[Pirates] Na szlaku Chwały, Krwi i Złota

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

[Pirates] Na szlaku Chwały, Krwi i Złota

Post autor: Blue Spirit »

Obrazek NA SZLAKU CHWAŁY KRWI I ZŁOTA

Dzisiejszego dnia, w tawernie "Pod Czarnymi żaglami" było pełno ludzi.
Tak dużo ludzi że nikt, ale to nikt, nie dostrzegł zajścia które miało miejsce wcale nie w ukryciu, a na środku sali w epicentrum tańców, krzyków i stukom starych, zamruszałych kufli.
Barman latał od stolika do stolika, nie rozróżniał niewyraźnych słów wypadających z bezzębnych paszcz starych wilków morskich, mętów i flądr ze starych flupów tonących właśnie w porcie, czy hiszpańskich kupczyków nie rozróżniających cycków kurwy od swojego własnego przyrodzenia. W kącie bezlitośnie rżnęli w karty majtkowie ze "Złotej Elizabeth" zakotwiczonej w porcie, przy barze siedziało trzech wyjątkowo śmierdzących kuternogów z "Eenhoorna". Na samym końcu tawerny, przy kominku w którym trzaskał wesoło ogień, siedziało ośmioro Łowców Piratów. Okutani w ciemne płaszcze pili rum ze srebrnych szklanic. Błyszczące rękojeści kordelasów wystawały zza czarnego sukna.
Grała muzyka. Kapela wyposażona w gitary klasyczne, piszczałki i harmonijki rżnęła godzinę w godzinę tą samą melodię - melodię ze starych dawnych czasów, gdy po spokojnych karaibskich wodach nie pływali jeszcze piraci...
Dosłownie obok tej kapeli stał stół. Na stole leżała dłoń unieruchomiona pod gwoździami które zagięto na każdym palcu z osobna, tak, by właściciel ręki nie mógł jej wyszarpnąć. Właściciel mimo to próbował, a oprócz tego darł się straszliwie, szydził na swych oprawców, przeklinał matki apsotołów, do Boga dodał conieco wspominając o jego przyrodzeniu i synu skazicielu, warczał jak Davy Jones miotając bluzgi na barmana tego kurewskiego lokalu, jego córki, żony, braci i kuzynów. Na koniec powiedział coś do swojego głównego kata, za co zarobił pięścią w nos.
- Skończyłeś, Ramirez? - zapytał spokojnie mężczyzna stojący na prawo od szamoczącego się marynarza - Czy może masz coś jeszcze do dodania na temat mojej osoby? Jeśli tak - śmiało mynheer, a dołożymy do dziesięciu palców premię całej ręki, w nagrodę za dobre słownictwo.
Zakrwawiona ofiara zamilkła z przerażeniem patrząc na dwóch rosłych marynarzy ściskających w dłoni toporki marynarskie, naostrzone jak żylety.
- Błagam... nie... ostawcie mnie panie!
- Zamknij mordę, cholerny szczurze lądowy, kurwo hiszpańskiego kupczyka! Czyż nie oszukałeś mnie? Czyż nie uciekłeś z towarem który kazałem ci przewieźć na Maracaibo?
- To były rafy... Rozpieprzyło cały kadłub, ledwom się na brzeg wydostał!
- Zamknij się, murwo starej francuzkiej panny! Gadaj, gdzie mój towar!
- Rozbity... wszystko przejęło morze!
Oprawca pochylił się, marynarz poczuł jego oddech na swoich ustach
- To JA jestem morzem
i strzelił tamtego w twarz.
- Zaczynajcie, Judaz - rzekł do jednego z marynarzy-osiłków. Tamci uśmiechnęli się i pochylili nad ofiarą.
- Nie krzycz Ramirez, i tak ci to nie pomoże...
Judaz podszedł do Ramireza, który teraz nie jęczał już a raczej wył. Ostrze toporka marynarskiego błysnęło w świetle świec...
- POOOOOOWIEEEEEM! - ryknął nagle zdecydowany marynarczyk - OSZCZĘDZCIE A POOOOWIEEEM!
Oprawca pochylił się nad nim.
- Gdzieś to schował?
- Ja... odzyskam... na Maracaibo dopłynąłem, ale straciłem część na rafach... a tam uciekłem i sprzedałem w Tortudze, za dwukrotnie większą kwotę... Odzyskam... panie Goldman... Przys...
- Masz tydzień, mynheer Ramirez - rzeczywiście, Goldman miał dziś dzień miłosierdzia - Znajdź załogę. I statek.
- Tak jest...
- Judaz, odkuj go.

***

Trzy dni później, w Porcie Royal wszyscy już wiedzieli o długu który Ramirez zaciągnął u fechmistrza Goldmana. Na wszystkich tawernach pojawiły się ogłoszenia o naborze do załogi, która miała popłynąć do Tortugi o odzyskać towary które Ramirez tam opchnął.
Czwórka przyjaciół również usłyszała o tamtym problemie starego marynarza. Wyprawa nie wydawała się być niebezpieczna, a płacili nieźle - 1000 talarów od głowy, co oznaczało prawie trzykrotność pensji jaką mogli zdobyć podczas zwykłej wachty.
A zatem zaciągnęli się. Statek "Orzeł" był przygotowany. Czterej przyjaciele weszli na jego pokład, rozglądając się ciekawie. To był zwykły trójmasztowiec, trzy spore żagle, rufa i spora ładownia. Na maszcie łopotała flaga biała, co oznaczało bezstronność polityczną.
Obrazek Czterech marynarzy raz po raz mijali majtkowie luzując szoty i szorując po raz ostatni pokład. Oficerowie łazili po pokładzie wydzierając się na wszystkich, a grupa ludzi która zebrała się na pomoście, machała na pożegnanie...
I wtedy drzwi kabiny otworzyły się, a Simon dojrzał stojącego w nich kapitana - szarobrodego, o zielonych oczach, Ramireza Voldera, szypra tej łajby. Pomachał do nich. Młody William ruszył tam dość ostrożnie, reszta ruszyła tam pewnie, przeskakując szorujących majtków.
- Właźcie - rzucił kapitan, i odsunął się by ich przepuścić.
Byli w kajucie kapitańskiej. Stół zawalony był mapami, stało na nim parę niepalących się świec i leżał stary, skałkowy pistolet. Ramirez wskazał każdemu krzesło a sam nalał rumu do szklanic i rozdał je przyjaciołom.
- Dobra. Wyglądacie na przypadkowych, ale z tej całej hałastry wy zdajecie się budzić zaufanie starego szypra - tu zarechotał i łyknął rumu - No więc jest tak - widzicie to nie jest zwykła wyprawa po złoto. Nie płyniemy na Tortugę.
Z pokładu dochodziły do nich dziwne odgłosy. Jakgdyby... szurania i dźwięk... Wystrzałów?

Opisujecie postać uwzględniając WYGLĄD. Piszecie w Trzeciej os. liczby poj. Posty nie mogą być dwulinijkowe. Jeśli chcecie rozegrać dialog z Ramirezem przez gg - oto moje: 2279828. Macie na odpis trzy dni. Dziękuję
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Sirion
Marynarz
Marynarz
Posty: 293
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:47
Numer GG: 11883875
Lokalizacja: Warszawa

Re: [Pirates] Na szlaku Chwały, Krwi i Złota

Post autor: Sirion »

Simon Hunt

Młody, wysoki oficer siedział w jednej z portowych tawern Portu Royal popijając miejscowe, niezgorsze piwo. Jego jasne włosy zakrywały znaczną część twarz, który wydawała się należeć do człowieka spokojnego i uprzejmego, zupełnie nie pasującego do otaczającej go hołoty. Jednak to było złudne wrażenie. Gdy ktoś przyjrzał się bliżej mógł dostrzec niebezpieczny błysk w niebieskich oczach szczupłego mężczyzny, sugerując iż tylko czeka on na głupca, który okaże się na tyle bezmyślny, że go zaczepi w jakiś sposób.
W milczeniu rozmyślał nad ostatnim zleceniem, która zakończyła się fiaskiem i "Red Rose" wraz z całym towarem dostała się w ręce piratów. Nie miał jednak do nich żalu i nie chciał się mścić. On miał swoją pracę. Oni swoją. Co nie zmienia faktu, że z chęcią zatopił by ostrze swej broni w krtani kapitana...
"No cóż straciłem jedno źródło utrzymania, czas się rozejrzeć za następnym... Być może ktoś potrzebuje oficera..." - Simon pociągnął solidny łyk piwa. W odróżnieniu jednak od innych marynarzy gardził ordynarnym zachowaniem często towarzyszącym pobytom w tego typu tawernach. Jego arystokratyczne wychowanie nakazywało mu stronić od wszelkiego rodzaju "bekania" lub naprzykrzania się osobom przeciwnej płci. W jego mniemaniu takie zachowanie świadczyło o braku jakiejkolwiek kultury osobistej.
Z rozmyślań wyrwał go jakiś odór, którego źródło zbliżyło się w jego kierunku. Simon odwrócił wzrok od kufla z piwem i dostrzegł groźnie wyglądającego mężczyznę w podartym stroju marynarza, ziejącego wręcz alkoholem. Marynarz spojrzał na niego tępym wzrokiem.
- Doki to nie jest miejsce dla takich jak ty... Lepiej stąd wypierdalaj zanim stanie Ci się krzywda...
Simon błyskawicznym ruchem dobył swojej schiavony włoskiej roboty i przystawił ostrze do gardła przeciwnika.
- Póki co zostanę tu przyjacielu, wybacz ale nie skończyłem jeszcze piwa - Wskazał wzrokiem na kufel stojący na stole obok - Tym razem daruje Ci jeszcze twoją niefrasobliwość i brak dobrych manier, z powodu iż alkohol przytępił już i tak tępy umysł. Pozwól więc, iż skończę swoje piwo i oddalę się z tego miejsca, aby zwolnić go dla "takich" jak ty. Chyba, iż masz coś przeciwko? Chętnie to przedyskutuje...
Marynarz tylko kiwnął przeczącą głową i widać było iż opuściła go jakakolwiek ochota do zwady.
- Więc skoro nie masz nic przeciwko to wybacz mi, wrócę do swojego kufla, zostało mi jeszcze trochę piwa.
Przypiął swoją broń z powrotem do pasa i usiadł jak gdyby nigdy nic z powrotem przy swoim stoliku.
Jego wzrok spoczął na obiekcie, na który wcześniej nie zwrócił uwagi - ogłoszeniu przypiętym nożem do jednej z kolumn tawerny. Simon zbliżył się powoli i zaczął czytać jego treść.
"A więc Ramirez poszukuje załogi... Wiedziałem, że ten skurwysyn nie odda swojego życia tak łatwo... Skoro stawka jest taka duża to na pewno sama misja nie należy do bezpiecznych... Zaczyna mi się podobać..."

***

Statek nie wyglądał zbyt okazale - ot zwykła łajba jakich wiele pływa po Karaibach.
"Bywało lepiej, ale cóż mogło być zdecydowanie gorzej..."
Majtkowie uwijali się jak w ukropie szorując pokład, a oficerowie wydawali rozkazy.
"Panuje tu jako taka dyscyplina... Dobrze"
Nie miał ochoty na razie przedstawiać się swym trzem towarzyszą, sądził że na to będzie jeszcze czas. Na razie mieli trochę inne priorytety. Musieli znaleźć kapitana tego statku i dowiedzieć się nieco o szczegółach ich kontraktu. Nie musieli zbyt długo wypatrywać. Prywatna kabina otworzyła się a ze środka wyłonił się szarobrody kapitan, który dał im znak, aby się zbliżyli. Oficer Hunt wraz ze swymi nowymi towarzyszami ruszyli w jego stronę zręcznie omijając pracującą załogę. Niedługo potem wraz ze swym zleceniodawcą znaleźli się w kajucie kapitana.
Simon słuchał słów szypra z uwagą, w pełnym milczeniu od czasu do czasu potakując głową. Jego przemowę przerwały dziwne odgłosy dochodzące z pokładu.
Brytyjski oficer błyskawicznie dobył swojej broni.
- Co to za odgłosy Ramirez? Spodziewasz się jakiś gości? Czy może dzieje się coś o czym nie wiemy?




ARRRGGGHHH :D
“Better to fight for something, than live for nothing”

General George S. Patton

Fortis cadere, cedere non potest
Qin Shi Huang
Mat
Mat
Posty: 440
Rejestracja: piątek, 2 lutego 2007, 10:58
Numer GG: 0

Re: [Pirates] Na szlaku Chwały, Krwi i Złota

Post autor: Qin Shi Huang »

Huang Zao


Udało się. Umknął anglikom. Jako jeden z nielicznych ocalał z pogromu. Kapitan coś krzyczał, ze to wszystko jego wina, że gdyby na statku Godfreya był ostrożniejszy, to nie wpadliby w to gówno. Huang całkowicie olał pieprzenie kapitana. Trzeba sie było lepiej rozglądać. Żółtek, jak zawsze wykonał swoja robotę perfekcyjnie. Dla niepoznaki zawinął wtedy trochę kosztowności. Wyglądało na zwykłą kradzież. Nie mogliby sie przecież domyślić, że piraci czekają z zasadzką w zatoczce obok której miał przepływać don cholerny statek handlowy. To, że za nim płynęła francowata fregata z działami, które podziurawiły pirackiego slupa szybciej niż ktokolwiek mógłby krzyknąć "O kurwa mać! Uciekać do stu czartów!", nie było winą Huanga. Dlatego też bez skrupułów zwinął jakiś puchar i naszyjnik z kajuty kapitana zanim ich wierną łajbę pochłonęło morze.
Dość szybko z lasu obok Port Royal wyszedł Chińczyk wyróżniający się mocno z pośród innych w dokach. Miał na sobie ciemnogranatową skórzaną kamizelkę i brązowe płócienne spodnie trzymające się na jego chudych biodrach tylko dzięki czerwonej chuście pełniącej rolę paska. Na szyi, z prawej strony miał jakieś stare blizny od poparzeń. Przy boku nosił dwie lekkie maczety chuśtające się przy każdym kroku. Po jak najszybszym sprzedaniu zapożyczonych kosztowności, doprowadził sie do ogólno pojętego porządku, zjadł sycącą polewkę ze skwarkami i opił się piwem. Wszystko wyglądało dobrze, za wyjątkiem faktu ze nie ma źródła zarobku, a ciężko byłoby mu znaleźć teraz kogoś kto go zaokrętuje. Nie mógł się jednak poddać. Zamierzał niewzruszenie brnąć do swojego celu. Musiał zdobyc jakąś pracę. Musiał zdobyć pieniądze. Roześmiał sie gdy przypomniał sobie słowa nauczyciela
"Być niewzruszonym mimo dokuczliwych krzywd - To można nazwać stanem oświecenia" Osiągnął więc stan oświecenia, a oświeconym zawsze dobrze się wiedzie. Będąc tej dobrej myśli ruszył na poszukiwanie pracy. Znalazł ją szybko. I to taką, która mu świetnie pasowała. W końcu oświecenie to nie w kij pierdział.


- Ach tak... - odetchnął słonym powietrzem gdy statek wypływał z portu - wyprawa po złoto, Tortuga, panienki z Tortugi, szulernie z Tortugi, złoto z Tortugi, zabawni ludzie prowadzący pełne, ryzykowne życie i jeszcze raz złoto z Tortugi! - mruczał pod nosem przechodząc się po statku. To nic ze nie przyjęto go na oficera. Ledwie na Koka. Miał pełną świadomość, ze jego umiejętności w niczym nie odstępują od jakichś tam oficerów. Potraktowano go tak tylko dlatego, ze był żółty. Zielonymi kaprawymi oczkami badał sytuacje na statku i udawał że pilnie wykonuje polecenia oficerów. Miał plan. nie musiał nawet koniecznie pracowac na tym statku do końca. Wystarczyło ukraść to całe złoto, zostać na Tortudze i być może samemu zostać Kapitanem jakiegoś mniejszego statku na początek. Wyprawa na tą właśnie wyspę była cudowną perspektywą. Tym bardziej zdziwiły go słowa Ramireza gdy wyjaśnił im całą sytuację.
- Jak to, nie zwykła wyprawa po złoto? A po co? po cebulę? - myślał - i jak to nie na Tortugę? A niby gdzie?
Rozwiązłe panienki, szulernie i złoto nagle oddaliły się. Wtem doszedł ich huk wystrzału. Bunt! To było pierwsze co przeszło mu przez myśl. Oni też chcą płynąć na Tortuge i pewnie dowiedzieli się właśnie, ze tam nie płynął. W pierwszej chciwi chciał zerwać się z krzesła na którym rozparł się niefrasobliwie i dołączyć do walczących. A jeśli to jednak nie bunt, to samemu go rozpętać. Szybko jednak opanował się zanim zrobił cokolwiek głupiego.
- Chyba ktos tam się nieźle bawi... - mruknął pod nosem - Z całym szacunkiem, panie Ramirez, proszę o wyjaśnienia. Jak to nie na Tortugę? I po co w takim razie płyniemy?
Rób swoje! rób swoje! A szczęście będzie twoje!
Bo życie to nie bajka! Nie głaszcze cię po jajkach!

Nie tłumacz się. Przyjaciele zrozumieją.
Wrogowie i tak nie uwierzą.
necron1501
Mat
Mat
Posty: 448
Rejestracja: poniedziałek, 4 lutego 2008, 17:42
Numer GG: 10328396

Re: [Pirates] Na szlaku Chwały, Krwi i Złota

Post autor: necron1501 »

Alexander Kirislev

Szedł powoli ulicą kierując się w stronę doków. Nie patrzył nawet gdzie idzie, szedł po odgłosach i zapachu. Rozmyślał nad tym czy wziął wszystko, ma to co potrzebował. Wiatr wiejący od zatoki rozwiewał jego długie czarne włosy. Odgarnął je podświadomie, lustrując okolicę swymi bystrymi niebieskimi oczyma. Szedł przez ulicę, co jakiś czas schylając głowę aby nie zahaczyć o sznurki z bielizną i różne szyldy. Powracając do swych rozmyślań, dotknął odruchowo szabli obijającej się o jego udo. Szabla miała kunsztowną,złotą rękojeść i długą klingę. Pistolet w kaburze obijał się o jego prawy bok.
Szedł dalej rozglądając się po okolicy "Może po raz ostatni widzę moje miasto, muszę się nim nacieszyć."
Oferta którą Ramirez wywiesił, była dość kusząca. Lecz było coś dziwnego w tej ofercie. Taka kasa za byle popłynięcie na Tortugę, wyrżnięcie paru gości i tyle. Dlatego już od początku Alexander, sądził, że to co przedstawił w ogłoszeniu było tylko połową wieści. Lecz nie było w tych czasach zbyt dużo do roboty. Ludzie bali się wypływać z powodu piratów, a ci nie mieli kogo łupić. W końcu nawet zaczęli atakować statki wojenne. Był kryzys.
Nie roztrząsając sprawy dalej, wszedł do doków. Te wyglądały jak zawsze. Chaos i zamęt towarzyszył każdym dokom, do tego wszech ogarniający hałas. Pokrzykiwanie mew, wrzask marynarzy, ryk bosmanów i zwierząt. Z powodu piratów w każdym porcie był taki tłok, że ledwo można było się poruszać. Nie inaczej było tutaj. Żywy inwentarz, tarasował sobie drogę, tak samo bogaci ludzie. Ludzie klnęli, co po niektóry dawał sobie po twarzy. Czyli to co zawsze. Jedynymi zadowolonymi z takiego chaosu, byli karczmarze i dziwki. Dawali schronienie od tego harmideru, spokój, pożywienie i spokój. "Dom. Mój kochany dom", pomyślał Kirislev, kierując się w stronę swego przyszłego statku.

Nie wyróżniał się zbytnio z tłumu, ale jako jedyny szykował się do wypłynięcia. Cała reszta przybijała do portu. Rozejrzał się po statku. Bosman już wydawał polecenia majtkom, kapitan właśnie wyszedł z kabiny. Alexander nie czuł przed nim żadnego szacunku. To co zaprezentował wczorajszej nocy, było żałosne. Pisk zarzynanego świniaka, wciąż rozbrzmiewał w głowie oficera. Lecz najbardziej odpychało go to, że okradł swego pracodawcę. Należał do osób honorowych, więc niezbyt uśmiechał mu się taki kapitan. Lecz cóż płacił.

Wszedł razem z trzema marynarzami, poznanymi zeszłego wieczoru w karczmie, do kabiny kapitana, poganiającego ich pośpiesznym machaniem.
- Dobra. Wyglądacie na przypadkowych, ale z tej całej hałastry wy zdajecie się budzić zaufanie starego szypra - tu zarechotał i łyknął rumu - No więc jest tak - widzicie to nie jest zwykła wyprawa po złoto. Nie płyniemy na Tortugę.
Z pokładu dochodziły do nich dziwne odgłosy. Jak gdyby... szurania i dźwięk... Wystrzałów?
- Co to za odgłosy Ramirez? Spodziewasz się jakiś gości? Czy może dzieje się coś o czym nie wiemy?- powiedział znajomy ze stolika, na dźwięk odgłosów. Po ubiorze i wysławianiu się , najpewniej Brytyjczyk, wyglądającego na arystokratę, najpewniej pewnego swego bufona. "Może nie będzie tak źle."pomyślał z nadzieją Alexander.
- Chyba ktoś tam się nieźle bawi... - mruknął pod nosem człowiek wyglądający na chińczyka lub Japończyka. Alexander widział i znał paru, więc nie robił na nim wrażenia. Lecz głębszym otaksowaniu wzrokiem, wyglądał na dobrego szermierza i marynarza. "Będzie trzeba go bliżej poznać" - Z całym szacunkiem, panie Ramirez, proszę o wyjaśnienia. Jak to nie na Tortugę? I po co w takim razie płyniemy?-kontynuował Azjata.

Odgłosy na zewnątrz brzmiały, tak jak zwykle brzmiał port, podczas odpływu statku. Pewnie kłucą się ci co się nie dostali na statek, albo doszło do rękoczynów i straż musiała interweniować. Informacja o tym, że płyną gdzie indziej też nie była dla niego zaskoczeniem. Było tak jak się spodziewał. Skarb pewnie był gdzie indziej, lub jego tymczasowi właściciele.
-No to możemy wiedzieć, gdzie w takim razie płyniemy?-Zapytał Kirislev, nie spodziewając się odpowiedzi od razu. Najpewniej usłyszą kłamstwo, a następnie w czasie podróży, prawdziwy cel.


Pytam tu, bo nie odpowiedziałeś mi na moje pytanie na pw. Skąd wytrzasnąłeś te stopnie? Bo jak szukałem to nie mogłem znaleźć.
ObrazekObrazek
ObrazekObrazek
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: [Pirates] Na szlaku Chwały, Krwi i Złota

Post autor: Blue Spirit »

ROZDZIAŁ I
Przeciwko Prawu i Morskim Wiatrom

***
Ramirez chrząknął, przeczesał włosy palcami.
- Jest październik, siódmy październik. Statek Eenhoorn dryfował spokojnie po kryształowych wodach karaibów, a niebo było czyste jak tyłek francuzkiej murwy. Mewy krzyczały głośno, spokojne fale podmywały okręt usypiając załogę swoim leniwym sposobem bycia. A nagle... Niebo zasnuło się chmurami, błysnęła błyskawica. Załoga zerwała się z miejsc, ale było zbyt późno - Eenhoorna zwiało i wrzuciło na Czarcią Rafę. Walnął w sakły z prędkością kuli z pistoleta, i strzaskał się na nich osiadając na piachu. Załoga przeżyła w strzępach - kapitan i paru majtków. Byli sami, na statku uwięzionym na mieliźnie, między sterczącymi skałami. Żywność szybko się skończyła, toteż majtkowie pomarli. Przeżył kapitan. W końcu, gdy było już pewne że umrze i on i że ratunek nie nadejdzie, wziął skarb leżący w ładowni i ukrył go na mieliźnie, między skałami. I sporządził mapę. Drogę do Czarciej Rafy.

Obrazek

- Co to za odgłosy Ramirez? Spodziewasz się jakiś gości? Czy może dzieje się coś o czym nie wiemy?
Ramirez zamilknął, nadstawił ucha.
- Chyba ktos tam się nieźle bawi... - mruknął pod nosem - Z całym szacunkiem, panie Ramirez, proszę o wyjaśnienia. Jak to nie na Tortugę? I po co w takim razie płyniemy?
- Zamknąć się - warknął kapitan wstając tak gwałtownie że przewrócił butelkę z rumem stojącą na stole. - Te cholerne odgł...
Nie dokończył, bo do środka wtargnął wysoki marynarz, z bandaną i tatuażem na lewym poliku. Bosman.
- Sir, strażnicy przetrząsują statek!
Ramirez zaklął brzydko, skinął na przyjaciół i dobył broni.
- Idziemy sprawdzić. Chodźcie.
Gdy jednak kładł rękę na klamce, odwrócił się i dodał cicho.
- Płyniemy... Płyniemy na Rafy. Na wielkie Czarcie Rafy, tam gdzie leży wrak statku. Na pokładzie wiózł sto tysięcy dublonów w złocie. Odzyskanie go może być... niebezpieczne.
Kirslev nie wyglądał na przejętego odgłosami, ale wstał mimowolnie gdy kapitan ruszył do drzwi. Żółty natomiast drgnął. A Hunt zareagował jak zwykle. Z wyczuciem.
Drzwi kajuty otworzyły się, Ramirez i bosman z dobytymi szablami wyszli na pokład.
Przyjaciele wyjrzeli również. Cóż, widok nie napawał optymizmem.
Statek kołysał się na nierównych falach, w powietrzu pachniało morzem. Po pokładzie maszerowało piętnastu strażników ubranych w szlacheckie stroje, o ile można użyć tego określenia w obskurnych dzielnicach Portu Royal. Żołnierze zaglądali do każdej beczki, paru już wchodziło do ładowni, trzech zmierzało do kubryku. Marynarze wyglądali na wyraźnie zdenerwowanych, kok siedział gdzieś z boku i w milczeniu czyścił ryby. Oficer, i I i II również milczeli, oparci o burty.
- Co to, kurwa, ma być? - ryknął Ramirez - Dlaczego przeszukujecie mój statek?
'A co, masz coś do ukrycia?' przeleciało przez głowy przyjaciół.
- Mamy rozkaz - odparł krótko strażnik bez włosów.
- Nie zgadzam się - Ramirez uniósł szablę. - Natychmiast cofnijcie się!
Strażnik popatrzył na niego groźnie.
- Czy ma dojść do przemocy?
- Jeśli masz pan ochotę, mynheer...

Sytuacja zagęszczała się niczym rum po wielogodzinnej kąpieli w gorącej smole. Przyjaciele mieli parę sekund na decyzję. Co robić?
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
necron1501
Mat
Mat
Posty: 448
Rejestracja: poniedziałek, 4 lutego 2008, 17:42
Numer GG: 10328396

Re: [Pirates] Na szlaku Chwały, Krwi i Złota

Post autor: necron1501 »

Alexander Kirislev

Słuchał Ramireza bez żadnych emocji. Tak jak mógł się spodziewać, nie do końca powiedział im prawdę. Jeśli rozbili się na Czarnych Rafach, to gówno będzie zbierać. Ale jak płacą, to popłynie. Gdy wszedł bosman i ogłosił nowinę, było tak jak się spodziewał. Rzeczywiście byli to strażnicy. Lecz zamiast buszować w tłumie, robili inspekcje. "Kapitan" od razu zareagował, podniósł się i zbladł. Widać, że nie uśmiecha mu się ta kontrola. "Ciekawe co ma do ukrycia". Wszyscy powstawali, natomiast bosman i ich pracodawca wyszarpnęli broń i ruszyli do wyjścia z kabiny. Alexander wyjrzał przez otwarte drzwi. "15 strażników wysłanych na zwykła inspekcję. Coś tu nie gra. Wiedzieli kogo, kiedy zbyt dokładnie, jakby spodziewali się utarczki." Lecz nie komentując tego głośno, przysłuchiwał sie dalej rozmowie.

- Co to, k**wa, ma być? - ryknął Ramirez - Dlaczego przeszukujecie mój statek?
- Mamy rozkaz - odparł krótko strażnik bez włosów.
- Nie zgadzam się - Ramirez uniósł szablę. - Natychmiast cofnijcie się!
Strażnik popatrzył na niego groźnie.
- Czy ma dojść do przemocy?
- Jeśli masz pan ochotę, mynheer...


Tak jak się spodziewał, ich chlebodawca nie był najlepszym dyplomatą. Wystarczył mały kroczek, głupie słówko, albo jakakolwiek idiotyczna minka, aby doszło do rękoczynów. Nie uśmiechało mu się to. Miał zamiar na tym zarobić, nie chciał również stracić dobrego imienia oraz zostać zakutym. Nie czekając na znajomych wyszedł na pokład.
- Panowie, nie ma się o co kłócić i na siebie powarkiwać. Zróbcie co macie, nie niszcząc niczego, a kapitan na pewno udzieli wyjaśnień -tu spojrzał na niego wymownie, że raczej nie chodziło mu aby tłumaczył się straży tylko im - Lecz mogę zapytać Pana oficera, po co panu 15 dobrze uzbrojonych strażników, przygotowanych do walki? Przecież jesteśmy ludźmi cywilizowanymi, dogadamy się.
Tutaj Alexander skinął głową oficerowi, czekając na odpowiedź i na to jak zareaguje Ramirez i jego nowi towarzysze, jak zaczął powoli o nich myśleć. Miał tylko nadzieję, ze nikt tu z niczym nie wyskoczy.
Majtkowie udawali, ze ich w ogóle nie ma, cała reszta próbowała zniknąć ze środka"sceny", lecz widać było, ze są przygotowani w razie walki.
ObrazekObrazek
ObrazekObrazek
Sirion
Marynarz
Marynarz
Posty: 293
Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:47
Numer GG: 11883875
Lokalizacja: Warszawa

Re: [Pirates] Na szlaku Chwały, Krwi i Złota

Post autor: Sirion »

Simon Hunt

Gdy kapitan otworzył drzwi Simon dostrzegł grupę strażników przeszukujących pokład statku. Zaglądali wszędzie, gdzie się dało tak jakby szukali czegoś konkretnego i to nie była tylko standardowa inspekcja.
"Coś mi się zdaje, że albo nasz szef ma coś do ukrycia, albo komuś bardzo zależy na tym, aby nasza misja nie została zwieńczona sukcesem. To częściowo tłumaczy tak wysoki żołd..."
Reakcja marynarzy trochę go zirytowała - stali w większości bezczynie, jak gdyby nigdy nic i nie reagowali na niespodziewaną rewizję.
"Banda darmozjadów. Kto to słyszał, żeby zezwalać na inspekcję nie powiadamiając wcześniej kapitana? Będę musiał porozmawiać na temat dyscypliny z Ramirezem. Niesubordynacja na statku nigdy nie zgotowała niczego dobrego. Wolałbym nie obudzić się z poderżniętym gardłem tylko dlatego iż komuś wydało się, iż nie ma obowiązku powiadamiać przełożonego na temat dziwnych znaków jakie dojrzał podczas nocy albo statku pirackim, który znikąd pojawił się na horyzoncie..."
Jednak rozmowę o zadaniach i kompetencji marynarzy trzeba było przełożyć na inną porę. Na chwilę obecną głównym zmartwieniem Brytyjczyka i jego towarzyszy był 15-osobowy oddział strażników miejskich buszujący właśnie po pokładzie.
Rozmowa Ramireza z łysym żołnierzem zmierzała w jasno określonym kierunku - mało eleganckiego krwawego rozwiązania. Nie wątpił iż uda im się pokonać strażników, ale wolał nie nadszarpywać swojej reputacji w Port Royal, w tym porcie można było dostać kilka interesujących zleceń od czasu do czasu.
Na szczęście inicjatywę przejął jego nowy towarzysz.
- Panowie, nie ma się o co kłócić i na siebie powarkiwać. Zróbcie co macie, nie niszcząc niczego, a kapitan na pewno udzieli wyjaśnień. Lecz mogę zapytać Pana oficera, po co panu 15 dobrze uzbrojonych strażników, przygotowanych do walki? Przecież jesteśmy ludźmi cywilizowanymi, dogadamy się.
- Zgadzam się z moim przedmówcą - Simon uprzejmie wtrącił się do rozmowy - Nie chcemy zwady. Mamy swoje interesy poza portem i bylibyśmy radzi opuścić port bez większych komplikacji. Wątpię żeby obie strony zyskały coś na otwartej konfrontacji.
Bacznie obserwował otoczenie, gotów dobyć swej broni, gdyby żołnierze byli na tyle głupi, aby zaatakować.
“Better to fight for something, than live for nothing”

General George S. Patton

Fortis cadere, cedere non potest
Qin Shi Huang
Mat
Mat
Posty: 440
Rejestracja: piątek, 2 lutego 2007, 10:58
Numer GG: 0

Re: [Pirates] Na szlaku Chwały, Krwi i Złota

Post autor: Qin Shi Huang »

Sto tysięcy dublonów! Oczy Huanga rozwarły sie na ta wieść na tyle, że zaczęły przypominać Europejskie. Wyglądało na to, ze fortuna uśmiechnęła się do niego znacznie szczodrzej niż mu się wydawało. Wyszczerzył się w radosnym, figlarnym uśmiechu. Niebezpieczeństwo mu nie przeszkadzało. Zawsze się w coś pakował i bezbłędnie z tego wychodził. Tym razem nie było powodu by miało być inaczej. Teraz chciał tylko dłużej porozmawiać z Ramirezem i dowiedzieć się więcej. Oczywiście uzgodnić też podział. jego marzenie i życiowe plany mogły sie teraz znacząco przybliżyć. Wyszedł za szyprem i bosmanem, powoli, unikając kłopotów i przepuszczając szybciej idących. Gdy już znalazł się na pokładzie usłyszał wykłócającego się Ramireza i swoich nowych towarzyszy gawędzących ze strażnikami.
Tu idealnie pasowało zdanie, które spamiętał jakimś cudem podczas nauki u tego nudnego starca. Nie rozmawianie z człowiekiem wartym rozmowy to strata człowieka. Rozmowa z ludźmi rozmowy niewartymi to strata czasu. A czas to jak wiadomo pieniądz. Oparłszy się o framugę przysłuchiwał sie rozmowom. A raczej monologom.
- Panowie, nie ma się o co kłócić i na siebie powarkiwać. Zróbcie co macie, nie niszcząc niczego, a kapitan na pewno udzieli wyjaśnień. Lecz mogę zapytać Pana oficera, po co panu 15 dobrze uzbrojonych strażników, przygotowanych do walki? Przecież jesteśmy ludźmi cywilizowanymi, dogadamy się.
- Zgadzam się z moim przedmówcą - Simon uprzejmie wtrącił się do rozmowy - Nie chcemy zwady. Mamy swoje interesy poza portem i bylibyśmy radzi opuścić port bez większych komplikacji. Wątpię żeby obie strony zyskały coś na otwartej konfrontacji.
- Oczywiście, że nie. To by było niezmiernie głupie. - odezwał sie w końcu Chińczyk - Ludzie mający aspiracje i ludzie spolegliwi nie poświęcają spolegliwości by pozostać przy życiu, ale poświęciliby siebie dla spolegliwości. Po co jednak poświęcać cokolwiek w imię czegoś w czym nie ma mądrości? - dodał przybierając mądry wyraz twarzy. Nie spodziewał się żeby prości strażnicy zrozumieli jego wywód, ale miał nadzieję ze zauważą, że mają do czynienia z kimś mądrzejszym i szybciej dzięki temu odpuszczą. Huang miał tylko nadzieję znów, na spokojnie porozmawiać z Ramirezem o tych wszystkich dublonach.
Rób swoje! rób swoje! A szczęście będzie twoje!
Bo życie to nie bajka! Nie głaszcze cię po jajkach!

Nie tłumacz się. Przyjaciele zrozumieją.
Wrogowie i tak nie uwierzą.
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: [Pirates] Na szlaku Chwały, Krwi i Złota

Post autor: Blue Spirit »

Dosłownie dwie sekundy po skończeniu wypowiedzi - a jakże - barwnej i interesującej, lecz całkowicie bezowocnej, strażnik z buzdyganem zdzielił majtka który próbował wydostać się z okrętu przez kładkę. Wtedy inny majtek, większy i silniejszy, rąbnął strażnika z buzdyganem prosto w ryj, aż zadzwoniło, jak to dzwonią kielichy w tawernach. Wtedy nieźle się pokotłowało. Bosman chwycił pałasz, wrzasnął coś w rodzaju 'do boju kompaniii' i na pokładzie rozgorzała bójka. Huang ze zdziwieniem spojrzał na kapitana. Ten bowiem schował wydobytą do połowy szablę na powrót w pochwę, a minę miał bardzo wesołą.
- No i dobrze - mruknął - Niech się murwy nawzajem wyrżną, nic mnie to nie obchodzi. Allan, odbijamy!
W tym samym momencie Simona potrącił jakiś biegnący majtek. Simon upadł, przetoczył się w beczki. Spojrzał wówczas - bezwolnie - za burtę. Woda kotłowała się i pieniła, ale nie to było najdziwniejszym co wówczas ujrzał... Na kadłubie widniały bowiem całe tony małży i ślimaków. Simon wiedział doskonale że to przypadłość wraków - butwiejące - inaczej gnijące - drewno przyciągało wszelkiego rodzaju małże. Ale przecież ta fluita była nowa... Przynajmniej tak mu powiedzieli. Może powinien kogoś o to zapytać?
Ramirez nie czekając na kompanów wszedł z powrotem do kajuty. Na pokładzie wciąż wrzała walka. Jak zwykle opanowany, Alexander, spoglądał na pole bitwy z żenadą. Strażnicy w zasadzie już nie istnieli. Marynarze, śmiejąc się i hałłkując wyrywali im muszkiety, kapelusze, ściągali gacie i walili płazami szabel po dupach. Któryś tam chciał nawet ruchać co ładniejszego stróża, ale bosman zachowawszy resztki godności, stwierdził że nieprzystoi to tak dobrze wychowanym ludziom jak my. Korsarze Ramireza, rzecz jasna, aluzji nie pojęli i już odpinali spodnie zbliżając się do strażnika z najgładszym tyłkiem.
- Zasłońcie to okno - westchnął Ramirez - Nie będę patrzył na ten godny pożałowania incydent...
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
necron1501
Mat
Mat
Posty: 448
Rejestracja: poniedziałek, 4 lutego 2008, 17:42
Numer GG: 10328396

Re: [Pirates] Na szlaku Chwały, Krwi i Złota

Post autor: necron1501 »

Alexander Kirislev

Tak jak się spodziewał, jego przemowa nic nie dała i rozpoczęło się wyrzynanie strażników. Alexander westchnął z irytacją. po kiego grzmota tu przyszli? Przecież wiadome było, że nie mają szans. Odwrócił się i złapał za rękę kapitana zanim ten wszedł do kajuty.
-Nie sądzisz, że musisz nam coś wytłumaczyć?-powiedział ze spokojem, miażdżąc jego rękę. Majtkowie dobierali się do tyłka żołnierza co wywoływało ogólną wesołość. Spojrzał z politowaniem na przerażoną twarz chłopaka. "Nie trzeba było się tu pchać". Przy okazji przeczesał pokład wzrokiem w poszukiwaniu reszty jego niedoszłych kompanów. Jeden leżał w beczkach reszta stała niedaleko niego.
Statek odbił od brzegu, goniony przekleństwa strażników którzy pospadali za burtę. Przy kołysaniu się okrętu, krew zaczynała rozpływać sie po pokładzie. żelastwo grzechotało o pokład, tak samo trupy. "na co oni czekają? Muszą sie przecież tego pozbyć".
ObrazekObrazek
ObrazekObrazek
Zablokowany