[Marvel RPG] Amazing X-Men

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Mr.Zeth »

Zack i Jason:
(jeszcze w odrzutowcu)

Zack usiadł w fotelu po przeciwnej stronie od Ghetto. - Trzeba będzie zmopować pokład jak wylądujemy. - zauważył.
- Coś ci pociekło? - mruknął Jason, unosząc lekko jedną brew. Zerknął przez ramię do tyłu na śpiącą w ramionach Gambita Jessicę. Widać było, iż nie jest w nastroju na rozmowę.
- Chciałbyś. Chodzi mi o sztuczną słodycz która pociekła gdzieś z tylnej części odrzutowca. - mruknął Zack.
- Mnie już zęby bolą, chyba dostałem próchnicy... - odparł, krzywiąc się.
- Hmm... ponure... a propo źródła wycieku, wiesz jaka jest najczęstszą choroba mężczyzn w średnim wieku? - zapytał chłopak.
- Hm? - Jay spojrzał na niego pytająco.
- Wada postawy - dupa na boku. - odparł Zack.
Ghetto się zaśmiał.
- Coś w tym jest. - odparł, uśmiechając się krzywo.
- Ci goście dzielą się na dwa typy. Są ci, którzy się ty, chwalą i ci, którzy się do tego nie przyznają. - ciągnął Zack.
- On należy do obu? Zgrywa niewiniątko, ale i tak na legalu wyrywa wszystkie dziewczyny w Instytucie...
- Nie
- Zack zaprzeczył. - On należy do starzejących się. Chwaliłby się, ale zapomina. -
Jason parsknął śmiechem i dyskretnie się obejrzał za siebie.
- Nawet golić się zapomina. - zauważył Ghetto. - Twoja teoria zaczyna nabierać kształtów.
- Tyy... czyżby... hmm...
- Zack udał, ze się zamyślił. - On powraca do korzeni -
- Neandertalczyk, cofa się w rozwoju. Zaraz zacznie łazić nie tylko po dachu ale i po drzewach.
- Jaskiniach
- poprawił Zack. - Drzewa będą później. O ile go ktoś po drodze nie wypcha i nie postawi w muzeum...
- Przydało by się, można by zabierać małe dzieci i je nim straszyć. "Jak nie będziesz grzeczny, to będziesz wyglądał jak ten zarośnięty Neandertalczyk".
- Ghetto uśmiechnął się szeroko.
- Wiesz, może nie dotrwać do tego czasu. Chamstwo należy zwalczać... - zauważył Zack.
- Gambita też. - burknął Jay.
Zack westchnął. - No przecież mówię... -
- Z przyjemnością, ale obiecałem Jess...
- Zwalczanie chamstwa siłą odpada. Nie można odpowiadać chamstwem na chamstwo
- stwierdził Zack.
- Coś wymyślę, Jessie nie jest głupia. Ewentualnie poczekam, aż Pan Idealny sam się wkopie. Mamy nowy "nabytek" w Instytucie. - zamyślił się. Nie zauważył, żeby Gambit zwracał jakąś szczególną uwagę na Evę, ale przecież to się mogło zmienić. Wystarczyło mieć na niego oko.
- Eva? Niee, ona ma za wysokie mniemanie o sobie i za niskie o nas wszystkich. Chociaż hipnoza działa cuda... - mruknął Zack i westchnął, kręcąc głową.
- Na jego miejscu bym się brzydził coś takiego tknąć kijem. I to zza rogu.
- Ona by wymagała sporo cierpliwości i tłumaczenia
- mruknął Zack.
- Albo ciężkiego młotka. - Jay uśmiechnął się rozbrajająco.
- Zależy czy chcesz z niej zrobić człowieka czy miazgę - mruknął Zack, szczerząc się.
- Czy to pytanie podchwytliwe?
- To raczej stwierdzenie... młotek byłby potrzebny do tego drugiego -
- Myślę, że nawet jakby zrobić z niej miazgę, to nie byłoby większej różnicy. I tak jest pustą, bezmózgą panną. Ale jeśli chcesz próbować jej przemówić do tych kilku szarych komórek... i nie mówię tu o telefonach... to dawaj.
- wzruszył ramionami.
- A żebyś wiedział, ze spróbuję. Chociaż nie wiem, czy przypadkiem większe szanse na sukces miałoby solo z Apocalypse - Zack się zaśmiał.
- Będę trzymał kciuki. - westchnął Ghetto. - Kiedy zaczynasz?
- Jak wezmę porządną kąpiel, napiję się piwa, zjem i się wyśpię.
- odparł Zack.
- Informuj mnie jakby co, bo jestem bardzo ciekawy. A ja - Ghetto zerknął do tyłu - spróbuję jej przemówić do rozumu.
Zack się zaśmiał. - Powodzenia
- Przyda się.
- mruknął Jay i pokręcił głową.


Eva i Zack:
(Instytut)


Zack spotkał Evę gdy ta właśnie kierowała się nad jezioro. - O, Eva! - skinął dziewczynie głową. - Czekaj chwilę, chcę z tobą zamienić parę słów.. nie spieszysz się nigdzie, hm?
Eva zatrzymała się, wyrwana z rozmyślań. Zmierzyła chłopaka krytycznym spojrzeniem, po czym przybrała wyćwiczony uśmiech i przytaknęła delikatnie głową. - Właściwie to mam chwilę. Coś się stało? - Zapytała, unosząc lekko brwi.
- Stało? Nie, skąd to podejrzenie? - zapytał Zack.
- Nie zauważyłam, byście pałali do mnie sympatią, więc mam prawo być zdziwiona. - Odparła spokojnie, jakby rozważała właśnie matematyczny problem.
- No, i dalej nie będziemy, jeśli nad sobą trochę nie popracujesz, moja droga. Przejdźmy się kawałek, powiem ci na czym polega problem. - Collision wykonał zachęcający gest w stronę jeziora.
Dziewczyna westchnęła, przewracając oczami. - Załóżmy, że mi na tym zależy, co jest oczywiście totalną głupotą. Słucham cię w takim razie, zawsze lubiłam takie wykłady. - Mruknęła, ruszając tuż obok niego.
- Powinno ci na tym zależeć. Zostaniesz na dniach dołączona do naszego zespołu. Dalej ci nie zależy? - zapytał Zack, uśmiechając się krzywo.
- To nie jest tak, że ja nie doceniam pracy zespołowej. Naprawdę, często podkreślam jak wiele potrafi zrobić grupa osób, jednak nie musimy się kochać, żeby dobrze współpracować. Skoro już rozmawiamy sam na sam, to może powiedz mi, dlaczego miałoby zależeć mi na ludziach, którzy mnie tak potraktowali? Nie jestem święta, ale nie powiedziałam wam nic złego. Uwierz mi, gdyby nie fakt, że mieszkam u was, to inaczej byśmy teraz rozmawiali. Moja dobra wola polega na tym, że nie robię wam żadnych... przykrości. Nie usłyszałam przeprosin? Wszystko jasne. - Wyjaśniła Eva ze spokojem, sięgając wzrokiem daleko w stronę tafli jeziora.
- I przechodzimy do dania głównego... Pierwsza kwestia. Wiesz co to morale? - zapytał Zack.
Eva rozbawiona przeniosła na niego wzrok. - Na co dzień dowodziłam armią rozpuszczonych, plastikowych panienek. Oczywiście, że wiem, co to są morale.
- Dobra, zanim przejdziemy do dalszej części rozmowy pragnę ci przypomnieć, ze już nie otaczają cię rozpuszczone plastikowe panienki. Jeśli okażesz komuś lekceważenie, to on po prostu wyłoży na ciebie lachę. A potem wielce się dziwisz, że wszyscy cię tu nie lubią
- Zack krzywo się uśmiechnął.
- Bez obrazy, ale brzmi to jak banda zakompleksionych mutantów, którzy nie potrafią znieść kilku słów krytyki i od razu rzucają się z pianą na ustach. Skoro tak łatwo was sprowokować, to może warto zastanowić się też nad sobą? Nie, wcale nie dziwię się, że mnie tutaj nie lubią. Pochodzicie z innych środowisk, inaczej was wychowano, inaczej sami wychowaliście siebie. Nie mogę was za to winić. I, gwoli ścisłości, nie chodzi mi o to, że z tego akurat powodu czuję się lepsza - dla mnie po prostu niektóre słowa i zachowania są oznaką chamstwa, podczas, gdy dla was jest do świetna zabawa.
Zack pokręcił głową. - Wiesz kiedy krytyka jest potrzebna? - zapytał. - Wtedy, gdy ktoś nie zdaje sobie sprawy ze swoich wad lub uchybień. Wszyscy, którzy tam stali zdawali sobie sprawę z tego jak to wyszło. Świetnie sobie zdawali. W tym momencie krytyka przestaje być krytyką. po prostu powiedziałaś nam tam, że jesteśmy do dupy. Tylko w bardziej elegancki sposób. Nie dostrzegasz tego? -
- Mylisz się, krytyka była wam potrzebna. Powiedziałam tak tylko dlatego, że zachowywaliście się jak banda dzieciaków. Naprawdę sądzisz, że te całe głupkowate śmiechy i znikające kanapy były na miejscu? Byliście świeżo po stracie swoich przyjaciół i zamiast utrzymać powagę podczas narady, w towarzystwie, jak by nie patrzeć, osób znacznie ważniejszych od was, zajmowaliście się głupotami. To był tylko kubeł zimnej wody, szkoda, że zamiast wyciągnąć z niego wnioski, postanowiliście unieść się głupkowatym pojęciem, nadszarpanej zapewne, dumy. To właśnie dostrzegam.
- Odpowiedziała Eva, po czym schyliła się po niewielki okrągły kamień i zaczęła podrzucać go w ręce.
- Nie, to było rozładowywanie napięcia. Znikająca kanapa nie była z tego co widziałem działaniem celowym. A ten kubeł zimnej wody to był raczej kubeł gwoździ. Nie wiem, może ty działasz o wiele lepiej gdy jesteś przygnębiona i zdołowana, ale my - nie. Inna sprawa. Jeśli nie zauważyłaś, to my JESTEŚMY bandą dzieciaków. Powiem więcej - ty do niej też należysz. Niezależnie od tego jak bardzo to ukrywasz i czy się do tego przyznajesz czy nie - jesteś jeszcze DZIECKIEM. Gdybyś była dorosła, lub raczej dojrzała, nie musiałabyś tak mocno tego manifestować - zauważył Zack, zakładając ręce na piersi.
Eva uśmiechnęła się pod nosem, śledząc wzrokiem połyskujący w słońcu kamyk. - Uważasz, że to manifestuję? Nie, podkreślam jedynie, że zachowaliście się głupio. Skoro tak rozładowujecie napięcie, to chyba powinnam bać się z wami rozmawiać. Jeszcze dojdzie do rękoczynów, czy coś. - Wzruszyła ramionami. - Nie za bardzo wiem o co ci teraz chodzi. Jeżeli chcesz zmienić nagle moje nastawienie i to, czego nauczyłam się przez całe życie, to bardzo mi przykro, ale już na to za późno. Nie jestem osobą, która "liże tyłki" wszystkim dookoła. Nie obchodzi mnie opinia osób, które mnie nie szanują, bo wtedy ja nie szanuję ich. Skoro boicie się szczerości, to już naprawdę nie moja sprawa.
Zack pokiwał palcem. - Masz nastawienie cholernie podobne do mnie... ale inne w paru miejscach. A konkretnie - gdy ja dostrzegę jakąś swoja rażącą wadę to staram się jej pozbyć. Usunąć. Zmienić na lepsze. Możesz spróbować dostosować świat do siebie... ale poniesiesz klęskę. Wierz mi, albo dostosujesz się do tego środowiska, albo z dnia na dzień będziesz coraz bardziej wściekła na to miejsce i tych ludzi... i wcale nie będzie to nasza wina, a twoja -
- Wściekła? Nie, nie. Zaręczam ci, że nie jestem na nikogo zła. Ot, na przykład prawie już zapomniałam jak mnie wtedy wyzywałeś. - Uśmiechnęła się krzywo. - Nikt nie musi się do niczego dostosowywać. To tak jak hm... Z krzywymi trybikami. Niby nie pasują, ale jeżeli pokręcą się dostatecznie długo, to albo maszyna przestanie działać, albo w końcu znajdą się zazębienia, które będą do siebie mniej więcej pasowały. Zobaczymy jak się ułoży, najwyżej wyrzucicie zepsutą część.
- Stwierdziła neutralnym tonem, choć kamień wyleciał z jej dłoni, robiąc w ziemi nienaturalnie duże odkształcenie. - Jeszcze jakieś cenne rady?
- Aha.. a wiesz czemu powiedziałem tam to, co powiedziałem?
- zapytał Zack.
- Słucham cię. - Odparła Eva, wykonując zachęcający gest dłonią.
- Musiałem zmusić się do zadeklarowania się. Ogólnie też liczyłem, że zostaniesz tutaj, stwierdzając, że z takimi idiotami nigdzie się nie ruszysz. Na początku od razu wzbudziłaś niechęć ludzi z zespołu. Wierz mi, możesz wiedzieć o pracy w zespole wiele, ale zapominasz o tym ze współpraca wymaga wielokroć położenia zaufania w osobie z ekipy. Nikt w tamtym pokoju by ci nie zaufał po takim wstępie. Twoja obecność tam, niezależnie od twoich i naszych starań mogłaby być bardziej problemem, niż wsparciem. Jak się okazało jednak dobrze się stało, ze tu zostałaś. My z Apocalypse poradziliśmy sobie pięknie, a wy tu z tym skrzydlatym dziwadłem - Zack wzruszył ramionami uśmiechając się.
- Być może postawiłam wam zbyt wysoką poprzeczkę. Profesjonaliści naprawdę potrafią odciąć się od swoich uczuć i skupić na pracy. Zaufanie jest kwestią umowną, ale masz rację, w sumie dobrze się stało. - Spojrzała na niego i również się uśmiechnęła. - Ciągle mam przed oczami widok tego zielonego dziwoląga, zatopionego w ziemi i miotającego się na wszystkie strony. Kiedy pokonałam go razem z tym Marko - to było niesamowite uczucie. Zawsze chciałam zrobić jeszcze kilka sztuczek ze swoją mocą, ale nigdy nie miałam żywego okazu, na którym mogłabym poeksperymentować. - Opowiedziała, niemal całkowicie zmieniając nieprzyjemny temat. - Na przykład zamknąć kogoś w kamiennym sarkofagu, który zacząłby się zacieśniać. Ciekawi mnie w którym momencie krew trysnęłaby ze szczelin. - Rozbawiona stanęła tuż przed brzegiem jeziora. - Chociaż jak tak o tym mówię, to strasznie to obrzydliwe. Jak wielu ludzi zabiłeś? - Odwróciła się nagle, spoglądając chłopakowi prosto w oczy.
- Hm? Ludzi? Nie zdarzyło mi się - zaśmiał się. - Trzymam się zasad. Zabijamy tylko gdy jest to konieczne. Na przykład tego kretyna Apocalypse. Powiem ci szczerze, ze czekałem długo na chwilę, gdy będę mógł wykorzystać swoja moc bez żadnego ograniczania się. Na przykład jestem ciekaw ile cięć ciśnieniowych wytrzyma ludzka czaszka nim rozpęknie się jak arbuz... ale teraz stop. Spójrz obiektywnie na nasz sposób myślenia. Na natychmiastowe obniżenie wartości czyjegoś życia w naszych oczach. Nie wiem jak ty, ale ja ciągle lawiruje miedzy ciekawością odnośnie działania moich mocy na żywej istocie... mocy które jak najbardziej będą destruktywne i śmiertelne w skutkach, a uczuciem.. hm.. nie wiem. Wstrętu do siebie? Że chcę kogoś zabić? Że chcę kogoś zabić, by coś sprawdzić? Że nie mam żadnych, nawet najmniejszych oporów przed rozmazaniem kogoś po chodniku? - Zack rozłożył ręce. - Posiadanie mocy i bycie silniejszym od innych nie zmienia nas na lepsze, Eva - powiedział, poważniejąc już do końca. - To nas rozpuszcza. Skłania do nadużycia. Trzeba się pilnować... trzymać moralności - skrzywił się.
Eva zadowolona uśmiechnęła się szczerze. - Chciałam sprawdzić co odpowiesz. Nie jestem potworem i wbrew pozorom mam kręgosłup moralny. Pokusa jest i zawsze będzie, ale owszem, trzeba się pilnować. Dobrze, że nie zabijacie. Gdyby ktoś dał nam przyzwolenie, po pierwszym razie byłoby już tylko gorzej. Tak myślę. W końcu jesteśmy tylko dziećmi, prawda? - Zapytała, siadając na ziemi tuż przy linii wody, kierując wzrok w dal.
Zack usiadł koło niej i się położył, podkładając ręce pod głowę. - Mm... miło słyszeć - powiedział Zack. - Heh... sami określamy jak bardzo jesteśmy spaczeni, co? - zaśmiał się.
- Każdy ma jakieś spaczenia, im bardziej się ich wstydzimy, tym bardziej nam się naprzykrzają. Grunt to zaakceptować i docenić siebie. Wtedy już z górki. - Eva spojrzała kątem oka na Zacka.
Chłopak uchwycił jej spojrzenie. - Mm... czasami - westchnął i spojrzał w niebo. - Czasami coś cię zmusi, byś zaakceptowała to czym i gdzie jesteś. To, ze twój świat się zmienił z dnia na dzień... - potrząsnął głowa. - Ech. Nie jestem taki stary, by sobie pozwalać na nostalgię. Wiesz co? Idę do siebie zrobić sobie koktajl owocowy - usiadł. - Też chcesz? - skinął głową na Evę, przy okazji sprawdzając zegarek. - Za piętnaście minut mam zajęcia, akurat zrobię dwa, wypijemy i każde pójdzie do swoich spraw.
- Sam zacząłeś.
- Eva uśmiechnęła się. - Choć fakt, to jezioro jakoś dziwnie na mnie wpływa. Za każdym razem, gdy z kimś tutaj przychodzę, zaczynam się dziwnie zachowywać. Zmiękłam cholera. - Stwierdziła, wzdychając lekko. - Nie trzeba, przed chwilą piłam. Posiedzę tutaj jeszcze. Leć na zajęcia. - Odparła, powracając powoli do chłodnego tonu. Trzeba się doprowadzić do porządku.
- Gdy następnym razem będę z tobą rozmawiał poproszę cię o zmiękniecie na początku. O wiele przyjemniej się wtedy z tobą gada. Trzymaj się - chłopak wstał, otrzepał się i ruszył do budynku. Wpierw koktajl, a potem na zajęcia.
Eva westchnęła. - Kto wie jak nastawią się wtedy trybiki. - mruknęła sama do siebie, zamykając oczy i czekając, aż chłopak odejdzie.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: the_weird_one »

Bella i Alastair w tł€mie osób zszokowanych, że żyją, Peru

Bella była przerażona. Bombardowanie, kłótnie, złość, krzyki, wzrok... A te bomby... Widziała je, widziała je dokładnie, one po prostu... rozłożyły się. Gdyby nie to, że dziwny impuls przeszył jej umysł i ciało, nie powiązałaby tego ze sobą. A jednak. W końcu jakoś widziała, więc... To nie miało sensu. Zupełnego. Czuła się zagubiona. Opadła na kolana, ukryła twarz w dłoniach i trwała w tej pozycji, starając się zrozumieć wszystko... coś... cokolwiek. Była niewidoma. Dotknęła dłonią cytadeli w Meksyku. Zrobił to też Peter. Była tam ze swoją drużyną. To były fakty. A co było teraz? Zaludniło się. To raz. Cytadela leży w gruzach. To dwa. Ktoś krzyczał o rządzie Peru, a co ma rząd Peru do cytadeli w Meksyku? Czyli albo w grę wchodziła aneksja Meksyku albo wcale tam nie byli. To już trzy. Widziała. Doskonale, jak każdy zdrowy człowiek, a jej oczy rejestrowały wszystko precyzyjnie, nie atakując mózgu palącym bólem. To już cztery. No i... Jeszcze tamto. I nigdzie nie czuła obecności Petera. Coś jej umknęło. Coś musiało umknąć. Albo jest o krok od szaleństwa.
- Co tu się stało? - spytała głucho w przestrzeń - Co mi się stało? - dodała i sama się zdziwiła jak żałośnie brzmiał jej głos.
Na dźwięk głosu, Alastair błyskiem oderwał wzrok od miejsca, w którym zniknął mu ze wzroku Logan, zamierzając podejść i sprawdzić czy osoba nie jest ranna. Wnet uświadomił sobie jednak, że to była Bella i w zasadzie mimowolnie podszedł bardziej ostrożnie niż by chciał.
- Jesteś ranna? - zbył jej pytanie, przypatrując się jej widzącym oczom, które niedawno obdarzyły go niemal przedśmiertnym dla niego pełnym nienawiści spojrzeniem. Jak inne zdawały się teraz.
- Tak... To nie sa moje oczy... To nie jestem... Gdzie jestesmy? - spytala bezradnie. Walczyla z narastajacym bolem glowy. Tego bylo dla niej za duzo by to ogarnac. Drobne przedmioty dookola niej uniosly sie lekko w gore. Krzyknela przestraszona, a wszystko opadlo znow na ziemie. - Psychicznie na pewno.
- Nie wstawaj, najlepiej połóż się, zapewne niedługo wyląduje X-Jet i z Jasonem albo z Zackiem znajdziemy dla Ciebie nosze. Odpowiadając na Twoje pytanie, jesteśmy w Peru. - przykucnął w bezpiecznej odległości od dziewczyny, marszcząc brwi niepoparzonej połowy twarzy.
- Ale byliśmy w Meksyku... - błysnęła pamięcią dziewczyna - Co ci się stało w twarz? Znaczy... Może to głupie pytanie, ale jesteś pierwsza osoba, którą... no... widzę. To dziwne.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie pan Lensherr powinien zdecydować co jej powiedzieć, zdecydował jednak że to zwyczajnie... głupie. Była jego towarzyszką z grupy, cudownie ocaloną teraz przy ich ataku na Apocalypse'a, a on zastanawiał się, jaką bajkę jej sprzedać. Bezsens.
- Dużo Cię ominęło... - zaczął, patrząc na część mutantów kontemplującą śmierć Marvel Girl. - W dużym skrócie ty i Peter zostaliście porwani przez... piramidę arcymutanta, który rozgromił potem resztę grupy. Zniknął na kilka tygodni, wy z nim, po czym pojawił się z hukiem na Manhattanie razem z budynkiem, co zabiło ponad dwieście osób. - zaczął myśleć, jak by kontynuować, wracając do Szkockiego akcentu. Zwyczajnie dbanie o inny sposób mówienia go w tej chwili nie obchodziło. - W jakiś sposób kontrolował Ciebie i Petera. I jeszcze jednego, którego nie znałem, oraz pana Scotta. Tylko dzięki interwencji obecnych tu Avengers udało się zmusić go do odwrotu i teraz pojawił się tutaj, w Peru, gdzie go wyśledziliśmy i... wyeliminowaliśmy. Poza tym porwał pana Lensherra, ale na szczęście nic poważnego mu się nie stało.. niestety, z wymienionej czwórki... tylko ty przeżyłaś. - opisał skrótowo wydarzenia ostatnich tygodni, natłokiem informacji zamierzając obejść pytanie o twarz.
Słuchała tych rewelacji z szeroko otwartymi oczami. Porwanie? Kontrola? Zniszczenie Manhattanu? I... Śmierć osób, które znała i szczerze lubiła? Chłopak nie wyglądał na skorego do żartów. I jakoś musiała się znaleźć w tym przeklętym Peru. Nie kłamał. A ona miała jakiś związek z tą całą makabrą. Pewnie sama w niej uczestniczyła. A Peter był martwy. Był martwy, bo chciał przysłużyć się grupie i wykonać rozkaz. A oni nie potrafili go uratować. Drużyna. Oddychała ciężko, podparła się rękoma, nie chcąc przewrócić się całkiem na ziemię. Walczyła z wielką gulą w gardle i atakująca falą rozpaczy. Addamsowie się nie skarżą. Nie płaczą. Nie krzyczą. Wbiła palce w ziemię i zacisnęła pięści mocno, aż zbielały jej kostki. - Idąc w ciemny szlak nieznany - cedziła przez zaciśnięte zeby - Od złych duchów opętany, - paznokcie wbijały sie spazmatycznie w skórę, powoli pokonujac jej opór i znacząc się już krwistymi śladami - Z krain, kędy bóstwo Noc,samowładną dzierży moc... - wypluła z siebie ostatnie słowa i zamilkła na dłuższą chwilę - I w gwieździstej lśniąc koronie
Na swym czarnym siedzi tronie,
Świeżom wrócił w nasze światy...
Spoza Thule lodowatej -
Z sfer, co we mgłach się promienią,
Poza C z a s e m i P r z e s t r z e n i ą. - wyrzucała z siebie kolejne slowa z pasją graniczącą z szaleństwem. Zacisnęła powieki. Nie chciała na nic patrzeć, niczego widzieć. Nie teraz.
- Wybacz... powinnaś wiedzieć od razu. Poe nie pomoże... ale nie miałaś na nic wpływu. - starał się ją uspokoić, ale nie wychodziło mu to zapewne zbyt dobrze. Zwłaszcza, że wciąż miał przed oczyma obraz bomb, które omal go nie zabiły... żeby nie mówić o o wiele wcześniejszej Śmierci.
- Powinnam - przyznała nadal z trudem zmuszając skołowaciały język do współpracy - Pomoże. Addamsowie... Nie płaczą. Nie... skarżą się. Nie płaczą. My... Nigdy... Zawsze... - odetchnęła głęboko - Dziękuje. Odejdź. Zostaw mnie teraz. Proszę... - nie chciała i nie mogła sobie pozwolić na łzy. Musiała trzymać się w ryzach. Przynajmniej dopóki ktoś byl w pobliżu.
- Mogę się co najwyżej odwrócić. Za niedługo będziemy wszyscy stąd ewakuowani, mamy rannych i... - zszedł głosem do szeptu - Każdy czasem płacze. To nie wstyd ani hańba. - stwierdził, czując suchość w gardle znowu na wspomnienie Petera, Groundwarpa, Ike, Ryana, Page, Marvel Girl, Scott'cie i gdy pomyślał o wszystkich rannych i zabitych, także ludzi z Manhattanu, każdego kogo spotkał smutny koniec przez działania Apocalypse'a. Aby mimo wszystko nie być zbyt natarczywym, odwrócił wzrok patrząc, czy ktoś jeszcze nie potrzebuje pomocy i nie otrzymał jej. Biorąc pod uwagę liczebność grupy i fakt że Avengers sami dbali o swoich, nie wyglądało na to.
- To niebezpieczeństwo - sprostowała - Gdy... Przy tych...bombach...przek...lętych... Dałam się... ponieść... emocjom... To je...rozło... żyło. Chcesz by to samo... stało się ter... az. Z czymś? Kimś?
- Nie. Jesteś wśród przyjaciół. Poza tym nie mówimy o tłumieniu emocji, tylko o ich uzewnętrznieniu. Łzy nie są niebezpieczniejsze od Twoich zdolności. Wszystkim nam zdarzyło się płakać i nie jesteśmy dość starzy, by nie zdarzyło się jeszcze dziesiątki razy. - odparł krótko, obejmując wzrokiem okolicę i ziemię po wybuchach.
- Przyjaciół? Tak nazywa się ludzi, którzy obawiają się do nas podejść? - podniosła w końcu głowę i spojrzała Szkotowi prosto w oczy - Nie trzeba być telepatą by to wyczuć.
Odwzajemnił spojrzenie z krzywym uśmiechem i obrazem Śmierci przed oczyma.
- Masz piękne oczy.
Wstała dość chwiejne, ale gdy się już wyprostowała na nogach stała już mocno i pewnie - Mam oczy. Jakie są to sprawa drugorzędna. Jesteś pierwszym Europejczykiem jakiego widzę - dodała bez związku z niczym - I masz ciekawa twarz. Wybija się z tłumu.
- Dziękuję. Na to liczyłem. - uśmiechnął się już życzliwie, również podnosząc się - Możesz iść? Nie wiemy, co się z Tobą działo podczas pobytu u tego mutanta, nazwanego Apocalypse... pan McCoy będzie musiał Cię zbadać po powrocie.
Uśmiechnęła się. Jakoś część napięcia z niej opadła - Dzięki. Myślisz, ze znowu będę niewidoma? Moi rodzice pewnie szaleją ze strachu... Nie jestem pewna czy nie poproszą mnie o natychmiastowy powrót do domu. I nie jestem do końca pewna czy tego nie zrobię... Inni mieszkańcy będą się mnie bać, sama bym się bała...
- Myślę, że będziesz już cieszyć się oczyma i na pewno szybko nauczysz się kontrolować, z resztą, jak się okazuje, zdecydowana większość z nas jest za głupia by odczuwać strach, czego dowodem jest fakt, że w ogóle tutaj się zjawiliśmy...
- A mieliście wybór? Skoro sial takie zniszczenie... Desperacja nie wiąże się jeszcze z brakiem strachu. To raczej wręcz przeciwne zjawisko... Ale jakoś to będzie... Jak zawsze. - uśmiechnęła się z wysiłkiem.
Alastair dostrzegając już w oddali na nieboskłonie ich transport w odpowiedzi tylko poszerzył uśmiech, przypominając sobie słowa Magneto sprzed akcji na Manhattanie. W pewnym sensie to prawda, nie mieli wyboru...
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: WinterWolf »

Ike i Zack

Było wczesne popołudnie, gdy do drzwi pokoju Ike rozległo się ciche pukanie.
- Otwarte - rozległo się w pokoju.
Zack otworzył i zaglądnął do wnętrza pokoju. - Hej, obiecałem ci parę rzeczy, nie? - zapytał chłopak.
Ike leżała na łóżku i wyglądało na to, że wcześniej czytała książkę, a potem zasnęła nad nią... I Zack ją obudził.
- Śpisz pośrodku dnia? - zapytał Zack.
- Czytałam książkę. Musiałam zasnąć. Ile można czytać jedną jedyną książkę, jeśli nie może się wstać nawet z własnego łóżka? - bąknęła zaspana.
- Mogę skoczyć do biblioteki i przynieść ci inne - zaproponował Zack.
Ike uniosła lewą dłoń i wskazała Zackowi regał. - Nie przeczytałam jeszcze wszystkich - powiedziała. Cały regał na książki zastawiony był literaturą z zakresu zoologii.
- Heh... podstawić ci je bliżej? - zapytał Zack. - Mogę gdzieś klapnąć? - zapytał.
- Na Wielkiego Manitou! Wreszcie ktoś, kto chce usiąść - rzuciła nagle Ike. - Jest krzesło, łóżko i wózek. Usiądź gdzie ci wygodniej - powiedziała.
Zack postał chwilę, po czym usiadł na krześle. - Myślałem, żeby usiąść na wózku, bo jak zacząłbym się wygłupiać podczas grania na gitarze, to nawet trup by wstał by mnie wywalić z pokoju, ale... - wyciągnął gitarę z pokrowca.
Obrazek - Słuchałaś kiedyś rocka? - zapytał.
- A co to jest rock? - spytała krótko.
- Styl muzyki - odparł Zack. - Niech przemówi gitara - obrócił instrument w dłoni i zaczął grać "Battery" Metalliki.
- Dlaczego to brzmi... Tak ponuro i pogrzebowo? - spytała.
- Pogrzebowo? - Zack uniósł brew. Pstryknął palcami . - Diabli, co ja zagrałem... - parsknął śmiechem. - Musiałbym przynieść drugą gitarę... Ech coś innego. „Stairway To Heaven” ci zagram - zaproponował. - Jeden z utworów, które nawet potrafię zaśpiewać. Opracowywałem cholerstwo parę dni by brzmiało jak trzeba bez fałszowania - westchnął, po czym zaczął grać.
Ike słuchała w milczeniu. Na koniec powiedziała cicho - To jest ten rock, tak? Bardzo... Smutna muzyka - powiedziała.
- „Stairway To Heaven” to akurat ballada... Mogę zgarnąć moja główną gitarę i zagrać jeszcze raz „Battery”... Tak jak powinna być zagrana... - zaproponował.
- Główną gitarę? - zdziwiła się Ike.
- To jest akustyczna - powiedział chłopak. - Druga to elektryczna... Skoczę po nią pokażę ci różnicę - powiedział. Wstał i skoczył po drugą gitarę.
Obrazek Wkrótce wrócił wraz z małym wzmacniaczem i gdy wszystko podłączył trącił struny. - Słyszysz różnicę? - zapytał.
Ike się skrzywiła - Głośne - pisnęła.
Zack skręcił dźwięk o połowę. Znów trącił struny. - Lepiej?
- Lepiej... Ale da się jeszcze nieco ciszej? - bąknęła. - Kiedyś Yogi zabrał nas do klubu, w którym gra. Tam była bardzo głośna muzyka... Musiałam wyjść - bąknęła.
Zack skręcił głośność do 10%. - No teraz już powinno być właściwie, hm? - zapytał znów trąciwszy struny.
- Może być - odetchnęła z ulgą.
- Dobra, teraz utwór, który zagrałem jako pierwszy to już w sumie jest raczej metal. Jest ostrzejszy niż rock... Zagram teraz "Battery" jak należy... Zobaczymy jak ci sie spodoba - stwierdził Zack, po czym zaczął grać.
- Uch - bąknęła Ike. - To takiej muzyki ludzie słuchają? - jęknęła. Nie mogła niestety zasłonić sobie uszu... - To w ogóle jest muzyka? - bąknęła.
Zack się zaśmiał . - Ano jest... Wymaga oczywiście odpowiedniego gustu. Rozumiem, że „Stairway To Haven” ci sie bardziej podobało? Hm... To może spróbujemy coś Nickelback... - powiedział. - Jak ci się nie spodoba to mi przerwij po prostu - zasugerował. Zagrał "How You Remind Me".
Ike słuchała w milczeniu. - Melodyjne - powiedziała na koniec. Wyglądało na to, że ten utwór jej się spodobał.
- Mogę ci zagrać jeszcze jeden utwór Nickelback, ten też nauczyłem się śpiewać... - zaproponował jej. - Hm? - spojrzał na nią pytająco, czekając na potwierdzenie lub zaprzeczenie.
- Proszę - powiedziała z zainteresowaniem.
Zack skinął głową i zaczął grać i śpiewać „Rockstar”.
Ike i ten utwór słuchała z uwagą. - Ten mi się podoba najbardziej. Będziesz mnie go musiał nauczyć - powiedziała z uśmiechem.
- Hmm... Zobaczymy jak ci się spodoba mój ulubiony utwór Nickleback, "Side Of A Bullet". Też dam radę zaśpiewać... Zagram ci jeszcze to i lecę, bo mam zajęcia za dwadzieścia minut, a jeszcze chcę coś zjeść - powiedział i zaczął grać.
- Stój - pisnęła słysząc ostre dźwięki gitary.
Zack się zaśmiał. - No to „Believe It Or Not”, ale tego nie zaśpiewam - powiedział i zaczął grać.
Ike słuchała, ale jakoś specjalnie zachwycona nie była. - Gdy tak grasz... To dziwnie brzmi - skwitowała.
- Hm... następnym razem wezmę tylko akustyczną, skoro ci nie podchodzi elektryczna - powiedział. - Pasuje?
- Czym one się różnią? - spytała. - Akustyczna była ta pierwsza, tak? - dodała.
- Wydawanymi dźwiękami. Słyszałaś „Battery” zagrane na akustycznej wpierw, a potem na elektrycznej... Tylko faktycznie wyszło cholernie ponuro na akustycznej... I tak, akustyczna była pierwsza.
- Rozumiem... Ale i tak, ta akustyczna brzmi lepiej - powiedziała z przekonaniem.
- No to następnym razem ci zagram coś na akustycznej... a teraz spadam - powiedział, postawił jej parę książek na łóżko. - Trzymaj się - powiedział, po czym się zwinął z jej pokoju.
Ike tylko westchnęła. Nie zdążyła się z nim pożegnać nim wyszedł. Zerknęła na książki, a potem na swój regał. Będzie musiała jakoś oznaczyć te, które już czytała… Bo ile można czytać rozprawy doktorów i profesorów na temat blokowania genu p21?
W dniu następnym Zack nauczył Ike pierwszej piosenki…


Ike i Bella

Bella długo stała pod drzwiami Ike z mocno bijącym sercem. Stęskniła się, ale co miałaby powiedzieć? W końcu ze świstem wciągnęła powietrze w płuca, zamknęła oczy i zapukała, lewą dłoń zaciskając mocno na swojej lasce, z którą nie chciała się rozstać. Doskonale słyszała, że w pokoju ktoś był, teraz miała tylko nadzieje, że zechce otworzyć
- Otwarte - dobiegło ze środka. Drzwi rzeczywiście szybko ustąpiły po naciśnięciu klamki. Ike siedziała na wózku przy biurku. Na biurku leżała otwarta książka, a Indianka robiła jakieś notatki na komputerze. Pisała lewą ręką. Wstukała kilka ostatnich liter i obróciła wózek, by móc spojrzeć kto wszedł. Od czasu powrotu X-men widziała Bellę po raz pierwszy. Może dlatego na jej widok nagle gwałtownie pobladła. - Bell? - bąknęła.
- Yhm... – przytaknęła Bella, zaciskając nerwowo powieki. Brwi, rzęsy, a nawet część włosów miała dziwny, lawendowy odcień - Przeszkadzam? Ja... Wróciłam. Prawie... Prawie normalna
- Nie... Nie przeszkadzasz - bąknęła Ike. - Usiądź - rozejrzała się po pokoju. - Na lewo od ciebie jest krzesło, a nieco dalej łóżko - powiedziała odruchowo.
Bella westchnęła zrezygnowana. Zachowywała się dziecinnie, ale to było silniejsze od niej. Otworzyła oczy i zamrugała kilkakrotnie - Widzę... - usiadła na brzegu krzesła, skubiąc nerwowo rękaw bluzki. - Jak... Się czujesz?
Ike nagle westchnęła. Bladość ją opuściła. - Dobrze. Dziękuję - powiedziała. - Dobrze cię widzieć z powrotem - powiedziała i się uśmiechnęła. Miała pewność, że rozmawia z Bellą. Z nikim innym...
- Dobrze cię w ogóle widzieć... - uśmiechnęła się nieśmiało. - Długo tak będzie? - wskazała na wózek. - Wstaniesz, prawda? - spytała z nadzieją.
- Już jest lepiej niż było. Szybko mi się poprawia – powiedziała Indianka. Westchnęła ciężko na wspomnienie swojego rehabilitanta. Od głupiej historii z kuchnią Ike rozmawiała z nim tylko w języku angielskim i tylko wtedy, gdy wymagały tego sprawy związane z rehabilitacją... - Masz ładne oczy - rzuciła nagle Indianka.
Bella zmieszała się na wzmiankę o oczach, machinalnie zakryła je dłonią. - Chyba nie są moje. To znaczy... No ja ich nigdy nie miałam. A teraz... To takie dziwne... Widzę rzeczy, których nie potrafię nazwać. Cieszę się. Niedługo będziesz fikać razem z reszta - uśmiechnęła się szczerze.
- Nie chowaj ich. Ciesz się światem takim jaki jest - powiedziała spokojnie Ike. Nieco bardziej obróciła wózek by być przodem do Belli. Westchnęła.
- Jak się nauczę rozpoznawać was po wyglądzie, a nie po glosie i zapachu... - uśmiechnęła się - i poznam nazwy tego wszystkiego. Tych osławionych kolorów na przykład. Ale laski zabrać nie dam! To tak jakby ktoś chciał mi wyciąć nerkę. Niby mam jeszcze jedną, ale to już nie to samo. - Wstała i niepewnie zrobiła pół kroku do przodu. Po czym przytuliła się do Ike - Dobrze być w domu...
Ike uśmiechnęła się pod nosem. Objęła Bellę lewą ręką. - Dobrze, że wróciłaś - powiedziała nie bardzo wiedząc co więcej można powiedzieć. Cieszyła się. Po tym wszystkim co się ostatnio działo, po tych wszystkich tragediach... Ike wciąż kiepsko sypiała po swojej ostatniej niefortunnej akcji. Miała nadzieję, że to jest jakiś przełom.
- Mogę ci jakoś pomoc? Jakkolwiek? Ja oszaleje. Doszczętnie zwariuje od tego wszystkiego, jeśli będę udawać, że wszystko jest w porządku. Nic nie jest! I wątpię czy juz kiedykolwiek będzie.
- Ćśś... Bo cię nie puszczę - powiedziała Ike łagodnie, łaskocząc Bellę w ucho. - Jeśli uwierzysz we własne słowa, to staną się prawdą - szepnęła.
Bella zapiszczała zaskoczona - Eeej! Co ty sobie myślisz? Ze jak masz odjazdowy fotel to ci wszystko wolno? - zaśmiała się.
Ike połaskotała ją jeszcze raz i cmoknęła w policzek. - Pytałaś czego chcę. Chciałam usłyszeć twój śmiech - powiedziała. - Obsłużyłam się sama - dodała wesoło.
- Ale z portfelem tak nie rob! - zastrzegła szybko Bell. - Jak będziesz chciała przez sen wyciąć mi nerkę i sprzedać gdzieś na nadzienie do pasztecików też się zapytaj. Albo jak będziesz chciała złożyć mnie w ofierze jakimś duchom, dobrze? - zapytała udając śmiertelną powagę.
- Portfelem? - szczerze zdziwiła się Indianka. Dalsza część tekstu Belli sprawiła, że Ike zrobiła wielkie oczy - Ja nie robię takich rzeczy... - bąknęła.
- I tak ma pozostać - pogroziła jej palcem tuż przed nosem. - Pamiętaj o tym. A do pasztecików lepsze są wątroby niż nerki. I przy odpowiednim cieciu można z nich korzystać więcej razy. To cenna wskazówka, ale z niej nie korzystaj
- Tylko... Dlaczego ktoś miałby robić takie rzeczy? - bąknęła. Zupełnie zbiła ją z tropu tematyka, na którą zeszła rozmowa.
- Wsadzać wątroby do pasztecików? Bo tanie, łatwo dostępne i całkiem smaczne - wyjaśniła swobodnie.
- To, że mówią na mnie Wendigo, nie znaczy, że jestem Wendigo - bąknęła. Wyraźnie poruszył ją pomysł, że miałaby jeść ludzi...
- Imię nas określa. Zresztą! Dobry człowiek nie jest zły. W sumie chyba dopiero teraz rozumiem dlaczego zawsze mieliśmy tyle mięsa w domu, po promocyjnych cenach... Jak się ma matkę chirurga... Wszystkiego trzeba w życiu spróbować
Ike zrobiła się blada jak ściana.
- Hej, to był tylko mój czarny humor. Przynależność do rodziny Adamsów mnie zobowiązuje - przytuliła przestraszoną dziewczynę. - No już, już, nie ma się co bać.
Ike dopiero po chwili się otrząsnęła. - Możesz mi przynieść szklankę wody? - wychrypiała. Musiała się solidnie przestraszyć...
- Jasne! - wybiegła hałaśliwie z pokoju. Wróciła bardzo szybko i bardzo skruszona. Przystawiła szklankę do warg Ike - Przepraszam... Napij się.
Ike przejęła szklankę w lewą dłoń. Wypiła połowę zawartości. - Dziękuję... - bąknęła. - I proszę... Nie mów już takich rzeczy - bąknęła.
- Udziela mi się czasami. Taki wisielczy nastrój. W porównaniu z tym, że widzę i nauczono mnie w końcu latać to nic takiego strasznego. To nie zabije.
- Nauczono cię w końcu latać? - powtórzyła Ike nie wiedząc co ma Bella na myśli.
- Pamiętasz, jak po tym jak mną rzucono nad oceanem albo incydentem z wielka sowa marudziłam, że jeszcze raz i nauczę się latać? - oderwała się na kilka centymetrów od ziemi i okręciła dookoła własnej osi. - No i miałam rację.
Ike, która właśnie nabrała wody w usta zakrztusiła się. - Myślałam, że po tym jak Jess przywaliła Yogiemu kanapą w głowę to nic mnie nie zdziwi... - bąknęła.
Bell opadła na podłogę - A, słyszałam już o tym. To musiało być ciekawe, choć nie chciałabym być w jego skórze wtedy.
- Zabawnie to wyglądało, ale nie dostał chyba bardzo mocno - mruknęła. Przypomniała jej się sprzeczka jaka się wtedy wywiązała. - Rozmawiałaś już z Evą? - spytała.
- Nie, tylko o niej słyszałam. Cóż to za nowa gwiazda nam wzeszła?
- Mam wrażenie, że ciężko jej idzie dogadywanie się z pozostałymi. Charakterem przypomina mi ratele - mruknęła. - Ale z drugiej strony potrafi być bardzo miła i dobrze się z nią rozmawia. No i to ona załatwiła na podwórku tego gościa... Na spółkę z Jaggernautem - mruknęła.
- Ratele to nazwa jakiegoś egzotycznego deseru? Jakiego gościa? Musieliście się tu nieźle zabawiać...
- Ratel to takie zwierzę - powiedziała Ike, która znów zakrztusiła się wodą. Tym razem ze śmiechu. - Inaczej miodożer, Mellivora capensis. Bardzo uparte i konsekwentne zwierzę z rodziny łasicowatych. Podobne z wyglądu do skunksa skrzyżowanego z rosomakiem - powiedziała. - No a co do gościa... Gdy wszyscy polecieli walczyć z Apocalypsem przyleciał tu jakiś jego człowiek. White Queen wrzucił w krzaki i chciał się zabrać za resztę. No to go Eva zakopała do pasa w ziemi, a Jaggernaut uderzył go drzewem - opowiedziała.
- Mam nadzieje, że ona tylko z wyglądu do niego podobna? - przeraziła się Bella. - Ja wiem, że wszystko jest możliwe, ale... Finezyjne - skwitowała opowieść - Delikatni jak zawsze.
Ike znów parsknęła - Z charakteru - poprawiła Bellę. Obróciła wózek i wpisała coś na klawiaturze komputera - Popatrz - powiedziała. - To jest ratel - wskazała zdjęcie.
Obrazek - Z charakteru to gorzej... - zasępiła się Bell. - Nie ma co liczyć na puchatego futrzaka, ale na wredną pannice. Nie można mieć wszystkiego. Jest śliczny! Myślisz, że można by go tutaj trzymać?
- Niestety jest zakaz trzymania w domach dzikich zwierząt - mruknęła Ike. - Ratela nie da się udomowić. Można go co najwyżej oswoić. Te zwierzęta są w stanie przetrwać nawet ukąszenie kobry królewskiej... Jedna dawka jadu tej kobry jest w stanie zabić słonia - powiedziała.
- Ale Jessica może trzymać Gambita - jęknęła - To nie faair... Takie maluchy? Odporne…
Ike parsknęła śmiechem słysząc słowa Belli. Śmiała się głośno i serdecznie. Aż się popłakała ze śmiechu.
Bella zawtórowała jej i zaoferowała chusteczkę. - Dbaj o swoja przeponę.
Ike gdy się uspokoiła, podziękowała i wytarła sobie oczy chusteczką. - Dawno się tak nie śmiałam. Nie sądzę by White Queen zgodziła się na trzymanie jakichkolwiek... normalnych zwierząt w Instytucie. Ja dokarmiam ptaki - wskazała karmnik za oknem. - Zresztą ktoś mi kiedyś powiedział, że mam w głowie całe ZOO - bąknęła rozbawiona.
- No taaak... Bo taki chomik mógłby spowodować ogolnomutancki kryzys i załamanie nastrojów wśród mutanckiej braci - pokiwała ze zrozumieniem głową. - Ale nie masz puchatego futerka, nie liczy się.
Ike się wyszczerzyła rozbawiona. Po chwili miała gęste, miękkie, ciemnobrązowe futerko.
Bella zapiszczała z uciechy i poklepała Ike po głowie - Misio!
Ike się zaśmiała. Po chwili futro zaczęło zanikać. - Jeśli zostanę w tym stanie dłużej to byś musiała sprowadzić tu naprawdę dużo słonecznika - powiedziała rozbawiona.
- Dla ciebie wszystko. Nawet dwie ciężarówki. Co to było za futro?
- Szczura - powiedziała. - Jest bardzo gęste i miękkie - powiedziała.
- Łeee! - odskoczyła - Uprzedzaj zanim z czymś takim wyskoczysz, gryzonie są fuj!
- A przed chwilą mówiłaś o chomiczkach... - bąknęła zdziwiona Ike. - Większość innych zwierząt ma szorstkie i sztywne futro. Szynszyle mają jeszcze puchate bardzo... - mruknęła. - Na koty wiele osób ma alergię, więc wolałam nie sprawdzać czy ty też masz - dodała. - Wilk na przykład... - Ike zademonstrowała czarne futro wilka z pojedynczymi białymi włosami.
- Ale mówiłam o domowych zwierzętach, a nie kanałowych, to różnica jakaś.
- Wilk nie jest kanałowy - bąknęła Ike wracając do swojego normalnego wyglądu. - A szczury trzyma się normalnie w domach. To bardzo przyjacielskie i czułe zwierzątka. Inteligentne i czyste. Hodowcom udało się nawet uzyskać szczury o długich włosach, o kręconym futerku czy też o takich śmiesznych dużych uszkach. To krzywdzące, że mówi się o nich, że żyją w kanałach - powiedziała smutno. - Wywodzą się z azjatyckich lasów - powiedziała.
- Mama mi zawsze mówiła, że jak nie zjem wszystkiego z talerza to przyjdzie parchaty, cuchnący, zapchlony szczur i mnie ugryzie. Jakoś mi to nie pasuje do przyjacielskich. One żyją w lesie? To czemu zawsze są tam gdzie brudno?
- Wywodzą się z azjatyckich lasów, ale z winy człowieka rozprzestrzeniły się na cały świat. Każdy gatunek na Ziemi stara się sobie zapewnić najwygodniejszy byt. Człowiek, gdy zaczął się osiedlać zaczął też masowo pozbywać się resztek różnego rodzaju. Wyrzucał zniszczone ubrania, resztki jedzenia. Przyciągał w ten sposób różne zwierzęta do swoich siedzib, dla których owe resztki okazały się cennym źródłem łatwo dostępnego pożywienia czy budulca na gniazdo. W ten sposób ludzie przyciągnęli do siebie nie tylko wilki, z których później wyewoluowały psy, ale także szczury. Tylko, że człowiek nie miał praktycznego zastosowania dla szczurów, a dla wilka owszem. Poza tym wraz ze wzrostem liczby ludności w osadach rozrastała się ilość tak zwanych śmieci wytwarzanych przez tych ludzi. Ludzka niedbałość doprowadziła do tego, że szczury zaczęły wchodzić w szkodę. Nie są to głupie stworzenia i wolą świeże i zdrowe jedzenie niż zepsute resztki. Dlatego zaczęły się dobierać do zapasów żywności, do worków z ziarnem... Niszczyć uprawy... Ludzka niedbałość doprowadziła do tego, że szczury się niesamowicie namnożyły. I z wygody podążały wszędzie za człowiekiem. Budownictwo też sprzyjało szczurom - w budynkach pełno jest pustych przestrzeni, gdzie gryzonie mogą sobie zbudować gniazdo. W sumie są one teraz nawet na stacjach badawczych na Antarktydzie i słyszałam, że nawet na stacjach kosmicznych. I to nawet pomimo tego, że bardzo źle znoszą zimno - powiedziała.
Rozmowa dwóch mutantek toczyła się dalej tym torem. Ike długo jeszcze demonstrowała Belli fotografie różnych zwierząt i opowiedziała o każdym z nich. Widać było, że robi to z pasją…


Ike i Eva

Eva wszystko przygotowała i wystarczyło już tylko zaprosić gości. Z Bellą rozmawiała już wcześniej i powiedziała jej o której się zjawić, a do Jess wystarczyło zadzwonić, jednak w całym tym zamieszaniu zapomniała zaprosić Ike. Jednak nic straconego. Po południu pojawiła się u jej drzwi, pukając zniecierpliwiona.
- Otwarte - słowo zostało wypowiedziane tonem który świadczył o tym, że Ike wypowiadała to słowo już mechanicznie
Dziewczyna stanowczo nacisnęła na klamkę, pewnym ruchem otwierając drzwi. - Nie wiem co robisz, moja droga, ale zostałaś oficjalnie zaproszona na babski wieczór, a ponieważ ja go organizuję, to nie przyjmuję odmowy. - Wygłosiła natychmiast.
- Babski wieczór? - bąknęła Ike nie bardzo wiedząc co to takiego. Wyglądało na to, że starała się właśnie pisać lewą ręką jakieś notatki.
- Tak. - Przytaknęła. - Ja, ty, Bella i Jessica. Mówiłaś, żebym lepiej ich poznała? Zacznę od płci pięknej. Chyba nie zostawisz mnie samej, prawda? - Zapytała z lekkim uśmiechem. - Dzisiaj wieczorem o dziesiątej.
- W porządku. Jestem za - powiedziała Ike. - O ile ktoś po mnie przyjdzie - bąknęła z nieco bladym uśmiechem.
- Świetnie! - Ucieszyła się. - W takim razie do zobaczenia! - Odkrzyknęła, zamykając z trzaskiem drzwi.
Ike aż się skrzywiła. Jej delikatny słuch podpowiedział, że te drzwi któregoś razu głośno zaprotestują...


Ike i Jess

Zanim jeszcze Shadow zapukała do drzwi, Ike dawno wyczuła ją. Jej naturalna woń była mocno zmieszana z zapachem Jasona, zupełnie jakby dziewczyna wytarzała się w jego ubraniach. Po chwili rozległo się pukanie do drzwi i kiedy usłyszała, że może wejść, radośnie wkroczyła do środka.
- Gotowa na babski wieczór? - zapytała wesoło. - Nie martw się, to też będzie mój pierwszy taki wypad. Nie licząc oczywiście naszych spotkań, kiedy Remy'ego nie było... - zamyśliła się nad czymś. W dłoni trzymała jakiś ładnie zapakowany, dość duży prostokąt.
- Eva zdążyła mi już coś na ten temat powiedzieć - uśmiechnęła się Ike. - Może usiądź? - powiedziała z uśmiechem. - Wszyscy zawsze stoją jak tu wchodzą - dodała.
- Wybacz, jakoś nie mogę ustać w miejscu - odparła przepraszająco, po czym podała koleżance pakunek. - To dla ciebie. Byliśmy z Remym w księgarni i pomyślałam, że ci się spodoba. Albo przyda... - widząc zdziwione spojrzenie koleżanki, szybko dodała. - Oj, wiem, że my i księgarnia to brzmi dziwnie i do siebie nie pasuje, ale już nie rób takiej miny! - zaśmiała się.
- Co to takiego? - spytała wciąż nieco zdziwiona Indianka. Jedną ręką dość niezdarnie starała się dostać się do środka.
- Słownik. Urban Dictionary dokładniej... Może ci się przydać, żeby rozumieć Jasona - puściła jej oczko.
Obrazek Ike na chwilę znieruchomiała analizując słowa Jess. - Chcesz powiedzieć, że są słowniki, w których tłumaczy się te dziwne słowa, którymi posługuje się Yogi? - bąknęła. Jej duże brązowe oczy były teraz jeszcze większe. Ale tego błysku, który zalśnił w spojrzeniu Indianki nie dało się z niczym pomylić.
- Też się zdziwiłam, jak go zobaczyłam i od razu pomyślałam o tobie. Szczerze to nawet sprawdziłam kilka słów i chyba będę musiała pogadać z Jasonem, bo w końcu wiem, co mi kiedyś powiedział - westchnęła ciężko i zerknęła na zegarek. - Trzeba się zbierać, pomóc ci jakoś?
- Dzięki Jess - uśmiechnęła się Ike. - Bardzo się przyda - powiedziała szczerze. Na pytanie o pomoc Ike westchnęła. - Potrzebuję pomocy z dostaniem się na wózek - bąknęła zmieszana. Przed Jessicą nie kryła swoich prawdziwych emocji... Co zdarzało się wciąż w przypadku pozostałych mieszkańców Instytutu.
- Nie ma sprawy, zaraz się tym zajmiemy - uśmiechnęła się delikatnie i niemal bez problemu wzięła koleżankę na ręce. - Rany, aleś ty lekka! Myślę, że w najbliższym czasie będziemy znowu spędzać razem dużo czasu. Pewnie jeszcze nie słyszałaś, ale mnie zawiesili na dwa miesiące w misjach i treningach, więc mogę ci towarzyszyć w czasie rehabilitacji, gdybyś chciała - zaproponowała i posadziła ją na wózku.
Ike zdziwiona tym, że Jess po prostu wzięła ją na ręce odruchowo złapała się lewą ręką za szyję koleżanki. - Lekka... Ostatnio słyszałam troszkę inną opinię - bąknęła wesoło. - Ja tęsknię za naszymi wycieczkami do parku - powiedziała jeszcze po chwili z westchnieniem.
- Możemy się wybrać... na przykład jutro, co ty na to? Weźmiemy Bellę ze sobą i będzie fajnie - rzuciła.
- Poza rehabilitacją mam wolne, więc jestem za - powiedziała Indianka z uśmiechem. - Hmm, czy mamy coś ze sobą wziąć? - spytała.
- Tylko coś do picia, jeśli nie będziemy pić z nimi alkoholu. Ja nie będę - stwierdziła z powagą Jessica, co chyba zdziwiło Ike jeszcze bardziej niż księgarnia. - Za drzwiami zostawiłam dzbanek pysznej lemoniady z bazylią, melisą i miętą dla nas - uśmiechnęła się.
Ike popatrzyła uważnie na Jess. - Wiesz, że lubię twoją lemoniadę... I zapewne wiesz też jak bardzo dziwi mnie to co powiedziałaś... - powiedziała. W jej oczach widać było ciekawość.
Przez chwilę Shadow patrzyła się w oczy przyjaciółki i jakby nie mogła się zdecydować, co powinna zrobić. W końcu nachyliła się do jej ucha i wyszeptała coś.
- Remy mnie zamorduje, jak się dowie, że piłam alkohol - wzruszyła lekko ramionami.
Ike otworzyła szeroko oczy, po czym uśmiechnęła się radośnie. Sięgnęła lewą ręką w stronę Jessici by niezdarnie ją objąć. - W razie czego wiesz gdzie mnie znaleźć - powiedziała.


Ike, Bella, Eva i Jess - babski wieczorek

Eva wszystko przygotowała. Stos miękkich, kolorowych poduszek ułożony był na podłodze obok jej łóżka. W środku, pomiędzy nimi leżała czarna, plastykowa strzałka, którą obracać można było jak butelką. Na szafce stały cztery kieliszki, tuż obok metalowego kubełka wypełnionego lodem, do którego wsadzona była butelka wina. Na biurku czekało sporo przekąsek. Na łóżku leżał laptop wraz z głośnikami oraz cztery białe torebki o niezidentyfikowanej zawartości. Świece i przygaszone światło w połączeniu z delikatną wonią różanych kadzidełek nadawały temu pokojowi ciekawy nastrój.
Dziewczyna spojrzała na zegarek, kilka minut przed dziesiątą. Sięgnęła po komórkę i wykręciła numer Jess.
Słysząc dzwonek telefonu, sięgnęła na szafkę i chwyciła swoją motorolę. Nieznany numer zapewne należał do Evy.
- Tak? - zapytała, siadając i wyplątując się z ramienia Jasona.
- Jak mówiłam, dzwonię. Wszystko gotowe, możesz przychodzić. - Powiedziała spokojnie, siadając powoli na miękkim łóżku. - Wpadniesz po drodze po Ike?
- Jasne i tak miałam ją odwiedzić - odpowiedziała. - Niedługo będziemy, więc nie zaczynaj bez nas! Mamy coś wziąć?
- Chłopaków... - dało się słyszeć męski głos z boku.
- Cicho!
Eva rozejrzała się jeszcze raz po pokoju. - Wydaje mi się, że wszystko jest. Chyba, że preferujesz jakieś specyficzne drinki, wtedy przynieś co chcesz. - Stwierdziła, z uśmiechem spoglądając na szafkę.
- Och, i tak nie piję, więc przyniosę sobie moją lemoniadę - odparła. - Do zobaczenia za parę minut.
- W porządku, czekam. - Rozłączyła się.

Zegarek piszczał niemiłosiernie. Nadszedł czas. Bella wstała od komputera, przy którym pracowała, dla własnego ułatwienia z opaska na oczach, z przyzwyczajenia chwyciła swoja laskę i ruszyła w stronę pokoju Evy. Zastukała do drzwi i nacisnęła klamkę - Jestem już, nie przeszkadzam?
- W żadnym wypadku, usiądź. - Wstała uśmiechnięta, po czym podeszła do Belli i cmoknęła powietrze obok jej policzka. - Nasze dwie koleżanki za chwilę powinny tu być.
- Miło - mruknęła i wyszukując drogę swoja białą przewodniczką przycupnęła na brzegu łóżka - Co to za dziwne zapachy? Palisz kadzidełka? Po co?
- Nie wszyscy przepadają za zapachem tytoniu. Nosisz opaskę, dlaczego? - Zmarszczyła brwi, przyglądając się rozmówczyni.
- Masz rację, jest okropny, ale w połączeniu z kadzidełkami może dać iście zabójczą mieszankę, nie pomyślałaś o tym? Zdrowiej otworzyć okna - zasugerowała - Co? A... - ściągnęła zasłonę z oczu i otworzyła je niepewnie, zamrugała kilkakrotnie - Pisałam list do mamy, tak mi było łatwiej.
- Wietrzyłam i to długo, ale niestety lekka woń została. Aż tak źle? - Zapytała trochę zaniepokojona. - List do mamy w opasce na oczach? Mówiłaś mi, że kilka dni temu odzyskałaś wzrok, ale... - Zamyśliła się na chwilę. Nie chciała zadawać niezręcznych pytań, jeszcze nie teraz. - Nie ważne zresztą. - Machnęła ręką. - Napijesz się wina?
- Odzyskałam wzrok, ale to nie znaczy, że nabyłam automatycznie wszystkie umiejętności ludzi widzących. Nie znam normalnego alfabetu, tylko ten dla niewidomych. Mój komputer jest dostosowany do niewidomych, a robiłam to przy komputerze, więc dużo łatwiej i szybciej było mi zasłonić oczy i napisać go tradycyjnie, niż gapić się bez sensu w ekran - wyjaśniła swobodnie - Czuje. Niedługo będzie trzeba kuć tynki.
- I tak świetnie sobie radzisz jak na kilka dni. - Eva pokiwała z uznaniem głową. - Z tego, co słyszałam, to niektórzy przez dłuższy czas są jeszcze pod wpływem szoku po tak dużej zmianie. Czytanie i pisanie nie jest takie... - Przerwała, gdy rozległo się pukanie. Po przyzwoleniu Evy, czarny dym otworzył i przytrzymał drzwi, by Shadow mogła bez problemu wprowadzić wózek z Ike. Indianka trzymała w dłoniach dzban jakiegoś dziwnego płynu o zielonkawym kolorze, w którym pływało pełno jasnych farfocli. Jessica skrzywiła się lekko.
- Ale ostry zapach... aż mdli... Usiądziemy z Ike bliżej okna, jeśli nie masz nic przeciwko? - zapytała gospodyni.
Eva usłyszawszy słowa blondynki westchnęła tylko. - Naprawdę nie wiem, co macie do delikatnej różanej woni, ale jak chcecie. Otwórz okno, jeżeli tak ci nieprzyjemnie. - Mruknęła, podchodząc do kubełka z lodem.
Odezwała się wreszcie Ike, gdy tylko zabrano od niej dzbanek, który bała się, że się wywróci. - To są wady... Naszych... Hmm... Mutacji - powiedziała. Nie przepadała za używaniem tego słowa. - Jak odwiedził mnie Zack z gitarą, to musiał grać naprawdę bardzo cicho - powiedziała z łagodnym uśmiechem.
- Dokładnie - westchnęła ciężko Jessie, otwierając okno i wyglądając przez nie. Było już ciemno na dworze, jednak w świetle latarni dokładnie widziała, co się dzieje przed budynkiem. Eva miała świetny widok na park, plac treningowy i boisko, gdzie właśnie w tej chwili grał... - Jason! - wypaliła i na chwilę zamarła, wzrokiem śledząc ruchy czarnoskórego chłopaka. Uśmiechnęła się lekko na jego widok.
- Całe szczęście ja nie muszę czuć każdego zapachu, jaki lata dookoła. - Odparła szczerze Eva, sięgając po korkociąg. - To on jest tym twoim cerberem, który miał cię trzymać? - Zapytała z lekkim uśmieszkiem, usłyszawszy słowa Jess. - Skoro nie pijesz, w takim razie komu mogę nalać?
Pytanie nieco zmieszało Jessicę, spojrzała na Ike, potem na Bellę, a w końcu przeniosła wzrok na nową znajomą.
- Nie, Jason to mój... przyjaciel - odparła ostrożnie. - Cerber to mój mąż, Remy.
Zerknęła na Bell i uśmiechnęła się do niej szeroko. W końcu to ona wymyśliła to określenie i jak dało się zauważyć, nieźle się przyjęło.
- Rozumiem. - Eva uśmiechnęła się zadowolona i z błyskiem w oku odkorkowała butelkę. Po chwili namysłu nalała po prostu lodowego wina do czterech kieliszków.
- Czy cerber to nie jest czasem ten wielki pies o trzech głowach z mitologii greckiej? - bąknęła nagle ni z tego ni z owego Ike.
- Yyy... - stwierdziła inteligentnie Jessica. - Tak, to ten pies. Bella tak ostatnio określiła Remy'ego i dochodzę do wniosku, że całkiem nieźle do niego pasuje. Nieco się zmienił ostatnimi czasy, chodzi i warczy na ludzi, łazi za mną jak właśnie taki pies i traktuje jak szczeniaka - prychnęła, wyjaśniając koleżance "w czym rzecz".
- Jak psa? Raczej jak rzecz - zauważyła niewinnie Bella i upiła łyk wina - Głębokie - skwitowała krótko i zanuciła coś z błyskiem w nowych oczach.
Ike popatrzyła na Jessicę jakby tej właśnie wyrosły skrzydła. - Remy? - bąknęła.
- Niestety - westchnęła ciężko. - Ciągle na siebie szczekają z Jasonem i jak mnie tylko nie ma w pobliżu, to zaczynają się gryźć - dodała, wciąż bazując na porównaniu do psa. - No cóż, ja tam nigdy nie zrozumiem jego pokręconej psychiki.
- Yogi... Wiem... - bąknęła Indianka i westchnęła. - Ale to chyba temat na inny raz - mruknęła. Sprawa z Remym i Jasonem była jak dla niej dość skomplikowana i Ike wolała porozmawiać na ten temat na osobności. Jak zawsze wpierw starała się zrozumieć, potem osądzać. Nie zawsze wychodziło...
- To całkiem słodkie, że tak się martwi, ale chcesz mieć trochę wolności? Daj mu, czego chce i pozwól mu przejechać się na swojej opiekuńczości. Wiesz, osobisty służący, któremu nie musisz płacić, jest całkiem przydatną... rzeczą, jak to powiedziała Bella. Eis Wine z Alzacji, ciekawy bukiet, prawda? - Delikatnie uniosła kieliszek, po czym również upiła niewielki łyk.
Jessica pokręciła przecząco głową.
- Nie mam zamiaru go wykorzystywać. Zresztą, nie znasz go... Jest bardzo zmienny. Lepiej nie igrać z lodowatym ogniem, bo można się na tym nieźle przejechać - wzdrygnęła się lekko. Wyjrzała przez okno i znów zawiesiła spojrzenie na grającym w kosza chłopaku.
- Bukiet? - Ike wyłapała słowo, które jej nie pasowało w tym miejscu. - Od kiedy alkohol ma jakieś bukiety? - bąknęła. Jakoś kwiatów nie widziała sterczących z butelki.
- Nie powiedziałabym, żeby jakiś specjalny. Głębokie, acz... wydaje się nieco okrągłe, nie sądzicie? - spytała Bella bawiąc się kieliszkiem - Bukiet to smakowo-zapachowe cechy wina - wyjaśniła Indiance.
- Owszem, ale zawsze miałam słabość do tak promienistych trunków. - Eva uśmiechnęła się, nie przyjmując jakiejkolwiek krytyki. - Skoro zależy ci na nim, to odejdź w końcu od tego okna. Miłość jest wojną i nie osiągniesz wiele, działając na dwa fronty.
Ike skinęła głową, ale wyglądało na to, że wciąż nie rozumie. - Tsi:ron... - bąknęła.
- Hm? - Jessie rzuciła Evie pytające spojrzenie, po czym zasłoniła okno i stanęła obok niego, opierając się plecami o ścianę. - Na nim? Kogo miałaś na myśli? - zapytała po chwili.
- Promienistość to nie moja domena - odwzajemniła uśmiech. - A choć stargany sen młodzieńczy, choć serce moje we łzach jęczy, już złoty pierścień złączył nas... Nie trzeba być telepatą, Jess, by się domyślić.
- Twojego męża, naturalnie. Rozpadające się związki stają się już nudne. - Bąknęła, wzruszając lekko ramionami. - Ale dobrze, skoro już tutaj jesteśmy, to nie traćmy czasu. Malowanie paznokci, filmy i inne głupoty proponuję zostawić na później. Zajmijmy się czymś ciekawszym. Zapraszam was na rundkę "Prawdy czy wyzwania". - Oznajmiła, podchodząc do Ike i przysuwając jej wózek do poduszek. - Wszyscy znają zasady?
- To jakaś gra? - Ike od razu wyjawiła swoją niewiedzę.
- Można się ich dość łatwo domyślić - mruknęła Jessica. Zastanawiała się, o co im chodziło. A właściwie o kogo. Czy aż tak było widać, że zależy jej na Jasonie? Przecież każdy może się pogapić przez okno na nieźle zbudowanego kumpla. - Żałujcie, tracicie świetne widoki - uśmiechnęła się szeroko.
- Tak, gra. - Eva przytaknęła, siadając na złocistej, jedwabnej poduszce, trzymając w dłoni kieliszek. - Zasady są proste: Ja tu dziś jestem panią domu, więc ja zaczynam. Losuję strzałką... - W tym momencie wskazała na czarny plastykowy przedmiot położony na środku. - ... osobę, która musi wybrać: prawda czy wyzwanie. Jeżeli to pierwsze, zadaję pytanie, na które musi odpowiedzieć zgodnie z prawdą. Jeżeli to drugie - wykonuje zadane przeze mnie wyznaczone, co jest dosyć oczywiste. Po wszystkim to ona losuje kolejną osobę. Jest jedno zastrzeżenie: prawdę można wybrać tylko raz.
- Rozumiem - powiedziała Ike i skinęła krótko głową. Ciekawa była jak to będzie wyglądało.
Bella chwilę milczała, pogrążona w myślach, po czym skinęła głową i usiadła tuż obok Ike. - Będzie... uroczo - uśmiechnęła się lekko - Zaczynamy?
- Jasne - westchnęła Jessie i przysiadła się.
- Zaczynamy. - Eva chwyciła ze strzałkę, która zaczęła wirować wokół własnej osi. W końcu powoli zatrzymała się, wskazując dokładnie na nogi Jess. - No proszę... To jak będzie? - Zapytała z diabolicznym uśmieszkiem.
- Wyzwanie - odpowiedziała dość niechętnie. Jakoś nie bawiły jej takie babskie gierki, wolała się pogapić przez okno.
- Cudnie. - Van der Berg potrząsnęła przezroczystym napojem i upiła niewielki łyk, po czym spojrzała zadowolona na blondynkę. - Wyleć przez okno do tego swojego kochasia, strzel go z pięści w twarz i krzyknij, że kochasz tylko swojego męża. Od razu musisz wrócić, jeżeli wdasz się z nim w rozmowę, zadanie niezaliczone. - Powiedziała po chwili niewinnym głosikiem.
- Kochasia? - Jessica uniosła do góry jedną brew, po czym zmarszczyła czoło w minie niezadowolenia. - Jak tam sobie chcesz - wzruszyła ramionami. Potem to jakoś wyjaśni Jasonowi. Gdy podchodziła do okna, doszły do niej jakieś krzyki. Wyjrzała szybko, energicznym gestem odsłaniając firankę. - O, o... - jęknęła. - Zaraz będzie zadyma.
Ghetto stał pod siatką i wykrzykiwał coś do przechodzącego obok Gambita. I chyba nie należało to do miłych rzeczy.
- Idealna chwila. - Eva rozpromieniła się jeszcze bardziej, gdy również podeszła do okna. - No dalej, nie ma na co czekać!
Instynkt podpowiadał Ike, że to zaboli. Nie wiedziała jeszcze kogo i co, ale będzie bolało...
- Zakończysz w ten sposób ich spór. Przynajmniej jeden zaniemówi - skomentowała, siedząc z zamkniętymi oczami. Nie chciało jej się podchodzić do okna, skoro mogła obserwować sytuację przez kogoś.
- Ike - zwróciła się do przyjaciółki - popilnuj mi tego i moich rzeczy - powiedziała, podając jej swój pierścionek z błękitnym diamentem. Trochę się bała, w końcu Joshua wyraźnie zabronił jej używać mocy, ale niezależnie od tej gry, musiała jakoś zareagować. Kątem oka obserwowała, jak sprowokowany Remy wyciąga metalowego sticka, wybija się na nim i przeskakuje przez siatkę, stając twarzą w twarz z Jasonem. Zmieniła się w dym, jej ubrania opadły na podłogę i po chwili sama wyleciała przez okno. Mężczyźni rzucili się na siebie. Gambit podciął młodszemu przeciwnikowi nogi, ten upadł, ale zaraz zgrabnie podniósł się do pionu i wystrzelił blastem. Minął Remy'ego dosłownie o centymetry, uderzając w siatkę i przewracając ją na chodnik. Wymienili jeszcze kilka ciosów i uników, gdy Jessica w końcu do nich dotarła. Rozdzieliła się na dwa osobne "dymki" i uderzyła w każdego z nich, posyłając mężczyzn w przeciwnych kierunkach. Po kilku chwilach wróciła do swojej postaci i opadła na kolana, kuląc się w sobie i drżąc. Całe jej ciało przeszywał potworny ból. Pierwszy doskoczył do niej Jason ze swoją bluzą i koszulką, jednak Jessica wybrała pomoc męża. Chłopak chyba nieco się wkurzył, krzyknął coś do niej i ruszył w stronę Instytutu. Po chwili Remy opatulił żonę swoim płaszczem i wziął na ręce. Zniknęli w budynku, udając się prosto do ambulatorium.
- Szybkie - odezwała się Bella, otwierając oczy. - Chyba skasowałaś nam jedną z graczy. Niezłe tempo.
- Hmm... - Eva przyglądała się wszystkiemu, powoli kończąc zawartość kieliszka. - To było bardzo nierozsądne z jej strony. W końcu musiała wiedzieć o tym co się stanie... No nic. Nie wykonała zadania, więc kolejka przechodzi na kolejną osobę. Bella, losujesz. - Stwierdziła i jak gdyby nigdy nic wróciła, zajmując miejsce na poduszce.
Ike nawet nie starała się obrócić by zobaczyć co się dzieje. Trzymała tylko w zamkniętej dłoni pierścionek. Zapach dymu wciąż nieco świdrował w nosie. Indianka westchnęła otwierając oczy. Nie lubiła, gdy jej instynkty podpowiadały takie rzeczy...
- Och... - żachnęła się tylko i zakręciła strzałką. - Raz się żyje, moje drogie - dodała, gdy grot strzałki wycelował w Indiankę. - No, w twoim przypadku to wyzwania będą dość ograniczone - mruknęła. Wyczuła obawy Ike i postanowiła je rozwiać. A przynajmniej spróbować. - "Już w porządku. Nic złego się nie stało" - wraz z komunikatem wysłała Ike jej delikatny, uspokajający impuls. - Prawda czy wyzwanie? - spytała głośno.
Ike odpowiedziała uśmiechem. - Niech będzie wyzwanie - powiedziała.
- Och, w twoim przypadku to dosyć ograniczone, ale... chyba będzie proste. Chcę, by twój nos był trąbą słonia i chcę, byś tak posiedziała przez 5 minut..
Ike spojrzała na Bellę z uśmiechem - Ale potem chcę orzeszki - powiedziała i mrugnęła okiem. Potem spełniła prośbę Belli.
Widząc to Eva wybuchnęła śmiechem. Ike wyglądała naprawdę uroczo, ale po chwili opamiętała się, sięgnęła po leżącą z boku tackę i położyła na niej strzałkę, po czym wręczyła Ike. - Losuj, trąbko, losuj. - Kiedy usiadła, nie mogła się powstrzymać i dyskretnie pstryknęła jej zdjęcie aparatem w telefonie.

Ike uniosła brew. Zakręciła strzałką. Ta w końcu zatrzymała się na Evie. - O... - rzuciła Ike.
- W końcu padło na mnie. - Dziewczyna uśmiechnęła się zadowolona. - Wyzwanie, van der Bergowie nie są tchórzami.
Ike się uśmiechnęła i zastanowiła chwilę. - Odkryłam, że to czasem stanowi dla niektórych trudność. Weź książkę o grubej oprawie, połóż ją na swojej głowie i zrób jaskółkę. Sprawdzian sprawności - mrugnęła.
Eva spodziewała się zadań, jakie miała na innych tego typu imprezach: przelecieć się nago po budynku, pocałować nieznanego faceta, wylać komuś na głowę jogurt... Po chwili dotarło jednak do niej, że w końcu Ike nie mogła dać czegoś innego. - No, spróbuję. - Odparła, chwytając za średniej grubości książkę o minerałach. Zza łóżka wyleciały dwa niewielkie kawałki węgla, które w jednej chwili stały się nieco przezroczyste. Położyła książkę na głowie a kamienie podtrzymywały ją z dwóch stron. Uśmiechnięta bez trudu pochyliła się, robiąc jaskółkę. - No i po sprawie! - Po chwili stanęła normalnie, odłożyła książkę i usiadła. - Wszystkie chwyty dozwolone. - Zakręciła strzałką. Uroczo, kolejka szła po kolei. - Bello, moja piękna, jak będzie?
- Wyzwanie, dziecię matki ziemi i górnika, wyzwanie - powiedziała spokojnie, półleżąc z przymkniętymi oczami
- Dziecię matki i górnika zrobi ci tatuaż henną na szyi, a ty nie będziesz protestować. - Eva wesoło podeszła do jednej z białych toreb i wyciągnęła niewielką tubkę.
- Pffff... Skoro na szyi to i tak nie zobaczę. To raz. A dwa jako cudownie uleczony ślepiec nadal nie przywiązuje wagi do niczego czego nie można dotknąć, powąchać ani zasmakować. Nie krepuj się - uśmiechnęła się i odchyliła głowę, odsłaniając szyje
- Skoro tak mówisz. - Dziewczyna usiadła tuż obok niej, delikatnie pisząc na jej szyi krótkie "I love Remy". Zdążyła wychwycić imię męża Jess i nie mogła się powstrzymać. - Gotowe. Poczekaj kilka minut aż wyschnie, żebyś się nie poplamiła, ale zadanie póki co wykonane. Losuj. - Zaśmiała się, wracając na miejsce.
Nawet się nie poruszyła, a strzałka zaczęła wirować i wycelowała prosto w Eve - Uwielbiam te elementy losowości w życiu. Jak będzie?
W końcu godny przeciwnik. Eva czuła, że będzie żałować odpowiedzi, ale źrenice powoli zaczęły już jej się rozszerzać. - A jak myślisz? - Uśmiechnęła się dumnie.
- Wyzwanie? Łatwizna. Stopy nas z Ike bolą. Wymasuj - rzuciła i wysunęła nogi przed siebie.
Ike aż uniosła brew.
Eva spoglądała chwilę w milczeniu na Bellę, nie mrugając oczami. Jedna powieka zaczęła jej drżeć, a na ustach powoli rozszerzał się przypięty, nienaturalny uśmiech. - Łatwizna. - Stwierdziła, sztywnymi ruchami łapiąc za jej nogi. Szybko zsunęła buty i mocno ścisnęła jej stopy, zaczynając masaż. Po chwili zabrała się za nogi Ike. Kiedy zobaczyła, że Indianka ma łaskotki na chwilę zapomniała o swoim upokorzeniu i zaczęła śmiać się razem z nią. - Gotowe, fiołku. Mniej bolą? - Zapytała z uniesioną lekko brodą, zachowując resztki godności. Chwyciła za strzałkę. - Ike! Wybieraj.
Bella zachichotała - Powinnaś tym zarabiać, masz złote ręce, mówił ci to ktoś kiedyś?
- Zwykle mówili to tylko o mojej karcie płatniczej. Dzięki tobie wiem, co będę robić, gdy już stracę swój majątek, urodę, klasę, możliwość tworzenia diamentów... Tak, to bardzo cenna wiedza. - Odparła już w lepszym humorze, wzruszając lekko ramionami.
Bella i Ike poczuły zapach Gambita i Shadow, a po chwili usłyszały też kroki mężczyzny. Były nieco cięższe niż zwykle, ale i tak Remy poruszał się bardzo cicho. Jak na złodzieja przystało. Zatrzymał się pod drzwiami, dziewczęta usłyszały odgłos bosych stóp na posadzce i zaraz rozległo się głośne pukanie. - Widzisz? Ja widzę w tobie utalentowana młodą kobietę, a nie bankomat. Doceniaj to - rzuciła ze śmiechem - O, cerber za drzwiami waruje dzielnie
- No to dla odmiany co... - Ike nagle zamilkła. - Jest z Jess - powiedziała nieco zmienionym głosem.
Głośne pukanie przeszkodziło Evie w usłyszeniu odpowiedzi. - Czego on znowu chce? Powinnaś mu otworzyć, Bello. - Zaproponowała zadowolona.
Drzwi otworzyły się samoistnie - To sztuczka godna prawdziwego Addamsa, nie sadzicie?
Mężczyzna rozejrzał się po pokoju, jego chłodne spojrzenie czerwonych oczu beznamiętnie prześlizgiwało się po twarzach dziewczyn. Na chwilę zatrzymał swój wzrok na szyi Belli.
- Ładny tatuaż – mruknął i postąpił krok do przodu. Za nim stała Jessie, blada i ledwo trzymająca się na nogach. – Ike? – Gambit spojrzał na nią i wyciągnął rękę, by wziąć rzeczy swojej towarzyszki.
- Jess, czemu twój cerber nam się narzuca? Wróć do nas, zawsze możemy zacząć seans filmowy. Przecież sama mówiłaś, że męczy cię ta jego nudna nadopiekuńczość. - Wypaliła, z uśmiechem spoglądając na blondynkę.
Ike wpierw spojrzała na Jess. Było to iście psie spojrzenie. Wyciągnęła przed siebie dłoń i otworzyła ją ukazując pierścionek.
- Wiec Eva oprócz salonu masażu może otworzyć studio tatuażu. Świetlana przyszłość przed tobą rysuje swe rozlegle perspektywy, kobieto-orkiestro - uśmiechnęła się tylko do wszystkich
- Och, Bello, w końcu ktoś docenia moje ukryte talenty. - Eva roześmiana zatrzepotała rzęsami, spoglądając na pannę Adams.
- Wszystkie, które tylko zechcesz. Ta wizja tworzenia diamentów tak na mnie podziałała - wytłumaczyła się.
Przez chwilę Remy mierzył Evę wzrokiem, a jego oczy płonęły złowrogo.
- Jessie idzie wypocząć, tak jak zalecił Elixir. Używanie przez nią mocy szkodzi naszemu dziecku, więc chyba sama rozumiesz, że jej tu nie zostawię – uśmiechnął się krzywo. Wszedł do pokoju i jakby nigdy nic pozbierał walające się na podłodze ubrania dziewczyny. – Chodź, cherie, musisz się już położyć.
- Ponoć co dziesiąty ojciec wychowuje cudze dziecko. Ach, ta bezlitosna statystyka...
Eva naturalnie uśmiechnęła się jedynie, widząc wzrok sługusa Jess. Wiadomość o dziecku była dość nieoczekiwana, ale w sumie mogła spodziewać się czegoś podobnego. - Wiesz, Bello, podobno po urodzeniu dużo Mulatów jest białych. Z wiekiem dopiero ciemnieją, więc przez jakiś czas nie powinni mieć problemu. - Stwierdziła, z rozbawieniem przyglądając się jak Remy zbiera ubrania.
Jedynie Ike się nie odzywała wciąż wpatrzona w Jess.
- Te kolory mogą jednak w życiu sporo namieszać... Zycie bez nich bywa prostsze... Wypijmy wiec za zdrowie Jess i jej potomka! - wzniosła do góry kieliszek
- Żeby wdał się głównie w mamusię! Zdrowie! - Również wzniosła kieliszek i wypiła resztkę wina.
- Mówicie, jakbyście coś o tym wiedziały – Remy uśmiechnął się lekko. Jego twarz i spojrzenie nie zdradzały żadnych emocji, nawet Bella nie była w stanie nic wyczytać. Wyglądało to tak, jakby uwagi po prostu po nim spłynęły. Wziął Jessie na ręce, ucałował ją w czoło i powiedział dość głośno. – Zabieram cię prosto do pokoju, musisz dać odpocząć sobie i naszemu szczęściu.
Eva skrzywiła się. - Chyba zbiera mi się na wymioty i bynajmniej nie jestem w stanie błogosławionym.
- Podnoszenie głosu w takich okolicznościach jest oznaka a) kompleksów - chce pokazać jaki z niego samiec alfa b) chęcią zagłuszenia niepewności lub c) obu tych czynników. Którą opcje wybieracie?
- Jak dla mnie to c z naciskiem na te kompleksy. Widziałaś jego włosy? - Eva pokiwała tylko w zastanowieniu głową. - Wracamy do gry czy też przestawiamy się na spokojniejsze atrakcje? - Zapytała po chwili, spoglądając niepewnie na Ike.
Ike przekrzywiła głowę... Jak pies. Dźwięk, który wydała najbardziej przypominał chyba skamlenie psa...
- Taaak... To chyba oznacza koniec gry. - Eva bąknęła, podnosząc się z poduszki. Chwyciła za butelkę wina, po czym dolała Belli i sobie, a następnie napełniła pusty kieliszek. Podsunęła go Indiance pod nos. - Napij się, poczujesz się lepiej.
- Tu chyba jakieś scoooby snacki by się przydały, a nie wino - mruknęła Bella i podeszła do Ike. Położyła jej dłoń na czole i skupiła się, wysyłając kojącą fale spokoju wprost do mózgu - No? Lepiej?
Zapach alkoholu i działanie Belli podziałały na Ike jak sole trzeźwiące. Kichnęła gwałtownie. - To był błąd - bąknęła skonsternowana komentując swoją niewielką porażkę. Spojrzała pytająco na Evę. Chyba jej słowa nie do końca do niej dotarły.
- Pij, Ike, pij... Za zdrowie dziecka Jessiki, wypić trzeba
- Wypij, nic ci się nie stanie. - Wcisnęła jej do ręki kieliszek. - Proponuję teraz zabrać się za paznokcie, potem brwi i cera, na końcu puścimy sobie Breakfast at Tiffany's i pójdziemy spać w bieliźnie w jednym łóżku. Jakieś zastrzeżenia? - Spojrzała raz na jedną, raz na drugą dziewczynę.
- Dlaczego aż w bieliźnie?
- Jak tak o tym mówisz, to z chęcią zobaczę, czy tam też masz fioletowe włoski. - Eva spojrzała rozbawiona na Bellę.
- To? - bąknęła. Powąchała zawartość kieliszka. W sumie... Nigdy w życiu nie piła alkoholu. Raz kozie śmierć... Ten nie pachniał tak najgorzej... Wzdrygnęła się na miarę swoich skromnych możliwości, gdy tylko przełknęła trunek.
- Nie mam tam włosów, skarbie - uśmiechnęła się szeroko. - Smakowało, Ike?
- To ma... Dziwny smak - bąknęła Indianka. Zamrugała oczami niepewnie. Przyzwyczajała się do nietypowego wrażenia.
- Oj, w takim razie będę musiała zaczekać, aż ci wyrosną. Nie przejmuj się, Ike, nie wszyscy doceniają smak wina za pierwszym razem. Z każdym kolejnym łykiem będzie coraz lepiej, słowo.
- Jak to działa? - spytała. - Znaczy... dlaczego z każdym kolejnym? - dodała Indianka.
- Tak już jest. Taka magia, nie wnikaj - Eva poklepała Ike po ramieniu, po czym usiadła na łóżku. Sięgnęła po jedną z toreb, w której znajdowały się różne kosmetyki i przybory kosmetyczne. - To co, maseczki, pazurki, łóżeczko, film i spać? - Zapytała.
- Myślałam, że Indianie piją jakąś swoja wodę ognistą czy inne specyfiki do wytworzenia duchowej więzi z... czymkolwiek zresztą. Po tym wytworzysz sobie więź przyjaźni ze wszystkimi innymi - wyjaśniła ze śmiechem.
Ike spojrzała na Bellę. - Alkohol pojawił się tu dopiero z Europejczykami - bąknęła. Wciąż miała niewyraźną minę po pierwszej w życiu dawce alkoholu.
- Europejczycy... Zło tego świata. Ze Szkotami na czele. - Film? Nie sadze by to był jednak najlepszy pomysł. Jeszcze niedawno byłam ślepa, wiem ze o tym trudno pamiętać, ale jednak...
- Dlaczego ze Sz... - zaczęła Ike i natychmiast się zamknęła. - A... - bąknęła.
- Wiec wznieśmy toast za Szkotów! Niechaj dalej siedzą na tej swojej wyspie - wzniosła kieliszek do góry.
- No tak... - Eva zmarszczyła lekko brwi. Nie sądziła, że to będzie takie trudne. Zwykle nie miała takich problemów na swoich spotkaniach. - W takim razie odpuścimy sobie tę część. - Widząc, że Bella wznosi kieliszek, wstała z łóżka i wzięła butelkę, napełniając resztą wszystkie trzy kieliszek. - Niech będą Szkoci! - Stuknęła kieliszki Belli i Ike, po czym upiła spory łyk. - Co prawda znam tylko jednego, ale co tam.
- My znamy dwóch - Ike uśmiechnęła się do Belli. Jej nastrój sprzyjał uśmiechom.
- I ani jednego więcej. Dwóch Szkotów dla porządnej amerykanki, rdzennej lub nie to już dość na całe życie. - Evo jak ci się podoba nasza wielka szczęśliwa rodzina?
- W większości niewychowana, wulgarna i irytująca, ale oprócz tego jest świetnie. - Zaśmiała się, biorąc kolejny łyk wina. - Ciekawie jest zderzyć się z takim środowiskiem, choć nie było to moim największym marzeniem. Pewnie da się przyzwyczaić.
- Dlatego nazywamy się rodzina. Ich się nie wybiera, nie zastanawiałaś się nad tym? W innym przypadku zwalibyśmy się przyjaciółmi - pokiwała głową, kołysząc lekko kieliszkiem i z ciekawością spoglądając na jego zawartość.
- Czy ja wiem? - mruknęła Ike do siebie. Ona akurat chętnie poznałaby więcej Szkotów. Głównie dlatego, że odwaga Alastaira robiła na Indiance wrażenie. Ciekawa była czy to cecha całego jego ludu. Ike z filozoficznie zamyśloną miną wyglądała zabawnie. Nie zmieniając wyrazu twarzy mruknęła jeszcze - Poza tym mieszkamy w jednym dużym domu...
- Coś w tym jest. Choć przyznam, że nigdy nie sądziłam, że będę miała aż tak liczne rodzeństwo. Nawet jeden brat potrafił niekiedy doprowadzić mnie do szaleństwa. - Eva zrzuciła buty ze stóp i podwinęła nogi na łóżko. - Długo się przyzwyczajałyście?
- Z rodziny, tej prawdziwej, mam tylko babcie. Ale Irokezi mieszkają w długich domach. Wiele rodzin mieszka w jednym, tworząc jeden wielki ród - powiedziała. Spróbowała jeszcze raz tego wina. Skrzywiła się lekko. Smakowało jej nawet, tylko uczucie było dziwne.
- Młody panicz van der Berg? A cóż on takiego nieznośnego wyczyniał w życiu? Czy długo? Nie wiem... W pewnym sensie przyzwyczajam sie cały czas, a teraz - przejechała dłonią po oczach - będę przyzwyczajać sie od nowa, ale... Ogólnie obyło sie bez spektakularnych tragedii. Ale my z Ike jesteśmy grzeczne, prawda? - mrugnęła do Indianki - Dlatego nigdy nie lądujemy na dywaniku i nie mamy kłopotów. To może tez pomagać.
- Zero wolności. - Skomentowała słowa Indianki, bawiąc się kieliszkiem w dłoniach. - Strasznie cieszyłam się, kiedy w końcu mogłam wyjechać na Yale. Pełen spokój. Bello, jeżeli słyszałaś plotki o jego zainteresowaniu tą samą płcią, to muszę przyznać, że były prawdziwe. Kocham go i akceptuję jego inność, ale nie wiesz ile roboty mieliśmy z ukrywaniem niektórych zdjęć. I tak wszystkiego nie dało się zatrzymać. - Uśmiechnęła się na myśl o bracie. Trochę tęskniła. - Też jestem grzeczna. Nigdy nie byłam jeszcze na żadnym dywaniku. - Odparła wesoło.
Ike zmarszczyła brwi. Sama się sobie dziwiła, że myślenie idzie jej teraz tak opornie. - Czy to chodzi o to samo o czym mówił Jason, gdy byliśmy wszyscy razem na pizzy? - spytała Ike patrząc na Bellę.
- Dokładnie o to samo, ale w drugą stronę - uśmiechnęła się lekko - Akceptujesz jego inność? Ho-ho! Kto tu mowi o tolerancji inności?
- On jest inny. Tak samo jak my. Trzeba się z tym pogodzić, mi to nie przeszkadza.
- Jest mutantem? - spytała Evę.
- Ja sobie wypraszam - oburzyła się Bella, choć jej oczy się śmiały - Ja jestem całkiem normalna! Przynajmniej w standardach, które przyjmujemy za oczywiste w gronie rodzinnym.
- Tego do końca nie wiem, Ike. Nawet, jeżeli jest, to chciał chyba zaoszczędzić nam dodatkowego stresu. Tak jak i ja zresztą. - Uśmiechnęła się szczerze do Indianki. Na policzkach powoli wykwitał jej delikatny rumieniec. - W tym gronie nienormalny byłby chyba tylko zwykły człowiek. - Zaśmiała się na słowa Belli.
- Normalny, nienormalny... Niesprawiedliwe pojęcia, które nie mają żadnego odniesienia w przyrodzie - burknęła Ike. W głowie Ike, w pewnym chaosie, pojawiały się przykłady występowania homoseksualizmu, biseksualizmu czy wszelkiego typu mutacji.
- A właśnie! Ja o tobie wiele rzeczy słyszałam, ale wprost nie do uwierzenia jest, ze panna van der Berg nie chce pochwalić sie zdolnościami jakie dala jej matka-natura do dyspozycji. Może jednak jesteś człowiekiem, a jesteś tutaj tylko dzięki datkom rodziny na szkole? - zapytała podejrzliwie
- Jasne! I siedzę tutaj dlatego, bo jestem masochistką. Każdy człowiek przecież chciałby tutaj trafić. - Przytaknęła wesoło.
- Wiedziałam! Wydal sie twój mroczny sekret dotyczący własnych preferencji. Jesteś masochistka! Ciekawe ile zapłacą brukowce za te doniesienia? - oczy jej błysnęły.
Ike dopiła swoje wino. Tym razem się nawet nie skrzywiła. Za to się zdziwiła. Odstawiła ostrożnie kieliszek czując, że jej palce nie do końca należą do niej...
- Raczej niewiele. Ostatnio na szczęście przestały się mną interesować. Poza tym potrzebowałabyś dowodu. - Spojrzała na Bellę z iskrą w oku.
- Co za problem? - wzruszyła ramionami - Sama sie przyznasz, Evo. Oficjalnie w dodatku. Dla chcacego nic trudnego, nie? - zaśmiała się.
- Co sugerujesz? - Dziewczyna nie rozumiała słów Belli.
- Ze obecna tu Ike jest niezwykle przekonująca, jeśli tylko tego chce i zrzuca z siebie maskę niewinnego dziecięcia natury na rzecz przebieglej niczym lisica dziennikarki, która pod nogami trzyma właśnie dyktafon, a co? - powiedziała swobodnie i całkowicie poważnie, nadal nie podnosząc wzroku znad kieliszka.
- Niee... - Eva spojrzała z niedowierzaniem na mutantkę. Po chwili zastanowienia przeniosła podejrzliwy wzrok na Ike. - Rozbieramy się, moja droga! Podziękuj Belli. - Stwierdziła, kiwając głową. - I tak miałyśmy się położyć.
Ike, która nagle przestała rozumieć o co właściwie chodzi w tej rozmowie zaintonowała nagle
- 'Cause we all just wanna be big rockstars
And live in hilltop houses driving fifteen cars
The girls come easy and the drugs come cheap
We'll all stay skinny 'cause we just won't eat
And we'll hang out in the coolest bars
In the VIP with the movie stars
Every good gold digger's
Gonna wind up there
Every Playboy bunny
With her bleach blond hair
Hey hey I wanna be a rockstar
- zważywszy na fakt, że alkohol już w nią uderzył, szło jej całkiem przyzwoicie...
Na twarzy Evy można było dostrzec wypisane ogromne WTF. Po chwili otrząsnęła się. - I ty nie wiesz co to bukiet w winie? - Zapytała trochę zbita z tropu.
- Serio, serio. Myślisz, że trzymaliby tu dziewczynkę, która nie wie co to alkohol, jest niewinna niczym lilia, a od lat żyje w Stanach poza rezerwatem? - spytała retorycznie, zaczynając mieć z tego coraz większy ubaw. Twarz pozostawała jednak cały czas poważna. Słuchała śpiewu Ike z lekkim półuśmiechem na twarzy - Masz kolejny dowód. Prawda wyszła na jaw. Czy ktoś na kogo sie kreuje na trzeźwego umiałby to zaśpiewać? Otóż moja droga, nie. Wiec wpadłaś w sidła dziennikarskiej prowokacji. Módl się oby nie na żywo - zakończyła.
- Albo pomachaj wesoło do rodziny i swoich fanów - pomachała w stronę Ike. - Cześć, mamo, widzisz mnie?
Ike śpiewała dalej
- I wanna be great like Elvis without the tassels
Hire eight body guards that love to beat up assholes
Sign a couple autographs
So I can eat my meals for free

I'm gonna dress my ass
With the latest fashion
Get a front door key to the Playboy mansion
Gonna date a centerfold that loves to
Blow my money for me

I'm gonna trade this life for fortune and fame
I'd even cut my hair and change my name
- dopóki nagle Bella nie zaczęła do niej machać. Ike przerwała patrząc na nią pytająco.
Eva nagle wybuchnęła śmiechem. Nie mogła uwierzyć w to wszystko, ale nawet jeżeli część niej prosiła, żeby uważać, alkohol skutecznie zagłuszał ten głos. Van der Berg zerwała się na nogi i nieco zakręciło jej się w głowie. Przykucnęła tuż przed Ike, mając jej kolana na wysokości swoich oczu. - Cześć tatusiu! Widzisz, mówiłam ci, że te narkotyki to ściema! Jestem mutantką! - Również pomachała, po czym powoli wstała. - Możecie wychodzić o tej porze? - Z ciekawością spojrzała to na jedną, to na drugą dziewczynę.
- Możemy - przytaknęła - Jeżeli chcemy zaliczyć pierwsza karna wizytę u dyrekcji
- E, to nie ma co. - Mruknęła, siadając z powrotem. - Rzeczywiście jak rodzina.
- Ale zboczyłaś z tematu, Evo - przypomniała sobie nagle Bella - Boisz sie pokazać co potrafisz?
- Wiesz, nie wszyscy nas kochają. Nie chcę, żeby firma ojca ucierpiała, i tak miał już ze mną trochę problemów. - Wyjaśniła.
- Miedzy nami nie pogrążysz sie juz bardziej, o to bać sie nie musisz. Wszyscy was kochają! Ponoć stawiacie kolejkę wszędzie gdzie sie pojawiacie - przypomniała sobie plotkę
- Kolejkę? - ocknęła się Ike. Jakiś wyrwany z kontekstu wyraz czepił się jej umysłu.
- Owszem. Budują nowe stacje dla pociągów, fundują wagony i modernizują istniejące dworce. Niedługo pociągi będą latać nad szynami, zobaczysz - obiecała Indiance Bell
- Was się nie boję, Bello. Mówiąc o "nas", chodziło mi o mutantów. - Mina trochę jej zmarniała. - Trochę to upierdliwe.
Ike nie wytrzymała i się zaśmiała jak sobie wyobraziła fruwającą kolejkę. Szczególnie zabawne jej się w tym wyobrażeniu wydawały wróble skrzydełka, które unosiły całą konstrukcję.
- Jak cale życie, nie ma sie co przejmować - stwierdziła spokojnie - Zupełnie nie rozumiem dlaczego reszta towarzystwa cie nie lubi. Jesteś nie gorsza od całej reszty.
- Widzisz, niektórzy po prostu nie potrafią znieść szczerych uwag. - Stwierdziła niewinnie. - Strasznie są nadpobudliwi. Na ich miejscu już dawno miałabym nerwicę.
Ike w końcu złapała oddech i doszła po chwili do siebie. Zaczęła się wiercić na wózku jakby zamierzała wstać. Chyba zapomniała o pewnym dość ważnym szczególe...
- A kto z nas potrafi je znieść? - spojrzała na dziewczynę uważniej - Tobie tez raczej nie przychodzi to łatwo. Coś się stało, Ike? Chcesz wyjść?
- Ale znoszę je z klasą. - Burknęła Eva. - Siedź, przewrócisz się. - Rzuciła do Indianki.
- Chciałam... Się napić - bąknęła w odpowiedzi.
- Tobie już wystarczy na dzisiaj. Nie chcę mieć pawia w pokoju.
- Pawia? - bąknęła zupełnie zdezorientowana. - Gdzieś... Koło okna... Stoi lemoniada - powiedziała powoli.
- Po prostu nie chcę, żeby ci było potem niedobrze. - Wyjaśniła nieco zmęczonym tonem. Sięgnęła po dzbanek z niezidentyfikowaną zawartością i nalała jej do kieliszka. - Tylko krzycz, jeżeli będzie ci się zbierało na wymioty.
- Bo alternatywa jest rzucenie się na wroga z pazurami i zniszczenie swoich wypielęgnowanych dłoni? Tacy ludzie jak van der Bergowie działają z klasą i wyczuciem. Ale wcale nie są mniej nerwowi, ani mniej mściwi, mam racje? Dobra z ciebie kobieta - dodała luźniejszym tonem. - Zawsze chętna nieść pomoc, zgadza się? - uśmiechnęła się lekko.
Ike zajęła się lemoniadą. Teraz mogła zapomnieć o całym świecie.
Eva przez chwilę miała wrażenie, jakby Bella czytała jej w myślach. Starając się ukryć zakłopotanie, roześmiała się. - Oczywiście, w końcu trzeba wierzyć w dobrą karmę, prawda? Co prawda w dzisiejszym świecie zastępują ją pieniądze, ale to prawie to samo. - Odparła, za wszelką cenę starając się zachować swój nieczuły imaż.
Zajęta lemoniadą Ike westchnęła znad swojego kieliszka. Język jej się plątał to się już nie wypowiadała.
- Czy ja wiem? - westchnęła - Gdybyś uważała, że jedno i drugie to to samo... To byś chyba mi wolała zapłacić bym pomogła Ike, a nie robiła to sama. Jest nadzieja dla Ciebie i świata - pocieszyła ją
- No niby nadzieja jest zawsze. - Przeciągnęła się, odstawiwszy na bok pusty kieliszek. - Ike już odleciała? - Zapytała po chwili, spoglądając na Indiankę.
- Do latania trzeba skrzydeł - odparła beztrosko Indianka. Po chwili pojawiły się białe skrzydła. Prawe opadło ku ziemi bezwładnie.
- Najpierw Jessica, teraz ty. Ja wiem, że nie podoba wam się mój pokój, ale naprawdę wszystkie chcecie się pozabijać? - Eva uśmiechnęła się smutno do Ike.
- Oczywiście. One się poświęcą, ale ciebie pozbędą się dla dobra ogółu. Pro publico bono - wzruszyła ramionami Bella. - Nie domyśliłaś się spisku?
- Pozabijać? - bąknęła Indianka. Po chwili skrzydła zniknęły.
- A ty jak rozumiem jesteś w charakterze świadka, czy zaraz wyskoczysz przez okno? - Zapytała Belli. - Pozabijać, pozabijać. Po pijaku nie powinno się korzystać z mocy. - Wyjaśniła.
Spojrzała się sceptycznie w okno - Za zimno - skrzywiła się - Innym razem, zaraz za tobą - uśmiechnęła się. - Ja tu jestem na wypadek gdybyś chciała ukryc zwłoki
- Wystarczy zakopać. Pstryknięcie palcem, nawet byś nie zauważyła. - Odparła, puszczając jej oczko.
- Zakopać w pokoju na piętrze byłoby Ci trudno. A transport zwłok by mi nie umknął. Mam dobry wzrok - odwzajemniła się pokazujac język.
- A tam, zleciałyby piętro niżej. Ktoś miałby niespodziankę. Ostatecznie, jakbym dobrze wcelowała, to towarzystwo na noc. - Zaśmiała się, odwzajemniając jej tym samym. - To jak, chcesz odwiedzić kogoś z dołu?
Ike zaczęła szukać płaskiej powierzchni, na której mogłaby postawić nieszczęsny kieliszek. Niestety większość powierzchni, które kiedyś uznawała za płaskie obecnie delikatnie falowało.
- Chyba tylko Krainę Snów... Bo czuje ze jutro mi mozg uszami wypłynie. Zazwyczaj tylko wychodził na wierzch przebijając płatem czolowym kości czaszki - wyjaśniła zabierając Ike kieliszek - Idziemy spać, dziecię natury?
Ike się uśmiechnęła. Nie trzeba było telepaty by stwierdzić, że zrobiła się senna.
- W sumie już późno. - Eva wzięła od obydwu mutantek kieliszki i postawiła na szafce.
- Polecamy sie na przyszłość - powiedziała i podniosła Ike z wózka - Ty spisz od ściany, ja od podłogi - zadysponowała - A Eva w wannie, tak będzie najuczciwiej, prawda?
- Na pewno nie sama. - Odparła natychmiast Eva, przyglądając się, z jaką łatwością Bella bierze na ręce Ike. - Zmieścimy się we trzy. Przynajmniej będzie ciepło.
Ike odruchowo chwyciła Bellę za szyję. Zmiana perspektywy ją zaskoczyła. - Jess powiedziała, że jestem lekka - bąknęła z uśmiechem Ike bez wyraźnego związku.
Bella podrzuciła ją lekko - Coś w tym jest... - przyznała z uśmiechem - Ale kości ci nie wystają, wiec jest w porządku, nikogo nie poprzebijasz. I nie próbuj nawet teraz udowodnić mi, że się mylę i zmieniać się w jeżozwierza - zastrzegła kładąc ją do łóżka.
- Nie ma tu Remy'ego - powiedziała beztrosko Indianka.
- Nie ma. Jak bedziesz niegrzeczna to przyjdzie i cię zabierze - ostrzegła Bella.
- To wtedy nadzieje się na kolce - bąknęła równie beztrosko co poprzednio Ike.
- Ale o co chodzi? - Eva uniosła jedną brew do góry. - Zresztą nieważne. - Szybko władowała się pod kołdrę obok Ike. - Bello, mogłabyś zgasić światło? Czekamy. - Zapytała, poklepując dłonią materac.
- Bo mi się chce... - mruknęła układając się na łóżku. - Tyle tu mieszkasz i nie wiesz, że masz specjalny czujnik? - zdziwiła się i klasnęła w dlonie. światlo zgasło - No i co?
- I zaraz powiesz mi, że jak klasnę trzy razy, to otworzą się drzwi? - Zapytała z uśmiechem Eva.
- Ał - bąknęła Ike. Jedynymi światłami w pokoju pozostały błyszczące na zielono oczy Ike. Zupełnie jak u kota.
- Nie. Drzwi to na dwa razy. Na trzy okno - wyjaśniła poważnie Bell. - Jak można nie wiedzieć takich rzeczy?
- Mój błąd, jeszcze wszystkiego nie zapamiętałam. – Odparła Eva, zamykając oczy. - No to dobrej nocy. Jutro będzie nas pewnie wszystko bolało, więc korzystajcie z tej pięknej chwili.
Bella leżała w łóżku nie poruszając się i wsłuchując w oddechy reszty dziewcząt. Gdy stały się głębsze i bardziej wyrównane odczekała jeszcze trochę i szybko wstała. Znając rozkład pokoju i wiedząc co może na nią czekac na podłodze szybko i bezpiecznie dotarla do drzwi. Otworzyła je i wysunęła się cichutko na korytarz. To bedzie dluuuga noc.
Gdy zamykała drzwi usłyszała jeszcze ciche słowa. Prawdopodobnie wypowiedziane przez sen - Ka'wahse ken? O:nen ki' wahi'...

Następnego dnia Ike została odstawiona do jej pokoju. Potrzebowała pomocy w doprowadzeniu się do porządku. Tego dnia Indianka dochodziła do siebie, ale bez słowa skargi była gotowa podjąć się wszelkich zadań, które była w stanie wykonać, będąc przecież wciąż w stanie połowicznego paraliżu. Pierwszy raz w życiu musiała się zmierzyć z działaniem alkoholu i poprzysięgła sobie, że to ostatni raz… Smak wina nie był wart samopoczucia w dniu następnym, a Ike najwyraźniej nie miała wystarczającej odporności na alkohol by się w to bawić. Ike cieszyła się z wizyt Zacka, które bardzo urozmaicały jej czas - on grał i uczył ją słów piosenek, a potem razem starali się je śpiewać.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: BlindKitty »

Grim

Chłopak nawet nie spojrzał w górę, kiedy bomby wybuchały, rozbijając się o płomiennne ciało Phoenix. Nie wiedział, jak skuteczne okażą się wszystkie osłony, a skoro raz postanowił do końca chronić Magneto, nie miał zamiaru zrezygnować.

Po dłuższej chwili jednak wszystko się uspokoiło. Byli zabici, byli ranni - ale Apocalypse został pokonany. Przynajmniej wszystko na to wskazywało, ale nie ich robotą było teraz się upewniać. Choć osobiście Grim czuł, że warto byłoby to zrobić, tak tylko na wszelki wypadek.

Wsiadł do samolotu i odprężył się wyraźnie. Nie żeby się uśmiechał, ale widać było, że nie jest zestresowany czy zasmucony, nawet w najmniejszym stopniu. Mogło się to wydawać nieco dziwne, po tym co tu przeszli, ale nie dla niego samego. Odniósł zwycięstwo, a tuż przed wyprawą ukończył ostatecznie swoje dzieło. Wprawdzie pozostała mu jeszcze jedna rzecz, ale nie spieszył się z nią teraz. Być może uda się, a być może wkrótce umrze; nie zależało mu już na tym tak bardzo, jak kiedyś.

Kolejny tydzień, po wszystkich pogrzebach, Chang spędził z daleka od znajomych. Brał udział we wszystkich obowiązkowych zajęciach, ale przez całą resztę czasu nie dało się go w ogóle spotkać; spędzał cały czas w swoim pokoju, siedząc na łóżku ze skrzyżowanymi nogami i medytując. Przez cały tydzień nie trenował, ani kung - fu, ani le parcour. Nie czytał, nie chodził na dodatkowe zajęcia do Beasta, nawet nie rysował - po prostu siedział w swoim pokoju, ze skrzyżowanymi nogami, w milczeniu...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Mekow »

Adam

Przez pierwsze dwa dni Adam był trochę smutny, z powodu ostatnich wydarzeń. Owszem pokonali złego najeźdźcę z kosmosu i uratowali cały świat, a może nawet więcej; Nie mnie jednak pogrzeb nie był czymś do czego Glasmaker przywykł. A tym razem chodziło o jego znajomych, rówieśników którzy mieli przed sobą całe życie.
Kiedyś takie dni spędzał sam rozmyślając, albo zajmując się pracą... ostatnie tygodnie przyniosły mu jednak znaczącą zmianę w osobie Jennifer i teraz to z nią układał swoje nietypowe myśli natury egzystencjalnej.
Gdy spotkali się popołudniu w jej pokoju Snowflake włączyła swoją muzykę. Niestety głośna muzyka neo-rockowa i zaserwowane na twardo piosenki o śmierci, niezbyt mu odpowiadały jak na dzień pogrzebu.
Pogoda średnio dopisywała, więc spacer odpadał, a w salonie panowała, może i odpowiednia ale raczej dołująca, grobowa atmosfera. Mogli jednak spędzić nieco czasu w kuchni, gdzie wspólnie przyrządzali różne potrawy, począwszy od sałatki owocowej, a skończywszy na naleśnikach z nutellą.
Gdy wieczorem Adam odprowadził Jennifer pod drzwi do jej pokoju, ta żegnając się z nim, niespodziewanie pocałowała go w policzek i zniknęła za drzwiami. Adam stał tam jeszcze przez dobrą minutę, zanim powoli ruszył do swojego pokoju. Dzień zaczął się smutno, ale skończył się nawet dobrze.

Następnego dnia zobaczyli się dopiero popołudniu, po zajęciach. Nadal dawało się wyczuwać dziwny nastrój, więc muzyka preferowana przez Jennifer nie była najlepszym pomysłem... przynajmniej dla niego.
- Może dzisiaj pójdziemy do mnie? - zaproponował Adam.
Jennifer spojrzała na niego z sympatią. Zwykle siedzieli u niej, ale i u niego czuła się bardzo dobrze - Adam bardzo oryginalnie urządził swój pokój.
- Dobrze. - odpowiedziała. - Ale będę mogła sobie pobębnić. - szybko postawiła warunek.
Adam nie oponował i zgodził się odpowiadając jej skinieniem głowy oraz lekkim uśmiechem. Dlaczego miał by mieć coś przeciwko? Inni też nie będą mieli, gdyż był w stanie bez przeszkód wyciszyć swój pokój... jak to robił codziennie prze pierwsze kilkanaście dni pobytu w instytucie.
Udali się do niego w milczeniu, a gdy znaleźli się na miejscu Adam uzył swoich mocy zabierając się za uszczelnianie szpar.
- Gotowe. - oznajmił już po paru minutach. Oboje znaleźli się w całkowicie wygłuszonym i odizolowanym od reszty świata pomieszczeniu. Miało to swoje plusy w postaci braku wszelkich odgłosów z zewnątrz i pewnosci, że cokolwiek będą mówić, czy robić nikt nic nie usłyszy, ale minusem był brak wentylacji - po kilkunastu godzinach zrobiło by im się niebezpiecznie duszno.
Jennifer usiadła wygodnie przy jego perkusji...
Obrazek ... i chwyciwszy pałeczki w dłonie zaczęła, nawet dość rytmicznie, uderzać nimi w bębny. Adam zaś przycupnął do komputera i zajął się swoimi zamówieniami na szklane wyroby. Nie było to specjalnie absorbujące zajęcie więc słuchał jej "muzyki", często wymieniając się z nią spojrzeniami i uśmiechem.
Może i nie porozmawiali, ale to się często zdarzało. Ważniejsze było, że spędzili czas razem i w miłej atmosferze.

Kolejne dni również spędzali razem - oczywiście tylko jeśli chodzi o czas wolny... niestety. Rozmawiali poznając się coraz lepiej i siedzieli w swoich pokojach - u niej: słuchając muzyki i grając w scrabble, czytając czasopisma, lub nie robiąc absolutnie nic; u niego zaś grali sobie na perkusji, siedzieli przy laptopie, albo bawili się swoimi mocami - Adam robiąc szklane produkty, zaś Jennifer lodowe rzeźby. Oczywiście wychodzili też czasem, chadzali na spacery, albo szli posiedzieć w salonie czy też kuchni... Adam zaciągnął też Jennifer na basen - aby mogli wspólnie popływać, a tylko przy okazji zajął sie podziwianiem swojej dziewczynę w kostiumie kąpielowym.
Wszystko układało sie dobrze.

Niestety piątego dnia Jennifer zrobiła Adamowi awanturę. Zdenerwowała się i nakrzyczała na niego, bo przyszedł do niej o 11:45, a umawiali się na 12:00. Adam zachowywał spokój, ale dziewczyna była wyraźnie rozdrażniona i nie sposób ją było uspokoić.
- A idź mi stąd! - powiedziała w końcu wskazując ręką drzwi.
Adam nie wiedział co zrobić, więc usłuchał swojej dziewczyny. Nic już nie mówiąc opuścił jej pokój w pośpiechu. Stanął na korytarzu lekko zszokowany. Nie miał pojęcia co się właściwie stało, ani co powinien zrobić... zbierało mu się powoli na płacz. Na szczęście zaraz potem drzwi do pokoju Snowflake się otworzyły, a Ona sama szybko do niego podeszła.
- Przepraszam Cię Adasiu. - powiedziała zarzucając mu swoje ramiona na szyję i przytulając się do niego. - Ja nie chciałam. To dla tego, że mam okres. - wyszeptała mu do ucha.
- Już dobrze. - powiedział cicho Adam. - Rozumiem. - skłamał, gdyż nie bardzo wiedział z czym to się je.
- Ostatnie dwa dni wytrzymałam, ale dzisiaj... mnie to już dobiło. - powiedziała. - Może przełóżmy nasze spotkanie na jutro, ok?
- Dobrze. Nie ma sprawy, odpocznij sobie. - powiedział chłopak i uśmiechnął się do niej, aby dodać jej otuchy.
- Dzięki. - powiedziała Jennifer i uśmiechnęła się do niego niemrawo zanim zniknęła za drzwiami swojego pokoju.

Adam był nieco zaskoczony i nie do końca wiedział co o tym wszystkim myśleć. Oczywiście znał sprawę, ale tylko z czysto biologicznego punktu widzenia. Nie miał pojęcia jakie ma to odzwierciedlenie w realu i co może z tego wyniknąć.
Chcąc zrozumieć ten dziwny fenomen, postanowił zasięgnąć języka. Oczywiście najlepiej by było, gdyby dana osoba nie rozpowiedziała o tym wszystkim i pocieszyła go.
Chłopak zauważył drzwi pokoju Ike i nawet się nie zastanawiając ruszył w ich kierunku. Zapukał.
- Otwarte - rozległo się ze środka. Gdy Adam wszedł stwierdził, że Ike leży na swoim łóżku z grubą książką, którą z zapałem godnym wielkiej sprawy czytała. Włożyła zakładkę w miejsce, w którym przerwała.
- Cześć - powiedział Adam. Po jego minie można było poznać, że coś go trapi, ale mimo to zdobył się na delikatny uśmiech. - Nie przeszkadzam? - spytał, widząc, że przerwał koleżance w czytaniu książki.
- Nie - powiedziała Ike. - Usiądź - powiedziała. - Możesz przysunąć sobie krzesło jeśli ci tak wygodniej będzie - powiedziała.
- Dziękuję. - powiedział spokojnie Adam i zgodnie z pomysłem Indianki dostawił sobie krzesło obok jej łóżka. Usiadł i milczał przez chwilę, zbierając się do powiedzenia tego z czym tu przyszedł...
- Co czytasz? - wybąknął po chwili.
- Urban Dictionary - powiedziała. - Dostałam od Jess - powiedziała z uśmiechem.
Adam wykonał niemy gest, który wyglądał zupełnie tak, jakby powiedział "Aaa" i nieznacznie pokiwał głową.
- Ja... ja właśnie wiem, co mówi słownik na pewien temat... I nie tylko słownik, znam teorię, ale nie wiem jak to się ma w praktyce i.... A czy mógłbym Ci zadać kilka... nietypowych pytań? - powiedział, a widać po nim było, że wypowiadane słowa dość ciężko mu przychodzą.
- Jasne. Jeśli będę umiała odpowiedzieć, to odpowiem - zapewniła.
- Opowiedz mi proszę... - zaczął Adam i uciekł ze wzrokiem za okno. Podobnie jak wtedy kiedy się poznali, jego twarz przybrała lekko zaczerwieniony kolor. Przełknął ślinę. - Jak w praktyce wygląda sprawa okresu u kobiet? - wydusił z siebie.
- W jakim sensie jak wygląda? - spytała. Indianka się w ogóle nie speszyła.
- Nooo... - Adam zastanowił się chwilę. - Co wtedy czuje kobieta? Co myśli i dlaczego się tak denerwuje? - zapytał.
- Nie jestem w stanie ci odpowiedzieć co myśli każda kobieta w tym czasie. Znam tylko swoje myśli - powiedziała z łagodnym uśmiechem. - A zdenerwowanie to wynik kilku czynników... Po pierwsze skurcze mięśni gładkich są bolesne w wielu przypadkach, a to wywołuje rozdrażnienie. Dodatkowo działają hormony - powiedziała.
Adam pokiwał nieznacznie głową. - ... rozdrażnienie z powodu bólu... - powtórzył. - A możesz to porównać, do czegoś co znam? Jakiego rodzaju to są bóle?
- Tępy ból brzucha tutaj promieniujący często aż tu. Ale pamiętaj, że ból to nie jedyna przyczyna. Hormony mają znacznie większy wpływ i potrafią znacznie bardziej rozdrażnić - zaznaczyła. - Wykładowca kiedyś na jednych zajęciach opowiedział anegdotę... Kobieta mająca okres zabiła swojego chłopaka, bo po awanturze ją spoliczkował, nazwał wulgarnie i stwierdził, że ją rzuca. Awantura chyba była o to, że był pijany... W każdym razie jak tylko wysiadł z samochdu to go przejechała. Sąd ją uniewinnił, uznając, że z powodu chwilowej niepoczytalności wywołanej hormonami nie kontrolowała swoich poczynań - mruknęła. - Ale to bardzo skrajny przypadek - westchnęła.
W międzyczasie Adam otworzył szeroko oczy i usta. Gdy Ike zakończyła historyjkę pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Rozumiem - powiedział cicho, choć nie był pewny, czy wszystko mu się wyjaśniło. Wieści nieco go zasmuciły. Zamyślił się.
- Spokojnie. To skrajne przypadki - powiedziała Ike.
Chłopak uśmiechnął się niemrawo. - A jak długo te bóle trwają? - spytał.
- Tyle ile okres. Od 4 do 8 dni. Czasem dłużej, czasem krócej - powiedziała spokojnie.
Adam złapał się za głowę, a minę miał taką jakby zjadł całą cytrynę.
- I to tak jest co miesiąc? - zapytał jeszcze.
- No tak - powiedziała Ike spokojnie choć nieco zdziwiła ją reakcja Adama.
Adam miał niezbyt zadowoloną minę. Nie miał pojęcia, że tak strasznie to wygląda.
- Dzięki. - powiedział spokojnie. - To ja może już pójdę. - dodał z lekkim uśmiechem.
- Aż takie straszne wydaje ci się to co powiedziałam? - bąknęła. Widziała wyraźnie jego minę i uśmiech na jego twarzy nie zdołał zatrzeć wrażenia, że chyba go przestraszyła.
- Trochę... To znaczy, tamta kobieta została sprowokowana. - przypomniał sobie - to nie był tylko wynik okresu. No to może nie jest z tym tak źle? - zagadał - Coś takiego nieczęsto się zdarza. Prawda?
- Nie, nie jest to częste. Ale z tego co później czytałam wynika, że większość przestępstw związanych z przemocą kobiety popełniały właśnie wtedy, gdy zbliżał się okres, lub wtedy gdy już trwał - powiedziała.
Adam pokiwał nieznacznie głową zastanawiając się nad czymś. - To tak jak wypadki samochodowe. Zwykle są bo kierowca pił albo przysnął. - znalazł porównanie.
- Owszem - powiedziała krótko.
Chłopak uśmiechnął się do niej, tym razem już normalnie. - Dziękuję za rozmowę. - powiedział. - To zostanie między nami.? - zagadał mając nadzieję, że Ike zgodzi się zachować tajemnicę.
- Jasne, jeśli chcesz - powiedziała. Dla niej to była jak najbardziej normalna rozmowa, więc miała nieco zdziwioną minę.
- Dzięki. - odpowiedział Adam. - A co u Ciebie? - zapytał uprzejmie.
- No jak widziałeś czytałam... Słownik - uśmiechnęła się zdając sobie sprawę z tego, że czytanie słownika to absurdalnie brzmiąca czynność.
Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie. - Wiedza to ważna rzecz i warto ją posiadać. - powiedział wstając i odsuwając krzesło dokładnie tam skąd je wziął.
- Fakt. W końcu zaczynam rozumieć co do mnie mówi Yogi - zaśmiała się.
Adam uśmiechnął się szczerze ukazując swoje zadbane ząbki. - Miłej lektury. - powiedział nadal uśmiechnięty.
Wizyta podniosła go chyba na duchu.
- Dziekuję - powiedziała Ike z uśmiechem i skinęła ostrożnie głową.

Adam wyszedł i poszedł do swojego pokoju zająć się zamówieniami.
Następnego dnia spotkanie z Jennifer rozpoczął od wręczenia jej kwiatów, a później naprawił jej potłuczony podczas awantury szklany wazonik. Choć dziewczyna nadal wyglądała na rozdrażnioną nikt już nie krzyczał i wszystko wróciło do normy :D
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Echo
Szczur Lądowy
Posty: 16
Rejestracja: czwartek, 19 marca 2009, 19:28
Numer GG: 2946932

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Echo »

Eva

Van der Berg przez długi czas była z siebie niesamowicie dumna. Czuła, że walka z brzydkimi, zielonymi przybyszami jest czymś, co powinna robić na pełen etat. Była pełna energii, nic nigdy nie dało jej aż takiej satysfakcji. Chciała nawet pogratulować tym niewychowanym mutantom udanej akcji, ale po dłuższym namyśle zdecydowała się sprawę przemilczeć. Nie mogła przecież stać się sentymentalna.
Rozmowa z Zackiem utwierdziła ją tylko w tym, że zaczyna zachowywać się dziwnie i powinna jak najszybciej doprowadzić się do porządku. Wpatrując się w samotności w cichą taflę jeziora postanowiła przybrać nową strategię działań. Nie była pewna, jak wiele uda jej się tutaj zrobić, ale przynajmniej miała przed sobą ambitne zadanie. Van der Bergowie zawsze niestrudzenie dążyli do celu i nie zamierzała przerwać swej rodzinnej tradycji.
Kolejnym promyczkiem nadziei okazała się panna Adams. Spotkanie córki sławnej pani chirurg, Belli, która nie zachowywała się jak większość rezydujących w Instytucie mieszkańców i kojarzyła niuanse towarzyskie podtrzymało Evę na duchu.
Wiedziała przecież, że początki bywają trudne. Tutaj nie mogło być inaczej, musi jedynie przeczekać niewygodny okres. Nie ważne jak długi będzie.

Eva i Jess

Trzy dni po tym, jak X-Meni wrócili do Instytutu, Jessica w końcu zebrała się w sobie, żeby pogadać z Eva. Poszła pod jej pokój i zapukała.
Drzwi otworzyły się i stanęła w nich nieco zdziwiona Eva, otulona rozrzedzającą się powoli chmurką dymu. - Witam. - Przywitała się, lustrując dziewczynę pytającym wzrokiem.
- Erik chciał... żebym sprawdziła, czy znasz jakieś sztuki walki bądź coś do samoobrony. Potem mam zadecydować, czy możesz dołączyć do mojej drużyny i mnie... zastąpić - odpowiedziała. Widać było, iż robi to niechętnie.
- Do twojej drużyny? - Zapytała, marszcząc w zastanowieniu brwi. - Przeskrobałaś coś, że cię do tego zmuszają? - Uśmiechnęła się półgębkiem, po czym wzruszyła lekko ramionami. - Polegam przede wszystkim na swojej mocy, jeżeli o to chodzi. Nie potrafię podnieść się na jednej ręce jak Al. - Odparła, przypominając sobie słowa Szkota.
- Nic nie przeskrobałam, na szczęście - zaśmiała się serdecznie. - Moce mi szaleją i nie będę mogła ich używać w walce, więc chcą kogoś dać na moje miejsce, żeby nie osłabić możliwości drużyny. Jak chcesz, to dam ci kilka lekcji z zakresu walenia po mordzie.
- Nie zwykłam słodzić osobom, które kilka dni wcześniej chciały zmieszać mnie z błotem... Nie, właściwie, to nikomu nie słodzę, ale ptaszki ćwierkały, że nie poszło wam tak tragicznie. - Uśmiechnęła się na tyle, na ile pozwalała jej wydumana godność. - Znaczy się chcesz mnie sklepać w imię wyższego dobra? Brzmi kusząco, ale musisz mi coś obiecać. - Dodała ze śmiertelną powagą.
- Ke? - spojrzała na nią zdziwiona. Zupełnie jakby rozmawiała z jakąś wariatką.
- Jako że jestem tutaj już jakiś czas, brakuje mi trochę... przyziemnych wyzwań. Zrobię nocowanie i chcę żebyś przyszła. Ja i dziewczyny z twojej drużyny, zabawimy się. Zgadzasz się?
Jessie całkowicie zamurowało.
- Znaczy taki babski wieczór? - zapytała po chwili. - Malowanie paznokci, plotki i tego typu rzeczy? - zamrugała oczami.
- Tak... Tak, właśnie mniej więcej coś takiego. - Przytaknęła zadowolona.
- O, fajnie, jeszcze na czymś takim nie byłam - odparła z uśmiechem. - Myślę, że cerber mnie puści bez problemu. To kiedy to ma być?
- Myślę, że dzisiaj wieczorem. Cieszę się, że się zgadzasz. - Eva odparła z błyskiem w oku, sięgając do kieszeni po gumkę do włosów. Spięła je wysoko, tak, żeby jej nie przeszkadzały. Jej wzrok mimowolnie zatrzymał się na palcu Jess. Potrafiła rozpoznać prawdziwy diament. Dziewczyna zaczęła ją nieco interesować. - Nieźle, nieczęsto można spotkać tak ładny okaz. Mogę? - Zapytała, wyciągając dłoń. Chciała przyjrzeć mu się z bliska.
- Hm? - spojrzała pytająco. Po chwili zauważyła, że Eva patrzy się na jej pierścionek. - Jasne.
Uniosła dłoń nad dłoń dziewczyny i zmieniła ją w dym, a pieścionek upadł wprost w objęcia "celebrytki".
Mutantka uniosła pierścionek na wysokość oczu, stojąc bokiem tak, by światło z pokoju zatańczyło na szlifie. Przez chwilę wpatrywała się w kamień. To, że nie była w stanie gołym okiem zobaczyć żadnej skazy, jeszcze o niczym nie świadczyło. Dopiero jej moc pozwoliła jej wyczuć, jak czysty był ten diament. Ta odmiana węgla ostatnimi czasy bardzo ją zainteresowała i to nie tylko ze względów materialnych czy estetycznych. - Jest idealny. - Z uznaniem Eva oddała jej błyskotkę. - Prezent czy zachcianka? Obrazek - Dzięki. Prezent od męża - odpowiedziała, zakładając go z powrotem na palec. - Daj znać, kiedy będziesz gotowa na trening.
- Możemy nawet za chwilę, przebiorę się tylko w coś wygodniejszego.
- Jasne, czemu nie. Spotkamy się... w ogrodzie. Jest tam taki placyk do ćwiczeń.
- Świetnie, zaraz tam będę. - Odparła, po czym z powrotem zniknęła za drzwiami.

***

Eva była wycieńczona, ale buzująca w niej adrenalina dodawała jej sił. Było coś interesującego w tym, że czuła się teraz lepiej, niż przedtem. Martwiły ją tylko siniaki, jakie mogły potem wyjść na jej ciele, ale w końcu czego innego mogła się spodziewać? - I wy... tak zawsze? - Zapytała, uśmiechnięta powoli stabilizując oddech. Miała ochotę utworzyć głęboką szczelinę pod stopami Jess i postawić na swoim, ale to nie był czas i miejsce na taki pojedynek.
- Zasadniczo to tak. Do tego siłownia, basen i treningi z użyciem mocy. Dlatego nie chciałam, żebyś leciała, bo większość z nas ma co najmniej kilka miesięcy przygotowań do takich misji za sobą. Ja mam kilka lat... - westchnęła. - A tak poza tym to wszystko w porządku?
- Potrafię sobie radzić. Mam po prostu nieco inne metody. - Wyjaśniła, otrzepując rękaw. - Naprawdę dlatego? Wyglądało to raczej tak, jakbyś po prostu z jakichś niezrozumiałych dla mnie powodów nie przepadała za moją osobą i chciała się mnie pozbyć. - Eva spojrzała na dziewczynę roześmianymi, czarnymi oczyma. Pewnie, jest świetnie. - Odparła przekonująco, starając się ignorować ból obtłuczonych kości.
- Ja nie kłamię, nie mam w zwyczaju - odpowiedziała spokojnie i z lekkim uśmiechem. - I fakt, nie polubiłam cię. Instytut rządzi się swoimi prawami, jak tutaj trafiasz, zaczynasz od zera. I ani pochodzenie, ani majątek tego nie zmienią. Ot, tylko tyle... - wzruszyła ramionami.
- Ani razu o nich nie wspomniałam. - Odpowiedziała, rozpuszczając włosy. - Ani o moim pochodzeniu, ani o moim majątku.
- Nie musiałaś - Jessica uśmiechnęła się szeroko. - Mam nosa do takich osób - puściła oczko. Eva nie musiała wiedzieć, przynajmniej jeszcze, że Shadowdeath była jedną z najlepszych złodziejek w NYC i po prostu miała to we krwi. A przebywanie w towarzystwie Gambita tylko to pogłębiało. - Ale naprawdę uważam, że nie ma co się kłócić. Chciałabym, żebyś dołączyła do drużyny, więc trzeba będzie znaleźć jakiś wspólny język. Inaczej może być ciężko...
- Wow. A to mnie zawsze nazywali suką. Chyba też zacznę wyzywać ludzi dlatego, że mi się nie spodobali. Chociaż nie, nie zniżyłabym się do takiego języka. - W zastanowieniu pokiwała głową. - Nie kłócę się. Gdybym chciała coś ci zrobić, miałabyś teraz na palcu bezwartościowy kawałek węgla. Nie lubię dziecinnych sprzeczek. Jeżeli chodzi o moje komentarze, to taki mam sposób bycia. Nie znoszę chamstwa i prostackich zachowań, to coś złego? - Zapytała niewinnie.
- To przestań się zachowywać chamsko i prostacko - Jessie wybuchnęła śmiechem. - Mamy różne podejście, to nic złego. Pół roku trwało, aż Jason i ja się zaprzyjaźniliśmy, więc nic straconego.
- Och, jeżeli rzucasz oskarżenia, poprzyj je proszę faktami. Nie mam sobie nic do zarzucenia. - Rozbawiona przyglądała się zachowaniu mutantki. - Pół roku to sporo czasu, kto wie, jak wtedy będzie wyglądać sytuacja. Póki co skupmy się na tym co tu i teraz. Albo może lepiej na tym co będzie wieczorem, który pokój jest twój?
- Ostatni w koryta... eee... - zawahała się na chwilę. - Ostatnio tam mało siedzę, więc... może zadzwoń po mnie? Albo powiedz, na którą mam przyjść?
- Zadzwonię. - Przytaknęła, kiedy niewielki kamień poszybował do jej dłoni. Nie wzięła komórki ani niczego do pisania. - Podaj mi tylko numer.
Jessica podyktowała.
Eva schowała kamyk z wyrytym numerem do kieszeni. - Świetnie, wszystko ustalone. Tymczasem marzę o prysznicu, zobaczymy się wieczorem. - Stwierdziła zadowolona.
- Jasne, do później - uśmiechnęła się. - Czas na basen...

***

Eva

Babski wieczorek Eva zaliczyła do udanych, choć nie był zupełnie taki, jak go sobie wcześniej wyobrażała. Zwykle mieszała o wiele bardziej, piła o wiele więcej i spała o wiele mniej. Zabrakło też prawdy i wyzwania w terenie, ale musiała przyzwyczaić się do tego, że niektóre rzeczy, jak na przykład wychodzenie tak późno, były tutaj zabronione.
Trening z Jessicą przekonał ją do ćwiczeń. Kolejne dni spędziła na zmuszaniu się do nieludzkiego, jak dla niej, wysiłku fizycznego. Miała ogromną motywację, naprawdę chciała pokazać maksimum tego, do czego była zdolna. Kiedy wieczorami dawała odpocząć swoim mięśniom, w ruch szły jej mutanckie zdolności i bawiła się węglem, który składowała w worku za łóżkiem. Skała co chwilę stawała się twarda i przezroczysta, by zaraz wrócić do swojego pierwotnego wyglądu. Dziewczyna kładła się dopiero wtedy, kiedy oczy same jej się zamykały. Zasypiała ze szczerym, zadowolonym uśmiechem na ustach.
Dia
Pomywacz
Posty: 49
Rejestracja: niedziela, 17 stycznia 2010, 11:31
Numer GG: 3357251

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Dia »

Bella

Tydzien od powrotu do Instytutu dziewczyna mogla smialo nazwac szalonym. Dziewczyna nadal nie otrzasnela sie z szoku, ktorego doznala po rewelacjach, ktorymi uraczyl ja Alastair. Poza ta chwila w ruinach nie chciala juz wiecej okazywac znakow swojej slabosci. Nie tego oczekiwalby od niej ojciec. Rzucila sie w wir pracy. Musiala poznac granice nowych mozliwosci, ktore sie przed nia otworzyly. Musiala nauczyc sie to kontrolowac. Musiala wrocic do treningow reszty swoich zdolnosci. Musiala przestac, do cholery, myslec o Peterze! Jak umarl? Co wtedy czul? Cierpial? Tak dlugo cwiczyla razem z nim telepatie, tak dlugo obserwowala swiat jego oczami, ze jego oczy byly jej. Te wszystkie wspolne treningi... To bylo cos wiecej niz zwykle cwiczenia. To byly cwiczenia dwoch telepatow. Umyslow. Delikatne, subtelne, tak inne od normalnych treningow czy zwyczajnych wspolnych wykladow. Cale dnie spedzala na treningach, jesli nie cwiczyla z Emma, to wylewala z siebie wiadra potu na silowni lub basenie. Raz tylko, trzeciego dnia od powrotu pozwolila sobie na luksus odpoczynku. Byla z ta nowa, Eva van der Berg na zakupach i u fryzjera, a potem na babskim wieczorze. Wieczorze, z ktorego wymknela sie w srodku nocy, gdy wszystkie juz spaly. Nie wypila duzo wina, dokladnie tyle, ile zdarzalo jej sie pijac jeszcze w domu, do obiadu. Ale czula sie fatalnie, a jej wewnetrzna bariera zaczela sie sypac. Zamknela sie w pokoju z narastajacym bolem glowy. Polozyla sie na lozku na przemian zaciskajac i rozluzniajac piesci. Starala sie koncentrowac tylko na oddychaniu. Wdech nosem, wydech ustami, wdech nosem, wydech ustami, wdech nosem, wydech ustami. Zdusila w sobie narastajacy szloch, ale po policzkach nieustannie splywaly jej lzy, Glowa pulsowala tepym bolem, a oczy piekly coraz bardziej. Tej nocy juz nie zasnela. A kolejne dni znow spedzila na ostrej harowie. Cwiczenia, cwiczenia i jeszcze raz cwiczenia. Nie szukala niczyjego towarzystwa. Wstydzila sie tego nawet przed sama soba, ale problemy innych stawaly sie dla niej coraz bardziej dziecinne, coraz bardziej zalosne. Szczegolnie te natury sercowej. To przestalo juz byc nawet zabawne. Pozostawialo tylko gleboki niesmak. Plytkie, glupie, mizerne... Co oni wiedza o problemach?
Cigle przed oczami stala jej scena, gdy Zack trzymal ja na rekach, z nieba lecialy bomby, a on i Gambit zaczeli klocic sie i bic o... kobiete. Brakowalo jej slow by okreslic jak bardzo to bylo... Idiotyczne, dziecinne, chore. Glupie. Nie zobaczyliby prawdziwych problemow, gdyby tanczyly im przed nosem, jesli tylko mogliby kontynuowac te pozbawione sensu przepychanki z nieistotnego powodu. A incydent przy bombardowaniu pokazuje to z cala moca. To moze doprowadzic do rozpadu. Juz powoli doprowadza. Ale to nie byla jej sprawa. Musiala sie uczyc, trenowac tak by wieczorami padac na lozko i zasypiac w kilka chwil. I tylko to bylo wazne.
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Evandril »

Jason & Jess, Dylan feat. Gambit

Gdy wszystko się zaczęło, chłopak zrobił co się dało, by uchronić współtowarzyszy. Gorzej miały ekipy X-Treme i Avengers, jednak i ten problem szybko został rozwiązany, gdy Jean Grey użyła mocy Phoenix rozpościerając nad nimi ognisty dywan. Niektóre z pocisków jednak przeszły zaporę, ale Ghetto nie miał teraz czasu, by się zastanawiać, czy pozostali przeżyli... Sam martwił się o swoje życie i nie chciał tutaj umierać... Jeszcze nie teraz.

W końcu wszystko się skończyło, a Jay rozejrzał się po pobojowisku łapiąc ciężko powietrze do płuc. Nie wyglądało to najlepiej – wszędzie dym, płomienie, jakieś leżące bez ruchu ciała. Pierwszą myślą, jaka przeszła chłopakowi przez jaźń, było podziękowanie Bogu, że jeszcze żył i że to nie jego spotkał okrutny los. Zrugał siebie w myślach za to, że tak pomyślał, ale był tylko człowiekiem. Człowiekiem, który w obliczu zagłady, chciał tylko przeżyć…

Ogarnął się po chwili na tyle, na ile mógł i powędrował za resztą do odrzutowca. Jean Grey, która poświęciła się dla nich nie miał okazji poznać, ale zawsze szkoda było każdego życia. Trochę czasu rozmawiał z Zackiem już na pokładzie samolotu, a gdy w końcu znaleźli się na miejscu, postanowił wziąć solidną kąpiel, zjeść coś i spróbować wypocząć. Wciąż miał w głowie potyczkę z Apocalypse’em i miał nadzieję, że kolejne dni przyniosą rozluźnienie.

* * *
Obrazek Już dawno stracił rachubę, która to była długość basenu. Jedynie mięśnie po pewnym czasie dawały mu znać, że z pewnością pokonał rekord, który ustanowił już wcześniej. Nie wiedział, czy to ostatnie wydarzenia z Apocalypse dawały mu w kość, czy fakt, że Gambit tak się zbliżył do Jess. W sumie myślał, że jakoś inaczej to się potoczy. Że będzie miał jakąś szansę, by po raz kolejny zawalczyć i pokazać, że jednak jasna strona ma większe szanse niż ciemna... Chyba się łudził, bo Cajun wyrzucał z siebie gładkie słówka, które ona kupowała bez mrugnięcia okiem. Pokonując kolejną długość basenu, dostrzegł sylwetkę, której nie mógł pomylić z żadną inną. Zatrzymał się przy boksie, przetarł oczy i spojrzał na stojącą nad nim Jess... W dwuczęściowym kostiumie prezentującym niemal jej wszystkie atrybuty wyglądała niezmiernie apetycznie.
- No proszę, nie sądziłem, że cię tu spotkam o tej porze... - Jason spojrzał na wodoodporny zegarek Casio. Dochodziła ósma.
- Trzeba zrzucić nieco sadełka, Elixir mówił, że basen to najlepsze miejsce - uśmiechnęła się nieznacznie i podeszła do niego.
- Sadełka? - spojrzał na jej kształty. - Nie widzę go nigdzie u ciebie. - uśmiechnął się, zatrzymując wzrok na apetycznych piersiach i pępku. Zaśmiała się. Jakoś jej nie przeszkadzało, że tak na nią patrzył. A w każdym razie jeszcze nie.
- Dzięki. Josh powiedział, że basen dobrze mi zrobi, poza tym mam unikać większego wysiłku fizycznego - westchnęła. - A ty dobrze wiesz, że czuję się najlepiej, kiedy sobie poćwiczę a potem mnie wszystko boli i mogę pomarudzić - puściła mu oczko. - Ścigamy się?

Jason podpłynął do boksu i podciągnął się na rękach wychodząc szybko z basenu. Stanął naprzeciw niej.
- Jakoś mi się odechciało pływać. - powiedział. - Może Remy ci dotrzyma towarzystwa? Wybacz, Jess, ale mam już dość jakichś zagrywek i gierek, które do niczego nie prowadzą... - mruknął, stając z nią twarzą w twarz.
- Eee... - wyrzuciła z siebie nie kryjąc zdziwienia. - Ale o co chodzi? Chciałam tylko popływać... pościgać się... - była zaskoczona i zakłopotana tym, co powiedział. I nie wiedziała za bardzo o czym mówił. - Jay?
- Jakoś mi się nie chce już... - stwierdził, patrząc jej prosto w oczy. - Przecież to widać jak na dłoni, że mimo wszystko jesteś za nim. Ja rozumiem jakieś przyzwyczajenie i te sprawy, ale powiedz mi chociaż raz otwarcie co z nami? Tylko znajomość, prawda? Nie chcę być piątym kołem u wozu... - chwycił za ręcznik. Zwiesiła głowę. Powiedziała mu o wszystkim, czego się dowiedziała od Beasta, o tym co jej leży na sercu i o swoich relacjach z Gambitem. Wiedziała, że przy Jasonie może mówić o wszystkim otwarcie i szczerze. - To nie były żadne gierki. Te trzy wspólne noce... to dlatego że się zaczęłam w tobie... było mi tak dobrze w twoim towarzystwie... Nadal jest - podniosła głowę i spojrzała na niego. - Bardzo mnie do ciebie ciągnie, żeby się przytulać i całować. I coś więcej... Ale źle mi w środku z myślą o zdradzie. Choć nie żałuję... I to wszystko jest takie dziwne...
- Wiem, że to nie były gierki. - powiedział Jason i przejechał dłonią po jej policzku uśmiechając się delikatnie. - Jesteś porządną dziewczyną, Jessie... Taką, którą chciałby mieć każdy normalny, porządny facet. Dlatego nigdy chyba nie zrozumiem, dlaczego wybrałaś Gambita... Wiem, że to miłość, ale czasami mam już dość jej groteskowego poczucia humoru. - puścił jej oczko.
- A ja czasami mam dosyć tego, że wszystko kryje w sobie i tak naprawdę nigdy się nie wie, kiedy jest szczery. Nawet gdy mówi, że jest szczery, to i tak ciężko w to uwierzyć - mruknęła, marszcząc brwi. Nikomu nigdy o tym nie powiedziała.
- Ten typ tak ma, zresztą, nie od dzisiaj wiadomo, że lecicie na bad boyów, Skarbie. - uśmiechnął się zawadiacko. - Szkoda tylko, że nie na tych, co trzeba. Jakby się coś działo, to pamiętaj, że zawsze możesz do mnie przyjść. Jesteśmy przyjaciółmi. - stwierdził, ujmując jej dłoń.
- To nie chodzi o to - prychnęła. - Wcale tak nie jest... Naprawdę mam trochę oleju w głowie. Tylko że przy Remym to nie wystarcza. Trzeba być głuchą i najlepiej niewidomą, wiesz, jakie on ma moce.
- Szczerze, to czasami też by mi się przydał ten hipnotyzujący głos. - Ghetto obniżył ton, naśladując Gambita, po czym oboje wybuchnęli śmiechem. - Nie sądzę, by stosował go na tobie... Zresztą, ten facet jest dość skomplikowanym osobnikiem, ciężko cokolwiek wywnioskować z jego słów i czynów. Raz jest miły, potem zachowuje się jak gnój. Już wcześniej złapałem się na tym, że on mi przypomina kota, bo ma wszystko w dupie... Tylko, że ja lubię koty - jego tak nie bardzo. - wyszczerzył zęby w białym uśmiechu.
Jessica znowu się zaśmiała.
- Chyba nie ty jeden! Czasami wydaje mi się, że jego to tutaj nikt nie lubi. Z tym kotem to masz rację, on zawsze chadza swoimi własnymi ścieżkami, nikogo się nie słucha i ciężko go jakoś podporządkować. W ogóle uważam, iż jest to niewykonalne. Ale jakieś tam uczucia na pewno ma, zwłaszcza że często siedzi na tym swoim dachu, gapi się w gwiazdy i myśli nad czymś. Zastanawiam się, czy on kiedykolwiek był szczęśliwy - westchnęła ciężko. - Może tego mu brakuje. Zrozumienia, ciepła i szczęścia.
- Nie interesuje mnie to za bardzo... Wiedz tylko, że dopilnuję, byś była szczęśliwa, nawet jeśli będę mu musiał przemówić do rozsądku. Już nieraz się przekonaliśmy, że ten facet działa jakby miał rozdwojenie jaźni - najpierw zabiera cię na kolację, a potem flirtuje z Bellą. - Jay wzruszył ramionami. - Chyba powinna go zbadać Emma. Cyclops całkiem uśmiechnięty wychodził z terapii u niej. - pokazał jej język. Oboje wiedzieli, na czym polegały terapie Scotta u panny Frost.
- A pff! On by do niej nie poszedł, ma uczulenie na tego shemale'a - parsknęła śmiechem.
- A skąd wiesz, że to shemale? - Jay spojrzał na nią podejrzliwie.
- Skarbie, duży biust nie czyni kobiety. Przecież ta baba to chłop i to zupełnie bez stylu! - na potwierdzenie swych słów wykonała kilka kuszących ruchów biodrami.
- Nie da się ukryć, Skarbie. - Jay przyklasnął widząc jak się porusza się Jess. - Jakbym się z nią przespał, to chyba bym przestał być prawdziwym mężczyzną. - uśmiechnął się, narzucając szlafrok.
- Już idziesz? - zapytała, łapiąc go za ramię. - A ja jeszcze nic nie popływałam... Chodź, chociaż się popluskamy. Póki nikogo nie ma i mamy święty spokój.
Uśmiechnęła się nieśmiało, po chwili przygryzając dolną wargę. Chyba po głowie chodziły jej różne dziwne rzeczy. Jason podrapał się po brodzie wpatrując się w nią z dziwnym uśmiechem wypisanym na twarzy. Chwilę później odłożył szlafrok, zmniejszył dystans i gdy niemal połączyli się ustami... wepchnął ją do wody z zaskoczenia. Pluskowi wody towarzyszył głośny śmiech Jasona. Gdy Jessica wychynęła z wody, chłopak wciąż zanosił się radosnym rechotem.
- Ale się dałaś zaskoczyć. - wyrzucił między kolejnymi salwami śmiechu. - Normalnie jak amator. - pokazał jej język.
- Bo mnie podszedłeś! Tak się nie robi! - zawołała oburzonym tonem. Zrobiła mocno obrażoną minę, po czym uformowała nieco dymu. Ten wzniósł się nad wodę i pomknął w stronę Ghetto. Czarne macki złapały chłopaka i z dużą siłą zaczęły go ciągnąć w stronę basenu. Śliska podłoga pomagała Shadow osiągnąć cel. Jason nie dał rady utrzymać równowagi, poślizgnął się i wpadł z impetem do wody, rozbryzgując ją na wszystkie strony. Chwilę później wypłynął a jego czarną, roześmianą twarz zdobiły białe krople.

- Oszukujesz, nie używamy mocy. - uśmiechnął się, po czym podniósł rękę do góry. Jess widziała jedynie białą poświatę zaciskającą się wokół zwiniętej pięści, a chwilę później Ghetto uderzył w wodę posyłając ku niej falę uderzeniową, która całkowicie zniszczyła młodej kobiecie fryzurę.
- Noo, teraz jesteśmy kwita.
- Łeee! No zobacz tylko, jak ja teraz przez ciebie wyglądam! - rzuciła zrozpaczonym tonem. - Eeejjj... Tak się nie robi! Mało mi stanika nie zmyło! - dodała, poprawiając górę kostiumu.
- Chciałem, żeby go zmyło... Damn, będę musiał poćwiczyć rozwalanie staników w Danger Roomie. - puścił jej oczko i zbliżył się do niej niebezpiecznie blisko. - A wyglądasz tak jak zawsze, czyli zabójczo. Zabiłbym dla widoku, jaki mam teraz przed sobą. - spojrzał jej tak pewnie w oczy, że aż przeszły ją ciarki. Znów zobaczył ten znajomy rumieniec na twarzy. Dziewczynie momentalnie zrobiło się gorąco i uśmiech zszedł z jej twarzy. Wpatrywała mu się głęboko w oczy jakby zamyślona i zaczarowana. Jason chwycił jej dłoń i położył na swoim sercu.
- Czujesz to? Jesteś jedyną osobą, która wywołuje u mnie takie uderzenia... Gdy nie śpię, myślę o tobie. Gdy jestem w studiu - myślę o tobie. Gdy robię sobie śniadanie - sama już wiesz. To nie jest normalne, Słonko. Wiedz, że prawdziwy wojownik nie poddaje się przed końcem bitwy. Nawet jeśli przeciwnikiem jest sam Gambit. - pocałował ją w dłoń, przeszywając ją na wylot wzrokiem. Przez chwilę stała jak zamurowana i nie wiedziała, co ma zrobić i co powiedzieć. Ona sama myślała o Jasonie bardzo dużo, więcej niż mężatka powinna i na pewno nie w taki sposób, w jaki wypada. Bardziej się nim przejmowała nim Remym. To nie było normalne.
- Jay… - jęknęła. To nie było takie proste, a już na pewno nie zrozumiałe dla niej. Spojrzała mu prosto w oczy z błagalnym wyrazem twarzy. Wiedział, że po tych słowach wiele się zmieniło.
- Tak? - zapytał przecierając twarz. Znał ten ton lepiej niż chyba sam Gambit. Wiedział, że Jessica prowadzi w tej chwili walkę z wewnętrznym wrogiem. Jego słowa z pewnością jej nie pomagały. - Wiem, że nie jest ci łatwo, ale pamiętaj, że masz tutaj prawdziwego przyjaciela... Może nawet prawdziwszego niż Gambit. Nigdy nie zrobiłem nic przeciwko tobie i nie zrobię. Gdybyś chciała kiedyś pogadać, zapraszam. Nie musisz mi wyznawać miłości w tak mało romantycznych okolicznościach. - obrzucił wzrokiem halę w której znajdował się basen. - Jeszcze. - podsumował, uśmiechając się. Zakłopotanie wymalowane na twarzy Jessici było wręcz bezcenne. Widział tylko, jak szybko oddycha i domyślał się, iż serce musi jej nieźle walić w piersi. Spojrzała mu w oczy, dotknęła dłonią jego mokrego policzka i powoli zbliżyła swoje wargi do ust Jasona. W tej chwili nie pragnęła tak niczego innego jak go pocałować.
- Whoa, whoaa, whoaaa! - rzucił Jason odpływając. - Jesteś mężatką, nie zamierzam cię narażać na jakieś konsekwencje ze strony pana Casanovy from France. Poczekamy, aż będzie sposobność. - uśmiechnął się. - Może i różne opinie o mnie chodzą w różnych kręgach, ale nie wykorzystuję sytuacji... Dlatego tylko ty znasz mnie takiego, jakim jestem naprawdę. - dodał.
- Przecież nie wykorzystujesz sytuacji – szepnęła. – Wpadnę dziś do ciebie do studia… - spojrzała się na niego dziwnie.
- No dobra, możesz wpaść, ale jutro. - powiedział Jason, wyczuwając, że przyjaciółka ma w planach coś więcej, niż słuchanie jego produkcji. - Będę na ciebie czekał po obiedzie... Może szybko uda nam się spalić kalorie... - zaprzeczał teraz samemu sobie, ale to, jak pachniała i wyglądała w żółtym kostiumie sprawiało, że odzywały się w nim instynkty przodków.
- A czemu nie teraz? – zapytała, podpływając do niego. W jej oczach widział pożądanie i zdecydowanie. Teraz ona przeszywała go pewnym wzrokiem.

Już mięli połączyć usta, gdy od strony drzwi dobiegł ich charakterystyczny głos Gambita.
- Wszystko w porządku, cherie? - zapytał, podchodząc bliżej. Wciąż nie rozstawał się ze swym płaszczem, a jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, gdy patrzył na dwójkę w basenie. Tylko te czerwone, iskrzące energią oczy, napawały dziwnym niepokojem. - Chodź do mnie, pora coś zjeść. - schylił się, wyciągając dłoń w kierunku dziewczyny.
- Chyba ona ma prawo decydować o sobie, nie? - rzucił Jason, a jego ton nie należał do najspokojniejszych.
- Nie wtrącaj się... Czyżbyś chciał już podważyć, ewentualnie znieść zawieszenie broni? - zapytał leniwie Remy.
- Kiedy tylko chcesz. - wypalił Jay. - Nie byliśmy nawet kolegami, więc nasze "zawieszenie broni" jest tylko chwilowe i chadza sobie po cienkiej, czerwonej linii... - Ghetto zmarszczył brwi.
- Cokolwiek... - odparł Gambit. Jego głos brzmiał tak, jakby przed chwilą wypił tira whisky. - Chodź, bella, zabieram cię na obiad. - machnął ręką znad wody.
- Ale ja chcę jeszcze popływać – pokręciła przecząco głową. – Nic mi nie będzie, przecież Jay tu jest. Nie kłóćcie się, proszę…
Obaj panowie patrzyli po sobie, jakby zaraz mieli ruszyć do walki. Te spojrzenia mogłyby przecinać stal, gdyby się bliżej przyjrzeć. Przez chwilę obaj wpatrywali się w siebie bez ruchu, po czym Gambit podniósł się i spojrzał na dwójkę mutantów.
- Jak chcesz, cherie. - w jego głosie nie można było znaleźć jakichkolwiek uczuć. Jessica wyczuła, że patrzy na nią tak, jak ojciec na córkę, która właśnie coś zbroiła. - Będę u ciebie w pokoju. Jak będziesz miała ochotę, to przyjdź... - chwilę później zniknął za drzwiami.

- Normalnie aż się woda zrobiła zimna. - Jay wzdrygnął się teatralnie i uśmiechnął do Jazz. Widząc, że dziewczyna zastygła wzrokiem na drzwiach, skrzywił się lekko - Hej, jestem tu! - powiedział.
- Widział i słyszał wszystko – rzuciła w zamyśleniu. – Jest wściekły. I to nawet bardzo…
Widać było, że Jessie jest w szoku i się mocno stresuje. Wręcz boi. Teraz to bała się wracać do pokoju gdyż czuła, iż czeka ją albo awantura albo „ciche dni”. Jak wtedy, gdy Jason odebrał telefon.
- Nie przejmuj się... ty też byłaś w wielu różnych sytuacjach, a on cię nie chronił, nie doceniał, nie wspierał... - powiedział Jay. - Więc zostań tu ze mną... jeśli się go nie boisz...
- Boję… - odpowiedziała cicho. – I przez to nie wiem, czy mam iść czy zostać.
Zadrżała na ciele i to raczej nie z powodu chłodnej wody.
- Idź, jeśli nie chcesz już taplać się w ciepłej wodzie... - powiedział uśmiechając się. - Przecież jeszcze nie raz popływamy... i nie raz... odwiedzisz moje studio... - puścił jej oczko.
- Na pewno – uśmiechnęła się niepewnie. Szybko i delikatnie pocałowała go w usta, po czym skierowała się do drabinki. Już poza basenem złapała szlafrok i zarzuciła na siebie, nie kwapiąc się wycieraniem. Chwilę później zniknęła za drzwiami odprowadzona wzrokiem Ghetto.

* * *
Obrazek Domyślał się, że Jessica długo zabawi na babskim party, więc wziął piłkę do kosza i poszedł na boisko nieco rozruszać kości. Co z tego, że było przed 22, jak i tak cały teren był dobrze oświetlony? Już nie pierwszy raz szedł w nocy przed Instytut, zresztą nie on jeden tak robił. Niestety nikogo nie zastał i musiał pograć sam ze sobą, ale jakoś niespecjalnie się tym przejął. Brak towarzystwa miał ten plus, iż mógł się w spokoju zastanowić nad tym, co dalej robić. Zrzucił bluzę i już po kilku chwilach odbijał piłkę, która raz za razem trafiała do kosza. Nie był pewien, ile czasu minęło, ale w końcu było mu tak gorąco, że zdjął jeszcze niebieski t-shirt. Kątem oka zauważył, jak w kilku damskich okienkach poruszyły się firanki, ale olał to. Jednego jednak nie mógł zignorować. Złapał piłkę i trzymając ją podszedł do siatki, widząc przechodzącego nieopodal Gambita.
- Hej! – krzyknął do niego. – Zgubiłeś coś? Żony szukasz?
- Nie twój interes, connard. – Remy syknął w odpowiedzi.
- Chyba jednak mój. – uśmiechnął się szyderczo. – Przecież nawet nie musisz zgadywać, gdzie jest. Ale nie masz co tam iść, powiedziałem jej, żeby dupkom nie otwierała i udawała, że jej nie ma. – dodał, świdrując Cajuna wzrokiem.
- Co żeś powiedział? – Remy podszedł do chłopaka i stanął przed nim w odległości trzech kroków. - Chyba nie chcesz, żebym dał ci odpowiednią lekcję, homme? Bo jesteśmy tylko my, a między nami siatka. – uśmiechnął się pewnie wyjmując dłonie z kieszeni i zwijając je w pięści.
- Ty? Lekcję? – żachnął się Jay. – Jessie mówiła, że nawet stosunki z tobą są jak inicjacja seksualna dziewicy: początek jest trudny, środek nudny, a końcówka nie przynosi spodziewanych efektów. I taki z ciebie don juan? – Jason uśmiechnął się szeroko.
Tego już było za wiele. Gambit wyjął swój metalowy kij, który w mgnieniu oka się wydłużył w obie strony i wybił na nim do góry, z gracją przelatując nad siatką. Wylądował tuż przed Jasonem, spojrzał chłopakowi prosto w oczy i sięgnął po karty. Teraz stali twarzą w twarz, tak blisko, jakby się mieli zaraz pocałować.
- Mówiłeś coś? – zapytał lodowatym głosem, a jego wzrok aż płonął krwistą czerwienią.
- No proszę, ładna sztuczka... – Jay wyszczerzył zęby. – Ale takie rzeczy działają tylko na podniecone uczennice w liceum. Coś o tym wiesz, przecież przeleciałbyś nawet orangutana, nie?

Gambit nie odpowiedział, tylko szybkim, kocim ruchem zamachnął się swym kijem i podciął Jasonowi nogi. Chłopak upadł, a gdy Remy chciał uderzyć z góry stickiem, Ghetto zrobił unik i wykonując nogami w powietrzu śrubę podniósł się do pionu. Jego dłoń zapulsowała jasnym światłem, a po chwili powietrze przeciął blast energii. Gambit uskoczył w ostatnim momencie i jednym ruchem pozbył się płaszcza, patrząc na Jasona z szyderczym uśmiechem.
- C'mon mon ami! - syknął złowieszczo.

Blast trafił w siatkę, przewracając ją i robiąc nieco hałasu. Przez chwilę panowie mierzyli się morderczym wzrokiem, by zaraz rzucić się na siebie. Obaj byli szybcy i zwinni, jednak nie mogli uniknąć jednego. Czarny dym uderzył w nich z ogromną siłą i po rozłączeniu się na dwie części – rozdzielił, unosząc każdego w przeciwnym kierunku. Trwało to zaledwie kilka uderzeń serca, gdy obie połówki się złączyły i między Remym a Jasonem pojawiła się skulona, naga Jessie. Grymas bólu i drżenie z zimna nie zapowiadały nic dobrego. Spojrzała najpierw na jednego, potem na drugiego i zgromiła obu wzrokiem.
- Uspokójcie się, dobra?! – warknęła. – Wyszłam tylko na chwilę, a wy już musicie skakać sobie do oczu… Nie ma to jak świecić gołym tyłkiem przed koleżankami – prychnęła.
- Wszystko w porządku, Jessie? – Jay chwycił za swoją koszulkę i bluzę i podbiegł do nagiej kobiety, zasłaniając ją i gromiąc wzrokiem zebranych w oknach uczniów młodszych grup. - Ubierz się, zabiorę cię do pokoju. - odwrócił się, patrząc srogo na Gambita.
- Chyba… powinnam odwiedzić ambulatorium – skrzywiła się. – Josh mnie zabije…
Powoli się podnosiła do pionu, jednak ból skutecznie jej w tym przeszkadzał. Zerknęła w stronę Gambita, jakby szukając u niego pomocy. Remy natomiast spokojnie, jakby był na grzybach, podniósł swój płaszcz i podał go wstającej na nogi Jessice.
- Zaprowadzę cię do ambulatorium, cherie. A ty... - spojrzał na Jay’a. – Wracaj do swojej gry.
- Nie będziesz mi mówić, co mam robić. – warknął Ghetto i zezował na Shadow. – Jess, który z nas ma iść z tobą? Od razu mówię, że trio odpada, nie zamierzam iść ramię w ramię z tym.... panem. – mruknął, zerkając na Gambita.
- Heh… - dziewczyna westchnęła, zakrywając się płaszczem. – Wybacz, Jay, ale pójdę z Remym – odpowiedziała cicho.
Jason spojrzał ze ściśniętymi wargami najpierw na Gambita, potem na Jazz.
- Dobra, niech dalej robi cię w jajo! – wypalił. – Już się nie będę wtrącał. – zabrał piłkę i odszedł w przeciwnym kierunku nie odwracając się nawet na chwilę. Shadow przez chwilę stała, patrząc za kolegą smutnym wzrokiem.

* * *

Głośne pukanie rozległo się do drzwi pokoju zajmowanego przez dowódcę X-Men Blue – Dylana. Chwilę później Ghetto usłyszał tylko stłumione „fuck”, szczęk zamka i ujrzał przed sobą Haze’a, w dziwnej koszuli z jeszcze dziwniejszym wyrazem twarzy.
Obrazek - A ty co? Na Hawaje się wybierasz? – żachnął się Jason patrząc na ciuchy przyjaciela.
- Nie podoba ci się moja nowa koszula? – Haze chwycił za kołnierzyk i uśmiechnął się krzywo. – Pieprz się, ziomek. Co cię sprowadza?
- Nie masz ochoty się napić? – zapytał Jay. Bo akurat mam… - zza pleców wyciągnął butelkę bursztynowego trunku. – najprawdziwszą szkocką whisky.
Twarz Dylana nagle rozpromieniała.
- Z tobą? Zawsze. Co prawda Elixir nie kazał mi pić ze względu na tę ranę na ramieniu, ale olać to. – machnął ręką. - Daj mi chwilę, zaraz wyjdę.
- idziemy do parku… chcę się napić na świeżym powietrzu. – mruknął Jay, a Dylan jedynie pokiwał swoją bujną czupryną.

Chwilę później obaj opuścili mury Instytutu kierując się w stronę ławki, na której swego czasu Jason gadał z Ike. Wieczór był jeszcze w miarę młody, poza tym wszystko tonęło w świetle latarni oświetlających całą posiadłość. Zaopatrzeni w whisky i dwa fontaine’y w końcu usadzili tyłki na ławce, a Jason nie owijając w bawełnę polał sobie i kumplowi.
- Pijemy za coś szczególnego? – Dylan uniósł szklankę do nosa i zaciągnął się aromatem.
- Pijemy, bo chcę się porobić…
Haze roześmiał się.
- Przecież i tak się nie narąbiesz. Serio, jak ja bym miał taką moc jak ty, to bym żałował do końca życia… Nawet bym się nie mógł napieprzyć…
- Dlatego wziąłem whisky – szybciej się rozchodzi w organizmie i ma lepszego kopa niż wódka. Poza tym jak dobrze pójdzie, to za trzy kolejki będziemy latać na golasa po ogrodzie. – Jay uśmiechnął się szeroko.
- Kolejny dywanik u panienki Frost? – Haze wyszczerzył się i obaj przybili sobie żółwika.
- Żebyś wiedział… zresztą, mam to w dupie. – Jay wychylił do dna, Dylan mu zawtórował. – Dobre, nawet nie trzeba przepijać. – przekręcił puste naczynie w dłoni.
- Mocne. – Haze wypuścił powietrze z płuc, a przez chwilę jego oczy zaszły łzami. – To o czym chciałeś pogadać?
- A czemu sądzisz że chciałem o czymś pogadać?
- Bo gdyby tak nie było, to byś mnie nie ciągnął na ławeczkę jak jakąś dziewicę, której chcesz wyznać, że też jeszcze tego nie robiłeś… - Dylan uniósł prawą brew w górę. – Zresztą, znamy się nie od dziś.
- Gambit mnie wkurwia. – Jason spojrzał w czyste, gwiaździste niebo.
- Znowu? Myślałem, że z Grimem zrobiliście z nim porządek.
- Też tak myślałem… przynajmniej początkowo wszystko szło w dobrą stronę… Ale ten typ nie odpuści, w dodatku tak zakręcił Jessicę, że ona jest na każde jego skinienie. Jak dochodzi do spotkania we trójkę, to zawsze wybiera jego, chociaż dobrze wie, że on jest fiutem.
- Kobieta jest jak lilia, stary - subtelny nie ośmieli się jej dotknąć, ale przyjdzie osioł i ją zeżre. – mruknął leniwie Dylan. – Mówię ci, odpuść sobie, bo do niczego dobrego to nie doprowadzi. Jeśli teraz wybiera tego pozera, to zawsze tak będzie. – Haze chwycił za butelkę i polał do szklanic.
- Właśnie nie mogę sobie tak po prostu odpuścić. – Jay westchnął. – Nie mogę ci póki co powiedzieć o co chodzi, ale może być naprawdę ciekawie.
- No jak tam chcesz. – wypili kolejną kolejkę. – W każdym razie pamiętaj, że możesz liczyć na swojego kumpla. Szkoda Jessici, powinna się związać z kimś takim jak ty, a nie z takim… takim… obleśnym pypciem na penisie.
- Obleśnym pypciem na penisie? – Jay skrzywił się z wrażenia.
- No tak… chcesz się go pozbyć, a on się trzyma, jakby chciał się wrosnąć. – Dylan gestykulował, przecierając czoło. – Ale tu gorąco.
- Whyte & Mackay zaczyna działać. – uśmiechnął się Ghetto. – A z tym pypciem to masz rację… właśnie tak to wygląda. Pół godziny temu starłem się z nim na boisku do kosza… I wiesz co?
- Hm?
- Jessica wpadła i korzystając ze swoich mocy nas rozdzieliła… No i polazła za nim, bo jakże inaczej. Czasami myślę, że jestem tylko dodatkiem do jej czasu… Jak tego pypcia na penisie nie ma w pobliżu, to Jason jest ważny i potrzebny… a jak się pojawia ta francuska dziwka, to już jest ‘spadaj Jason’.
- Dlatego myślę, że powinieneś odpuścić na jakiś czas i skupić się na tym, co jest dla ciebie ważne jeśli chodzi o pasję, zainteresowania… Studia, muzyka, sport, cokolwiek. – Haze wzruszył ramionami.
- Może. Zobaczę. – Jason polał kolejną partię. Obaj stuknęli się naczyniami i wypili jednym haustem. – A co u ciebie i Nadine? Układa się?
- No jasne. – Dylan roześmiał się. – W weekend jedziemy do jej rodziców na obiad, ma zamiar oficjalnie mnie przedstawić. Już sobie garnitur nawet kupiłem.
- Przecież nie jedziesz się oświadczać. – Jay się roześmiał.
- Ale jej rodzice to jakieś ważniaki, więc wolę wyglądać jak człowiek. – rzucił Dylan.
- Słusznie, zawsze to lepiej wyglądać jak gość na poziomie, niż jak pypeć na penisie. – odparł Jay, a obaj parsknęli śmiechem.

Ich rozmowa trwała jeszcze długo w noc, na szczęście obeszło się bez żadnych ekscesów i wizyty na dywaniku u White Queen. Kolejne dni Jay spędzał z dala od pozostałych członków drużyny, odwiedzając od czasu do czasu jedynie Dylana, z którym ostatnio więzi coraz bardziej się zacieśniły – obaj panowie wyskakiwali na piwo, pograć w bilard, tudzież na konsoli. Ghetto starał się odpocząć od X-Gold i zdystansować się do niektórych spraw.

Pomijając chwile relaksu, mutant sporo czasu spędzał na siłowni, treningach kick-boxingu, gdzie dawał z siebie dwieście procent, a także na produkowaniu muzyki. Sporo rozmyślał o relacji, jaka jest między nim a Jessicą. Czyżby za dużo sobie wyobrażał? A może to ona dawała mu wcześniej sygnały, których teraz się wypiera? W głowie chłopaka kotłowały się różne myśli, a im więcej o tym wszystkim myślał, dochodził do wniosku, że coraz mniej wie i niewielu rzeczy jest pewien jeśli chodzi o siebie i Jazz.

Czas miał dać odpowiedź na wszystkie pytania, ale w głębi ducha Jay nie widział siebie w roli zwycięzcy. Zastanawiał się także nad swoistą metamorfozą, jaką przeszedł w Instytucie przez te osiem miesięcy – niby wychodził na plus, ale zawsze pozostawał ten znak zapytania, czy na pewno dobrze postępuje w niektórych sytuacjach. Nadal był pewny siebie, wiedział, czego chce, ale nie było już tak, jak wcześniej i wiedział, że nigdy nie będzie. Jessica znaczyła dla niego bardzo wiele, nie było nawet sekundy w minucie, minuty w godzinie, godziny w dobie, by o niej nie myślał. To było zarazem miłe i bolesne, bo wiedział, że jest ktoś, kto choć nie jest od niego lepszy, może być tym wygranym.

Odcinając się od „życia” własnej drużyny, oczekiwał na kolejne ciekawe wydarzenia w karierze X-Men Gold. Może to mu wreszcie pozwoli się trochę oderwać od myśli, które oblepiały go niczym swego czasu symbiont z kosmosu Spider-Mana.
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Ouzaru »

Jessica and others

Elixir

Po powrocie, tak jak obiecała, udała się do ambulatorium. Gambit chciał jej towarzyszyć, ale odesłała go do pokoju.
- Chcę to sama załatwić, dobra? – spojrzała mu prosto w oczy. – Przejdź się gdzieś czy coś, bo i tak jeszcze muszę odwiedzić Beasta i pogadać o tej mojej mutacji. Nie czekaj na mnie, pewnie późno wrócę. Jak coś, dzwoń, będę gdzieś w Instytucie… Pewnie na siłowni czy Danger Roomie.
Poszła szybko załatwić sprawę i nawet nie czekała, aż Gambit odpowie. Po prostu zostawiła go w korytarzu, weszła do windy i pojechała prosto do ambulatorium. Tam od razu Josh pobrał jej krew, kazał nasiusiać do pojemniczka, osłuchał, nieco pojeździł dłońmi nad jej ciałem i w końcu powiedział, żeby poczekała chwilę i poszedł na zaplecze wykonać kilka testów.

Wrócił po paru minutach, a jego mina nie zdradzała, by wszystko było w porządku. Zmarszczył brwi, przejechał dłonią po twarzy, westchnął, po czym spojrzał na Jessicę.
- Nie ma sensu dłużej tego ukrywać... Początkowo myślałem, że to jakiś błąd, ewentualnie anomalia, ale wyniki badań pokazują to, co od początku było pewne - jesteś w ciąży Jess... Poza tym twoje ciało wchodzi w stadium drugiej fazy mutacji, dlatego moce szaleją. Z pewnością jest to w jakiś sposób połączone z dzieckiem, które nosisz pod sercem, więc musisz się oszczędzać... Żadnego wykorzystywania zdolności w najbliższym czasie. - powiedział, niczym lekarz do swojej pacjentki.
Przez dłuższą chwilę milczała, patrząc na Elixira, jakby się zmienił w wielkiego, zielonego potwora.
- Żartujesz?! - zapytała. - No to zajebiście... Remy wie? Cholera... co z moimi treningami? A jak znowu ktoś zaatakuje? Ile mam nie używać swoich mocy? Wszystkich, czy tylko tych, co mi nawalają? Znaczy... bo czasami nie mogę się cała zmienić w dym, a potem mnie wszystko boli... A ostatnio zmieniłam się razem z całą kanapą - wyrzuciła z siebie, zasypując go pytaniami i informacjami.
- Nie żartuję, takie są fakty, zbliża się drugi miesiąc. - powiedział Josh. - Remy wie od początku, ale nie chciał, bym na razie mówił ci o tym... Pewnie uważał, że to jakiś błąd w badaniach... W każdym razie na pewno jesteś w ciąży, Jessie. Co do mocy, nie powinnaś ich wykorzystywać w całości, bo to może zagrozić płodowi. A ból to efekty uboczne. - Elixir spojrzał w wyniki badań, dając jej chwilę na oswojenie się z nowymi wieściami.
- Wiedział od początku? A to... dupek! Nic mi nie powiedział, tylko był miły, jakby mu ktoś mózg zamienił na pluszowego słonika! - uderzyła pięścią w blat stoliczka, aż wszystkie strzykawki i kubeczki na nim podskoczyły. - Ale jak tworzę dym, to czuję się nawet dobrze... - jęknęła. - Nie chcę być zupełnie bezużyteczna, Josh, zlituj się!
- Jakieś drobne czynności związane z używaniem mocy możesz wykonywać. - westchnął. - Ale bez forsowania się. - pokiwał palcem przed jej nosem. - Jakby coś złego się działo, przychodź do mnie natychmiast. Póki co płód rozwija się normalnie i nie ma już żadnych podbramkowych sytuacji, dlatego musisz się oszczędzać i robić to, co dla dziecka najlepsze... Czyli odpoczywać. Pogadaj z Erikiem, z pewnością znajdzie ci nową rolę w drużynie, dopóki dziecko się nie urodzi. A tak w ogóle, to gratuluję. - uśmiechnął się szeroko. - Nowo poczęte życie to zawsze cud.
- Cud... Zajebisty... Prawie zginęłam, jak mi przy Cycku moce nie zadziałały i mi przywalił - mruknęła. - Nie chcę gadać z Erikiem, póki co nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział, dobrze?
- Jasne, nikt więcej się na razie nie dowie... W końcu i tak będzie widać brzuszek. - uśmiechnął się ciepło. - No ale to już od ciebie zależy, co dalej z tym uczynisz, w każdym razie, gdyby coś się działo, to wpadaj o każdej porze dnia i nocy. Używanie mocy skutkuje w tym przypadku osłabieniem organizmu i narażeniem płodu na konsekwencje, więc obiecaj mi, że nie będziesz przesadzać. I żadnych treningów w Danger Roomie, bo stracisz dziecko. - spojrzał na nią zupełnie poważnie.
- Żadnych? - jęknęła. - A siłownia?
- W dopuszczalnych granicach. Porozmawiam z Gambitem, by miał na ciebie oko... on się chyba bardzo przejmuje twoim stanem. I stanem dziecka również. - stwierdził.
Westchnęła i opadła ciężko na łóżko. Przez chwilę się nad czymś zastanawiała i milczała przez dłuższy czas.
- A jesteś pewien, że to Remy jest ojcem?
- A są jakieś powody, by w to wątpić? - Josh spojrzał na nią podejrzliwie. - Jeśli chcesz, mogę wykonać dodatkowe badania. Ale musisz mi powiedzieć, czemu masz wątpliwości. Uprawiałaś seks z kimś innym w tym czasie, gdy zostało poczęte dziecko?
Zmieszała się i pokryła pokaźnym rumieńcem. Spuściła wzrok, podziwiając swoje buty.
- Nom... - bąknęła cicho. - Tak jakoś wyszło...
Elixir westchnął i założył dłonie na biodra. Uśmiechnął się po chwili i pokręcił głową.
- Kim jest ten szczęśliwiec? Ewentualnie prawdziwy ojciec dziecka? Kochaliście się bez zabezpieczenia? Tak z Remym jak i panem X? - zapytał wyciągając długopis i przygotowując kartkę do notowania.
- Ej! Nie pisz tego! - poderwała się na równe nogi, doskakując do niego. Będąc blisko blondyna o łagodnych oczach poczuła się dziwnie, więc szybko wróciła na swoje miejsce. - Z Remym zawsze uważaliśmy, ale naprawdę nie wiem, co się działo w naszą "noc poślubną" - skrzywiła się dziwnie i zaakcentowała ostatnie słowa. - Ten drugi... to Jay... - zarumieniła się jeszcze bardziej. - Nie mów nikomu, dobrze? Po prostu... tak jakoś wyszło... Chyba wiesz, co to chemia i te sprawy? Zauroczenie, zakochanie, motylki w brzuchu? - westchnęła ciężko.
- Jason? - zapytał Josh i na chwilę zapanowała niezręczna cisza, podczas której Jess czuła na sobie wzrok mężczyzny. - Będę potrzebował jego krwi do badań, ale jeśli nie chcesz by się dowiedział, wymyślę jakiś pretekst, by pobrać próbki. Mam nadzieję, że potem nie będziesz mieć żadnych nieprzyjemności, jeśli się okaże, że to Jay jest ojcem... Póki co, nie ma jednak co o tym myśleć - wyniki dadzą nam odpowiedź. - położył dłoń na jej ramieniu. - Idź się zdrzemnąć, przyda wam się sen. - uśmiechnął się ciepło.
- Akurat jemu mogę sama powiedzieć, zawsze jesteśmy ze sobą całkowicie szczerzy - stwierdziła i na samą myśl o tym i przyjacielu uśmiechnęła się. - To naprawdę porządny koleś. Nie to co Remy... Ech... Wolałabym iść poćwiczyć, ale siłownia chyba odpada?
- Odradzam, musisz się przespać, ewentualnie wypocząć - siłownia to nie jest dobry pomysł. A co do Jasona, to ja nie mogę ci nic doradzać, ale powiem tylko jedno... Jeśli mu powiesz, że może być ojcem, a potem okaże się, że jest nim Gambit, może się poczuć zawiedziony. - rzucił Josh. - Przemyśl to jeszcze, Jessie.
- Nie chcę nic przed nim zatajać, nasze relacje już i tak są bardzo skomplikowane - skrzywiła się. - Może basen? Pływać mogę, prawda?
- Tak, ale bez forsowania się - kąpiel wam z pewnością nie zaszkodzi. - powiedział Elixir. - Jakby cokolwiek było nie tak, przyjdź z tym najpierw do mnie... I nie martw się, nikt się nie dowie, póki nie będzie tego widać po tobie, ewentualnie sama nie powiesz, że jesteś w ciąży. Przepraszam, mam jeszcze trochę pracy. - uśmiechnął się.
- Dzięki za wszystko, Josh... - wstała, objęła go delikatnie i uściskała, po czym dostał małego buziaka w policzek. - Idę popływać, muszę pomyśleć, a potem opieprzyć Remy'ego, że mi nic nie powiedział - uśmiechnęła się krzywo. - Do zobaczenia!
- Do zobaczenia, Jessie, tylko pamiętaj, że nerwy też nie służą bobaskowi. - uśmiechnął się sympatycznie i puścił jej oczko. - Gdybyś się gorzej poczuła, wpadnij do mnie.
- Nawet i bez tego mogę wpaść, chociaż tutaj mam chwilę spokoju i miłe towarzystwo – pokazała mu język i zniknęła za drzwiami.

U McCoya nie zabawiła długo, jedynie przekazał jej radosną nowinę, że przechodzi drugą mutację i będę musieli dużo pracować nad opanowaniem nowych mocy. Było to o tyle pocieszające, że przecież Josh nie pozwolił, by szarżowała ze swoimi mutacyjnymi zdolnościami. Umówili się na trzy godziny dziennie prostych ćwiczeń, zaczynając od dnia następnego.

* * *

Jason & Gambit - basen

Po rozmowie z Elixirem i Beastem musiała się nieco zrelaksować, najlepiej działał na nią ostry trening, ale aktualnie nie mogła sobie na to pozwolić. Lekarz zasugerował, by więcej czasu spędzała na basenie, więc szybko przebrała się w jakieś ładne bikini i poszła popływać. Nie mogła w to wszystko uwierzyć… Zamiana całej swojej sylwetki w dym jej szkodziła! Została na dwa miesiące zawieszona w treningach, misjach i wszystkim, co mogłoby to jeszcze pogorszyć. Jedyne co mogła i miała zrobić, to sprawdzić, czy Eva umie walczyć wręcz. I uczyć się kontrolować nowe moce. Pierwszy raz czuła się niesamowicie ograniczona i jakby uwięziona we własnym ciele. Już nie będzie mogła tak beztrosko sobie przenikać pod drzwiami czy szybko się przebierać. To wszystko było głupie i niesprawiedliwe!

Akurat była tylko jedna osoba w wodzie, ale jej to zasadniczo nie przeszkadzało. Przeszła się do mostka i zatrzymała na brzegu, spoglądając na pływającego chłopaka. Miała mu wiele do powiedzenia i wątpiła, żeby był zadowolony. Mimo wszystko rozmowa przebiegała spokojnie, do czasu aż się nie pojawił Gambit i zmroził atmosferę. Jessica była pewna, że słyszał, o czym rozmawiali i na pewno widział, co robili. Wyszła z wody i poszła za mężem, jedynie zarzucając na siebie szlafrok i nie kwapiąc się wycieraniem. Był środek lata i choć już zapadał wieczór, to nadal było bardzo ciepło. Gdy już była pod swoim pokojem, wstrzymała oddech i po kilku uderzeniach serca weszła do środka.
- Jestem – oznajmiła cicho.
- Szybko... - powiedział Gambit, a mrok pokoju nadawał mu posępny widok. Jess jedynie wychwyciła czerwone ogniki jego oczu, wpatrujące w nią. Tasował karty w tym samym rytmie, który po pewnym czasie robił się nie do zniesienia. - Jak było z Jasonem w basenie, cherie?
W tej chwili Jessica mało nie zemdlała. Westchnęła cicho, usiadła na łóżku i zaczęła przeczesywać mokre włosy.
- Przecież wiesz – odparła. – Spokojnie. Gadaliśmy, trochę się pośmialiśmy, zniszczył mi fryzurę, a potem przyszedłeś. Mógłbyś zastąpić Icemana z tym zamrażaniem wody, Remy.
- Sporo czasu spędzacie razem. - powiedział Cajun. Jeśli jego głos zdradzał jakąś agresję, dawno przeszła ona w spokojny i lodowaty ton. - Może jednak chcesz tego rozwodu?
- To mój przyjaciel. My też spędzaliśmy dużo czasu razem, kiedy się przyjaźniliśmy – odparła, starając się zachować spokojną barwę głosu. – Jesteście do siebie bardzo podobni. Ale Jason ma jedną zaletę. Gra w otwarte karty – mruknęła i spojrzała na Remy’ego.
- Jestem Gambit, cherie... Nigdy nie gram w otwarte karty. - uśmiechnął się szyderczo, a jego oczy zabłysły dziwnym blaskiem.
- Dlaczego choć raz nie możesz się odkryć? Powiedzieć, co ci leży na sercu i okazać jakichś emocji? – zapytała, drżąc na całym ciele.
- Przecież mówiłem ci, że cię kocham. - przetasował karty bez patrzenia na nie. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, tak jak to zwykle bywało. - Jak chcesz, to idź do Jasona... zagram sam z sobą w pokera... - pocałował asa kier i puścił jej oczko. Westchnęła ciężko.
- Graj, ja się zdrzemnę… Naprawdę… nie potrafię ciebie zrozumieć. Może za bardzo się przyzwyczaiłam do ekshibicjonizmu słownego Jay’a? – zastanowiła się na głos. – Daj znać, jak zgłodniejesz, to coś ugotuję na szybko.
- Nie musisz... - powiedział szorstko. - Chyba jednak się przejdę do ogrodu... a ty się zdrzemnij... - pocałował ją delikatnie, wyminął i zniknął za drzwiami. Shadow została sama w ciemnym pokoju, słysząc oddalające się kroki Remy'ego w korytarzu. Przez chwilę się zastanawiała, po czym zmieniła w dym i wniknęła w pierwsze lepsze ciuchy w szafie. Jakieś jeansy i białą bluzeczkę na ramiączkach. Trochę ją przy tym zabolał brzuch oraz kręgosłup i zrobiło niedobrze, ale nie miała czasu na tradycyjne przebieranie się. Szybko wyszła za nim i dogoniła, nim doszedł do końca korytarza.
- Remy, nie uciekaj. Pogadajmy…
- Idź odpocząć, przyjdę niedługo... - powiedział, patrząc na nią. - Chcę być sam teraz...
- Ty zawsze chcesz być sam! – wypaliła. – Chyba ty chcesz rozwodu – mruknęła. – Idź, śmiało. Ja się przejadę.
To mówiąc odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę garażu. Szybka jazda samochodem była czymś, na co miała ochotę. A potem wycisk na siłowni. I pieprzyć, co Elixir mówił! Przy Gambicie to nerwy by ją prędzej czy później wykończyły. Jakby nie mógł mówić wprost i zachowywać się jak normalny facet. Jak Jason…

Wzruszył tylko ramionami i oddalił się w kierunku ogrodu. Co chodziło mu po głowie, mógł wiedzieć jedynie bóg. Jessica natomiast wsiadła za kółko Nissana i ruszyła z piskiem opon. Brama dosłownie w ostatniej chwili zdążyła się otworzyć, nim mutantka by w nią uderzyła. Ale nie przejmowała się tym. Czuła się tak samo wściekła jak wtedy, gdy walczyli pierwszy raz z Apocalypse’em, i tak samo na niczym jej nie zależało. Nikt tak nie wkurwiał Shadow jak Remy. Jadąc samochodem trochę sobie pokrzyczała, trochę popłakała i gdy już wszystkie emocje z niej opadły, wróciła do Instytutu. Nawet nie wiedziała, która jest godzina, ale było ciemno i cicho jak w kostnicy. Czuła się potwornie zmęczona, więc powolnym krokiem udała się do pokoju zastanawiając po drodze, czy jej ukochany mąż już wrócił ze spaceru.
- Wróciłam – oznajmiła, otwierając drzwi.
- Ja też... - powiedział, podchodząc do niej i zmykając jej ust namiętnym pocałunkiem. - Bądź dla mnie milusia, minette... - nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, zaciągnął ją na łóżko, a zrywane z niej ubranie było jedynie preludium do apogeum, jakie miała osiągnąć niebawem.

* * *

Magneto

Z samego rana, zaraz po śniadaniu, udała się do gabinetu Magneto. Mężczyzna jak zwykle siedział za biurkiem, powoli i w skupieniu obierając jabłko. Skinieniem dłoni pokazał, by usiadła i po chwili pochylił się nieznacznie w jej stronę, świdrując pytającym spojrzeniem.
- Co cię sprowadza, moje dziecko? – zapytał spokojnym głosem.
- Josh powiedział, że jestem w ciąży i nie mogę za bardzo używać moich mocy – odpowiedziała. – Do tego Błękitny Kudłatek odkrył, że przechodzę drugie stadium mutacji i pojawiły mi się nowe zdolności, nad którymi jeszcze nie umiem zapanować. A z racji ciąży nie będę mogła się za bardzo przyłożyć do nowych treningów. I jestem w kropce…
- Po pierwsze, gratuluję. – Erik uśmiechnął się nieznacznie na wieść o ciąży. – Po drugie, dla mnie sytuacja jest jasna i klarowna – nadal jesteś dowódcą Złotych, choć z pewnością nieco zmieni się twoja rola w drużynie ze względu na ciążę. Porozmawiam o tym z opiekunami grup i z pewnością jakoś to zorganizujemy, byś wciąż była przydatna dla drużyny ze względu na twoje zdolności. Twoich uzdolnień strategicznych i taktycznych oczywiście nie kwestionuję. – obrócił jabłko w dłoni. - Zasięgnę języka u Elixira, by również zdał mi raport, jak sprawy stoją. W każdym razie nadal jesteś aktywnym członkiem Gold, dopóki sama nie zadecydujesz inaczej, ewentualnie nie stwierdzi tego Josh…
- No to się Remy ‘ucieszy’ – odparła uradowana. Dało się usłyszeć, że ostatnie słowo zaakcentowała w ironiczny sposób. – Mam zamiar dalej latać na misje i wspomagać drużynę w każdy możliwy sposób, zostanę w Instytucie tak długo, jak tylko będę mogła.
- Myślę, że nie ma powodu, byś w ogóle opuszczała Instytut. – powiedział uśmiechając się lekko. – Mamy tutaj pełne zaplecze medyczne, więc w razie, gdyby coś się działo, jesteś w dobrych rękach. A co do twojego uczestnictwa w misjach – tak, jak powiedziałem: sama stawiasz sobie granice… Obyś tylko ich nie przekroczyła i by nie były szkodliwe dla dziecka. Kto wie, możliwe, że będzie to drugi mutant, po moim synu, który urodzi się w Graymalkin. – skusił się na delikatny żart.
- I będzie drugim najmłodszym studentem? – uśmiechnęła się szeroko.
- Drzwi dla nowych uczniów, nieważne w jakim są wieku, zawsze są tutaj otwarte. Zresztą, znasz politykę tego Instytutu – nie odrzucamy nikogo, kto sam chce dać sobie szansę na normalne życie. – uśmiechnął się.
- Powiesz inaczej, jak będzie cię budził płacz w środku nocy – zaśmiała się, po czym wstała. – Lecę na zajęcia, muszę jeszcze spotkać się z Evą i sprawdzić, do czego się nadaje. No i pomyśleć, co z nią zrobić. Nie będę ukrywać, iż nie przepadam za nią… Ale postaram się być obiektywna.
- Akurat szkoła jest na tyle dużym budynkiem, a ja i Ann mamy pokój w innej części Instytutu niż dormitorium dziewcząt, więc o swój dobry sen jestem spokojny. – rzucił ciepło. – Tą nową bym się zbytnio nie przejmował – w swoim czasie zawsze wychodzi, kto się nadaje do drużyny, a kto nie. Najlepszym świadectwem są sytuacje, jakie będziecie mieć jeszcze nie raz przed sobą, jako X-Men i nie tylko. Miej to na względzie, Jessico.
- Tak czy inaczej za jakiś czas odwiedzę cię jeszcze raz i powiem, jakie są moje odczucia – odpowiedziała spokojnie.
- Zapraszam. – uśmiechnął się. – Przecież wiesz, że jestem tutaj dla was, gdyby coś się działo. – zabrał się za obieranie jabłka. W odpowiedzi skinęła mu głową, pożegnała się i wyszła z gabinetu, kierując się do swojego pokoju. Miała jeszcze później zajęcia i chciała trochę odpocząć. Wolała zacząć się stosować do zaleceń Josha, w końcu była już dorosłą i odpowiedzialną – za dwoje! – kobietą. Czy coś w ten deseń.

* * *

Bella

Bella weszła chyłkiem do kuchni, w dłoni nadal ściskając swoja laskę-przewodnika. Chwile patrzyła się na obca kobietę przygotowującą sobie jakiś napój. Wciągnęła powietrze nosem. Jessica. Chwyciła jabłko z koszyka i długo przyglądała mu sie, obracając je z namysłem w dłoniach zanim w końcu zabrała sie za jedzenie. - Hej... - mruknęła niewyraźnie. Od powrotu czuła sie mocno skrępowaną w towarzystwie innych i specjalnie go nie szukała. Ale przecież nie będzie uciekać.
- O, cześć! - blondynka nie kryła zdziwienia, ale też wyraźnie się ucieszyła na widok Belli. - Jak się czujesz?
Zapytała i wróciła do obierania cytryn, które co jakiś czas wrzucała do hałasującego miksera.
W fascynacji obserwowała jak cytryny zmieniają stan skupienia. Milczała dłuższą chwile, wpatrzona w dziwne zjawisko. W końcu otrząsnęła sie i przysłoniła oczy dłonią. Zbyt ciężko było sie skupić, gdy wszystko dookoła az prosiło o swoja uwagę. Tak w zasadzie czuła sie chyba mniej więcej tak, jak te nieszczęsne cytryny, ale... - W porządku, dziękuję - ale Adamsowie sie nie skarżą. - Zmieniasz tryb odżywiania na zdrowszy?
Słysząc pytanie zaśmiała się cicho.
- Nie, robię mój specjalny specyfik na nerwy - odparła. - Cytryny, dużo cukru, świeża melisa, świeża bazylia i świeża mięta. Bardzo dobre na upał i na wkurwiających facetów - uśmiechnęła się krzywo. - Tobie też by się przydało napić.
- Nie mam problemów z mężczyznami - zauważyła spokojnie - Ale mogę sie z tobą napić. O ile któryś z twoich problemów mnie za to nie przenicuje.
- Myślę, że póki nie jesteś facetem, to nie będzie większego problemu, żeby się razem napić lemoniady - westchnęła ciężko. - Ogólnie moja mieszanka pomaga się zrelaksować. A ty chyba nie czujesz się najlepiej po tych wszystkich zmianach, prawda? To musi być... dziwne i szokujące - powiedziała to z takim zrozumieniem, jakby sama coś wiedziała na ten temat. Teraz zaczęła wrzucać liście ziół, a napój zabarwił się na zielono...
- Jeszcze... - uśmiechnęła sie krzywo - Oni zwariowali. Ale każdego z nas to czeka - westchnęła - Przysięga śluby nasze wieńczy.
Już złoty pierścień złączył nas,
A choć stargany sen młodzieńczy,
Choć serce moje we łzach jęczy
Już złoty pierścień złączył nas,
W błyszczące zakuł mnie o g n i w a,
Na z n a k, ż e m j e s t s z c z ę ś l i w a.
Wyrecytowała melancholijnie i umilkła ponownie. - To co sie stało ze mną... To nic. To co sie stało z Peterem, to jest problem - zakaszlała, chcąc ukryć drżenie głosu
- Ładny wierszyk - skomentowała z kwaśną miną. - Wielu mutantów poległo, w tym naszych przyjaciół. Niestety już nic na to nie poradzimy i możemy się jedynie cieszyć z tego, że ich poświęcenie nie poszło na marne. Apo został zniszczony, ludzie mogą spokojnie odetchnąć. Szkoda, że w życiu nie jest tak łatwo, jak na misjach - westchnęła ciężko. - Poznałaś już Evę? - zmieniła temat.
- Poe...Cieszyć? Może... - powiedziała sceptycznie. - Evę? Nie. Nowe... - ugryzła sie w język - Nowa uczennica? Jakież to wielkie szczęście i zaszczyt ja spotkał mogąc dołączyć do elitarnego oddziału str...bohaterów.
- Jeszcze nie dołączyła - Jessica uśmiechnęła się złośliwie. - Mam zadecydować, czy się nadaje, żeby mnie... na jakiś czas zastąpić.
Odwróciła szybko głowę i zajęła się mikserem. To chyba nie był temat, w który by się chciała zagłębiać.
- Ooo proszę... Nowa szefowa? Musi być naprawdę... niesamowita. Szybko pnie sie po stopniach wtajemniczenia. To oznacza, ze albo jest potężna, albo umierająca i trzeba wyeksploatować, póki jest szansa.
- Hahaha! Dobre! - Jessie zaśmiała się. - Nie, nie będzie szefową. Będę nadal latać na misje, ale nie mogę używać moich mocy i walczyć, więc ona ma wspomóc drużynę. A jak się będę wtrącać do walki, to mnie Beast uziemi i Jason zostanie dowódcą...
- Wygodne rozwiązanie - zastanowiła sie - Każdy mógłby latać ze swoim dublerem. Byłoby... Ciekawiej. Jason przywódcą? No tak... Teraz juz rozumiem. No ale kim jest to nasze nowe dziecię słońca?
- Jakaś paniusia, strasznie wkurzająca. Myślę, że mnie nie polubiła - uśmiechnęła się szeroko i w jej głosie dało się usłyszeć zadowolenie. - Ale wy pewnie znajdziecie wspólny język. Nic złośliwego, po prostu obie pochodzicie z dobrych domów. Pamiętasz, jak na początku miałaś problem, żeby się dostosować i Jasona wkurzało, że niby "zadzierasz nosa"? To ona jest z tysiąc razy gorsza... - mruknęła. - Nie ma żadnego wyszkolenia, a chciała z nami lecieć walczyć z Apo. Nie pozwoliłam jej, nie potrzeba nam było więcej poległych... I chyba się nieco obraziła - wzruszyła ramionami.
- Zdarzało mi sie, zdarza i zdarzać będzie. Ale telepaci maja fascynującą zdolność dogadywania sie z każdym, kim tylko chcą - uśmiechnęła sie pod nosem - Swoja droga... Ktoś w tych czasach zamętu wysłał tu swoje dziecko? Mamy to samo pojecie "dobrego domu" czy ktoś sie chciał czarnej owcy z rodziny pozbyć?
- Trafiła tu przypadkowo, zabraliśmy ją ze sobą po jednej z misji. Akurat mocno oberwaliśmy... Nawet bardzo mocno. Jason kilka dni leżał w ambulatorium, Zack mało nie wyzionął ducha, a ja nadal nie doszłam do siebie - skrzywiła się. - Przez kilka dni Elixir i jakiś Indianiec utrzymywali mnie przy życiu. No... A Ike jest w połowie sparaliżowana... To była ciężka potyczka. Zacka też nie znasz, ale poznasz niebawem - dodała po chwili.
- Opowiesz więcej? - zapytała wpatrzona w okno - a Zacka w pewnym sensie przynajmniej, ale poznałam.
- A co więcej chcesz wiedzieć i o czym? O tej potyczce? Czy o nowych mutantach? - spojrzała na nią. Wyłączyła mikser, nalała zielonkawego, gęstego płynu do dwóch szklanek i jej podała. - Jest dużo fajnych farfocli, może ci posmakuje. Dwie takie szklanki i jesteś spokojna jak niemowlę - zaśmiała się.
- O nowych może na początek? To chyba przyjemniejszy temat... - nieufnie podniosła szklankę na wysokość oczu i potrzasnęła nią - Jak sie nazywa ten kolor? - zapytała jeszcze nim upiła łyk - Całkiem niezłe - przyznała po chwili.
- To taki... hmm... jakiś odcień zielonego. Ale jaśniejszy niż trawa - zamyśliła się. - Nie jestem zbyt dobra, jeśli chodzi o kolory. Dla mnie wszystko to niebieski, zielony, żółty... - wzruszyła ramionami. - Eva kontroluje ziemię, z tego co mi mówiono. Coś jak tamten koleś z A.F., ale chyba na nieco innych zasadach. Będę musiała sprawdzić co i jak... A Zack kontroluje ciśnienie. Może kogoś pozbawić przytomności, spowodować wylew do mózgu, osłabić falę uderzeniową po wybuchu...
- Ty nie jesteś dobra w kolorach? To co ja mam powiedzieć? Póki co wystarczy mi informacja, ze to zielony - uśmiechnęła sie lekko - Ciekawe... Cenny nabytek, co? O ile sie dotrą z reszta. Ja sama będę musiała teraz sporo ćwiczyć, żeby przypadkowo czegoś nie zniszczyć – westchnęła.
- Dasz radę, zdolna z ciebie babka - Jessie uśmiechnęła się ciepło. - Jakbyś czegoś potrzebowało, to wal do mnie śmiało. Chętnie pomogę. I wyrwę się z pokoju... Takie coś za coś - puściła jej oczko. - Może chciałabyś się później wybrać na miasto, albo do parku? Kino? Zoo?
- Jak zawsze powtarzałam, ze przez was nauczę sie latać, to mi nikt nie wierzył. I co teraz? Powinni tu otworzyć zajęcia "Kurs latania dla opornych w trzech bolesnych krokach". A twój cerber cię wypuści? - spytała, koncentrując sie na uniesieniu szklanki bez użycia rak. To dla Belli wciąż była nowość, za to całkiem zabawna
- Cerber? - uniosła do góry jedną brew. - Cholera, ty też go nie lubisz? Ech... No nic, trudno. Myślę, że jak mu powiem, że to babski wypad, to nie będzie miał nic przeciwko. Jeśli tylko Jason nie pójdzie z nami, to Remy na pewno się zgodzi. Nie martw się tym lataniem, mnie też czeka dużo treningów. Muszę się nauczyć kontrolować zamianę INNYCH rzeczy w dym.
Uśmiechnęła sie szeroko do swoich wspomnień - Uwielbiam - zapewniła - Wprost uwielbiam. Innych rzeczy? Rozwijasz sie. Co potem? Małe puchate zwierzaczki i ludzie?
- Skojarzyło mi się z naszym niebieskim przyjacielem... - zaśmiała się. - Nie wiem, muszę pogadać z niebieską, futrzaną kulką o tym. Ma mi pomóc w kontrolowaniu tego, to jakieś drugie stadium mutacji czy coś...
- Ciekawe... Zamieniasz rzeczy w dym czy zamieniasz sie jednocześnie z nimi?
- Póki co zamieniłam się razem z kanapą, ale Beast twierdzi, że mogłabym po prostu zamienić dłoń w dym i to, co będę trzymać razem z nią. A jak poćwiczę, to i same przedmioty. Ale pewnie zajmie to dużo czasu... Z kolei Elixir mówi, że używanie mocy mnie osłabia i mi zakazał, żebym doszła do siebie i aż tak trochę głupio jest z tym wszystkim - skrzywiła się. - Ciebie też czeka dużo pracy, nie? Zawsze możemy razem ćwiczyć.
- A nie boisz sie, ze zmieszasz swoje cząsteczki i cząsteczki innej rzeczy ze sobą? W sensie, ze twoja ręką, zamiast palca wskazującego będzie miała przytwierdzony długopis? To by było ciekawe doświadczenie, ale chyba tylko dla świadków... Jasne, możemy razem potrenować - ożywiła sie - Zawsze z kimś raźniej
- Lepiej długopis zamiast palca niż kanapę zamiast głowy - puściła jej oczko. - Taki długopis to mógłby być nawet całkiem przydatny i wygodny... - zamyśliła się.
- Zazdroszczę ci lekkiego podejścia do takich spraw. I tego, ze nie masz dziwnych włosów - z obrzydzeniem popatrzyła na swoje, które po części były lawendowe a po części zwykłym blond - Juz wiem czemu matka sie mnie wstydziła, gdy nie było fryzjera w okolicy
- Wstydziła?! No bez przesady, to piękny kolor. Mój ulubiony. Sama bym chciała takie mieć - uśmiechnęła się szeroko. - Można powiedzieć, że farbujesz. Tylko zmień nieco styl ubierania i nikt się nie pozna, serio. Według mnie są naprawdę piękne... Jak wrzos czy coś w ten deseń. W ogóle kocham wszystkie odcienie fioletu...
- Teraz juz można. Jak miałam piec lat, to trudno było posądzić moich szacownych rodziców, pana profesora i panią doktor medycyny o taka ekstrawagancje. Tata zawsze powtarzał, ze jak on sie będzie dokładnie golił, a ja pozwalała fryzjerowi nakładać jakąś papkę na włosy to będziemy mieli spokój i ze to niewielka cena. Kochasz? Kolory naprawdę mogą wzbudzać jakieś emocje...
- Rozumiem - pokiwała głową w zamyśleniu. - Kocham to dość mocne słowo, ale jak widzę ten kolor, to się od razu lepiej czuję w środku. Zrelaksowana, spokojna, jest mi dobrze i miło. No i lubię czarny, jak mam zły humor, to zmieniam kolor włosów. A tak w ogóle to masz jakieś plany na dzisiaj?
- To polubiłabyś moja rodzinę... - uśmiechnęła sie - Mam chyba dzisiaj jakieś zajęcia z Frost, a potem chciałam poznać te nowa uczennice, skoro tak ciepło sie o niej wyrażasz... Ale poza tym to nieszczególne.
- Jakbyś później miała czas, to wiesz, gdzie mnie szukać. Albo w moim pokoju albo ... - zająknęła się - u Jasona w studiu... - dokończyła cicho i powoli, po czym szybko złapała za szklankę i zajęła się piciem. Było widać, iż jest nieco zakłopotana.
- Jak będziesz sama to wpadnę - uśmiechnęła sie - Zaczęło ci zależeć, co? Tylko na którym bardziej?
Przez dłuższą chwilę patrzyła na farfocle leżące na dnie szklanki, w końcu westchnęła ciężko.
- Nie wiem... Pewnie nie wiesz, że Remy mnie podstępem poślubił w czasie moich urodzin? Nie? To teraz już wiesz... Trochę mnie to wkurzyło, dowiedziałam się, że zostaliście porwani, Jason był ranny i wróciłam... A potem jakoś to wszystko tak samo z siebie wyszło... - bąknęła.
- Podstępem? Jakim cudem? Co za oryginalny prezent...
- Poszliśmy do klubu i dostałam tyle drinków, że zasypiałam na stojąco. Nawet nie wiedziałam, że potem byliśmy w jakiejś kaplicy ślubów... - mruknęła. Wyraźnie ją to irytowało.
Bella prychnęła i machnęła lekceważąco ręką - I ty sie tym przejmujesz? Jeśli tylko to udowodnisz to ślub jest nieważny.
- Serio? - spojrzała na nią zaskoczona. - Z udowodnieniem nie będę mieć problemów, wszystko zostało nagrane. Nawet widać, że nie mogłam mówić... - rzuciła, po czym uśmiechnęła się szeroko. - Jesteś wspaniała! - ucieszyła się, jednak zaraz sobie o czymś przypomniała i entuzjazm z niej opadł. - No to idę przekazać Jasonowi dobrą nowinę... Dzięki.
- Nie kontaktowałaś, nie byłaś w pełni władz umysłowych innymi słowy, wiec nie możesz brać ślubu w świetle prawa. Inaczej co druga kobieta w Stanach upijałaby swojego wybranka, zaciągała przed ołtarz i... Budziliby sie biedak jako szacowny mąż. To ma być dobrowolny związek, a nie niewolnictwo - uśmiechnęła sie - Lec. I rozejrzyj sie za prawnikiem, bo sprawa oczywista, ale bez sadu ani rusz.
- Póki co nie wiem, czy chcę się z nim "rozwodzić". Poczekamy, zobaczymy. Trzymaj się i do pogadania później!
Wyszła z kuchni i była nieco zdziwiona. Mogła od tak sobie unieważnić ich ślub i to zupełnie legalnie. Tylko jakoś nie była pewna, czy tego chce.

Gambit

Wróciła do pokoju z dzbankiem jakiegoś dziwnego płynu. Pływało w nim pełno jasno-żółtych i zielonych farfocli.
- Co to? – zapytał Remy, patrząc się nieufnie na ten wynalazek.
- Moja lemoniada. Mama taką zawsze robiła w upalne dni. Cytryny z ziołami, pomagają się uspokoić i zrelaksować… Bardzo dobrze działa. I świetnie smakuje.
- Smacznego. – odparł. – Przyda ci się.
Jessica wypiła pół szklanki duszkiem, zerkając co chwila na Cajuna. W środku czuła, jak coś ją ściska. Była rozdrażniona i podirytowana, choć sama nie wiedziała dlaczego.
- A tak w ogóle to jestem na ciebie zła - powiedziała, marszcząc lekko brwi. - Wiedziałeś o ciąży od początku i nic mi nie powiedziałeś. Czemu? – zapytała. – Znasz mnie, wiesz, że jak mi się czegoś zabrania, to ja tym bardziej będę to robić. Zwłaszcza jeśli chodzi o walkę, uważanie na siebie i takie tam… Mogło to kosztować dziecko życie, powinieneś był mi powiedzieć, byśmy pogadali i bym nieco inaczej się zachowywała. A tak to niewiele brakowało, a miałbyś dwa trupy do pochowania – skrzywiła się. – Chcesz w ogóle tego dziecka, czy miałeś nadzieję, że zaszarżuję i poronię? – świdrowała go wzrokiem. – Jak nie chcesz, to nie ma sprawy.
W pokoju zapanowała niezręczna cisza, a Gambit miał minę, jakby mu właśnie włożyła kostki lodu do spodni i kopnęła w krocze.
- Remy… - mruknęła. – Czekam. Nie patrz się na mnie tak, jakbym ci posklejała wszystkie karty, tylko odpowiedz na pytanie.
Przez chwilę wpatrywał się w nią nie odzywając się w ogóle. W końcu jego melodyjny, spokojny głos przerwał niezręczną ciszę.
- Chcę tego dziecka i tak, wiedziałem o wszystkim od początku. Nie chciałem cię martwić tymi wiadomościami, zwłaszcza, że Josh mógł się mylić. Wybacz, cherie, powinnaś wiedzieć o ciąży od pierwszego dnia. Dlatego starałem się być przy tobie najbliżej jak się da i chronić... - przetasował karty.
- Wkurza mnie ten twój tik nerwowy – prychnęła.
- Tik nerwowy?
- To że CIĄGLE grzebiesz przy tych kartach! Ech, ale nieważne… - machnęła ręką. – Trzeba się będzie nieco zastanowić, co dalej z tym wszystkim robimy. Acha, nie chcę, żebyś KOMUKOLWIEK mówił, dobra? W ogóle jak to się stało? Przecież zawsze uważaliśmy… Tyle lat i nic, a tu nagle jajko z niespodzianką – skrzywiła się.
- Nie wiem jak to się stało, ale nie to jest teraz najważniejsze. - powiedział spokojnie Remy. - Gdybym chciał o tym powiedzieć, to już dawno bym to zrobił. Lepiej dla nas, jeśli wie o tym tylko Elixir i nikt więcej... Wychowamy to dziecko, cherie, w końcu jesteśmy małżeństwem i się kochamy, nie? - uśmiechnął się krzywo.
- No… tak… - odparła niepewnie. Skoro on nie wiedział, to tym bardziej zaczęła się martwić, czy to czasem nie jest dziecko Jasona. Trochę się zmieszała, po czym usiadła obok Gambita i uśmiechnęła się do niego lekko. – Bella mi powie… - zaczęła, ale chyba zrezygnowała i powiedziała coś innego, niż planowała. - …działa, że musi opanować swoje nowe moce i będziemy teraz razem trenować. Chcę też czasami z nią wyskoczyć na miasto, pokazać nieco przyrody, kino, zoo… Teraz, jak odzyskała wzrok, jest nieco oszołomiona i chyba dobrze by było, gdyby miała koleżankę do pomocy, nie?
- Jasne... tylko uważaj na siebie. - chwycił ją za dłoń. - Nie chcę, by cokolwiek stało się tobie i dziecku. - spojrzał jej w oczy. - Obiecaj mi, że będziesz uważać...
- Eee… Nie musisz się tak martwić i przejmować, naprawę. Skoro chcesz, żeby ten maluch się urodził, to będę na niego uważać. Trochę mi się nie podoba to, że przez niego nie mogę trenować, używać mocy i udzielać się na misjach, ale jakoś to przeboleję… Boję się, że niebawem zupełnie będę bezużyteczna i niepotrzebna tutaj – zasmuciła się. – Nawet tobie nie będę mogła w niczym pomagać. Zostanę w pokoju z wielkim bebechem i … Ech… - westchnęła ciężko.
- Nie zawsze życie układa się tak jak chcemy. - objął ją w pasie. - Ale popatrz na to z drugiej strony, cherie. Przynajmniej zostawisz po sobie ślad na tym świecie, gdy już odejdziesz. Nasza mała istotka będzie nosić w sobie naszą krew i najcieplejsze wspomnienia... Zadbamy o to, a przynajmniej się postaramy. - pogładził ją po twarzy. - I nie będziesz bezużyteczna, zawsze znajdzie się tutaj coś, co będziesz mogła robić. W końcu tutaj jest jak w dobrej rodzinie, a dobra rodzina dba o swoich członków. - uśmiechnął się. W mroku pokoju jego oczy zabłysły dziwną czerwienią.
- Masz rację, Remy. Dlatego lubię to miejsce. Słuchaj… może jednak lepiej powiedzieć co i jak? Trochę mi głupio oszukiwać drużynę i zatajać to przed nimi. Jak myślisz? W końcu… to chyba żaden wstyd, nie? – spojrzała na niego niczym zbity pies.
- Jeśli chcesz, to powiedz, w końcu to dobra wiadomość. - uśmiechnął się. - Choć myślę, że niektórzy mogą być nieco zawiedzeni tym co usłyszą, cherie. - puścił jej oczko. Oboje wiedzieli, o kogo chodzi.
- I akurat ty się tym przejmujesz? – pokazała mu język.
- Nie bardzo. - stwierdził szczerze. - To co, może wyskoczymy gdzieś do pubu opić zdrówko naszego dziecka? Ty oczywiście soczkiem.
- Jestem jak najbardziej za – uśmiechnęła się i nieco rozpromieniła. – Ale dasz mi się chociaż łyka od siebie napić?
- Nie dam, dziecku to zaszkodzi. - powiedział. - Od dziś będziesz się odżywiać zdrowo... i ja tego dopilnuję. - uśmiechnął się krzywo, podając jej kurtkę.
- No ładnie – mruknęła. – Już nic mi nie będzie wolno robić z tych rzeczy, które lubię. To nie fair! – zrobiła obrażoną minę. – Ty wszystko możesz, a ja to co? Nie zgadzam się…
- Ja mogę wszystko, bo nie jestem w ciąży, cherie. - pocałował ją w czoło. - I wiesz co? Nie chciałbym się zamienić. - klepnął ją w tyłek. - Choć za parę miesięcy będę miał z tego niezłe profity... Urośnie ci... - spojrzał na jej piersi a chwilę później w oczy. - No będzie ciebie więcej, minette... - uśmiechnął się szelmowsko.
- Będę gruba – spochmurniała. – Będę gruba, brzydka, będę mieć rozstępy i mnie zostawisz… - złapała doła.
- Nie zostawię cię. - powiedział gładząc ją po twarzy i spojrzał w oczy. - Nie myśl teraz o tym, cherie. Zawsze będziesz piękna, a ciąża tylko ci się przysłuży... przekonasz się. - uśmiechnął się.
- Teraz tak mówisz… a potem będę słoniem i zmienisz zdanie… - stwierdziła łamiącym się głosem i oczy zaszły jej łzami. Gambit tylko westchnął, pokiwał głową z uśmiechem, a następnie oboje wyszli z pokoju na skąpany w świetle lamp korytarz prowadzący w kierunku garażu.
- Możemy coś kupić? Jakiś mały ciuszek, albo gryzaczka… - zapytała cicho. – Normalnie takiego doła złapałam, że muszę sobie jakoś humor poprawić… I zahaczmy o księgarnię. Chcę jakąś książkę o ciąży, żeby się nieco podszkolić, dobrze? Zasadniczo nawet nie mam się za bardzo kogo spytać co i jak, więc muszę się nauczyć z książki.
- Jasne. - rzucił Gambit patrząc na nią z uniesioną w górę brwią. - Cokolwiek chcesz, cherie...
- No nie rób takiej miny… - jęknęła. – Przecież ja nic nie wiem o tych sprawach, a moja mama nawet jakby chciała, to mi nic nie wyjaśni i nie pomoże. W necie piszą zwykle jakieś głupoty, którymi tylko niepotrzebnie będę się stresować, a Josh… to facet. Nie chcę do niego biegać z każdą głupotą. Poza tym co on może wiedzieć? Boję się…

* * *

Jason

Obiad zjadła u siebie w pokoju, bo po tych wszystkich emocjach, przejściach i przeżyciach dnia poprzedniego kiepsko się czuła, ale ciepły posiłek nieco pomógł jej stanąć na nogi.
- Idę odwiedzić Jasona – rzuciła do Gambita. – Jak wiesz, obiecałam mu wczoraj, że wpadnę do niego do studia. Nie martw się, wrócę niedługo. Jakbyś chciał, to możesz przyjść, będziemy grzeczni – uśmiechnęła się delikatnie. – Lub jak wolisz to lepiej wykorzystaj ten czas do własnych celów...
Nie czekając na reakcję, i nie oczekując żadnej odpowiedzi, ruszyła w stronę drzwi.
- Będę za jakąś godzinę. Gdybym się zasiedziała, to zadzwoń do mnie.
Gambit nic nie odpowiedział, a Jess szybko odnalazła Jasona. Siedział nad konsoletą, jak zwykle pracując nad nowym bitem. Gdy pojawiła się w środku, chłopak rozłożył się na fotelu i uśmiechnął się delikatnie.
- Jednak przyszłaś. Jak tam sprawy z największym podrywaczem w Instytucie? - wypalił.
- Nie pytaj – pokręciła lekko głową. – Najpierw był zimny, jakby chciał wymordować pół Akademii i polazł gdzieś, a potem się na mnie rzucił i zaciągnął do łóżka. Może on rzeczywiście ma jakieś rozdwojenie jaźni? – zamyśliła się nad tym. – Już nie wiem, co mam o tym myśleć.
- Pewnie tak... mam mu wpierdolić? - poderwał się z fotela. - Jedno twoje słowo, a pójdę tam i wyciągnę go za ten jego płaszczyk. - Jason zwinął dłoń w pięść.
- Eee… - osłupiała na chwilę. – Spokojnie. Przecież nic się nie stało…
- Mam nadzieję, bo jakby coś, to mi powiedz... Wiedziałem, że kolesiowi nie można ufać... I tak się zmierzymy, przekonasz się. To tylko kwestia czasu... - opadł na fotel pogrążając się w myślach.
- Czemu macie się zmierzyć? No wiem, że nie pałacie do siebie miłością, ale nie widzę ani sensu, ani powodu – zmarszczyła brwi. – O czym rozmyślasz?
- Nie chciałabyś wiedzieć. - mruknął. - To co porobimy? - zapytał, uśmiechając się szeroko.
- Jakbym nie chciała, to bym nie pytała! Wyjaśnij mi, o co wam chodzi.
- O to, że nie traktuje cię poważnie, a ty mu na to pozwalasz. - wypalił. - Robi sobie co chce i uchodzi mu na sucho... Powinnaś się nad tym zastanowić, Jazz... bo jeśli teraz odpuścisz, to za kilka lat może być gorzej...
- Zapewne masz rację – uśmiechnęła się krzywo. – Ale pięściami mu tego raczej nie wyjaśnisz, wiesz? Zresztą… postaraj się tym po prostu nie przejmować, dobrze? Nie chcę, żebyś się niepotrzebnie denerwował i złościł…
- Trudno się nie przejmować, gdy widzisz, że jakiś pajac wykorzystuje twoją przyjaciółkę. - wyrzucił Ghetto. - Ty też byś się przejmowała, więc spójrz na to z mojej strony...
- No fakt – pokiwała w zamyśleniu głową. – Jakbym zobaczyła, że jakaś dziewczyna jest dla ciebie niedobra, to bym ją udusiła. I to dosłownie – uśmiechnęła się złowieszczo.
- Więc się nie dziw, że ja nie cierpię Gambita... Co ty w ogóle w nim widzisz? - zapytał.
Nieco się zmieszała, słysząc to pytanie.
- Ja… no… My się znamy od bardzo dawna, wiele dla mnie zrobił – zaczęła wyjaśniać. – Zdziwiłbyś się, gdybyś go poznał te kilka lat temu. Był inny… Bardzo fajnie spędzaliśmy razem czas, mieszkaliśmy pod jednym dachem i wszystko robiliśmy razem. Uczył mnie, trenował ze mną, zabierał na różne misje. Potem wybieraliśmy się do jakiegoś klubu, tańczyliśmy pół nocy a drugie pół… no wiesz… - zarumieniła się. – Wszystko było super aż do tego wypadku. I teraz, nie wiem czemu, jakoś nie może być jak dawniej. A naprawdę mnie dobrze traktował… I na urodziny zabierał w fajne miejsca, i wspierał w trudnych chwilach, nawet pojechał ze mną na gró… do Waszyngtonu – poprawiła się. – Ech… i co wieczór robił mi kubek gorącej czekolady.
- Może coś się stało, że zmienił swoje podejście. - powiedział Jay. - Zresztą, nie moja sprawa, będę cię miał na oku, Jess... Jeśli tylko ta oślizła pijawka zrobi jakiś krzywy ruch, będzie miał problem... - rzucił.
- Dobrze – odparła cicho. Wiele wspomnień ją zalało i poczuła się tak, jakby znowu miała te osiemnaście lat. Spuściła wzrok, zwiesiła głowę i przez dłuższą chwilę się nie odzywała. – Ja już chyba pójdę, jakoś mi tak… dziwnie.
- Dobra, jakbyś chciała pogadać, to wiesz, że zawsze tutaj jestem dla ciebie... - powiedział patrząc jej w oczy. Uśmiechnęła się lekko, unikając jego wzroku i wróciła do pokoju.

* * *

Gambit - wyprowadzka

Zdziwiła się, gdy zobaczyła Gambita siedzącego na łóżku i układającego karty. On zdziwił się chyba jeszcze bardziej, bo zupełnie się nie spodziewał, że dziewczyna wróci po kwadransie. Uniósł do góry ramię, by spojrzeć na zegarek i w tym samym momencie Jessie podbiegła do niego, mocno się przytulając.
- Coś się stało? – zapytał.
- Nie, nic… Przypomniałam sobie, jak kiedyś mieszkaliśmy razem. Było lepiej… Przepraszam za wszystko…
Przez chwilę milczeli, w końcu Gambit objął ją delikatnie ramieniem.
- Może chcesz się wyprowadzić?
- To by był chyba dobry pomysł. Trochę by mi wszystkich brakowało, ale… chciałabym, żeby było między nami jak dawniej – spojrzała się na niego smutno.
- Mam mieszkanie. Nic specjalnego, mała kawalerka, ale na początek wystarczy. Potem poszukamy czegoś lepszego dla naszej rodziny.
- Masz mieszkanie i nic nie mówiłeś? – zapytała zdziwiona. - Jakbym wiedziała, to bym tu wcale nie siedziała, tylko się już dawno wyprowadziła! - wypaliła.
- Wiem, dlatego nic nie mówiłem. Erik chciał cię zatrzymać w Instytucie. – Gambit wzruszył ramionami.
- Wrr… Logan obwinia go o śmierć Jean i teraz jeszcze się okazuje, że nasze problemy też są w dużej mierze przez niego.
- Nigdy go nie lubiłem. – mruknął.
- Nie lubiłeś i nie lubisz go ze względu na Rogue, Remy – Jessica uśmiechnęła się krzywo.
- Cokolwiek. – mężczyzna machnął ręką. – Jak się wyprowadzimy, co będzie z twoim przyjacielem, Jasonem? – zapytał, dziwnie akcentując ostatnie dwa słowa.
- No nie wiem… Myślę, że będę go odwiedzać, jeśli nie będziesz miał nic przeciwko. Albo on będzie odwiedzał mnie… - bąknęła niepewnie. Bała się, że jak wyjedzie, to go tym zrani. Ale było to chyba lepsze niż trzymanie przyjaciela w niepewności i stawianie w niezręcznych sytuacjach. – Dobrze mu zrobi mój wyjazd. Już się nie będzie martwił i denerwował. I się nie pobijecie.
Gambit bez słowa wstał i podał dziewczynie laptopa. Widząc jej pytające spojrzenie, wyjaśnił:
- Poszukaj jakiegoś domu.
- Domu?
- Tak, dla nas, cherie. – odparł, uśmiechając się lekko.
- Umm… Ale gdzie? Jakiego?
- Gdzie chcesz, niech będzie ładny i duży. Za trzy miliony powinnaś znaleźć coś odpowiedniego.
- Trzy miliony… ? – spojrzała na niego robiąc ogromne oczy.
- Przecież mówiłem, że mam nieco oszczędności. – stwierdził poważnie. – Ach, byłbym zapomniał… - sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął z niej małe czarne pudełeczko, które już wcześniej widziała. – Twój obiecany pierścionek z diamentem, cherie. Będziesz go mogła spokojnie nosić, bo skoro masz się nie zmieniać w dym, to na pewno go nie zgubisz.
Szybkim, zdecydowanym ruchem ujął jej dłoń i wsunął pierścionek na palec, po czym pocałował dziewczynę delikatnie. Była co najmniej zmieszana jego zachowaniem. Znów wydawało się, że mu na niej zależy, że mówi prawdę i że może być tak jak kiedyś.
- Możemy gdzieś wyjść dzisiaj razem? – zapytała niepewnie. – Chciałabym pójść do kina, coś zjeść na mieście i wybrać się na długi spacer po parku. Proszę…
- Oczywiście, minette! – uśmiechnął się szeroko. – Chętnie spędzę ten dzień z tobą, tylko we dwoje… - urwał i położył jej dłoń na brzuszku. – Pardon, troje…
Pogładził delikatnie brzuszek dziewczyny. Zrobiło się Jessie nieco dziwnie, ten drobny gest sprawił, że poczuła się zupełnie inaczej. Nagle dotarło do niej, że tam w środku jest maluszek i za jakiś czas zostanie mamą. Z jednej strony jego dotyk był taki miły i bardziej intymny, niż jakby dotykał jej piersi… Z drugiej strony myśl o tym wszystkim napawała ją przerażeniem. Nie chciała mówić Gambitowi o swoich lękach. O tym że się boi, czy podoła. Że się boi samej ciąży, dziecka i tego jak być matką. Nie potrafiła jednak tak dobrze skrywać swoich emocji i Remy szybko wyczytał wszystko z jej twarzy.
- Nie martw się i nie denerwuj. – powiedział łagodnie. – Damy radę.
W odpowiedzi skinęła mu głową, choć wcale jej nie przekonał.
- Odejdziemy z naszych drużyn i będziemy tylko dla siebie? – zapytała. – Tylko ty, dziecko, ja… i żadnych romansów? – spojrzała mu prosto w oczy. – Naprawdę mogę dać ci wszystko, żebyś już żadnej innej kobiety nie potrzebował, ale musisz mi obiecać…
- A ty byłabyś w stanie mi obiecać to samo? – zapytał poważnie, przerywając dziewczynie w połowie zdania.
- Chodzi ci o Jasona, tak? Remy, to mój przyjaciel…
- Przyjaciel? – prychnął. – On cię kocha, nie widzisz tego?
Jessie przemilczała pytanie, jak i również odpowiedź czy składanie jakichś obietnic.
- Musimy koniecznie teraz o tym rozmawiać? Wolałabym się stąd wyrwać na chwilę…
- Jak chcesz. – wzruszył ramionami z obojętną miną. – Weź sobie coś ciepłego, bo późno wrócimy.
- Późno? – zdziwiła się.
- Pokażę ci to mieszkanie przy okazji.

* * *

Gambit – mieszkanie

Kawalerka przedstawiała się dość schludnie i skromnie. Jeden duży pokój łączony z kuchnią, nad którą znajdował się mały pokoik – sypialnia. Wyglądało to tak, jakby ktoś po prostu wybudował wysoką ścianę i w połowie przedzielił ją kawałkiem podłogi, by ustawić tam łóżko i jakieś niewielkie biurko. Żeby się tam dostać, trzeba się było wdrapać po dość niewygodnej drabince.
- Kiepskie, jak się wraca z imprezy – zaśmiała się Jessie.
- Akurat kiedy kupiłem to mieszkanie, nie imprezowałem zbyt wiele. I spałem na dole, na kanapie. – odparł, chowając dłonie w kieszeniach płaszcza. Stanął z boku i pozwolił, by dziewczyna rozejrzała się. Mile ją zaskoczył widok wszystkich jej pluszaków, które poustawiał na półce obok łóżka. Gruba warstwa kurzu świadczyła o tym, że nikt ich nie ruszał od bardzo dawna.
- Och, moje misiaczki! – ucieszyła się. – Nie wyrzuciłeś ich?
- A po co miałem wyrzucać?
Na szafce zauważyła ich wspólne zdjęcie z Disneylandu oprawione w ładną ramkę. Uśmiechnęła się do swoich wspomnień, po czym usiadła na pościeli. Zakaszlała, gdy do jej ust doleciał tuman uniesionego kurzu i raz jeszcze się zaśmiała.
- Kiedy tu ostatnio byłeś, Remy? – zapytała.
- Dawno… - odparł, wchodząc na górę. – Nie martw się, niebawem przeprowadzimy się do lepszego lokum. Odpowiedniego dla mojej żony i dziecka. – stwierdził z dziwnym błyskiem w oku.
- Nie przejmuj się, tu jest nawet fajnie – uśmiechnęła się ciepło. – Trzeba tylko odkurzyć i przewietrzyć.
- I tak nie zabawimy tutaj długo. – rzucił. – To co? Idziemy do tego kina?
W odpowiedzi skinęła głową. Z półki zabrała swojego ulubionego, tęczowego misia i zeszli na dół.

Reszta dnia i wieczoru upłynęła im w bardzo miłej, spokojnej atmosferze. Po kinie, obiedzie i spacerze udali się do jakiejś cichej, spokojnej knajpki, która nieco przypominała jej pizzerię. Zrelaksowana i w doskonałym humorze, rozmawiała cały czas z Remym jak za dawnych czasów i niemal cały czas się z czegoś śmieli. Dużo wspominali, znów czując łączącą ich więź. I było tak aż nie odebrała smsa od Jasona.

„Szukają cię, bo miałaś sprawdzić rurę. Mam nadzieję, że jednak jej nie weźmiesz do naszej drużyny, ta panna działa mi na nerwy. A tak poza tym to wszystko w porządku? Jakby coś się działo, to daj znać… Trochę się martwię. J.”

- Co jest, cherie?
- Ech, obowiązki wzywają… A tak mi się nie chce tam wracać – westchnęła smutno.
- To nie wracaj, kto ci każe? – spojrzał jej pewnie w oczy i utkwił w niej stanowczy wzrok.
- Remy… muszę…
- Skoro musisz, to wracamy. – odparł chłodno, wstając i podając jej dłoń. Jego twarz jak zwykle nic nie zdradzała i to właśnie podpowiadało Jessice, iż nie jest zachwycony z takiej odpowiedzi.
- Przepraszam, Ramy…
- Dobra. Nie musisz mnie przepraszać. – mruknął szorstko i machnął ręką. – Ciekawe, czy gdybyś ty ich potrzebowała, to też by tak lecieli? Poczekaj, aż będziesz już w zaawansowanej ciąży lub dziecko się pojawi. Wtedy nie będą cię potrzebować i również nikogo nie będzie, by ci w czymkolwiek pomóc. Tylko ja zostanę przy tobie.
Podał Shadow kurtkę i wyprowadził milczącą dziewczynę z knajpki, prowadząc prosto do samochodu.

* * *

Rogue

Następny poranek przyniósł ze sobą niespodziewane odwiedziny. Jessica była co najmniej zaskoczona, gdy otworzyła drzwi i ujrzała uśmiechniętą Rogue z Charlesem na rękach i kolorową papierową torebką w dłoni. Zza pazuchy wystawało niewielkie, fioletowe pudełko z logiem Cadbury.
- Hej, słyszałam, że jesteś w ciąży. Gratuluję! – rzuciła radośnie Ann, zupełnie jakby to ona miała co świętować. Zaskoczona Shadow przepuściła ją w drzwiach i wpuściła do pokoju. Odebrała torebkę i pudełko czekoladek.
- Ech, dzięki... Jak to mówią, nieszczęścia chodzą parami...
- Hm?
- Najpierw przypadkowo wyszłam za Remy'ego, a potem się okazało, że jestem w ciąży. Farta to ja nie mam - puściła jej oczko.
- Nie krakaj, bo jeszcze wyjdzie na to, że to nie dziecko Gambita. - powiedziała Rogue, jednak widząc minę Jess uśmiechnęła się głupio.
- Ty wiesz, że coś w tym jest? - rzuciła w odpowiedzi i pokazała jej język. Po chwili usiadły w fotelach, dziewczyna podała kawę i otworzyła czekoladki, którymi od razu zaczęły się zajadać. Jessica w telegraficznym skrócie opowiedziała, jak to się wszystko stało, kiedy się dowiedziała i ogólnie o zachowaniu Remy’ego.
- Kochana, to ty jeszcze się musisz dużo nauczyć. - powiedziała Ann, ujmując jej dłoń. - Facet jest jak strumyk: miło popatrzeć, ale trzeba pamiętać, że nie każdy jest odpowiednio bystry. Gambit z pewnością do takich należy. - uśmiechnęła się ciepło. Shadow zaśmiała się, częstując kobietę czekoladkami. - Acha, Remy kojarzy mi się jeszcze z wakacjami... zwykle nie takiej długości, jakbyś chciała. - uśmiechnęła się szeroko i puściła oczko Jessice. - Obie wiemy, o co chodzi, czyż nie, moja droga?
- No - zaśmiała się Jessica i pomyślała o Jasonie. - Dobrze, że można potem wziąć jakiś 'dodatkowy' urlop i sobie przedłużyć.
- Wiesz, co mnie zawsze drażniło? Codziennie dyktuje ci, co masz zrobić i zawsze się myli. Zupełnie jak horoskop. - pokręciła głową. - Wiem, bo z nim trochę żyłam. Remy to taki batonik czekoladowy - jest słodki, ale już po chwili dobiera ci się do bioder. - skrzywiła się. - Nie mówiąc już o tym, że potem zaczyna działać jak próchnica. - mruknęła.
- Dokładnie - pokręciła zrezygnowana głową. – Raz jest jak zimny skurwiel bez uczuć, a pięć minut później jego mózg zamienia się w różowego misia. Wkurwiające…
- Nawet bardzo. - potwierdziła szczerze Rogue. - Ale wierz mi, nawet jakbyś miała dziesięciokilowy młotek i go dzień w dzień tłukła - do niego nic nie dotrze. Dopiero po czasie coś mu zaczyna dzwonić... - pokręciła głową.
- Ale to dopiero jak go na dachu przewieje. Szare komórki chyba mu szkodzą... - uśmiechnęła się złośliwie.
- Żeby tylko. - żachnęła się. - Te wszystkie baby, za którymi się ogląda... Już mu to kiedyś powiedziałam, że jest jak taki papier toaletowy, bo się klei do każdej du.. no wiesz. - uśmiechnęła się, po czym spojrzała na bawiącego się w kącie pokoju małego Charlesa.
Jessie zaśmiała się. Rogue była zajebista, aż żałowała, że wcześniej z nią nie pogadała.
- W kilku zdaniach zdefiniowałaś Remy’ego! – klasnęła w dłonie. – Normalnie mogłybyśmy napisać encyklopedię. Na szczęście nie każdy facet jest taki… ograniczony emocjonalnie i społecznie jak on – dodała, uśmiechając się do własnych myśli.
- Jak go osobiście nie popchniesz, to nic z jego funkcji. Jest jak taka kosiarka... - uśmiechnęła się Rogue. - No ale przecież sama go znasz i wiesz... Większość kobiet leci na niego ze względu na wygląd i jego głosik... a potem się okazuje, że to bagno jest większe niż się wydawało i potrzebna jest szambiarka. - puściła jej oczko biorąc łyk ciepłej kawy.
- Myślisz, że czemu niemal cały Instytut go nienawidzi? – uśmiechnęła się szelmowsko. – Nagrabił sobie swoim zachowaniem i zapewne niedługo Jason będzie znowu chciał mu wpierdolić – pokręciła zrezygnowana głową. – Każdy facet ma go za dupka i taniego podrywacza. To bywa kłopotliwe, bo źle świadczy o mnie – skrzywiła się. – I kto przy zdrowych zmysłach uwierzy, że byliśmy przyjaciółmi i nie wykorzystywał przy mnie swoich mocy?
- Zapewne nikt. - stwierdziła Ann. - Ja miałam o tyle dobrze, że do pewnego czasu nie mógł mnie dotykać i jego zdolności na mnie nie działały. Potem się dowiadywałam różnych ciekawych rzeczy... Ponoć kiedyś z Loganem tak się nawalili, że jak się obudzili rano w mieszkaniu Remy'ego, to w kiblu był tygrys. - parsknęła śmiechem. - I to najprawdziwszy... Obaj podobno nie wiedzieli, co robili po wyjściu z baru... I Remy'ego ponoć wszystko bolało. WSZYSTKO! - puściła oczko Jess.
- To już wiem, co kupię mu na urodziny. Wibrator. Pewnie mu kolegi brakuje i dlatego się tak zachowuje – zamyśliła się na głos.
- Logan był tu niedawno... - Ann skupiła myśli. - I Gambit znikał co jakiś czas! - wypaliła, a po chwili obie panie wybuchły perlistym śmiechem.
- I był milusi! Teraz już wiem, jemu brakuje solidnego, twardego… - nie dokończyła, gdyż nie chciała się wyrażać przy dziecku. - … faceta!
- Z tego co wiem, Northstar jest jeszcze wolny. - upiła trochę kawy i uśmiechnęła się. - A właśnie, jak tam twoja ciąża? Który to tydzień?
- I też ma takie ładne francuskie imię, więc znajdą wspólny język. Ciąża? Drugi miesiąc się zaczyna – odpowiedziała nadal rozbawionym głosem. Otarła łezkę z oka. – Za każdym razem teraz, jak mnie Remy wkurzy czymś, to sobie będę przypominać naszą rozmowę… Dzięki – uśmiechnęła się do niej.
- Nie ma za co. - odparła. - Jeśli tylko będziesz chciała pogadać, albo będziesz mieć gorszy dzień, to wpadaj do mnie. Ta kawa czyni cuda. - uśmiechnęła się i pokazała jej żartobliwie język. - Niedługo brzuszek będzie już widoczny. Jak się czujesz ogólnie? Pamiętam, że ja od początku ciąży miałam bojowy nastrój.
- U mnie podobnie, chodzę zdenerwowana i wszystko mnie irytuje. Zwłaszcza ON. A jak już mi emocje opadną, to łapię doła… - westchnęła ciężko. – Nie myślałam, że to tak działa – skrzywiła się nieco i po chwili spojrzała na swój nadal płaski i ładnie zarysowany brzuszek. Ciągle miała idealne kształty i mięśnie. – Będzie mi go trochę brakować. Ogólnie brakuje mi dawnego trybu. Treningi, misje, używanie mocy… Ale Josh powiedział, że to szkodzi ciąży, a Remy chodzi za mną jak cień i pilnuje, żebym nic nie robiła – skrzywiła się.
- Oni tak mają... w sensie faceci. Jak jest za tobą, to będzie łaził za tobą nawet pod prysznic i sprawdzał, czy czasem za ciężkiego mydła nie podnosisz. - Ann westchnęła. - A co do mocy, to ja też miałam różne z tym sytuacje w czasie ciąży. Ogólnie nie wolno wykorzystywać swoich zdolności, bo to ponoć źle działa na płód. Zastosuj się do tego, co mówi Elixir, a będzie dobrze, moja droga. - poklepała Jessie po ramieniu uśmiechając się serdecznie.
- Dzięki, będę o tym pamiętać. Choć czasami ciężko się pozbyć przyzwyczajeń… - odparła i spojrzała się na Charlesa. – Rany, ale on duży…
- Rośnie jak na drożdżach... Jest naszym skarbem. - mówiła z dumą w głosie wodząc wzrokiem za małym blondynkiem bawiącym się ciuchcią. - Jeszcze nie wiemy, jakie ma zdolności mutacyjne, bo za wcześnie na to, ale już teraz wykazuje ponad przeciętną inteligencję, więc będą z niego ludzie. Tak jak i z waszego bobaska. - uśmiechnęła się przenosząc wzrok na Jess. - Jeśli tylko nie odziedziczy cech Gambita. - puściła jej oczko
- Może wcale nie odziedziczy – odparła tajemniczo w zamyśleniu, po czym spojrzała na zegarek. – Niebawem Remy wróci, chcesz poczekać i się przywitać?
- Nie, nie chcę się z nim widzieć. To raczej wątpliwa przyjemność. - dopiła kawę, zawołała do siebie Charlesa i wzięła go na ręce. - Miło było cię odwiedzić, Jessie, jak będziesz czegoś potrzebować... czegokolwiek - porady, wsparcia... przyjdź z tym do mnie. - Ann podeszła do Shadow, kobiety wymieniły pocałunki w policzki, po czym Rogue skierowała się do wyjścia. - I nie pozdrawiaj go ode mnie, dobrze? Może ta ciąża wreszcie go nauczy, że o drugą osobę należy dbać, a nie szlajać się po barach z dziwkami... - uśmiechnęła się. - Trzymaj się, Jessie. - chwyciła dłoń małego Charlesa i zrobiła "papa".
- Nie wierzę w cuda… - odparła i pomachała im na pożegnanie.
Przeciągnęła się, ziewnęła i raz jeszcze przeciągnęła. Złapała szlafrok i koszulę nocną, po czym zaczęła się przebierać. Kawa jakoś nie pomogła się rozbudzić. Z każdą chwilą robiła się coraz bardziej śpiąca i zmęczona, marzyła tylko o tym, by się położyć i odpocząć. Nadal jednak uśmiech nie schodził z jej ust.

* * *

Gambit & Jason – wyprowadzka

- Co jesteś w takim dobrym nastroju? - zapytał Gambit, wchodząc do pokoju. - Jason cię odwiedził?
- Nie - odparła wesoło. – Twoja była dziewczyna.
- Rogue? - zdziwił się. - Ale...
- Przyszła mi pogratulować, a potem gadałyśmy o tobie i twoim ptaszku. I innych twoich ułomnościach… - uśmiechnęła się szeroko. – Naprawdę świetnie się dogadujemy. Myślałam, że ona cię choć trochę lubi… Ale jak zaczęła o tobie mówić i porównywać, to się uśmiałam jak nigdy! Musiałeś jej nieźle podpaść, kochanie.
- Nie gadajmy o tym... poza tym nie chcę, byś się z nią spotykała. - wypalił, a jego twarz ściągnęła się w dziwnym grymasie. - Nie liczy się co było, ale co jest teraz. Anna jest z Erikiem, a my razem... Nie musisz z nią gadać... - mruknął.
- Nie muszę, ale chcę, to bardzo miła osóbka – uśmiechnęła się ciepło, z trudem powstrzymując śmiech. – Ależ cię to boli. Jakbyś mógł mnie na nią zamienić, to zrobiłbyś to bez wahania – stwierdziła, po czym pokręciła zrezygnowana głową.
Gambit jedynie uśmiechnął się szyderczo, pokręcił głową, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami. To jej wystarczyło za potwierdzenie. Przez chwilę się kręciła po pokoju targana różnymi emocjami i myślami, w końcu spakowała swoje rzeczy i poszła do Jasona. Wcale nie musiała opuszczać Instytutu, żeby się wyprowadzić.

Jason słuchał właśnie najnowszej płyty Eminema na swoim laptopie, gdy muzykę przerwał natarczywy odgłos pukania. Ghetto zwlókł się z łóżka i leniwie otworzył drzwi. Gdy zobaczył Jessicę, w pluszowym szlafroczku, koszuli nocnej i z walizką aż go zatkało. Przez chwilę nie wiedział co powiedzieć, jednak w końcu się odezwał.
- Wszystko w porządku? Coś się stało? - spojrzał na nią. - Rozumiem, że ta walizka oznacza tylko jedno... - postąpił krok w bok otwierając przed nią podwoje swojego pokoju, które i tak zdążyła poznać już wcześniej.
- Jestem na wakacjach… - odparła. Odstawiła swoje rzeczy gdzieś pod ścianą, usiadła na łóżku i odetchnęła. – Już się bałam, że cię nie ma. Mogę tu jakiś czas zostać? Proszę.
- Jasne, czuj się jak u siebie. - Jason nadal nie wiedział, co się dzieje, ale nie miał zamiaru odmawiać jej schronienia. - Powiesz mi, co się stało, czy mam nie pytać? Znowu coś z Gambitem?
- Tak… jakby… - odparła niechętnie. – To dość skomplikowane. Nie będę ci przeszkadzać? Jak coś to powiedz.
- Nie, nie będziesz, nawet tak nie myśl. - uśmiechnął się szeroko, zamknął drzwi, gdy już weszła i usiadł obok niej na kanapie. - Jesteśmy przyjaciółmi, nie? Więc chyba mogę wiedzieć, co się stało?
- Możesz… - odpowiedziała i zaczęła mu opowiadać wszystko po kolei. Że była u niej Rogue, że Gambit zabronił jej się z nią spotykać, jak zareagował na to co powiedziała. – Widzisz, skoro on kocha ją, to po co ja mam tam siedzieć i się tym stresować? Josh mówił, że nerwy szkodzą dziecku. Przy tobie nie będę się denerwować – zauważyła, uśmiechając się nieznacznie i ziewnęła.
- Nikt nie powiedział, że on ją kocha... nadal. - aż sam się dziwił, że to mówi, ale starał się wyciągać odpowiednie wnioski z całej sytuacji. - Ostatnie wydarzenia pokazały mi, że z czasem się wszystko wyjaśni, więc zostań u mnie ile tylko chcesz, a potem będziemy myśleć co dalej. Nie sądzę, by Gambit sobie odpuścił. - przytulił ją. Po głowie chodziły mu różne myśli.
- Gdyby było inaczej, to by tak nie zareagował. Pewnie zniknie na kilka dni… tygodni… lub na zawsze. Założysz się? On nie jest takim facetem jak ty, pamiętaj o tym.
- Wiem o tym. - odparł z pewnością w głosie. - Faceci mają skomplikowaną psychikę, Jazz... Czasami robią różne dziwne rzeczy pod wpływem chwili... Nie usprawiedliwiam go, ale może jeszcze wszystko się między wami ułoży. - powiedział i spojrzał na nią. - Wiem, że mnie nie kochasz, ale jakby coś się działo, zawsze możesz na mnie liczyć. - w tle rozbrzmiewał utwór Eminema "Beautiful" nadając całej rozmowie osobliwy nastrój.
- Czemu ciągle zakładasz, że cię nie kocham? – zapytała, marszcząc brwi i nosek.
- No przecież to widać. - uśmiechnął się. - Poza tym chyba nie będziemy teraz nad tym rozprawiać, nie? Jest jak jest, a czy będzie lepiej w naszym przypadku, to czas pokaże. Nie chcę już sobie robić wątłych nadziei, że coś może z tego być. Dlatego żyję dniem i czekam, co pokaże jutro. - chwycił ją za dłoń.
- Acha, ok. Spoko – odparła z nutką „focha” w głosie. – Możemy nikomu nie mówić, że tu jestem? Nie chcę, żebyś miał przeze mnie kłopoty. No i chciałabym mieć święty spokój.
- Pewnie, zresztą, nie martw się kłopotami... przecież wiesz, że i tak leję na tego shemale'a, Emmę. - szturchnął ją w bok uśmiechając się. - Jeszcze wisisz mi zaległy rajd... ale to może jak się młody urodzi. - dotknął dłonią jej brzuszka. Przytrzymała jego rękę i spojrzała mu głęboko w oczy.
- Jason, naprawdę, gdybym NIC do ciebie nie czuła lub byłbyś dla mnie TYLKO przyjacielem, to bym nie spędziła z tobą trzech najwspanialszych nocy w moim życiu. I nie byłoby mnie teraz tutaj. Naprawdę tego nie widzisz?
- Różnie to bywa, Jazz. Czasami ludzie szukają pocieszenia u innych i ładują się w różne inne sytuacje. - powiedział. - Choć oczywiście nie mówię, że tak było w twoim przypadku. Po prostu nie chcę się potem dowiedzieć, że to była tylko słabość spowodowana chwilą... Wierz mi, wiele już takich spotkałem. - puścił jej oczko.
- Rozumiem – odparła i uśmiechnęła się do niego ciepło, po czym położyła głowę na jego ramieniu. – Ale i tak jest bardzo miło…
- Mam nadzieję, że żadne z nas nie będzie potem żałować niektórych sytuacji... Mówię tutaj o waszej dwójce... bo ja nie żałuję żadnej chwili spędzonej z tobą. - pocałował ją w dłoń. - I będę mega szczęśliwy, jeśli ten dzieciaczek będzie mój.
- Josh miał rację… - westchnęła smutno. – Niepotrzebnie ci mówiłam. Jeśli się okaże, że to jednak bobas Remy’ego, będziesz zawiedziony. Ech, przykro mi, że cię w to wplątałam – powiedziała ze szczerym smutkiem w głosie.
- Nie ma tego złego, zawsze mogę być chrzestnym, nie? - szturchnął ją w bok i uśmiechnął się.
- Mam nadzieję – odpowiedziała poważnie. Wątpiła, by Gambit był zachwycony, ale przecież też miała coś do powiedzenia. – Co porobimy? – zmieniła temat.
- A co byś chciała? - zapytał. - Może pójdziemy pograć na konsoli? Bo chyba nie chce ci się oglądać nowego zmierzchu? W sumie film do dupy, tylko efekty fajne...
- Możemy posiedzieć w pokoju? Nie chcę wychodzić. Może być film, najwyżej będę sobie drzemać – uśmiechnęła się rozbrajająco.
- Jasne, włączę najwyżej jakiś film z Bruce'em Willisem... Jego nigdy nie mam dosyć. - uśmiechnął się, a po chwili pchnął ją na łóżko i przykrył kocem. - Jak będzie ci ze mną za ciasno, to najwyżej pójdę spać do studia... Wiesz, że mi starczy godzina snu. - puścił jej oczko i zaczął przeglądać płyty na półce.
- Nie chcę spać tutaj sama. Poza tym już kilka razy dzieliliśmy jedno łóżko i nie było za ciasno… Zwłaszcza, jak spaliśmy piętrowo – spojrzała na niego tak jak wtedy w basenie.
- Okej, zostanę przy tobie, tylko pozwól, że wrzucę coś do dvd. - uśmiechnął się do niej. Szybko odnalazł "16 przecznic" i wsunął płytę do odtwarzacza, który połknął ją odtwarzając ją po chwili. Jason wskoczył do niej na łóżko i objął ramieniem. - Mam nadzieję, że będziesz się czuć przy mnie dobrze... jak zawsze. - spojrzał na nią.
- Jakbym podejrzewała, że może być inaczej, to bym nie przyszła. Nie? - uśmiechnęła się do niego i wtuliła policzkiem w policzek chłopaka. Westchnęła cicho, gdy poczuła to przyjemne ciepło.
Przytulił ją do siebie i pogładził po twarzy. Czuł się naprawdę świetnie trzymając ją w ramionach. Tak, jak zawsze chciał, by było. Tak, jak zawsze chciał, by wyglądał związek między nim a kobietą. Tylko różnica była taka, że Jess nie była jego.
- Kocham cię. - powiedział. - I nie bierz tego do siebie... tak po prostu jest.
- Ja ciebie też. I nie bierz tego do siebie. Tak po prostu jest – odpowiedziała w tym samym tonie. To, co usłyszał, nieco nim wstrząsnęło, choć nie dał po sobie poznać. Przytulił ją do siebie i pogłaskał po głowie nie mówiąc ani słowa. Film już leciał, ale Ghetto nie potrafił się na nim skupić, mając w myślach to, co mówiła Jess. Potem o tym pomyśli... Nawet jakby chciał o tym z nią porozmawiać, to by nie mógł. Jakieś piętnaście minut później dziewczyna zasnęła.

* * *

babski wieczór, na którym Jessie wolałaby nie być – walka, Elixir, Gambit

Kilka godzin później poszła na umówiony babski wieczór, choć nie miała na to zbytniej ochoty. I tak jak podejrzewała, zachowanie dziewczyn w ogóle jej nie odpowiadało. Nie nadawała się do takiego towarzystwa i szczeniackich gierek, które bawiły chyba jedynie dwie paniusie. Była zniesmaczona i cały ten wieczór określiła jako jedną, wielką żenadę… Jedynym plusem było spotkanie z Ike, której chyba udało się zrobić niezłą niespodziankę i prezent, z czego bardzo się cieszyła. Jednak najgorsza była ta potyczka Jasona i Gambita, którą musiała przerwać i zapłaciła za to złamaniem zakazu Josha i potwornym bólem. Skoro jej ukochani przestali się bić, marzyła jedynie o tym, by udać się do ambulatorium.
– Jess, który z nas ma iść z tobą? Od razu mówię, że trio odpada, nie zamierzam iść ramię w ramię z tym.... panem. – mruknął Jason, zerkając na Gambita. Postawił ją w dość niezręcznej sytuacji, ale wiedziała, z kim pójdzie.
- Heh… - dziewczyna westchnęła, zakrywając się płaszczem. – Wybacz, Jay, ale pójdę z Remym – odpowiedziała cicho.
Jason spojrzał ze ściśniętymi wargami najpierw na Gambita, potem na Jazz.
- Dobra, niech dalej robi cię w jajo! – wypalił. – Już się nie będę wtrącał. – zabrał piłkę i odszedł w przeciwnym kierunku nie odwracając się nawet na chwilę. Shadow przez chwilę stała, patrząc za kolegą smutnym wzrokiem. Kolejna fala bólu sprowadziła ją jednak szybko na ziemię i to dosłownie. Syknęła, siadając i już nie miała siły wstać.
- Chodźmy już, dobrze? – zapytała. Nie była pewna, czy Gambit będzie ją w ogóle chciał jeszcze odprowadzić, ale miała nadzieję, że to jednak zrobi. Cajun wziął Jessicę na ręce i szybkim krokiem skierował się w stronę wejścia do Instytutu. Przez całą drogę jednak nie zamienił z dziewczyną ani słowa, jakby rozmyślając nad czymś.

Elixir szybko złagodził ból, dzięki czemu mogła w końcu odetchnąć z ulgą. Nie obyło się jednak bez długiego kazania, pierwszy raz też widziała, by się Josh zirytował.
- Przecież mówiłem ci, żebyś nie używała mocy! – Elixir podniósł delikatnie głos. – Rozmawiam z dorosłą kobietą, czy z dzieckiem? Jeśli chcesz, by wszystko było ok z tobą i z maluszkiem, musisz przestrzegać zasad...
- Ale… To był nagły przypadek… - bąknęła, usprawiedliwiając się i zwiesiła głowę. Zerknęła z ukosa na Remy’ego, który siedział niedaleko i z kamiennym wyrazem twarzy przysłuchiwał się wszystkiemu. – Przepraszam, postaram się już tego nie robić…
- Mam nadzieję, bo tu chodzi o życie dziecka. – mruknął Josh. Po chwili westchnął i przetarł dłonią twarz. – Masz mieć na nią oko. – spojrzał na Gambita. – Jakby coś się działo, od razu z tym do mnie. Trzeba uważać na ciebie i dzidziusia. – uśmiechnął się ciepło, a jego głos znów przyjął spokojny ton. – Acha, podwińcie rękawy.
- Po co? – spytała Jessie.
- Minęły już trzy miesiące od ostatniego testu, więc przeprowadzę kontrolne badanie krwi. Tobie i tak się przyda, a ty, Remy – spojrzał na mutanta – jeszcze chyba nie byłeś badany? Jutro miałem wszystkich wołać do gabinetu, ale skoro już tu jesteście, to przyjmę was poza kolejnością. – uśmiechnął się, sięgając po strzykawkę. – No, to kto pierwszy?
- Zrób to szybko... - mruknął Remy, podwijając rękaw. Elixir przygotował strzykawkę i chwilę później mały pojemnik wypełniał się ciemnoczerwoną cieczą. Josh odłożył ją do specjalnej probówki, po czym zerknął na Gambita. - A teraz zostaw mnie na chwilę, muszę porozmawiać z Jessicą o kobiecych sprawach... Nie sądzę, by cię to interesowało. - uśmiechnął się.
Cajun jedynie wzruszył ramionami, rzucił coś pod nosem po francusku i wyszedł z gabinetu. Gdy tylko Josh upewnił się, że zostali sami, rzekł.
- Jeszcze dzisiaj zrobię badania, jutro będą wyniki. Możesz przyjść z samego rana.
- Och, dzięki… Znaczy… że nie ma testów? – zapytała zdziwiona, po czym podała mu ramię, by Gambit niczego nie podejrzewał. – Sprytnie.
- Nie, znam Gambita, z pewnością nie byłby zadowolony, gdyby wiedział, po co mi jego krew. - puścił jej oczko. - Myślę, że żaden facet by nie był. A tak przynajmniej wszystko zostanie między nami. - Josh zamarkował, że pobiera Jess krew, a gdy Gambit nie patrzył, szybko odłożył pustą strzykawkę. - No i po bólu, jesteś wolna. Proponuję byś się zdrzemnęła i dzisiaj już z niczym nie forsowała. - uśmiechnął się szeroko.
- Chyba tym razem się ciebie posłucham – stwierdziła cicho. – Oby to jednak Remy był ojcem, już i tak skaczą sobie z Jasonem do oczu przy każdej okazji. Przed chwilą się nawet bili na boisku do kosza i musiałam ich rozdzielać…
- Powinnaś dać im się zmierzyć. Jakby raz dali sobie po gębie, to może byłby spokój na jakiś czas. A ja miałbym dwóch nowych pacjentów. - uśmiechnął się szeroko. - Leć odpoczywać i dbaj o siebie, Jessie. Za tydzień możesz wpaść na kontrolną wizytę, chyba że wcześniej coś się będzie dziać.
- Ty to mówisz serio? – wypaliła zdziwiona i przez chwilę patrzyła się na niego wielkimi oczami. – Ale ja nie chcę, żeby się któremuś z nich coś stało… Remy jest doświadczony w walce i ma swoje sztuczki, jednak Jason miałby szansę go pokonać i jakby już przywalił swoim blastem, to pewnie nie byłoby co zbierać. Dlatego wolę, żeby jednak trzymali się od siebie jak najdalej… Niestety Jay uwielbia prowokować… - pokręciła głową. – No ale nieważne, nie będę ci truć. W końcu masz też swoje zajęcia i nie jesteś psychologiem, tylko lekarzem – puściła mu oczko i uśmiechnęła się wesoło.
Wyszła z gabinetu jakby nigdy nic i opatuliła się szczelniej płaszczem. Posadzka była bardzo zimna, a ona przecież nie miała na sobie nic poza tym, co Remy jej dał.
- Widziałam, że to Jason cię zaczepił i sprowokował – odezwała się po dłuższej chwili.
- Musimy o tym rozmawiać? Nieważne co było, twoi kumple mnie nie interesują... czego nie można powiedzieć o nich. Chyba mają problemy z orientacją. - uśmiechnął się szeroko.
- Na to wychodzi – zaśmiała się. – Zastanawiam się, czy przyjąć Evę do drużyny czy nie. Mam pewne… obawy i wątpliwości – westchnęła i spojrzała na niego. Chciała się go poradzić, ale nie była pewna, czy się czasem na nią nie gniewa czy coś. – Idziesz… gdzieś dzisiaj?
- Nie zamierzam nigdzie wychodzić. - pogładził ją po twarzy i uśmiechnął się ciepło. - A co do tej intrygantki, to powinnaś się zastanowić. Zwykle takie osoby rozbijają drużynę od środka...
Odetchnęła z ulgą. Czyli może jednak nie było aż tak źle? Może Josh miał rację i jak się trochę pobili, to im ulżyło? A może Remy był zadowolony, że to z nim poszła? Jessie nie wiedziała, ale cieszyła się, że został. Uśmiechnęła się do niego lekko.
- Jest nieodpowiedzialna. Grałyśmy w grę, gdzie jedna osoba każde drugiej coś zrobić. I wiedząc, że nie mogę używać moich mocy, bo mi szkodzą, kazała mi polecieć na boisko… W sumie dobrze się złożyło, że tam wyjrzałam, to od razu zobaczyłam, co się dzieje. No i za bardzo się interesuje sprawami innych. Mam wrażenie, że nie będzie z tego jej pobytu tutaj nic dobrego – skrzywiła się. – Możesz ty wziąć moje rzeczy od niej? Nie mam ochoty się znowu wdawać w dyskusje… Wolę wrócić do pokoju i iść spać.
- Spokojnie, niedługo wszystko do niej wróci, cherie, moja w tym głowa. - puścił jej oczko. - Będę musiał porozmawiać z Jasonem...
- Z Jasonem?! - wypaliła zaskoczona dziewczyna. - Ale... Przecież przed chwilą się pobiliście, myślałam, że go nie lubisz?
- Czasami trzeba się zjednoczyć, żeby wynik był pozytywny, minette. Może kiedyś to zrozumiesz. - pogłaskał ją po głowie. - Porozmawiam z Jasonem o kilku sprawach, mam nadzieję, że będzie na tyle mądry i ogarnięty, by mnie wysłuchać... Bo jeśli pogadamy, to potem będzie prawdziwa bomba - puścił jej po raz kolejny oczko.
- On jej też nie lubi, więc jest szansa - uśmiechnęła się niepewnie. - Może pójdę z tobą?
- Nie, załatwię to sam. Nie musisz być pośrednikiem, cherie. To rozmowa między facetami. - powiedział.
- Ach... no dobrze... - odparła zmieszana i zawstydzona. - O, to drugi pokój. Jakby coś gadały, to się tym nie przejmuj. To kolejne osoby, które cię nie lubią - westchnęła ciężko i skrzywiła się.
- Wiem... gdybym się tym przejmował, to już dawno bym się stąd wyprowadził. Ale czy słoń przejmuje się tym, że mu mucha bzyczy koło trąby? - uśmiechnął się. - Nie zamierzam zwracać uwagi na twoich znajomych-dzieci, którzy jeszcze mają kilka lat rozwoju przed sobą. - mówił zupełnie spokojnie. W odpowiedzi skinęła głową. Resztą drogi przeszli w milczeniu, a raczej Remy przeszedł, trzymając Jessie na rękach. W końcu zatrzymali się pod pokojem, Gambit postawił na chwilę dziewczynę i zapukał.

* * *

Nie został zbyt miło przyjęty, co jeszcze bardziej zdenerwowało Jessicę. Miała szczerą ochotę udusić te wstrętne baby! Przez chwilę się w ogóle nie odzywała, zaciskając zęby i pięści, dopiero niedaleko ich pokoju zabrała głos.
- Chyba już wiesz, co miałam na myśli?
- Że masz koleżanki puste jak wydmuszka, cherie? Wiem. - uśmiechnął się do niej i pocałował ją w czoło.
- Zrobisz coś dla mnie? - zapytała cicho.
- Tout. - rzucił spokojnie, patrząc jej w oczy.
- Zahipnotyzuj ją, uwiedź, zaciągnij do łóżka, przeleć jak zwykłą szmatę i zrób ciekawe zdjęcia. Na pewno jakaś tania gazeta się tym zainteresuje... - Jessie uśmiechnęła się niewinnie.
Gambit jedynie uśmiechnął się krzywo.
- Moja szkoła, Soleil. Jesteś pewna, że chcesz bym to zrobił? Jakkolwiek to będzie zdrada. - puścił jej oczko. - Choć jak powiedziałem, zrobię co chcesz. Należy się tej vadrouille...
- Kochanie, nikt... a tym bardziej jakaś szmata... nie będzie obrażać mojego męża. O Belli pomyślimy jeszcze. Ech, przepraszam, że ja też byłam dla ciebie niemiła i powiedziałam te wszystkie przykre rzeczy. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Raz jestem wkurwiona na cały świat, za chwilę mam doła, a po pięciu minutach wszystko wraca do normy - skrzywiła się. - Wybaczysz mi?
- Jesteś w ciąży, więc to normalne że masz huśtawki nastroju. - uśmiechnął się. - Nie mam czego ci wybaczać. A co do tej nowej... to z chęcią się nią zajmę. Nie przelecę jej, bo się brzydzę, ale zrobię sporo ciekawych zdjęć. Mam pewną dobrą dziennikarkę w Daily Bugle, z pewnością pójdzie to na pierwszą stronę, cherie.
- No i zajebiście! – ucieszyła się Shadow. – Pozbędę się jej stąd. Nie jest mi potrzebna intrygantka, która psuje rodzinną atmosferę panującą w Instytucie. Zresztą… ona i tak nic nie umie. Ani się bić, ani bronić. Bez mocy jest bezużyteczna.
Doszli do pokoju, Gambit otworzył drzwi i wprowadził Jessicę do środka. Zapalił małą lampkę koło łóżka, podszedł do dziewczyny i pomógł jej zdjąć z siebie jego płaszcz, po czym wsunął na palec żony pierścionek.
- Remy, naprawdę cię przepraszam… Źle mi z tym wszystkim. To przeze mnie… Gdybym tylko trzymała Jasona na dystans i się z nim w ogóle nie spotykała, to by tak nie gadały. On też się zachowuje… no… nieodpowiednio względem ciebie. Widziałam, że to Jay sprowokował tę bójkę. Chyba przestanę do niego chodzić, bo ta relacja działa destruktywnie…
- Ty mnie nigdy nie ograniczałaś, więc ja też nie zamierzam tego robić... Jeśli chcesz, możesz się z nim spotykać, cherie. Choć myślę, że teraz więcej czasu powinniśmy poświęcić sobie i naszemu dziecku... - położył dłoń na jej brzuszku i uśmiechnął się ciepło.
- Przydałoby nam się nieco poograniczać wzajemnie – puściła mu oczko. – Cały Instytut źle o tobie myśli. A teraz również i o mnie. Myślę, że trzeba oficjalnie powiedzieć o ciąży i zacząć zachowywać jak należy. Przynajmniej póki tu mieszkamy. A potem się zobaczy, czy ci to odpowiada…
- Tak zrobimy - skinął jej głową i przejechał dłonią po obfitym zaroście. - Nasze zmiany zacznę od tego, że się ogolę. - uśmiechnął się szeroko.
Jessie zaśmiała się.
- Oj, będzie mi brakować mojego zarośniętego męża. Ale pokażemy im, jak bardzo się mylą! – prychnęła. – Ech, Remy… Kocham cię… - westchnęła ciężko i jakby ze smutkiem. – Szkoda, że to wszystko się tak potoczyło i namieszało. Od dziś koniec z chowaniem się przed tobą u Jasona, nawet jak coś będzie między nami nie tak, to postaramy się to wyjaśnić od razu. Ty też nie uciekaj, bo to do niczego nie prowadzi.
- Pokażemy, cherie... Jeszcze będą nam zazdrościć. - uśmiechnął się. - Koniec z tymi ciuchami jak z cyrku, teraz zacznę ubierać się z klasą. Jeszcze będziesz dumna ze swojego męża. - pocałował ją w dłoń.
- Postaram się, żebyś ty ze mnie też był. Już nie będę się ubierać tak jak dawniej, więc przyda się wypad po nowe ciuchy – uśmiechnęła się ciepło. – Ale póki co chodźmy do łóżka, jestem padnięta... – westchnęła i przytuliła się do niego. – Chociaż na małe co nieco z mężem chyba mam siłę.
- Mrrau. - mruknął zachęcająco Gambit i położył się obok żony. Chwilę później jego dłoń powędrowała pod kołdrą tam, gdzie miał dostęp tylko on.

* * *

Elixir

Rano Jessica udała się do ambulatorium, żeby zapytać o wyniki. Była jednak jakoś dziwnie spokojna i pewna siebie, serce podpowiadało jej, że będzie wszystko dobrze. Z uśmiechem na ustach weszła do gabinetu Josha.
- Dzień dobry – uśmiechnęła się ciepło. – I jak tam wyniki? Bo mam przeczucie, że są bardzo pomyślne.
- A dzień dobry, zwłaszcza dla ciebie, Jessie. - uśmiechnął się Elixir. - Wyniki oczywiście wyszły takie jak się spodziewałem. Ty i Remy jesteście rodzicami, teraz wystarczy czekać na moment, aż będę mógł wam podać płeć dzidziusia. - Josh założył ręce na piersi. - A ty jak się czujesz? Wszystko w porządku?
- Wiedziałam! – ucieszyła się. – Czuję się bardzo dobrze, doktorku. A ty? Jakoś udało nam się z Remym dogadać i zapowiada się, że będzie jeszcze lepiej – uśmiechnęła się. – Dziś jedziemy na zakupy, już się nie mogę doczekać!
- Życzę wam powodzenia, Gołąbki. - roześmiał się Josh. - Tylko się nie forsuj - zdrowie twoje i dziecka najważniejsze. - Elixir pokiwał palcem.
- A ty znowu swoje! - prychnęła na niego, udając, że się obraziła. W dwóch susach doskoczyła do niego i ucałowała w policzek. - Będę za tydzień na kontrolę, nie pracuj za dużo, ok? - spojrzała mu głęboko w oczy.
- Przy was nie da się mało pracować, dzieciaki. - uśmiechnął się szeroko. - Uważaj na siebie i wpadaj, gdyby coś się działo. A tego całusa oddaj Remy'emu, przyda mu się widzieć, że w niego wierzysz. - puścił jej oczko.
- Że w niego wierzę? – zapytała.
- Każdemu facetowi takie coś ładuje baterie... zwłaszcza, gdy obok są ludzie, którzy za nim nie przepadają. - powiedział. - No ale ja muszę wracać do pracy, wpadnij za tydzień, Jessie.
- Czasami mam wrażenie, że wiesz więcej, niż się przyznajesz - spojrzała na niego podejrzliwie. - No ale dobra, z chęcią i przyjemnością podładuję mu bateryjki, będzie chodził jak z motorkiem w .. no wiesz - uśmiechnęła się rozbrajająco.
- Gdy człowiek pracuje w jednym miejscu i słyszy codziennie zdanie kilkunastu osób na konkretne tematy, w końcu zaczyna patrzeć ponad to i wyciągać jedyne słuszne wnioski. - odparł na jej pytanie. - Dlatego sądzę, byście się trzymali z Gambitem blisko siebie, a oboje na tym skorzystacie. Pamiętaj, że czasami dobrze jest iść drogą, którą inni uważają za usłaną cierniami. - uśmiechnął się. - No ale nie będę mędrkował, wracam do pracy. Trzymaj się i czekam na ciebie za tydzień... oby nie wcześniej, by dzidziuś dobrze się rozwijał.

* * *

Magneto & Northstar

Rano Gambit i Jessica pojawili się na śniadaniu. Oboje ładnie ubrani, uśmiechnięci i wyraźnie z czegoś zadowoleni. Remy był ogolony, miał na sobie spodnie w kant i dobrą koszulę. Jessica natomiast zaplotła włosy w warkocz i ubrała się w długą spódnicę oraz bluzkę z małym dekoltem i rozszerzanymi rękawami. Ogłosili zebranym, że dziewczyna jest w ciąży i że za trzy dni organizują piknik w ogrodzie, na który wszyscy są zaproszeni.

Po śniadaniu została jeszcze tylko jedna sprawa do załatwienia. Znów poszła do Magneto i tym razem szybko wyłożyła sprawę.
- Eva może polegać jedynie na swoich mocach, bez nich nie potrafi ani walczyć, ani się bronić. Więc czekałby ją długi i ciężki trening, zanim bym ją widziała w Gold – powiedziała, patrząc Erikowi głęboko w oczy. – Poza tym posiada cechy charakteru, które dyskwalifikują ją… moim zdaniem. To intrygantka, która jest zaślepiona swoją własną wspaniałością, nie zwraca uwagi na innych i nie potrafi przestrzegać zasad. Wiedząc o moim zakazie używania mocy, doprowadziła do sytuacji, kiedy chciała to na mnie wymusić – skrzywiła się. – Nawet gdyby się jakimś cudem dostała do mojej drużyny, to wątpię, by została ciepło przyjęta i by ktokolwiek rzucił się jej na ratunek, gdyby przyszło co do czego. Wątpię również, by ona się chciała poświęcać dla kogoś. To taka gorsza wersja Ryana.
- Rozumiem. – powiedział Erik. –Wygląda na to, że nie jesteś jedyną, która ma o niej takie zdanie, co jest bardzo niepokojące. Swego czasu terapeuta, z którym Instytut podpisaną ma umowę, a który ostatnio pomagał wrócić do zdrowia pannie O’Kwaho, złożył wymówienie ze względu na nieprofesjonalne zachowanie panny v.d.Berg i Emma musiała się sporo nagimnastykować, żeby mimo wszystko nie zaniechał współpracy. Ostatnio rozmawiałem również z dowódcą X-Men Blue, Dylanem na temat ewentualnego przyjęcia jej do zespołu Niebieskich, jednak Haze wyraził kategoryczny sprzeciw, podpierając się argumentami, że ta młoda kobieta może działać w sposób destrukcyjny na drużynę. – Erik wziął łyk kawy. – W związku z tym widzę tylko jedno rozwiązanie – nie będę tolerował w szkole osób, które źle wpływają na otoczenie. Z samego rana wezwę ją do siebie i wydalę.
- Nie powiem, żeby to mnie nie cieszyło, gdyż naprawdę jej nie polubiłam. Ale mam nieco inny plan. Pamiętasz, że na początku mojego pobytu tutaj też nie byłam zbyt… profesjonalna. Do tej pory Emma dostaje wysypki na dźwięk mojego imienia – uśmiechnęła się rozbrajająco. – Dajmy jej szansę się wykazać i popracować nad sobą. Niech się postara, byśmy chcieli ją do Gold – wzruszyła ramionami. – Jak jej nie będzie na tym zależeć, to sama odejdzie.
- Sugerujesz coś konkretnego? – Magneto założył dłonie na piersi.
- Tak. Żeby teraz to ona zaczęła zabiegać o pobyt tutaj, a nie my o nią – zmarszczyła brwi. – Jeśli jej się nie spodoba, to ją sama mogę spakować i podrzucić do domu.
- Jak sama wiesz, Instytut to nie więzienie, w którym trzyma się kogoś wbrew jego woli, ale miejsce, gdzie rozwija się własne zdolności. Jeśli ta panna nie potrafi tego rozgraniczyć i nauczyć się od naszych najlepszych nauczycieli i uczniów, że tutaj pracujemy w grupie, bo tylko wtedy jest szansa na powodzenie, to najwyraźniej nie miejsce dla niej. – rzucił spokojnie Erik, jakby właśnie rozmawiali o pogodzie na jutro.
- Tutaj się z tobą zgodzę, ja chociaż wiedziałam, jak działać w drużynie – westchnęła. – Daj mi dwa dni. Mam z nią do wyrównania pewne rachunki, może jak zobaczy, że nie jest taka zajebista, to nabierze nieco pokory. Pogadam z nią i przedstawię sprawę jasno. Albo się zmieni i zacznie postępować według naszych reguł, albo wraca do siebie i do końca życia będzie zmieniać węgiel w diamenty – wzruszyła ramionami.
- Masz zielone światło. – powiedział Lensherr. – Nie muszę się obawiać o skutki twojego planu, gdyż oboje wiemy, jak długą drogę tutaj przeszłaś. Poza tym nie zostałabyś dowódcą drużyny, gdybym nie miał do ciebie pełnego zaufania. – spojrzał jej w oczy. – Jednak jeśli twój pomysł nie przyniesie oczekiwanych efektów, pożegnamy pannę v.d. Berg. Nie zamierzam gościć w swojej szkole pasożyta, który trawi dobrze funkcjonujący organizm.
- Rozumiem – skinęła głową. – No, to by było na tyle, zaraz mam zajęcia z… A nie! Mam jeszcze jedno pytanie.
- Wal.
- Czy… możemy zorganizować w parku ślub z Remym? – zapytała.
- Oczywiście, już wcześniej odbywały się tam rozmaite nabożeństwa – Havoka z moją córką, Polaris, Logana z Noriko. Z tym nie będzie najmniejszego problemu. – uśmiechnął się szeroko. – Na kiedy planujecie tę uroczystość?
- No nie wiem… Za tydzień? Dwa? Zależy, jak Remy się uwinie – odpowiedziała, uśmiechając się szeroko. – Trzeba będzie zorganizować księdza, kapelę, catering, zaprosić gości… Zaprowadziłbyś mnie do ołtarza? Mój ojciec nie żyje, a nie mogę znaleźć innej odpowiedniej osoby.
- Ja? Ależ oczywiście. – odparł Magneto, początkowo chyba nieco zbity z tropu. – Z przyjemnością to zrobię. Porozmawiam z Emmą i wtedy ustalimy szczegóły, gdy już będziecie wiedzieć co i jak.
- Emmą… - jęknęła Jessie i pokręciła głową. – Dzięki, że się zgodziłeś, przynajmniej mam już jedną rzecz na liście ‘odhaczoną’ – przechyliła się nad biurkiem i cmoknęła go w policzek. – A teraz już na pewno lecę, bo mnie Błękitek zamorduje, jak się spóźnię – puściła mu oczko.
- Jasne, jakbyś coś potrzebowała, to wiesz, gdzie mnie szukać.
Wyszła z gabinetu i pędem puściła się w stronę sali McCoya. Czekał ją kolejny długi trening nowych mocy, ale cieszyła się, że chociaż to może robić w czasie cięży. Wybiegła zza zakrętu i wpadła na Northstara.
- Przepraszam! – wypaliła, zbierając się z podłogi. – Myślę, że dziś lub jutro podeślę ci Evę do Danger Roomu – dodała.
- Słyszałem, że nie przepadasz za nią. – rzucił, uśmiechając się dziwnie.
- Szczerze? Gdybym mogła, to bym jej tak skopała dupę, że jej wnuki by to nadal czuły – mruknęła, a Jean-Paul roześmiał się. – To nie jest zabawne – zmarszczyła brwi. – Wiesz, jak ciężko się powstrzymać?
- Po co się powstrzymywać? Wiesz, jak kiedyś X-Meni załatwiali swoje sprawy i konflikty?
- Jak?
- Poprzez wyzwanie na pojedynek. – uśmiechnął się tajemniczo.
- To… legalne? – zapytała z dziwnym błyskiem w oku.
- Oczywiście. Mogę być waszym sędzią. – rzucił spokojnie. – Do pierwszej krwi. Jeśli będziecie się bić w Danger Roomie, możesz liczyć na kilka niespodzianek. Młoda już trochę trenowała, więc pewnie się już oswoiła.
- Nie – Jessie pokręciła przecząco głową. – Dam jej fory i załatwimy to na świeżym powietrzu. Ale będziesz mile widziany na widowni – uśmiechnęła się ciepło. – Mam nadzieję, że będziesz mnie dopingował?
- Jak zawsze. – odparł i poklepał ją po ramieniu. – Myślę, że ten pojedynek nie potrwa za długo. – skwitował.
- I się biedna Evcia skompromituje… Muszę zebrać dużą widownię, niech się dziewczyna zestresuje i naje wstydu – uśmiechnęła się złośliwie.
- Chcesz zebrać dużą widownię? Powiedz Nadine o pojedynku. – zaśmiał się.
- Ogłoszę to oficjalnie przy obiedzie, przy całym Instytucie. Nie będzie mogła odmówić, a oboje wiemy, że nie będzie w stanie mnie pokonać – rzuciła spokojnie i pewnym siebie głosem. – Chcę zobaczyć jej minę, kiedy ciężarna mutantka, która nie może używać pełni swych mocy, ją pokona.
- Z pewnością będzie to bezcenny widok!
- Weź aparat – pokazała mu język.
- Powiem o tym Gambitowi, zrobimy popcorn i weźmiemy okulary 3D. – zaśmiał się.
- Cokolwiek, co ją dodatkowo wyprowadzi z równowagi i zdekoncentruje, jest mile widziane. Dobrze wiesz, że w czasie misji dzieją się różne rzeczy i trzeba być przygotowanym na wszystko. A ja jej udowodnię, że nie jest na to gotowa. I nie jest tak wspaniała, jak się jej wydaje – puściła mu oczko. – Erik chce ją w ogóle stąd wywalić, ale dam szansę panience Evie. Może się czegoś nauczy.
Nie chcąc już przeciągać rozmowy i zatrzymywać mężczyzny, wróciła do biegania po korytarzach i po chwili z impetem wpadła do sali Błękitka.
Obrazek
Acid
Marynarz
Marynarz
Posty: 320
Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
Numer GG: 20329440
Lokalizacja: Dundee (UK)

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Acid »

Tydzień upłynął wam bardzo szybko na przeróżnych zajęciach, kłótniach i intrygach. Po Instytucie bardzo szybko zaczęła krążyć plotka, że Magneto poważnie myśli o tym, by usunąć pannę van der Berg ze swojej szkoły, ze względu na jej nieodpowiednie zachowanie wobec innych uczniów (i nie tylko) oraz charakter. Ponoć Nadine podsłuchała rozmowę między Northstarem a Bishopem i w ciągu kilku godzin wieść rozniosła się po całym budynku.

Koleżanki Zacka przestały skarżyć się na Gambita, a właściwie sam Cajun zniknął z życia publicznego szkoły spędzając niemal cały czas w towarzystwie Jessici. Swój strój bojowy zamienił na idealnie dopasowane koszule i spodnie w kant z najwyższej półki, a wokół niego zawsze unosił się zapach świetnych męskich perfum. Niektórzy z was nie wierzyli w taką metamorfozę, ale fakty były takie, że Remy zaczął skupiać się jedynie na Shadow nie prowokując wokół siebie żadnych dziwnych sytuacji. Nawet sama Jessica przestała ubierać się ekstrawagancko i pojawiała się w mniej kusych strojach zakrywając to, co do tej pory bywało odkryte.

Jako że Chang zaczął opuszczać dodatkowe zajęcia z Beastem, Shadow wykorzystała ten czas na doskonalenie swoich umiejętności pod okiem Kudłatka, jak sama go nazywała. Ike większość czasu spędzała na codziennej rehabilitacji z Nwankwo, chłopak jednak tak jak i ostatnio, nie był skory do rozmów i niemal w milczeniu wykonywał swoją pracę, która dawała dobre efekty, nieosiągalne w tak krótkim czasie, gdyby dziewczyną zajmował się zwykły terapeuta. Indiankę często odwiedzał Zack, wykorzystując jakby fakt, że zainteresowany nią do tej pory Grim, odpuścił pola. Nie było do końca wiadomo, czy Collision przychodzi do dziewczyny ze względu na jej stan zdrowia, czy kryło to jakieś inne podteksty.

Alastair zniknął na tydzień z Instytutu, co związane było zapewne z jego odwiedzinami u rodziny. Jason, podobnie jak Grim, odciął się od życia publicznego i skoncentrował na treningach, produkcji muzyki i kilku innych sprawach. Pewnego dnia odebrał telefon od jakiejś wytwórni płytowej, która usłyszała gdzieś jego bity i zaproponowała mu kontrakt. Chłopak nawet nie zdążył się ucieszyć na tę myśl, gdy w studiu pojawił się Gambit, który miał do Ghetto jakąś delikatną sprawę.

Jennifer w konkursie radiowym wygrała podwójne zaproszenie na koncert grupy Kamelot w klubie „Dark Edge” w NY i jako jedyna znała odpowiedź na pytanie, kto był pierwszym wokalistą wymienionej grupy. Oczywiście zabrała z sobą Adama, który, mimo iż nie był przyzwyczajony do słuchania głośno takiej muzyki, to po kilku piwach stwierdził, że koncert bardzo mu się podobał. Zwłaszcza, że miał świetne towarzystwo. Ukoronowaniem fantastycznego wieczoru był namiętny pocałunek z Jenn, który mógł być tylko preludium do kolejnych zbliżeń.

Dla Belli szokiem okazała się ocena wydana przez jej ulubioną nauczycielkę, Emmę Frost. Do tej pory chwalona za postępy, tym razem dowiedziała się, że jest emocjonalnie niestabilna i psychicznie nieprzygotowana do misji z pozostałymi X-Men. Poza tym jej nowe moce manifestowały się w różnych okolicznościach z różnym natężeniem na zajęciach, a Bella nie potrafiła ich jeszcze kontrolować. White Queen szybko stwierdziła, że panna Adams za dużo negatywnych myśli skupia na Gambicie i że znajomość z panną van der Berg źle na nią wpływa. Fakt, że Emma potrafiła czytać z ludzkich umysłów jak z książek podpowiadał, że mogła mieć nieco racji.

Eva natomiast robiła to, co umiała najlepiej, czyli psuła atmosferę w Instytucie. W końcu i te wiadomości dotarły do Magneto, który wezwał dziewczynę na „dywanik”. Mistrz Magnetyzmu nie owijał w bawełnę, tylko od razu wytłumaczył jej, że szkoła jest miejscem, gdzie rozwija się swoje umiejętności a także uczy jak postępować w grupie w określonych sytuacjach. Wyjaśnił, że nigdzie indziej nie będzie miała takiego dostępu do adrenaliny, jak ma w Instytucie i że ma zastanowić się nad swoim zachowaniem. Miała na to dwa dni. Każąc jej odejść, Erik stwierdził, że w szkole jest jeszcze tylko dzięki Jessice, co dziewczynę nieco zbiło z pantałyku.

* * *

Kolejnego dnia, gdy w jadalni przy śniadaniu pojawili się niemal wszyscy, tak nauczyciele jak i uczniowie, Gambit oznajmił wszem i wobec, że Jessica jest w ciąży, a on zostanie szczęśliwym ojcem. Wiadomość ta przez niektórych (zwłaszcza nauczycieli) została przyjęta brawami, niektórzy jednak kręcili nosami i nie było im do śmiechu.

Jakby tych atrakcji było mało, przy obiedzie Jessica wstała od stołu i spojrzała w kierunku Evy.
- Nie podoba mi się twoje zachowanie względem mojego męża i przyjaciela, zatem oficjalnie wyzywam cię na pojedynek – stwierdziła, zachowując kamienny wyraz twarzy. – Jeśli nie czujesz się na siłach, by podołać temu wyzwaniu, możesz sobie zawołać do pomocy swoją koleżaneczkę, Bellę. Wam obu przyda się lekcja pokory i nie tylko… Nie bój się, wiem, że nie jesteś zbyt dobra w walce i nie masz doświadczenia, więc dam ci fory. Będziemy walczyć na polu treningowym za Instytutem, byś mogła używać swoich zdolności. Przyjmujesz moje wyzwanie, czy van der Bergowie są tchórzami? – zapytała, świdrując ją wzrokiem.

Nauczyciele zupełnie nie reagowali na słowa Jessici (a niektórzy wręcz uśmiechali pod nosem), więc wyglądało na to, że wcześniej zostali uprzedzeni, że może nastąpić taka sytuacja. W sali natomiast podniósł się szum zaskoczenia i zdziwienia, a wszystkie spojrzenia zwróciły się w stronę Evy. Takiej publiczności jeszcze nie miała…
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.

Obrazek
Dia
Pomywacz
Posty: 49
Rejestracja: niedziela, 17 stycznia 2010, 11:31
Numer GG: 3357251

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Dia »

Bella

Bella powoli rozgrzebywala widelcem zawartosc talerza, az ta zmienila sie w nieapetyczna papke. Nie byla glodna. Nie wydawalo jej sie by byla. Saczyla tylko mleko przez zacisniete wargi. Wyzwania Jessiki sluchala nie podnoszac glowy znad talerza. Zupelnie jakby jego zawartosc pochlonela ja bez reszty. Gdy Jessica skonczyla mowic Bella otarla usta chusteczka. Zlozyla ja starannie i ulozyla tuz przy talerzu, wygladzajac ewentualnr faldki. Odlozyla sztucce rownolegle po obu stronach talerza, wyprostowala wszelkie odchylenia.
- Pokory? - odezwala sie w koncu cichym, zmeczonym glosem, wpatrujac sie nadal w swoje dzielo na stole - Nie wiem czy jestes wlasciwa osoba by mnie jej uczyc. Nie potrafisz sie nawet zwrocic do mnie personalnie. Odmawiam uczestnictwa w tym cyrku, niezaleznie od tego co sie stanie. Odmawiam, bo nie chce nikogo zabic - ciagnela tym samym monotonnym glosem - Dosc juz nas ubylo, zamieniajac sie w puste pomniki. A moja osobowosc, moja psychika lezy w strzepach. Wiem, ze moje problemy sa niczym w porownaniu z waszymi perypetiami milosnymi, ale jestem w stanie, w ktorym inny czlowiek juz dawno zdobyl bron i zaczal strzelac do wszystkiego co sie rusza. Tak jakos wyszlo... - podniosla w koncu glowe i potoczyla po wszystkich ciezkim, znekanym spojrzeniem zagonionego zwierzecia, a lezacy rowniutko widelec wygial sie w korkociag. Wstala i oparla dlonie na stole. - A teraz... Gdyby ktos mnie potrzebowal... - urwala i machnela reka - Nie, nie bedzie mnie potrzebowal.
Ignorujac wszystko i wszystkich wyszla na zewnatrz. Odetchnela gleboko swiezym powietrzem. Przegrala. Nie wiedziala jeszcze co, ale czula ze cos jej umknelo, ze cos wlasnie przegrala. I musiala te kleske przyjac jak prawdziwy Adams. Jak zawsze. Wbila wzrok w trawnik, sycac wzrok roznorodnoscia i soczystoscia barw, ktorych nazw nie znala, a ktore juz ja nie obchodzily.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: BlindKitty »

Grim

Podjęcie tej decyzji zajęło mu tydzień długich, złożonych rozważań. Tydzień myślenia niemal bez przerwy, opuszczania zajęć, omijania treningów; trudny tydzień. Choć Chang nigdy nie należał do osób mających trudności z podejmowaniem decyzji, tym razem pochłonęło to naprawdę wiele czasu...
Ale w końcu zdecydował. To była decyzja cicha i bez spektakularnych fajerwerków. Bez ogłaszania się całemu światu, jakby to on był najważniejszy - zwyczajnie uznał, że decyzja została podjęta. A nikt nie musiał nawet wiedzieć, że kiedykolwiek cokolwiek było rozważane.

Z poczuciem ulgi poszedł na śniadanie - jak zwykle, posiłków bowiem starał się nie opuszczać nawet w ciągu tego tygodnia, który poświęcił na rozważania. Tym razem jednak to śniadanie nie było takie jak zwykle; najpierw okazało się Jess jest w ciąży - wydarzenie jak wydarzenie, wpadli, to i jest, Grimowi ciężko było zrozumieć, dlaczego ktokolwiek poza Gambitem odczuwa z tego powodu taką radość. Gdyby to było ich dziecko, albo ostatecznie dziecko kogoś z rodziny, byłby w stanie to pojąć. A tak? To po prostu znajomy i znajoma, małżeństwo zresztą... W każdym razie, to interesujące.
A potem Shadowdeath postanowiła wyzwać na pojedynek pannę van der Berg, i jeszcze przy okazji miała coś do Belli. Tym razem to co wykombinowała było już dla Grima absolutnie niepojęte. Przede wszystkim, podejmowała niepotrzebne ryzyko w stosunku do swojego dziecka; dla Jess teraz istniało z pewnością wiele zagrożeń. Było do w jego opinii głupie i nieodpowiedzialne, i to jeszcze w imię czego? Pojedynku z kimś słabszym! Pojedynek, owszem, może nauczyć pokory, ale tylko kogoś silniejszego, rzeczywiście lub pozornie. A tutaj, skoro obie strony zdawały sobie sprawę z tego że słabsza jest panna van der Berg, Grim nie wyobrażał sobie jaka może to być dla niej lekcja pokory. Walka może uświadomić jej że jest słabsza, ale to już wie - i co poza tym?
Bella wstała, kończąc jedzenie, i wyszła, wyraziwszy najpierw swoją opinię w temacie. Nie do końca pokrywała się z tym co myślał na ten temat chłopak, ale nie mógł odmówić racji także i jej słowom. Tymczasem na jego talerzu zostało wprawdzie sporo śniadania, a on sam był jeszcze nieco głodny, ale mimo to wstał i poszedł za Bellą, bez słowa.
Skoro miał tu zostać, chciał też dbać o tych, którzy tu są.

Podszedł do stojącej na trawniku dziewczyny i stanął obok niej, nic nie mówiąc. Patrzył w dokładnie to samo miejsce na trawie, co ona...
Po krótkiej chwili milczenia spojrzał na stojącą obok Bellę.
- Jest źle, co? - spytał spokojnie.
- Gorzej - przytaknela i westchnela ciezko. - Koszmar.
Grim podniósł ramię z wahaniem, jakby chciał ją objąć, ale zrezygnował i położył dłoń na własnym karku.
- Koszmar? Wiem coś o nich - stwierdził, patrząc za siebie. Jason właśnie wychodził z budynku i chyba kierował się w ich stronę. - Gdybyś mnie potrzebowała, przyjdź. Ze mną można pogadać... O koszmarach.
- Przyjdę - obiecała. - Potrzebuję teraz... - umilkła - Dziękuję. Nie pomyślała o niczym konkretnym, ale na wpół bezwiednie wysłała chłopakowi impuls sympatii i wdzięczności, jaką teraz czuła.
Grim ucieszył się, choć z jego twarzy - jak zawsze - trudno byłoby to wyczytać.
- W takim razie, będę czekał - stwierdził, tym razem dotykając lekko jej ramienia. W tej samej chwili dotarł do nich Jason, z zamiarem podkradnięcia Belli, więc Grim skinął tylko głową i pozwolił obojgu odejść.
Ostatnio zmieniony poniedziałek, 5 kwietnia 2010, 22:37 przez BlindKitty, łącznie zmieniany 1 raz.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Evandril »

Jason & Bella feat. Gambit

Kolejne dni upływały niczym woda przez palce – Jason nadal realizował swój plan odcięcia się od życia drużyny skupiając na ważnych dla niech sprawach. Przez ten czas udało mu się skończyć dwa bity – jeden typowo jazzowy, drugi bounce’owy i był z nich naprawdę zadowolony. W międzyczasie chłopak dostał telefon z wytwórni Aftermath – dyrektor muzyczny słyszał ponoć kilka jego produkcji i był zainteresowany podpisaniem kontraktu z Jayem. Wstępnie umówili się na przyszły tydzień, chłopak miał przyjechać do siedziby w NY z kilkoma wyprodukowanymi przez siebie bitami i porozmawiać o warunkach umowy.

Ghetto był w siódmym niebie, zwłaszcza, że taka okazja nie trafia się często. To było coś, czego nie mógł zaprzepaścić. Euforia jednak nieco opadła, gdy w drzwiach swojego studia zobaczył Gambita. Ten wyglądał jednak inaczej, niż zawsze – był dobrze ubrany, ogolony i pachniał jak drogeria. W dodatku uśmiechał się dziwnie.
Obrazek - No proszę, kogo moje piękne oczy widzą. Nie pomyliłeś czasem pokojów? Jessica mieszka nieco wyżej. – powiedział Jay odwracając się na swoim krześle w kierunku konsolety i monitorów. – A jeśli jej tutaj szukasz, to chowa się przed tobą w szafie. – odparł zupełnie spokojnie, a widząc głupią minę Gambita ryknął śmiechem. – Żartuję, chłopie… Żebyś ty widział swoją minę… - chłopak trząsł się jak galareta. – Bezcenne…
- Wpadłem, bo mam sprawę. – powiedział Cajun.
- Sprawę? Do mnie? Uuuuu, stary, skąd ty bierzesz taki mocny towar? Bo widzę, że już na strychu trochę ci się poprzestawiało. – Jay nadal żartował.
- Mówię poważnie. Pogadamy?
- W sumie czemu nie, mam dzisiaj dzień dobroci dla zwierząt. – uśmiechnął się. – Mów co cię sprowadza.
- Pewna delikatna sprawa, ale to za zamkniętymi drzwiami omówimy, homme. – powiedział Remy i trzasnął drzwiami.
Kilka minut później, przechodzący obok studia Beast usłyszał jedynie gromki, roznoszący się po całym korytarzu śmiech Ghetto.

* * *

Kolejny dzień zaczął się od przemówienia na śniadaniu odnośnie ciąży, o której i tak pewnie wszyscy wiedzieli. Na Jasonie ta wiadomość nie zrobiła wielkiego wrażenia, w końcu został poinformowany już wcześniej, wciąż się jednak zastanawiał, czy to na pewno nie jego dzidziuś sypia pod sercem Shadow. Postanowił jednak zostawić sprawę by toczyła się własnym torem i póki co nie podejmować żadnych akcji w tym kierunku. W końcu czas pokaże wszystko.

Drugą, tym razem zaskakującą wiadomością i wydarzeniem, było wyzwanie przez Jessicę Evy i Belli… na pojedynek. I to przy obiedzie. Gdy Ghetto to usłyszał, kotlet schabowy niemal wyskoczył mu z talerza, gdy nie trafił w niego widelcem. Co to za szopka? Przecież teraz powinna się oszczędzać, a nie walczyć… I dlaczego Bella? Evy nie lubił i uważał, że należy jej się niezły wycisk, by sprowadzić ją na ziemię, ale dlaczego Bell? Zamierzał się tego dowiedzieć.

Tym razem nie miał zamiaru przekonywać Jess, by nie walczyła – po pierwsze i tak by go nie posłuchała, a po drugie ma od tego swojego męża – niech on traci nerwy. Bądź co bądź ostatnie spotkanie z Gambitem przebiegło w miarę normalny sposób, dlatego też Jay dziwił się, że mając asa w rękawie, Jessica chce to załatwić oficjalnie i przy wszystkich. No ale może nie wiedziała tego, co wiedział Gambit? I teraz również Jason? No nic, sprawy z pewnością się niebawem wyklarują.

Po części zgadzał się z tym, co powiedziała przy obiedzie Bella i cieszył się mimo wszystko, że dziewczyna nie dała się wciągnąć w tę szopkę. Choć z drugiej strony, coś musiało się stać, skoro Jess tak zareagowała.

Jason dokończył obiad i wyszedł chwilę po Grimie. Spotkał chłopaka stojącego wraz z Bellą na tyłach Instytutu. Mutant podszedł do dziewczyny, ujął ją pod rękę i uśmiechnął się delikatnie w stronę Grima.
- Chyba się nie pogniewasz, stary, jeśli pożyczę sobie na trochę naszą koleżankę?
Chang jedynie skinął mu głową, a Jay odciągnął na bok Bellę. Była piękna pogoda, słońce stało wysoko, pokrywając kocem jasnych promieni lasek obok nich.
- Przejdziemy się do parku w lesie? – zapytał, patrząc jej w oczy. – Chciałbym pogadać.

Bella wzruszyla tylko bezradnie ramionami. Jej blekitne oczy patrzyly smutno przed siebie, zupelnie jakby nie dostrzegala chlopaka - Moze byc - zgodzila sie cicho - Chodzmy. Tam jest ladnie - przyznala, idac juz u boku Jasona - O czym? - spytala po dluzszym milczeniu.

- O całej tej sytuacji, która się wydarzyła w jadalni. – powiedział. – Ostatnio miałem różne sprawy na głowie i nie jestem w temacie… Co się właściwie wydarzyło, że nagle Jessica wyskakuje z jakimś dziwnym pojedynkiem i miesza w to ciebie? Że tę drugą to się nie dziwię, bo to zołza, ale z tego co wiem, ty i Jess dogadywałyście się… wcześniej… przed Apocalypse’em… - ugryzł się w język. – Przepraszam, nie powinienem wspominać o tym kosmicie…
Obrazek Chwilę później znaleźli się w parku otoczonym pierścieniem lasu. Rozłożyste korony drzew dawały przyjemną ulgę przed przedzierającym się wszędzie sierpniowym słońcem. Oboje usiedli na ławce i kontynuowali rozmowę.

- Nie lubie Gambita - odpowiedziala po prostu. - Za to rozmawiam z Eva. To chyba teraz zbrodnia - zastanowila sie - Mozecie mnie rozstrzelac i tak powinnam byc kolejnym z pomnikow. Ale ja wiem czemu Eva sie tak zachowuje. Wyrwali ja z jej srodowiska, widziala zniszczony Nowy Jork, przybyla tu, zaatakowal ich ktos. Kazdy radzi sobie z tym jak moze. Kazdy szuka swojego wentylu bezpieczenstwa. Ty masz muzyke. A jej nikt nie pokazal, ze mozna zyc inaczej. Nie wolno nam odrzucac ludzi. Wiem, ze najwazniejsze dla rezydentow sa milosne perypetie Jessiki, ale inni tez maja swoje klopoty. A ja, jak w przypadku Evy, staram sie je rozwiazywac. Ktos musi ja zaakceptowac, by ona przepuscila inne wartosci przez swoja skorupe.

- Ja też nie trawię Gambita, było wiele różnych sytuacji, ale to co wyrabia ta panna przekracza wszelkie normy dobrego smaku. Przyjechała tutaj nie wiadomo skąd i myśli, że będzie rozstawiać wszystkich po kątach i że jest najlepsza? Bo co? Bo jej tatuś jest kimś znanym? Mój też jest znany, ja też jestem znany, a nie zachowuję się jak pępek świata. – powiedział. – Nie wydaje mi się, żeby chodziło tutaj o stawianie perypetii miłosnych na pierwszym miejscu i nie mówię tutaj jako jej znajomy, przyjaciel czy ktokolwiek. Po prostu widziałem jak Eva zachowywała się przed wylotem do Peru i raczej nie chcę mieć z nią nic wspólnego, bo wiem, że to w końcu doprowadzi do katastrofy… Nie da się kochać i lubić każdego, Bell. – położył swoją dłoń na jej dłoni. – Zresztą, sam Magneto chce się pozbyć Evy, a to chyba oznacza jedno, prawda? Że nie potrafi się dostosować do norm obowiązujących w szkole. Ponoć tylko dzięki Jessice jeszcze tutaj jest… No ale dość o niej… Jak ty się czujesz?

- Nie da sie - przytaknela - Ale wiesz co? Jak wrocilam... Alastair bal sie do mnie podejsc, a Ike prawie umarla ze strachu. Milo bylo porozmawiac z kims, kto nie zachowywal sie na twoj widok, jakbys wpadl do sierocinca obwieszony srodkami wybuchowymi. Jak sie czuje? Fatalnie - przyznala - Glowa mi peka, moce szaleja, nie moge spac, nie moge jesc, nie moge uczestniczyc w akcjach w najblizszym czasie, nie moge nawet rozmawiac z rodzina, bo co im powiem? Nic nie moge.

- Dla mnie wyglądasz zupełnie normalnie i nic się nie zmieniło w moim podejściu do ciebie. – uśmiechnął się. – A tym, co się dzieje, na razie się nie przejmuj. To tylko chwilowe i sama się przekonasz, że niedługo będziesz śmigać znowu z nami na misje. Potrzeba tylko trochę cierpliwości i pracy na treningach, a wszystko będzie jak dawniej. Teraz przynajmniej mogę ci spojrzeć w oczy i muszę przyznać, że są piękne. – wyszczerzył się szeroko. – Wiesz co? Potrzebna ci chwila relaksu, dlatego w piątek zabieram cię na imprezę – potańczymy, napijemy się trochę i od razu poczujesz się lepiej. Nie możesz siedzieć tak tutaj jak jakiś wysuszony stary człowiek, bo w końcu ześwirujesz. I nie przyjmuję odmowy, to postanowione. – pokręcił palcem przed jej nosem.

- To sie zle przygladales - usmiechnela sie nareszcie - Ja nie znam kolorow, ale ty tez? - dotknela swoich fioletowych wlosow - Wydala sie w koncu najwieksza tajemnica mojej rodziny. Impreza? A jak cos zrobie? Zaczniesz latac albo cos w tym guscie? Nie panuje nad tym - przyznala - Nic, a nic

- Myślisz, że twoje włosy to dla mnie powód do tego, żeby cię unikać na korytarzu i chodzić z krzyżem i święconą wodą przy sobie? Nie traktuję cię jak freaka, Bell… W pewnym sensie inni ludzie nas tak traktują, więc siedzimy w tym razem. Jak RODZINA. – uśmiechnął się do niej ciepło. – Więc daruj mi już te gadki o wyglądzie… Zresztą, ja też jestem inny, czarny. – pokazał jej język. – A o imprezę się nie martwię. Myślę, że lepiej się poczujesz, jak gdzieś pojedziemy – przynajmniej odetniesz się od tej dziwnej atmosfery, która tutaj panuje i od ciągłego rozmyślania „a co jeśli kogoś skrzywdzę?”. Będę u ciebie w piątek koło dwudziestej – zrób się na bóstwo. – puścił jej oczko.

Rozesmiala sie. - No dobrze. Moge cos sprawdzic? - spytala i nie czekajac na odpowiedz potarla swoja dlonia o policzek chlopaka. Obejrzala dlon pod swiatlo i jeknela z udanym zawodem - A brat mi mowil, ze jak sie dotknie kogos o innej skorze to tez sie taka ma... Na bostwo? Rozumiem, ze bardziej na Afrodyte niz Hefajstosa? Stoi. W piatek o osmej - powtorzyla - zapamietam

- Twój brat ma chyba coś z głową. – uśmiechnął się. – Jestem tak samo normalny jak ty, więc takie ‘sprawdziany’ nie mają sensu, Dzwoneczku. W piątek najpierw pojedziemy coś zjeść, a potem na imprezę do mojego kumpla. Będzie dobrze – przekonasz się, że imprezowanie z Jayem ładuje bateryjki, Skarbie. – błysnął zębami. – Widzę, że nawet teraz już wypogodniałaś nieco… Musisz częściej się ze mną spotykać. – kolejny raz puścił jej oczko.

- Tez tak mysle... W koncu jest prawnikiem. No i starszym bratem, ciekawe ile rzeczy z tego, co mi opowiadal to wierutne bzdury... -zastanowila sie - Zacznij sie sprzedawac na recepte, zarobisz miliony - zaproponowala. – Dziekuje.

- Nie ma za co, cieszę się, że choć trochę poprawiłem ci nastrój. Poza tym potrafię być prawdziwym przyjacielem jak widzisz. – szturchnął ją lekko w bok. – To co, wracamy do szkoły? Jak będziesz chciała pogadać, to wal do mnie, niezależnie od godziny… przecież wiesz, że prawie nie sypiam. I mówię poważnie – lepiej z kimś pogadać niż tłamsić w sobie dziwne nastroje.

Bella uśmiechnęła się jedynie, po czym oboje skierowali się w stronę Instytutu. Przechodząc pod oknami dormitorium dziewcząt, przez otwarte okno doszły ich krzyki Gambita dochodzące z pokoju Jessici. Cajun krzyczał coś o zakazie i o dziecku – najwyraźniej też nie był zadowolony pomysłem swojej żony odnośnie pojedynku z Evą.
- Ocho, pewnie zaraz będę miał kolejną pacjentkę na terapię. – powiedział wesoło, a Bella nieznacznie się uśmiechnęła.

Rozdzielili się już w środku – Dzwoneczek poszła do swojego pokoju, a Jay poczłapał do kuchni, by zwinąć Joy jakiegoś owoca i napić się soku. Chwilę krzątał się po kuchni, gdy w pomieszczeniu pojawiła się również Jessica. Oboje wyglądali na nieco zdziwionych swoim widokiem, ale Jason wiedział, że jeśli zaczną gadać, to kuchni nie opuści zbyt szybko…
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: WinterWolf »

Ike

Gdy usłyszała przy obiedzie słowa Jess upuściła kawałek kotleta, który z widelca spadł z powrotem na talerz. Prosto w sos - Indianka dostała sosem po twarzy. Gdy doprowadziła się do porządku i ponownie nabiła mięso na widelec usłyszała słowa Belli. Ostatnie zdania dziewczyny wytrąciły Ike z równowagi.

"Że co?" zadźwięczało jej w głowie. Alarm... niczym upierdliwy dzwonek do drzwi...

Tym razem widelec razem z kawałkiem kotleta poleciał pod stół. Indianka była w takim szoku, że w sumie nie zauważyła nawet, gdy wciśnięto jej w dłoń czysty widelec, zamiast uciekiniera. Patrzyła wpierw za oddalającą się Bellą, potem za Grimem, którego właściwie widywała tylko w czasie, gdy pojawiał się na posiłkach... I Jasonem, który był teraz w ostrym kontraście z pozostałą dwójką. Ike niechętnie wróciła do swojego obiadu...


Ike i Jason + przepyszna sałatka

Zanim wybrał się w odwiedziny do Ike, Jay przyrządził w kuchni sałatkę owocową wg przepisu swojej siostry – były więc kawałki bananów, mandarynki, ananas, kiwi, morela i dwa rodzaje winogronu. Z tak przygotowaną przekąską w dość dużej misie wybrał się do pokoju Indianki i zapukał trzy razy.
- Otwarte - usłyszał. - Będę musiała wywiesić kartkę - bąknęła Ike, gdy Jason wchodził. Zajęta czymś innym zapewne nie korzystała ze swoich mocy, by sprawdzić kto wchodzi. Uśmiechnęła się szeroko widząc Jaya.
- Witam pacjentkę – Jason uśmiechnął się szeroko, podszedł do niej i przytulił delikatnie, całując ją w czoło. – Wybacz, że nie wpadałem ostatnio, ale sporo rzeczy mi się na głowę zwaliło i nawet nie myślałem o tym, żeby z kimkolwiek się spotykać. No ale żeby osłodzić nam to spotkanie przyniosłem coś, co na pewno ci zasmakuje – pokazał dziewczynie sałatkę owocową. – Według przepisu mojej siostry – jest naprawdę yummy – podał Indiance mały widelec. – Jak się czujesz? Co u ciebie? Jak rehabilitacja z tym seksownym Indianinem? – puścił jej oczko. – Wpadł ci w oko?
- Ojaa! W dechę - rzuciła Ike widząc sałatkę. - Nie wiedziałam, że znasz się na kuchni. Talent goni talent? - spytała wesoło. Słysząc dalszą uwagę kaszlnęła. - Wpadł i wypadł - mruknęła. - Rehabilitacja dobrze. Idzie o wiele szybciej niż można się było spodziewać.
- W dechę? Wow, twój rehabilitant nauczył cię takiego stwierdzenia? – zapytał Jay szczerząc się szeroko. – Widzę, że robisz postępy z nowomową, tak trzymaj. Niedługo będziemy czochrać bobra – skinął jej głową.
- Nie, to sprawka Jess - mruknęła Ike z szerokim uśmiechem. Obróciła w palcach widelec, niczym włócznię na polu bitwy. - Znam dwa znaczenia tego stwierdzenia i mam wrażenie, że albo jest jakieś trzecie albo nie jestem w kontekście - powiedziała patrząc na Jaya.
- Oj, nieważne - Jason machnął ręką uśmiechając się. - Przyszedłem w odwiedziny, więc nie gadajmy o bobrach. Pozostając przy Jess, to wpadliśmy dzisiaj na pomysł, żebyś jutro wybrała się z nami do zoo i na pizzę. Co ty na to? Przyda ci się gdzieś wyskoczyć, zwłaszcza w gronie przyjaciół, nie, ziomalko? - puścił jej oczko. - Od razu mówię, że odmowy nie przyjmujemy, więc nie masz wyboru.
- Jest jeden warunek - powiedziała zawieszając na chwilę głos. - Weźmiesz ze sobą taką sałatkę - powiedziała pakując sobie porcję owoców do ust.
- To chyba będę musiał z pięć kilo zrobić, bo ostatnio Jessica strasznie dużo je - Jason zaśmiał się. - Pół godziny po obiedzie poszła sobie robić naleśniki. Tylko patrzeć, jak będziemy musieli ją wozić na taczce... - humor go nie opuszczał.
- Owoce są zdrowe - powiedziała Ike z uśmiechem. - Lepiej by jadła owoce niż naleśniki - zaśmiała się. - Zresztą powinnam już zaczynać chodzić o własnych siłach, gdy po Jessice będzie widać, że jest w ciąży - powiedziała. Jay zobaczył błysk w oku Indianki. Była ambitna. Chciała jak najszybciej doprowadzić rehabilitację do końca.
- Pogonię Jess z jedzeniem, to szybciej będzie po niej widać, więc i ty szybciej staniesz na nogi - pogładził ją po ramieniu. - A tak na poważnie, to będę trzymał kciuki, żebyś szybko wróciła do dawnej formy. Będziesz nam potrzebna w drużynie, więc się nie ociągaj na rehabilitacji - pokazał jej język, po czym spróbował własnej sałatki.
- Gdyby nie moje zdolności, gdyby nie wiedza i umiejętności Elixira oraz zdolności Nwankwo... Być może spędziłabym na wózku całe moje życie - mruknęła. Na jej oczy padł cień. - Życie w Instytucie ma tak wiele wspólnego z tym co było w rezerwacie... Czuję się tu jak w domu... Ale całkowita zależność od kogoś... Wkurwia mnie - bąknęła cicho i zatkała sobie usta owocami. Odetchnęła uspokajając się.
Ghetto zagwizdał pod nosem.
- No proszę, od kiedy ty klniesz, siostro? Chyba za dużo czasu spędzałaś z Jessicą - wyszczerzył zęby.
Ike uśmiechnęła się blado. - Wybacz, zwykle nie używam takich słów... Ale to jedno tylko pasuje do mojego stanu ducha - mruknęła. - Choć zdarza mi się używać ostrzejszych słów, ale nie po angielsku - bąknęła z winą wypisaną na twarzy.
- Czasami mocniejsze słowa najlepiej odwzorowują emocje i uczucia, więc nie ma się czego wstydzić. A co do twojego stanu, to w końcu wszystko wróci do normy, będę trzymał mocno kciuki. Ważne, że żyjesz, a reszta przyjdzie sama - uśmiechnął się. - Jeszcze na niejednym weselu zatańczymy, ziomalko.
- Jak mnie nauczysz tańczyć wasze tańce i załatwisz stopery do uszu - mruknęła. - By The Way, wciąż trzymam cię za słowo, że nauczysz mnie kopać innym tyłki w Tekkenie - powiedziała.
- No pewnie że cię nauczę, jak tam twoja druga ręka? Możesz nią ruszać? A jeśli nie, zawsze można zacząć od teorii, a praktykę zostawić na później - puścił jej oczko.
- Palce. Zaczyna wracać czucie. Koordynacja jest jeszcze fatalna. Jedynie korzystając ze zdolności jestem w stanie poruszać się w miarę normalnie... Ale to bardzo męczy i trwa krótko - wskazała widelcem jakiś otwarty zeszyt leżący na nocnej szafce. - Naprawdę chciałabym by już znaleźli sposób na miejscowe blokowanie genu p21 - powiedziała. Widząc minę Jasona odpowiedziała szybko - Blokada genu pozwala ssakom osiągnąć zdolności regeneracyjne płazów i mięczaków. To oznacza szybką regenerację przerwanego rdzenia kręgowego, odrastanie kończyn i leczenie uszkodzonego serca - powiedziała.
- Póki co trzeba korzystać z tego co jest, a mianowicie z Josha i Nwankwo, miejmy nadzieję, że obaj szybko postawią cię na nogi. Są już jakieś przypuszczalne diagnozy, kiedy to się stanie? - zapytał pochłaniając sałatkę.
- Ponoć... Jeszcze dwa lub trzy miesiące. Nie wiadomo tylko czy wtedy stanę na nogach czy będę mogła zacząć nieporadnie skakać z wami w Danger Roomie. Stawiam na pierwsze - powiedziała i ponownie zajęła się sałatką.
- Dasz radę, jesteś silna - uśmiechnął się. - A teraz z innej beczki... Słyszałem, że Bella niezbyt miło się wypowiadała na mój temat na tym waszym babskim wieczorku. Żartowała sobie z koloru skóry dziecka Jess posyłając aluzje w moją stronę... Nie uważasz, że ona się zmieniła? Nie zrobiłem jej nic złego, a ona czepia się mojego koloru skóry... To trochę chore... - Jay zmarszczył brwi i pochłonął winogron.
Ike miała dziwną minę - Wybacz Yogi, ale nie pamiętam co się do końca działo... Wszedł Remy i... - kaszlnęła zmieszana. - Umysł psa nie przywiązuje wagi do pewnych rzeczy. Pamiętam tylko wyraz twarzy Jess i wielką chęć wylizania jej twarzy by nie robiła takiej miny - bąknęła skonsternowana.
- No to w takim razie pewnie padły jakieś stwierdzenia, które ją mocno dotknęły, skoro miała taką minę - stwierdził Jay. - Ja nie rozumiem w ogóle, po co ty i Jess zadajecie się z tą nową... Evą? Nie pasujecie do tego środowiska, a właściwie tamto środowisko nie dorasta wam do pięt. Widać Bella, jako córka znanego tatusia woli towarzystwo Evy i się do niej dopasowuje...
- Mam wrażenie, że Bella ukrywa przed nami głębsze rany niż te, które my ponieśliśmy w walce. Kiedyś opiekowałam się rannym wróblem... Przy Belli mam teraz podobne odczucia jak wtedy - powiedziała szczerze. - Nie wiem o co chodzi z tym środowiskiem - bąknęła za to. - Poza Alem i Changiem chyba wszyscy jesteśmy z Ameryki, co nie? - mruknęła. Dla Ike nie istniał podział na bogatych i sławnych i zwykłych, szarych zjadaczy chleba.
- Mi chodzi o status społeczny - powiedział Jay. - A Bella chyba za bardzo się jednak nad sobą użala - przecież przeżyła, nie? Chodzi, mówi, widzi, słyszy... a mimo to dziwnie się zachowuje. Pewnie jakby była na twoim miejscu, to by popełniła samobójstwo... - skwitował. - Sorry, ale mamy tu wielu fachowców, mogłaby iść z tym do Emmy, a ona by jej na pewno pomogła. Przecież nawet pamięć potrafi wyczyścić z przykrych przeżyć...
- Mam wrażenie, że nie jest to takie proste - mruknęła Indianka. Westchnęła ciężko - Bardzo bym chciała porozmawiać z moją babcią, ale nie mam zamiaru jej się tak pokazywać - bąknęła. - Ona nie ma telefonu i nawet nie umie się tym posłużyć - uprzedziła ewentualne pytania. - Co do Evy... Staram się ją wpierw zrozumieć. Póki co wydaje mi się, że stosuje taktykę obronną... Poprzez atak. Ale jest coś jeszcze - bąknęła. - Póki jej nie zrozumiem, póty nie chcę wydawać sądów - pokręciła głową.
- Ja znam takie 'pępki świata' - mruknął. - A swoim zachowaniem sprawiła, że już cały Instytut wydał jej opinię. Słuszną moim zdaniem, bo ona jest tu chyba tylko po to, żeby mącić życie innych... Nie lubiłem jej od początku i działa na mnie jak czerwona płachta na byka, dlatego lepiej by mi nie wchodziła w drogę. Dla jej własnego dobra... - rzucił. - A ty nie powinnaś być taka dobroduszna, siostro, czasami takie coś odbija się ostrą czkawką i ręką w nocniku...
- Nie lubię się zawodzić na ludziach - mruknęła. - Ale jeszcze bardziej nie lubię wyrzutów sumienia - bąknęła. - Widziałam już tutaj ludzi, którzy wykazywali się niezwykłą odwagą, ludzi którzy mimo wszelkich przeciwności pozostawali przyjaciółmi. Widziałam przemiany jakie zachodzą w innych - powiedziała. Chwyciła widelec w zęby i rozpięła kilka guzików swojej koszuli. Jason zobaczył blizny pod obojczykami. - Jeśli zmarnuje szansę to będzie jej decyzja. Każdy decyduje przecież za siebie - powiedziała spokojnie, gdy już widelec wrócił w jej dłoń.
- Nie da się ukryć, ale mimo wszystko przegina, bo nie jest u siebie, to raz, a dwa, że jesteśmy tu dłużej od niej i nie powinna zadzierać nosa. Jesteśmy jak rodzina, czyż nie, siostrzyczko? - uśmiechnął się. - A odnośnie przemian, to też widzę duże różnice, na przykład między nami... też na początku miałaś mnie za pozera. A pół roku temu Jessica mnie nienawidziła, a motorem napędowym dla mnie żeby chodzić na zajęcia było dokuczanie jej. - prychnął. - Wszyscy się zmieniamy, niektórzy szybciej, inni mniej - w każdym razie uważam, że to miejsce prowadzi nas tylko ku dobremu, mimo tych wszystkich strat które ponieśliśmy. Choć i z tego można wyciągnąć jakąś pozytywną naukę... Tyle, że nie wszyscy tego chcą. - skwitował.
- Szalona rodzina - pokręciła głową z uśmiechem pod nosem. - O tym właśnie mówię. Al pokazał mi, że najcięższe próby odwagi zdarzają się w życiu. Nie da się ich zainscenizować. Ty utwierdziłeś mnie w przekonaniu, że trzeba kogoś lepiej poznać by wydawać sądy. Być może jest coś czego możemy się nauczyć od Evy lub na jej przykładzie - powiedziała. - Tylko średnio rozumiemy tę lekcję - mruknęła. - Zresztą... Czy Eva jest w stanie komuś zaszkodzić? - spytała patrząc na Jasona.
- Powiem ci szczerze, siostrzyczko, że nie mam zamiaru się od niej niczego uczyć, bo uczyć to się można od autorytetów i ludzi, którzy wiedzą co robią - powiedział. - A czy jest w stanie komuś zaszkodzić? Jest, na przykład dziecku Jessici, przez nerwy, jakie Shadow straci przy Evie. Poza tym psucie atmosfery nie wpłynie dobrze na całą drużynę, w końcu zacznie się dziwna nerwówka i cały team będzie jak tykająca bomba, co z pewnością odbije się na naszych zadaniach... Drużyna musi działać jak jeden organizm, tego nas Cyclops uczył, ale Eva chyba tego nie rozumie. Jeśli nie może się tutaj odnaleźć, to nikt jej nie każe zostawać. Jeszcze jej pomacham chusteczką na 'do widzenia' - uśmiechnął się szeroko.
Ike przez chwilę się namyślała - Zaczynam rozumieć twój tok myślenia - powiedziała. - Pamiętaj jednak, że ona jeszcze w drużynie nie jest, a mówisz o niej jakby już tu była - westchnęła ciężko. - Trudność sprawia mi przestawienie się na wasze myślenie. Ponad 2 lata w Nowym Yorku to jednak za mało - mruknęła. Zastanowiła się - Uczyć można się nie tylko na swoich błędach lub od autorytetów, ale także na cudzych błędach - powiedziała. Myślała na głos, więc w jej wypowiedziach zagościł mały bałagan.
- Nie jest, to prawda, ale może być, poza tym wtrąca się do spraw drużyny, na przykład wtedy, gdy chciała z nami lecieć - powiedział spokojnie Jay. - No ale chyba nie będziemy gadać, bo oboje mamy na to wszystko inne spojrzenie. Czas pokaże co z tego wyjdzie, obym tylko nie musiał powiedzieć 'a nie mówiłem'. Dobra, to ja się będę zbierał, a ty sobie odpoczywaj i dokończ sałatkę - uśmiechnął się i wstał z łóżka. - Jeszcze dzisiaj powiem Jess, że zgodziłaś się z nami wybrać, więc wpadniemy po ciebie jutro po obiedzie. Trzymaj się, siostrzyczko - pochylił się nad nią i ucałował w czoło.
- Czas pokaże. Najwyżej będzie to dla mnie kolejna lekcja - powiedziała spokojnie. - Dzięki za sałatkę, braciszku - rzuciła ubawiona Ike. Machnęła mu widelcem na pożegnanie. Wizyta Jasona wyraźnie wprawiła ją w dobry nastrój.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Echo
Szczur Lądowy
Posty: 16
Rejestracja: czwartek, 19 marca 2009, 19:28
Numer GG: 2946932

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Echo »

Eva i Jess

Eva, trzymając w dłoni szklankę z sokiem pomarańczowym, dokładnie przyjrzała się Jess. Kiedy dziewczyna wygłaszała swoje porywające przemówienie, van der Berg wzięła jedynie łyk cierpkiego napoju i ze stoickim spokojem odstawiła szklankę. Poczekała, aż każdy zdąży zareagować i bez pośpiechu wytarła delikatnie usta serwetką. W końcu wstała, spoglądając blondynce głęboko w oczy. Żadne spojrzenia obserwujących to wszystko mutantów nie były w stanie zbić jej z tropu. Zbyt wiele razy była już w podobnych sytuacjach, by dać się ponieść emocjom.
- Dobrze więc, po kolei. - Zaczęła z lekkim znużeniem. - Po pierwsze, nie mam pojęcia co takiego zrobiłam twojemu mężowi. Nie podrywam żonatych mężczyzn, nie przypominam sobie także, bym zrobiła mu coś złego. Tak czy siak, skoro twierdzisz, że coś mu się stało, to chyba jednak on powinien wstać i mi to powiedzieć? Skoro już bawimy się w średniowieczne pojedynki, to rycerze powinni ratować damy, a nie na odwrót. - Powiedziała niemal na jednym wdechu, jakby recytowała nudny wiersz z pamięci. - Poza tym, doskonale rozumiem, że chcesz pobić mnie przed wszystkimi, co prawdopodobnie byś zrobiła, bo jesteś przywódczynią z wieloletnim doświadczeniem, a ja trafiłam tu dopiero niedawno. Skoro tak bardzo chcesz, żebym przyjęła wyzwanie - w porządku, możemy pobawić się trochę na świeżym powietrzu, ale jeżeli liczysz na to, by dać mi lekcję "pokory", to to akurat nie zrobi na mnie większego wrażenia. Poza tym jesteś pewna, że chcesz walczyć w twoim stanie? Nawet, jeżeli wygrasz, nie chcę skrzywdzić twojego dziecka. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś stało się nienarodzonemu z powodu jakiejś głupkowatej kłótni. Jesteś pewna, że chcesz ryzykować? - Zapytała bez cienia kpiny czy wyzwania. Lubiła swoje gierki, nawet bardzo. Jednak dawno już nauczyła się, kiedy trzeba się wycofać.
- Właśnie wieloletnie doświadczenie pozwala mi stwierdzić, czy będę narażać maluszka czy nie? - Jessie uśmiechnęła się krzywo. - Nie jestem głupia i wiem co robię. Ale skoro tobie w żaden sposób nie można przemówić do rozumu, to walka chyba też nie ma sensu? - pokręciła zrezygnowana głową. - Choć na pewno by się spodobała.
- Zwykle, kiedy chce się kogoś do czegoś przekonać, rozmawia się z nim w cztery oczy. - Eva wzruszyła delikatnie ramionami, lodowym spojrzeniem racząc wszystkich gapiów. - Na spokojnie, bez ekscesów.
- Do dialogu potrzeba dwóch chętnych stron, Evo - Shadow zmierzyła ją nieprzyjemnym spojrzeniem, po czym odwróciła się w stronę Magneto. - Eriku, próbowałam, ale widać tym razem cię zawiodłam. Rób, co uważasz za stosowne z panną van der Berg, ja już ci więcej nie będę zawracać tym głowy i namawiać, byś ją tu trzymał.
Eva zaśmiała się tylko pod nosem. Właśnie zaproponowała dziewczynie rozmowę, a ta odmówiła. Wyglądało na to, że Jessica wcale nie chciała zatrzymywać jej tutaj, widocznie chciała wyjść jedynie na biedną, współczującą liderkę. Ciekawa zagrywka. Zastanawiające było tylko to, czy zrobiona z czystej głupoty, czy też z jakiejś przemyślanej strategii. - Tak. Najwidoczniej u was takie rzeczy rozwiązuje się jedynie pojedynkami, a nie dialogiem. Szkoda, że nie chcesz porozmawiać, ale nie zamierzam cię zmuszać. - Skrzywiła się lekko. - Spokojnie, nie będę się narzucać. Miejsce wydaje się naprawdę wspaniałe, ale trudno, znajdę sobie inną "rodzinę". - Przybrała na usta wyćwiczony uśmiech, po czym delikatnie ukłoniła się Magneto. Grzeczność nakazywała jej zaczekać, aż sam ją odprawi.
- Nie chcę porozmawiać? - dziewczyna się zdziwiła, po czym zaśmiała radośnie. - Chodziło mi o ciebie. Ja jestem chętna i otwarta na dialog zawsze, choćby i zaraz. Postawię sprawę jasno, Evo. Chcę, by moja drużyna była spójna, zgrana i silniejsza o osobę z twoimi zdolnościami. Ale nie mogę pozwolić, byś swoimi zabawami, gierkami i poniżeniem innych psuła rodzinną atmosferę, która panuje w Instytucie. Jeśli to zrozumiesz, to jednak odniosłam sukces - uśmiechnęła się szeroko. - Więc jak? Dajemy sobie szansę?
Dziewczyna zastanowiła się chwilę. - Tak, tyle mogę obiecać. Żadnych "zabaw, gierek i poniżania". Shadow, zamiast burzyć porządek obiadu, trzeba było po prostu powiedzieć, że chcesz porozmawiać. Takie wystąpienia tworzą tylko mnóstwo złych fluidów. - Stwierdziła z przypiętym uśmiechem.
- A nie próbowałam rozmawiać? - westchnęła. - Myślę, że każdy tutaj się ze mną zgodzi, że Akademia X nie jest miejscem, gdzie tworzymy sobie wrogów i gdzie ludzie są źle czy negatywnie nastawieni do nowych uczniów. Ale jeśli sama ich atakujesz swoim zachowaniem, musisz się liczyć z konsekwencjami. O czym się już chyba sama przekonałaś, czyż nie? - zapytała spokojnie. - Pogadamy o tym? - zastanowiła się - kiedy będziesz mieć czas. Przed kolacją? - zaproponowała.
- Hmm... Nie. - Eva odparła ze spokojem, wzruszywszy lekko ramionami. Nie przypominała sobie żadnej sytuacji, w której rozmawiała z nią o tym, o co jeszcze do niedawna blondynka chciała walczyć. - Ach tak, znowu to. - Skrzywiła się nieznacznie. - Przykro mi, że poczuliście się urażeni moją wypowiedzią, ale chyba wszyscy zgodzą się też ze mną, że jako X-Men musicie być twardzi. Nie musicie mnie kochać, ale według mnie kilka takich uwag dobrze wam zrobi. Prawda bywa bolesna, a ja zawsze staram się przekazać ją jak najbardziej dogłębnie. Dla mnie też ciekawe będzie obserwować taki organizm. Może kiedyś zrozumiem, jak funkcjonuje społeczność oparta na zaufaniu. - Stwierdziła z lekkim zaciekawieniem, kiwając lekko głową. - Niech będzie przed kolacją.
- Zatem przed kolacją. Wystąpienie uważam za owocne, w końcu padła obietnica odnośnie "zabaw, gierek i poniżania". A to już coś - dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i zerknęła w stronę Magneto, który również wydawał się zadowolony. Cała rozmowa zdawała się być zaplanowana i zainscenizowana przez dwójkę mutantów, ale to mogło być jedynie mylnym wrażeniem.
- Do zobaczenia. - Brunetka rzuciła tylko na odchodne, powolnym krokiem wychodząc z kuchni.
Kiedy nie było nikogo w zasięgu wzroku, zerwała się biegiem do swojego pokoju. Szybki zastrzyk i odrobina tytoniu od razu poprawiła jej humor. Ułożyła się na łóżku, wpatrując się usilnie w nieokreślony punkt w przestrzeni, zawieszony tuż nad jej stopami.
- Oj, V, jak długo wytrzymasz? - Zapytała samą siebie, rozbawiona mrużąc oczy. - Chociaż w pewnym sensie to też wyzwanie. - Dodała po chwili. Dawno już nie musiała się przed niczym powstrzymywać, a wyglądało na to, że teraz będzie miała przed sobą wiele zakazów. Zawsze to jakiś trening charakteru. Najtrudniejsze było chyba powstrzymanie się przed knuciem na późniejszą rozmowę. Będzie, co będzie. Najwyżej wróci do domu i zrobi sobie własną drużynę superbohaterów, a jak! Nie takie rzeczy już się robiło. No, może odrobinę mniejsze.
Ciekawiło ją jeszcze, co z Bellą. Nawet martwiła się o tę dziewczynę, ale czuła, że dla jej własnego dobra nie powinna chyba z nią teraz rozmawiać. Niech najpierw ucichnie ta cała sprawa. Może potem jakoś wszystko się ułoży.
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Ouzaru »

Jessica & Jason feat. Gambit & Elixir

Widząc zadowoloną minę Magneto była dumna z siebie jak jeszcze nigdy, wiedziała, że go nie zawiodła. Nie po to tyle miesięcy łaziła na zajęcia ze Scottem, żeby zawalić rozmowę z Evą. Niezależnie od tego, co dziewczyna by powiedziała i jak zareagowała, Jessica wiedziała, co zrobić, by osiągnąć swój cel. A cel był prosty – van der Berg miała zostać, żeby zasilić szeregi X-Men Gold, kiedy tylko będzie na to gotowa i zrozumie zasady panujące w Instytucie. Jedynym problemem dla Shadow był fakt, iż nie lubiła dziewczyny i miała szczerą ochotę złamać jej nos, ale drużyna stała u niej na pierwszym miejscu.

Dokończyła posiłek i chciała zamienić kilka słów z dyrektorem, niestety Gambit złapał ją mocno pod ramię i wyprowadził z jadalni. Na korytarzu już czekał Josh, a mina obu panów nie zapowiadała nic dobrego.
- Ech, może się przejdziemy z tym do pokoju? – zaproponowała zrezygnowana. Przeszli się korytarzem w milczeniu, niczym pochód pogrzebowy i gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, Jessica usiadła na łóżku.
- Co ty sobie wyobrażasz?!- warknął Gambit. – Jakieś pojedynki? Narażanie dziecka… nie sądziłem, że jesteś aż tak nierozważna, cherie. – Cajun założył dłonie na piersi.
- Remy ma rację, nie powinnaś tak postępować. – powiedział zupełnie spokojnie Elixir. – Rozumiem, że znasz swoje możliwości, ale ciąża wciąż jest niestabilna i dosłownie wszystko może teraz zagrozić dziecku.
- Właśnie! Następnym razem zastanów się, zanim coś zrobisz, Soleil. – Gambit machał jej palcem przed nosem i był mocno poruszony.
- No ale… chłopaki, luz! – uśmiechnęła się niepewnie. – Przecież jakby się zgodziła, to bym ją pokonała i bez używania swoich mocy. Nie miałam zamiaru narażać dziecka, naprawdę… Wszystko przemyślałam, wymyśliłam zajebistą taktykę i na walką i na rozmowę, więc nic by się nie stało. Czemu mi nie ufacie? – skrzywiła się.
- Bo w przypływie emocji potrafisz robić głupie rzeczy? – Cajun rozłożył ręce.
- Eee… cios poniżej pasa – mruknęła, robiąc niezadowoloną minę. – Będziesz mi ciągle przypominał potyczkę z Apo? Może to ja ci przypomnę, kto mnie wtedy tak zdenerwował podrywaniem mojej koleżanki? – skrzyżowała przedramiona na piersiach i utkwiła w Gambicie ostre, karcące spojrzenie.
- Kim był ten facet? – Gambit zrobił zdziwioną minę. – Mam mu wpierdolić, cherie?
Dziewczyna westchnęła i przewróciła oczami, po czym machnęła na niego ręką.
- Jakiś palant, na szczęście się już stąd wyprowadził – odparła. Spojrzała na Josha, który zerkał raz na nią, raz na Remy’ego i miał minę, jakby się zastanawiał, jak może się cicho wymknąć z pokoju, by już tego nie wysłuchiwać. – Hej, a kiedy będziemy mogli zobaczyć maleństwo?
- W Instytucie jest urządzenie do USG, ale ciąża jest pewnie jeszcze zbyt mała, by było coś widać. Mogę… pogadać Forge’em, żeby podrasował sprzęt i zobaczymy, co da się zrobić. – uśmiechnął się do Jessie.
- Super! – zawołała uradowana. – Jestem ciekawa, jak taki mały bobas wygląda…
- Oj, pewnie będziesz zawiedziona. To jedynie mała plamka na czarnym tle, ale mimo wszystko to ogromne przeżycie, w końcu zobaczyć swoje dziecko. Dam ci znać, jak tylko urządzenie będzie gotowe. – odpowiedział spokojnie.
- Nie musisz się spieszyć, mon ami. – wtrącił Gambit. – Niech maluszek jeszcze trochę podrośnie, mamy przecież czas. – puścił oczko do Jess.
- Ale ja bym już chciała zobaczyć… - rzuciła ‘marudnym’ tonem i zrobiła minę zbitego psa. Remy jedynie westchnął i przewrócił oczami.
- Kobiety. – mruknął do siebie.
- Wiecie co? Wy sobie pogadajcie, a ja skoczę do kuchni. W lodówce mam chyba jeszcze pół dzbanka lemoniady, która nie może się zmarnować – puściła im oczko. Szybko opuściła pokój, ciesząc się, że jakoś udało jej się uniknąć ostrego opieprzania.

* * *

Jason

Widok Jasona w kuchni nieco ją zaskoczył i zbił z tropu. Od czasu jego walki z Gambitem, nie widzieli się i nie rozmawiali ani razu, nie było ku temu okazji oraz zapewne ochoty. Uśmiechnęła się do chłopaka.
- Ty tutaj? – zapytała. – Myślałam, że pracujesz nad czymś w studiu.
- Bo pracuję, ale wpadłem po soczek… Nie samą muzyką artysta żyje, nie? – uśmiechnął się szeroko. – Co to za szopka z tą walką? Nie uważasz, że powinnaś odpuścić? Nie jestem twoim managerem, ale to chyba trochę nieodpowiedzialne, żeby narażać dziecko? Poza tym musiały ci obie nadepnąć na bardzo bolesny odcisk, skoro chcesz się z nimi bić. – Jay ugryzł jabłko.
- Owszem, podpadły i to na całej linii – Jess zmarszczyła brwi. – Zrobiły sobie pośmiewisko z ciebie, Remy’ego, dziecka, ze mnie. To ostatnie spokojnie mogłabym puścić w niepamięć, ale żadna paniusia o przerośniętym ego nie będzie obrażać mojego przyjaciela czy męża – odparła lodowatym tonem. – Zapewne sam byś tak postąpił, nie? Ogólnie walka ma jeszcze drugie dno. To taki mój radykalny sposób na przemówienie Evie do rozumu. Jak to nie pomoże, to ją Erik wywali ze szkoły. Ale każdemu należy się jakaś szansa, nie? – zapytała, energicznie otwierając lodówkę i wyciągając z niej dzbanek, który z trzaskiem odstawiła na blat.
- Ze mnie się śmiały? – zapytał. – Eva i Bella? – widząc, że Jess targają emocje i się trzaska, Jay rzucił. – Może wyluzuj, bo jeszcze zrobisz krzywdę temu biednemu blatowi i lodówce. – uśmiechnął się.
- Z ciebie – skinęła głową, po czym wzięła głęboki wdech. – Z uczuć, które są między nami, z tego że mulaci zwykle rodzą się biali i dopiero później skóra im ciemnieje. Bellę bardzo śmieszyło to, jak kolory potrafią komplikować życie… Uwagi były skierowane przede wszystkim do Remy’ego, ale sam widzisz, że te obelgi uderzały w ciebie tak samo? Wkurwia mnie to! – walnęła drzwiczkami od szafy.
- Rozmawiałem przed chwilą z Bellą i wyglądała na tę, która jest najbardziej poszkodowaną w tej całej sytuacji. – mruknął Jay. Słowa, które usłyszał nieco go zabolały. – Wygląda na to, że nasza koleżanka Bella ma podwójną moralność – w oczy gładkie słówka, w plecy metalowe pręty… Pewnie chciała zabłysnąć w oczach nowej „przyjaciółki”… Nieładnie… a ja głupek ją pocieszałem, że wszystko będzie dobrze… Szkoda, że wcześniej mi nie powiedziałaś… Myślę, że pogadam sobie z panną Adams jeszcze raz… - rzucił przechylając szklankę soku.
- Coś w tym jest. Przed babskim wieczorem gadałyśmy normalnie, umówiłyśmy się na wspólne treningi i wypady na miasto. Chciałam jej pokazać zoo, kino, park… - pokręciła głową. – Nie zrobiłam nic, żeby miała powód się tak zachowywać – dorzuciła z żalem w głosie. – Ale widać to, że jestem w tobie zakochana, jest śmieszne i zabawne.
Nalała sobie szklankę czegoś zielonkawego i szybko wypiła, krzywiąc się lekko. Raz jeszcze gwałtownie otworzyła drzwi do lodówki i zaczęła z niej wyjmować różne rzeczy. – Zgłodniałam przez to wszystko, masz ochotę na naleśniki?
- Eee… obiad był niedawno. – rzucił Jay. – Nie, dzięki, ale jeśli ty masz ochotę to śmiało. A wracając do Belli, to też nie dałem jej powodu, by się ze mnie naśmiewała – praktycznie ostatnio nie wychodziłem albo ze studia, albo z treningów… Tyle mówiła o tym, że wszystko obraca się wokół perypetii miłosnych… A sama o tym gadała za moimi plecami i jeszcze mnie obrażała. Umówiłem się z nią na piątek, ale chyba odechciało mi się z nią imprezować. – skrzywił się chłopak.
- Pewnie potem by znalazła sobie jeszcze jeden temat do obgadywania i naśmiewania się. Nie odpuszczę im, Jay. Scott nauczył mnie pewnej ważnej rzeczy. Jest akcja i jest reakcja, dzięki temu jest zachowana równowaga. Jak machnę na to ręką, będą dalej to robić, a ja nie chcę żadnych niezdrowych sytuacji ani w naszym życiu, ani w drużynie.
- Wszystko zaczęło się od momentu, gdy pojawiła się ta rozpuszczona idiotka… Myśli, że wszystko jej wolno i przez nią tworzą się te chore sytuacje… Najgorsze jest to, że myślałem że Bella ma trochę zdrowego rozsądku i nie da się wciągać w takie zabawy. Najwidoczniej za dużo sobie wyobrażałem, ewentualnie wcale nie poznałem dobrze panny Adams. – rzucił. – Teraz, gdy rozumiem jak to wszystko wygląda, masz moje pełne poparcie. Ale nie musisz tego robić… Gambit był u mnie i naświetlił mi pewną sprawę. – Jay spojrzał jej w oczy.
- Już u ciebie był? Naprawdę do ciebie poszedł? – wypaliła zaskoczona dziewczyna. – A ja chciałam cię uprzedzić, że ma zamiar z tobą pogadać… Tak czy inaczej myślę, że sprawa jest nieaktualna. Już się odegrałam na Evie – puściła mu oczko. – A właśnie, Chang ponoć opuszcza zajęcia z Błękitnym Kudłatkiem. Nigdy mnie nie lubił, więc może ty byś mógł z nim pogadać?
- Mogę z nim pogadać, choć ostatnio jakoś nasze stosunki może nie tyle się ochłodziły, co stały się neutralne… Nawet nie wiem dlaczego. – wzruszył ramionami. – Changiem się nie przejmuj, on po prostu taki jest – nie mówi za dużo, ale ogólnie to porządna jednostka. Wczoraj dostałem telefon z wytwórni hip-hopowej – chłopak zmienił temat. – Chcą podpisać ze mną kontrakt, za tydzień mam rozmowę. – uśmiechnął się do Jazz.
- O! – dziewczyna zrobiła ogromne oczy i jajko, które miało wylądować w misce, trafiło na blat. – Wow! Jason! To super wiadomość! Gratuluję! – ucieszyła się szczerze. – Chyba nie za często się takie coś zdarza, nie?
Wytarła dłonie w ściereczkę i podeszła, by go serdecznie uściskać.
- Dzięki, Jessie. Rzadko producenci w moim wieku podpisują jakieś umowy… - powiedział uśmiechając się szeroko. – Tylko że ja zajmuję się tworzeniem muzyki od pięciu lat, więc w końcu musiało to nastąpić. Poza tym jestem wiodącym producentem underground’u nowojorskiego. Marzyłem o czymś takim, a teraz wiem, że ciężką pracą i talentem można osiągnąć wszystko co się chce. A będzie jeszcze lepiej. – puścił jej oczko. – Jak ciąża? Jak dzidziuś?
- Co tam dzidziuś, chodź weźmy jutro Ike do ZOO i na pizzę. Trzeba obeżreć twój sukces! – rzuciła wesoło, uśmiechając się od ucha do ucha.
- No dobra, w sumie świetny pomysł. – uśmiechnął się chłopak. – Dawno nie gadałem z Ike, przyda nam się taki wypad. Kiedy? Jutro, pojutrze?
- Juuuutroooo – rzuciła błagalnym głosem. – W Instytucie mam tylko trójkę prawdziwych przyjaciół. Ciebie, Ike i Josha – powiedziała już nieco poważniej. – Taki wspólny wypad na pewno będzie świetny, już się nie mogę doczekać. Chciałam więcej czasu spędzać z Ike, może też byś się czasami przyłączył? Jej brakuje ruchu, wypadów do parku i jakiegoś zajęcia.
- Jasne, nawet ostatnio myślałem o tym, żeby ją odwiedzić, no ale tak jakoś… zabrakło czasu. – Jay przejechał dłonią po potylicy. – Mam nadzieję, że się na mnie nie obraziła, że ani razu do niej nie wpadłem od walki z Apciem. Jutro po obiedzie pojedziemy do zoo, a potem do naszej pizzerii. Na pewno będzie świetnie. A co do ruchu, to coś się pomyśli, ale o tym pogadam już z Ike. – uśmiechnął się.
- Oki – skinęła mu głową. – Wybacz, że ci od razu nie powiedziałam, co dziewczyny gadały, ale mnie nosiło i chciałam to sama załatwić – westchnęła. – Może Bella nie jest zbyt mocna psychicznie? Tak czy inaczej nie powinna tak reagować na stres i odgrywać tego na osobach, które są jej życzliwe – mruknęła niepocieszonym głosem. – Ja nie mam zamiaru już z nią gadać, wyjaśniać czegokolwiek i w ogóle się spotykać.
- Masz rację… Poza tym prawda jest jak dupa – każdy siedzi na swojej własnej, więc nie ma sensu nikogo do niczego przekonywać. Najważniejsze, że wiemy już co to za osoby i żeby na nie uważać. Może Bella jest rasistką? Ona ma chyba jakiś problem z moim kolorem skóry, dzisiaj w parku dotknęła mojej twarzy i była zdziwiona że nie został jej na dłoni ciemny kolor… Dziwne zachowanie… - wzruszył ramionami.
- Taa… a mi ostatnio powiedziała, że telepaci mają tę zaletę, że się potrafią dogadać i porozumieć z każdym. Więc w jej miłe słówka już nie wierzę i wierzyć nie będę. Niech się trzyma od nas z daleka, dwulicowa wiedźma – prychnęła i podała Jay’owi gąbkę nasączoną płynem do naczyń. – Wytrzyj sobie ten policzek – pokazała mu język. – Jesteś skażony! – zaśmiała się wesoło.
- Tjaaa… nie zamierzam się zniżać do jej poziomu i być do kogoś uprzedzonym bez poznania faktów… To takie typowe w dzisiejszych czasach. Nie marnujmy sobie popołudnia na gadanie o nic nie znaczących pierdołach. – zaproponował. – Co będziesz porabiać? Ja muszę skoczyć do studia i dokończyć bit, bo deadline mi się zbliża i jak się nie wyrobię, to kaska nie wpłynie na konto. – uśmiechnął się.
- Hmm… Nie wiem – wzruszyła ramionami. – Ostatnio moje dni kręcą się wokół paru rzeczy. Treningi z Kudłatkiem, jedzenie i spanie. Ciąża jest wyjątkowo nuuuudna…
- Przynajmniej odpoczniesz trochę… choć w sumie chyba nie tego oczekiwałaś, nie? Wiem, jak zależy ci na tym, by być ciągle w ruchu i coś robić. Pod tym względem jesteśmy bardzo podobni – nie cierpię stagnacji.
- Nie chcę być bezużyteczna. Zostałam tutaj między innymi dlatego, żeby nadal być dla moich przyjaciół i drużyny. A teraz… ech, no nieważne. Cieszę się, że nadal jesteśmy przyjaciółmi, dziękuję – uśmiechnęła się ciepło.
- Nie ma za co. – uśmiechnął się. – Jestem zdania, że prawdziwa przyjaźń przetrwa najgorszy sztorm, a jeśli nie… to widać taką nie była. Na szczęście nasza należy do tych prawdziwych. – puścił jej oczko. – Dobra, leć do męża, bo jeszcze zacznie się martwić, że cię za długo nie ma i przyjdzie sprawdzić.
- I tak pewnie się domyśli, że jak trafiłam do kuchni, to nie wyjdę z niej, jeśli sobie nie zrobię jakiejś przekąski – odparła spokojnie i wzruszyła ramionami. – Czyli jesteśmy umówieni na jutro? Przekażesz Ike, jakie mamy plany? To bym szybko zjadła i się położyła, zanim znowu będzie się coś działo.
- Jasne, posiedzę trochę przy konsolecie, a potem ją odwiedzę. Zresztą, ona teraz ma chyba popołudniową rehabilitację z Nwankwo, nie? Nie poznałem gościa, ale się wydaje bardzo sympatyczny.
- Też myślałam, że go nie znałam, ale mi Josh dziś powiedział, że mnie nieco ładował energią, jak byłam ranna. Tylko dzięki im dzidziuś i ja jeszcze żyjemy – powiedziała nieco zakłopotana.
- No to chyba powinnaś z nim pogadać i podziękować. – Jay uśmiechnął się lekko. – Okay, zbierajmy się, bo mnie czeka robota, a ciebie sjesta, droga ciężarówko.
- A pfff! – prychnęła. – Zawsze lepsza ciężarówka, niż tirówka, czyż nie? – uniosła do góry prawą brew.
- True. – roześmiał się.
Pożegnali się i Jay poszedł do siebie, a dziewczyna wrzuciła jajko z blatu do miski i wróciła do robienia naleśników.

* * *

Odwiedził ją jeszcze Zack i choć z początku ich rozmowa nie należała do zbyt udanych, potem chłopak wpadł na fajny pomysł z wieczorkiem pokerowym i Jessice tak się to spodobało, że od razu musiała iść powiedzieć Gambitowi.
- Kochanie! – zawołała, stając w drzwiach od pokoju. – Dziś wieczorem gramy w pokera z Zackiem i Jasonem, fajnie, nie?
Remy spojrzał na nią tak, jakby właśnie przefarbowała włosy na różowo.
- Myślisz, że chciałbym spędzić wieczór w towarzystwie twoich dziecinnych kumpli? – zapytał spokojnie.
- No jak nie chcesz, to nie ma sprawy, sama pójdę. Będę jedyną dziewczyną w towarzystwie, więc założę coś wyzywającego i ich ogram jak przedszkolaków – rzuciła wesoło.
- No to z chęcią się jednak przejdę. – uśmiechnął się na siłę. – Tylko nic wyzywającego, nie idziemy do kasyna, tylko do pokoju jakiegoś dzieciaka z liceum.
- Ha! Wiedziałam, że cię przekonam! – uwiesiła mu się na szyi i ucałowała.

* * *

Pół godziny później rozległo się pukanie do drzwi.
- Remy, możesz otworzyć? Mój pełny brzuszek i ja właśnie zasypiamy i chyba nie dam rady się wygrzebać spod kołdry… - ziewnęła dziewczyna.
Gambit po ciężkim westchnięciu ruszył się, otworzył i zobaczył zdziwioną minę Jasona. Od razu przypomniało się im, jak kiedyś Jay przyszedł rano po Jessie, która nie pojawiła się na zajęciach.
- Jest Jessica?
- Jest, ale właśnie zasypia i jej mózg jest w krainie różowych słoników. – Cajun uśmiechnął się lekko. – Coś przekazać?
- Tak, że Ike jedzie jutro z nami do ZOO i wyruszamy po obiedzie. Niech odpoczywa, jutro najwyżej ją złapię przy śniadaniu.
- Ooo! Jason! Jak miło, że wpadłeś! – dobiegł ich głos Jazz z głębi pomieszczenia. – Dziś wieczorem gramy w pokera u Zacka, więc sobie załatw wolne od studia!
- A kto będzie oprócz ciebie i Zacka? – zapytał Jay, lekko przechylając głowę w prawo.
- Ja. – odpowiedział Gambit.
Jason westchnął.
- No dobra, to mogę zagrać… O której żeście się umówili?
- Eee… a nie wiem – dziewczyna się zaśmiała. – Pogadamy z nim przy kolacji, to się dowiemy.
Gambit pokręcił zrezygnowany głową. Nie ma to jak banda licealistów, umawiająca się na pokera i nawet nie potrafiąca ustalić godziny.
- Spoko, to będę. Odpoczywaj. Do później. – wychylił się nieco, żeby pomachać koleżance i zaraz zniknął w korytarzu.
- Ale fajnie, pogramy sobie dzisiaj! – ucieszyła się Jessie. – Wiesz co? Już mi się odechciało spać – stwierdziła, wyciągając ramiona w stronę Remy’ego.
Obrazek
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Mr.Zeth »

Zack & Jessica:

Zack zaglądnął na chwilę do kuchni. - O! Jessica - bąknął. - Mam wywiesić na drzwiach ostrzeżenie przed nisko latającymi naleśnikami? - zapytał, wchodząc. Uśmiechał się szeroko.
- Nie, raczej przed głodną ciężarną - odparła, posyłając mu szczery uśmiech. - Też zgłodniałeś?
- Hm... niby nie, ale jak już o tym wspomniałaś... mogę zwinąć jednego naleśnika, a w zamian pomóc ci smażyć całą resztę?
- zapytał chłopak, wyciągając drugą patelnię z szafki.
- Dobra myśl, idę na taki układ - Jess odsunęła się trochę, żeby mu zrobić miejsce przy kuchence. - I co tam ciekawego słychać, hm?
- A liczyłem, że cię znajdę bez twojego francuskiego pudlocerbera
- Zack się zaśmiał. - Chciałem po prostu z tobą normalnie pogadać, a ten gość nagle stał się przewrażliwiony... ech, ciężki temat, wybacz - Zack zaczął rozgrzewać patelnię. - Jess... ile razy dasz radę obrócić naleśnika podczas podrzutu? - zapytał.
- Jak jeszcze raz nazwiesz mojego męża cerberem, to się przekonasz, ile razy zdążę cię walnąć patelnią w ciągu minuty - mruknęła. - Może przejdź od razu do rzeczy? - jej ton momentalnie się ochłodził.
Zack westchnął. - A myślałem, ze z nastrojem kobiet w ciąży to mit... - bąknął. - A skoro o to zahaczyłaś.. to jak sadzisz, ile razy? - uśmiechnął się. - Masz w tym wprawę?
- Możemy się przekonać
- rzuciła Jess obojętnie. - I nie chodzi o nastroje. Nie widzisz, że Remy się zmienił i się stara? A wy ciągle go zaczepiacie, drażnicie i prowokujecie. Wkurza mnie to. Nie pozwolę obrażać ani jego, ani Jasona i radzę się do tego przyzwyczaić - spojrzała na chłopaka z ukosa. Była w ewidentnie bojowym nastroju.
- Przestał uwodzić tutejsze dziewczyny i się wyraźnie zmienił, więc ja już do niego nic nie mam, ale obraził mnie wtedy - stwierdził Zack. - Wiec mu odpowiedziałem jak sobie na to zasłużył. Jeśli znów mnie obrazi to znów go będę jechał cały dzień przy każdej możliwej okazji. Robię tak zawsze gdy ktoś mnie wnerwi i nie będę robił wyjątku dla Gambita dlatego, ze jest twoim mężem. Okay?
- Nie będzie już nikogo obrażał, jestem tego pewna
- Jessie stwierdziła i uśmiechnęła się ciepło do swoich myśli, po czym zamilkła na jakiś czas. - O tym chciałeś pogadać?
- Nie... liczyłem ogólnie, ze unikniemy tego tematu. Po prostu chcę trochę lepiej poznać ze wszystkimi. Nie tylko tobą
- Zack wzruszył ramionami. - Wiele rzeczy wychodzi podczas takiej luźnej gadki o niczym wierz mi. Poza tym, jeśli jest się obciążonym jakimiś problemami, to przyda się pogadać o czymś lekkim i najlepiej nie mąjacym żadnego znaczenia... odpręża - stwierdził.
- Owszem - dziewczyna skinęła mu głową. - Jak ja mam jakieś problemy lub smutki, to zawsze rozmawiam z Jasonem - wzruszyła ramionami. - Mnie nie musisz za dobrze poznawać, za jakiś czas przejdę na wcześniejszą emeryturę od drużyny - puściła mu oczko. - Ale jak chcesz coś wiedzieć, to pytaj.
- Och chyba będziesz nas odwiedzać, nie? - zapytał Zack.
- Nie byłabym w stanie się rozstać z moją rodziną na dłużej niż miesiąc, więc na pewno - odparła Jessica, uśmiechając się serdecznie.
- No widzisz, to muszę cię poznać. Punkt obowiązkowy... a na moje pierwsze pytanie nadal nie odpowiedziałaś. Ile razy potrafisz... - przykląkł i podrzucił naleśnika, który obrócił się o 720 stopni i upadł na patelnię. - ...obrócić naleśnika w tych marnych warunkach sufitowych?
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Moi rodzice prowadzili restaurację i liczył się tam czas, a nie wygłupy
- pokazała mu język. Podrzuciła naleśnika, otoczyła go dymem i obracała przez jakiś czas. - Liczysz te obroty?
Zack zaczął się śmiać. - Taaak? - podrzucił naleśnika... i pstryknął palcami ze zrezygnowaną miną. Nie zrobił niczego specjalnego. - Jakbym ja go zaczął obracać, to rozleciałby się po kuchni... Jess oszukujesz - z przerysowanym grymasem "obrażonej kreskówki" powrócił do smażenia naleśnika.
- A czego się można spodziewać po złodziejce? - zapytała Jessica zupełnie poważnie, po czym się roześmiała.
Twarz Zacka przybrała wyraz przerysowanego gniewu. - Aaaah i ciebie... - wskazał dłonią Jess. - Ciebie dosięgnie każąca ręka sprawiedliwościiii... o masz okopciłaś sobie naleśnika! Sprawiedliwość tryumfuje - powiedział Zack. - Dobra, a poważniej... długo się uczyłaś pod okiem rodziców? - zapytał.
- Do piętnastych urodzin - odpowiedziała, oglądając naleśnika. - Nie wygląda aż tak źle i chyba nadal jest jadalny. Zresztą, moje własne cząsteczki mi nie zaszkodzą.
- Mhm
- mruknął Zack. - A w piętnaste urodziny uaktywniły się twoje moce, tak? - zapytał.
- Coś w ten deseń - uśmiechnęła się niemrawo i żeby nie ciągnąć tego tematu, wzięła się za jedzenie naleśników.
- Mnie też rodzinka się pozbyła, heh. Cóż, nieważne... hmm, skoczę po dżem do pokoju. Chcesz jakiś do naleśników? - zapytał Zack. - Mam wiśniowy, malinowy i truskawkowy
- Nie pozbyli. Malinowy
- odpowiedziała i poczekała, aż chłopak wróci.
Zack wrócił z dwoma słoiczkami. - Nie chcesz o tym gadać, rozumiem? - zapytał, otwierając słoik i podsuwając jej pod talerz.
- No wiesz, jak budzą się w tobie moce i przez to ginie cała twoja rodzina, to raczej nie masz ochoty o tym gadać, nie, mon ami? - zapytała. - Więc poproszę inny zestaw pytań.
- Mon dieu...
- mruknął Zack. - Nie wiem co gorsze, wiedzieć, że żyją i maja się o wiele lepiej niż ja i mnie nienawidzą, czy wiedzieć, że nie żyją - westchnął. - Se la vie - rzucił. Zaczął rozprowadzać dżem po swoim naleśniku. - Inny zestaw pytań... jakiej muzyki słuchasz? - zapytał.
- Myślę, że nie ma lepszych i gorszych przypadków, kiedy rodzina się rozstaje w ten czy inny sposób - odpowiedziała. - Nigdy nie miałam czasu na słuchanie muzyki, ale ogólnie podoba mi się to, co Jason tworzy. A ty?
Zack wyszczerzył się. - Co ci pasuje do takiego wariata jak ja? - zapytał.
- Muzyka weselna? - palnęła dziewczyna.
- Wybiłaś mi zęby. Strzelaj ponownie - powiedział Zack, kończąc rolować naleśnika.
- Nie znam się na gatunkach muzyki. Ale mogę ci pokazać kilka sposobów na otworzenie zamka, okna i wyłączenie alarmu, jeśli chcesz - odpowiedziała spokojnie.
- Hm, pracoholik? - zapytał Zack.
- Nie, lata spędzone na ulicy i w Gildii - uśmiechnęła się szeroko. - No i mój mąż też jest złodziejem, a to zobowiązuje, prawda? A ty czym się zajmujesz?
- Żyję z odsetek. I to całkiem nieźle
- odparł Zack. - Czas poświęcam rozwijaniu zainteresowań. Byłem hazardzistą i mi się powiodło... mój samochód... też go wygrałem w jakimś zakładzie od pewnego dzianego matoła...
- Czyli mamy jakieś wspólne zainteresowania. Uważaj, żebyś go nie stracił
- rzuciła wesoło. - I nigdy, ale to NIGDY nie umawiaj się na Black Jacka z Remym - ostrzegła go. - Nawet skarpetek na tobie nie zostawi.
- Nie gram już o pieniądze... ani o inne bardziej cenne rzeczy, ale dzięki za przestrogę. Możemy zagrać w piwnego pokera kiedyś. Ty, ja Remy, może jak Jason się uspokoi to on też. Każdy zaczyna z kuflem piwa... dużym... i wykorzystujesz złocisty napój jako pieniądze
- Zack uśmiechnął się pod nosem. - Tak mogę grać
- Jasne, nie ma sprawy
- uśmiechnęła się szeroko. - Mi jak najbardziej pasuje, o ile tego później nie trzeba pić - westchnęła ciężko. - A jeśli trzeba, ew można, to zamienimy piwo na soczek i będzie git. Jutro jedziemy z Jasonem i Ike do ZOO, ale wieczorem możemy zagrać. Zaraz powiem Remy'emu, że organizujesz poker-party-night - pokazała mu język.
- O rany.. dobra, jeśli namówisz więcej ludzi to niech przyniosą krzesła. mam tylko trzy fotele. Poza tym zaproponowałem, ze zrobię ci drinka.. zmienimy to na koktajl i będzie ok, nie? - zapytał Zack. - A i każ Remy'emu nie oszukiwać do diabła, to bezie czysto rozrywkowy wieczór
- On nie musi oszukiwać -
zaśmiała się. - Niech będzie koktajl, bardzo lubię owoce. Właściwie to mogą być nawet dwa - zamyśliła się. - Zagramy w czwórkę, a jak będzie fajnie, to się na następny wieczorek zaprosi jeszcze kogoś, ok? - zapytała, uśmiechając się szeroko.
- Dobra, tylko pogadaj z Jasonem. Jeśli poczujesz, ze nie chce przyjść, to zaproś kogoś innego. Nie przepadam za napięta atmosferą - stwierdził Zack. - I ktoś musi skołować sobie miejsce do siedzenia. Najlepiej niskie... no i miłej wycieczki do zoo.
Zack skończył naleśnika. - Dobra, lecę. Muszę się napić, chodzi za mną litr świeżego soku pomarańczowego... hmm... czy nie pasowałaby dla ciebie bardziej ksywka "Moment"
- Hę?
- zapytała zdziwiona. - Czemu?
- Po pierwsze - nawiązanie do twojej mocy. Chwila jest ulotna. Carpe diem. łap chwilę, ale czy na prawdę potrafisz ja złapać? Nie. Po drugie chciwlą można się cieszyć. Zapytaj o szczegóły swojego męża. Po trzecie. Chwila może urzec... spytaj o szczegóły dowolnego faceta. Trzymaj się!
- machnął jej ręką i poszedł w swoją stronę.
- Eee... Cokolwiek... - bąknęła Jessica i zajęła się jedzeniem. Chyba naleśniki bardziej ją pociągały niż jej rozmówca, ale kto by tam zrozumiał kobietę przy nadziei.
"Alea iacta est" pomyślał Zack, idąc w stronę swego pokoju.


Bella, Zack, koktajle i karty:

Zack szedł korytarzem do swego pokoju. W pewnym momencie zobaczył nieco zamyśloną Bellę idącą w przeciwnym kierunku. Uśmiechnął się, zrównał z nią i zaczął iść tyłem, przyglądając się jej.
- Hmm? - mruknęła zdziwiona dziewczyna. Przymknęła oczy i wciągnęła powietrze nosem - A, to ty... Zawsze chodzisz tyłem?
- Tylko gdy się wygłupiam
- odparł Zack, obracając się. - Nie spieszysz się nigdzie, mam nadzieję, Bellisima? - odchrząknął. - O boże... zabrzmiałem jak Gambit... czuję wstręt do siebie... - mruknął krzywiąc się. - Nieważne. Chciałem z tobą pogadać, ale zostałaś wciągnięta do fortecy świętej pamięci wujcia apo, a potem nie było okazji. Pragnę to nadrobić - wyjaśnił.
- Dopiero możesz zacząć go przypominać jak będziesz przy mnie wspominał o tym incydencie - ostrzegła Bella - Nie panuje nad swoimi mocami, nie kuś losu - mówiła poważnie, ale uśmiechnęła się lekko samymi ustami. - No to skoro chcesz rozmawiać to może zaprosisz mnie do swojego pokoju? U mnie jest bałagan - usprawiedliwiła się.
- Jasne - Zack odchrząknął i zatrzymał się. - Pozwolisz, że zaproszę cię do siebie na koktajl? - zaproponował, unosząc brew.
- Z przyjemnością - Bella uśmiechnęła się, tym razem weselej - To gdzie twoje królestwo? Albo, sądząc po ilości kobiet, które przyjmujesz to harem? Tracę orientacje w terenie, gdy mam otwarte oczy
- Bellaaa...
- jęknął chłopak. - Facet powinien mieć zasady. Moja Pierwsza naczelna zasada brzmi - nie będziesz spał z osobą płci przeciwnej która nie jest twoją dziewczyną. Dlatego mam masę przyjaciółek - wyjaśnił, wskazując drogę i powoli ruszając w stronę pokoju.
- A z osoba tej samej płci? Wyszczególniasz, wiec wyczuwam różnicę - Bella zainteresowała się żywo.
Zack parsknął śmiechem. - Podejrzewasz mnie o bi lub homoseksualizm? - uniósł brew i westchnął. - Powiem ci, że sam siebie przez jakiś czas podejrzewałem. Lubię towarzystwo kobiet. Czuję się wśród nich lepiej niż w tzw. męskim towarzystwie... ale wychodzi na to, ze jestem ściśle hetero. Nie żeby tam homofob, ale... jak widzę dwóch całujących się facetów to mam taką reakcję "nooo thanks" - wykonał gest rękoma jakby coś od siebie odsuwał.
- Zapewne są ciekawsze widoki - zgodziła się - Ja się nigdy nad takimi sprawami nie zastanawiałam. Dopiero tutaj zaczęłam rozmawiać z osobami, które nie są ze mną spokrewnione.
- Wychowywałaś się pod kloszem?
- zapytał Zack. Dotarli do jego pokoju. Były tu trzy wygodne czerwone fotele obite skórą, niski stolik na którym stał talerz z obierkami z pomarańczy i dwoma pomarańczami, starannie nakryte łóżko, biurko koło okna, parę półek z książkami, barek i szafa. Na ścianie wisiał portret Zacka namalowany przez jego ex-dziewczynę, koło łóżka stały trzy gitary w futerałach. - Siadaj proszę - powiedział Zack, zamykając drzwi za Bellą, którą puścił pierwszą. - Dobra, powiedz mi tylko jaki chcesz napój? Z procentem czy bez? Jakieś konkretne owoce? Czekolada? A może mam cię zaskoczyć? - zapytał, idąc w stronę barku, minąwszy Bellę.
- Wow - zdołała powiedzieć tylko i zapatrzyła się na pokój, jak na każde nowe miejsce. - Emm? - otrząsnęła się i usiadła w miękkim fotelu - Zaskocz, chętnie zobaczę co wymyślisz. Ale bez alkoholu... Musze się trzymać w ryzach - dodała tonem wyjaśnienia
- Hmm... - Zack się zamyślił. - Nie masz nic przeciw mleku? - zapytał. - To zrobię koktajl na bazie mleka
- O ile nie będzie wielbłądzie to nie. Najgorsza rzecz jaka w życiu piłam. Starszy brat potrafi pokazać życie od tej gorszej strony. Ale może mogłam mu nie wchodzić do umysłu, gdy spał, to by był mniej złośliwy. A może to taka rola starszego brata tylko...
- gdy mówiła o bracie rozluźniła się wyraźnie i uśmiechnęła do własnych myśli
- Fajnie mieć rodzeństwo - mruknął Zack i westchnął. Nie przepadał za rozmowami o rodzinie, ale skoro tak padło. Zaczął coś mielić w małym młynku. - Miałaś liczna rodzinę?
- Tylko mama, tata, Edward, mój brat i ja. Rodzice chcieli mieć więcej dzieciaków, ale urodziłam się niewidoma i fioletowa to jakoś woleli nie ryzykować dalej. Tata zrezygnował z kariery naukowej dla mnie. Strasznie uważali by nikt się nie dowiedział o mojej mutacji. Tata się odsunął od świata nauki, ale mama jest dość znaną chirurg i zrujnowałoby jej to karierę, dlatego chowałam się w domu, tylko wśród nich. No, raz wyszłam, jako kilkulatka i poznałam Eve van der Berg. Choć może to za duże słowo
- Bella wzruszyła beztrosko ramionami
- A, czyli z Evą znasz się od dawna? - zapytał Zack. Znów coś mielił, ale tym razem brzmiało to trochę inaczej. Zapachniało cynamonem.
- Znam to za duże słowo. Mama mnie raz zabrała na przyjęcie, traf chciał, ze właśnie do rodziny van der Bergów. Nie czułam się tam za dobrze i to się więcej nie powtórzyło, ale wtedy ja spotkałam. A raczej usłyszałam jak płacze. To wszystko - zabrzmiała odpowiedź
- Ach.. no rozumiem - odparł Zack. Przed dziewczynę trafił koktajl. - Mam nadzieję, ze nie będzie zbyt mdły - powiedział, dając jej szeroką słomkę.
Bella upiła łyk, zdając się całkiem na swoje zmutowane kubeczki smakowe. Zakrztusiła się lekko. Tego się nie spodziewała - Przepyszne! - wykrzyknęła z zapałem - Jesteś niesamowity
- Hm, to samo mi mówiła moja druga dziewczyna, ale w innych okolicznościach
- mruknął Zack w zamyśleniu, a dziewczyna roześmiała się serdecznie. Śmiała się tak długo, aż łzy pociekły jej z oczu.
- Smacznego, smacznego, zawsze mogę dorobić jeszcze trochę - zaoferował Zack, siadając na przeciwległym fotelu. - Umiesz grać w karty przypadkiem? - zapytał, patrząc na śmiejącą się dalej Bellę..
- Zack - wykrztusiła dziewczyna - W jakie karty? Byłam niewidoma - parsknęła znowu
- No to pozwól, ze cię nauczę - zaproponował chłopak. Wyciągnął spod stolika zestaw kart. - Masz ochotę? - zapytał unosząc brew i patrząc na Bellę zza okularów.
- Spróbujmy... - przytaknęła - Będziesz oszukiwał bardzo czy tylko trochę?
Zack się uśmiechnął i nie patrząc na karty wykonał z nimi parę drobnych sztuczek i potasował. - Nie oszukuję gdy gram dla zabawy - mrugnął do Belli. - Poza tym najpierw nauczę cię... hm.. nomenklatury - rozłożył karty grzbietami w dół. - I jednej gry karcianej
Grało się naprawdę milo, choć Bella koncertowo przegrywała, myliła kolory i figury. Dawno nie spędzała tak milo czasu - Kto by pomyślał, ze gra w karty będzie pierwsza umiejętnością jaka opanuje widząc? Myślałam, ze to będzie czytanie i pisanie w waszym alfabecie, ale to jest zabawniejsze
- Taa...
- Zack się wyszczerzył. - Dobra, druga runda koktajlu i kończymy, co? Późno się zrobiło - spojrzał za okno, a Bella przytaknęła - Daj mi jeszcze tego boskiego nektaru, odpowiedz na palące mnie pytanie skąd to nagle zainteresowanie moja osoba i znikam. Musze swoje odsypiać, bo inaczej mi mózg uszami chce wypłynąć.
- Hm? A czemu nie? Jesteśmy w jednej ekipie i warto się poznać... a po drugie... wiesz czemu mam masę przyjaciółek?
- zapytał.
- Bo robisz pyszne napoje? - dziewczyna zaryzykowała odpowiedz
Zack uśmiechnął się szeroko. - Bo szukam sobie drugiej połowy, moja droga. Zapoznaje się z daną osobą i jeśli uznam, ze nie chcę próbować bliższej znajomości z dana dziewczyną, to po prostu pozostaje moją przyjaciółką. W przeciwnym wypadku... cóż, staram się zmniejszyć dystans i zaproponować związek. Wiesz, nie twierdzę, że każdą kobietę, czy dziewczynę którą poznaję po to, by wysondować, czy byłaby z nas zgrana para, ale skoro i tak lubię towarzystwo kobiet, a jestem wolny to hell, why not? Nie wykluczam żadnej opcji. Rozumiesz?
- Po ilości twoich przyjaciółek... No to można dojść do wniosku, że jesteś strasznie wybredny... Ale nie ma się co spieszyć, mogę ci tylko życzyć, aby ci kobiet nie zabrakło
- Bella uśmiechnęła się.
- Jestem romantykiem, cóż rzec... i już raz zostałem wystawiony do wiatru. nie podobało mi się. Ani, ani... powiedzmy, że mam swój ideał i szukam dziewczyny możliwie blisko niego - Zack podał Belli kolejny koktajl. Sam też miał swój - nieco inny. - Zdrowie pięknych pań, panów... hm... no i moje też, nie? - stuknął się szklanką z Bellą.
- Twoje przede wszystkim - dopowiedziała i dopiła zawartość szklanki - Dzięki. Może jeszcze odłożę pomysł wyjścia na miasto z bronią palną na jakiś czas - wstała - Do następnego razu
- Oby
- zaśmiał się chłopak. - Wiec mam rozumieć, że nie mam cię odstawić do pokoju? - zapytał unosząc brew. Bella pokręciła przecząco głową. Zack wypuścił ją z pokoju, machnął ręką na pożegnani, zamknął drzwi, uśmiechnął się do siebie i wzruszył ramionami.
- trza ruszyć tyłek wymyć szklanki - mruknął, po czym ruszył do kuchni. Chciał jeszcze przed snem zagrać co-nieco na gitarze...
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Zablokowany