[Marvel RPG] Amazing X-Men

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Ouzaru »

Jessica & Jason & Remy (+ mieszkańcy Instytutu - MG)

Jason zdawał na spokojnie relację z misji odbicia córki prezydenta. Nie omieszkał wspomnieć, że reszta drużyny początkowo nie słuchała jego poleceń, snuli własne plany i ogólnie zeszło im naprawdę sporo czasu, nim doszli do odpowiednich wniosków.
- Dlatego nie zamierzam więcej dowodzić. – powiedział Ghetto. – Pomysł Emmy był idiotyczny.
- Wiem, dlatego w odpowiedni sposób porozmawiałem sobie z nią i mogę was zapewnić, że już nie będzie więcej takich akcji. – wyjaśnił Magneto. – Jessica była szkolona od samego początku do roli dowódcy w waszej drużynie, a Emma zachowała się nieprofesjonalnie unosząc się pobudkami osobistymi. To się więcej nie powtórzy. Jessico, przyjmij moje przeprosiny, wracasz na stanowisko dowódcy i w tej kwestii już nic się nie zmieni. Nie przejmuj się tym, co zrobiła Emma.
- Spoko, wyluzuj, szefie! – zaśmiała się Shadow. – Emma to zwykła dziwka i oboje o tym wiemy, tak samo jak reszta Instytutu. Musiałabym mieć nierówno pod sufitem, żeby się nią przejmować – puściła Magneto oczko. – Niech Jason zostanie dowódcą – zerknęła na Ghetto i uśmiechnęła się do niego lekko.
- Wypchaj się, możesz sobie zabrać ten stołek. – mruknął, nie odrywając nawet na chwilę wzroku od Magneto.
- A co ty taki niemiły się zrobiłeś? – zapytała dziewczyna.
- Sama się domyśl. – odburknął.
- Dobrze, moje dzieci, SPOKOJNIE. – powiedział Magneto. – Jessie, wracasz do roli dowódcy.
Dziewczyna pokręciła przecząco głową, a Jason prychnął na nią.
- Skoro Remy żyje, nasza umowa przestała obowiązywać i chcę odejść z X-Menów – powiedziała.
- No tak, skoro ten Neandertalczyk żyje, to resztę masz w dupie. – warknął, krzyżując przedramiona na torsie i zatapiając się w fotelu.
- Jaki Neandertalczyk? Zastanów się, co ty w ogóle mówisz! O co ci chodzi?
- Popatrz na tego swojego Remy’ego… Wygląda, jakby się pokłócił z fryzjerem, a brodę to będzie miał niedługo taką jak Jezus. Niech zgadnę? Śmierdzi od niego tanim alkoholem i jeszcze tańszą wodą kolońską? To cię kręci?
- A co, zazdrosny jesteś? – zapytała, nie mogąc powstrzymać zdziwienia w głosie. Jeszcze nigdy nie widziała, by Jason się tak zachowywał.
- Nie, ale zastanawiam się, z kim ty się zadajesz, Jazz. Z jakimś żulem?
- Odszczekiwałbyś to, gdyby tu był! – Jessie poderwała się do góry.
- Czyżby? – odparł spokojnie Jason i zerknął na Magneto. Ku jego zdziwieniu, staruszek wydawał się być tym wszystkim lekko rozbawiony. Czyżby też nie lubił Gambita? Będzie się musiał więcej dowiedzieć na ten temat i samego Remy’ego.
- Dobra, nieważne, odchodzę stąd i tak – rzuciła wściekła dziewczyna.
- Usiądź, Jessie. – Magneto powiedział spokojnie, choć jego głos zdradzał jakieś dziwne emocje. – Przemyśl to jeszcze, tutaj masz większe szanse rozwoju i niemal nieograniczone możliwości… - zaczął, jednak Shadow pokręciła przecząco głową.
- Już to przemyślałam. Nie chcę tu zostawać, wolę się z nim gdzieś zaszyć i wrócić do dawnego stylu życia – wyjaśniła, rozkładając bezradnie ręce.
- No tak, szkoła dała ci schronienie, a teraz, gdy twój żul się odnalazł, to już nas nie potrzebujesz. Czemu ja tego nie zauważyłem wcześniej? Jesteś zwykłą zdrajczynią. Masz w dupie swoich kolegach z drużyny i cały Instytut.
- To nie ma z tym nic wspólnego – warknęła Jessie. – Nie szukałam żadnego schronienia, to był jedynie element mojej umowy z Erikiem.

Nim rozmowa przeszłaby na niechciane tory, Magneto wstał na chwilę, co skutecznie zamknęło usta młodym mutantom.
- Może pogadacie o tym poza gabinetem? – spojrzał na nich, marszcząc lekko brwi. – Jessico, wiesz, gdzie jest teraz Gambit? – zapytał.
- Na korytarzu, czeka na mnie – odpowiedziała, wskazując kciukiem na drzwi za swoimi plecami.
- Poproś go tutaj na chwilę, chciałbym z nim zamienić parę słów. Na osobności.
- Umm… no dobra – mruknęła.
Wyjrzała za drzwi i uśmiechnęła się ciepło do opierającego się plecami o ścianę mężczyzny. Skinęła na niego dłonią.
- Remy, szef cię prosi do siebie na słowo – powiedziała. Gambit uniósł do góry jedną brew i kiedy mijał się z Shadow w drzwiach, dziewczyna zatrzymała go na chwilę. – Nie mam zamiaru tu zostawać – powiedziała poważnie, marszcząc brwi.
- Spokojnie, cherie. – uśmiechnął się do niej. – Załatwię sprawę.
Skinęła mu głową i stanęła pod ścianą, krzyżując przedramiona na piersiach. Remy minął się w drzwiach z wychodzącym Ghetto, a chłopak potrącił go barkiem, posyłając mu wyjątkowo nieprzyjemne spojrzenie.
- O co ci chodzi, J.? Nie poznaję cię… – zapytała, gdy drzwi zamknęły się za Gambitem.
- Może nigdy tak naprawdę mnie nie znałaś? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Słuchaj, nie mam was w dupie. Przez dwa lata myślałam, że Remy nie żyje i chcę trochę nadrobić tego straconego czasu. Tutaj, przy wykładach i zajęciach, nie będę mieć za bardzo ku temu okazji. Przepraszam, że nie powiedziałam ci o tym wcześniej, ale nawet Ike nie wie, że…
- Że go kochasz? – dokończył za nią i prychnął. – Trzeba być idiotą, by tego nie zauważyć. I przestań mi się tłumaczyć, bo w tej chwili jest to żałosne. Gdy ci byłem potrzebny, gdy potrzebowałaś się zabawić i wygadać, to wiedziałaś, do kogo się zwrócić. – mruknął, zaciskając pięści.
- Jason, przepraszam – powiedziała cicho. – Nie chciałam, żebyś się poczuł… wykorzystany.
- Wiesz, co sobie możesz teraz zrobić z tymi przeprosinami? – zapytał, uśmiechając się krzywo. – Już nie będę niekulturalny, żeby ci to uzmysłowić.
- Ok., zrozumiałam – mruknęła cicho. – Nie martw się, już mnie więcej nie zobaczysz…
- No tak, teraz jeszcze rób z siebie ofiarę! – przerwał jej.
- Nie robię – potrząsnęła przecząco głową. – Nie będę wam już tutaj przeszkadzać i zawadzać, więc w końcu trochę odetchniesz – uśmiechnęła się krzywo. Najbardziej bolało ją to, że naprawdę zdążyła polubić Jasona i to bynajmniej nie było grą.
- Wiesz co? Rób co chcesz, już mnie to nie rusza. – machnął ręką. Odwrócił się na pięcie i odszedł.

* * *

Magneto jak zwykle siedział za biurkiem z zaplecionymi palcami dłoni. Przez chwilę mierzył Gambita chłodnym spojrzeniem, w końcu wyprostował się, uśmiechnął nieznacznie i wskazał mu krzesło.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, iż tutaj jest miejsce Jessici? – zapytał. – Jest dowódcą młodych X-Menów, od początku szkoliłem ją pod tym kątem.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, iż tutaj nie chce zostać, mon ami? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Zostańcie oboje. – dość niechętnie zaproponował Erik.
- Myślisz, że Jess jest głupia?
- Podejdź ją, masz swoje sposoby, prawda? – Magneto zmrużył oczy, wpatrując się w Gambita w dość nieprzyjemny sposób. Na chwilę atmosfera w pokoju zgęstniała, a Remy odruchowo przesunął dłoń na pasek, gdzie w specjalnym schowku trzymał karty.
- Dobra. – mruknął LeBeau i wstał. Skierował się do wyjścia, jednak słysząc kłótnię na korytarzu, zamarł na chwilę, przysłuchując się.

* * *

W końcu młodzi się rozeszli, Gambit odczekał jeszcze chwilę i wyszedł, przywołując na twarz lekki uśmieszek. Jessica nie musiała wiedzieć, ani się domyślać, że w większości słyszał ich kłótnię.
- Czego od ciebie chciał? – zapytała Shadow, marszcząc gniewnie brwi. Nadal była trochę roztrzęsiona po wymianie zdań z Jasonem i nie czuła się z tym wszystkim najlepiej.
- Takie tam męskie rozmowy, cherie. – wzruszył ramionami. – Powiedział, że póki nie znajdziemy mieszkania, może mnie tutaj „ugościć”. Więc gdzie jest twój pokój? Chętnie wziąłbym prysznic, zjadł coś i odpoczął.
- Eee… Ale nie zostaniemy tu długo?
- Oczywiście, że nie. – odpowiedział, uśmiechając się szeroko.
- Dobra, to chodź. Byłeś już w dormitorium dziewcząt? – zapytała, ale widząc ten specyficzny błysk w oku Gambita, westchnęła. – Acha, to było głupie pytanie.
- No właśnie. – zaśmiał się.
Pokręciła głową, po czym zaprowadziła go do swojego pokoju. Na szczęście nie musiała się martwić o bałagan, ostatnimi czasy niewiele tutaj przesiadywała i jedynie niewielka warstwa kurzu podpowiadała, iż dawno tu nie sprzątała. Łóżko jak zawsze było zaścielone – Shadow spała w nim zaledwie kilka razy – a nowy sufit zrobiony przez Glassmakera prezentował się świetnie. Remy przez chwilę przyglądał się misternej robocie, po czym rozejrzał się po wiszących na ścianach zdjęciach.
- Ładnie się tu urządziłaś. – stwierdził.
- Dzięki – bąknęła. Jakoś cały humor i szczęście uleciały z niej zaraz po rozmowie z kumplem. – Zrobić ci coś do jedzenia, Remy? – zaproponowała. Na zjazd nastroju najlepiej pomagało jej stanie nad garami.
- Nadal u was pichci ta starsza babka, Joy? – zapytał.
- Nom.
- Hej, co się stało, cherie?
- Nic.
- Może i się nie widzieliśmy ostatnie dwa lata, ale znam cię dostatecznie dobrze, by wiedzieć, że coś cię gryzie. – stwierdził, uśmiechając się przebiegle.
- Ech… - westchnęła ciężko. – Nieważne – powiedziała, po chwili uśmiechając się do niego nieśmiało. – Cieszę się, że jesteś i tylko to się teraz liczy.
- Chodzi ci o tego Murzynka? – zapytał. Nie był idiotą i tym bardziej nie był ślepy.
- Można tak powiedzieć. Jakiś czas temu zaczęliśmy dla jaj udawać, że jesteśmy razem i chyba za bardzo się w to wczuł – powiedziała zakłopotana.
- Jest facetem, przejdzie mu. A jeśli nie, to się wcale tym nie przejmuj, cherie. Widziałem już w życiu różne dziwniejsze sytuacje, nic mu nie będzie.
- Skoro tak mówisz… Ech… Masz ochotę gdzieś dziś wyskoczyć? Jak za dawnych czasów? – zaproponowała, na siłę starając się rozchmurzyć i pokazać, że się tym wcale nie przejmuje.
- Jasne, przyda ci się parę Coors’ów. – uśmiechnął się do niej.
- Och, pamiętasz, co lubię – ucieszyła się. – Szybki prysznic, przebierzemy się i siup?
- Olej prysznic i idziemy od razu… O ile Emma cię puści. – rzucił, uśmiechając się krzywo.
- Wrr – warknęła na niego i pokazała mu język. – Zawsze wychodzę i wracam kiedy chcę, a jej nic do tego. Nie mam zamiaru zmieniać moich przyzwyczajeń na ostatnie dni.
- No proszę! Widzę, że jednak stara Jess jeszcze w tobie nie umarła.
- Kochanie, przekonasz się, że wszystko może być jak dawniej, bo w ogóle się nie zmieniłam – odpowiedziała, uśmiechając się ciepło. – Choć zajęcia z Cyckiem i Emmą mogą nieco wypaczyć człowiekowi psychikę…
Gambit zaśmiał się.
- Jessica chodząca do szkoły, tego jeszcze nie było. – rzucił rozbawiony, ale zamilkł widząc, jak dziewczyna zaczyna się rozbierać. – Widzę, że sprawiłaś sobie tatuaże. Szczęście, że nie sztuczne cycki.
- Podobają ci się? – zapytała, odwracając się w jego stronę i pokazując, co przedstawiają.
- Są świetne. – powiedział szczerze. – Kiedy je zrobiłaś? Od razu po zadymie w fabryce, minette? – zapytał, a dziewczyna odpowiedziała mu skinięciem głowy, wciskając się w jakąś bluzkę.
- Już trochę nieaktualne, nie? – rzuciła.
- Zawsze aktualne. Przynajmniej jak będziesz na nie patrzeć, będziesz sobie przypominać o mnie, cherie. A to już znaczy bardzo wiele, czyż nie? – podszedł do niej i objął ją.
- Owszem. Wybierasz się gdzieś, że mam sobie o tobie przypominać? – zapytała, marszcząc czoło.
- Póki co chciałbym, żeby ta chwila i następna, gdy już wylądujemy razem w łóżku, trwały wiecznie, cherie. – szepnął jej do ucha, a jego dłoń zjechała na jej pośladek.
- Czyli wyjdziemy później? – zapytała, czując, jak serce w piersi zaczyna szaleć.
- Myślę, że wyjdziemy PO a nie PRZED. Chyba się ze mną zgodzisz, że to dobry pomysł?
- Nie mogę inaczej, kochanie. To jeden z twoich najlepszych…

* * *

Było już dobrze po północy, gdy w końcu wymknęli się razem z Instytutu. Gambit z piskiem opon wyjechał z garażu i zatrąbił kilka razy, by dać znać mieszkańcom, że jadą się zabawić. Jessica przez pół drogi się z tego śmiała, zwłaszcza wyobrażając sobie minę Emmy czy Magneto. Wtuliła się w ramię mężczyzny i w końcu poczuła się naprawdę szczęśliwa.
- Skarbie, a wiesz, że znowu się wyrobiłeś przed moimi urodzinami? – zapytała, podgryzając płatek jego ucha.
- No to tym razem jedziemy do Legolandu, cherie. W Disneylandzie już byliśmy. – rzucił. – Chyba że wolisz coś innego?
- Hmm… - zamyśliła się na chwilę. – Może Las Vegas? Jest bliżej, a co to za fun spędzić pół dnia w samolocie? – pokazała mu język.
- Jak dla mnie może być. Przy okazji parę kasyn wyskoczy z grubych pieniędzy. – uśmiechnął się rozbrajająco.
- Wiedziałam, że ci się ten pomysł spodoba – powiedziała, wracając na swoje siedzenie.
- Nie mógłbym sobie odmówić takiej okazji, minette. Zwłaszcza, że będziemy mieć w tym miejscu dwie rzeczy, na których nam najbardziej zależy. Siebie i pieniądze. – spojrzał na nią lusterku i posłał dziewczynie szeroki uśmiech.
- Tu się z tobą zgodzę. Znowu.
- Jak zawsze. – poprawił ją. – Tutaj? – wskazał na jakiś dwupiętrowy, tłoczny klub.
- Jasne, może być. Znowu trochę przy okazji zarobimy. Starym stylem? Bierzesz na siebie babki, a ja skubię facetów? – zaproponowała.
- Czytasz mi w myślach. Nie ma to jak stary, dobry duet. Nawet nie wiesz, jak mi ciebie brakowało, cherie.
- Mi ciebie też, kochanie – odpowiedziała i cmoknęła go w policzek. – Bierzmy się do roboty, póki noc jest jeszcze mło… o, kurwa! Zobacz, jaki zajebisty Nissan!
- Mon dieu! Chcesz zwinąć 350z? Moja szkoła! – uśmiechnął się szeroko.
- Założysz się, że zrobię to w dwie minuty?
- Założę się, że zrobisz to w jedną. – odparł, parkując niedaleko czarnego Nissana.
Obrazek Wysiedli, po czym dziewczyna po prostu podeszła do samochodu i zmieniając swój palec w dym, pogrzebała chwilę przy zamku. Otworzyła drzwi, odpaliła silnik i odjechała kawałek, a Gambit wrócił się do auta i podążył za nią. Kiedy odjechali już spory kawałek, zatrzymali się pod innym klubem.
- Nieźle, 48 sekund. – Remy gwizdnął. – Jeszcze trochę i uczennica przerośnie swojego mistrza.
- Już to zrobiła – szepnęła mu do ucha.
- Chciałaby. – uśmiechnął się zadziornie. – A teraz ruszaj swój zgrabny tyłeczek, czeka nas długa noc. – objął ją ramieniem i mijając ogromnego ochroniarza, wprowadził do klubu.

* * *

- 472, 473, 474… - Jessica liczyła na głos zielone banknoty, siedząc w najnowszym nabytku.
- Dzisiaj mieliśmy szczęście, dużo frajerów się kręciło w środku, cherie. – przerwał jej Gambit, uśmiechając się szeroko.
- Która godzina?
- Trzecia dochodzi.
- Aaa! Rano mam zajęcia! – stwierdziła i wpakowała kasę do schowka.
- No to chyba trzeba się zbierać do Instytutu, nie? Ja to sobie mogę pospać do południa. – zamruczał cicho, rozwalając się wygodnie na siedzeniu.
- A pfff! – prychnęła i szturchnęła go łokciem w bok. – Nawet mnie nie wkurzaj, Remy!
- Jakże bym śmiał, po prostu stwierdzam fakty. – zaśmiał się. – Dobra, wracam do domciu. Muszę odstawić Lancera. – westchnął ciężko. – Widzimy się w garażu?
- Zakład, że dojadę tam pierwsza? – rzuciła mu wyzwanie.
- Po tym, co wypiłaś? Chyba ze wszystkimi latarniami na zderzaku. – powiedział rozbawiony.
- Zakład? – wyciągnęła dłoń. Wiedziała, że Gambit nigdy nie odmawiał.
- O co?
- A o co chcesz? – zapytała i przypomniało jej się, że mieli z Jasonem nierozstrzygnięty wyścig, o którym zupełnie zapomniała.
Remy zamyślił się, poważnie rozważając wszelkie możliwości i propozycję dziewczyny. Oraz jej możliwości…
- Przecież wiesz, że nie ma takiej rzeczy, której byś mi nie dała i bez zakładu. I chodzi mi tu o WSZYSTKIE rzeczy. – szepnął jej do ucha, a Jessie znowu zrobiło się gorąco.
- Nie lubię ci przyznawać racji – burknęła.
- Wiem. Ty to kochasz…
Obrazek Shadow prychnęła coś pod nosem, po czym wsiedli do osobnych samochodów i ruszyli w stronę Instytutu. Wracając do garażu, oznajmili swoją obecność głośnym trąbieniem.

„To tak żebyś wiedziała, że już cało i bezpiecznie wróciłam, Em!”

Wysiadła z Nissana i zaraz Remy porwał ją w swoje ramiona, całując namiętnie. Wracając do pokoju, zrobili tyle hałasu, ile tylko byli w stanie. Jessie śmiała się cały czas, zwłaszcza gdy Gambit całował ją po szyi i drapał swoim zarostem. Bezpiecznie dotarli do pokoju i nawet nikt nie zwrócił im uwagi. Jeszcze.

Remy zrzucił z siebie płaszcz i kostium XSE.
- Przydałoby mi się kilka ciuchów tutaj. – mruknął, wieszając wszystko w szafie obok ubrań Jessici. Po chwili poczuł znajomy zapach perfum, które podarował dziewczynie niedługo po tym, jak zamieszkali razem. – Widzę, że ciągle je masz. – zauważył, odwracając się do niej.
Była już pod kołdrą i sądząc po ubraniach leżących na podłodze, nie miała niczego na sobie. Szeroki uśmiech pojawił się na twarzy Gambita.
- A co z twoimi zajęciami rano?
- Olać to, raz się żyje – prychnęła.
- Żebyś wiedziała… Zawsze wychodzę z tej samej zasady, cherie.
- Mamy dwa lata do nadgonienia, a to daje jakieś 700 nocy – rzuciła rozbawiona, uśmiechając się przy tym zadziornie.
- Czyli jakieś 104 tygodnie? Wchodzę w to. – powiedział, zaglądając pod kołdrę.

* * *

Zegarek na stoliku obok łóżka wskazywał godzinę 10:54, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Jessica coś mruknęła pod nosem, odwracając się na drugi bok i nakrywając głowę poduszką. Po chwili pukanie się powtórzyło, tym razem nieco głośniej. I znowu. Za czwartym razem Shadow nie wytrzymała i kopnęła pod kołdrą śpiącego obok niej Gambita. Dało się słyszeć zduszone przekleństwo, po czym mężczyzna westchnął ciężko, owinął się w pasie kocem i poczłapał pod drzwi.

Jakież było zdziwienie Jasona, gdy zamiast wkurzonej Jessie, otworzył mu jakiś wysoki, niemal nagi, muskularny Remy z dwudniowym zarostem. Chłodne spojrzenie czerwonych oczu o czarnych białkach mówiło młodemu mutantowi jasno, że ma przechlapane.
- Eee… Jest Jessica? – zapytał chłopak.
- Śpi. Czego chcesz? – mruknął mężczyzna z dziwnym akcentem.
- Bo się nie pojawiła na zajęciach rano i Cycek mnie wysłał. Poza tym Emma ją wzywa do siebie na dywanik. – bąknął Ghettoblasta, jakby lekko zmieszany.
- Mówiłem już, śpi.
- Jeśli to Jason, to powiedz mu, żeby spadał – dało się słyszeć zaspany głos od strony łóżka.
- Ty jesteś Jason? – zapytał mężczyzna, mierząc Murzyna taksującym wzrokiem.
- Tak…
- To spadaj – odpowiedział, zatrzaskując mu drzwi przed nosem, nim chłopak zdążył cokolwiek więcej powiedzieć. Ghettoblasta mógł się tylko cieszyć, że nie zarobił nimi w swój wystający kinol.

* * *

Kiedy Jessie zjawiła się już na zajęciach, podszedł do niej Jason, uśmiechając się złośliwie.
- Długo wczoraj zabalowaliście. Obudziliście cały Instytut i Emma jest nieźle wkurwiona. – powiedział, po czym podniósł nieco głos, by wszyscy go słyszeli. – Nie chwaliłaś się, że twoim chłopakiem jest Gambit! – rzucił z wyczuwalną drwiną w głosie.
- Bo on nie jest moim chłopakiem.
- I dlatego masz pokój wytapetowany jego zdjęciami? Już weź nie ściemniaj, chica.
- To mój przyjaciel.
- Kochanek?
- Nie, PRZYJACIEL.
- I dlatego śpicie razem? – drążył temat.
- Nie twoja sprawa, Jason… - mruknęła groźnie.
- Ej, my też jesteśmy przyjaciółmi, nie? – poruszył seksownie brwiami w górę i w dół, uśmiechając się szeroko.
- Go fuck yourself – odpowiedziała już mocno podirytowana.
- Przy moich fankach nie mam na to czasu, ale jeśli to jakaś propozycja, to się jeszcze zastanowię. – rzucił, coraz bardziej rozbawiony. – Jakby coś, jesteśmy w kontakcie. Zadzwoń, kotku! – dodał, podnosząc dłoń w geście „komórki” do ucha. Po chwili klasę wypełnił radosny śmiech, gdy wkurzona Jessica szybko opuściła pomieszczenie. – Yes! Kolejny plus na liście. Jeszcze dwa i wpierdol – ucieszył się Murzyn.
Kilka dziewczyn zaśmiało się radośnie, a Dylan nadstawił dłoń, by Jason przybił mu „piątkę”.
- Nieźle, stary. – chłopak w ciemnych okularach uśmiechnął się szeroko.
- To jeszcze nic, poczekaj, co będzie później. – rzucił Jason. – Dowiedziałem się już trochę na temat tego gościa, ponoć niezły z niego kobieciarz. Zaliczył chyba wszystkie mutantki w Instytucie, więc mówię ci, niebawem zacznie być naprawdę wesoło! – zaśmiał się i dyskretnie rozejrzał, czy aby na pewno każdy to usłyszał.

* * *

Wściekła Jessica poszła do gabinetu Emmy i nieco się zdziwiła, widząc tam Gambita. Rzuciła mu pytające spojrzenie, ten jednak puścił jej oczko.
- Dopóki ja jestem tutaj managerem, nie życzę sobie więcej takiego zachowania jak wczoraj w nocy! Jeśli uważacie, że wszystko wam wolno, to jesteście w błędzie! Jeszcze jedna taka akcja i wylatujecie oboje. Ty – wskazała na Gambita. – za demoralizowanie młodzieży, a ty. – spojrzała na Jess. – za nie przestrzeganie regulaminu Instytutu. Czy to jasne?
- Ależ oczywiście, pani manager. – mruknął Remy. – Zachowaliśmy się jak gówniarze, ale to się już nie powtórzy. Obiecujemy… Prawda, Jess? – puścił jej po raz kolejny oczko.
- Wylatujemy? No to przynajmniej wiem, jak się stąd w końcu wyrwać i to z hukiem! – ucieszyła się. – Remy, myślisz, że seks w salonie w środku dnia jest wystarczająco demoralizujący, by Magneto osobiście mnie spakował? – zapytała mężczyznę.
- Do cholery, nie kpij sobie ze mnie!!! – warknęła Emma, a Jessica poczuła się co najmniej dziwnie. Nigdy wcześniej nie widziała kobiety w takim nastroju. – Jeszcze jedno słowo, a pożałujesz, Jessico. – zacisnęła pięści. Nie wyglądało na to, że żartuje.
- Słowo – odpowiedziała, uśmiechając się złośliwie. – Dobra, Em, luz – machnęła ręką. – Już będziemy grzeczni. Obiecuję – westchnęła, znudzona tym wszystkim. Lubiła działać kobiecie na nerwy, ale dziwiła się, czemu aż tak wybuchła. Zwykle takie teksty nie robiły na niej wrażenia. Może była zazdrosna czy coś? Zerknęła na Remy’ego i przekrzywiła lekko głowę. On i Emma? Nie… Przecież Gambit miał gust. Może to tak wkurwiało pannę Frost?
- To wszystko? Możemy już iść? Bo jeszcze jestem umówiony na partyjkę szachów z Hankiem. – powiedział Remy, uśmiechając się czarująco do Emmy.

* * *

Trening z Psylocke był kolejną porażką tego dnia. Dziewczyna była tak rozkojarzona, że ciągle dostawała wpierdol od swojej nauczycielki, choć zwykle ich szanse były niemal wyrównane. W końcu Jessica wkurzyła się i dała znać Betsy, żeby dała jej chwilkę.
- Coś się stało? – zapytała, przyglądając się swej uczennicy.
- Po prostu… nie mogę się skupić!
- Chodzi o Gambita? – uśmiechnęła się szeroko. – Nie martw się, zwykle kobiety jak o nim myślą, to nie mogą się skupić. – kobieta puściła jej oczko.
- Nie, nie o to chodzi. Chodzi o Jasona. Pokłóciliśmy się i nie możemy znowu dogadać… - westchnęła zrezygnowana Jessie. Psylocke zamyśliła się na chwilę.
- Miałam kiedyś podobny problem. Powinnaś to jak najszybciej wyjaśnić, żeby drużyna na tym nie cierpiała. Wierz mi, że będą z tego same problemy, a niedomówienia nie pomagają, gdy jedziecie razem na akcję.
- Aż się boję pomyśleć – westchnęła. – Ale jak mam to załatwić, skoro on nie chce ze mną normalnie pogadać? Co nie powiem, to od razu zaczyna się kłócić i obrażać Remy’ego.
- Zaproś go gdzieś. – wzruszyła ramionami. – Zawsze to lepiej, gdy ludzie spotykają się na neutralnym gruncie i mogą pogadać. Wiesz, konkretne miejsca wzbudzają konkretne emocje, dlatego lepiej umówić się do restauracji, do pubu czy nawet do parku na lody. Spróbuj.
- Byliśmy kiedyś we dwójkę w takiej fajnej pizzerii i wtedy się polubiliśmy. Myślisz, że to będzie dobre miejsce? – zapytała.
- Gwarancji nie ma, ale zawsze jest szansa. – odpowiedziała. – Im szybciej go zaprosisz, tym lepiej. Zwolnić cię z reszty treningu? – zaproponowała.
- Chyba tak, jakbyś mogła? Pójdę to załatwić od razu – westchnęła.
- Jasne, leć. – Betsy uśmiechnęła się ciepło.

Jessie skinęła jej głową, po czym pobiegła pod salę, gdzie zwykle Ghetto ćwiczył pilotowanie odrzutowca. Po dobiegających zza drzwi przekleństwach domyśliła się, że chłopak również nie może się skupić na zajęciach. Zapukała i odczekała chwilę. Zaraz wyjrzał Bishop, nieco zdziwiony jej obecnością.
- Ty tutaj? – zapytał.
- Chciałam pogadać z Jasonem – odpowiedziała.
- Skończy za piętnaście minut, poczekaj. – uśmiechnął się lekko. Zerknął przez ramię na chłopaka, po czym wyszedł z sali i zamknął za sobą drzwi, stając wraz z Shadow na korytarzu. – Słyszałem, że Gambit wrócił do Instytutu. Mówił ci, że na początku się nie lubiliśmy?
- Nie, jakoś nie miał okazji o tym wspomnieć…
- No tak, racja, pewnie był zbyt zajęty. – zaśmiał się Lucas. – Pamiętam, że Rogue, jego miłość, dostała wtedy ciastem wiśniowym w twarz… - widząc zakłopotanie na twarzy Jessici dodał. – No tak, ale chyba muszę już iść. Poczekaj na Jasona.
To mówiąc zniknął w sali, zostawiają dziewczynę z mieszanymi uczuciami. Kiedyś Remy wspominał o niej, tak samo jak o swojej żonie, ale nigdy potem nie rozmawiali na ten temat. Zastanawiała się, czy wiedział, iż Rogue była teraz w Instytucie, że wyszła za Magneto i miała z nim syna. A co jeśli się spotkają i ich uczucia względem siebie odżyją? Czy właśnie tak poczuł się Jason, gdy zastał ją przed domem całującą się z Gambitem? Jessice zrobiło się potwornie głupio i przykro, teraz rozumiała, czemu się tak wściekał. Ale czy to oznaczało, że czuł do niej coś więcej, że ich „chodzenie ze sobą” nie było tylko grą? Przemyślania przerwało jej skrzypnięcie drzwi.
- Czego chcesz? – mruknął Jason.
- Pogadać.
- O czym?
Dziewczyna zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią.
- Może nie tutaj? Przejdziemy się pod fontannę? – zaproponowała. – Proszę.
Spojrzał na nią dziwnie.
- Od kiedy ty prosisz?
Znów zapadła cisza, gdy Jessie biła się ze swoimi myślami i emocjami.
- Po prostu chcę pogadać chwilę. Szczerze i otwarcie.
- Od kiedy ty jesteś szczera i otwarta? – prychnął.
- Dobra, nieważne. Może… innym razem – westchnęła. Zabolały ją słowa Jasona, ale wiedziała, że zasłużyła sobie na to. Zwiesiła głowę, odwróciła się i poszła spod sali. Chłopak jedynie machnął ręką, nie miał zamiaru za nią gonić. Cofnął się pół kroku i wpadł na stojącego za nim Bishopa.
- Kłopoty z panienkami? – zapytał Lucas.
- Od kiedy nauczyciele są psychologami?
- Od kiedy uczniowie rozwalają trzy odrzutowce w symulatorze. – odpowiedział spokojnie. – Więc?
- Mam zły dzień, to wszystko.
- Masz zły dzień od trzech dni, Jason. ZNP? – uśmiechnął się do niego złośliwie.
- Gimme a break… - rzucił chłopak.
- Pogadaj z nią. Niedomówienia zawsze rozwalają drużynę od środka, a ja nie chcę, żeby jakaś niezdrowa atmosfera była między wami, dzieciaki. Wtrącam się tylko dla waszego dobra. I drużyny. Pogadaj z Jessie i wyjaśnijcie sobie wszystko, bo jak zawalisz kolejny trening, będziesz miał ze mną do czynienia. Jasne?
- Zobaczymy. – nie był w nastroju do dyskusji z Bishopem.
- Lepiej załatwcie to szybko, wiem, co mówię.
- Dobra, zobaczymy. – westchnął ciężko, po czym poszedł pod prysznic.

* * *

Kiedy wyszedł, zastał Jessie stojącą na korytarzu. Wyglądało na to, iż na niego czekała.
- Pogadamy? – zapytała.
- Inaczej chyba nie dasz mi spokoju, nie? – zapytał niepocieszony.
- Nie dam, jak zgadłeś? – uśmiechnęła się niepewnie.
- Nie trudno zgadnąć… - mruknął zrezygnowany. – Dobra, to czego chcesz? Tak w skrócie.
- Możemy się przejść? – poprosiła. – Jest zajebista pogoda, chodźmy pod fontannę, hm?
- Dobra, niech będzie fontanna. – machnął ręką. – Tylko szybko, bo spieszę się na trening z Changiem.
Jessica skinęła mu głową i razem wyszli z Instytutu. Kilka osób pokazywało ich palcami, a dziewczyna usilnie starała się to ignorować. Jeszcze nigdy nie było jej tak niezręcznie, głupio i wstyd. Z kolei Jason zachowywał się zupełnie spokojnie. Wpuścił dłonie w kieszenie i szedł powoli obok niej. Zerknął na niebieskie niebo.
- No, fakt, fajna pogoda. – zauważył.
Doszli do fontanny, ale widząc, iż jest tam już sporo mutantów, poszli przejść się po parku otaczającym Instytut. W końcu znaleźli jakąś zaciszną ławeczkę, gdzie Shadow usiadła i skinieniem dłoni zaprosiła Ghetto.
- Powiesz wreszcie, o co ci chodzi? – zapytał z grobową miną.
- Chciałam cię tylko przeprosić za wszystko, J. Nie miałam pojęcia, że tak to będzie wyglądać. Myślałam cały czas, że Remy nie żyje i chciałam zacząć układać sobie życie na nowo, nawet nie przypuszczałam, że się tak niespodziewanie pojawi – powiedziała. – Nie chcę, żeby nasza znajomość i przyjaźń się rozpadła.
- Przyjaźń? O jakiej przyjaźni ty mówisz? Jakbyś była moją przyjaciółką, to nigdy byś tak nie postąpiła. – powiedział zupełnie spokojnie, bez żadnych emocji.
- Przepraszam, nie chciałam zrobić nic złego, naprawdę. Po prostu nie wiedziałam, że on żyje i może za bardzo zaczęłam się angażować w nową znajomość… Wybacz.
- Myślisz, że od razu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, da się wymazać coś takiego?
- Myślę, że nie. Ale chciałam z tobą pogadać. Naprawdę źle się czuję z tym wszystkim. Jest mi głupio, niezręcznie i wstyd. Chciałabym, żebyśmy mogli być znowu przyjaciółmi, wyskoczyć czasami gdzieś razem… Nadal mamy ten wyścig, pamiętasz? – zapytała.
- Pamiętam. Jak będę miał trochę czasu, to wyskoczymy. W końcu umowa to umowa.
Na te słowa Jessica uśmiechnęła się szeroko i położyła dłoń na jego dłoni. Spojrzała mu w oczy, by upewnić się, że wracają na dawny grunt.
- Daj mi trochę czasu, ok.? Muszę nad tym pomyśleć w spokoju. – powiedział i uśmiechnął się lekko, ale tak jakby bez przekonania. Szybko skinęła głową, lekko ściskając jego dłoń.
- Jasne. Nadal wiszę ci kolację, więc jak już sobie wszystko… przemyślisz, to daj mi znać, dobrze? – zapytała z nadzieją w głosie. – W końcu skopaliście Bractwu tyłki, więc…
- Zobaczy się. – odpowiedział.
- Będzie dobrze, prawda? – zapytała, może nieco naiwnie.
- Zawsze jakoś to będzie. – wzruszył ramionami. – Pogadamy o tym za kilka dni, ok.?
- Jutro?
- Eee… A to jutro jest za kilka dni? Mówiłem, że chcę mieć trochę czasu. – zauważył chłodno.
- No tak, ech, dobra. A skąd będę wiedziała, że to już? Że mnie nie unikasz i się dalej nie gniewasz? – zapytała.
- Jak powiedziałem, że pogadamy za kilka dni, to pogadamy. Aż tak ci na tym zależy? – spojrzał na nią podejrzliwie. Trochę się zdziwiła tym pytaniem.
- Tak – odpowiedziała całkowicie szczerze. – Nie widzisz tego? Uważam cię za mojego przyjaciela, naprawdę. Przepraszam… - na chwilę posmutniała, ale szybko wzięła się w garść. Sama sobie naważyła tego piwa, choć wydawało jej się, że to nic takiego. Że Remy nie żyje, że pozna lepiej Jasona i może kiedyś… - Słuchaj, ja naprawdę chciałam z tobą być. I to tak bardziej na stałe. To, jak razem spędzaliśmy czas, przypominało mi moje dawne życie i dobrze się przy tobie czułam. Wiem, że nie powinnam tak postępować, przepraszam. Musiałeś się poczuć perfidnie wykorzystany.
- Nie da się ukryć, że się tak poczułem. Ale nie musimy teraz o tym gadać, nie? – rzucił.
- Nie, nie musimy. Po prostu chciałam, żebyś wiedział, że to nie było sztuczne.
- Skoro tak mówisz… - wzruszył ramionami.
- Powiedziałam już wszystko, więc nie będę cię dłużej zatrzymywać – westchnęła. Czuła, że jej nie wierzy, ale mówi się trudno. Była szczera, może z czasem to zauważy.
- Idziesz? – zapytał. Pokręciła przecząco głową.
- Nie, zostanę tu.
Wyciągnęła nogi na ławeczkę i spojrzała do góry na błękitne niebo. Chyba też musiała trochę pomyśleć. Wiedziała, że lubi Jasona i nie chce, by ich znajomość się rozpadła. Była też pewna swych uczuć do Remy’ego, którego kochała z całego serca, choć nigdy mu o tym nie powiedziała. Może to był najwyższy czas?

* * *

Do pokoju wróciła pod wieczór i zastała Gambita układającego pasjans. Zawsze to robił, kiedy nie miał nic innego do roboty.
- Już po zajęciach? – zapytał, nie odrywając wzroku od kart.
- Już dawno – odpowiedziała, siadając obok niego na łóżku.
- To co cię tak długo nie było, cherie? – spojrzał na nią.
- Musiałam pogadać z Jasonem… Z tobą też muszę – westchnęła. Zaintrygowany mężczyzna odłożył na chwilę karty i przyciągnął ją do siebie.
- Zamieniam się w słuch.
- Zanim znowu coś się stanie i zostaniemy rozdzieleni, być może tym razem na zawsze, chciałam ci powiedzieć… - nabrała powietrza do płuc. Czemu to było takie trudne? Bo wiedziała, że on nie odwzajemnia jej uczuć i tak naprawdę nie zależy mu na jej miłości? Westchnęła ciężko. – Ech… - spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się niepewnie. – Remy, kocham cię – powiedziała w końcu. – Wiem, że ty tego nie odwzajemniasz, ale chciałam być z tobą szczera, to wszystko – dodała po chwili.
Mężczyzna westchnął cicho i przetarł twarz dłońmi, najwidoczniej nie lubił takich rozmów.
- Jessie, wiesz, jaki jestem… - zaczął, jednak nie dała mu dokończyć.
- Wiem, Remy, dlatego po prostu będzie tak, jak było do tej pory. Poczekam, może kiedyś się do mnie przekonasz? Zawsze warto spróbować, nie? – uśmiechnęła się szeroko, choć jej oczy pozostały smutne.
Obrazek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: BlindKitty »

Grim & Jason feat. Ike

Walka rozstrzygnęła się błyskawicznie, głównie dzięki elementowi zaskoczenia. Wprawdzie jego przeciwnik zdołał opanować się dostatecznie szybko, żeby w ogóle podjąć się obrony, co wcale nie udało się każdemu, ale niewiele mógł poradzić na atak Grima. Zresztą nawet gdyby zdołał go trafić, kości na szczęście nie przewodzą prądu. No, chyba że są pokryte metalem, ale na Chang raczej nie miał co liczyć...

Nie żeby potem cokolwiek działo się wolniej, ale to już nieszczególnie chłopaka obchodziło. Jedynymi uszkodzonymi członkami ekipy byli Adam, którym zajęły się dwie piękne kobiety (jak to mówią, ból mija, a cycki zostają... czy jakoś tak), oraz Jason, którym właśnie dla odmiany nie zajmowała się żadna, co było wyraźnie niesprawiedliwe. Niestety jednak, kompletnie pozbawiony taktu i wyczucia w takich kwestiach Grim niespecjalnie chciał pomagać kumplowi, jako że jego 'pomoc' zapewne tylko pogorszyłaby sprawę; całe szczęście, że Quickblood wydawał się być pewnego rodzaju wsparciem dla Ghetto.

A potem była podróż do domu, z miziającymi się Shadow i Jess - oboje siebie warci, zresztą - Jasonem zgrzytającym zębami tak, że miało się wrażenie że to samolot pęka, i całą resztą gaduł i milczków. Uświadomił sobie, że zdołał już przyzwyczaić się do ich gąb, i pewnie nawet niektórych by mu trochę brakowało, gdyby wszystkich nagle trafił szlag.
- Zawsze na wszystkie akcje latacie poza Amerykę? W stronę Europy? - spytała Ike, która nie mogła coś usiedzieć na miejscu w samolocie. Wyraźnie ją nosiło.
- Szczerze mówiąc, to moja druga. Więc na razie wygląda na to że tak - odpowiedział jej Grim, sam się sobie dziwiąc, że postanowił coś powiedzieć.
Ike się skrzywiła. - Mawiają, że do trzech razy sztuka... - zgrzytnęła zębami nie za bardzo więdząc co ze sobą zrobić. - W tych samolotach jest może woda, którą można sobie ochlapać twarz? - spytała.
Grim wskazał jej kierunek.
- Tam jest łazienka - mruknął.
- Nia:wen - rzuciła skinąwszy głową i udała się w tamtą stronę.

Reszta lotu minęła już spokojnie, bez żadnych większych rozmów; przynajmniej, żadnych w które zaangażowałby się Grim. Dotarłwszy na miejsce, umył się, przebrał i poszedł do siebie, niespecjalnie przejmując się kimkolwiek innym.

Jess i Remy, wyjeżdżając z Instytutu nocą, mieli szansę zauważyć go, jak stał przed budynkiem, przyglądając mu się uważnie, mimo późnej pory. Wydawali się jednak na tyle zaaferowani sobą, że Chang miał wątpliwości czy zdołaliby go zauważyć, nawet gdyby jechali wprost na niego... No cóż, i tak na pewno ktoś ich za to kiedyś ochrzani. Szkoda, że nikt w tym miejscu nie próbował skuteczniej dyscyplinować mieszkańców.

Następnego dnia, po wszystkich treningach, urwawszy się z ostatniej, dodatkowej godziny wykładów z Beastem, Grim ruszył na poszukiwania Jasona.

Ghettoblasta jak zwykle siedział w studiu i pracował nad kolejnymi produkcjami. Kiedy usłyszał pukanie, aż go krew zalała.
- Jess, miało być za kilka dni! - warknął, otwierając. Zdziwił się nieco widząc Grima. - Siema, ziom...
- Słyszę, że nie jesteś w humorze - stwierdził Chińczyk, co przy jego wiecznie smutnym wyrazie twarzy sprawiało nieco komiczne wrażenie.
- Ech, sorka, stary. - westchnął Jason. - Wchodzisz?
- Jeśli mnie nie wyrzucisz... - wszedł do środka, rozglądając się za czymś na czym można byłoby usiąść. - Zdaje się, że gadaliście z Jessicą, w takim razei?
- W takim razie co? - burknął, siadając za konsoletą. - Póki co nic się nie zmieniło. Zależy o co konkretnie pytasz, ziom.
- Ja pytam, co chcesz powiedzieć - mruknął Grim, przysiadając na jakimś trudnym dlań do zidentyfikowania pudle przy konsolecie.
- A co? Ty jakaś moja psycholożka? Z Emmą się na stanowiska zamieniłeś? - spojrzał na niego rozbawiony. - Tylko nie rób sobie implantów w cyckach, ok? Spokojnie, nikt mi nie umarł, żebyś musiał siedzieć przy mnie i mnie za rączkę trzymać... I złaź z głośnika! Tam masz krzesło. - wskazał mu kąt pomieszczenia i wrócił do układania dziwnych klocków w programie komputerowym, którego nie rozumiał Chang.
Podniósł się i zerknął na pudło. Głośnik? Na duchy przodków, na co komu taki wielki... Ach, no tak, pomyślał, po czym usiadł na wskazanym krześle.
- Implanty... Musiałbym wyglądać ciekawie - stwierdził poważnym tonem po chwili zastanowienia.
- Nie da się ukryć, wtedy to nawet ja bym na ciebie poleciał. - odparł Jason, nie odrywając wzroku od programu.
- Czy powinienem traktować to jako propozycję? - Grim ani o jotę nie zmienił tonu.
- A dać ci buzi? - zapytał Jason, również nie zmieniając tonu wypowiedzi. Nawet nie zerknął na kumpla, Grim nie robił fajnych min, które można by jakoś śledzić.
- W zasadzie na pierwszy raz wolałbym kobietę, ale jeśli bardzo ci zależy... W końcu, czego się nie zrobi dla kolegi?
- GRIM! Paliłeś coś dzisiaj? Bo zachowujesz się podejrzanie... Nie musisz się AŻ TAK dla mnie poświęcać, zresztą też gustuję w dziewczynach. - wypalił, mało nie spadając przy tym z krzesła.
Spojrzał na Jasona uważnie, zakładając nogę na nogę i splatając dłonie na kolanie z miną a'la groźna nauczycielka.
- Po prostu momentami nawet jak miewam poczucie humoru. Które, zdaje się, tobie też nieco pomaga.
- Możesz przestać być shemalem? - zapytał, śmiejąc się. - Bo mnie z deczka dekoncentrujesz, słonko. Widzę, że twoje wypady z Ike szkodzą twojej psychice. - pokazał mu język. - Powinieneś się ograniczyć. Może jakieś ziółka ci daje?
Grim wstał, odsuwając ramiona od tułowia i przyjmując najbardziej tępy wyraz twarzy, na jaki było go stać.
- Fikasz, kurwa, koleś? - warknął, znakomicie imitując głos bramkarza z podrzędnej knajpy, mimo wciąż słyszalnego chińskiego akcentu.
- Eee... Nie jesteś przekonywujący, może usiądź lepiej, ziom. - Jason zmierzył go wzrokiem, uśmiechając się pod nosem. - Jak ci się wydaje, że jesteś śmieszny, to jesteś w błędzie, mordeczko. - Byli kumplami, więc mogli sobie powiedzieć wszystko. - Powiedz, co sądzisz o Gambicie? Nieogolony Neandertalczyk, nie?
Chińczyk odwrócił się i spojrzał na krzesło, po czym oparł się o ścianę obok, zakładając ręce na piersi. Wyraźnie brakowało mu wprawdzie nasuniętego na oczy kapelusza i cygara... Ale może to i lepiej.
- Masz tu niewygodne krzesło. Wiem, to po to, żebym krócej przeszkadzał. A o Gambicie... On mówi po francusku. Czy istnieje na świecie nacja bardziej żałosna niż francuzi? - zapytał.
- That's the point, mate! So true! - Jason pokiwał głową i jakby się nieco ożywił. - Działa mi na nerwy ten żabojad. Frajer jeden... Myśli, że wrócił i może się tu panoszyć, jakby był u siebie. - prychnął. - To się, kurwa, grubo myli! - Ghetto uderzył pięścią w blat.
- Miałem na niego fajny sposób, ale niestety, Adam jest, zdaje się, chwilowo wyłączony z akcji. A był kluczowy... - Grim wzruszył ramionami. - W sumie najfajniej byłoby mu zwyczajnie coś złamać, ale obawiam się że moglibyśmy mieć z tym trudności.
- Masz jakiś plan? Zamieniam się w słuch... - spojrzał na niego i uśmiechnął się chytrze. - Nie poznaję kolegi...
Grim pokrótce opowiedział Jasonowi o tym, co udało mu się wymyśleć.
- Chang, z ciebie to jest, kurwa, taka cicha woda. - powiedział Jason, patrząc na kumpla z szeroko otwartymi oczami i ustami. - Nie zdziwiłbym się, gdybyś już bzykał Ike... Ale pomysł dobry! Zrobimy tak jak mówisz, będzie odlot! - na ustach Ghetto wykwitł szalony uśmiech.
Pomysłodawca pokiwał głową.
- Od bzykania, to prędzej ona jest. Jak się w pszczółkę zmieni - stwierdził. - Chodź na górę, potrzebuję na chwilę dostępu do Wikipedii... Nie, na wszelki wypadek chodź na miasto. Nie wiem, kto tu sprawdza gdzie grzebiemy po necie.
- Jasne, spoko. - rzucił Jason. Zapisał projekt, po czym podskoczył do drzwi. Chang wyraźnie poprawił mu humor i nastrój, już się nie mógł doczekać, aż wcielą plan w życie. - A właśnie, wyobraź sobie, że Jessie ciągle mnie męczy, żebyśmy się pogodzili. Gdybyśmy wprowadzili twój plan w życie, mam nadzieję, że nikt by się o tym nigdy nie dowiedział. Bo wtedy byśmy byli obaj spaleni... No ale chodź, pogadamy w samochodzie.
- Zawsze możemy wstąpić do Legii Cudzoziemskiej, jak stąd nas wywalą - stwierdził Grim, idąc z kumplem na górę. Po chwili siedzieli już na motorze Jasona, jadąc w kierunku jakiejś odległej od Instytutu kafejki internetowej.
- Zawsze możemy wstąpić do Bractwa, albo stworzyć własne. - uśmiechnął się krzywo. - Myślisz, że Jessica coś ten teges? Że tak za mną łazi i jęczy?
- Znając starych, ktoś jej kazał się z tobą pogodzić - odparł Grim, zastanawiając się nad czymś głęboko.
- Mi też kazali z nią gadać, ale jest coś, co nie daje mi spokoju. - westchnął.
- Co takiego? - spytał Grim, zsiadając z motoru przy kafejce, koło której zaparkował Jason.
- Że tak jej na tym zależy. - odparł, spoglądając na zegarek. - Tak się teraz do mnie przykleiła, że aż żal dupę ściska. - westchnął. - Szkoda, że na początku się tak nie zachowywała, nie?
- To nie powinno zająć więcej jak pół godziny, może nawet kwadrans - stwierdził Grim, widząc że Ghetto patrzy na zegarek. - Jakkolwiek rzeczywiście ciekawą kwestią jest, dlaczego tak jej na tym zależy - dodał, wchodząc do środka.
- No i to nie daje mi spokoju. - westchnął. - Ale olać to, wszystko się wyjaśni na dniach, stary. Co chcesz sprawdzać?
Grim objaśnił kumplowi w paru zdaniach, po co konkretnie potrzebna mu jest wikipedia.
- Do ciasta? Myślałem, że chodzi o piwo... Czy ciasto szykujesz dla Ike? - spojrzał się na niego, uśmiechając przy tym szeroko.
- Jeśli potrzebowałbym ciasta, to znaczy że nie warto - odparł poważnie. - Ciasto możemy łatwiej załatwić bez pomocy - stwierdził.
- No dobra, to ty sobie szperaj. Myślisz, że damy radę to szybko wcielić w życie? - zapytał, niecierpliwiąc się. - Z takimi pomysłami, to ty powinieneś zostać dowódcą X-Men, stary!
- Za dużo gadania przy tym. A jeśli coś sensownego znajdę, to wiesz, choćby jutro - stwierdził, płacąc za pół godziny i siadając do kompa.
- Mówiłem już, że cię kocham? Jesteś moim ulubionym czarnym bratem, Chang! - przytulił go i pocałował w czoło.
- Nie przy ludziach, kochanie - odparł Grim, poklepując kumpla po policzku, a drugą ręką pisząc coś na kompie.
- Ale ja już tęsknię za twoją miękką dupcią, kochanie. - jęknął Ghetto, robiąc smutną minę. Posłał mu całusa w powietrze i zamrugał oczami. - Jesteś taki seksowny jak piszesz na klawie.
Żółtoskóry klepnął enter i złapał się oburącz za tyłek, ściskając go przez chwilę.
- Miękką? Musiałeś korzystać z innej tej nocy... Mówiłem ci że to nie nasz pokój, cholera - pokręcił głową.
- Cholera! Pomyliłem się, ale obiecuję, że następnym razem dobrze trafię... Przepraszam cię, kotku. - pomasował bark Changa, dzielnie walcząc ze śmiechem i uśmiechając się do niego zalotnie.
- Nie ma sprawy. Musimy się tylko dowiedzieć gdzie spaliśmy, bo tamten który mnie wziął też był fajny - Chińczyk pokiwał głową, czytając coś szybko. - Ale teraz daj mi popracować, co, skarbie?
Ghetto parsknął śmiechem i musiał wyjść, bo Chang rozłożył go na łopatki. Poczekał na niego przy motorze.
Po kwadransie Grim wyszedł z kafejki, z dziwnym wyrazem twarzy który Jason nauczył się już interpretować jako objaw dobrego humoru.
- Wiesz co, wygląda na to że coś znalazłem... Umiesz piec tiramisu? - spytał.
- Nie, ale można kupić. Lub spróbować... Mam się bać? - zapytał.
- No nic, jak nie, to muszę poradzić sobie sam - zapisał coś na karteczce wyjętej z kieszeni; zawsze miał przy sobie jakiś notes i ołówek; i podał ją Jasonowi.
- Ok, da się załatwić. Daj mi dwa dni. - uśmiechnął się szeroko. - Ale 10? Po co ci aż tyle... proszku do pieczenia.
- Jak mawiają nekrofile, lepiej dmuchać zimne. A w razie czego na pewno się nie zmarnuje - odpowiedział.
Jason zaśmiał się. Plan Changa bardzo mu się podobał i zamierzał dołożyć wszelkich starań, żeby szybko wszedł w życie. Że też nigdy sam nie wpadł na nic podobnego.
- Pogadam z kumplami i załatwi się co trzeba. Mamy ładną pogodę na piknik na łonie natury. - uśmiechnął się szeroko. - Mam nadzieję, że skusisz się na ciasto, Chang. Tylko załóż jakąś mini.
- Tylko mi przypomnij, żebym kupił wosk, bo z nieogolonymi nogami w mini się nie pokażę... - stwierdził. Przez resztę drogi na wszelki wypadek się nie odzywał; śmiejący się Murzyn za kierownicą sportowego motocykla jest zjawiskiem które Chińczyk wolałby jednak trzymać na dystans...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Acid
Marynarz
Marynarz
Posty: 320
Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
Numer GG: 20329440
Lokalizacja: Dundee (UK)

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Acid »

Załatwienie Jasonowi odpowiednich rzeczy nie sprawiło najmniejszego problemu, w końcu w branży hip-hopowej spotyka się różnych typów - cwaniaków, dilerów i złodziei. Dwa telefony wystarczyły, by wieczorem Ghetto odebrał co trzeba od swojego dobrego znajomego. Niewiele później spotkali się z Changiem, by wprowadzić wymyślony przez Grima plan w życie. Chińczyk akurat zdążył już skombinować ciasto i obaj panowie dość szybko uwinęli się z całą resztą.

Następnego dnia, gdy Jess wróciła spod prysznica, na swoim łóżku zastała ogromny kosz z owocami, ciastem i sokiem. Był też liścik – „Spotkajmy się w parku za szkołą. Piękna pogoda na piknik, cherie. Całuję, Remy.”. Dziewczyna ucieszyła się z niespodzianki, zwłaszcza, że Gambit zrobił coś takiego po raz pierwszy, odkąd się poznali, a to mogło zwiastować jakieś zmiany, jeśli chodzi o ich relacje. Po zajęciach ubrała się w coś ładnego, zabrała z sobą kosz i miękki, zielony koc.

Gdy pojawiła się w parku niedaleko szkoły, Gambit już tam był. Nieco zdziwił się, że dziewczyna niesie z sobą kosz piknikowy, w końcu nic takiego nie pisała mu w liściku.
- Nie wiedziałam, że stać cię na taki romantyczny ruch, kochanie. – powiedziała Jessica.
- Na jaki ruch?
- No z tym piknikiem. Poruszyłeś tym moje serduszko. – uśmiechnęła się.
- No cóż… - Gambit nie wiedział za bardzo o co chodzi, ale skoro Jessice się to podobało, nie zamierzał oponować, że to nie był jego pomysł. – Cieszę się, że ci się podoba, cherie. Zatem usiądźmy, minette. – pocałował ją, a potem wziął od niej koc, rozkładając go na miękkiej trawie.

Przez chwilę rozmawiali, śmiali się, całowali. Wyglądali razem jak zakochana para - tak powiedziałby każdy, kto by ich zobaczył w tej konkretnej chwili. W okolicy jednak nie było żywej duszy, wyglądało na to, że są wśród przyrody zupełnie sami. Napili się soku, a następnie zabrali się za fantastycznie wyglądające tiramisu.
Obrazek Nie minęło kilka chwil, gdy obojgu zrobiło się słabo, a powieki zaczęły same opadać. Nim zdążyli cokolwiek do siebie powiedzieć, padli na koc nieprzytomni, niczym króliki po dzikim seksie. Moment później z krzaków, niemal jak zjawy, wychynęły sylwetki dwóch młodych mężczyzn. Obaj podeszli wolno do śpiącej pary.
- Wow, nie sądziłem, że to tak szybko zadziała. – powiedział jeden z nich, z wyraźnym wschodnim akcentem.
- Wrzuciłem jeszcze trochę do napoju, ziom. Tak dla pewności. – w głosie drugiego słychać było nieskrywaną radość. – Bierzmy się do roboty. – podszedł do Cajuna i chwycił go za ramię…

* * *

Gambit obudził się z potężnym bólem głowy. Nie wiedział, co go tak ścięło z nóg, ale wiedział, że było mocne. Nie kojarzył nawet, gdzie ostatnio był, że miał teraz takiego kaca… Tylko co tutaj robiły te wszystkie nastolatki, które się z niego naśmiewały? Podniósł się w górę i wiedział już, dlaczego uśmiech nie schodzi z ich ust.

Leżał w jakiejś taczce obok fontanny na tyłach Instytutu. Miał na sobie różową mini, rajstopy-kabaretki i szpilki. Jakby tego było mało, ktoś wymalował mu paznokcie u dłoni różowym lakierem, pomalował usta czerwoną szminką, zrobił krzykliwy makijaż i czerwonym markerem zostawił jednoznaczny napis na torsie – „Fuck me! I’m your pussy!”. Tego było już za dużo.
- Co za skurwiel to zrobił?! – warknął Remy podrywając się z taczki.
- Nie wiemy, znaleźliśmy pana w takim stanie. – chłopak, którego całe ciało porastały macki, nie mógł powstrzymać się od śmiechu. – Leżał pan tutaj jakieś dwie godziny.
- Putain de merde! Enfoncer école pour les enfants!* – wysyczał po francusku, po czym zniknął za drzwiami prowadzącymi w głąb Instytutu. Musiał jakoś dostać się do swojego pokoju.

Szybko przekonał się, że to nie koniec atrakcji. Niemal na każdej ścianie wisiało jego zdjęcie w stroju, który miał na sobie, a pod nim widniał napis „To dopiero początek”.



* Niech to szlag! Pieprzona szkoła dla bachorów!
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.

Obrazek
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Ouzaru »

Jessica & Remy

W końcu udało mu się wrócić do pokoju. Zastał Jessie pogrążoną w tak głębokim śnie, iż nie był w stanie jej dobudzić. Jego ubrania leżały obok niej, ale wątpił, by ta cała maskarada była robotą Shadow. Warknął kilka przekleństw pod nosem, wziął swoje ciuchy, ręcznik i udał się pod prysznic zmyć z siebie to całe gówno. Wrócił po pół godzinie. Nadal był wściekły. Wszystkie zdjęcia, które pozdejmował, dziwnym trafem wróciły na miejsce i nadal nie mógł się pozbyć lakieru z paznokci.
- Jessie!
Dziewczyna nie odpowiedziała, śpiąc dalej.
- Jessica!!!
Nadal bez efektu. Pochylił się nad nią, potrząsnął mocno i krzyknął raz jeszcze.
- JESS!!!
Obrazek Poskutkowało i powoli zaczęła otwierać oczy. Widząc nad sobą twarz wkurwionego Gambita, aż podskoczyła, wystraszona. Jego oczy dosłownie świeciły krwistą czerwienią. Jeszcze nigdy go nie widziała w takim stanie… Owszem, czasami się trochę irytował czy złościł, ale nie aż tak!
- Remy…? Co się stało…? – zapytała cicho. Pierwszy raz się go wystraszyła i czuła, jak zaczyna drżeć na ciele. Cokolwiek się wydarzyło, miała nadzieję, że to nie na nią jest taki wściekły.

W telegraficznym skrócie wyjaśnił jej przyczynę swojego wkurwienia, a dziewczyna nawet nie była w stanie ukryć zdziwienia. Nie miała pomysłu, kto mógłby zrobić coś takiego.

- To pewnie któryś z twoich kumpli! Jak się dowiem, którzy to byli, to nogi z dupy powyrywam tym connard! – warknął wściekle. Oczy nadal mu płonęły, więc Jessie wolała nie wdawać się z nim w żadne złożone dyskusje. Musiała jakoś uspokoić Gambita.
- Kochanie, proszę, nie denerwuj się tak – spojrzała mu prosto w oczy, uśmiechając się delikatnie i położyła dłoń na jego dłoni. – Mam propozycję, taki pomysł, żeby ci humor poprawić.
- Hm? – mruknął, chyba niezbyt przekonany o tym, że cokolwiek pomoże.
- Zrobię ci coś dobrego do zjedzenia, a potem nagramy sobie jakiś filmik i…
- To na pewno ten czarnuch. Przecież on mnie nie lubił od początku.
- Jason? No chyba żartujesz. Może i jest jajcarzem, ale bez przesady… Rozmawiałam z nim ostatnio i wierz mi, iż nie jest w nastroju na żarty. Poza tym miło, że mnie słuchasz – burknęła.
- A co mówiłaś, cherie? – spojrzał na nią rozkojarzony.
- Nic. Nieważne – rzuciła i zrobiła obrażoną minę. Po chwili jednak westchnęła. – Mówiłam, że zrobię ci coś dobrego do jedzenia, jak za dawnych czasów. A potem nagramy sobie jakiś fajny filmik, zrobimy zdjęcia…
- Wrzucisz je na ścianę? – zapytał, uśmiechając się zawadiacko.
- No nie żartuj! – szturchnęła go.
- W sumie fakt, cherie. TAKICH zdjęć to lepiej nie zamieszczać na ścianie w pokoju. – puścił jej oczko. Powoli czerwony blask zaczął gasnąć, a Jessie odetchnęła z ulgą. Wystarczyło wspomnieć o seksie i już Remy się relaksował.
- Ale jak się tak głębiej zastanowić, to może zamienimy tamte zdjęcia na korytarzu na nasze? – zaproponowała i widząc pytanie w oczach przyjaciela, od razu wyjaśniła. – Co powiesz na szybką sesję zdjęciową, klatka po klatce, jak się przytulamy, całujemy i takie tam…? Ujęcie od pasa w górę, ty bez niczego a ja w jakimś seksownym staniczku?
- Jak dla mnie może być, cherie. Zagramy komuś na nerwach. – uśmiechnął się chytrze. Podszedł do szafy z ubraniami i zaczął przeglądać jej ciuchy. Po chwili zrobiła się ładna „kupka” na podłodze, ale w końcu coś wybrał. Pokazał Shadow, a dziewczyna skinęła głową z aprobatą.

* * *

Jakieś trzy godziny później (no wiadomo, że siedzenie w samym staniku musiało czymś zaowocować) w kilku korytarzach, na całej długości, pojawiły się zdjęcia Shadow i Gambita. Mężczyźnie humor się wyraźnie poprawił, a Jessie mogła być z siebie dumna. Kiedy wrócili do pokoju, Remy wyjął swój płaszcz z szafy i rzucił na łóżko.
- Idziesz gdzieś? – zapytała, jakby nieco smutniejąc.
- Owszem. Zabieram cię na pizzę, cherie. Chyba że się szybko przebierzesz w coś eleganckiego, to pójdziemy na jakąś wystawną kolację.
- Pewnie, że się przebiorę. – twarz kobiety rozpromieniła się. – Odwróć się.
- Eee… po co, cherie? Przecież i tak widziałem cię już bez ubrań. – uśmiechnął się krzywo.
- Bez ubrań, tak… ale nie w kiecce, którą sobie sprawiłam jakiś czas temu. Dlatego chcę, żebyś się odwrócił i miał niespodziankę.
- No dobrze, niech ci będzie. – rzucił Remy i niechętnie odwrócił się plecami do niej.

Kobieta wyciągnęła z szafy idealnie skrojoną, czarną suknię wieczorową i po kilku chwilach była gotowa. Gdy Gambit się odwrócił, oniemiał z wrażenia.
Obrazek - I jak wyglądam? – zapytała.
Remy jeszcze przez chwilę nie mógł wydusić z siebie słowa, oglądając ją sobie od stóp do głów, niczym arcydzieło jakiegoś rzeźbiarza.
- Wyglądasz bardziej… kobieco, cherie. – nie odrywał od niej oczu.
- Już się tak nie patrz, bo się jeszcze zakochasz. – uśmiechnęła się i wyciągnęła z szafki perfumy Nina Ricci, po czym spryskała się nimi delikatnie.
- Kto wie, może coś w tym jest. – Cajun uśmiechnął się krzywo.
- Teraz twoja kolej. Idź się przebrać w jakiś wyjściowy garnitur, bo w takim stroju jak masz na sobie to nas nawet do pizzerii nie wpuszczą.
- Robi się, minette. – rzucił z błyskiem w oku. – Zaraz do ciebie wracam.

Gambit podszedł do niej, pocałował namiętnie a następnie opuścił pokój uśmiechając się dziwnie. Nie minęło dziesięć minut, gdy wrócił zastając Jess robiącą delikatny makijaż. Jego wygląd również ją mile zaskoczył.

- Voila. – machnął teatralnie ręką.
Obrazek - No proszę, teraz to nas chyba nawet i do prezydenta na imprezę wpuszczą – uśmiechnęła się szeroko, kończąc makijaż. Po chwili wstała, podeszła do lustra i stanęła obok Gambita. – Nie sądzisz, że pasujemy do siebie, kochanie? – zapytała, patrząc się w odbicie.
- Idealnie, cherie. – poprawił krawat, po czym pocałował ją w czoło.
Dziewczyna ustawiła aparat ze statywem na biurku i zrobiła kilka zdjęć.
- To tak na pamiątkę. Za dziesięć lat ci pokażę, jak kiedyś świetnie wyglądałeś – rzuciła, uśmiechając się złośliwie.
- Za dziesięć lat będę wyglądał nawet lepiej, cherie. Ponoć mężczyzna im starszy, tym lepszy. – odpowiedział, jak zawsze nie przejmując się jej „tekstami”.
Chwilę później, nucąc pod nosem jakąś melodię, wziął ją pod ramię i razem wyszli z pokoju, kierując się do Nissana Shadow.
Obrazek
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: WinterWolf »

Bella, Chang, Ike, Jason, Jess (niektórzy wymknęli się po angielsku)

Po powrocie z obiadu Jessie była raczej w dziwnym nastroju. Rozmowa w Remym była co najmniej nietypowa, ale nie brała jej na poważnie. Weszli do Instytutu i zaraz natknęli się na koleżanki Shadow. - Remy, pamiętasz Ike? - zapytała dziewczyna.
- No tak, panienka od ziółek na kaca. Jak mógłbym zapomnieć - Remy ukłonił się, ujął dłoń Indianki i delikatnie pocałował. - Widzę, że niezbadane są wyroki losu i po raz kolejny się spotykamy - uśmiechnął się szeroko patrząc Ike prosto w oczy.
Ike poznała po krokach kto idzie. Przywitanie Gambita potraktowała jak coś zupełnie naturalnego i zwyczajnego. - A wy co tacy wystrojeni? - spytała wesoło. Uśmiechała się szeroko. Oczy jej błyszczały. Wyglądało na to, że jest w bardzo dobrym nastroju. Aż do przesady.
Szedł korytarzem, na każdym kroku przeglądając nowe zdjęcia Jess i tego zarośniętego Neandertala. Czyżby plan Grima nie wypalił dostatecznie dobrze? Widząc, że Shadow go zauważyła i pomachała, podszedł do nich z dłońmi wpuszczonymi w szerokie spodnie.
- Siemacie, ziomki - podał dłoń Gambitowi. - Remy, widziałeś swoje fotki w sukience? Jak ja bym dorwał tego typa co to zrobił - Jason zrobił hardą minę. - Nieźle żeście się wystroili, ktoś umarł?
- Wiesz, homme, ktoś, kto się postarał, by mnie tak upokorzyć, nie wziął pod uwagę, że takie sukienki noszę zawsze pod prysznic z innymi facetami
- Remy uśmiechnął się krzywo i puścił mu oczko. - A co do naszych strojów, to po prostu byliśmy oblać i uczcić z Jessie nasze zaręczyny. Prawda, moi cherie - spojrzał z uczuciem na blondynkę.
- No to ja wam życzę wszystkiego dobrego - odparł Jason krzywiąc się lekko. Po chwili spojrzał na Indiankę. - Ike, Grim cię szukał. Ma jakieś problemy z lodami w kuchni.
- Umm... dzięki...
- bąknęła Jessie na życzenia Jasona. Spojrzała się zdziwiona na Gambita, nie do końca wiedziała, o co mu chodzi z tymi zaręczynami, ale póki co nie odzywała się na ten temat. Widocznie wymyślił sobie jakąś nową grę na poczekaniu. Westchnęła cicho.
- Lody? - Ike dopiero udało się co nieco pozbierać myśli. Miała zdecydowanie ZBYT dobry humor... - Co on robi tam z lodami o tej porze? - bąknęła. Wyglądała na nieco rozkojarzoną.
- A ja wiem? - Ghetto spojrzał na Ike. - Co ty masz taki dobry humor? Brałaś coś?
Ike parsknęła śmiechem. - Nepeta cataria... Znalazłam kocimiętkę i zastanawiałam się jak działa na koty - powiedziała.
- No to wyjaśnia wiele, a nawet wszystko... I jak działa? - zapytała Shadow, schodząc z tematu zdjęć i zaręczyn.
- Właśnie staram się... Dojść do siebie - powiedziała Indianka z szerokim uśmiechem na ustach.
Do tej pory sposób poruszania sie po Instytucie, przez dotykanie ręką ścian sprawdzał się znakomicie. Każda ściana była inna, bardziej lub mniej chropawa, cieplejsza, zimniejsza albo miała jakąś dziwna ramkę, którą trzeba było ominąć. Ale teraz ktoś porozwieszał na ścianach jakieś śmieci. Całkowicie się pogubiła i rozkojarzyła. Do tego stopnia, że trochę zaskoczyły ja atakujące znienacka schody, ale na szczęście utrzymała równowagę. Zeszła na dół, w stronę dobiegających rozmów nieco zirytowana
- Kto powywieszał jakieś śmieci na ścianach? Zgubić się można. Jakiś wernisaż, a ja nic nie wiem? Chyba trochę poleciało, ale nie jestem pewna ani gdzie, ani czy to ważne - poprawiła opaskę na oczach - Uprzedzajcie mnie o takich rzeczach - poprosiła jeszcze.
Ike spojrzała pytająco na Jess
- Witam panią - młoda kobieta usłyszała głęboki, hipnotyzujący głos, a po chwili została ujęta za dłoń i pocałowana. Zrobiło to na niej co najmniej osobliwe wrażenie. - Jak panienka się nazywa? Moje imię to Remy Etienne LeBeau. Miło mi poznać - głos mężczyzny działał na nią niczym afrodyzjak. Czuła się dość dziwnie wewnątrz. Tak, jakby ktoś uwolnił do jej krwi hormon szczęścia.
Zmieszała się. Wyraźnie się zmieszała. Ktoś właśnie wykoleił pociąg jej myśli, wyrwał tory i spalił wszystkie stacje. Cos słabo i bez przekonania kopało ja w szyszynkę, po chwili skapitulowało i wywiesiło poddańczą flagę. Jakoś dziwnie przypominało rozsądek. I chyba trochę jej brata. Ale zniknęło. Przełknęła głośno ślinę, próbując się skupić na znaczeniu poszczególnych slow, a nie tylko na ich fantastycznym brzmieniu. Jak dla niej mógłby czytać nawet rozporządzenie na temat wywozu śmieci, a i tak byłoby porywające i ekscytujące. - J...Ja? - treningi z Emma na coś się przydały. Potrafiła sobie w tym momencie przypomnieć jak ma na imię. Heroicznie wzięła się w garść - Bella. Bella Violetta Adams - powiedziała głosem, którego słabe brzmienie zdziwiło nawet ją sama
- Miło mi poznać, mam nadzieję, że to nie ostatnie nasze spotkanie - jego głos mówił jej, że mężczyzna uśmiecha się szeroko po raz kolejny całując jej dłoń.
Shadow zmieszała się lekko, ale była już przyzwyczajona do zachowania Remy'ego. Nigdy sobie nie odpuszczał swojej szopki, nawet w jej towarzystwie. Westchnęła sobie cicho i zerknęła na Jasona. Posłała mu nieznaczny, zakłopotany uśmiech.
- Dobra, przestańcie się tu miziać, jak na powitaniu pierwszej damy - wypalił Jason. - Może pójdziemy się czegoś napić do jadalni? Joy dzisiaj z rana serwowała świetny sok z czarnej porzeczki - uśmiechnął się szeroko. - A potem może partyjka w Tekkena? Co ty na to, Remy? - spojrzał na Gambita z wyraźnym wyzwaniem w oczach.
- Zanim się ruszymy... Powiedzcie mi co znaczy słowo wernisaż i czy 20 minut wystarczy by jakiś zapach się ulotnił? - rzuciła.
- Eeee... że co? - Jason spojrzał na nią, jakby była z innej planety.
- Wernisaż - powtórzyła powoli. - Angielski to nie jest mój pierwszy język, Yogi - powiedziała Indianka. - A co do zapachu wyszłam tu by dojść do siebie po tej nepecie. Ale cały mój pokój tym przesiąkł na dobre - mruknęła.
- Możesz nocować u mnie, cherie - powiedział, zerkając na Indiankę. Mimo swoich umiejętności, Ike również nie mogła się oprzeć hipnotyzującemu głosowi francuza. Dziwne 'motylki' w podbrzuszu zwiastowały jedno. - Więc jak będzie, bella? - rzucił Gambit, zupełnie olewając Jasona i jego propozycję.
Jessica poczuła się co najmniej dziwnie i niepotrzebnie. Najwidoczniej Remy już jej nie potrzebował, był tak zaabsorbowany innymi dziewczynami. I po co zakładała tę kieckę? Żeby teraz flirtował z jej przyjaciółkami? Tuż pod jej nosem? I nie zwracał na nią żadnej uwagi? - Ja się napiję - westchnęła, kierując się do jadalni i zostawiając to towarzystwo wzajemnej adoracji za sobą.
Jason dostrzegł zmieszanie na twarzy Jessici. Tylko czemu ona wcześniej nie dostrzegała, że ten pieprzony francuzik to kobieciarz? Ten naród to już dawno powinien zostać wysadzony w powietrze. Chłopak zostawił Gambita i dwie kobiety, dyskretnie wymykając się w kierunku, który obrała Jessica.
- Hej, Jess, poczekaj - zawołał patrząc na jej zgrabny tyłek. - Napijmy się razem i pogadajmy. Chyba mamy parę tematów... Może coś mocniejszego od soku?
Ike w sumie zgłupiała. - Iah tetkaie:ri'... - bąknęła niepewnie. - Iah tewakaterien:tare'... - dodała. W jednej chwili straciła zdolność składania angielskich zdań. Na koniec rzuciła coś co najbardziej przypominało kichnięcie... Ale sądząc po tonie mogło być przekleństwem...
- Na zdrowie, cherie - pogładził Indiankę po twarzy. Nawet nie zauważył, że jego 'narzeczona' gdzieś się oddala. - To co, drogie panie? Jakie mamy plany na wieczór? Ja już jestem odpowiednio ubrany do wyjścia - uśmiechnął się uroczo, a obu młodym kobietom aż zmiękły kolana.
- Tsi:ron... Satahon'satat... Tiohrhen:sa sata:ti... Onkwehonwehneha sata:ti! - zrozumienie Ike stało się niemożliwe. Dziewczynę wyraźnie to deprymowało, że nie potrafi sobie teraz przypomnieć odpowiednich słów.
Bella westchnęła cicho. Nagle strąciła kontrolę nad wszystkim dookoła, a rozsądek nie zdecydował się wstać, tylko rytmicznie uderzał głową o tamę wzbierających emocji. Nagle nie potrafiła przypomnieć sobie brzmienia innego niż ten głosu. Zresztą każdy wydałby sie ordynarny, szorstki i barbarzyński - Oui? - powiedziała niepewnie
- Rechercher beau, mon chéri. Vous allumez la La starse et moi ciel! - Remy zwrócił się do Belli po francusku, obejmując ją lekko w pasie.
Grim gryząc ołówek szedł korytarzem, kiedy nagle natknął się na Gambita obejmującego Bellę i Ike z nieobecnym wyrazem twarzy, wpatrującą się we Francuza. - Cześć - rzucił, przechodząc obok i przyglądając się odstawionemu karciarzowi.
- Narka - rzucił Remy patrząc na Chińczyka. - Zajęci jesteśmy.
- To widzę
- odparł Chang - ciekaw jestem tylko czemu się przebrałeś... Na zdjęciach wyglądałeś dużo lepiej - uniósł brew w geście zdziwienia.
- Też mi się podobało - Gambit uśmiechnął się szeroko. - A masz z tym coś wspólnego, synku? - zawiesił swoje nietypowe spojrzenie na Grimie.
- Ze zdjęciami? Czy ze spódniczkami? Bo widzisz, wiem, że geografia jest trudna, ale Szkocja i Chiny to dwa różne miejsca. Więc nie, nie miałem nic wspólnego ze spódniczkami - Grim z powrotem przygryzł ołówek, niemal odruchowo łącząc żebra w pojedynczy, twardy pancerz na klatce piersiowej.
- Więc nie ma powodu, bym z tobą o tym rozmawiał - uśmiechnął się krzywo Cajun. - A teraz wybacz, mam ważniejsze sprawy na głowie - przytulił do siebie obie panie patrząc szyderczo na Changa.
- Ja bym raczej powiedział, że w rękach - stwierdził Chińczyk - ale widzę że anatomia też nie jest twoją mocną stroną - wzruszył ramionami. Miał dziwne wrażenie, że coś tu jest nie tak, choć nie miał pojęcia co. Ike i Bella nie zachowywały się do końca naturalnie... No i brakowało mu tu Jess. - Spodziewam się jednak, że Jess zdaje sobie z tego sprawę? - o ile z pierwszym niewiele mógł zrobić, o tyle na drugie mógł przynajmniej zareagować.
- Skończyłeś, mon ami? To idź poukładać bierki z Beastem - Gambit posłał mu zawadiacki uśmiech. Przestał zwracać uwagę na Changa, skupiając się na kobietach.
Gambit wyraźnie wkurzał Grima bardziej niż Grim Gambita. W zasadzie nie było to nawet zaskakujące, jako że Francuz wkurzałby chyba każdego innego mężczyznę na tej planecie, zwłaszcza w takiej sytuacji. - Beast jest za dobry w bierki, ma poprawioną zręczność - stwierdził Chang, robiąc przy okazji coś, co właśnie wpadło mu do głowy; najsilniej jak umiał, skupił się na myśli o wezwaniu Emmy na miejsce. Miał nadzieję, że nauczycielka odbierze jego wezwanie, rutynowo skanując to co działo się w Instytucie. Nie miał pojęcia, co tu się działo, ale telepatią śmierdziało to na kilometr.
- Yhm... - mruknęła tylko, czując na sobie jego dłonie. Czuła się tak mało elokwentnie jak jeszcze nigdy w życiu. Ale chyba po raz pierwszy w życiu jej to nie przeszkadzało. Wyjdzie z nim, choćby chciał z nią iść na koncert trash metalu. Co za różnica?
Ike miała pustkę w głowie. Jak temu człowiekowi cokolwiek powiedzieć? Co powiedzieć? Kilka ostatnich lat intensywnej nauki angielskiego poszło w las i zgubiło drogę. Kompas się zepsuł, gwiazdy zniknęły, a mapę zmoczył deszcz.
Chwilę trwało, nim Grim zdążył nawiązać połączenie z Emmą. Kobieta jedynie zapytała go co się stało, oczekując szybkiej odpowiedzi.
W zasadzie rzadko bywał na dywaniku u Emmy, więc niemal natychmiast przesłał drogą myślową komunikat o próbie podwójnego gwałtu z użyciem środków odurzających.
Gambit przez chwilę mierzył się z Changiem nieprzyjemnym spojrzeniem, po czym zaprowadził obie dziewczyny do salonu i tam spędził z nimi resztę wieczoru. Ike ze względu na barierę językową zrobiła się niekomunikatywna... Grim od czasu do czasu 'przypadkiem' przechodził przez salon... Irytująco powolnym krokiem... Emma natomiast nie zamierzała reagować, zwłaszcza, że miała sporo papierkowej roboty, a to, co wyczyniał Cajun nie było jej zmartwieniem.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Evandril »

Jess & Jason

- Hej, Jess… może byś się zatrzymała, co? – rzucił Jason biegnąc truchtem w jej kierunku.
- Hm? – odwróciła się. – Wybacz, mówiłeś coś? – zapytała. Miała dziwne czerwone obwódki dookoła oczu.
- Tak, może dotrzymam ci towarzystwa? Nie wyglądasz najlepiej. – spojrzał w jej oczy stojąc z nią twarzą w twarz.
Przetarła powieki, unikając jego wzroku i niemal rozmazując sobie przy tym makijaż.
- To pewnie od tego wina… - bąknęła. Słowa brzmiały dziwnie mało przekonywująco.
- Jasne, masz mnie za idiotę? Przecież widzę co się dzieje… - chwycił ją za dłoń. – Może chodź do salonu? Przyniosę karafkę wina, pogramy w Tekkena? Na pewno ci się polepszy. – uśmiechnął się lekko.
Skinęła mu głową, choć nie była pewna, czy to dobry pomysł. Po chwili jednak przypomniała sobie, że w salonie może być o tej porze sporo osób, a ona nie chciała już robić większej sensacji, niż do tej pory.
- Możemy iść do ciebie? – zapytała. – Albo do studia?
- Może chodźmy do mnie, jeśli nie chcesz nigdzie indziej. – rzucił.. – Przynajmniej będzie na czym posiedzieć. – dodał, myśląc o łóżku. – Mówiłem, żebyś się nie zadawała z tym francuzem? A nawet jeśli nie, to teraz masz najlepszy przykład… Wiesz, co powinien zrobić? Jak ja bym miał dziewczynę, która by się dla mnie tak odstrzeliła, to bym się nie zajmował innymi. Ale widać tak mu na tobie zależy…
- Już… przestań – jęknęła. Widać jego słowa zabolały dziewczynę i były idealnym odbiciem tego, do czego już sama zdążyła dojść przez te kilka metrów i minut.
- Przepraszam. – powiedział zupełnie szczerze. – Pogadajmy u mnie, tam przynajmniej będziesz mogła się wyciszyć.
Westchnęła, po czym skinęła mu głową i poszła za Jasonem do niego. Po chwili pożałowała, że nie wstąpiła najpierw do siebie, żeby się przebrać. Kilka mijanych na korytarzu osób rzucało jej dziwne spojrzenie, zwykle koncentrujące się na dekolcie i tym bardziej poczuła się dziwnie. Zawstydzona?
Doszli w końcu do pokoju, a gdy Jess usiadła na łóżku, Jason zamknął drzwi na klucz. Po chwili usiadł w fotelu przy biurku, mając ją vis-a-vis.
- Nie sądzisz, że to zły pomysł, by się wiązać z tym facetem? – zapytał wprost. – Zobacz jak się dziś odstroiłaś, a co obecnie on robi?? Zamiast być z tobą, to podrywa ślepą i dziką… Tak chcesz żeby to wyglądało?
Nie dość, że sama z siebie była już zdołowana i doskonale wiedziała o tym, o czym mówił Jason, to jeszcze on musiał jej dokładać i męczyć takimi gadkami.
- A możemy zmienić temat, J.? – poprosiła delikatnie.
- Jasne. – uśmiechnął się lekko. – Może skoczymy jutro na jakieś piwo? Po zajęciach? Pasuje ci, Jazz?
- Mi pasuje nawet teraz – odpowiedziała cicho. – I tak pewnie Remy nie wróci na noc, więc mogę się gdzieś przejść. Tylko się przebiorę, ok.?
- Dla mnie spoko. Odprowadzę cię i poczekam przy drzwiach do twojego pokoju. – powiedział Jason. – Dobrze, że postanowiłaś zmienić strój, bo mi by się teraz nie chciało wciskać w garnitur. – uśmiechnął się szeroko. – Ale trzeba przyznać, że twoje 80 D wyglądają na jakieś 80 E w tej kiecce.
- Oj, przestań już – uśmiechnęła się lekko i zawstydzona odgarnęła kosmyk włosów za ucho.
- HA! Wiedziałem, że ci choć ciut poprawię nastrój tym tekstem. – usiadł obok niej. – Zawsze cię to rusza. – szturchnął ją lekko i uśmiechnął serdecznie. – To co, idziemy?
Pocałowała go delikatnie w usta i wstała.
- Nom.
- A to za co było? Myślałem, że to temu Neandertalowi się należą takie rzeczy. – uniósł prawą brew w górę.
- To tak… po przyjacielsku – odpowiedziała lekko zmieszana i uśmiechnęła się nieznacznie. Dziwnie się czuła z tym wszystkim. Spędziła z Remym naprawdę cudowne popołudnie i wystarczyło, by wpadł na dwie mutantki, a wszystko szlag trafił. Wiedziała, że to nie będzie „pierwszy i ostatni raz”, nawet wyprowadzenie się z Instytutu nic by nie dało, gdyż na świecie było wystarczająco dużo kobiet, by Gambit miał zajęcie na kilka następnych wieków.
- Pewnie uważasz, że jestem głupia, naiwna i żałosna, nie? Widzisz, żyliśmy z Remym pod jednym dachem wystarczająco długo, bym go naprawdę dobrze poznała. Wiem, jaki jest. I wiem, jaki nigdy nie będzie. Ale czy dla serca i uczuć takie rzeczy mają znaczenie? Rozum, rozsądek i logika? – zapytała, po czym pokręciła przecząco głową. – Dla mnie zawsze był przede wszystkim przyjacielem, jedyną bliską osobą. Cieszę się, że żyje, ale mam wrażenie, że już nigdy nie będzie tak jak dawniej. Zmieniłam się i zżyłam z wami, ale nie na tyle, by móc się oprzeć jego mocom.
- Myślę, że tu nie chodzi o moce, tylko o to, jak go nadal postrzegasz. I jak go chcesz mimo wszystko usprawiedliwiać. – założył ręce na piersi i kontynuował. – Wiem, z nim się znasz dłużej niż z nami, ale to nie znaczy, że on jest lepszy. Popatrz jak się dzisiaj zachowuje. Żadna logika tego nie tłumaczy. To tak, jakby spuścić ze smyczy psa, który pościł przez dwa lata i teraz nagle musi zaliczyć wszystkie suczki na dzielnicy. Ten facet nie jest dobrym wyborem, Jazz. I nie mówię tego jako osoba, która mu zazdrości, tylko jako przyjaciel… towarzysz na polu bitwy… znajomy. Cokolwiek. – wzruszył ramionami.
- Pomyślę nad tym, ok.? – zapytała i wróciła się na jego łóżko. – Mogę tu dzisiaj spać? – poprosiła.
- Jasne, nie ma sprawy. I tak zamierzam zerwać noc w studiu, więc nie krępuj się. – odpowiedział trochę zaskoczony jej pytaniem. Jednak nie zamierzał drążyć tematu, skoro chciała, widocznie miała swój powód.
- A możesz zostać?
- Zostać? A chcesz gadać przez całą noc? Bo wiesz, że ja i sen to tak nie za bardzo chodzimy w parze. – uśmiechnął się krzywo.
- Możemy gadać – skinęła mu głową.
- No dobrze, więc zostanę. – uśmiechnął się serdecznie.
- Dzięki – westchnęła i przytuliła się do niego mocno.
Przytulił ją do siebie, choć było mu trochę niezręcznie. Zwłaszcza po tym, co się działo ostatnio. Wolał zostawić sobie pewien margines błędu, nim miałby się znowu czuć oszukanym. Przez chwilę ją przytulał, po czym „odstawił” na łóżko.
- To o czym chcesz pogadać, Jessie? – zapytał.
- Nie wiem. Chcę się poprzytulać, więc może ty coś mów, a ja posłucham? – zaproponowała.
- A o czym byś chciała usłyszeć? – położył się na łóżku i przytulił do siebie. – Ładnie pachniesz. – zauważył.
- Dzięki… Dla mnie to bez znaczenia, możesz mi nawet opowiadać o tym, co jadłeś na śniadanie. Chcę zająć czymś swoje myśli, by już nie czuć tego palącego wstydu – westchnęła i schowała twarz za blond kosmykami.
- No to opowiem ci coś o moim życiu. Jeśli chcesz.
Skinęła mu głową i wtuliła się w jego pierś, wsłuchując się zarówno w słowa, jak i w uderzenia serca chłopaka. Nie była pewna, ale wydawało jej się, iż bije bardzo mocno i szybko.
Przez pół nocy słuchała ciekawej opowieści o rodzinie i życiu Jasona, jego rodzeństwie, rodzicach, przyjaciołach i drodze życiowej. W jego ramionach czuła się bezpiecznie i komfortowo – czyli tak, jak nie czuła się już od bardzo dawna. Nagle ogarnęło ją dziwne ciepło w sercu, które rozniosło się przyjemnie na całe ciało. Nie miała czegoś takiego od momentu, gdy opuściła swój dom rodzinny.
Około trzeciej nad ranem zasnęła, a Jason głaskał ją po głowie, patrząc, jak słodko i spokojnie śpi obok niego.

Obudził Jessicę parę minut po ósmej, by znowu się nie spóźniła na wykłady i poszedł na śniadanie. Ta noc była bardzo ciekawa i choć spał zaledwie pół godziny, nie czuł się wyjątkowo zmęczony, czego nie można było powiedzieć o Shadow. Wyglądała tak, jakby cały tydzień zarwała na jakichś imprezach.

Niechętnie zmieniła się w dym, zostawiając sukienkę na podłodze u Ghetto i powędrowała do siebie. Nawet nie patrzyła, czy Gambit jest w pokoju, wolała nie wiedzieć, gdzie i z kim był tej nocy. Wniknęła w swój kombinezon bojowy i nadal w formie gazowej poleciała do łazienki, a potem na śniadanie. Dławiło ją i rozbijało dziwne uczucie, którego nie potrafiła zdusić w sobie. Było podobne do poczucia winy, ale przyprawiało Shadow o mdłości i niechęć do samej siebie. W głowie ciągle miała słowa Jasona odnośnie Remy’ego i nie potrafiła ich stamtąd wyrzucić, czy być na to obojętną. Zbliżały się wykłady, więc poszła do garażu i odpaliła silnik w swoim Nissanie. Musiała się przejechać i pomyśleć.

Jedząc grzankę, usłyszał silnik samochodu i zerknął przez okno jadalni. Zaklął pod nosem widząc, jak Shadow wyprowadza swojego Nissana z garażu. Nie chciał, by dziewczyna znowu miała kłopoty, tym bardziej przez tego dupka, Gambita. Domyślał się, że może nie jest w nastroju na wykłady, ale…
Otworzył okno, wyskoczył przez nie i przebiegł kawałek z grzanką w zębach.
- Fefeć! – krzyknął, machając. Jessie zatrzymała się i uchyliła okno, wyglądając przez nie.
- Co?
- Fefeć! – powtórzył, po czym wyjął kromkę z ust. – Nie jedź!
- Eee… No przecież wrócę, wyluzuj.
- Musisz iść na zajęcia, bo Emma i Erik w końcu się wkurwią. – powiedział poważnie, stając obok auta. – Zobaczysz, szybko zleci. Najwyżej po wykładach się przejedziesz.
- Ech… No dobra, ale robię to tylko dla ciebie – mruknęła.
- Zuch dziewczynka! – uśmiechnął się szeroko, po czym wrócili razem do Instytutu.
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Ouzaru »

Jessica & Remy feat. Jason

Restauracja, do której się wybrali, rzeczywiście była wysokich lotów i Jessica cieszyła się, że założyła taki a nie inny strój. Razem z Gambitem idealnie się wpasowali stylem do otaczających ich snobów. Zamówili coś do jedzenia z górnej półki cenowej, do tego wino i na koniec słodki deser dla dziewczyny. Przez cały czas rozmawiali o jakichś pierdołach, w końcu mężczyzna zszedł na poważniejsze tematy.

- Nie chciałabyś może mieć dzieci, cherie? – zapytał, a blondynka niemal zakrztusiła się czerwonym winem. – Nie mówię teraz, ale może w przyszłości? – Remy spojrzał na nią poważnie, po czym nadział na widelec ślimaka, który zniknął po chwili w jego ustach. Zaskoczona Jessie spojrzał na jego talerz.
- Kochanie, mówiłam, żebyś nie zamawiał ślimaków. Widzisz, już ci zaszkodziły, bo zaczynasz bredzić – powiedziała z lekkim zmartwieniem w głosie.
- To nie ślimaki, cherie. – spojrzał w posiłek i uśmiechnął się szeroko. – Pytam zupełnie poważnie.
Zatkało ją tak, że nie mogła wykrztusić z siebie nawet pół słowa. Kiedy już się zebrała w sobie, kelner pojawił się znikąd i dolał jej wina, co trochę rozproszyło Shadow. Dopiero gdy się oddalił, dziewczyna odpowiedziała.
- Właściwie, to czemu by nie – wzruszyła lekko ramionami. – Ale… - westchnęła, rezygnując z poruszenia tematu nieświeżych ślimaków. Pewnie to była kolejna gra Remy’ego i skoro tak bardzo chciał, to da mu się w nią zabawić. – Poćwiczymy dziś w nocy?
- Jeśli tylko będziesz chcieć, cherie. – ujął jej dłoń i pocałował uśmiechając się ciepło. – Nie myślałaś o tym, żeby wyprowadzić się z Instytutu i zamieszkać gdzieś na odludziu? Może Kanada? Blisko Quebecu są świetne krajobrazy… a ja mam trochę oszczędności na koncie. – upił wina.
Słowa Gambita były niemniej szokujące i Jessie nawet nie zauważyła, kiedy potrąciła swój kieliszek i rozlała wino na stolik. Zaraz pojawił się kelner, który zaczął wszystko wycierać, a dziewczyna cała się zarumieniła, przepraszając. Remy wydawał się być tym wszystkim rozbawiony i zaraz odesłał kelnera.
- Więc jak? Widzę, że nieco cię to zbiło z tropu, cherie. – uśmiechnął się zawadiacko.
- Bo nadal nie wiem, czy sobie żartujesz, czy nie. Nie lubię twoich gierek, Remy – odparła urażonym i nieco obrażonym tonem.
- Gram ale tylko w kasynie, minette. Wobec ciebie jestem zupełnie szczery.
Musiała przyznać, iż rzeczywiście nigdy jej nie okłamał, a w każdym razie nic o tym nie wiedziała. Westchnęła cicho.
- Kanada? – zapytała. – Tam jest chyba trochę zimno… Ale z tobą to nawet na biegunie mogłabym mieszkać, póki byś mi grzał tyłeczek pod kołd… - urwała, namierzając upierdliwego kelnera, który zamienił jej serwetki na suche.
- Może i zimno, ale za to jak pięknie. – uśmiechnął się. – Wyobraź sobie – duży, drewniany domek na przedmieściach Quebecu, do tego gromadka dzieci, pies pasterski i kot. I nie patrz tak na mnie, w końcu mam swoje lata, nie, cherie? – puścił jej oczko.
- Eee… - nie potrafiła odpowiedzieć nic innego, więc zajęła się swoim talerzem i kieliszkiem. – Kochanie, nie będziemy już tu przychodzić – mruknęła po chwili.
- Dlaczego? Jedzenie ci nie odpowiada? – zdziwił się.
- Jedzenie jest bardzo dobre, ale ten kelner mi działa na nerwy. Ciągle się kręci tutaj i gapi na mój biust – burknęła.
- Załatwię to. – Gambit wytarł usta chusteczką, po czym wstał od stołu i podszedł do kelnera usługującego między stolikami. Chwilę rozmawiali, po czym tamten zniknął na zapleczu, a chwilę później wrócił z grubym wąsatym mężczyzną w garniturze. Remy wymienił z nim kilka zdań, a gruby mężczyzna ukłonił się kilka razy gestykulując nerwowo i mówiąc coś do kelnera. Remy uścisnął jego dłoń, po czym wrócił szybko do stolika. – Załatwione, już nie będzie ci się naprzykrzał.
- Co zrobiłeś?
- Porozmawiałem z kierownikiem. Był bardzo niepocieszony, gdy usłyszał, że jego pracownik zamiast pracować, patrzy się klientkom w biust. Za chwilę na sali pojawi się jakaś kobieta, która go zastąpi. Więc kelnera mamy z głowy, cherie. Cheers! – stuknął się z nią kieliszkami uśmiechając zadziornie.
- Jesteś wspaniały – rozpromieniła się. – Dziękuję, strasznie mnie tym drażnił.
- Nie dziękuj, dobrze że mi o tym powiedziałaś. Acha… i tak, jestem wspaniały. – uśmiechnął się szeroko.
- I skromny.
Chwilę później Jessie zauważyła szczupłą blondynkę w stroju kelnerskim, która najwidoczniej już przejęła obowiązki kolegi. Ucieszyła się, że mężczyzna siedzi do niej tyłem, bo chyba by musiała go potem sama wywalać za gapienie się na inne kobiety.

* * *

Przez całą drogę powrotną do domu rozmawiali, śmiali się i Remy nie pozwolił jej się nudzić. W końcu dziewczyna zgodziła się na wszystko – dom w Kanadzie, dzieci, psy, koty a nawet złotą rybkę i chomika. Oboje byli w świetnych nastrojach.
- Tylko, kochanie, najpierw jakiś ślub – rzuciła, unosząc brew do góry.
- Spoko, to swoją drogą, cherie. – powiedział, uśmiechając się lekko.
W odpowiedzi zaśmiała się, chyba nadal uważając to wszystko za dobrą zabawę. Kiedy dojechali do Instytutu, Gambit oznajmił, iż świętowali swoje zaręczyny. Wszystko by było ok., gdyby nagle Remy nie zaczął podrywać koleżanek Shadow…
Czyli jednak cała ta szopka była jedynie zabawą. Dziwnie się poczuła – jakby zawiedzona? Szybko wymknęła się w stronę jadalni, gdzie zaczepił ją Jason i resztę nocy spędziła w jego towarzystwie…

* * *

- Widzę, że się wczoraj nieźle zabawiłeś – mruknęła dziewczyna, gdy Remy w końcu się raczył pojawić w pokoju. – Nie ma co, gentleman z ciebie niesamowity.
Jego odpowiedź ją nie interesowała, wróciła do przeglądania maila w laptopie.
- Wybacz, cherie, ale miałem naglącą sprawę. – rzucił poważnie. – Storm do mnie zadzwoniła, że mam się stawić natychmiast w bazie XSE i nie mogłem odmówić. – najdziwniejsze było to, że jego słowa do niej trafiały i sprawiały, że miękła.
- Ale… nawet się nie przebrałeś – bąknęła niepewnie.
- Nie miałem czasu, minette. Poza tym mój zapasowy kombinezon jest w bazie i już na mnie czekał. Mieliśmy ciężką noc w dzielnicy X i naprawdę nie jestem w nastroju na takie rozmowy. – rzucił poważnie, marszcząc lekko brwi. Jessie zapatrzyła się w jego oczy i zasłuchała w seksownym, podniecającym głosie. Skinęła mężczyźnie powoli głową, wierząc we wszystko, co jej właśnie powiedział.
- Ojej, przepraszam, wybacz mi! Może chcesz się położyć i odpocząć? Zrobić ci coś do picia? – zapytała z troską w głosie i od razu poderwała się na równe nogi.
- Nie, dzięki, prześpię się trochę. – odparł.
Zrobiła mu trochę miejsca, by mógł się położyć i odpocząć. Zrobiło się dziewczynie przykro i głupio, że tak na niego naskoczyła, a przecież mogło mu się coś stać…
- Jakbyś coś potrzebował, to mów śmiało, Remy.
- Nie kłopocz się, minette. Jak będę coś potrzebował, to sam się tym zajmę. – legł ciężko na łóżko i zamknął oczy, zasłaniając je dodatkowo przedramieniem.
- Umm… No to ja się przejdę, żebyś mógł pospać – powiedziała i ucałowała go w policzek.
- Nie przeszkadzasz mi, cherie. Zostań. – chwycił ją za dłoń. – Połóż się obok mnie, lepiej wtedy wypocznę.
Poczuła, jak się lekko rumieni. Przylgnęła do niego, wtulając się w ramię Gambita i zerknęła na zegarek. Nie chciała się spóźnić na wykłady do Scotta.
- Dobrze, ale za jakiś kwadrans mam zajęcia z Cyckiem, więc będę musiała cię opuścić…
- No skoro musisz. – odparł zrezygnowany. – Ale wracaj szybko. Nie chciałbym się obudzić i widzieć, że ciebie nie ma, cherie.
- Tak jak ja dziś rano, nie? – odparła i ugryzła się w język.
- To była siła wyższa, musiałem. – mruknął, zasypiając.
Nic nie odpowiedziała, dała mu zasnąć, a potem wymknęła się z pokoju. I tak się spóźniła parę minut, ale Cyclops właśnie wracał z terapii u Emmy i także nie był o czasie. Zapowiadał się kolejny długi jak flaki z olejem i tak samo pasjonujący wykład.

* * *

Gdy wróciła po wykładach do pokoju, Remy akurat wyglądał przez okno. Gdy zobaczył Shadow uśmiechnął się, podszedł do niej i pocałował namiętnie. Po chwili spojrzał jej w oczy.
- Co byś powiedział, gdybym zabrał cię do jubilera?
- Do jubilera? Po co?
- Żebyś wybrała sobie pierścionek zaręczynowy. – uśmiechnął się szeroko.
- Ach, no tak – rzuciła. – Skoro tak wczoraj powiedziałeś, to muszę coś nosić, żeby się nie wydało, nie?
- To nie jest ściema, cherie. Naprawdę chcę, byśmy się zaręczyli. – ucałował ją w dłoń. – Ten Instytut widział mnie w różnych sytuacjach, ostatnio w różowej sukience, więc trzeba kontynuować sensacyjne wiadomości, nie minette?
- No dobra, jak chcesz – wzruszyła ramionami, a jej słowa brzmiały nieco bez przekonania. – Ale za to, jak mnie wczoraj potraktowałeś, nie wyjdę od jubilera bez diamentu – rzuciła snobistycznie. Nie musiał wiedzieć, że sobie żartuje, zresztą jakoś jej wisiało, co sobie pomyśli.
- Akurat w tak krótkim czasie nie uda mi się spełnić twojego życzenia, cherie, ale myślę, że wybierzesz sobie coś równie pięknego. – uśmiechnął się. – O diamencie nie zapomnę, w końcu cię obdaruję takim pierścionkiem. – pocałował ją w dłoń.
- Spokojnie, Remy, tylko żartowałam. Może i jestem złodziejką, twoją „uczennicą”, ale takie rzeczy nie mają dla mnie większego znaczenia i wartości. Wolałabym, żebyś był po prostu miły. I tyle – stwierdziła. – Ty jesteś dla mnie ważny, nie jakieś pierścionki, samochody, gruba kasa i ładne ciuchy.
- No przecież cały czas jestem, nie? – stwierdził. Jessica parsknęła śmiechem, ale nie skomentowała.
- Jak wrócimy, to zrobię sobie mały turniej w Tekkena z Jasonem, ok.? Mam nadzieję, że nie będzie ci to przeszkadzać? – zapytała, zmieniając temat. Może i on się jej nie pytał, czy nie ma nic przeciwko, by podrywał jej koleżanki, ale ona nie była nim.
- Jasne, nie mam nic przeciwko. – odchrząknął.
- Jesteśmy naprawdę fajnymi kumplami, nie chcę go olewać tylko dlatego, że tu jesteś – powiedziała wprost. – Jak będziesz się znowu wybierał na tajne misje, przynajmniej będzie ktoś, kto dotrzyma mi towarzystwa.
- No przecież mówiłem, że nie mam nic przeciwko, cherie. Możesz spotykać się z kim chcesz.
- Spać też?
- Spać możesz albo ze mną, albo z miśkiem, którego ustrzeliłem ci w Disneylandzie, cztery lata temu. A że go zostawiłaś w starym mieszkaniu, to zostaję ci tylko ja. – uśmiechnął się.
- Czyli mam się zachowywać tak, jakbyśmy byli razem? – drążyła temat.
- Jasne. – westchnął. Dziwił się, czemu dziewczyna tak go wypytuje. Zwykle unikała takich rozmów. Przyglądała mu się dość nietypowym spojrzeniem, które niemal przewiercało go na wylot. Uśmiechnął się do niej, ale chyba była zamyślona, bo nie zareagowała. – Idziemy?
- Mhm, sure.
Jessica szybko wybrała sobie jakiś pierścionek, ale dość niechętnie go założyła.
Obrazek * * *

Dwie godziny później Jessica miała już na palcu ładny pierścionek i tak jak powiedziała, poszła pograć z Jasonem w Tekkena. Chciała spędzać z kolegą trochę więcej czasu, niż ostatnio. Zdziwił się, gdy dziewczyna do niego przyszła i zaproponowała wspólne spędzenie popołudnia. Coś najwyraźniej się zmieniło, ale bynajmniej nie na gorsze.
- Jason, chciałabym, żebyśmy codziennie spędzali ze sobą trochę czasu, ok.?
- Eee… Uderzyłaś się w głowę? – zapytał, zerkając znad pada. – Czy tylko chcesz mnie rozproszyć i wygrać.
- Nie, po prostu wiem już, kto tutaj jest moim prawdziwym przyjacielem, J. – odparła, uśmiechając się. Zabrała mu pada z dłoni i delikatnie pocałowała w usta. Nie było to takie samo cmoknięcie jak wcześniej, tym razem objęła wargami jego wargi i na chwilę przywarła do chłopaka.
- Czyżby pan R. znowu coś przeskrobał?
- Nie. On tu akurat nie ma z tym nic wspólnego… - zmieszała się.
- Wybacz, ale po ostatnich wydarzeniach trochę trudno uwierzyć mi w szczerość twoich intencji.
- Nie ma sprawy… Z nikim innym nie rozmawiałam o tym, co się wczoraj działo i jesteś jedyną osobą w Instytucie, której ufam. Może ja się okazałam kiepską przyjaciółką, ale ty mnie nigdy nie zawiodłeś – powiedziała całkowicie szczerze.
- Serio, jakbym cię nie znał, to bym pomyślał, że coś brałaś albo piłaś. – pokręcił głową. – Ale ok., jeśli chcesz codziennie spędzać ze mną trochę czasu, to nie ma sprawy. Wiesz, że moja doba trwa 48 godzin bez pięćdziesięciu minut, więc zawsze się znajdzie chwilka, by się spotkać.
- Super! – ucieszyła się i wtuliła w niego. Jakoś się nie przejmowała tym, że znowu przegrała w Tekkena, gra była jedynie pretekstem, by z nim pogadać. – Może będziemy razem trenować? – zaproponowała.
- Spoko, tylko wiesz, że ja nie znam tej twojej sztuki walki?
- To nie ma znaczenia, poradzimy sobie. Zawsze mogę cię nauczyć, jakbyś chciał poznać kilka nowych pozyc… ruchów.
- A może ja cię nauczę kilku ciosów z Kick Boxingu?
- Już się go uczyłam – westchnęła. – Zawsze dostawałam po dupie, ale może z tobą pójdzie mi lepiej.
- Nie liczyłbym na to. – uśmiechnął się szeroko.
- Będziesz bił swoją koleżankę? – rzuciła mu długie spojrzenie.
- W ringu nie ma przyjaciół. – powiedział radośnie. – Może jutro się zmierzymy? Oczywiście w kaskach z pianki, żebym cię nie uszkodził za bardzo.
- Może dzisiaj? Teraz? No chodź…
- Jesteś pewna?
- No jasne! Jeszcze tylko będziesz musiał mnie jakoś złapać i trafić – zaśmiała się i zmieniła w dym, po chwili pojawiając się w drzwiach salonu.
- Ej, bez używania mocy!
- Przecież ja nic nie zrobiłam – uśmiechnęła się uroczo i zatrzepotała rzęsami.
- W ringu bijemy się na zasadach fair-play. – rzucił, uśmiechając się krzywo i wstając z sofy. Wyłączył konsolę.
- Nadal uważam, iż będziesz miał problem, by w ogóle mnie trafić.
- Tak samo jak ty mnie.
- Czyżby?
- Przekonaj się. – uśmiechnął się szeroko, po czym razem pognali w kierunku siłowni, by zabrać odpowiedni sprzęt, a potem udali się do parku. Pogoda zachęcała do tego, by ćwiczyć na świeżym powietrzu.
Obrazek
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: the_weird_one »

PARZENIE (się)
jakkolwiek perwersyjnie by to nie zabrzmiało

Alastair maszerował powoli korytarzem o trzeciej w nocy, wracając z drobnego spotkania i ćwiczeń z grupą studentów przed zaliczeniem form wyrazu tragizmu z konserwatorium, zdeterminowany zaliczyć dostatecznie dobrze by nie utracić załatwionego mu, mimo zaocznego trybu nauczania, międzynarodowego stypendium, które zawdzięczał pomocy pana Lensherra. Pod koniec całość przeistoczyła się w całkiem zabawną improwizację, zwłaszcza gdy jeden z szóstki osób przyniósł kilka rodzajów pobudzających kreatywność i zabijających tremę trunków, od wódki do bodaj i brandy. Biorąc pod uwagę, że pod koniec tygodnia mają zaliczenie gorsze od wszystkich teoretycznych sesji, nie było to zbyt rozsądne, ale o pierwszej nikt nie miał ochoty na działanie i część nawet poszła zabalować. Przeklinający zaś naukę równolegle w dwóch całkiem innych dziedzinach życia mutant wrócił do instytutu, starając się nie robić hałasu i skierował do kuchni, zdecydowany wrzucić coś na ząb i może napić mocnej herbaty. W sam raz przed snem. Nie zdejmując płaszcza, wciąż w relatywnie stonowanym ubiorze złożonym z nie tak już świeżej koszuli i sztruksowych spodni oraz odpowiednich butów typu mokasynów wszedł do kuchni z książką i skoroszytem z notatkami pod pachą, nie spodziewając się zastać kogokolwiek.
Ike właśnie gotowała wodę. Siedziała nad kubkiem w którym spoczywały jakieś fusy, czekając na zalanie wrzątkiem. Gdy Alastair wszedł nie mogła się powstrzymać i gwałtownie zasłoniła dłonią nos. Jęknęła cicho
- Gdzieś ty był, że przyniosłeś ze sobą tak... osobliwe zapachy? - bąknęła.
- Hę? Ja? Gdzie? Znaczy, dobry wieczór... - zmieszał się zbity z tropu Alastair, równie zaskoczony uwagą Indianki odnośnie jego zapachu jak i jej obecnością w kuchni o tej porze. Zastanawiając się, czy zachował się może w jakiś obraźliwy sposób, odłożył materiały na blat i zaczął przypatrywać się, co robi, czekając aż się z tym upora i będzie mógł coś przyrządzić nie przeszkadzając jej.
Ike porzuciła pomysł z korzystaniem z niedźwiedziego węchu. W końcu była w stanie oddychać. Po dłuższej chwili niezręcznego milczenia odezwała się w końcu. - Uch... Zakładam, że skoro tu jesteś to chcesz coś zjeść i się napić. Od stania się samo nie zrobi. Woda się gotuje więc zaraz będzie herbata - mruknęła grzebiąc sobie łyżeczką w kubku.
- Tak, dziękuję... Co masz na myśli, mówiąc o osobliwych zapachach? - spróbował mutant, sądząc, że w najgorszym wypadku narazi się na przeszywające spojrzenie, a tak ma przynajmniej szansę dowiedzieć się, co z nim jest nie tak.
- Czuję od ciebie zapach czegoś bardzo starego... Troszkę jakby zalatywało piwnicą... Poza tym alkohol, pot, ślad czegoś czego nie umiem w ogóle zidentyfikować i zapach, który czasem unosi się po nocy w Nowym Yorku - powiedziała. - Osobno do zniesienia. Razem tworzą straszliwą mieszankę - powiedziała.
- Przyjąłem, jak tylko napiję się herbaty zawezwę oddziały ABC. - odparł i zaczął przeszukiwać szafkę z pijalnymi używkami w poszukiwaniu herbaty wyższej gatunkowo od komercyjnych sikaczy spożywanych przez większość uczniów. - Przysiągłbym, że nikt tutaj od wielu lat nie widział herbaty...
- Trzecia szafka na lewo od ciebie jest herbata w torebkach. Zielona jest szafkę dalej. Czerwoną mam tutaj - powiedziała, biorąc ze stołu pudełko z herbatą Pu-Erh i unosząc je nad swoją głowę tak, by Alastair w razie potrzeby mógł po nie wygodnie sięgnąć.
On z kolei zamyślił się, spoglądając na pudełko. - Dziękuję za propozycję, szukam odpowiednio zbieranej. Poza tym proszę, herbata musi być sfermentowana i odpowiednio ususzona. W dodatku z pekoe! Wszystko inne uwłaszcza mojej godności i poczuciu dobrego smaku, prędzej piłbym wodę. - skomentował z uśmiechem wracając do przepatrywania zawartości mebla.
- Ciepła woda zaraz będzie. Zimna jest w dzbanku - powiedziała wesoło Ike obracając się na krześle by spojrzeć na Szkota. - W pokoju mam swojego rooibosa jeśli cię to interesuje. A tutaj Sinapis alba - gorczycę jasną - powiedziała. - Poza tym jest tu kilka rodzajów kawy i śladowe ilości jakichś drobnych okruszków z bliżej mi nieznanej herbaty, mięta i szałwia - uzupełniła.
Odwrócił się powoli, jak gdyby usłyszał szokujące wieści, zmierzył ją poważnym spojrzeniem i po chwili milczenia zapytał, unosząc brew z uśmiechem:
- Rooibosa?
- Aspalathus linearis, czerwonokrzew - powiedziała. - Mogę przynieść jeśli chcesz, tylko mi zalej to wrzątkiem jeśli woda zagotuje się zanim wrócę - dodała z uśmiechem.
- Redbushowi nie przepuszczę, zwłaszcza zaproponowanemu o trzeciej w nocy. Nigdy bym nie przypuszczał, że ktokolwiek ma tu dobrodziejstwa aż z RPA. Obejmuję posterunek, pani komendant. - zasalutował. - Wrzątek zostanie poddany obserwacji.

Ike zaśmiała się cicho. Poszła po Rooibosa dla Alastaira. Wróciła po kilku minutach ze szczelnie zamkniętym pojemniczkiem wypełnionym przygotowanymi do zaparzania listkami czerwonokrzewu. - Lubię Rooibosa więc zawsze trochę mam - powiedziała.
Alastair wskazał parujący napar, który powstał po zalaniu przygotowanych przez Ike ziół wrzątkiem. - Nie jestem pewien co to jest, nie znam więc ceremonii, ale wyszedłem z założenia, że wrzątek to wrzątek i woda powinna osiągnąć setkę. A w ogóle miło wiedzieć, że ktoś jeszcze tutaj poza panem McCoyem i Elixirem jest świadom, co pije.
- Interesują mnie wszelkie zioła. Szczególnie te o działaniu leczniczym, ale wiele z nich da się pić dla smaku. Babcia dała mi solidne podstawy pod ziołolecznictwo... A potem studia, które też coś od siebie dodały... Proszę, Rooibos. I dziękuję za zalanie. Ceremonia jest żadna, to napar na żołądek - powiedziała. - Paskudny w smaku, pachnie nieprzyjemnie, ale działa - dodała.
W takim razie współczuję. Nie wyobrażam sobie dobrowolnego spożywania jakiegokolwiek naparu nie dla smaku. O, dziękuję. - odpowiedział, podnosząc i otwierając puszkę, przez chwilę delektując się zapachem - Nie wierzę. Redbush za oceanem. Kenneth nie uwierzy. - wyszeptał niemal z czcią i entuzjastycznie zabrał się za poszukiwania naczynia godnego zaparzenia czerwonokrzewu.
- Czasem nie ma wyboru - powiedziała studząc powoli swój napar. - To akurat kupiłam w Szkocji, ale nawet w Nowym Yorku da się kupić. Znaczy, Rooibosa mam na myśli - powiedziała.
- Wiedziałem, że to zbyt piękne, aby pochodziło spoza ojczyzny. W Nowym Jorku na pewno nie ma tak dobrego, więc po dwakroć dziękuję... - przerwał, spostrzegłszy przy zalewaniu, że zalał prawą dłoń, którą opierał się o blat - Raz jeszcze dziękuję, musisz mnie bardzo lubić, nie znać różnicy pomiędzy brytyjskimi a lokalnymi, ewentualnie masz tak duży asortyment, że to dla ciebie żadna strata. - zaczął wycierać poparzoną dłoń szmatką kuchenną.
- Ten z Nowego Yorku pachnie jakby był nieco zwietrzały. Często przechowują go niedbale i zalatuje też innymi ziołami - mruknęła. Zaśmiała się słysząc dalsze słowa. - Mam takie dwa słoiczki, nic więcej - rzuciła wesoło.
- Tylko? Czuję się nieprzyzwoicie, nadwątlając zdecydowanie bezcenne zasoby. - zaśmiał się. - Obiecuję, że jak tylko wyskoczę na jakiś weekend do Glasgow albo do Londynu, przywiozę ci kolejne dwa, najpierw tylko odłożę stypendium na podróż
- Nie przejmuj się - powiedziała wesoło. - Zawsze jakiś sposób na zdobycie się znajdzie - powiedziała. - Wcale nie jest tak trudno dotrzeć do różnych ziół tylko trzeba wiedzieć gdzie ich szukać. Ty w każdym razie jesteś wielkim entuzjastą Rooibosa. Pijesz jeszcze jakieś... hmm... herbaty? - spytała.
- Jako Szkot, Brytyjczyk z krwi i kości o wyrafinowanym guście, jestem bardzo wybredny w tej materii. Czarna, biała, czerwona, redbush, yerba mate, tylko dobre gatunkowo, chociaż dwie ostatnie z definicji są doskonałe gatunkowo. Ech... chyba sam zostanę częściowo czerwonoskóry. - skomentował poparzoną dłoń, czego początkowo nie odczuł i na co zbyt późno zareagował.
- Po części nasze zainteresowania są więc podobne - rzuciła z uśmiechem.
- Włóż pod letnią wodę. To zmniejszy skutki poparzenia. Do jutra powinno przejść jak to zrobisz - powiedziała. - Bólu zdaje się nie odczuwasz, więc twoje szczęście - powiedziała.
- Tak, jak widać nieco jestem zmęczony. - zmoczył szmatkę kuchenną letnią wodą i chciał już narzucić na dłoń, gdy zdał sobie sprawę, jaki to głupi pomysł. Spojrzał na Indiankę i w komiczny sposób, powoli z szacunkiem odłożył szmatkę.
- Jak widać na załączonym obrazu, jestem BARDZO zmęczony... wybacz, zrobię to już w męskiej toalecie, pora iść spać. - chwycił w drugą dłoń porcelanowe kubkopodobne naczynie i skinął głową na podziękowanie. - Dobranoc. - z tymi słowy udał się w stronę własnego pokoju, zamierzając zostawić napój i iść dalej do łazienki męskiej.
- Miłej nocy - rzuciła Indianka i skinęła głową. Została na swoim miejscu. Kuchnia znów dostała się pod jej władanie...
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Mekow »

Adam

Przez większość czasu ich pobytu w Pizzerii Adam wodził wzrokiem za rudowłosą kelnerką. Kilka razy wymienili się uśmiechami, ale chłopak nie podjął żadnych konkretnych kroków, aby poznać ją bliżej. Zwyczajnie nie miał w tym wprawy. Jedyne na co się zdobył to napiwek w wysokości 22$, który zostawił na ich stoliku.
Ogólnie, choć podczas całej rozmowy Adam praktycznie się nie odzywał, uznał tą część dnia za niezwykle udaną. Nigdy wcześniej nie wyskoczył ze znajomymi na miasto, a okazało się to fajnym sposobem na spędzenie wolnego czasu.

Impreza w klubie wypadła już nie do końca tak jak się tego spodziewał. Owszem, nigdy wcześniej nie był w takim miejscu, ale po miłych doświadczeniach w pizzerii spodziewał się i tutaj wspaniale spędzonego czasu. Niestety ich grupa rozdzieliła się i chłopak został sam. Nadal jednak miał dobry humor, więc usiadł sobie przy barze i zamówił drinka.
Reszta wieczoru przebiegła dość spokojnie i Adam zasadniczo dobrze się bawił. Jedynym mankamentem były kobiety. Siedząc przy barze był już pod lekkim wpływem alkoholu i nie denerwował się podczas rozmów, choć i z racji braku doświadczenia w tej kwestii nie udzielał się aż tak jak być może powinien. Gdy z nimi tańczył, wszystko było dobrze, ale potem zwykle życzyły sobie wyszukanego drinka, albo chciały iść zapalić. Oczywiście Adam nie omieszkiwał się sprzeciwiać, ale krótko potem stwierdzał, ze musi już iść i szybko odchodził zanim zostanie naciągnięty na postawienie kolejnego drinka, lub zarazi się rakiem płuc. Rekordem była jedna młoda blondynka, ubrana w futurystyczny kostium kąpielowy, która po 20 minutach rozmowy spytała go, czy nie zechciał by odwieźć ją do domu. Uznając, że dziewczyna jest już zmęczona Adam wezwał jej opłaconą z góry taksówkę i wysłał ją do domu.
Adam nie rozumiał. Nie wiedział, że stawianie kobietom drinków jest częścią "rytuału zapoznawczego", zaś w wielu przypadkach trzeba czytać między wierszami. Błędnie odczytywał pewne rzeczy uznając je za chęć wyzysku.
Miał naprawdę dużo pieniędzy więc nie przejmował się tym wszystkim. Podsumowując wieczór Adam zatańczył kilka razy i napił się czegoś mocniejszego. Ogólnie zaś rzecz biorąc, bawił się dobrze, choć jak zwykle czuł się nieco samotnie.

Następnego dnia, jak już doszedł do siebie, o niczym innym nie myślał, tylko o kolejnym wypadzie do pizzerii. Nie chodziło mu tyle o pizzę, ile o pracującą tam kelnerkę, która wpadła mu w oko.
Jak się później jednak okazało, On też wpadł komuś w oko. Otrzymywał bowiem anonimowe listy miłosne i nie bardzo wiedział co z tym zrobić. Był rozbity uczuciowo między dwie dziewczyny - Alice z pizzerii i anonimową wielbicielkę. Chciał ją jakoś namierzyć, ale oprócz uważniejszego rozglądania się, czy ktoś mu się nie przygląda i ukradkowego zerknięcia do notatek koleżanek, w celu porównania charakteru pisma niewiele wymyślił.
W ciągu dwóch tygodni, które bardzo szybko minęły nie miał na to czasu. Lekcje, dodatkowe treningi, dwa nowe zamówienia i oczywiście trzecie od Jessiki, sprawiły że do pizzerii podskoczył tylko raz i zabawił tam niewiele dłużej niż godzinę. Oczywiście znowu nie zagadał do kelnerki - głupio by mu było podrywać dziewczynę, wiedząc, ze podoba się innej... "a może to była właśnie ta?" - zaświtało mu w głowie, ale szybko doszedł do wniosku, że autorka tajemniczych listów musi mieszkać w instytucie.
Jedną z rzeczy jakie mógł zrobić, było pozostawienie skomplikowanych spraw sercowych samych sobie, więc zajął się więc tym co aktualnie miał do zrobienia.
Co drugi dzień zanosił do Jessiki pudło pełne szklanych butelek i przerabiał jej pokój. Dziewczyna miała na ścianach ma pełno bardzo ciekawych zdjęć - ona i Gambit w różnych miejscach... Disneyland, Paryż, Tokyo, NYC. Wyglądało na to, że tworzyli oni dobraną parę, która zwiedziła kawał świata. Adam postanowił się na ten temat nie odzywać, gdyż wiedział, że może to być delikatna kwestia.
Adam myślał, że dziewczyna chce zrobić, czarne ściany i sufit, ale miała Ona inny pomysł.
- Ściany możesz zrobić kolorowe, np żeby barwy przechodziły i mieszały się jak w tęczy. - powiedziała uprzejmie.
Adam oczywiście nie chciał się sprzeciwiać i zastosował się do Jej zaleceń. Już po niespełna tygodniu, gdy uzbierali odpowiednią ilość szkła, sufit pokoju Jessiki zakrywało czarne szkło, zaś ściany od podłogi po sufit pokrywały rozpięte na całą szerokość, grube kolorowe szyby, które przyciskały przylepione do ścian zdjęcia zamykając je bezpiecznie niczym gigantyczna antyrama. Adam zdawał się mieć pewną wprawę w tej kwestii.
Później mógł się zająć wykonaniem innego zamówienia na serwis tuzina zdobionych szklanek z niebieskiego szkła.


Pełne zajęć, ale jak by nie patrzeć wolne od niebezpieczeństw dni, nie mogły trwać bez końca. Po dwóch tygodniach zwołano ich i wysłano na misję.
Adam zdziwił się wówczas, że choć podczas całego szkolenia dowodziła nimi Jessika i znała ich przeciwników, to teraz znaleźli się pod dowództwem Jasona.
Dla Adama nie miało to jednak znaczenia. Zastosował się do otrzymanych poleceń i postarał się wykonać je jak najlepiej. Udało mu się to, ale później odpadł na polu walki... i właściwie nie wiedział jak to się stało.

Obudził się popołudniu w skrzydle szpitalnym, a do jego niezwykle bolącej głowy wpadł wówczas pewien pomysł. Doszedł do tego wniosku, gdy byli jeszcze na akcji, ale dopiero teraz miał czas, aby to przemyśleć. Doszedł bowiem do wniosku, że może wykorzystać moce Ike, do odnalezienia swojej tajemniczej wielbicielki.
Adam szybko dowiedział się od Elixira, że nikt inny nie ucierpiał, a i On sam może opuścić skrzydło szpitalne. nie tracąc czasu pobiegł do swojego pokoju, gdzie ku uciesze znalazł najnowszy list.
Nie dotykając papieru zamknął go w szczelnym szklanym pojemniku i przyciemnił szkło, aby nie wzbudzać zbytniego zainteresowania przypadkowo napotkanych osób.


Adam i Ike

Zapukał do pokoju Ike. Gdy Indianka otworzyła drzwi wyglądała na zmęczoną. Chyba była czymś zajęta i to coś pochłaniało jej wiele czasu... Może nawet trochę zbyt wiele, bo wyglądało na to, że ostatnio nie spała najlepiej.

- Cześć Ike... Czy mogłabyś mi pomóc? - powiedział nieśmiało, a zorientowawszy się, że dziewczyna nie jest w formie do pomocy, zwiesił głowę. Przykro mu było że jej przeszkadzał.
- Ja tylko chciałbym spytać... Czy mogłabyś znaleźć po zapachu autorkę tego listu?
- powiedział lekko się rumieniąc i pokazując jej zawartość szczelnego pojemnika, w którym była nieco zapisana kartka papieru - ostatni otrzymany list.

Mimo zmęczenia Ike stoickim spokojem wysłuchała słów Adama.
- Hm, jasne. Jeśli to ktoś stąd, to nie będzie trudne - powiedziała.
Wzięła list w ogóle nie interesując się jego treścią. Nie jej sprawa. Użyła węchu niedźwiedzia.
- Znam ten zapach. Czekaj, niech sobie przypomnę imię - mruknęła odkładając list na miejsce. - Snowflake. Na imię ma chyba Jennifer.
Wybacz, nie pamiętam nazwiska, ale mogę ci wskazać pokój - powiedziała. Ike nie miała pamięci do nazwisk. Imiona kodowe X-menów miały bardzo wiele wspólnego z imionami Indian. Te dziewczyna zapamiętywała szybko. Gorzej było z tymi prawdziwymi imionami, a nazwiska plątały jej się równo.
Adam nie mógł uwierzyć, że rozwiązanie zagadki miał tuż pod nosem. Oczywistym było, że ten jego nie był tak dobrze rozwinięty jak Indianki.
Wyszła Ona z pokoju na boso i wskazała Adamowi odpowiedni pokój. Ze środka akurat dobiegała dość głośna muzyka. Ike się skrzywiła. Te zgrzyty nie były w jej stylu.
- To tu - bąknęła wycofując się.
A Adam został wsłuchując się w słowa zasłyszanej piosenki:

Plastic blue
invitations in my room
i've been waiting here for you
reservations made for two
sunlight fading

black tongues speak faster than the car can crash
you supply the rumours and i'll provide the wrath
romance is breaking every heart in two casting shadows
in the pale shade of blue

plastic blue
conversations in my room
saving every tear for you
trusting every word untrue
twilight fading

fate changes faster than the death of light
you provide the envy and i'll provide the spite
reflections cutting every face in two
casting shadows in the pale shade of blue



Nie wiedział co ma teraz zrobić. Nigdy nie widział tej dziewczyny i nic o niej nie wiedział. Więc skąd Ona wiedziała o nim.
Stał tak przez chwilę na korytarzu myśląc co zrobić dalej, po czym uciekł... Wycofał się postanowiwszy, że poczeka na jakąś okazję, a w międzyczasie dowie się czegoś o tej dziewczynie. Póki co znał jej imiona - zwykłe i kodowe, oraz wiedział gdzie mieszka... i że lubi posłuchać muzyki.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Evandril »

Bella & Jason

Ostatnie rozmowy z Jessicą nie dawały mu spokoju. Skąd mógł mieć pewność, że dziewczyna (tym razem) jest naprawdę wobec niego szczera? Zwłaszcza, że się ten jej cały Reeemyyy pojawił.
Przez chwilę Jason krążył po studiu. Myśli wciąż kłębiły mu się w głowie, analizował każde słowo i zachowanie dziewczyny, nadal pozostając w kropce. Przez chwilę nawet rozważał, czy nie zapytać się Emmy, ale… Bella! Uderzył pięścią w otwartą dłoń, zatrzymując się gwałtownie. No właśnie! Mógł się zapytać Belli, czy nie mogłaby zajrzeć Jessie do myśli i sprawdzić, czy dziewczyna jest szczera. No przecież to nie było aż tak dużo, poza tym Emma robiła to notorycznie i jakoś nikt nie robił z tego wielkiego „halo”.
 
Z nowym pomysłem udał się wprost do pokoju dziewczyny. Na szczęście zastał ją tam i gdy tylko mu otworzyła, wpuszczając do środka, przeszedł do sedna.
- Dzwoneczku, muszę cię prosić o pewną przysługę, to bardzo ważna dla mnie sprawa. I dość delikatna. – zaczął. – Czy mogłabyś pogadać z Jessicą na mój temat i wybadać, co ona o mnie myśli bądź czuje? Ostatnio mówiła dużo różnych rzeczy i chciałbym wiedzieć, ile z nich jest prawdą, a ile jedynie efektem chwilowego stanu emocjonalnego bądź alkoholu. Rozumiesz? Proszę cię. - złapał ją za dłonie.

Nerwowo wprowadzala nowe porzadki w pokoju. Nie mogla zniesc obcego zapachu, ktory wzarl sie w jej krolestwo. Otworzyla szeroko okna, wpuszczajac swieze powietrze. Posciel juz dawno zmienila, ale ciagle czula irytujaca obca obecnosc. W dodatku na treningu, paradoksalnie szlo jej tak dobrze, ze zasluzyla sobie na pochwale od Emmy. I teraz walczyla w niej duma z osiagniec i wscieklosc oraz zazenowanie z ostatniego incydentu. Nigdy w zyciu nie postapilaby w ten sposob, gdyby tylko mogla zadecydowac. To nie szlo w zgodzie z niczym, czego sie uczyla i w co wierzyla. Ze zloscia walnela  piescia w biurko. Trzasnelo glosno i nieprzyjemnie. Wtedy uslyszala puknie do drzwi, zdenerwowana otworzyla je z rozmachem. Wyczula Jasona i bez slowa zrobila mu przejscie do pokoju. Do swojego pedantycznego krolestwa, gdzie kazda, najmniejsza rzecz miala swoje okreslone miejsce. Zniknely gdzies wszystkie zawieszone na scianach obrazki, zniknelo lustro i ksiazki, a na ich miejscu pojawily sie glownie audiobooki. Przez otwrate drzwi szafy widac bylo, ze ubrania, w jakis sposob poukladane sa nie tylko rodzajowo, ale i kolorystycznie. Krzeslo bylo idealnie przysuniete do biurka, a na srodku lezaly idealnie ulozone kartki z, na pierwszy rzut oka, dziwnymi kropkami.
- Usiadz - zaproponowala. Sama wydeptywala po pokoju sciezke od lozka do okna, od okna do lozka, bebnila palcami w biurko, na ktorym widac bylo ryse po peknieciu i nerwowo poprawiala opaske na oczach
- Spytalabym sie jak myslisz, jak bardzo to moralne, ale... I tak juz nic gorszego nie zrobie - westchnela z bolesnym rozgoryczeniem - Jesli cie to uszczesliwi i zostanie miedzy nami... - zawiesila glos i kontynuowala swoja nerwowa podroz po pokoju

- Coś się stało? - zapytał nie tyle zaintrygowany, co niemal zmartwiony. - Kobieto, przydałaby ci się melisa. - pokręcił głową. - Zaliczyłaś wpadkę, czy co?
Spojrzał się na nią dziwnie, jeszcze nie widział, by ta ułożona dziewczyna tak się zachowywała. Może miała wyrzuty sumienia, że ją Gambit podrywał? W końcu to narzeczony jej koleżanki...

Zaczerwienila sie gwaltownie po sama opaske.
- Idz juuuz... - jeknela blagalnie - Glowa mnie boli, wszystko mnie boli... Nie moge myslec - usiadla na biurku, zeskoczyla, podeszla pod sciane, wrocila do biurka, odsunela krzeslo, przysunela je znow do biurka. Usiadla na parapecie. Zeskoczyla. Znow usiadla, bebniac stopami w sciane.
- Wszystko nim cuchnie - wybuchnela - Nie moge tu wytrzymac! Mam dosc tego smrodu! - ukryla twarz w dloniach i pokrecila glowa - To mi sie wymknelo spod kontroli. Nie, odkad go uslyszalam nie mialam nad soba kontroli. Co ze mnie za telepata? - wstala. Otworzyla szeroko szafe, zamknela ja. Podeszla do biblioteczki i nerwowo dotykala grzbietow poukladanych tam audiobookow

- Eee... - Jason patrzył na nią coraz bardziej zaniepokojony. - Ej, wyluzuj. Co się stało i o kim mówisz? Głos? Chodzi o tego dupka? Może usiądź na chwilę spokojnie, bo zachowujesz się jak kubański emigrant na Bronxie... - mruknął.

Odetchnela glebiej. Byla o krok od zniszczenia czegos, a do tego nie chciala dopuscic. - Przestalam przy nim myslec - usiadla ciezko na lozku i skubala rog koldry, nie zwracajac uwagi, ze odrywa fragmenty materialu - To nie jest poetycka metafora. Doslownie przestalam. Spal tu - zacisnela dlonie w piesci, az kostki jej zbielaly - Czuje sie podle. Po prostu.

- Wyluzuj, może do niczego nie doszło? Wy kobiety to od razu panikujecie... Jeśli chodzi ci o tego Neandertalczyka z Francji, to możesz być spokojna, przecież wczoraj się zaręczył z Jessicą. Nie sądzę, żeby był AŻ TAKIM idiotą, by najpierw jej się oświadczać, a potem zaciągać cię do łóżka. - prychnął. Od razu wyczuła, że nie lubi tego gościa i aż się w nim gotowało. - Zrobić ci melisy?

- Wiem co sie dzialo z moim cialem! Wiem co nadal wyczuwa moj nos. To chore... - opaska na oczach wyraznie zwilgotniala - Przepraszam - westchnela oslaniajac opaske dlonia - Chyba mi sie przyda. Dziekuje

Jason delikatnie poklepał ją po ramieniu, ale starał się nie być przy tym zbyt nachalny. Westchnął.
- To ja zaraz wrócę, tylko skoczę do kuchni, Dzwoneczku. Nie płacz, będzie dobrze...
Miał straszną ochotę obić temu całemu LeBeau gębę. Chyba powinien jeszcze raz pogadać z Jessicą o tym pawianie, bo pakowanie się w małżeńsytwo z taką osobą zapewne byłoby jej życiowym błędem. Opuścił pokój, udając się do kuchni i wrócił po paru minutach z dużym kubkiem gorącej melisy.
- Proszę. - podał dziewczynie. Złapał ją za dłoń i naprowadził na uszko kubka, by się nie poparzyła. - Mam już sobie iść?
Gdyby chciała, to by został. Przywykł już do tego, że coraz to dziwniejsze osoby zaczynały z nim rozmawiać o swoich problemach.

Koldra powoli acz nieublaganie zmieniala sie w strzepy. Przyjela kubek i upila w pospiechu lyk, nie zwracajac uwagi na lekkie oparzenia
- Nienawidze tracic nad soba kontroli - wyznala - w dodatku to co sie stalo... Gdyby on nie byl narzeczonym kogos, kogo naprawde bardzo lubie to przelknelabym ten fakt latwiej, stalo sie i nie byla to moja wina. Ale po pierwsze tu chodzi o Jessice, nie o tego...tego... - machnela z irytacja reka, nie znalazla slowa by go okreslic - A po drugie jestem telepatka. Powinnam byla sobie z tym poradzic. Nie dalam rady. A wiem, ze musze to w sobie zdlawic, bo nie chce jej ranic. Juz chyba wolalam atak zmutowanej sowy. przynajmniej wszystko bylo oczywiste - zrezygnowana pokrecila glowa - Nie bede cie zatrzymywac. Przyszedles do mnie w konkretnej sprawie, obiecalam, ze ci pomoge. Jak sie tylko uspokoje - dodala po chwili namyslu.
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
Acid
Marynarz
Marynarz
Posty: 320
Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
Numer GG: 20329440
Lokalizacja: Dundee (UK)

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Acid »

Akademia X żyła własnym życiem i ploteczkami, które Nadine skutecznie rozsiewała wśród uczniów. Jak twierdziła, Chang spędzał wolny czas z Ike na rozmowach i rysowaniu, a jego podchody powoli zaczęły przynosić efekty. Zresztą, sama Indianka ponoć również wykazywała spore zainteresowanie Chińczykiem, więc wyglądało na to, że wszystko zmierza ku dobremu.

Peter sporo czasu ostatnio trenował i nie udzielał się zbytnio w życiu szkoły, inaczej niż Bella, która już chyba na dobre się zadomowiła w Instytucie i została przyjęta do drużyny jak „swoja”. Ciężkie treningi z panną Frost przynosiły coraz lepsze efekty – Emma była niezmiernie zadowolona z postępów swojej podopiecznej. Raz nawet wspomniała coś o jakichś uśpionych zdolnościach, o których Bell do tej pory nie wiedziała, ale nie chciała powiedzieć nic więcej i szybko ucięła rozmowę na ten temat.

Jason imprezował z Alastairem, wyglądało na to, że obaj panowie nadają na podobnych falach. Mecze koszykówki z Reggie’m i Dylanem pozwalały im się nieco zrelaksować, a zwłaszcza Jasonowi, który ostatnimi dniami miał różne dziwne przeżycia. Podobnie jak Bella, która po nocy z Gambitem miała wyrzuty sumienia i skrajne emocje brały nad nią górę jeszcze przez wiele dni. Wydawało się jednak, że Shadow jakoś to przebolała (a może nie wiedziała?), gdyż nadal spotykała się ze swoim „narzeczonym” i wszystko wskazywało na to, iż panuje między nimi zgoda. Adam wciąż dostawał miłosne listy, miał jednak ten komfort, że wiedział już, kto jest nadawcą. Tylko co on zamierzał dalej z tym zrobić?

Instytut nadal kpił i śmiał się z Gambita przy każdej okazji, gdy pojawiały się na ścianach jego fotki w spódniczce i z makijażem. Ktoś, kto robił te kawały musiał być naprawdę konsekwentny, skoro realizował swój plan mimo, że minęło już sporo dni od tamtego wydarzenia. Dzieciaki z młodszych klas nie zamierzały jednak zapomnieć, co chwila obśmiewając Remy’ego, ew. szepcząc coś za jego plecami. Mężczyzna jednak zdawał się już aż tak nie przejmować wybrykami gówniarzy, co nieco psuło całą zabawę.

Pomimo „zaręczyn” z Gambitem, Shadow zadziwiająco dużo czasu spędzała z Ghettoblasta. Wydawało się, iż częściej ją można spotkać właśnie z czarnoskórym chłopakiem, niż z przyszłym mężem. Nowe plotki zaczęły krążyć po Instytucie, ale młodzi mutanci zaprzeczali temu, by było między nimi coś więcej niż tylko przyjaźń. Kiedy Remy leciał na akcje, Jessie korzystała z towarzystwa kolegi i razem dużo ćwiczyli. Ponoć.
Tak minęły kolejne dwa tygodnie, podczas których niewiele się działo. Dylan postanowił zorganizować turniej w kosza, na który chętnie zgłosiły się wszystkie grupy wiekowe. Akurat był piękny, upalny dzień, a zawody wyłoniły już ćwierćfinalistów, gdy nagle na boisku pojawił się potężnie zbudowany, choć niski, mężczyzna z jakąś kobietą, wyglądającą na Azjatkę.
Obrazek - Mogę przerwać szanownemu towarzystwu? – mruknął szorstkim, nie znoszącym sprzeciwu głosem.
- Logan? – Bishop odwrócił się w kierunku mężczyzny. – A co ty tu robisz?
- Jak to co? Wpadłem odwiedzić starych znajomych. – rzucił. W jego tonie można było łatwo dostrzec, że nie jest to typek, z którym można pograć w szachy. – Nie wszyscy chyba się znamy. – przejechał wzrokiem po zebranych. – Jestem Logan, a to moja córka Kirika. Chciałbym porozmawiać z Erikiem. – uśmiechnął się tajemniczo.

* * *

Kolejne dni pokazały, że pojawienie się Logana nie zwiastowało nic dobrego. Gdy do Instytutu zawitała Jean Grey (niektórzy z was kojarzyli ją z jej obrazów, które wisiały w salach dormitorium dziewcząt), przy kłótni Wolverine’a z Cyclopsem wyszło na jaw, że Jean zdradzała Scotta od dwóch lat i właśnie po nią Logan przyjechał do Szkoły. Marvel Girl potwierdziła te rewelacje i nawet stwierdziła, że kocha Howletta i chce z nim być.

Najciekawsze było to, że wszystko działo się przy obiedzie i mimo iż nauczyciele i goście Instytutu mieli osobne stoliki, byliście świadkiem całej kłótni. Nie dość, że obaj panowie się pokłócili, to jeszcze zdemolowali pół kuchni. Logan zranił Scotta, a ten, widząc, że wszystko rozegrało się na oczach nastolatków, postanowił opuścić Instytut. Zrobił to jeszcze tego samego dnia.  

Nie mając innego wyjścia, Magneto ustanowił Logana nowym nauczycielem taktyki i strategii. To też nie zwiastowało nic dobrego, a po niektórych nauczycielach widać było spięcie i zdenerwowanie, na co miało chyba wpływ pojawienie się Wolverine'a.

* * *

Kolejne dni przyniosły z sobą wyjazd Jessici i Remy'ego. Blondynka wzięła trzy dni „wolnego” z okazji urodzin i oboje (z tego co wiedzieli niektórzy) udali się z Cajunem do Las Vegas. Pozostali nie mieli czasu zastanawiać się nad tym wydarzeniem, gdyż sam Erik wezwał ich do siebie.

Gdy znaleźliście się w gabinecie Magneto, po prawicy Lensherra stał Bishop z założonymi na piersiach rękoma, z drugiej strony zaś wysoki chłopak z ekstrawagancką fryzurą.
- Emma odkryła wczoraj potężną emisję energii niedaleko San Fernando w Meksyku. - zaczął spokojnie Magneto. - Już sam tego fakt może być niepokojący, zwłaszcza że z każdą kolejną godziną ta moc sukcesywnie wzrasta. Nie wiemy, z czym to jest związane i co zwiastuje, dlatego polecicie tam jako rekonesans. Jako że Jessica świętuje urodziny i nie ma jej z nami, tymczasowo do zespołu pierwszego trafi Zachari Kerr, bardzo utalentowany uczeń drugiej grupy. - Magneto pochwalił mutanta, a ten skinął wam głową uśmiechając się lekko. - Waszym dowódcą na tej misji będzie Bishop, zna wszelkie szczegóły zadania, więc do niego kierujcie pytania. Drugim dowódcą polowym zostaje Jason. Jesteście wolni na tę chwilę. - rzucił dyrektor.

Bishop wyprowadził was z gabinetu i wraz z „nowym” udaliście się do salonu. Tam Lucas rozsiadł się wygodnie na kanapie, uśmiechnął się szeroko i rzekł.
- Więc jak, panienki? Macie jakieś pytania? Bo jeśli nie, to zapraszam do szatni po uniformy i zbiórka za kwadrans w hangarze. Z nowym kumplem poznacie się po drodze. - poprawił okulary oczekując waszych odpowiedzi.
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.

Obrazek
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Mr.Zeth »

Zachari:

Obrazek

Czas w instytucie mijał młodemu mutantowi raczej miło... i szybko. Zapełnił sobie dzienny harmonogram masą zajęć. Co najmniej dwie godziny dziennie poświęcał na sprawdzanie jak jeszcze mógłby wykorzystać swoją moc. Emmę Frost widywał aż zbyt często pytając ją co jakiś czas o telepatię i telekinezę, które, jak twierdził, może spróbować wykryć. W końcu to fale. Drgania cząsteczek, a wiec drobne, charakterystyczne zmiany ciśnienia... ale czekało go dużo pracy by stało się to realne.
Poza tym standardowo treningi zarówno te obowiązkowe jak i nadprogramowe na które naciągał co poniektórych instruktorów, siłownia, biegi dookoła instytutu, a po wszystkim - basen.

Czas wolny, którego nie zostawało mu wiele, spędzał ćwicząc grę na gitarze, lub poznając coraz to nowe kobiety z obszaru instytutu. Nim się obejrzał miał rzeszę przyjaciółek, które co jakiś czas wpadały do niego wylać żale, zapytać o coś, lub po prostu pogadać o pierdołach. Ich drugie połowy z reguły nie były zachwycone, ale Zachari nie zwracał na to uwagi. Żadna z jego przyjaciółek nie zainteresowała go dostatecznie, by pakować się z butami w cudzy związek, a nawet gdyby się tak stało to pewnie poszedłby do jej drugiej połowy z zamiarem pogadania jak facet z facetem.

Codzienność przerwało mu nagłe wezwanie. Gdy tylko dowiedział się, ze jedzie na akcję zaśmiał się i uderzył pięścią o pięść. Wbił się do pokoju po garść batonów i ruszył do gabinetu Magneto, gdzie miał być dołączony do reszty ekipy.

W krótkiej przemowie Magneto Zack miał tylko jedno zastrzeżenie. Słowo "tymczasowo" było raczej nie na miejscu. Samo jego dołączenie do zespołu tuż przed akcją też było średnio logiczne, nie było czasu by się dograć...

Niemniej jednak stał się częścią zespołu pierwszego. Wszyscy poszli za Bishopem i nadszedł czas na zadanie pytań... a po głowie Zachariego chodziło tylko jedno pytanie. "Czemu tu stoimy do diabła?" w końcu moc tamtej emisji wzrasta, a z tego co wiedział stanie bez sensu raczej nie wnosi do sytuacji nic nowego. Nie wypowiedział tego jednak na głos, dobrze wiedział jakie wrażenie robi na nowopoznanych osobach i taki manewr raczej nie poprawiłby sytuacji.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Mekow »

Adam

Chłopak chciał pogadać z kimś odnośnie jego sytuacji - pomyślał o Ike, skoro czegoś już się dowiedziała o sprawie, ale jakoś nawet na to nie mógł się zdobyć. Sam nie wiedział czego chce. Nie znał się na sprawach sercowych, gdyż nie miał żadnego doświadczenia w tej kwestii. Znał SnowFlake tylko z widzenia, właściwie oprócz drużyny X-men, do której niedawno dołączył, wszystkich w instytucie znał tylko z widzenia.
Czytając listy od Jennifer, dużo zastanawiał się nad tym co powinien zrobić. Podobała mu się Ona o tyle, że była wysoka - miała na oko metr osiemdziesiąt wzrostu - taka dziewczyna bardziej by mu pasowała i czuł by się przy niej lepiej... chyba. Ale nie wiedział tego co było dużo ważniejsze - nie znał jej charakteru, poglądów, osobowości - nigdy nie nauczył się odczytywać tego po sposobie ubierania się, czy rodzaju słuchanej muzyki. Może właśnie o to chodziło? Może powinien się do niej odezwać, aby móc ją poznać?
Nie zdążył się za to pożądnie zabrać, gdy nagle pewnego dnia zostali wezwani i mieli wyruszyć na kolejną misję. Może po niej, będzie mógł zająć się swoją sprawą.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Evandril »

Jason feat. Jess

Przez ostatnie dni Jason miał sporo zajęć, które absorbowały jego osobę i pozwalały nieco odsapnąć od innych wydarzeń, którymi żył Instytut. Chłopak niemal cały wolny czas spędzał w studiu, klejąc bit dla Sticky Fingaz – w końcu jeśli zwraca się do ciebie ikona i legenda nowojorskiego mainstreamu, to nie możesz odmówić. Kirk potrzebował produkcji z brudnymi, dynamicznymi bębnami z mocnym atakiem, więc Ghetto pracował nad projektem aż do późnych godzin nocnych, by efekt był zadowalający, zwłaszcza, że kwota z bit, jaką zaproponował Sticky była jeszcze bardziej kusząca.

Jason robił sobie dłuższe przerwy jedynie wtedy, gdy miał zagrać jakiś mecz z Dylanem, Reggiem i Alastairem. Koszykówka była niezłą odskocznią, poza tym zwykle na boisku chłopakowi wpadały do głowy nowe pomysły, czym można by uzupełnić bit dla rapera z Nowego Jorku. Czas płynął leniwie, ale nie przez palce, co u niektórych w Akademii było na porządku dziennym. Imprezy również były dość ciekawe w wykonaniu Szkota i Amerykanina i choć J. Jeszcze kilka miesięcy temu twierdził, że alkohol to zguba dla organizmu, teraz nie przejmował się takimi tanimi sloganami, jadąc równo z wódką, piwem i drinkami. Niejednokrotnie wracali z Alastairem do szkoły na mniejszym bądź większym rauszu, a Emma jak zwykle się do nich dopieprzała. Zwykle byli jednak na tyle wstawieni, że rano nawet nie pamiętali, o czym Biała Królowa do nich mówiła i niewiele sobie tak naprawdę z tego robili.

Przy okazji Jason nie zamierzał ułatwiać sprawy Jessice, co podkreślał między innymi na wykładach.
- Jazz, nie wiedziałem, że jesteś taka religijna.
Dziewczyna rzuciła mu zmęczone, pytające spojrzenie, ale chyba wolała nie wiedzieć, co chłopak ma na myśli.
- O, boże, jak dobrze! O Jezu! – jęknął, udając jej głos. – Jeszcze tylko tego brakuje, żebyś św. Piotra wzywała – zaśmiał się. – Niezłą tam Ostatnią Wieczerzę macie, dajecie zaproszenia na imprezę?
- Idź się leczyć, zboczeńcu… - mruknęła.
- I kto to mówi! A zabezpieczacie się chociaż?
- Jeszcze jedno słowo – zaczęła, zaciskając pięść – a przyrzekam, że cię własnoręcznie uduszę!
- Aaa… To ja już wiem, jak wy się tam bawicie z Remym, że on ciągle sapie jak Lord Vader. – zaśmiał się Ghettoblasta, unikając ciosu koleżanki.
- Jason, Jessica! Uspokójcie się. Jeśli macie ze sobą jakieś problemy, to polecam Danger Room. Z pewnością szybko zweryfikuje wasze umiejętności – mruknął szorstko Cyclops.
- Z przyjemnością – odparła Jess, wracając na swoje miejsce.
- Ale to chyba dopiero wieczorem, bo wtedy to wszystko z przyjemnością robisz… - powiedział Ghettoblasta i nim Cyclops zdążył go wywalić za drzwi, Jessica pokazała mu dwa „fucki” gromiąc go wzrokiem.

* * *

Na chwilę się oderwała od ust Gambita i akurat w tym samym momencie jej telefon zaczął wygrywać melodyjkę. Na początku to olała, ale gdy drugi raz się powtórzyła ta sama melodyjka, Jess miała dosyć. Nie była osobą, która znosi, jak się jej przeszkadza jakąś badziewną muzyczką. Odebrała smsa, nadawcą był – oczywiście! – Jason.
Siemka, Jazz! Tak sobie słucham, jak wasze łóżko wybija rytm w ścianie i dzięki wam wpadłem na pomysł nowego bitu. Nazwę go ‘Jessica & Gambit Remix’ i właśnie lecę do studia, żeby go zapisać na kompie. Dzięki za inspirację, może jutro dacie mi trochę podglądać, to i teledysk nakręcimy. Wiecie, że jestem otwarty na wszelkie rynki zbytu. Ponoć Gambit tak samo, ale o to już jego pytaj. Dziwne plotki chodzą po Instytucie, że ktoś widział na RedTube, że masz tatuaż na pośladku, no ale to nie moja sprawa. Trzymajcie się ciepło i nie zmajstrujcie mi tam nic, bo na bycie wujkiem jestem za młody. Ciao! :*
- REMY?! Nie mów mi, że wrzucałeś jakieś nasze filmiki na RedTube’a?!
- Nie mówię… - odparł cicho niewinnym głosem, chowając głowę pod poduszkę.
- Wrr! FACECI! – warknęła, a ostatnim co usłyszał, było ostre trzaśnięcie drzwiami.
- Kobiety. – powiedział do siebie zupełnie spokojnie, po czym wyjął spod jej poduszki talię kart i wziął się za układanie pasjansa. Wiedział, że jak się wyszumi, to wróci. Jak zawsze, jak bumerang.

* * *

Przez ostatnie dwa tygodnie niemal przechodził bokiem obok życia Instytutu, skupiając na tym, co miał do zrobienia. Nawet żart, jaki wycięli Gambitowi razem z Changiem przestał go interesować a nawet śmieszyć. Po prostu nie miał czasu na pierdoły. Potem, przy okazji turnieju koszykówki, w szkole pojawił się facet o imieniu Logan. Trochę się o nim uczyli, gdy Cyclops miał z nimi wykłady, ale dopiero teraz Jason poznał, że jest to twardy, bezkompromisowy facet, który ma swoje zdanie i bierze sprawy w swoje ręce. Aż nadto pokazał to w jadalni, gdy sprał Scotta... Jasonowi nawet zrobiło się szkoda Cyclopsa – nie dość, że przegrał walkę, to jeszcze jego ukochana kobieta była z tym, kogo nie cierpiał. Czy tylko on widział tu jakąś analogię?

Gdy się dowiedział, że Jessica ma lecieć na urodziny do Vegas porozmawiał z nią dłuższą chwilę, złożył życzenia i poprosił, by na siebie uważała. Może i wywijał jej różne dziwne żarty ostatnimi czasy, ale nie chciał, by jej się coś stało, zwłaszcza w towarzystwie tego zarośniętego Neandertalczyka.

Potem już nawet nie było czasu, by się nad tym zastanawiać, gdy Erik wezwał ich do siebie i przedstawił cel kolejnego zadania. Ghetto słuchał z zainteresowaniem i ciekaw był, cóż to za moc pojawiła się w Meksyku. Przy okazji dyrektor dokoptował do ich składu nowe mięsko w osobie niejakiego Zachariego. Jason przywitał się z nim skinięciem głowy, gdy Lensherr go wywołał, a potem podążył za resztą do salonu. Gdy Bishop skończył, chłopak zabrał głos jako pierwszy.
- Wiemy coś więcej na temat źródła emisji tej energii? Mamy tam lecieć jako rekonesans, tak? Czyli jeśli coś zacznie się dziać, trzeba podkulić ogon i wracać do bazy? Bo jeśli tak, to nie kumam po co leci nas tam aż tak wielu... - skrzyżował ręce na piersi czekając na odpowiedź dowódcy. Nie miał raczej nastroju na dłuższe wywody.
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
Dia
Pomywacz
Posty: 49
Rejestracja: niedziela, 17 stycznia 2010, 11:31
Numer GG: 3357251

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Dia »

Bella, Jason

Dni mijaly zolwim tempem. Nadal miotala sie po instytucie jak dziki lew po klatce. Nie odbierala telefonow z domu, bo udawac mogla wszystko i przed wszystkimi, ale nie przed swoja wlasna rodzina. Ojciec dowiedzialby sie wszystkiego z samego tonu jej glosu, bez siegania do swoich zdolnosci. Ale zyc trzeba. Zatrzasnela sie wewnetrznie, odgradzajac od negatywnych emocji. Dzialalo, przynajmniej na treningach, wykladach i przy spotkaniu z ludzmi. W samotnosci wracalo, co dotkliwie odczul jej pokoj i wszystkie drobnoustroje w nim mieszkajace. Zawsze panowal tam nienaganny porzadek, ale jeszcze nigdy tak sterylny. Wolne wieczory spedzala sluchajac audiobookow i coraz bardziej teskniac za swoim wychuchanym i ukochanym fortepianem, ktory zostal w domu. Moze czas najwyzszy pomyslec o kupnie i sprowadzeniu nowego? Moze by sie zmiescil? Cala swoja energie poswiecala na treningi i udzielanie sie w czasie zajec. To procentowalo, zbierala pochwaly od kadry nauczycielskiej, ale najbardziej dumna byla ze slow uznania ze strony Emmy Frost. To przewazylo, pogodzila sie z tym co sie stalo i przeszla nad tym do porzadku dziennego. Stalo sie i trudno. Bella w koncu, uskrzydlona pochwalami Emmy mogla pomyslec o spelnieniu prosby Jasona. Upolowala moment, w ktorym wiedziala, ze Jessica bedzie sama, tuz po czasie spedzonym z ich instytutowym kolega i zapukala do niej
- Czesc - usmiechnela sie niesmialo - Mozna? - weszla do srodka - Potrzebuje rady w sprawach damsko-meskich - wyznala cichutko - Bo moj brat ma kolege i... No wiesz... Ale ja nie wiem... - zaplatala sie lekko - Jak wyczuc, ze komus na kims zalezy? Bo nie chcialabym zeby... - zrezygnowana machnela reka. - No bo na przyklad jak to jest u ciebie? Jak odrozniasz przyjazn od milosci i to wszystko od zwyczajnej zabawy? - Hmm... A wiesz, sama mam podobny problem - westchnęła. - Myślę, że przyjaźń najlepiej widać po słowach, a miłość po czynach. Ale nie wiem, jak to wyjaśnić. Sama nie mam pojęcia, czy Remy mnie kocha, bo co innego mówi, a co innego robi. Jak jesteśmy sam na sam, to potrafi się zachowywać poważnie, ale jak tylko widzi jakąś kobietę, to spycha mnie na drugi plan - powiedziała z wyraźną goryczą w głosie. Przez chwilę myślała o Jasonie i poczuła się rozbita między tych dwóch panów. Kochała Remy'ego, ale czuła, że powinna się posłuchać kolegi i nie pakować się w taki związek. Poza tym sama łapała się na tym, iż coraz bardziej zależało jej na czarnoskórym chłopaku i czuła się jak między zauroczeniem, przywiązaniem a zakochaniem. Westchnęła ciężko. Gdyby tylko Gambit się nie pojawił, zapewne byłaby z Jasonem.
- Dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane? - zwiesila glowe i wylamala nerwowo palce - W domu bylo prosciej - westchnela ciezko - Nudniej, ale prosciej. Nic, pojde juz, musze przemyslec sporo rzeczy i umowic sie na dodatkowe zajecia z Frost - wstala - ale dziekuje za pomoc, w tych sprawach jestem jak slepy, ktory idzie pod oblodzona gore - usmiechnela sie - Nie bede wiecej przeszkadzac - Nie przeszkadzasz - Jessica odparła, po czym odprowadziła koleżankę do drzwi. - Do pogadania później, trzymaj się. Dzięki za odwiedziny...
"Chyba pójdę do Jasona" - pomyślała.


Bella usmiechnela sie leciutko i starannie zamknela w swoim pokoju. To co uslyszala nalezalo teraz dokladnie przeanalizowac. Wiesci byly dobre dla Jasona, to byl niezaprzeczalny fakt, ale nalezalo to przekazac mu w sposob, ktory sprawi, ze nie bedzie wyczynial zadnych ekscesow. W zamysleniu bebnila palcami w blat biurka.
- No to zobaczymy - szepnela sama do siebie i udala sie na zajecia.
Mijaly dni, a Bella szukala dobrego momentu na rozmowe z kolega. W koncu, gdy wybuchla wiesc, ze Jessica wyjezdza razem z Gambitem uznala, ze to dobry moment. Porozmawia z nim w wolnej chwili, po wyjezdzie dziewczyny. W koncu nadszedl czas spelnienia obietnicy do konca.
Kierujac sie wechem szukala Jasona po instytucie, w reku sciskajac zwyciesko bilety do filharmonii, ktore zafundowal jej brat, mylnie interpretujac jej milczenie jako efekt swojego niewlasciwego zachowania. Czyli rozejdzie sie po koscich i bez ekscesow, a poza tym pojdzie obcowac z kultura wyzsza. Jedno musiala przyznac. Brat zawsze wiedzial jak poprawic jej nastroj.
- Czesc Jason! - zawolala wesolo wyczuwajac obecnosc chlopaka na korytarzu. Jej glos wibrowal radoscia, byla w naprawde dobrym nastroju. Nareszcie. - Porozmawiamy? Bardzo zajety jestes?
Odwrócił się szybko, zaskoczony nieco obecnością Belli i jej tonem.
- Nie, nie jestem zajęty, chętnie pogadam. Chodź posiedzimy u mnie w studiu. - powiedział i złapał ją za dłoń. - A co ty jesteś dzisiaj w takim dobrym nastroju?
- Prowadz - powiedziala z usmiechem i z wprawa wysunela swoja dlon z jego dloni i chwycila go pod ramie, druga reka skladajac swoja laske - Tak jest bezpieczniej dla prowadzonego, wyczuwa drgania calego ciala i moze szybciej zareagowac - wyjasnila swobodnie - A humor... Coz... stesknilam sie za muzyka, ale znajdowalam zbyt wiele wymowek albo bylam zbyt zmeczona by udac sie na jakis koncert. A teraz mam od brata bilety, wiec juz zadnej wymowki nie znajde
- A wiesz już, z kim pójdziesz? - uśmiechnął się. - Chyba że to mnie chciałaś zaprosić? - pocałował ją w dłoń. Po chwili już ją dalej prowadził do studia. - Musimy zjechać windą na dół. - uprzedził.
- Prowadzisz mnie w jakies odludne podziemia? - usmiechnela sie lekko - Ciebie? Znowu mam podbierac cos Jess? To mi wejdzie w jakis nawyk i co bedzie?
- Podbierać? A czy ja jestem z Jessie? Póki co jestem wolny, Dzwoneczku, więc jeśli tylko masz ochotę iść z takim gburem na koncert, to z przyjemnością bym ci towarzyszył. Kto będzie grał? Jakaś kapela rockowa? - zapytał. Zjechali jedno piętro niżej i wysiedli.
- Poki co... - mruknela z namyslem i rozesmiala sie serdecznie slyszac dalsza czesc wypowiedzi. - Wygladam ci na milosniczke rocka? Chociaz... Myslisz, ze Beethoven byl rockmanem?
- Sądząc po fryzurze? Być może. - odparł całkowicie poważnie, heroicznie walcząc ze śmiechem. No, jesteśmy na miejscu. Będziesz drugą kobietą, która weszła do mojego sanktuarium...
Otworzył drzwi i wprowadził Bellę do studia.
- O czym chciałaś pogadać, hm? - zapytał, gdy tylko posadził ją na krześle.
Pociagnela nosem - A ta pierwsza to stad wyszla, czy jest gdzies pod podloga? -zapytala zartobliwie, ale spowazniala - O tym o co mnie prosiles. Rozmawialam z Jessica, wiec chyba chcialbys wiedziec...
Jason uniósł do góry jedną brew, ale oczywiście Bella nie mogła tego widzieć.
- Jasne, że chciałbym wiedzieć! - wypalił szybko, siadając na blacie koło konsolety. - Zamieniam się w słuch, Dzwoneczku.
Westchnela cicho - No to dobrze. Jess sobie z ciebie nie zartuje - urwala i milczala dluzsza chwile - Tyle mogłoby ci wystarczyc, ale wiem, ze nie wystarczy. Jest rozdarta miedzy wasza dwojke. Ciebie i Gambita. Kocha go, ale ma zal, ze... - tu sie zajaknela, a jej twarz skurczyla w gniewnym grymasie, ale natychmiast prawie wypogodzila - zajmuje sie innymi kobietami - dokonczyla gladko - Potrzebuje czasu, ktory, jak sadze jest na twoja korzysc, bo wiemy doskonale jak zachowuje sie jej absztyfikant. Nie wiem co chcesz z tym zrobic, ale moim zdaniem najrozsadniej zostawic to, by poruszalo sie wlasnym tempem i torem.
- Tak też zamierzam uczynić. - powiedział. - Nie chcę się już w to wtrącać, ani mieszać, zobaczymy jak to dalej się ułoży. Najważniejsze, że jest ze mną szczera... w końcu. - przejechał dłonią po twarzy. - Dzięki za pomoc, Dzwoneczku. To jak z tym Beethovenem? Idziemy razem? Z chęcią się czegoś nauczę od ojca muzyki. - wyczuła uśmiech w jego głosie.
- Ciesze sie, ze moglam przekazac ci dobre wiesci. Jestem fatalnym poslancem, jesli chodzi o te zle. Ale wiecej czegos takiego nie zrobie - zastrzegla - Skanowanie innym mysli to raczej nie moja dzialka w tym instytucie - usmiechnela sie - O, prosze... Myslisz, ze w twoich klubach by go sluchano? Dobrze, zrobmy to oficjalnie - zazartowala - pojdziesz ze mna na koncert i obiecany wieki temu obiad?
- Pewnie, że pójdę. Przepraszam za ten obiad, wiem, że miał być wcześniej, ale ostatnio nie miałem do tego głowy. Zresztą sama o tym wiesz najlepiej. - westchnął. - Co do Beethovena, to już mi się zdarzało miksować muzykę poważną z innymi gatunkami. Ostatnio mam parcie na Jimiego Hendrixa, ale może ten koncert podsunie mi jakieś nowe pomysły? - uśmiechnął się szeroko. - W każdym razie dziękuję za zaproszenie. - ukłonił się i pocałował jej dłoń. - To o której mam po ciebie wpaść? I kiedy?
- Heretyk - wytknela i pokazala mu jezyk - Jak mozna tak traktowac te niebianskie dzwieki? Ale fakt faktem nigdy nic innego nie sluchalam, wiec moge smialo powiedziec, ze sie nie znam. Od piatej po poludniu w niedziele jestem wolna. koncert mamy o osmej, zdazymy. Zaloze sie, ze mozemy calkowicie przypadkowo wpasc na mojego brata, bo on ma do tego talent, ale to nieszkodliwy prawnik. Wracamy? - podniosla sie z miejsca
- Ok, to będę u ciebie o piątej. Odprowadzę cię na górę i wracam tutaj, muszę trochę popracować. Acha, tylko ubierz się ładnie, żebym nie musiał się wstydzić. - usłyszała radość w jego głosie. - Z chęcią poznam twojego brata, może mi nawet od razu nie da w ryj za podrywanie jego siostry?
- Zobacze co da sie zrobic w tej sprawie - zapewnila i poslala mu kuksanca w bok - Ja sie kiedys ubralam nieodpowiednio? Zreszta przywiazujecie, wy, widzacy, do zewnetrznej otoczki zbyt wielka wage. Tak mysle. E, nie - machnela reka - to prawnik - zaakcentowala.
- Wiesz, ja większą uwagę zwracam na to, co kobieta ma wewnątrz. W sercu i głowie. A co do stroju to chyba trochę niekulturalnie i nieodpowiednio by się było ubrać w szerokie dresy na koncert do filharmonii, nieprawdaż? - zapytał, odprowadzając ją do windy. - Czyli jesteśmy umówieni.
- Nic ladnego - pomyslala chwile - Mama jest chirurgiem. Zawsze mowila ze wnetrze jest przereklamowane. - Weszla do windy i oparla o scianke - Nie martw sie, nie przyniose ci wstydu, grzeczna bede i wroce do domu przed cisza nocna - zapewnila na wpol powaznie. - Owocnej pracy, dalej trafie juz sama
Jason zaśmiał się na wzmiankę o sercu i głowie.
- Trzymaj się i do zobaczenia. Dzięki za wszystko, Dzwoneczku. Uważaj na siebie... - odprowadził ją wzrokiem i wrócił do studia pracować.
Ostatnio zmieniony poniedziałek, 1 marca 2010, 00:06 przez Dia, łącznie zmieniany 1 raz.
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Ouzaru »

Jessica & Boyz

Przez dwa tygodnie niewiele się działo w Instytucie, toteż Jessica nie zagłębiała się zbytnio w życie Akademii. Skoncentrowała się na swoich dwóch relacjach – jednej z Gambitem i drugiej z Ghettoblasta. Nie do końca wiedziała, co przyniesie to drugie, ale jakoś nie była w stanie olewać przyjaciela. A może już był nawet kimś więcej?

Nadal jej czasami dokuczał, a ona się złościła, jednak jego słowa już nie były w stanie urazić dziewczyny. Gdy nabijał się z Remy'ego i ich związku, trochę się irytowała, ale robiła to bardziej na pokaz, by się zbytnio nie zdradzać ze swoimi uczuciami.

Właśnie szła do Magneto, by poprosić o trochę wolnego, gdy wpadła na chłopaka na korytarzu.
- Gdzie lecisz, laska? - zapytał, uśmiechając się szeroko.
- Chcę się spytać Erika o wolne, bo mamy zamiar wybrać się do Vegas, świętować moje urodziny – wyjaśniła.
- Myślałem, że urodziny to raczej spędzisz w szkole? - zapytał Jason. - Wyjazd z tym Neandertalczykiem nie przyniesie nic dobrego, przekonasz się. - pokręcił nosem.
- Najwyżej nas zamkną na 48, jak znowu oskubiemy jakieś kasyno – wzruszyła ramionami. - Wyjazdy to taka tradycja. Byliśmy już w Disneylandzie i Tokyo, a że teraz jestem z X-Menami, to wybrałam nieco bliższe miejsce. Muszę się wyrobić z kacem i zwiedzaniem, żeby tu szybko do cieb... was wrócić – uśmiechnęła się.
- No jak tam chcesz. - mruknął. - Przecież nie będę cię namawiał, żebyś została. To twoje życie. Tylko przywieź mi coś ładnego z Vegas. - uśmiechnął się do niej serdecznie.
- A co byś chciał? - zapytała.
- Porshe Carrera z podwójnym wtryskiem paliwa. - puścił jej oczko. - A tak na serio, to nie wiem... Coś ładnego wystarczy. Jakieś płyty hip-hopowe? Tylko zapytaj sprzedawcę o klasyki na vinylach... Będę miał z czego ciąć sample. - uśmiechnął się szeroko jak dziecko do zabawki.
- Porshe będzie dla mnie łatwiejsze... - westchnęła.
- Wolę płyty. Dla mnie mają większą wartość niż samochody.
- No dobrze. Ale jakbym wpadła na takie Porshe, to dam ci znać. Tylko skąd ja będę wiedzieć, ile to to ma wtrysków???
- Żartowałem z tym samochodem, jak będę chciał to sam sobie takie kupię. Mówiłem, wolę płyty – rozejrzyj się za klasykami Jimiego Hendrixa. Wiem, to inny rodzaj muzyki, ale ja tnę sample z różnych płyt do moich bitów. To będzie najlepszy prezent, Jazz.
Skinęła mu głową i zapisała sobie w telefonie, by nie zapomnieć.
- Tylko bądź grzeczny pod moją nieobecność, ok? I uważaj na siebie. Nie daj się podrywać jakimś głupim, pustym laskom – puściła mu oczko.
- Przestań, zachowujesz się jak starsza siostra. - prychnął. - Umiem sobie poradzić. A z tymi laskami to się zobaczy. - uśmiechnął się od ucha do ucha. Czyżbyś była zazdrosna?
- Zazdrosna? Ja? No co ty! - odpowiedziała szybko. Może nawet za szybko. Machnęła ręką i prychnęła coś, jakby lekko zmieszana. - Tak tylko rzuciłam... - powiedziała cicho pod nosem.
- Ależ oczywiście. - rzucił radośnie. - Ty też na siebie uważaj i nie przywieź nam kinder niespodzianki, Jazz. Nie chciałbym być wujkiem dziecka tego jaskiniowca. - puścił jej oczko.
Teraz Jessica się naprawdę zmieszała. Na jej policzkach pojawił się lekki rumieniec i przez chwilę nie wiedziała, co ma odpowiedzieć.
- No co ty, weź przestań! Nie planuję mieć żadnych dzieci. A już na pewno nieślubnych – rzuciła, trochę się denerwując przy tym temacie.
-Mnie ponoć stary też nie planował, a jestem na świecie. - roześmiał się. - No dobra, nie wnikam, bawcie się dobrze. - poklepał ją po ramieniu.
- Ale mnie pocieszyłeś... - mruknęła.
- Twój ogier wie, co to zabezpieczenie?
- Gadasz jak ginekolog!
- Bo się o ciebie martwię. A swoją drogą, to szkoda, że nim nie jestem. - rozmarzył się. - Przychodziłabyś do mnie na wizyty?
- Nie musisz być lekarzem, żebym przychodziła – puściła mu oczko.
- Ale nie rozkładasz nóg na mój widok. - wyszczerzył się. - Ale nad tym się jeszcze popracuje, nie, Jazz?
- Wszystko przed nami – uśmiechnęła się szczerze. - Można zacząć już coś dzisiaj działać, jak tylko załatwię sprawę z Erikiem.
- Tjaaa, lubię jak nadajemy na tych samych falach. - poklepał ją po plecach. - Po wizycie u szefa leć do swojego francuzika, pewnie cię potrzebuje. - uśmiechnął się, a słowa wypowiadane były bez żadnego jadu. - Zobaczymy się później, albo po powrocie. A teraz sorry, Jazz, ale mam jeszcze bit do złożenia na jutro i muszę przysiąść nad końcówką. - pocałował ją w czoło.
- A ja akurat mówiłam serio... - burknęła. - Miło, że bierzesz mnie na poważnie. Ech, no nic, będę tęsknić. Zdzwonimy się wieczorem?
- Biorę cię na poważnie, nawet bardziej niż Australopitek. - przytulił ją. - Ale póki co, wy macie wyjazd na urodziny do Vegas, a ja robotę do skończenia. W każdym razie wszystkiego najlepszego z okazji tego, że się starzejesz. Od Jasona masz z głębi serca płynące najlepsze życzenia. - uśmiechnął się serdecznie.
- Eee... Ja się nie starzeję, ale rozkwitam – prychnęła. - Zadzwonię wieczorem, więc miej telefon przy dupsku.
- Chciałaś powiedzieć, przy seksownym pośladku. - poprawił ją. Sprawdziła, klepiąc go po tyłku, zamyśliła na chwilę, po czym skinęła głową.
- Racja, mój błąd.
- A żebyś wiedziała. - obruszył się teatralnie. - Dobra, leć, widzimy się jak wrócisz. Tylko odbieraj ode mnie telefony, bo się pogniewamy. - puścił jej oczko.
- Jasne, jakbym gdzieś wychodziła, to dam ci znać smsem. W kasynach jest taki hałas, że będzie ciężko usłyszeć dzwonek. No i nie wiem, czy w kiecce będę mieć kieszenie – zaśmiała się.
- A wieczorem czas? - zapytał.
- Czas dla ciebie mam zawsze – odparła i pocałowała go w usta.
- Jak przyjedziesz, to ci powiem, ile razy Ike przegrała ze mną w Tekkena. - uśmiechnął się.
- Akurat ona mnie nie interesuje – puściła mu oczko. - Wolę pogadać z tobą o czymś innym, o tobie i w ogóle... No ale dobra, miałeś iść, więc nie zatrzymuję.
- Wiesz, jak ciebie nie będzie to albo będę siedział w studiu, albo pojedziemy skopać dupę jakimś bad-assom, więc nic specjalnego. - roześmiał się. - No ale jak coś, jesteśmy w kontakcie. - przytulił ją i pocałował w czółko.
- Przez ciebie dostanę zmarszczek od tego całowania w czoło – rzuciła i nadstawiła usta.
- No jak tak ładnie prosisz. - Jason pochylił się i pocałował ją.

Ucieszyła się, po czym się rozdzielili. Odprowadziła go wzrokiem, po czym udała się do Magneto negocjować swój wyjazd. Mężczyzna zdziwił się, że chce aż trzy dni wolnego, jednak szybko mu wyjaśniła, że przecież cały dzień będą kaca leczyć, a chciałaby coś jeszcze pozwiedzać. Niechętnie, ale się zgodził, więc poleciała do pokoju się spakować.

* * *

Postanowili lecieć samolotem, żeby uniknąć niemal dwóch dób w samochodzie. Nissan 350z może i był sportową bryką, ale nie wiedziała, czy tyle wytrzyma i czy by się wyrobili czasowo na ustalony powrót... Lot należał do przyjemniejszych – Remy zarezerwował bilety w pierwszej klasie, co pomogło im uniknąć tłoku i hałasu „tanich linii lotniczych”. Z lotniska wzięli taksówkę, wysiedli w centrum i zaraz załatwili sobie jakieś autko. Znaczy się – zwinęli...
Obrazek - Myślisz, że ma podwójny wtrysk paliwa? - zapytała Jessica.
- Wybacz mi, cherie, ale znam się tylko na kobietach. - odparł Gambit, nieco zdziwiony tym pytaniem. - Po co ci to?
- A tak tylko – bąknęła.
Uśmiechnął się do niej szeroko, po czym pojechali poszukać hotelu. Remy dał po hamulcach, widząc ogromną Wieżę Eiffla i podjechał pod wejście do „Paris Las Vegas Hotel & Casino”. Ktoś zaraz podszedł, by odebrać i zaparkować wóz, jednak (by uniknąć kłopotu z kluczykami) uparli się, że sami chcą to zrobić. Chłopiec parkingowy jedynie wzruszył ramionami i prychnął coś o dziwnych Francuzach, po czym pokazał im, gdzie mogą zostawić samochód. Wysiedli, a Remy zatrzymał się na chwilę, podziwiając tutejsze zabudowanie.
- Widzę Wieżę Eiffla w Ameryce... i jestem trzeźwy. - powiedział lekko rozbawiony.
- A czy to nie powinno stać w Paryżu? - wskazała na Łuk Tryumfalny.
- Wybudowali sobie drugie. - wzruszył ramionami.
Cały hall i recepcja były zrobione z białego marmuru i dekorowane złotem, ale na parze nie robiło to już wrażenia, tyle razy byli w podobnych miejscach, że się przyzwyczaili. Zwłaszcza, iż często włamywali się do jeszcze bardziej luksusowych apartamentów. Wybrali „Suite Nice” i pojechali na górę. Pokój okazał się być naprawdę ogromny – z sypialnią, salonem i wielką łazienką.
- Zobacz łóżko, cherie. Trzy takie jak ty by się tutaj spokojnie zmieściły.
- Razem z tobą?
- No przecież że nie beze mnie. - zaśmiał się. Wpuścił dłonie w kieszenie eleganckich spodni od garnituru, zdjął okulary i podszedł do okna. Widok na basen bardzo mu się spodobał, niestety pokój był zbyt wysoko, by mógł podziwiać zgrabne panienki w bikini. - Widziałaś, mają tu kasyno na świeżym powietrzu. Powinienem je odwiedzić. - uśmiechnął się krzywo.
- To jak chcesz, to leć, a ja coś sprawdzę w necie, wezmę prysznic i niebawem do ciebie dołączę.
- Dobra, tylko nie każ na siebie zbyt długo czekać. Szukaj mnie przy stole do pokera. - pocałował ją.
- Tylko nie graj zbyt długo przy jednym, żeby się nie zorientowali.
- Rozmawiasz z profesjonalistą, cherie. - uśmiechnął się krzywo, po czym wyszedł. Jessica odetchnęła z ulgą, bynajmniej nie dlatego, że będzie ostrożny. Miała w końcu trochę czasu dla siebie i mogła nareszcie zadzwonić do Jasona. Najpierw jednak zrobiła zdjęcie pokoju, a dokładniej widoku z okna i przesłała mu to mmsem. Odczekała dwie minuty i zadzwoniła>
- J., co tam u was? - zapytała. - Właśnie dotarłam do pokoju.
- Cześć, Jessie! Miałaś być w Vegas, a ja tam widziałem na zdjęciu Wieżę Eiffla. - zauważył chłopak.
- Wybudowali sobie koło hotelu – wyjaśniła. Chwilę pogadali, a właściwie to prawie pół godziny. W końcu dziewczyna skoczyła szybko pod prysznic, przebrała się w swoją ulubioną wyjściową sukienkę i poszła szukać Remy'ego. Kiedy doszła do stolika, szybko zorientowała się w sytuacji – jak zawsze ogrywał tubylców na grubą kasę.
- Długo ci zeszło. - syknął Remy.
- A tobie dobrze idzie, więc nie marudź. Ile już wygrywasz? - zapytała, opierając mu się o ramię i pochylając, by siedzący przy stoliku panowie mogli sobie zajrzeć w jej dekolt.
- Jakieś 1300$. - rzucił, patrząc na krupiera. - Dopiero się rozgrzewam. Ci kolesie to leszcze, w Black Jacku nie ma tu dzisiejszego wieczora lepszego ode mnie.
- Nie sądzę, żeby w ogóle był, kochanie – powiedziała i pocałowała go w szyję.
- Nie ma to jak piękna kobieta przy mężczyźnie, który wygrywa kupę kasy, cherie. - odpowiedział jej na tyle głośno, by pozostali panowie go usłyszeli.
- Dlatego z tobą jestem – wzruszyła ramionami. - Idę zamówić sobie jakiegoś drinka, kochanie – dodała, wyciągając dłoń. Podał jej portfel, nie odrywając oczu od kart.
- Idź i pamiętaj, że tylko najwięksi zdobywcy posiadają najpiękniejsze klejnoty. - rzucił, łapiąc ją za ramię i całując w dłoń.
Uśmiechnęła się do niego uroczo, po czym odrzuciła długie blond włosy na plecy i poprawiła nieco pierścionek na palcu. Poszła do baru ciesząc się, że udało jej się zrobić nieco zamieszania przy stoliku i teraz na pewno mężczyźnie pójdzie dużo łatwiej. Zamówiła sobie drinka, a dla Gambita wzięła jego ulubione piwo – Coors'a.
- Dla ciebie, zasłużyłeś – podała mu i gdy tylko się do niej odwrócił, pocałowała namiętnie. - Lubię, kiedy tak ładnie wygrywasz – uśmiechnęła się, patrząc na rosnący stożek żetonów.
Wychylił szybko kilka łyków, po czym ucałował ją w dłoń.
- Przecież wiesz, że nie może być inaczej, cherie. - rzucił, uśmiechając się, po czym szepnął jej do ucha. - Dzisiaj jestem całkowicie uczciwy.
- Nie kantujesz? - odpowiedziała również szeptem. - Aż tacy są słabi?
- W Black Jacka nie mam sobie równych, cherie.

Kilka razy zmieniali stoliki i w końcu opuścili kasyno bogatsi o jakieś 17.000$. Jessica pokazała przy okazji mężczyźnie, iż jest naprawdę niezła w ruletkę. Miała specjalny sposób, który gwarantował, że zawsze wychodziła na plus.
- Fajne, całkiem sprytne. - rzucił Remy. Szybko rozpracował system.
- Czysta matematyka, Beast mi to kiedyś pokazał jako ciekawostkę – uśmiechnęła się szeroko.
- Mam nieco inny... styl, ale nie będę zdradzał tajemnicy zawodowej. - puścił jej oczko.
- Nawet nie śmiałabym cię o to prosić – zaśmiała się.
Przechodząc obok recepcji natrafiła na ulotkę mówiącą o objazdowym muzeum Jimiego Hendrixa. „Red House Tour” oferował jakieś zdjęcia, nagrania, pamiątki i pierwsze wydania płyt muzyka. Mieli też swój sklep, w którym można było zakupić kolekcjonerskie wydania vinyli. Jessice aż się oczy zaświeciły.
- Remy, pójdziemy tam? - zapytała, ciągnąc mężczyznę za rękaw.
- Hm? - spojrzał na ulotkę, po czym na dziewczynę. - Nie wiedziałem, że jesteś fanką Hendrixa, cherie.
- Nie jestem, ale Jason... - zaczęła, jednak widząc minę Gambita urwała. Remy zmarszczył lekko brwi. - Co? - wypaliła.
- Nic. - odparł, przybierając neutralny wyraz twarzy. - Twoje urodziny, więc będziemy robić to, co chcesz, Jessie. - wzruszył ramionami.
- J. chciał jakiś vinyl Hendrixa jako pamiątkę i mam zamiar mu coś ładnego wybrać. Może nawet zwinę jakiś unikat? Pomożesz mi?
- Mówiłem, masz urodziny. - mruknął z pokerową miną.
Jessica nie była pewna, czy Remy nie zachowuje się czasem jakby był zazdrosny czy coś, ale to do niego nie pasowało. Uśmiechnęła się lekko do mężczyzny i pocałowała w policzek.
- Idziemy? - zapytał.
- Jasne, tylko dam mu znać – odparła, łapiąc za telefon. Remy schował dłonie do kieszeni spodni, po czym wszedł do windy. Wybrał piętro, jednym uchem słuchając, o czym gada Jessica.
- No siemasz! Co tam w Instytucie? … Fajnie, miło mi to słyszeć! … No u nas spokojnie, siedemnaście kafli do przodu. … Pfff, to jeszcze nic, dopiero pierwsza partia za nami. Jeszcze dwa dni zostały, więc myślę, że nieźle zarobimy. ... Nie będziemy chyba o tym gadać, co? Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że już namierzyłam te płyty dla ciebie i pewnie jeszcze dziś się po nie przejdę. … Nie, no co ty, to żaden problem, przecież obiecałam. … Dziś już nie będę dzwonić, no może później, ale nie wiem jeszcze. Najwyżej wyślę smsa, ok? … Ty też się trzymaj i uważaj na siebie. Pewnie, że tęsknię, tak jakoś cholernie cicho i nikt mi nie dokucza, aż nienaturalnie – zaśmiała się i wyskoczyła z windy za Gambitem. Przeszli pod pokój, Remy otworzył drzwi i przepuścił ją przodem. Nadal trajkotała o jakichś głupotach, w końcu się rozłączyła.
- Skoczymy po ten krążek, a potem do klubu napić się i potańczyć. - rzucił mężczyzna, gdy tylko zamknęli za sobą drzwi. Zerknął na zegarek. - Noc jeszcze młoda, cherie, a chcę, byśmy ją mile spędzili.

Przebrali się, po czym skoczyli kupić coś dla Jasona. Dziewczyna nie mogła się powstrzymać, żeby przy okazji nie gwizdnąć paru krążków dla kolegi. Właściwie nawet nie potrzebowała pomocy Gambita, zabezpieczenia były śmieszne i byle dziecko by sobie z nimi poradziło. Jeszcze mając do dyspozycji swoje moce? Zajęło jej to zaledwie pięć minut. Zrobiła telefonem zdjęcia płyt, po czym wysłała je mmsem do Jasona, od razu zastrzegając, że idzie potańczyć i zadzwoni dopiero rano. „Mam tylko nadzieję, że mogą być” - napisała. - „Dobranoc.”
Kiedy tę część atrakcji mieli już za sobą, Remy zabrał dziewczynę do jakiegoś dużego klubu i litrami wlewał w nią alkohol, co chwilę wyrywając ją na parkiet. W końcu Jessica ledwo stała na nogach i Gambit musiał swoją przyjaciółkę niemal wynieść, gdyż nie była w stanie chodzić.
- Jessie, a może weźmiemy ślub? - zapytał. Też był już mocno wstawiony i musiał mówić powoli, żeby nie bełkotać.
- So cechcesz... - odparła dziewczyna, opierając się o jego ramię i zasypiając na stojąco.

* * *

Obudzili się grubo po południu z niesamowitym kacem. Wydawało się, że żadna siła na świecie nie wyciągnie Jessici z łóżka, jednak gdy wymacała coś na palcu, podniosła się niepewnie. Obrączka z napisem „Together forever like Chip & Dale” wprawiła ją w takie zdumienie, że aż spadła z łóżka.
- Remy?
- Tak, cherie? – zapytał obolałym głosem.
- Co się wczoraj działo po tym, jak wyszliśmy z klubu?
- No wiesz, wzięliśmy ślub. – powiedział to tak, jakby chodziło o zjedzenie śniadania.
- CO?! – wskoczyła na niego, by sprawdzić, czy czasem sobie z niej nie żartuje. Mężczyzna jęknął mocno zbolałym głosem.
- A nie pamiętasz? – mruknął, pocierając palcami powieki.
- Nie… Film mi się urwał zaraz po tym, jak zeszliśmy z parkietu i wypiłam ostatniego drinka – westchnęła. – Chyba opuściłam jakąś ważną imprezę, damn it.
- No nie da się ukryć, sam Elvis grał. – Gambit uśmiechnął się tajemniczo.
- Ty wiesz coś więcej w tym temacie?
- Tylko tyle, że chciałem cię brać przy Elvisie.
- Jakim znowu Elvisie? – zdziwiła się. – Chwila, nie łapię o co ci chodzi.
- Włącz sobie film. – machnął ręką w stronę jakiejś teczki na stole.
Nie pytając się już więcej o nic, podeszła do stołu i zerknęła na papiery. Akt małżeństwa? Zdjęcia? Film na DVD?
- Eee… - bąknęła, przeglądając to wszystko. – Remy…
- Włącz film. – uciął jej pytanie i przeciągnął się. Kiedy dziewczyna wrzucała płytę do czytnika, wstał, owinął się czymś w pasie i podszedł do niej. Nie mógł sobie odpuścić przyjemności przypomnienia sobie wszystkiego i podziwiania miny Jessie.
 
Widząc księdza-Elvisa, dziewczyna zaśmiała się, po czym zaczęła lekko przekrzywiać głowę. Remy zrobił to samo.
- Czy mi się wydaje, czy właśnie włożyłeś mi rękę do majtek?
- Też to widziałaś? Cholera, co za kamerzysta, musiał zmienić ujęcie! – mruknął niepocieszony Gambit.
- Cicho, będzie przysięga… - Shadow uciszyła go.
- Wolałabyś nie oglądać, cherie.
- Dlaczego?
- Bo jak ją składałaś, to byłaś nieprzytomna i musiałem cię zmusić, byś za mnie wyszła. – zaśmiał się.
- Aż dziwne, nie? – zapytała, puszczając mu oczko. – Myślałam, że będzie odwrotnie – pokazała mu język.
- Byłaś w takim stanie, że nie mogło być inaczej.
Wstał na chwilę, sięgnął do torby i wyjął z niej coś. Rzucił w stronę dziewczyny, która spojrzała się na niego zaciekawiona i zrobiła pauzę.
- Co to?
- Pamiątka, dodawali gratis. – uśmiechnął się krzywo.
Po rozpakowaniu paczki Jessie zobaczyła dwie podkoszulki z napisem JUST MARRIED IN VEGAS. Widząc to, roześmiała się i od razu założyła swoją. Drugą podała Remy’emu, ten spojrzał na nią oceniając, po czym szybkim ruchem założył na siebie.
- I jak? – zapytał, wzrokiem szukając lustra.
- Zajebiście, tobie jest dobrze we wszystkim – zaśmiała się.
- A tobie w niczym, cherie. – odparł. – I to jest komplement.
- Spokojnie, wiem – uśmiechnęła się. Włączyła dalej film.
 
* * *
 
Gambit i Shadow ledwo co trzymali się na nogach, patrząc jak facet udający Elvisa Presleya udziela im ślubu w jakiejś małej, zapomnianej przez turystów kapliczce.
- Czy bierze sobie pan tę panią za żonę? – zapytał Elvis z charakterystycznym tonem.
- Jasne. – mruknął Gambit i czknął donośnie, obejmując dziewczynę mocno w pasie.
- A czy pani bierze sobie tego oto pana za męża?
Cisza nieco zdziwiła Cajuna. Spojrzał na Jess, która spała w najlepsze opierając głowę na jego ramieniu. Po takim maratonie, który uśpiłby nawet dzika, blondynka w końcu też padła.
Remy najpierw ją szturchnął, ale gdy to nie skutkowało, chwycił ją za włosy i pokiwał głową na „tak”.
- Niestety, pana przyjaciółka musi potwierdzić to słowami. – rzucił Elvis.
- Jess… Jess! – Cajun szarpnął ją za ramię.
- Taaak…? - odezwała się nieprzytomnym głosem.
- Widzisz, pan? Zgodziła się. Jedźmy dalej. – Remy uśmiechnął się szeroko, a sobowtór kontynuował ceremonię.

 
* * *
 
Widząc to, Jessica aż przysiadła z wrażenia. Otworzyła szeroko usta, chciała coś powiedzieć, ale chyba jej zabrakło słów. Jeszcze raz przejrzała papiery i widząc, iż się podpisała przez całą szerokość dokumentu (i to po skosie), zaśmiała się.
- Chyba nawet nie będzie trzeba tego unieważniać – zauważyła, pokazując mu papier. – Wiesz, Remy, ten ślub po pijaku to najlepszy prezent urodzinowy, jaki kiedykolwiek miałam – powiedziała i cmoknęła go w policzek. – Dziękuję, kochanie.
- Wiem i dlatego to zrobiliśmy. – odparł, uśmiechając się szeroko. – Szkoda tylko że nie pamiętasz, jak dobrze się bawiłaś.
- Chyba jak smacznie sobie spałam?
- To akurat było później. – puścił jej oczko. Przez chwilę mocował się ze swoją obrączką, nie mogąc zdjąć kółka z palca, w końcu się poddał i westchnął. – Chip & Dale… - mruknął. – Nie widziałem, że to para gejów.
- Czyli jestem twoim chłopakiem? – parsknęła śmiechem. Pokręciła głową, po czym pozbierała wszystkie rzeczy i schowała do torby. Chciała sobie zatrzymać akt małżeństwa, DVD i zdjęcia na pamiątkę. Te ostatnie mogły pójść zasilić bogatą kolekcję ścienną w jej pokoju.
- Wychodzi na to, że jesteśmy gejami. – uśmiechnął się zadziornie. – Zawsze chciałem być gejem. – dodał z udawaną powagą w głosie.
Dziewczyna raz jeszcze roześmiała się wesoło, po czym zmieniła w dym i poleciała do wanny wbudowanej w podłogę, zostawiając ubrania i obrączkę za sobą. Nic tak dobrze nie działało na kaca jak ciepła kąpiel. Rozejrzała się po pokoju i doszła do wniosku, iż zrobili tu niezłe pobojowisko. Wszędzie się walały szklanki, butelki, ubrania wierzchnie i bielizna. Westchnęła uradowana, że nie będzie musiała tego sprzątać. Pozostawała jedynie kwestia zadzwonienia do Jasona. Miała nadzieję, że nie będzie na nią za bardzo zły za ten nieplanowany, żartobliwy ślub.
Obrazek
Dia
Pomywacz
Posty: 49
Rejestracja: niedziela, 17 stycznia 2010, 11:31
Numer GG: 3357251

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Dia »

Po kazdym treningu u Emmy czula sie tak jakby miala mozg na wierzchu, co nie bylo specjalnie milym odczuciem, ale za nic by nie zrezygnowala nawet z minuty tych treningow. Szczegolnie po tym co sie dowiedziala. Ukryte zdolnosci? No, ale skoro panna Frost nic na ten temat nie chciala powiedziec, to Bella to uszanowala. Nic innego jej przeciez nie pozostalo. Ale chciala z nia o czyms porozmawiac.
- Przepraszam - zagaila po zajeciach, gdy reszta jej kolegow-telepatow juz powychodzila - Nienawidze tracic kontroli nad soba, a ostatnio mnie to spotkalo, cale szczescie na terenie instytutu i nic zlego sie nie stalo. Ale gdyby cos takiego spotkalo mnie w trakcie wykonywania kolejnego z zadan mogloby to sie zle skonczyc dla wszystkich z nas. Chcialabym wiecej czasu poswiecic na bronienie swojej psychiki przed takimi incydentami - wyjasnila spokojnie.
- Przed jakimi incydentami, panno Adams? - zapytała Emma składając dokumenty na biurku.
- Sadze, ze jesli ktos moze mnie mentalnie odurzyc i zaciagnac do lozka to ktos inny moze zrobic to samo i spowodowac bym zaatakowala kolegow z druzyny. Pierwszy incydent jest tylko zalosny, drugi juz niebezpieczny
- Ale nikt cię nie zaciągnął do łóżka, Bello. - Frost uśmiechnęła się lekko. - Zainterweniowałam, gdy wyczułam, że coś jest nie tak. Przyszłam do twojego pokoju, gdzie pan LeBau już był, ale swoimi sposobami nakazałam mu wyjść. Chyba wiesz, jakie mam sposoby, prawda? Potem nieco wyczyściłam twoje wspomnienia, chyba jednak za bardzo. Wybacz ten błąd. - powiedziała cieplejszym tonem. - Tak czy inaczej pan LeBeau jest święcie przekonany, że tamtą noc spędził w Dzielnicy X walcząc z mutantami. Nie masz się czym przejmować.
Stala jak wmurowana w podloge przez dluzsza chwile. - Naprawde? - wykrztusila w koncu - Pani jest niesamowita! - powiedziala z prawdziwym uznaniem w glosie. - Ale to chyba nie zmienia faktu, ze musze sporo potrenowac nad soba jeszcze. - Ale... dziekuje - usmiechnela sie - Nie bede wiecej przeszkadzac - sklonila lekko glowe
- Gambit ma to do siebie, że przeleciałby wszystko co nie ucieka na drzewo, a nawet jakby uciekło, to pewnie i tak by dopadł, więc radzę ci go unikać, Bello, by nie doprowadzać więcej do takich sytuacji. - powiedziała szczerze. - A co do treningów, to jak najbardziej jestem "za", ostatnimi czasy poczyniłaś ogromne postępy i jestem z ciebie dumna. - położyła dziewczynie dłoń na ramieniu. - Nie możesz sobie teraz odpuścić, żeby twoja praca nie poszła na marne. Jesteś moją najlepszą uczennicą. - pochwaliła ją.
Usmiechnela sie lekko i skinela glowa. Nie potrzebowala zadnych zachet, nie chciala miec z tym typem absolutnie nic wspolnego. Niech Jessica sie nim martwi. - Nie odpuszcze - zapewnila - Nie mialam takiego zamiaru. Bardzo lubie te spotkania. I, pomimo wielu niezaprzeczalnych zalet mojego ojca, pani jest lepsza nauczycielka telepatii niz on. A dodatkowe zajecia - zastanowila sie chwile - Pani najlepiej zna rozklad zajec swoich i moich, dostosuje sie do propozycji
- A więc jutro poinformuję cię, w jakich godzinach będziemy się dodatkowo spotykać na zajęciach indywidualnych. - powiedziała White Queen. - A teraz jeśli to wszystko, muszę cię przeprosić, ale mam jeszcze trochę papierkowej roboty w biurze.
- Oczywiscie - sklonila lekko glowe w gescie pozegnania i wyszla, postukujac laska, bardziej z przyzwyczajenia niz realnej potrzeby
Zablokowany