zlokalizować. Nim zdążyliście zapytać siebie nawzajem, czy wszystko dobrze, z dymu wyłonił się osmolony Logan, niosący na ramionach Jean. Magneto odzyskał już przytomność i podnosił się ciężko na nogi.

- Jesteś zadowolony z siebie, Magnus? - warknął Wolverine podchodząc bliżej.
- Logan! Jean... o nie... - rzucił zrezygnowany Erik widząc ciało kobiety.
- Zginęła, próbując uratować ich wszystkich... I wszystkie powody, dla których chciałem żyć, umarły razem z nią... - spojrzał w oczy Lensherrowi.
- P... przykro mi... - wyrzucił Magneto.
- Pochowaj ją dla mnie... - powiedział Wolverine odkładając ciało Grey na ziemię tak delikatnie, jakby to był największy skarb na ziemi. - Nie zawsze patrzyliśmy na sprawy tym samym okiem, wiem... ale przynajmniej wyświadcz mi tę przysługę i niech ona spocznie w spokoju. - obserwowaliście tę scenę skonsternowani. Logan próbował trzymać w ryzach łamiący się głos, a po chwili pocałował Jean.
- A co z tobą? - zapytał Mistrz Magnetyzmu stając nad Howlett'em
- Tak jak powiedziałem... - Logan podniósł się w górę i spojrzał zza ramienia na Magneto. - Nie mam już nic, co by mnie mogło zatrzymać w Instytucie. Dbaj o swoje dzieciaki, Erik... i nie spieprz tego...
- Ojcze... - Kirika postąpiła krok w kierunku Logana, jednak w końcu westchnęła ciężko i została przy towarzyszach.

To były ostatnie słowa, jakie wypowiedział Wolverine, nim zniknął w pobliskiej dżungli. Avengers natomiast pozbierali rannych i martwych towarzyszy, to samo nakazała Storm swoim X-Treme. Oprócz Jean, nie żył Hercules, Wasp, ranni byli Ronin, Slipstream, nigdzie nie można było znaleźć Husk. Przeczesaliście teren odnajdując w końcu jakieś zwęglone, kobiece zwłoki. Magneto stwierdził, że to Paige, więc zabraliście ciało na pokład X-Jeta, którym przyleciał Beast, żegnając z podminowanymi Mścicielmi i X-Treme. Chwilę później oba odrzutowce wystartowały zostawiając za sobą gruzy i zgliszcza. Era Apocalypse'a dobiegła końca, choć nie bez strat.

* * *

Gdy przybyliście do Instytutu, przywitały was wiadomości o tym, że szkoła również została zaatakowana, jednak Juggernaut i Eva stawili czoła dziwnemu osobnikowi w exoszkielecie. Niektórzy z uczniów ze łzami w oczach przyjęli śmierć Paige Guthrie, która była nauczycielką młodszych grup i ogólnie panowała przygnębiająca atmosfera. Dwa kolejne dni przyniosły pogrzeb Jean Grey i Husk, tym razem już sam Magneto wygłosił przejmującą mowę. W strugach deszczu żegnaliście dwie mutantki, które dołączyły teraz do waszych zmarłych przyjaciół z drużyny. Logana już więcej nie zobaczyliście, a nowym nauczycielem taktyki i strategii został Angel.

Coraz częściej do Instytutu docierały dziwne informacje na temat tego, że Cannonball, Icarus i Amazon - rodzeństwo poległej w walce z Apocalypse Paige - odeszli ze swoich X-drużyn i zniknęli bez śladu. Nawet Emma nie potrafiła trafić na ich mutacyjny sygnał przez Cerebro, co było nieco niepokojące. Jednak proza codziennego życia zepchnęła te wiadomości na dalszy plan i w końcu każdy puścił to w niepamięć.

Gambit zadziwiająco dużo czasu poświęcał teraz Shadow i ciężko było tych dwoje zobaczyć solo. Tak samo jak Adama i Jennifer - wyglądało na to, że są w formalnym związku, zwłaszcza, że niemal każdą wolną chwilę spędzali w swoim towarzystwie. Nwankwo, po namowach Elixira znów pojawiał się w Instytucie, lecz jego relacje z Ike uległy znacznemu ochłodzeniu - Indianin wykonywał swoją pracę odzywając się zdawkowo i tylko wtedy, gdy Indianka zagadnęła. Pozostali skupiali się na zajęciach dnia codziennego... Beast przebadał Shadow i czekał na wyniki testów, w międzyczasie prowadząc z nią dodatkowe zajęcia, które miały pomóc dziewczynie opanować nowe zdolności. Podobnie Emma zajęła się na powrót swoją ulubioną uczennicą, Bellą, odkrywając przed nią arkana nowych możliwości, które zostawił jej w spuściźnie Apocalypse. Młoda kobieta potrafiła manipulować telekinezą, a także materią nieorganiczną, zaginając ją umysłem wedle własnych potrzeb.

Tymczasem Eva nadal pozostawała w Instytucie i Magneto chciał, by Jessica przeprowadziła z nią kilka treningów z zakresu sztuk walki i samoobrony. Mutantka miała zadecydować, czy dziewczyna nadaje się do X-Men Gold i czy będzie ją mogła w razie potrzeby zastąpić. Moce Shadow nadal szalały, co nieco ją irytowało, a Elixir i Beast nie chcieli, by się chwilowo angażowała w misje, gdyż mogło się to okazać niebezpieczne. Kolejny tydzień minął spokojnie.
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.

Obrazek
Zablokowany