[Wiedźmin] Aen Ithlinnespeat (SESJA)

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Wevewolf
Mat
Mat
Posty: 453
Rejestracja: środa, 4 listopada 2009, 10:31
Numer GG: 0

[Wiedźmin] Aen Ithlinnespeat (SESJA)

Post autor: Wevewolf »

INTRO
Nad Wyzimą wschodziło czerwone słońce. Tej nocy przelano krew.
- Pocięli się - wyrwigrosz podrapał się po zarośniętym poliku - Elfy i straż miejska. Gdzieś tak o północy to było. Elfy, nie wiedzieć czemu, opuściły swoją dzielnicę i poszły na groblę. Było ich sześciu, wszyscy w kapturach, ale bystre oko może przecie dostrzeć różnicę w poruszaniu się i w sylwetce ciała. Groblą przechodziła akurat grupa zmienników tych przy bramie. I poszarpali się, dajcież Melitele wytchnienia, wszyscy. Pięciu elfów i czternastu ze straży.
- A jeden elf?
- Jednego elfa - wyrwigrosz spojrzał w przestrzeń ponad Veleradem, pustym niewidzącym wzrokiem - Jednego elfa żywcem ostawili i na spytki wzięli. Nie uwierzycie mi za nic w świecie co ten elf im opowiedział nad rozżarzonymi węglami. Powiedział...



Feyra Aurum
- Moment, co on powiedział? - szpieg przysiadł na taborecie, nerwowo ściskając spocone dłonie - Nie mogę sobie przypomnieć...
Feyra syknęła jak żmija, nienawidziła gdy ktoś próbował zarobić jej kosztem. Mimo to cisnęła na stół jednego orena. Potrzebowała tych informacji. Bardzo.
- Powiedział że ich grupa chciała dostać się do Foltesta.
- Króla? - zdziwił się siedzący obok gruby jegomość. Przybył do rezydencji Feyri jako jej stary przyjaciel. Był kupcem z Novigradu a do Wyzimy sprowadziły go interesy, toteż postanowił ją odwiedzić. Tutaj, w jednym z jej apartamentów, niedużym acz bardzo gustownie urządzonym.
- Toć przecież króla nie ma w Wyzimie!
- Oficjalnie nie - pokiwał głową szpieg - Ale nieoficjalnie... hm, nieoficjalnie to król jest i to nie od niedawna. Elfy ponoć chciały mu coś ukraść...
- Co? - zapytał gruby kupiec. Nazywał się Hugon i można mu było zarzucić wszystko ale nie to, że nie potrafi dbać o swoje interesy. A historyjka pseudoszpiega brzmiała jak mydlacz oczu. - Co chcieli ukraść?
- Moment... - szpieg potarł czoło, zamknął oczy - Nie mogę sobie przypomnieć co...
Oczy Feyri zapłonęły ogniem, z trudem powstrzymała się, stłumiła złość. Na stół brzęknęła kolejna monet, ciśnięta przez Hugona.
- Mów.
- Cirilla z Cintry zwana Lwiątkiem z Cintry a także Hen Ichaer, Krwią Elfów.
- Co mu do Cintryjskiego bękarta?
- Ten królewski bękart był już powodem wielu starć, madame - wyszeptał szpieg - A Foltest chce go odnaleźć... i poślubić.
- Po cholerę??
- By stać się królem Cintry. Pomyślcie tylko sobie, Foltest Potężny, Foltest Król. A dzieciaka i tak prędzej czy później zarżnie bo przed oczyma błyśnie mu gładki tyłek jakiejś półelfki, kurwy mać.
- Więc po cholerę te pieprzone elfy do niego szły? To było samobójstwo.
- Do tego zmierzam - szpieg rozparł się na krześle - One szły tam po Ciri.
- Co za brednie!
- A wcale nie. Ktoś podał im fałszywą informację, byli pewni że córka Lwicy z Cintry zamieszkuje Foltestowy zamek. Chcieli ją wykraść.
- Ale po chuja przenajświętszej matki Melitele! - ryknął Hugon wstając gwałtownie z krzesła - Nie po to ci płacimy byś teraz opowiadał nam pierdolone, nic nie warte, nawet tego orena, informacje w zasadzie o niczym!
- Uspokój się, Hugon - wyszeptał szpieg - Jeszcze niewiem. Ale... Jeśli zapłacicie, dowiem się, przysięgam. Wypytam tego elfa w lochach... I dowiem się.
Feyra spojrzała znacząco na Hugona.
- Dobrze - powiedział gruby kupiec - Ale zapłatę otrzymasz po wykonaniu zadania. Nie z góry.
- Niech będzie - Szpieg wstał - Wydaje mi się że powinniśmy znać swoje imiona, nie sądzicie? Nazywam się Bergerson, z nikąd.
- Moje imie znasz - powiedział Hugon
- A ja - rzekła Feyra - I tak ci nie powiem.
- Nie musisz.- Bergerson uśmiechnął się ironicznie.
I opuścił rezydencję.
- Nie wierzę - powiedział grubasek gdy drzwi za Bergersonem zamknęły się - Że tak dajesz się wykorzystać, Feyra. Tobie też zależy na Lwiątku z Cintry? Bo mnie nie oszukasz, wiedziałaś o tym już wcześniej.
Owszem, wiedziała... I również go szukała. Starsza Krew. Coś wisi w powietrzu. Przepowiednia Itliny, musiała poznać jej najstarszą wersję. A Cirilla mogła być kluczem. Kluczem niezbędnym. Ile bogactw mogła by zdobyć dzięki tej przepowiedni... A Feyra lubiała bogactwa. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo.
Biła siódma wieczorem. Trzeba było przygotować kolację. Feyra miała tu kilkoro swoich niewolników, toteż rąk do pracy nie powinno zabraknąć.


Bergerson
Były szpieg szedł szparko Wyzimską ulicą. Był po rozmowie z Feyrą i Hugonem i był pełny emocji. W głowie już układał plany w jaki sposób wyciągnąć od elfa wyznania. I może okpić Feyrę, samemu zdobywając przepowiednię. Hmm, kusząca propozycja...
Zatrzymał się przed szyldem Narakortu, nawet nie patrzył którego. Wszedł do środka, wciągnął nosem przesiąknięte dymem powietrze. Zamówił wielkiego grzańca i usiadł w kącie popijając gorące wino.
Jego bystre i wyćwiczone oczy błądziły po klientach karczmy. Jak zwykle, salę zapełniała zwykła śmietanka towarzyska. To dwoje półelfów rozmawiało cichcem w kącie, to klęli krasnoludy, to niziołki wybuchały perlistym śmiechem najebane po dziurki w koślawych nosach. Normalka. Po chwili jego spojrzenie padło na dwoje ludzi, nieco różniących się od pozostałych gości. Siedzieli w kącie a każdy z nich ściskał po kuflu piwa. Jeden wyglądał nieco podstarzale, ubrany był w brązowy kaftan. Siedział nieruchomo, bębniąc palcami po kuflu i rozglądał się po karczmie. Drugi niczym się nie wyróżniał, prócz nieco delikatniejszej budowy niż u zwykłego człowieka. Wyglądał młodo, choć z jego oczu biło światło całych lat doświadczeń. Ten, prócz piwa, ściskał w dłoni zielone, wczesne jabłko i pałaszował je ze smakiem. Ten drugi przyglądał mu się nieco krytycznie, ale widać było że wstrzyma się od komentarza na temat żarłoczności swojego towarzysza. Bergerson potrząsnął głową. Niemal usnął! Uznał że jest to dobry powód by wrócić do siebie - wynajmował pokój w Misiu Kudłaczu. Jutro rano powinien zajrzeć do loszku - do elfa którego schwytali strażnicy. Zabierał się już do wyjścia, gdy nagle drzwi karczmy otworzyły się. Bergerson usiadł ponownie, a dłoń ukradkiem położył na rękojeści miecza.
Do gospody wszedł wysoki mężczyzna odziany w czarny płaszcz. Podszedł do szynkwasu i zamówił piwo. Spod kaptura patrzyły dziwne, nienaturalne oczy. Po chwili ściągnął kaptur prezentując miecz w skórzanej pochwie który nosił przerzucony przez plecy na pasie, niby łuk albo kołczan.
Wiedźmin. Ale nie... Nie widać było znaku cechowego!
Dwaj mężczyźni którzy już wcześniej przykuli uwagę byłego szpiega, poruszyli się na swoich miejscach. Bergerson usłyszał urywek słowa które wypowiedział ten od jabłek:
- To Le...
W tym momencie zdarzyło się parę rzeczy w bardzo szybkim czasie.
Trzasnęły drzwi, do środka wpadł rozmazany, ciemny kształt. Błysnęło, Szczęknął metal. Jegomość z mieczem na plecach przewalił się przez ladę, ciemny kształt, który okazał się być mężczyzną a przynajmniej humanoidem, zawirował, ciął. Miecz zachaczył o kufle pełne piwa, naczynia posypały się na posadzkę rozbijając w drobny mak. Ten z mieczem na plecach dobył miecza, wyprysnął spod lady, uderzył z dołu. Nieznajomy wychwycił cios, zderzyli się barkami, obydwoje wpadli za ladę szarpiąc się jak oszalałe diabły. Karczmarz darł się wniebogłosy, ten który rozpoczął walkę odepchnął go na bok. Walczący rozdzielili się, znów złączyli do wtóru metalicznych wrzasków. Nieznajomy odepchnął tego z dziwnymi oczyma i uderzył z szybkiego półobrotu. Tamten nie zdążył się odwrócić, pod nogi wplątał mu się kundel barmanki. Nieznajomy ciął go szeroko przez całą pierś, na kafelki trysnęła zielona maź. Ci którzy początkowo nie krzyczeli, teraz zaczęli.
Zabójca wsadził miecz do pochwy. Też na plecach.
- Teraz - powiedział dysząc - Posprzątacie to. A ja... nie próbujcie mnie śledzić.
I wybiegł z karczmy.
Bergerson opadł na krzesło. Co to, do ciężkiej kurwy, było? Naokoło panował wiadomy rozgardiasz. Obleziono zwłoki, dotykano, płakano i śmiano się. Dwaj dziwni jegomoście nie ruszyli się z miejsc. Na razie.
- Medyka! On coś mówi! Żyje i mówi - rozdarł się nagle karczmarz. - Medyyyka!

Kane i Ted

"Przeznaczenie czasem nas zaskakuje, ale grzechem byłoby uznać że jest się zaskoczonym"

Kane i Ted siedzieli w karczmie Nowy Narakort i milczeli. Płakać nie było z czego, śmiać - też nie. Z całego tego rozgardiasza w zasadzie zbiegli tylko i wyłącznie oni. Nie obwiniali się, nigdy w życiu. Ale czuli głęboki żal.Uciekli. Przypadkowo się spotkali i przeszli lasy by wreszcie dojść do ziem króla Foltesta. Tam jednakże niebezpieczeństwo nie zakończyło się. Wciąż ścigał ich jeden z tamtych. Jeden z Legendarnych.
Było to równocześnie tak niedawno a równocześnie tak dawno... Uciekali nie wiedząc dokąd i w końcu dotarli do Wyzimy, stolicy Temerii. Długo rozprawiali o tym co zrobią, co chcą zrobić. Czy rozdzielą się czy zostaną jako przyjaciele? Ich ostatniego spotkania nie można było pamiętać jako miłego i przyjacielskiego, ale utworzyła się między nimi jakgdyby, pewna więź. Czuli się za siebie odpowiedzialni. Zimny, ironiczny szpieg i... no właśnie, Kane. Nie wiedział co stało się z Darlą. Czy została zabita? Opuścił ją gdy zawładnął nim strach wytwarzany przez Legendarnych. Strach, którego, jako sam wiedział kto, nie powinien czuć.
Popijali w milczeniu piwo. Kane wgryzł się w jabłko, zajadał je z wielkim smakiem. Szpieg milczał z godnością sącząc piwo z czystego kufla.
Nagle drzwi gospody otworzyły się i do środka wszedł wysoki jegomość w ciemnym płaszczu. Kane od razu skontaktował kto to jest. Ted dosłownie pół sekundy później, zaragowali równocześnie. I wtedy do środka wpadł rozmazany, ciemny kształt. Po szybkiej masakrze, ich wybawca wybiegł z karczmy. Siedzieli wpatrując się w truchło ich największego utrapienia ostatnich miesięcy. Nie bali się, ale nie uśmiechało im się spotkanie z tym chujstwem.
Nagle ciszę rozdarł krzyk karczmarza:
- Medyka! On coś mówi! Żyje i mówi!
Kane i Ted zerwali się jak oparzeni. Sytuacja stała się groźna. Legendarny mógł dużo powiedzieć na ich temat, wciąż był potężnym przeciwnikiem bo umiał korzystać z mocy. Trzeba było coś zrobić. I to szybko.

Caleb z Mahakamu
Do karczmy wbiegł medyk, widocznie był w pobliżu. Barman już otwierał usta by opowiedzieć co się stało, gdy nagle zamarł z rozdziawioną gębą.
Bo medykiem był kranolud! Wszedł do karczmy powiewając długą brodą i brzęcząc kolczugą.
- gdzie jest zdechlak, kuźwaź mać! - nabrał powietrza w płuca i wysmarkał się w rękaw lnianej koszuli - Medyka nie ma, na zmianę wyjechał. Ja mogę bo się trochę na tym znam.
Istotnie: Caleb przybył tu by uczyć się medycyny, co było nieco dziwne dla emerytowanego żołnierza, ale de facto to był jedynie pretekst. Przybył tu w poszukiwaniu pewnej przepowiedni na której zależało jego pracodawcom. Sam jednak nie mógł trafić na ich trop. Chciał znależć sobie kogoś na kształt przewodnika.
Na medycynie nie znał się, ni cholery. Ale grać musiał.
Rozejrzał się bystro po karczmie, jego wesoły wzrok natrafił na podrygujący zezwłok półtrupa. Miał ze sobą małą walizeczkę z wszystkim co potrzebował. Pozostało - działać.
Osobiście to upek mi się podoba - wciągający i łączący wszystkie postacie :D
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [Wiedźmin] Aen Ithlinnespeat (SESJA)

Post autor: Alien »

Caleb jest krasnoludem przeciętnego wzrostu. Ma ciemne włosy związane z tyłu w gruby kuc aby nie przeszkadzały mu. Do tego dość krótka czarna broda i gęste wąsiska. Ubrany jest w zieloną koszulę sięgająca kolan. Od łokci do nadgarstków sięgają skórzane karawasze. Do tego skórzane spodnie i brudne buciory. Za pasa wystaje jednoręczny stalowy topór kuty w Mahakamie.
Caleb z Mahakamu
- O- wargi krasnoluda ułożyły się w bardzo komiczny kształ- Widzi mi się że to nie byle gówno jeno poważna sprawa. Widać na pierwszy rzut oka że medyk potrzebny. Ale jestem ja. Pomogę jak mogę. Za ladą widać było jakąś zieloną substancje. Krasnolud wzruszając ramionami ruszył za ladę. Na ziemi leżał ktoś. Nie wiadomo czy to elf czy człowiek. Nie było to też ważne. Ważne było to że musiał udawać że zna się na ranach. Inaczej zaczęły by się podejrzenia, a tego i Caleb i Codringher sobie nie życzyli.
Krasnolud położył walizeczkę na ziemi a sam ukląkł koło rannego. Uważnie go obejrzał. Rana była głęboka. Bardzo głęboko według pojęcia krasnoluda. Oj to będzie trudne. Co dziwne ranny dalej był przytomny. I majaczył coś. Krasnolud potrząsnał głową aby odgonić myśli. Musiał się skupić. Wstał spojrzał na karczmarza i powiedział tylko :
- Muszę położyć rannego na ladę.
Odwrócił się w kierunku lady i ręką rzucił wszystkie kufle i inne śmieci na ziemię. Chiciał położyć rannego, ale był pewny że sam jeden delikatnie tego nie zrobi. A nie byłoby dobrze gdyby przy przenoszeniu rannemu wypadły flaki.
Wzrokiem omiótł bywalców " Misia Kudłacza". Jego uwagę przykuł jegomość jedzący zielone jabłko.
- Ej ty!- krzyknął do niego- Mógłbyś przestać zajadać te jabłko i pomóc mi jeno położyć tego tutaj na ladę? Tylko szybko, bo mogę ci obiecać że jeśli ciebie tak potną będzie ci kurwa zależeć na czasie.
Caleb raz jeszcze spojrzał na rannego. Będzie kurwa ciężko.
Wziął swoją walizeczkę i położył ją na brzegu lady. Otworzył ją i zobaczył mnóstwo metalowuch gówien. Szczypiec , nożyc i takich dupereli. Od chuja. Niektóre znał, z innych wiedział jak mniej więcej korzystać. Niestety przerażającą większością mógł się co najwyżej w dupę podrapać. Z przykrością stwierdził że od bitwy pod Soden minęło już tyle czasu że o lecznictwie gówno pamiętał. Gdyby mieć tu jakiegoś czarownika.
Ale kurwa nie jest tylko on!
00088888000
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: [Wiedźmin] Aen Ithlinnespeat (SESJA)

Post autor: Mekow »

Feyra

Feyra Aurum. Niewiele osób ją zna czy choćby rozpoznaje, nie ma przyjaciół, a ci którym się wydaje że nimi są, zwykle kończą z poderżniętym gardłem w tajemniczych okolicznościach.
Elfka miała nieco ciemną, jakby opaloną skórę, długie i gęste prawie białe włosy, była szczupła ale bardzo dobrze umięśniona i hojnie obdarzona przez bogów dużym biustem, miała ostre rysy twarzy i niezwykle groźne spojrzenie bezlitosnego zabójcy. Ubrana była w czarną, obitą metalem, zbroję skórzaną z lekkim dekoltem. Nosiła dopasowane do tego spodnie z czarnego bardzo mocnego materiału, których sięgające połowy piszczeli nogawki odsłaniały niezwykle dobrej jakości, wysokie czarne skórzane buty z niedużym, ale mocnym obcasem i drobnymi złotymi ostrogami. Strój uzupełniały długie czerwone skórzane rękawice, mocny czarny pas ze złotą klamrą, złoty medalion w kształcie smoka na szyi na złotym łańcuszku długości 50cm, dwa złote kolczyki obrączki/kółka w płatkach uszu i złotą pokrytą w większości czarnym aksamitem obręcz na szyi. Cały jej wygląd, ubiór i złote ozdoby budziły jednocześnie grozę i zachwyt, a także zdradzały jej arystokratyczne pochodzenie.
Obrazek Ostatnio miała coś większego na oku, a jej wyczulony węch zwietrzył szanse na kolejne, dodatkowe wzbogacenie się. Ten głupi grubas myślał, że Feyra daje się wykorzystywać, ale to Ona wykorzystywała tu innych... jak zawsze.
- Nie przejmuj się tym. - powiedziała wymigując się od odpowiedzi na drugie pytanio-stwierdzenie.
- Lepiej będzie dla niego, jak dowie się czegoś konkretnego. Wiadomości które przyniósł, niewarte są nawet tych kilku marnych groszy. - powiedziała groźnie i nie czekając na odpowiedź dodała - Do jutra. - a następnie wstała i udała się do wyjścia.
Nie było sensu siedzieć z nim dłużej niż to konieczne. Hugon nie był osobą do towarzystwa, a jedynie do drobnych interesów - jak Feyra nazywała transakcje o wartościach poniżej stu koron.
Udała się do swojej rezydencji, gdzie jej niewolnicy powinni już szykować dla niej wykwintną wieczerzę - taką jakiej nie podają w takich karczmach, z której właśnie wyszła.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Sciass
Marynarz
Marynarz
Posty: 261
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
Numer GG: 7066798

Re: [Wiedźmin] Aen Ithlinnespeat (SESJA)

Post autor: Sciass »

Kane

(obrazek wstawię potem)

Wampir podniósł się szybko. Bez słowa podszedł do ciała, podniósł je i bez specjalnej delikatności zrzucił na stół. Nie planował kryć swoich intencji wobec Legendarnego, wystarczająco nacierpiał się z ich powodu. Nie zamierzał również dzielić się z medykiem powodami swojego postępowania.
Gdy skończył układać ciało złapał za swoją ulubioną szablę, podszedł do najbliższej ściany i opierając się o nią wrócił do zagryzania jabłuszka.

Po chwili zabiegów rzucił miękkim, spokojnym głosem:
- I co z nim, panie Medyk, będzie dychał?
Obrazek
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Wiedźmin] Aen Ithlinnespeat (SESJA)

Post autor: the_weird_one »

I'm alive!

Teddevelien Fairchasseaux

Długo to nie trwało po wyjściu z szoku. Obity potarganym futrem płaszcz leżał w kącie, talerza nie było na tym stole, pod stołem walała się jakaś nakryta porzuconym, brudnym kocem pochwa, może z klingą, może bez. Teddevelien zniknął.
Teraz tylko jakiś kmiot ubrany w nieco za dobre acz adekwatnie brudne czarne spodnie pociągający nosem, z brudną twarzą i przetłuszczoną niemal tak jak włosy kuśtykał w stronę rannego i krasnoluda, przepychając się lekko przez tłum...
Niewiele więcej dało się zrobić w pół minuty, w które walka przyciągnęła uwagę wszystkich obecnych, mając do dyspozycji tylko pozostałości po brei w której gotowany był posiłek.
Trzeba było iść na infiltrajtora. Sukinsyny umieją zrobić maskę z chleba.

- Karzeł... Panie medyk! On mi tu na cientego wygląda, widziałm jak go brechnął ktoś aż juchą buchnęło! - zaskrzeczał młoty kmiot, pokasłując. Dla Kane'a oczywiste było, kim jest. Gdyby Legendarny go widział, a nie słyszał to zapewne także. Na szczęście całe zajście dało mu chwilę czasu, zastanawiało go tylko, czy cały ten fortel jest potrzebny. Ale szybciej działał niż myślał. Dla wszystkich, którzy byli obecni choć przez chwilę oczywiste było że siedział z zajadającym jabłka jegomościem, ale wątpliwe by chciało im się zapamiętywać czy był bardziej lub mniej umorusany, czy kuśtykał, jaki miał akcent.

- Jam szwacz po terminach, ja i mój kum przed rokiem szyliśmy dla jakiegoś chijrurga, czy jak tam jego mać go sklęła. Mogę się przydać, jeżeli waszmość zechcesz. - kontynuował butnie podchodząc do narzędzi...
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Wevewolf
Mat
Mat
Posty: 453
Rejestracja: środa, 4 listopada 2009, 10:31
Numer GG: 0

Re: [Wiedźmin] Aen Ithlinnespeat (SESJA)

Post autor: Wevewolf »

Karczma

W karczmie zapanowało nieliche poruszenie. Ktoś krzyknął, rzucił się do ucieczki, mlasnęły rozbijane naczynia które szalejąca córka karczmarz zbiła nieświadomie, trzasnęły otwierane drzwi i szybciej niż ktokolwiek dałby wiarę, do środka wpadło trzech dobrze uzbrojonych strażników. Wszyscy ściskali w dłoniach sporej wielkości pałasze, a jeden, dla odmiany, dzierżył w łapach pokaźnej wielkości topór rzeźnicki, dość nietypowy w szeregach stróżów prawa.
Kane zagryzając jabłuszko i opierając się o ścianę, ze stoickim spokojem obserwował jak dziwna ofiara - czy, mówmy po imieniu - pierdolone dziwadło - podbrykuje na ladzie, rzuca się i charczy nieludzko. Krasnolud stojący obok patrzył na swojego pacjenta z tęgą i zdecydowaną miną. Zręcznie wyrywając szmatę z rok przebiegającej laszki, wcisnął tkanine w rozwarte we wrzasku usta obcego. Sięgnął do swojej torby i wyjął z niej dwa duże bandaże, coś co wyglądało na pokaźny słoik spleśniałego chleba ze śruty i, rzecz jasna, czosnek. Oprócz tego wydobył zza paska mały sztylet o szerokim jelcu i sakiewkę pełną ziół jakiś, cholera wie jakich. Pacjent wciąż ryczał, ale stłumienie, nie drgał już. Caleb ostrożnie odsunął jego koszulę. Rozcięcie było paskudne i szerokie jak cholera. Wiedźmińska klinga, of corse. Caleb znał to już zbyt dobrze.
Musiał naciąć ranę i zdezynfekować całość. Znów schylił się do sakwy i wydobył spory gąsior wódki.
Teraz poszło już szybko. Ostrze błysnęło nacinając skórę, Legendarny zajęczał, podrygując spazmatycznie. Zielona posooka spływała po jego bokach. Medyk golnął porządnie z gąsiora, poczym chlusnął w ranę. Pacjent zaskrzeczał. Teraz Caleb obłożyłby liśćmi Aloesu ranę i obandażował cały bok. Problem tkwił w tym, iż krasnolud nie miał bandaża.
Nieco wcześniej Ted, zataczając się, powiedział coś w tłum:
- Karzeł... Panie medyk! On mi tu na cientego wygląda, widziałem jak go brechnął ktoś aż juchą buchnęło!
W tym momencie do środka wparowali właśnie owi trzej strażnicy.
- Co tu się dzieje? - krzyknął któryś z nich zręcznie przepychając się przez tłum gapiów - Co się tu dzieje...
Zastał Caleba w momencie gdy ten, zorientował się iż nie ma jak opatrzyć chorego, a raczej zdychającego.


***

Bergerson, oglądał całe zajście z kąta. Na razie milczał, nie miał nic do powiedzenia.
Potem jednak będzie miał wiele do opowiadania...


***
Feyra

Tym czasem, Feyra Aurum zasiadała do stołu, zastawionego przeróżnymi potrawami. Niewolnicy przechadzali się wzdłuż długiego stołu, zręcznie lawirując między stojącymi wszędzie krzesłami nosząc srebrne tace wyłożone wymyślnymi przysmakami. Feyra i Hugon zasiedli po obu krańcach stołu, na razie nie rozmawiając, popijając białe, wytrawne wino z delikatnych kieliszków. Wyjątkowo gruby niewolnik postawił przed elfką spory półmisek z czymś co przypominało obłe, bezbarwne muszelki.
- To krewetki, pani - powiedział niewolnik wskazując na dziwną potrawę - Sprowadzamy je z Poviss.
Feyra, przyznając się do tego jedynie w duchu, nie słyszała o owym przysmaku, mimo iż uznawała się za znawczynię w tej dziedzinie.
Krewetki okazały się bardzo smaczne.
Nieco później na stół wniesiono pokaźnych rozmiarów pieczone prosię i róznego rodzaju sałatki, w większości jednak z roślin uprawnych pochodzących z Doliny Kwiatów - w tamtych rejonach rzepa rosła ponoć tak wielka, że trzech chłopów musiało wyrywać ją z ziemi a sałata tak duża że dwa osły unieść jej nie mogły. Rzecz jasna były to brednie - Feyra musiała jednak przyznać że wszystkie warzywa smakowały wspaniale.
W końcu Hugon wytarł twarz chusteczką i bęknął, oczywiście skrycie, nic jednak nie udało mu się ukryć.
- Słyszałaś o pogromie w Dol Blathana? - widać było że chciał zacząć zwykłą, niewiążącą pogaduszkę.

Sory za opóźnienia. Mekow, zapraszam na PW , jeśli chcesz rozegrać dialog. Liczę na dłuższe i pełniejsze posty niż ostatnim razem (tzn tamte złe nie były, ale chciałbym by były staranniejsze)
Osobiście to upek mi się podoba - wciągający i łączący wszystkie postacie :D
Zablokowany