Miecz Krzyżowca [Lionheart]

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Sirion
Marynarz
Marynarz
Posty: 293
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:47
Numer GG: 11883875
Lokalizacja: Warszawa

Miecz Krzyżowca [Lionheart]

Post autor: Sirion »

Barcelona - Lochy siedziby inkwizycji

Znowu kolejna dawka bólu. Bólu nie do zniesienia. Bólu przeszywającego całe jego ciało. Bólu, który zdawał się być nigdy nie przemijającym... Nie zdawał sobie sprawy ile już czasu spędził tutaj w lochu inkwizycji. Krótkie chwile wytchnienia były połączone ze strachem - strachem przed nowymi torturami. Łamanie palców, łamanie kości u nóg, przypalanie rozgrzanym żelazem... Jego świadomość powoli opadała w mroczną pustkę... Przez ból przebijał się tylko głos. Ten głos. Zaczął już go utożsamiać z cierpieniem, był dla niego symbolem lęku i bólu. Kolejna fala bólu. I znowu głos mężczyzny.
- ... Spytam ponownie. Znasz osobę imieniem Maria de Vilee lepiej znaną jako Schwarzauge?
Znowu to imię.
- Panie... Mówiłem ci już... Nie znam tej osoby... Moje zlecenia są wydawane pośrednio... Nie mam pojęcia o kim mówisz...
- Panie małodobry? Rób pan swoje. - Mężczyzna uśmiechnął się nieładnie a jego blizna biegnąca od kącika ust do prawego ucha zalśniła przy skurczu mięśni. Wygląd mężczyzny był iście demoniczny.
Nie widział sylwetki kolejnego mężczyzny. Przed swoimi oczami miał tylko twarz inkwizytora. - Nie proszęęęęęęę! - Słowa przerodziły się w okrzyk bólu. Po dłuższej chwili ból minął. Na policzkach pojawiło się coś mokrego. Łzy - Ja nic nie wiem panie... To va Gama... On jest zleceniodawcą i pośrednikiem... To on może wiedzieć... - Wtem nie czuł już nic. Jego świadomość zsunęła się w wieczną ciemność.


***

- To koniec panie. Nie wytrzymał - Powiedział kat.
- Trudno... - Wzruszył ramionami rozmówca kata - Wiecie co z nim macie zrobić. To co z resztą... - Zwrócił się ku wyjściu. Nie był w stanie dostać się do Czernego Oka, ciągle mu umykała... - ...Już niedługo będzie moja... - Szepnął do siebie pod nosem z zadowoleniem. Miał nowy plan.
Inkwizytor zniknął za metalowymi wrotami.


***


Martin von Fangesberg

Dwójka strażników inkwizycji ciągnęła za sobą na wpół przytomnego zwierzoczłeka. Złapali go poprzedniego dnia, tuż po tym jak wysiadł ze statku Santa Maria, który przypłynął z Barcelony z samego Londynu. Niewielu statków pływało między pogrążonymi w wojnie Królestwami Anglii i Hiszpanii. Konflikt zbrojny kosztował wiele oba państwa, więc Anglik nie mógł raczej liczyć na ciepłe powitanie. I go nie zastał. Tuż po przybyciu do portu udał się w stronę miejscowej karczmy, gdzie doczepił się do niego mężczyzna "czystej krwi". Po wielu prowokacjach słownych doszło do regularnej bijatyki w którą wmieszali się inni biesiadujący. Interwencja straży była natychmiastowa. Motłoch został rozesłany do domu, a wszyscy jednomyślnie jako prekursora całego zamieszania wskazali przybysza-zwierzoczłeka. Strażnicy zamiast wsadzać Martina do lochu postanowili oddać go inkwizycji, gdyż wszelkie skutki rozdarcia podchodziły pod ich jurysdykcję. Potem wszystko potoczyło się względnie szybko. Rutynowe przesłuchanie, w obecności wybranego mistrza inkwizytora przeplatane ze względnie delikatnymi torturami, mające na celu wyciągnięcie podstawowych informacji o więźniu i odesłanie go do celi. Wreszcie dotarli na miejsce. Strażnicy otworzyli ciężkie wzmacniane drzwi lochu i z całej siły grzmotnęli nim o ścianę. Drzwi zamknęły się chwilę później. Martin powoli otworzył oczy. Trafił do dwuosobowej celi, o czym świadczyły dwa posłania rozłożone na podłodze. Do lochu przez malutkie zakratowane okienko wchodziły niewyraźne promienie światła. Jego sytuacja była beznadziejna, mógł tylko czekać i modlić się o cud. Na pewno nie tak wyobrażał sobie przybycie do Barcelony.

Samuel Polansky

Półbiesa ze snu obudziło głośne uderzenie o ścianę z sąsiedniej celi. "Wrzucili kolejnego" - pomyślał. Sam już nie zdawał sobie sprawy ile już spędził tutaj czasu. Jak zwykle w takich przypadkach o jego aktualnym położeniu zadecydował raczej brak tolerancji u ludzi nieskażonych magią i rozdarciem, niż jego własne występki. Do Barcelony przybył 4 miesiące temu. Na początku żyło mu się dość dobrze, nie żył w dostatku co prawda, ale zawsze starczało mu na zapłacenie czynszu w wynajmowanym mieszkanku w dzielnicy portowej. Łapał się wszelkich możliwych prac i miał opinię w porcie osoby skrupulatnej i godnej zaufania. Nigdy nie szukał kłopotów. Jednak to one znalazły jego. Wielu ludziom nie podobało się to, iż jakiś przybysz i półbies zabiera pracę im - rodowitym Katalończykom i ludziom nieskażonym wpływowi rozdarcia. Pewnego ranka do jego mieszkania do jego kwatery wpadł oddział strażników w celach "rutynowej kontroli". Po krótkich przeszukiwaniach, między skrzyniami udało im się znaleźć nóż rzeźnicki z wyraźnymi śladami krwi. Następne słowa wciąż tkwiły w pamięci Samuela "Samuelu Polansky jest pan oskarżony o zabójstwo Estrelli Santos. W imieniu prawa aresztuję cię do czasu wyjaśnienia całej sprawy". Jednak sąd nigdy nie nastąpił. Półbies trafił w ręce inkwizycji. Miał jednak to szczęście, że strażnicy jakby o nim zapomnieli i był przesłuchiwany znacznie rzadziej od innych więźniów. Z rozmyślań wyrwało go skrzypienie otwieranych wrót - podano posiłek.

Arir as-Hadazaish

Arir siedział rozparty wygodnie na krześle w pewnej karczmie w dzielnicy portowej Barcelony studiując dokładnie swoje następne zlecenie. Tydzień temu podczas pobytu we Francuskim Dijon dostał list od swojego kontaktu iż następne zlecenie czeka na niego w stolicy Katalonii. Następnego dnia był już w drodze. Do celu podróży dotarł dzisiejszego poranka. Od razu skierował się ku karczmie, którą podał mu jego informator, a karczmarz natychmiast wskazał mu wyszykowany pokój na piętrze. Jego zlecenie leżało na stole. Dokładna mapa lochów inkwizycji, kilka sztuk złota, lista przydatnych kontaktów na terenie Barcelony. Słowem wszystko co było mu potrzebne do wykonania - wydawać by się mogło - niewykonalnej misji - odbicia więźniów z rąk inkwizycji. Po przeczytaniu jeszcze raz wszystkich notatek wstał od stołu i wyjrzał przez okno. Zaczęło się już ściemniać, dzielnica portowa powoli pustoszała. Ludzie zaczynali wracać do domu po pełnym pracy dniu. Idealna pora na rekonesans dla człowieka o jego umiejętnościach. Zszedł na dół i zameldował barmanowi, że idzie się nieco "rozejrzeć". Ten tylko kiwnął głową na znak zrozumienia a Arir zniknął za drzwiami. Musiał się dobrze przygotować, żeby wypełnić to ciekawe jego zdaniem zlecenie. Jutro o tej porze wyruszy, aby uwolnić z rąk inkwizycji Martina von Fangesberga i Samuela Polansky'ego.

Aeozaron Gattucio

"Barcelona!" to słowo jako pierwsze wypowiedział Aeozaron, kiedy dotarł do bram stolicy Katalonii. Podróż chodź długa i męcząca, aczkolwiek był zmuszony ją odbyć. Przywódcy nieoficjalnego 'cechu kotów' wysłali go na ziemię hiszpańską w celu nawiązania stosunków dyplomatycznych z "osobą o niebywałych wpływach" - tyle powiedzieli mu jego przywódcy, resztę miał poznać dopiero na miejscu. Ze względu na swój wygląd raczej wątpliwym było by, aby strażnicy wpuścili go grzecznie przez bramę z grzecznymi słowami "Witamy w Barcelonie senior". Prawdopodobna była by raczej druga opcja - próba zatrzymania a w razie niepowodzenia wydanie oficjalnego nakazu aresztowania. Gattucio nie miał jednak najmniejszej ochoty, aby na każdym posterunku w mieście widniała jego podobizna z podpisem "podły heretyk", albo "nikczemny sługa szatana". Postanowił raczej załatwić to sposobem typowym dla kotów. Przeczekał w lesie do zmierzchu i pod osłoną nocy zręcznie wdrapał się na mury miasta. Teraz musiał udać się w stronę karczmy "Oko smoka" leżącej gdzieś w dzielnicy bram. Musiał jednak wykorzystać całą swoją zręczność i zwinność, aby umknąć przed wzrokiem patrolujących miasto strażników.

Daniel Lézard

Daniel wszedł przez bramę na główny plac Barcelony. Długa wędrówka odcisnęła swój ślad na kondycji Francuza - krótko mówiąc był nią wykończony. Jego pierwszym celem było znalezienie dość niedrogiej karczmy (łapówka dla strażników przy bramie i zostawienie konia w jednej ze stajni pod miastem lekko nadwyrężyły jego fundusze). Idąc przez miasto zastanawiał się nad swoją obecną styuacją. Podróżował już od pewnego czasu dorabiając sobie w większych miastach jako najemnik, włamywacz i zabójca w jednym. Schemat działań był prosty - gdy strażnicy zaczynali się nim poważniej interesować po prostu wymykał się po cichu i kontynuował pracę w innym miejscu. I trwało by to tak nadal, gdyby podczas pobytu w Tuluzie nie zaczepił go na ulicy zamaskowany mężczyzna. "Mam dla ciebie ciekawą ofertę" - powiedział i wręczył mu zawinięty list - "Jeżeli jesteś zainteresowany staw się we wtorek za dwa tygodnie w Barcelonie. Północ, główny park miejski. Resztę szczegółów masz opisane w notce" po czym przeszedł dalej jak gdyby nigdy nic. Notka zawierała niewiele więcej informacji, była tu mowa o sowitym wynagrodzeniu, bezpiecznym azylu i wyzerowaniu przestępstw wśród straży miejskiej. Całość opatrzona tajemniczym "M." zamiast podpisu. Mimo iż dwie ostatnie obietnice wydawały się mało realne, to możliwość godziwego zarobku bardzo podziałała na wyobraźnię Daniela. Teraz zostało mu tylko przenocować gdzieś jeden dzień, gdyż spotkanie wypadało dopiero jutro.

Thomas Anderson

Ze względu na dość późną porę Thomas zatrzymał się w karczmie zamiast od razu udać się na umówione spotkanie z dzierżycielami z Barcelony. Nadal nie przywykł do korzystania z kamieni teleportacyjnych. Mimo iż ciągle było mu nie dobrze i mdliło go, postanowił znieczulić się kolejnym kuflem piwa i dodać sobie nieco odwagi przed jutrzejszym spotkaniem. Rada dzierżycieli z Jerozolimy postanowiła wysłać go w celu nawiązania stosunków dyplomatycznych, jako jednego ze zdolniejszych członków stowarzyszenia, jednak po cichu mówiło się o tym, że to hiszpańscy dzierżyciele sami naciskali, aby spotkać się z młodym Andersonem. Tak więc dokładny cel jego podróży miał się wyjaśnić dopiero jutro. Aby nie rzucać się w oczy Thomas musiał zamienić chwilowo swój oficjalny strój dzierżyciela na zwykły ubiór szlachcica. Zdawał sobie doskonale z różnic jakie panowały w Jerozolimie i krajach europejskich i ich stosunku do magii. O ile w świętej ziemi można było względnie swobodnie odnosić się ze swoimi umiejętnościami, o tyle tutaj za maszerowanie po ulicach miasta w stroju maga w dziewięciu na dziesięć sytuacji dostawało się sfingowany proces i kończyło się na stosie bądź do końca życia stawało się obiektem badań inkwizycji. Thomas przypomniał sobie w pamięci wytyczne dane mu przez starszych rangą magów - miał spotkać się z innymi pod murem, w dzielnicy bram tuż za sklepem płatnerskim Javiego Martineza. Postanowił wyruszyć jutro z samego rana.

Jean Jarre

Jean powoli zwijał z ulicy swój dobytek po skończonym występie. Do Barcelony przybył dopiero miesiąc temu a już udało mu się zyskać całkiem znaczną sumkę poprzez grę na ulicach. Dzięki swojemu talentowi udało mu się (jako jednemu z nielicznych muzyków) uzyskać dostęp do głównej dzielnicy Barcelony, gdzie wstęp mieli tylko szlachetnie urodzeni, wysoko postawieni w hierarchii miasta i strażnicy miejscy. To sprawiało, że jego widownia zawsze miała kilka groszy przy duszy i dość chętnie się nimi dzieliła, jeżeli artysta miał choć trochę umiejętności. A Jeanowi zdecydowanie nie można było tego odmówić. Jednak teraz zbliżał się wieczór i trzeba było opuścić plac ze względu na brak publiczności. Mimo iż regularne występy pozwoliły by mu na opłacenie najlepszych tawern w Barcelonie, Jarre postanowił wynajmować pokój w średniej jakości karczmie w dzielnicy bram o dźwięcznej nazwie "Syrenia nuta". Oprócz tego, iż serwowano tam doskonałe piwo to właściciel od czasu do czasu opłacał półbiesowi wieczorne występy przed jego klientami. Takie życie przypadło francuzowi do gustu - mógł czerpać z życia to co najlepsze. Nigdy nie brakowało mu pieniędzy, alkoholu i ładnych dziewek. Teraz jednak musiał jak najszybciej wracać do karczmy, gdyż już zaczynało się ściemniać a dzisiejszego wieczoru miał uświetnić co wieczorne spotkanie w "Syreniej Nucie" swoją muzyką.



Zaczynamy ;)

W razie jakichkolwiek pytań (o opis otoczenia, o jakieś informacje, o dialogi, o mechanikę itp.) proszę się zwracać na gg (numer w profilu) lub na PW, z czymże preferuję raczej gg ;)
“Better to fight for something, than live for nothing”

General George S. Patton

Fortis cadere, cedere non potest
Obelix
Bombardier
Bombardier
Posty: 775
Rejestracja: środa, 7 czerwca 2006, 15:18
Numer GG: 6330570
Lokalizacja: Twoja świadomość
Kontakt:

Re: Miecz Krzyżowca [Lionheart]

Post autor: Obelix »

Jean Jarre

Tak więc dziękuje szanowni panowie i miłe panie za waszą uwagę, naprawdę miło robi się artyście kiedy jego sztuka jest doceniana. Chętnie grałbym dla was mili państwo dalej lecz niestety artysta też człowiek i odpocząć musi, tak więc tego wieczoru się z wami żegnam. Do widzenia państwu.
Dzisiejszy dzień wypełniony graniem na ulicy Jean miał już z głowy, teraz tylko koncert w Syreniej nucie i można udać się na odpoczynek. Oczywiście odpoczynek dla niego oznaczał picie lub podrywanie dziewczyn do rana, ale wreszcie po paru latach wędrówek mógł trochę skorzystać z życia. Zgarnął swoją lutnię, pieniądze przesypał do mieszka po czym pośpieszył do karczmy aby nie spóźnić się na występ. Gospodarz był miłym człowiekiem i Jean chciałby żeby tak zostało przynajmniej dopóki nie będzie musiał wyjechać.
Psychodeliczny Łowca Żelaznych Motyli Z Planety Mars
Matysz
Mat
Mat
Posty: 441
Rejestracja: środa, 21 października 2009, 15:31
Numer GG: 2797417

Re: Miecz Krzyżowca [Lionheart]

Post autor: Matysz »

Samuel Polansky

"No, przynajmniej o posiłkach nie zapomnieli. Ta sama breja co zawsze, chuje jedne. I te wilgotne ściany. Kamienne, niepalne, jebane ściany, kurwa"

W krótkim ataku szału trzasnął miską o podłogę. Metalowe cholerstwo wygięło się, w końcu to najtańsze badziewie.

"A gdyby tak przerobić to na nóż? I wsadzić go strażnikowi w bebechy jak będzie kelnerzył? Mam już dość tego kutafona..."

Kolejny krótki atak szału, tym razem miska nie wytrzymała, pękło dno.

"No to zobaczymy, może się nie skapną?"

Odłożył połówkę miski i łyżkę pod wylizaną do czysta miskę towarzysza z celi, licząc na łut szczęścia i zamulenie strażników, skitrał też resztkę miski w jakiejś dziupli w celi.
Mam niefajną klawiaturę od TPSA i mi kilka klawiszy odmawia posłuszeństwa.

ADVENTURE PLANET czeka na Ciebie! Dołącz do sesji, wczuj się w tej klimat!
necron1501
Mat
Mat
Posty: 448
Rejestracja: poniedziałek, 4 lutego 2008, 17:42
Numer GG: 10328396

Re: Miecz Krzyżowca [Lionheart]

Post autor: necron1501 »

Thomas Anderson

Thomas rozejrzał się po zadymionym pomieszczeniu z ciekawością. Nie wiele się zmienił styl i sposób bycia ludzi, od czasu jego wyjazdu na Bliski Wschód. Niskie sklepienie, które wyglądało jakby miało się zaraz zawalić, cuchnący zamoknięty tytoń, nie domyci ludzie. Ogólnie syf i brud. Szybki czar i szklanka zrobiła się krystalicznie czysta. Mimo, ze nie miał okazywać mocy, nie miał zamiaru zarazić się jakimś świństwem lub innym choróbskiem. Pojedyncze stoły, już dawno temu widziały lata swej świetności, co po niektóre trzeszczały pod ciałami klientów. Manewrująca kelnerka starała się nie wylać trunków i jednocześnie, nie dać się obłapywać. Mimo swej szpetoty, paru nadal się za nią oglądało. W pewnym momencie za lady wyszedł ochroniarz lokalu. O ile można go było tak nazwać. Kierował się w stronę dwóch biedaków siedzących w rogu sali, mając nadzieję, że nikt ich nie zobaczy. W coraz mroźniejsze noce, ciepły kont był na wagę złota. Widać jednak byczek nie miał za grosz sumienia, ponieważ wziął obu za szmaty i skierował się do wyjścia. Nie zważając na klientów klnących, gdy ten torował sobie przejście, ani na szarpania winnych, otworzył drzwi na oścież i po kolei uczył ich latać.
Podmuch świeżego, chłodnego powietrza wywiał dym i smród na dwór. Lecz ochroniarz nie patrząc na błagające spojrzenia, zamknął z hukiem drzwi. Ludzie zaczynali się burzyć. Zaczynali klnąć, co po niektóry dostał po mordzie, zaczęły się przepychanki. Czując zbliżającą się burzę, Anderson rzucił ostatnie spojrzenie na picie, po czym, szybko załatwił sprawę pokoju z karczmarzem. Unikając ludzi, ciosów i stołów, dotarł bezpiecznie na schody. Te również nie sprawiały wrażenia solidnych. "Ciekawe czy dojdę na górę..." Lecz mimo obaw postawił nogę na stopniu oczekując odgłosu łamanego drewna, te jednak wytrzymały. Modląc się do swego Boga, dotarł na górę. Patrząc na resztki numerków, dotarł do swojego pokoju. Sam pokoju wyglądał schludnie, posprzątany. Lecz będąc ostrożnym, Thomas zajrzał pod łóżko, za szafę i do łazienki. Robiąc szybką toaletę położył się do łóżka mając nadzieję na spokojny sen. Lecz i to nie było mu dane. Z pokoju obok dochodziły dość ciekawe dźwięki:
-Aaaachhh!!! Tak dobrze!!! Mocniej !!!-krzyczał przenikliwie głos zapewne należący do kelnerki, oraz miarowe stukanie."Boże zlituj się, ześlij mi sen". Minęła godzina, dwie. W koncu stukot ustał. Czując że to jego czas, szybko owinął się kocem i zasnął.


Panie i Panowie co za marne odpisy :D Starać się bo się Sirion obrazi :D
ObrazekObrazek
ObrazekObrazek
Wevewolf
Mat
Mat
Posty: 453
Rejestracja: środa, 4 listopada 2009, 10:31
Numer GG: 0

Re: Miecz Krzyżowca [Lionheart]

Post autor: Wevewolf »

Aeozaron Gattucio

Obrazek

Kot spojrzał na miasto i oparł się o pień pobliskiej olchy nie kryjąc podniecenia. A zatem dotarł do owej mistycznej...
- Barcelona - rzekł nienaturalnie brzmiącym głosem, bardzo wysoko emisyjnym.
Nagle, szybciej niż podejrzewał, znów pojawiły się w jego umyśle podejrzenia i plany, obudziła się w nim kocia, wrodzona czujność. Spiął się, dał nurka w krzaki, zrobił to bezszelestnie, nie trzasnęła ani jedna gałązka pod jego stopą, nie zaszeleścił żaden liść.
Betonową drogą u stóp urwiska na którym teraz się znajdował, jechał duży wóz jakiś nieznanych Kotowi
kupców, co wynikało z zawartości wozu - jakieś skóry, beczki wina, owinięte bandażami szpady. Aeozaron
zastanowił się przez chwilę. Podczas swej podróży zgubił swoją broń. Nie ze swojej winy. Raczej z winy karczmarza który wydał go w jednej z hiszpańskich wiosek na wschodzie.
Potrzebował nowego orężu. Potrzebował... szpady.
Zrzucił ubranie. Zachodziło już słońce, cienie wydłużyły się. Został w samych leginsach, oczy zabłyszczały zielonym blaskiem. Aeozaron wysunął się bezszelesnie z zarośli, przykucnął na skraju urwiska. W dole, jakieś dziesięć metrów, widział wóz. Woźnica zatrzymał się na postój. Szczał pod pobliską brzózką. Okazja
wydawała się idealna. Kot zamruczał. Wybił się energicznie z obu nóg, załopotał w powietrzu ogonem, upadł miękko na leżące na wozie miękkie pakunki z mąką. Zręcznie przechwytując i przerzucając paczki, znalazł to, czego szukał - dość ładną szpadę o bardzo ładnym jelcu. Nieco zagiętą, dzięki czemu przypominała raczej wygięty finezyjnie miecz niż szpadę. Ale była ostra, toteż Gatuccio bez zwłoki chwycił ją w zęby i zeskoczył z wozu. Prosto pod kopyta zaprzężonych koni.
Jeden z wyjątkowo strachliwych wierzchowców, stanął nagle dęba, zaszamotał się, zakwiczał niby prosię. Aeozaron kląc na czym świat stoi, dał nurka w wysoką trawę rosnącą na uboczu, zamarł w oczekiwaniu. To co się wydarzyło, przerosło jego najśmielsze marzenia. Otóż kupiec zdobył się jedynie na uspokojenie strwożonych koni! Cóż, widocznie był głupi lub zbyt pewny siebie. Kot zdawał sobie jednak sprawę, że może to być bardzo surowy w konsekwencjach błąd, który popełnił nieomal zdradzając się. Musi bardziej uważać, powtarzał sobie w drodze na urwisko.
Miał broń. Pozostało dostać się do miasta.Nie będzie to łatwe. Kot zmierzył mur bystrym spojrzeniem. Słońce już zaszło, toteż unikając nocnych stróżów patrolujących tereny poza miastem, oglądnął sobie dokładnie mur, wybrał drogę - w jednym miejscu kamienie były popękane - najwyraźniej po kuli armatniej. Dzięki temu mógł wspiąć się na sam szczyt muru; to go ucieszyło. Jeszcze raz wrócił na urwisko, zjadł surową rybę podwędzoną kupcowi nocującemu pod bramą ostatniej nocy i popijając piwo, które dla odmiany, sam ze sobą przywiózł. Zaraz po tym zdrzemnął się i gdy jego koci umysł podpowiedział mu że jest już dobrze po północy, począł się skradać w stronę murów miasta, zaopatrzony w linę z hakiem oraz kaptur i buty z kolcami.

phaw, nienawidzę krótkich postów, ale nie chce mi się zwlekać z odpisem. Więc sorry za objętość postu, jutro trafi tu rozbudowana akcja tworzona wespół z MG o dalszych poczynaniach Aeozarona.
Osobiście to upek mi się podoba - wciągający i łączący wszystkie postacie :D
Ant
Kok
Kok
Posty: 1228
Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 21:54
Numer GG: 8228852
Lokalizacja: Dziki kraj pod Rosją

Re: Miecz Krzyżowca [Lionheart]

Post autor: Ant »

Daniel Lézard

Barcelona... W tym mieście rozpoczęła się największa przygoda Daniela. Było to kilka lat temu... Do teraz śnią mu się katastroficzne obrazy, pełne krwi i krzyków... Warto było. Gdyby nie tamte wydarzenia, zginąłby juz dawno temu z głodu tuż przy marsylskim rynsztoku .
Barcelona... Miejsce, które zmieniło światopogląd. To właśnie tu zobaczył, że bycie odmieńcem nie jest równoznaczne z wykluczeniem ze społeczeństwa. To właśnie tu poznał wuja Lucasa. Tu mógł go spotkać znowu... O ile ten żył nadal.
Barcelona... To miasto znał dobrze, a jednocześnie najgorzej.Tu może dostać kolejną szansę. Tu jego życie może się ponownie odmienić. Tu może je stracić...
Z głównego placu skierował się do dzielnicy portowej. Tam nie wyróżniałby się z tłumu dziwolągów na co dzień tam bywających. Wysoka przestępczość i smród starych ryb skutecznie odciągał stamtąd mniej odważnych i majętnych strażników. W końcu po za główną dzielnicą, to tu można było spróbować nie egzotycznych trunków. Do tego w przystępnych cenach. Jak prawie wszystko tutaj... Wystarczyło być jedynie odpowiednio zdesperowanym lub odważnym, by tam pójść. Daniel akurat był wystarczająco obojętny temu co mogło się stać w tak podłej dzielnicy.
Poszedł do karczmy, w której poznał Lucasa. Nosiła nazwę "pod chętną syreną". Zwykła niskiej klasy speluna z rybimi pęcherzami rozciągniętymi w oknach, bo częsta wymiana szkła wyniosłaby zbyt wiele. Gdyby nie jego zręczność oberwałby drewnianym kuflem jeszcze zanim dotarłby do drzwi. Jak się okazało dwóch marynarzy pokłóciło się o prawdziwość historii jednego z nich. Do ich kłótni dołączyli się pozostali bywalcy lokalu i rozpoczęła się zabawa na całego. Na szczęście nie było ich wielu. Około dwudziestu chłopa. By dopchać się do lady musiał spacyfikować dwóch pijanych jegomości bijących się blokujących przejście pomiędzy stołami. Karczmarz pewnie po bitwie od tych w najgorszym stanie weźmie sakiewki, by spłacić jej koszty. Za podłe piwo, strawę i pokój na noc właściciel wziął naprawdę psie pieniądze. Nim zdołał schować monety do swojej sakwy, walka ucichła. Wygrał ją postawny marynarz z wieloma bliznami na twarzy. Przeszedł po karczmie, zbierając kufle do swojego stolika, po czym rozpoczął ich opróżnianie. Daniel nie przejął się zbytnio tą sytuacją. Chociaż materialnie dawno nie było tak źle, bywał już w gorszych sytuacjach. Zdążył opróżnić kufel nim karczmarz doniósł coś do jedzenia. Na kolejny kufel brakowało mu już pieniędzy. Właściciel "chętnej syreny" jednak okazał się być miłym gościem i w zamian za pomoc w "sprzątaniu" zaoferował mu jedzenie z rana i parę kufli piwa. Daniel bez zastanowienia zgodził się. Chyba było to jego błędem. Po "uprzątnięciu" był wycieńczony do cna. Po męczarni jaką było dostanie się do pokoju na piętrze, padł na rozpadające się łóżko, prawie je załamując. Zasnął niemal natychmiast.
Obrazek
Fioletowy Front Wyzwolenia Mrówek
Klub Przyjaciół Kawy
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: Miecz Krzyżowca [Lionheart]

Post autor: the_weird_one »

Mężczyzna, ubrany w szary, niewyróżniający się kubrak, brązowe nogawice i popielaty, szeroki hiszpański kapelusz ruszył przed siebie, skoncentrowany w pełni na swym celu. Ruszył od razu w stronę dzielnicy świątynnej. Wiedział, że strażnicy będą mu robić kłopoty z wejściem, nie zamierzał jednak udawać się prosto do lochów. Jutrzejszy dzień zamierzał poświęcić obserwarcji, dzisiejszy wieczór - jej zabezpieczeniu.

Nie obawiał się, że ktoś zobaczy kolor jego skóry lub oczy. Wieczorem nie zwracał na siebie uwagi, a poza tym miał remedium i na takie kłopoty.

Nie poświęcił uwagi architekturze, kilku pięknym kościołom które mijał, wyśmienicie urządzonym placom, ani kramom, ani widzianym wieżom kościołów z innych dzielnic. Nie zwracał uwagi na nędzarzy dzielnicy portowej ani na pospólstwo głównych części miasta. Nie zwracał uwagi na strażników, ani szlachtę, choć tej zwyczajnej na ulicach zazwyczaj po prostu nie było.

Jedna z licznych bram prowadzących do dzielnicy świątynnej była jedynym miejscem gdzie Inkwizytorzy - lub duchowni napotkani w innych częściach miasta - mogli zostać spotkani i podejrzewani o szybki powrót. Takie osoby, ze względu na jego własne cele, najbardziej go interesowały i taką osobę tego wieczora miał zamiar ostrożnie śledzić aż od bramy.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Marz
Marynarz
Marynarz
Posty: 166
Rejestracja: środa, 21 października 2009, 23:22
Numer GG: 0

Re: Miecz Krzyżowca [Lionheart]

Post autor: Marz »

Martin von Fangesberg (Canine)

Było zostać w Anglii!
To była pierwsza myśl jaka przyszła Martinowi do głowy gdy znalazł się w rękach straży miejskiej. Potem przypomniał sobie czemu uciekł i stamtąd. Wzdrygnął się na samą myśl, o tym co czekałoby na niego w Londynie, gdyby go złapali. A tak na prawdę był niewinny! No dobrze, częściowo był. W końcu to jego wynajęli do odnalezienia tego wozu. Skąd miał wiedzieć, że jedzie nim królewna pod przebraniem, a jego pracodawcą był Jack the Gutripper, znany z okrutnych morderstw, obrzydliwych gwałtów i brawurowych kradzieży (w tej mniej więcej kolejności). Jeszcze jak jakiś idiota zgodził się aby poprowadzić atak. Mógł się domyślić, że jeśli płacą aż tyle to musi kryć się w tym jakiś hak.
No ale cóż teraz czynić? Może jedynie bić się czoło i solennie sobie postanowić, że następnym razem będzie dokładnie sprawdzał ludzi, którzy mają dla niego jakąś robotę. I tak miał okrutne szczęście, że wydostał się z Anglii... A udało mu się to dzięki nienawiści Hiszpanów do Anglików. Gdy powiedział, że prowadził napad na córkę króla Anglii Hiszpańscy żeglarze przyjęli go z otwartymi rękoma. Co więcej kucharz tak go polubił, że dawał mu więcej mięsa do jedzenia, wiedząc że zwierzoczłek ma problemy z trawieniem zieleniny.
No właśnie, ciekawe jak będą tu karmić... Ta myśl go nurtowała. Wiedział, że w takich miejscach dostanie choć skrawka pokarmu zawierającego białka zwierzęce graniczyło z cudem. Najwyżej będę jadł karaluchy i szczury Nieraz jadał gorsze rzeczy. Lata spędzone w lesie nauczyły go, że da się zjeść absolutnie wszystko, a jego kocie cechy mięsożercy sprawiały, że nie miał najmniejszych problemów z jedzeniem surowego mięsa, czy mięsa owadów. Jakoś przetrwam. No bo ile mogą mnie tu trzymać? Pogrzebał szorstkim językiem między długimi, paro calowymi kłami, które nadawały jego twarzy bardzo nienaturalny wygląd.
Rozejrzał się nieco dokładniej po celi i nie znalazłszy niczego specjalnie interesującego usiadł po turecku na pryczy i zaczął medytować, starając się przywołać szamańską energią, którą kiedyś w sobie odnalazł. Wkrótce ją odnalazł i uformował w coś zwane Szamańskim Okiem- rodzajem niewidzialnej sondy, którą mógł wysłać gdziekolwiek w celu rozejrzenia się. Postanowił rozejrzeć się po celach współwięźniów oraz lochu jako takim...
Orcs, orcs, orcs, orcs...
Sirion
Marynarz
Marynarz
Posty: 293
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:47
Numer GG: 11883875
Lokalizacja: Warszawa

Re: Miecz Krzyżowca [Lionheart]

Post autor: Sirion »

Jean Jarre

Słońce powoli zachodziło i ulice Barcelony zaczynały już pustoszeć. Dopóki półbies był w głównej dzielnicy miasta był bezpieczny - tutaj strażnicy skrzętnie obserwowali wszystkich przybyszów więc próby napadów i skrytobójstw były praktycznie niewykonalne, więc nikt się ich nie podejmował. Poza tym czego mogli chcieć od niego - był jedynie muzykiem zarabiającym na życie jakich wielu. Zaczął nieco niepokoić się dopiero po przejściu przez dzielnicę handlową i wkroczeniu na obszar bram. Tutaj mogło zdążyć się dosłownie wszystko - wielka ilość ciemnych zaułków i gęsto zabudowany plan dzielnicy był rajem dla złoczyńców, pomimo dość częstych patrolów straży. Poza tym w mieście sporo mówiło się o fali tajemniczych morderstw - straż znajdowała ciała wyssane z jakiejkolwiek krwi z dwoma charakterystycznymi nakłuciami na szyi. Jean nie miał zamiaru podzielić ich losu, więc przyspieszył kroku i bacznie lustrował otaczający go teren. Tego wieczora jednak znowu miał szczęście - dotarł do karczmy bezpiecznie. Gdy przestąpił jej drzwi odetchnął z ulgą.
"Udało się"
Zadowolony ruszył w stronę swojego pokoju, aby przygotować się na zbliżający się powoli wieczorny występ.

Samuel Polansky

Po dłuższej chwili wrócił strażnik, którego zadaniem teraz było zebranie pustych naczyń i sztućców ze wszystkich cel. Samuel obejrzał i ocenił go dokładnie. Strażnik jakich wielu: zmęczony rutyną zajęć, zdekoncentrowany, pochłonięty własnymi myślami.
"To jest moja szansa" - Pomyślał i szybko podniósł się z podłogi z ostrym kawałkiem naczynia, kiedy strażnik nie rozważnie obrócił się do niego tyłem podnosząc leżącą miskę.
Doskoczył do niego i próbował zaatakować go prowizorycznie zrobioną bronią w brzuch. Jednak w swojej ocenie sytuacji zapomniał o jednym małym szczególiku - metalowej kolczudze ukrytej pod standardowej narzucie strażników. Kawałek misy odbił się od niej z głośnym brzęknięciem, kalecząc palce półbiesa. Strażnik zareagował błyskawicznie - uderzył łokciem w twarz więźnia i odrzucił go w stronę ściany. Samuel upadł na podłogę. Zwinął się w kłębek, gdy tamten zaczął go kopać.
- Zdaje mi się, że nie jesteś zbytnio głodny - Powiedział strażnik próbując złapać oddech - Dooobrze... Nie martw się już tym - przez najbliższe kilka dni nie zobaczysz nic do jedzenia.
Polansky usłyszał odgłos zamykanych drzwi i głos zza ściany.
- Na twoim miejscu nauczyłbym się polować na szczury.

Thomas Anderson

Mimo dość głośnych odgłosów zabaw w nocy, dochodzących z sąsiedniego pokoju, Thomasowi udało się wypocząć. Zbudził go promień słońca, który wszedł do jego pokoju poprzez odsłonięte okno. Rozciągnął się na łóżku i powoli wstał. W ciągu parych chwil zdążył ogarnąć swój wygląd i opuścił pokój. Na dole pracownicy powoli doprowadzali lokal do stanu używalności. Karczmarz polerował blat, kelnerki zamiatały podłogę a z kuchni unosił się kuszący aromat przygotowywanego jedzenia. Mag podszedł do karczmarza.
- Tak?
- Chciałbym zamówić coś do jedzenia na śniadanie. Zdam się na pana gust - Powiedział uśmiechnięty i rzucił mu kilka monet. Karczmarz skinął lekko głową i wrócił do swoich zajęć, zaś Thomas skierował się w stronę uprzątniętego już stolika.
Przez chwilę myślał, iż mężczyzna go olał i jego pieniądze poszły na marne, gdy zbliżyła się do niego jedna z kelnerek niosąca talerz ze smakowicie wyglądającym kurczakiem i szklanką wina w drugiej ręce. Mag przyjrzał się służącej - wyglądała na nieco zmęczoną poprzednią nocą, aczkolwiek na bardzo z jakiegoś powodu zadowoloną, Uśmiechnął się pod nosem - dobrze wiedział dlaczego.
Gdy skończył jeść opuścił karczmę i udał się w kierunku miejsca jakie wskazali mu wyżsi rangą magowie.

Aeozaron Gattucio (Akcja rozgrywana w kontakcie z graczem)

Aeozaron wyposażony był w linę z kotwiczką oraz buty z małymi kolcami, który to gadżet umożliwiał mu zwisanie z framugi głową w dół, trzymając się wyłącznie za pomocą kolczastego obuwia. Metoda oczywiście była zawodna - zdarzało się iż Kot spadał, lecz w większości przypadków prosty trik z ostrymi gwoździami, mógł uratować skórę.
Aeozaron zasyczał jak prawdziwy kot. Wygiął się jak kocur prężący się do skoku i rzeczywiście skoczył, wzwyż, chwytając się najbardziej szerokiej szczeliny w murze. Zręcznie podciągnął się na jednej ręce, drugą poszukał kolejnej szczeliny, którą, miał nadzieję, że znajdzie. Szczęście mu dzisiaj dopisywało - wygląda na to, że przez przypadek natrafił na chropowatą część ściany, która niewątpliwie nosiła znamiona dawnych oblężeń miasta. Dzięki temu kot nie miał problemu z odnajdywaniem kolejnych zagłębień i w ciągu kilku chwil znalazł się na samym szczycie muru. Aezaron sapnął i zawisł na jednej ręce. Był u samego szczytu muru, trzymał się ostatniej nasady. Jeden ruch i byłby na murze... Miał sporo szczęścia. Ale z drugiej strony był w swoim żywiole, kochał to co robił i miał nadzieję zrobić jeszcze dużo. Dlatego też gdy dotarł na sam szczyt muru nie stanął na nim, a jedynie wyjrzał czy nie spaceruje po nim jeden, bądź kilku strażników.W razie czego miał sztylet w cholewie buta - tak na wszelki wypadek...
I dostrzegł jednego, idącego w jego stronę z zapaloną pochodnią. Bezszelestnie opuścił się nieco niżej, gdzieś metr pod szczytem muru, na dużym wystającym kawałku skały. Zamierzał przeczekać aż strażnik pójdzie dalej. Kot wstrzymał oddech i zamarł w bezruchu, kiedy strażnik go mijał. Przez chwilę zatrzymał się widocznie rozglądając się za czymś i ruszył dalej. Gdy kroki strażnika ucichły, Aezaron podciągnął się i zręcznie wskoczył na mur.
Niedaleko muru dostrzegł dość wysoki dach. Gdyby udało mu się odpowiednio mocno wybić bez problemu doskoczyłby do niego. Kolejną opcją było zejście w sposób analogiczny do wejścia - bezpośrednio po murze. Ostatnią opcją było zakradnięcie się do wieży wbudowanej w mur i zejście po schodach na dół. Zdawał sobie jednak sprawę z tego iż ta opcja jest najbardziej ryzykowna - w środku czekali strażnicy. Musiał jednak się na coś zdecydować. Kot bardzo szybko skalkulował, podjął decyzję.
Wybrał, rzecz to jasna jak słońce, skok na dach. Był świadom że będzie to dość niebezpieczne, lecz de facto, próba zejścia murem była bardzo ciężka - poświęcił by sporo czasu by znaleźć wyrwy podobne do tych dzięki którym dostał się na dach, a zejście przez wieżę graniczyło z samobójstwem. Toteż Aezaron zamruczał jak to miał w zwyczaju, przygotował się do skoku i puścił biegiem zbliżając się do krawędzi muru. W ostatniej chwili wydłużył krok, zadreptał i wybił się, jak najmocniej i jak najwyżej umiał. Kot wyskoczył na dość wysoką odległość modląc się w duchu, aby siła nośna wystarczyła na dotarcie do pobliskiego dachu.
Ledwo mu się udało - wylądował zwinnie na samej krawędzi. Musiał szybko przenieść się w inne miejsce - odgłos spadającego człowieka na pewno zaalarmował domowników. Za chwilę mogło tu się roić od straży miejskiej. Z tego co się orientował dość przyjemna tawerna znajdowała się kilka przecznic stąd. Po cichutku zeskoczył z dachu i pod osłoną nocy po cichu przedostał się do tawerny. Pewnym krokiem wszedł do środka.

Daniel Lézard

Daniel przespał zmęczony przespał bez większych problemów całą noc. Czuł, iż był tak zmęczony, że nawet gdyby miasto zaatakowała armada angielska i tak by się nie obudził. Rankiem poczuł przyjemny powrót energii do wykończonych mięśni. Usiadł na łóżku i ocenił swoją sytuację: mimo iż praktycznie nie miał grosza przy duszy, na dole czekało na niego obiecane śniadanie (przynajmniej miał taką nadzieję).
"Do wieczora kupa czasu, przydałoby się rozejrzeć po mieście. Zawsze warto jest przypomnieć sobie stare okolice"
Z tym pomysłem zszedł po schodach na dół do kuchni, gdzie zastał tylko dziewkę służebną.
- Szefa nie ma - Odpowiedziała uprzejmie, gdy zapytał ją o karczmarza. W jednej chwili wizja pożywnego śniadania się rozwiała - Ale spokojnie - Powiedziała i roześmiała się widząc jego zawiedzioną minę - Szef polecił nam podać panu śniadanie w zamian za wczorajszą pomoc.
Poleciła usiąść Danielowi i zaraz wróciła z talerzem zupy i kawałkiem chleba.
Mężczyzna po skończonym posiłku, uprzejmie podziękował i wyszedł przez główne drzwi w celu pozwiedzania miasta i przygotowania się na wieczorne spotkanie.

Arir as-Hadazaish

Arir w końcu zlokalizował odpowiedniego człowieka - łysego i brodatego inkwizytora w białym służbowym stroju ze krzyżem zawieszonym na szyi.
Gdy tylko oddalił się na pewną odległość, assassyn ostrożnie ruszył za nim. Śledzenie kogoś w dzielnicy portowej nie było wielką sztuką - gęste zabudowanie bardzo pomagało w tej czynności. Starał się zapamiętać uproszczony schemat drogi w pamięci. Starał się zapamiętać mijane kramy i jakieś szczególne elementy architektury, które mijał w trakcie śledzenie inkiwzytora.
Miał szczęście - widocznie mężczyzna postanawiał nie zahaczać o żadne sklepy i od razu skierował się w stronę siedziby inkwizycji. Gdy dotarli do bramy strzeżonej przez strażników, Arir postanowił przerwać misję - dowiedział się tego czego chciał, dzisiaj nie będzie już ryzykował. W pokoju i tak musi obmyślić szczegóły jutrzejszej akcji. Z tego co słyszał nikomu nie udało się uciec z lochów inkwizycji - on będzie musiał dokonać tego jako pierwszy. Na razie jednak - postanowił wrócić. Dziś miał już wszystko czego potrzebował.

Martin von Fangesberg

Przeglądając sąsiednie pomieszczenia Marin dostrzegał przede wszystkim pobitych i wygłodzonych więźniów, maszerujących lub rozmawiająych strażników, inkwizytorów ślęczących nad papierami w swoich gabinetach, a także szkodniki bezczelnie drepczące pomiędzy nogami ludzi. Dostrzegł też kilka bardziej niezwykłych sytuacji. Gwałcenie młodej półbieski przez grupę rozochoconych strażników i przesłuchiwanie młodego mężczyzny posądzonego o herezję przez inkwizycję.
"Biedak już po nim"
Sonda zapuszczała się coraz głębiej, a Martin coraz mocniej wyczuwał wibrującą dziwną energię. Wbrew zdrowemu rozsądkowi przysuwał się w jej kierunku, jak gdyby wiedziony nienaturalnym instynktem... W końcu udało mu się zlokalizować źródło mocy - zamknięte pomieszczenie. Gdy wkroczył umysłem do środka - dostrzegł zakapturzonego mężczyznę ślęczącego nad biurkiem. Po chwili mężczyzna spojrzał na niego... Spojrzenie jego oczu zerwało połączenie. Martin wrócił do własnego ciała zalany potem...

OK, wznawiamy rozgrywkę ;) Przepraszam za opóźnienia i obiecuję się już poprawić...
“Better to fight for something, than live for nothing”

General George S. Patton

Fortis cadere, cedere non potest
Matysz
Mat
Mat
Posty: 441
Rejestracja: środa, 21 października 2009, 15:31
Numer GG: 2797417

Re: Miecz Krzyżowca [Lionheart]

Post autor: Matysz »

Samuel leżał na kamiennej podłodze trzymając się za krwawiący nos. Śmiał się. Długo, naprawdę długo nie był w stanie opanować swego śmiechu. Kilkukrotnie przechodzący strażnicy zaglądali do celi przez judasza dziwiąc się co jest powodem tej opentańczej wesołości. Sam tymczasem leżał sobie krwawiąc na na średniej wielkości worku.
-Co za debil!- myślał śmiejąc się coraz bardziej
Ów worek półbies odciął atakując strażnika, tamten w swej panice nawet nie zauważył. Zauważy za jakiś czas, albo w ogóle, mocno nierozgarnięty był.
-Sprawdźmy łup!-zaśmiał się Sam w duchu.
Trzy bochenki chleba, jakieś jarzyny, sznurek... suszone mięso! Sporo suszonego mięska! Samuel był dumny ze swego pomysłu. Miał teraz parę dni spokoju od tych debili i wyżerkę godną króla, a na pewno lepszą od tej brei jaką ich karmiono. Obserwacja strażników opłaciła mu się. Po spałaszowaniu połowy bochenka podszedł do drzwi i zablokował je wkładając swój prowizoryczny nóż do przygotowanej wcześniej szczeliny, co w połączeniu z grubą framugą drzwi i faktem, iż otwierały się na zewnątrz a korytarz między celami był ciasny stanowiło naprawdę dużą przeszkodę dla strażników-musieliby "odciągnąć" drzwi od jego celi, a przy tak wąskim korytarzu będzie to raczej trudne. Polanski sprawdził swoją "blokadę" jeszcze raz, upewnił si.ę, że jest mocna, a następnie położył się na swej pryczy z podwójnym materacem (drugi zarekwirował po byłym wspólokatorze, obecnie był w celi sam) i czuł się królem swego małego, ciasnego świata.
-Ssijcie mi pałę-pomyślał i zasnął.
Ostatnio zmieniony piątek, 25 grudnia 2009, 13:37 przez Matysz, łącznie zmieniany 1 raz.
Mam niefajną klawiaturę od TPSA i mi kilka klawiszy odmawia posłuszeństwa.

ADVENTURE PLANET czeka na Ciebie! Dołącz do sesji, wczuj się w tej klimat!
Obelix
Bombardier
Bombardier
Posty: 775
Rejestracja: środa, 7 czerwca 2006, 15:18
Numer GG: 6330570
Lokalizacja: Twoja świadomość
Kontakt:

Re: Miecz Krzyżowca [Lionheart]

Post autor: Obelix »

Jean Jarre

"Udało się" westchnął bard przechodząc przez drzwi karczmy. Te nocne powroty niezależnie od tego czy coś się działo zawsze przyprawiały go o dreszcze, Barcelona mimo że piękna nie była pozbawiona przestępczości a różne plotki, czasami groteskowe czasami straszne, powstawały co wieczór i obiegały całe miasto z prędkością błyskawicy. Ale dzisiaj mógł już w spokoju odpocząć i przygotować się do występu.

Na wejściu przywitał się z gospodarzem i od razu ruszył do swojego pokoju, zamknął drzwi i przesypał cały dzisiejszy urobek do jednej większej sakwy z której wziął tylko parę monet na wieczór a resztę schował do swojego worka który trzymał pod łóżkiem. Lubił się zabawić ale nie był głupi i gdyby okoliczności zmusiły go do wyjazdu z Barcelony, wolał nie wyruszać z pustą kieszenią. Potem sprawdził wszystkie jego instrumenty czy stroją właściwie, napił się trochę wody aby przeczyścić gardło zmęczone śpiewem i położył się na łóżku. Postanowił sobie uciąć krótką drzemkę przed występem, wiedział że ktoś przyjdzie go obudzić na występ bo zawsze ktoś przychodził mu przypominać o występie. W końcu nie tylko Jean miał z tego korzyści ale też zawsze do karczmy przychodziło sporo ludzi posłuchać jego koncertów, a to oznaczało też zarobek gospodarza.

Leżąc tak i odpoczywając zaczął rozmyślać. Całe życie podróżował, nigdy nie spędzał dużo czasu w jednym miejscu bo albo ktoś go wyganiał, albo musiał wyjeżdżać przez jakieś problemy w które non-stop się pakował, albo też nie chciał zostawać. Jednak w Barcelonie było trochę inaczej, miał jakiś dach nad głową i nikt go stąd nie wyganiał, a zarobek niezły bo ludzie głodni rozrywki często byli hojni dla wędrownego barda. Tutejsze dziewczyny i trunki też były niczego sobie, idealne miejsce dla kogoś takiego jak on...

Zbliżał się czas występu, nie mógł się przedrzemać przez ten czas więc zabrał swoje instrumenty i zszedł na dół, ludzie zaczynali się już schodzić. Przysiadł na długiej ławie w rogu pomieszczenia, tam gdzie zwykle. "Witam was szanowni i mili państwo oraz zapraszam skromnie do wysłuchania wędrownego poety" zapowiedział po czym zaczął grać.
Psychodeliczny Łowca Żelaznych Motyli Z Planety Mars
Marz
Marynarz
Marynarz
Posty: 166
Rejestracja: środa, 21 października 2009, 23:22
Numer GG: 0

Re: Miecz Krzyżowca [Lionheart]

Post autor: Marz »

Martin von Fangesberg (Canine)

o-o... Jest źle!
Martin wystraszył się co niemiara. Wiedział, że obecność kogoś, kto potrafił wykryć sondę i ją unicestwić nie wróży niczego dobrego. Pewnie zaraz będzie się tu roić od strażników!
Wezmą mnie na tortury, oskarżą o jakąś herezję, czy inne gówno!
Trzeba to przyznać- Martina ogarnęła panika. Włosy zjeżyły mu się na ciele, przeszły go dreszcze. Szybko jednak odzyskał zimną krew.
Po moim trupie!
Zaczaił się pod drzwiami i zaczął nasłuchiwać, czy ktoś się nie zbliża. Cały czas był gotowy rozszarpać owemu ktosiowi gardło, jednocześnie szukał jakiś resztek mocy, żeby w razie potrzeby móc się. bronić. Niech tylko spróbują tu wejść. Martin, syn Huga von Fangesberga, nie będzie torturowany!
Orcs, orcs, orcs, orcs...
necron1501
Mat
Mat
Posty: 448
Rejestracja: poniedziałek, 4 lutego 2008, 17:42
Numer GG: 10328396

Re: Miecz Krzyżowca [Lionheart]

Post autor: necron1501 »

Thomas Anderson

Thomas obudził się wypoczęty mimo ciągłych odgłosów w nocy. Nieśmiałe promienie słońca padały na jego twarz, budząc go. Wyciągając się na łóżku nie chętnie wstał. Od dawna nie miał okazji do odpoczynku w dobrych warunkach. Powoli bez pośpiechu wstał, ogarnął swój wygląd po czym zszedł na dół, do sali. Unikając pracowników doprowadzających salę do używalności, podszedł do lady.
- Tak?
- Chciałbym zamówić coś do jedzenia na śniadanie. Zdam się na pana gust - Powiedział uśmiechnięty i rzucił mu kilka monet. Po czym skierował się do już wysprzątanego stolika. Kelnerka-sąsiadka z nocy postawiła przed nim kurczaka i szklankę wina.
Po pożywnym śniadaniu wyszedł na dwór. Owionął go chłód poranka. Na ulicy jeszcze panowały pustki, ludzie leniwie wychodzili z domów kierując się do pracy, lub na poranne zakupy. Nie śpiesząc się, Anderson skierował się do budynku/ lokum tutejszych magów. Miał nadzieję, że dowie się, po co go tu sprowadzono. Po drodze zahaczył o ładnie wyglądający ryneczek, wybudowanym w stylu gotyku. Ludzie otwierali swoje kramy, znosili towar, zaczynali powolny utarg. Przekupki z warzywami zaczynały już się kłócić między sobą, co nadawały klimat sielanki. Ludzie nie zwracali na niego uwagi, nie wyglądał na takiego, który miał by coś zamiar kupić. Wymijał kramy kierując się do wyjścia z ryneczku. Niestety widoki poza rynkiem nie wyglądały tak błogo. Biedota zaczynała wylewać się na ulice, licznie złodzieje, weterani wojenni, teraz kalecy i inne ofiary wojny.
Zbliżając się do celu, zaczął się zastanawiać co oni mogli od niego chcieć.
ObrazekObrazek
ObrazekObrazek
Ant
Kok
Kok
Posty: 1228
Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 21:54
Numer GG: 8228852
Lokalizacja: Dziki kraj pod Rosją

Re: Miecz Krzyżowca [Lionheart]

Post autor: Ant »

Daniel Lézard

Dziewka nie należała do najbrzydszych, więc Daniel zastanawiał się, czy nie zostać odrobinę dłużej w karczmie. Coś jednak ciągnęło go do spaceru po mieście. Pewnie to, że nie lubił przebywać zbyt długo w jednym miejscu. Tylko dlaczego tak szybko znudziło mu się kolejne miejsce? Czyżby przebywał zbyt rzadko z ludźmi?
Swoje kroki skierował do głównego placu. Irytowały go takie miejsca jak to. Pełno ludzi zebranych w jednym miejscu, wszyscy się przekrzykują, a do tego ten smród... Trzeba było jednak jakoś zarobić na obiad, a mnogość kramów i nieuważnych ofiar sprzyjała szybkiemu wzbogaceniu się. Wystarczyło tylko znaleźć w miarę dobrze ubranego człowieka, tacy zawsze noszą przy sobie dość dużo pieniędzy i odpowiedni moment, by położyć rękę na jego sakiewce. Nic prostszego...
Po dłuższej chwili znalazła się odpowiednia osobistość. Gruby obcokrajowiec, który szastał złotem, kupując same drobiazgi. Pewnie sobie nieźle nagrabił skoro nie wpuścili go bogatszej dzielnicy, albo po prostu szukał czegoś po przystępnych cenach. Był jednak dość ostrożny. Zupełnie jakby wiedział, że ktoś go obserwuje. Daniel tracił już nadzieję, że zdarzy się odpowiednia okazja, gdy na grubasa wpadł jakiś dzieciak bawiący się z innymi w berka. Lezard pomógł jegomościowi się podnieść, jednocześnie przejmując jego sakiewkę. Już miał iść dalej, gdy tamten zaczął wołać straże miasta. Od razu znalazło się dwóch, którzy się wzięli nie wiadomo skąd. To pewnie była pułapka na kieszonkowców. A Daniel dał się zrobić w konia, jak największy amator.
Z początku nie wiedział co robić. Ruszył przed siebie. Starał się przebić przez tłum, ale on nie dawał zbyt dużej możliwości ruchu. Gdy tylko mógł skręcił w jakąś uliczkę. Biegnąc przez nią poślizgnął się na świeżych pomyjach wylanych przez okno. Uderzył głową o bruk. Lekko ogłuszony, podniósł się i pobiegł dalej nie zważając na ból i lekko zamazany świat. Jeden ze strażników również został powalony przez mokrą plamę. Drugi w tym czasie zdążył go dogonić i złapać Daniela za kołnierz i rękę.
-W imieniu władz Barcelony oskarżam Cię o haniebny czyn, jakim jest kradzież. - powiedział dumnie strażnik.
Pech chciał, że strażnik nie był przygotowany na cios łokciem w brzuch, który poluzował jego chwyt na tyle, by Daniel mocnym szarpnięciem, mógł się wyrwać z jego rąk. Natychmiast pobiegł dalej. Przecież strażnicy, o ile nie są mutantami, szybko się zmęczą. Nie sądził, by Barcelona pozwoliła sobie zatrudniać odmieńców.
Nie znał dobrze miasta. Uciekał przez to jedynie głównymi drogami, aby się nie zgubić. To sprawiło, że wkrótce goniło za nim ośmiu rosłych mężczyzn i kurdupel, pewnie dzieciak jakiegoś kupca chcący się dostać w szeregi miasta. W końcu dostał się do dzielnicy portowej, jedynej, którą znał w miarę dobrze. Tam pościg zmniejszył się do jednego, najodważniejszego strażnika - tego, który o mal go nie zatrzymał. Widać portowcy go znali, skoro nie zwracali na niego zbyt wielkiej uwagi. To znacznie utrudniało ucieczkę, jednak nie poddawał się. Uciekł na jeden z pomostów i skoczył z niego do wody. Nie zatrzymało to jednak upartego przedstawiciela prawa w tym mieście. Skoczył za nim. W wodzie stoczyła się krótka walka i w końcu obaj wypełzli na brzeg wycieńczeni i opuchnięci od ciosów i biegania. Po paru głębszych wdechach Daniel rzucił się ponownie do ucieczki. Ten za nim ruszył do pościgu.
Parę minut później Daniel wbiegł do lokalu, gdzie było szczególnie głośno. To był jego szczęśliwy traf, gdyż strażnik ścigający go wbiegł za nim i w drzwiach dostał lecącym stołkiem w głowę. Padł na ziemię. Natychmiast podbiegł do niego uciekinier, zabrał mu z palca glejt strażnika i uciekł do "chętnej syreny". Zamówił tam syty obiad i kąpiel. Tego, co było w sakiewce ledwie na to starczyło. Widać akcja grubasa miała się już kończyć. Po najedzeniu się i całkowitemu oczyszczeniu z pomyj wyruszył na poszukiwanie "białych kruków" na portowym targu.
Gdy tylko się ściemniło poszedł na spacer po mieście, by poznać małe uliczki, w celu uniknięcia takich sytuacji, jaka ta, która miała miejsce parę godzin temu. Wędrówkę zakończył w parku miejskim.
Obrazek
Fioletowy Front Wyzwolenia Mrówek
Klub Przyjaciół Kawy
Wevewolf
Mat
Mat
Posty: 453
Rejestracja: środa, 4 listopada 2009, 10:31
Numer GG: 0

Re: Miecz Krzyżowca [Lionheart]

Post autor: Wevewolf »

Aeozaron Gattucio

Kot sapnął, zmęczył się, naprawdę się zmęczył. Bolały go kolana, widocznie je przeciążył. Uklękając pomknął do przodu, biegnąc w poszukiwaniu jakiejść karczmy, miejsca gdzie miał nadzieję wypocząć i dobrze zastanowić się nad swoim zadaniem.
Niespodzianie gładko i bez przygód dotarł do drzwi bezpiecznego domu. Zawisnął nad szyldem, puścił się, wylądował miękko w przyklęku. Syknął z bólu - kolana wciąż pulsowały bólem. Zarzucił na siebie kurtę z kapturem i szczelnie się nią obwiązał. Założył też buty, innymi słowy - zamaskował się. Otworzył drzwi i wśliznął się do gospody.
Gdy znalazł się już w przytulnym, bądź co bądź, miejscu, ruszył do lady z zamiarem kupienia sobie za pieniądze które podwinął w zeszły piątek, kufel dobrego, złotego piwa.
Wiedział jednak, że nie wolno zbytnio mu się podchmielić bądź zaniedbać czujność. Patrzył uważnie na zebranych i był gotów do natychmiastowej ucieczki.

wróciłem
Osobiście to upek mi się podoba - wciągający i łączący wszystkie postacie :D
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: Miecz Krzyżowca [Lionheart]

Post autor: the_weird_one »

Arir as-Hadazaish

Przez chwilę rozważał przedstawienie się strażnikom jako kupiec, pragnący audiencji u inkwizytora, zrezygnował jednak nie chcąc ryzykować wykrycia na noc przed, ani tym bardziej nie chciał, aby ktoś nieopatrznie poinformował tegoż że jest śledzony - jego imię nie było tego warte. Znał trasę wędrówki i przerwie ją jutro - temu, lub jakiemukolwiek innemu pechowemu inkwizytorowi. Może nawet będzie miał szczęście i trafi na dwóch, nie więcej.
Skierował swe kroki tę samą trasą zanim powrócił do karczmy czy tawerny, nigdy w pełni nie rozumiał sensu istnienia różnicy między tymi terminami w języku ludzi zachodu. Utrwalił w ścieżce powrotnej trasę zapamiętując kilka punktów z których będzie mógł się pokazać, albo zabijając, albo nawiązując dialog.
Nie musiał spać, od wielu lat. Zdecydował się obmyśleć ważniejsze szczegóły jutro, teraz powrócił jedynie po mapy. Nie zauważał mijanej drogi, szynkarza, cichnącego gwaru, pijaczków, wszedł po schodach mimo iż pierwszy obecny strażnik zatrzymałby go przez sam sposób, w jaki Arir chodził, zwłaszcza w połączeniu ze spojrzeniem. Ufał, iż nikt nie przypatrywał się jego twarzy, zwłaszcza o tej porze, gdyż działając automatycznie i bez skupienia nie wpływał nawet w najmniejszym stopniu na zmysły otaczających go osób. Automatycznie wyciągnął klucz z kieszeni i przekręcił zamek.
Wszedłszy do pokoju, powrócił do siebie po transie. Nie podobało mu sie, iż miał stosunkowo niewiele czasu na przygotowania, ale mężczyźni po których przybył być może mieli być straceni noc po planowanym ich uwolnieniu.
Sięgnął po mapy zrolowane na stole i umieścił je w odpowiedniej tubie, całość biorąc pod pachę. Nie zamykał pokoju, odnajdując nieco satysfakcji w możliwości od czasu do czasu polować na drobnych włamywaczy. Zszedł po schodach i przystanął, rozglądając się po wszystkich dookoła. Znów myślał o swoim obliczu, teraz, jak zamierzał udawać, w pełni normalnym. Wdychał przez chwilę zapach resztek potraw zalegających na dnie kotła znad wygaszonego już paleniska. Dopiero teraz uświadomił sobie, że słyszy także muzykę, że ma miejsce występ. Rozejrzał się po gościach, zastanawiając, czy nie mógłby posłużyć się którymś z nich by dostać się do odpowiedniej dzielnicy. Miało to na celu tylko zdobycie pewności, gdyż jego założenia zapewne były słuszne, opierały się na nieoczekiwanej bezczelności straceńczego - i przemyślanego - działania, toteż zamierzał jak najszybciej ruszyć do ogrodu zagłębić się w mapy. O ile nie znajdzie nieszczęśnika godnego bycia jego nową maską już teraz.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Sirion
Marynarz
Marynarz
Posty: 293
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:47
Numer GG: 11883875
Lokalizacja: Warszawa

Re: Miecz Krzyżowca [Lionheart]

Post autor: Sirion »

Samuel Polansky

Gdy półbieg zamknął oczy od razu zapadł w sen… Dziwny i mglisty… Cały czas mając poczucie, iż wszystko dzieje się tylko w jego głowie… Ale czy, aby na pewno? Wnętrze celi powoli znikało, a zastępował go mglisty obraz… Samuelowi wydawało się, że szybuje w powietrzu i postrzega świat niczym ptak. Gdyby to nie była wizja to pewnie dostał by napadu strachu, ale coś mu mówiło, że nie ma się czego bać, że na razie jest bezpieczny. Obserwował mijane pola, łąki, drzewa… Aż wszystko zaczęło ciemnieć… Czuł, że im bardziej się oddalał, tym mrok bardziej gęstniał… Pogoda również się zmieniała. Na początku bezchmurne i piękne niebo, zmieniło się w ciągu kilku chwil w nieokiełznany obraz potęgi natury targany silnymi wiatrami i straszący obserwatora błyskawicami… Jednak półbieg nie potrafił się zatrzymać. W końcu poczuł, że zaczyna opadać na ziemię i po pewnym czasie wylądował przed ciemną jaskinią. Wyczuwał, że coś go obserwuje. Prawie tak jakby coś go wołało, przyzywało…
Choooodź…’ Słyszał w swojej głowie. Wiedział, że nie ma wyboru i musi się poddać. Inaczej ta wizja nigdy by się nie skończyła. Musiał zbadać co ktoś chce mu przekazać…

Jean Jarre

Jean wybrał wcześniej kilka utworów, które sądził, że mogą się spodobać jego dzisiejszej publice. Historie miłosne i śmieszne opowiastki w sam raz nadawały się dla typowych mieszczan. Nie było sensu prezentować refleksyjnych utworów mających zmusić słuchacza do chwili zadumy… Tutaj liczyła się forma, nie przekaz. Na reakcję tłumu nie trzeba było długo czekać. Ludzie zaczęli wiwatować, Ci nieco bardziej podchmieleni próbowali śpiewać wraz z Jeanem (z różnym skutkiem) a co niektórzy nawet wybiegli na środek sali i poczęli tańczyć zaimprowizowany taniec. Ogólnie atmosfera zaczęła się rozkręcać. Niewielu wytrwało jednak do końca występu. Część została wyrzucona z tawerny, część spiła się do nieprzytomności, aczkolwiek Ci, którzy zostali nagrodzili artystę gromkimi brawami. Półbies zadowolony usiadł przy jednej z ław a chwilę potem rozradowany karczmarz postawił przed nim kufel piwa.
- Masz, zasłużyłeś. Na koszt firmy – Uśmiechnął się i odszedł od niego.
Jean zauważył malutką karteczkę przyklejoną niedbale do kufla.
Spotkaj się ze mną jutro o po południu przed tawerną. Nie uciekaj i tak Cię wytropimy. Staw się o porze a nie pożałujesz

Martin von Fangesberg (Canine)

Martin czekał tak już koło godziny. Serce waliło mu jak oszalałe. Jednak nadal nikt się nie pojawiał. Powoli dochodził do siebie i uspokajał się. Powoli wszystko układało się do kupy… Powinien wiedzieć, że używanie magii w lochach inkwizycji będzie trudne i niebezpieczne. Aczkolwiek warto było spróbować. Ten człowiek… Mógł się w ogóle nie zorientować, że jest obserwowany, ale jakoś Martin nie potrafił uwierzyć w tę wersję wydarzeń. Na szczęście jednak na chwilę obecną inkwizycja więziła wielu ludzi kwalifikujących się do ‘przesłuchania’, więc szansa wykrycia była niewielka. Ale wciąż istniała. Z rozmyślań wyrwało go pojawienie się ducha. Jego ducha. Nigdy nie potrafił się przyzwyczaić do tego, że jego ciało wykorzystuje jakaś inna istota. A jednak tak było – Charlie był związany z nim do końca życia, czy tego chciał czy nie.
- Jak leci? – Zapytał pogodnie – Wybacz, ale dopiero się przebudziłem… No wiesz, nawet duch musi czasem wypocząć – Spojrzał krytycznie na swojego ‘nosiciela’ – Tobie też by się przydało nieco snu… Wyglądasz okropnie… Coś się stało?

Thomas Anderson

Thomas niedługo dotarł do sklepu Martineza i zgodnie z zaleceniami minął jego dom. W wąskiej uliczce czekała na niego dwójka dziwnie ubranych mężczyzn. Sylwan powoli i niepewnie podszedł w ich kierunku. Chwilę potem usłyszał kroki za swoimi plecami – był odcięty, przejście tarasowała kolejna para osobliwie wyglądających mężczyzn.
- Jak się nazywasz? – Powiedział jeden ze stojących przed nim.
- Thomas Anderson… Miałem się tutaj spotkać z przedstawicielami tutejszych dzierżycieli…
- To on – Rzekł do swojego towarzysza.
- Spokojnie Sergio, to może być szpieg inkwizycji. Sam wiesz, że te psy tylko czekają, żeby w końcu nas dopaść.
- To co robimy? Nie możemy go przesłuchać tutaj… Ściągnęłoby to uwagę strażników. Sam wiesz, że przebywanie w mieście i tak jest dla nas dość niebezpieczne.
- Masz rację… Nie możemy go przesłuchać, ale możemy poddać go próbie…
Thomas nie wiedział o czym mówią, jednak słowo ‘próba’ brzmiało dość niepokojąco według niego…

Daniel Lézard

Miejsce było opustoszałe – trudno się było jednak dziwić temu o tej porze. Mimo iż w czasie dnia można było spotkać tu masę hałasujących dzieci, przechadzające się kobiety skupiające na sobie uwagę obecnych mężczyzn jak i artystów zajmujących się rzeczami, które w ich mniemaniu nie może zrozumień przeciętny człowiek o ograniczonym zakresie widzenia, tak po zapadnięci zmroku park stawał się prawdziwą idyllą samotności, nadającą się do romantycznych spacerów jak i idealnym miejscem dla wszelkich rabusiów. W skrócie idealne miejsce do spotkania.
Jednak w chwili obecnej nie dostrzegał żywej duszy. Zrezygnowany usiadł na ławce – przeczucie podpowiadało mu, że zleceniodawca sam go znajdzie. Po jakimś czasie podbiegła do niego dziwna dziewczynka przyglądając mu się badawczo. Daniel próbował ją zignorować, lecz ciągle czuł na sobie jej natrętne spojrzenie. W końcu nie wytrzymał i odezwał się jako pierwszy.
- Co robisz tu tak późno dziecko? Nie powinnaś być teraz w domu? – Zapytał ją.
Uśmiechnęła się niewinnie, wciąż lepiając w niego oczy.
- Nie ważne, gdzie powinnam być Danielu… Ważne, gdzie jestem. Chodź. To nie jest dobre miejsce na rozmowę.
I ruszyła w podskokach ku wyjściu z parku, w kierunku miejsc, gdzie mieszka biedota.

Aeozaron Gattucio

Aeozaron Gattucio przestąpił próg tawerny. Maskował się jak najlepiej umiał, zdobył się nawet na to by mrużyć oczy - często zdradzały go ich żółta barwa oraz metaliczny połysk. Rozejrzał się po izbie. W środku karczma nie wyróżniała się niczym szczególnym - zwyczajna tawerna wieczorową porą. W izbie przy stołach zasiadali lekko podpici już goście, wkoło krzątały się kelnerki a dość gruby karczmarz czyścił właśnie kufle piwa. Gdy Aeozaron odetchnął już z ulgą dostrzegł w rogu stół, przy którym siedzieli strażnicy miejscy. Musiał być ostrożny. Kot zerknął na straż, ale nienatrętnie, poczym ruszył jak najnaturalniej się dało w stronę baru. Reszta gości wydawała się go ignorować - każdy miał własne zajęcia, więc po chwili stał już przed karczmarzem. Gattucio przyjrzał mu się: miał sympatyczny wyraz twarzy, dość długie sumiaste wąsy i paskudną bliznę na prawym policzku. Po chwili tamten uśmiechnął się do niego.
- Dobry wieczór panie, witam w mojej tawernie. Czym mogę Ci służyć?
- Poproszę piwo - Powiedział po hiszpańsku, kładąc nacisk na to, by karczmarzowi nawet przez myśl nie przeszło dosłyszeć cichego, wysokoemisyjnego mruku Kota.
Udało mu się, karczmarz wydawał się nie zorientować i po chwili podał mu kufel piwa i zawołał jedną z kelnerek.
- Isabelle! Wskaż naszemu klientowi wolny stolik!
Jak się okazało Isabelle była dość wysoką, szczupłą szatynką o karnacji typowej dla Katalończyków. Uśmiechnęła się.
- Proszę za mną - I zaczęła zwinnie przedzierać się pomiędzy stolikami.
Aeozaron chciał ruszyć za nią, ale przypomniał sobie o piwie. W pięciosekundowej rozterce nie wiedział, na co się zdecydować, aż w końcu chwycił kufel piwa w lewą rękę i ruszył za kelnerką. Wciąż był ostrożny, zwłaszcza teraz, gdy musiał lawirować między ludźmi. Był zwinny, wiedział jednak, że ktoś może go potrącić - a wówczas wszystko mogłoby się wydać...
Jednak wyglądało na to, że kot miał tego wieczoru szczęście. Dotarł bezpiecznie do wskazanego przez Isabelle stolika.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebował daj znać - Powiedziała, po czym puściła kokieteryjnie oko to kota i znów zaczęła się przedzierać pomiędzy gośćmi.
Popił z kufla bezczelnie wpatrując się w jej niezgorszy tyłek.
Rozparł się na krześle, na moment zapominając o ostrożności. Ziewnął potężnie, a wtedy w świetle kaganków błysnęły malutkie kły. Aeozaron szybko zdał sobie z tego sprawę, rozglądnął się szybko w poszukiwaniu ciekawych oczu.
Nikt tego nie spostrzegł. Na całe szczęście - alkohol tylko wzmaga nietolerancję ludzi w stosunku do ludzi napiętnowanych magią. Jednak po chwili ze stolika strażników wstał jeden z mężczyzn i chwiejnym krokiem ruszył w kierunku kota.
Aeozaron zaklął cicho, ale nie spanikował. Może strażnik zamierza go po prostu przywitać w mieście - w to wątpił. Ale być może chce go wypytać, nie można zakładać najczarniejszego scenariusza. Zresztą chłopaczyna był zbyt nachlany, Aeozaron był przekonany, że w takim stanie strażnik nie dałby rady dostrzec jego kłów - które mignęły mu przed oczami w ułamku sekundy...
- Tyyyyyy - powiedział strażnik, gdy już doszedł do stolika kota - Nie widziałem Cię tu wcześniej... Co... Cię sprowadza do miasta? - Ze sposobu wysławiania się, można było wywnioskować, że strażnik wypił już nie jedną kolejkę. Kot musiał bardzo ostrożnie przeprowadzić ten dialog.
Jak się Kot domyślił, chodziło w wypytywanie. Przypominając sobie wszystko czego nauczył ich mistrz Kotów, Aeozaron odpowiedział ostro akcentując słowa by zagłuszyć mruk:
- Jestem tutaj po prowiant, jestem podróżnikiem z północy - Ukłonił się lekko - Chciałbym zabawić tu jakiś czas.
- Przybysz z północy... Taaaaaa... - Kot dokładnie wyczuwał alkohol wydobywający się z jamy ustnej strażnika - Ile ja to razy słyszałem... Ale... Dobrze. Więc gdzie zmierzasz przybyszu? - Strażnik obserwował go zamglonym wzrokiem.
- Zmierzam do... - W tym momencie Kot umilknął na moment - Przed siebie, panie. Szukam sposobu by zarobić. Pracy.
- Praaaacy mówisz... Ciekawe to... A mogę zapytać jak się przedostałeś do naszego miasta?
Aeozaron zdecydował się na najdziwniejszą odpowiedź, jaka tylko przyszła mu do głowy. Miał nadzieję że strażnik odbierze to jako ironię i da mu spokój:
- A, normalnie. Przeskoczyłem przez mur i przedostałem się tutaj. Jak zwykle - Po tych słowach pociągnął z kufla. Udawał spokojnego, ale tak naprawdę był przeklęcie niespokojny, gotów do skoku, ucieczki...
- Łyknij to, łyknij - wrzeszczał w myślach.
Strażnik długo obserwował kota po czym wybuchnął śmiechem.
- Wiesz co.... Na pewno nie można Ci odmówić poczucia humoru... Polubiłem Cię... - W tej chwili ze stołu strażników doszły ich jakieś okrzyki - Zaraz... ZARAZ! - Krzyknął w ich kierunku strażnik - Muszę już iść... Koledzy wołają... Miłego pobytu w Barcelonie...
Kot z rozrzewieniem pociągnął z kufla po raz kolejny. Cóż, co mówili ci z cechu? "z kimś o niebywałych wpływach"? chyba jakoś inaczej, nie miał sił rozpamiętywać tamtego wymownego zdania. Póki co miał zamiar kupić pokój i przespać się w nim. Kot zastanowił się chwilę, czy aby nie zaproponować uroczej barmance wspólnej nocy, ale po chwili szybko ochłonął. Dziwka by go rozpoznała a wtedy nie dość, że by mu uciekła, to jeszcze i on musiałby uciekać i to do tego szybciej niż ona... Dopił, więc piwo i poszedł kupić sobie izbę na noc.

Arir as-Hadazaish

W izbie znajdowało się wielu gości, w większości już nieźle podpitych. Jednak jemu był potrzebny ktoś specjalny… Ktoś, kogo tożsamość pozwoli dostać mu się w pewne miejsca miasta i pozwoli uniknąć niewygodnych pytań. Arir bacznie lustrował otoczenie. Jego kryterium spełniała zaledwie garstka osób. Część z nich musiał od razu odrzucić z różnych względów. W sumie musiał zawęzić krąg do jedynie 3 osób.
Pierwszą był pijany strażnik miejski. Gdyby wybrał jego uzyskałby dostęp do koszar miejskich, większości lochów, górnego miasta i tak naprawdę uniknąłby wielu nieprzyjemności. Jednak z drugiej strony istniało niebezpieczeństwo, iż podczas misji spotka wyżej postawionego żołnierza, a wtedy wiązałoby się to z dość skomplikowanymi powikłaniami i prawdopodobnie nie obeszłoby się bez walki.
Drugi na jego liście był szlachcic w młodym wieku ciągle wodzący nieobecnym już wzrokiem za przechodzącymi kelnerkami, który wyglądał na bardzo zubożałego. Bycie szlachcicem jak zwykle niosło ze sobą znaczne profity. Mógł dostać się praktycznie wszędzie a przy odpowiednio dobrze przeprowadzonej rozmowie, dałby radę wykpić się z praktycznie wszystkiego. Potrzebna były tylko dwie rzeczy – odpowiednia pewność siebie i mieszek wypełniony pieniędzmi. Z drugiej strony inkwizycja jednak zbytnio nie ważyła na czyjeś pochodzenie, dla nich byłby i tak wtedy zwykłym obywatelem. O ile by go oczywiście złapali.
Ostatnią osobą był inkwizytor w otoczeniu strażników. Każdy inkwizytor był ważną personą w mieście i był traktowany z szacunkiem. Trudno powiedzieć, co robił akurat tutaj, o tej porze, jednak Arir wziął to po prostu za szczęśliwe zrządzenie losu. Gdyby spróbował podszyć się pod niego, to uzyskałby dostęp do każdego miejsca, o każdej porze. Jednak wiedział, że wbrew pozorom każdy inkwizytor był bardzo groźnym przeciwnikiem. W szczególności w obstawie. Nie wiedział ile z tego jest prawdą, ale ponoć mówiło się, iż są oni obdarzeni swoją magią, a poza tym przypuszczał, że w łatwy sposób mógłby być wykryty przez braci swojej ofiary…
Musiał szybko zdecydować się na którąś z tych opcji.
“Better to fight for something, than live for nothing”

General George S. Patton

Fortis cadere, cedere non potest
Zablokowany