[Autorski/Free] Noc Śmierci
: wtorek, 11 sierpnia 2009, 17:10
Na początku wedle tradycji kilka porad i informacji (zakładam że je znacie, ale takie ubezpieczenie zawsze warto wstawić):
* Posty powinny być składne i sensowne (merytorycznie), a nie koniecznie Epicko wielkie. Z drugiej strony niech to nie będą dwu-linijkowe odpowiedzi.
* Atakujesz/czarujesz/rzucasz czymś/podpalasz/itp. zostaw takie działania niedokończone "Sięgnął po miecz i jednym gładkim cięciem pozbawił swego wroga głowy" - ŹLE. "Sięgnął po swój miecz, gotów pozbawić swych wrogów ich parszywych głów." - DOBRZE. I tak, to może jest słaby przykład, ale ideę przedstawia. Oczywiście będą (pewnie liczne) momenty, kiedy będziecie mogli dać upust swej wyobraźni, ale będę starał się to zaznaczyć.
* Tak piszemy opisy, działanie, przebieg akcji...
* - Tak piszemy wypowiedzi postaci -, a "Tak piszemy myśli postaci".
* Tak piszemy imię w nagłówku posta oraz wszelkie rzeczy poza sesją
* W pierwszym poście powinien znajdować się opis zewnętrzny postaci oraz Avatar.
* Pierwszy post, nie musi być tylko związany z tym co JA napiszę, wasza podróż trwała wiele dni, mogło się wam przytrafić bardzo dużo Warto to uwzględnić <- Ale bez przegięć!
* No i ostatnia sprawa, MG też człowiek.
[Noc Śmierci]
Gwiazdy spoglądały na miasto pokryte zimnym białym puchem. Księżyc schował się za zasłoną z mgieł, tak samo jak ludzie ukryli się w zaciszu własnych domostw.
Niewiele osób można było dostrzec na ulicach stolicy, wszyscy się czegoś obawiali, nawet strażnicy miejscy niechętnie spełniali swe obowiązki wobec monarchy. Strach zawisł nad miastem niczym burzowe chmury, gotów przerodzić się w każdej chwili w panikę, lub nawet coś gorszego. Niebezpieczeństwo na razie tylko chuchnęło na królestwo, a któż może wiedzieć co będą wyprawiać zwykli ludzie, gdy pokażę ono swoje straszliwe kły.
Lenoia jest w stanie wojny, czy raczej była, stolica upadła, a miłościwy Książe Phyladye oraz Regent Humphrey uciekli z resztką obrońców do Królestwa. Gorszy los przytrafił się władcom Velader, polegli tak samo jak ich armia.
Sąsiedzi, włączając w to Dwynnen, nie robili sobie z tego nic. Aż do ostatnich tygodni, podobno armia martwych ruszyła na państwo 'Dzieci', samozwańczych dzieci Parmusa, głosicieli jego wiary. Zwykła ludność, niczym szczury uciekała do krajów ościennych, ale miłościwie panujący Król Heronymus IV, sprawnie i krwawo wybił takie postępowanie swym poddanym z głów.
Wiara czyni cuda?
Ale czy cud może obronić przed setkami ostrzy wbitych w łagodne i miękkie podbrzusze ludzkości...
Nihlos wątpił w to szczerze, cuda to tylko mrzonki naiwnych głupców. Liczyło się tylko przetrwanie, ich bóg zrozumiał to dawno, czemu więc nie wytłumaczył tego swym owieczką? Czarnowłosy mężczyzna pokręcił głową. Jego to już dawno nie dotyczyło, w momencie gdy pierwszy raz wzniósł modły do Mrocznego. Ten żylasty człowiek o smukłej, acz chudej sylwetce, był dumniejszy niż niejeden Templariusz z Parmy. Należało się tylko wyzbyć fałszywego przekonania że tylko Jasny jest po stronie ludzi, by ten kiedyś pokorny człek, stał się wytrzymały i hardy jak zimna stal.
Arrat w końcu dawał nie tylko wieczne życie, ale i obietnice raju na ziemi, śmiertelne powłoki to naprawdę mała cena.
Kapłan podszedł do bramy, strażnicy zasłonili i tak zamkniętą bramę swymi halabardami. Uśmiechali się z wyższością, ale ich oczy były smutne i mętne.
- Stać! Z rozkazu króla nikt nie ma prawa opuszczać miasta o zmroku! - odezwał się młodszy zbrojny, ręce tak mu się trzesły jakby nie mógł utrzymać drzewca.
- Heh, spokojnie Ferris. - wstrzymał swego towarzysza brodaty strażnik. - To tylko Nihlos, pewnie idzie do lasu po zioła. - Kapłani nie lubią zielarzy i medyków, ale ponieważ zwykły plebs tak ich szanował, kościelni przymykali oczy, na działania niektórych z takowych znachorów.
- Zgadza się szanowny Jordzie, zimą łatwiej o pąki srebrnokwiatów. - sługa mrocznego uśmiechnął się nieszczerze. Przez te wszystkie lata nauczył się sprawnie grać na ludzkich emocjach.
Długo się nie ociągali z otwieraniem bramy, Ferris trochę ponarzekał, ale starszy strażnik od razu go skarcił. Po kilku głębszych oddechach, akolita Arrata szedł już po ośnieżonym trakcie. Poprawiając swój kaftan i płaszcz, spokojnie sprawdził czy nikt za nim przypadkiem nie idzie. W końcu tak naprawdę nie pełzł do pobliskiego lasu, by szukać jakichś ziół. Musiał się skontaktować ze swymi braćmi w wierze.
Szedł szybko i pewnie pośród drzew, drogę miał praktycznie wyrytą w pamięci. Gdy wreszcie się zatrzymał, miał przed sobą wielki stary dąb, który niczym się nie wyróżniał. Ukuł się ostrzem sztyletu w kciuk i dotknął kory drzewa. Ziemia przy jego korzeniach osunęła się natychmiast, odkrywając ukryte stopnie prowadzące na dół.
We wnęce ukazała się zakapturzona i ubrana w czerń postać. Jegomość podszedł do Nihlosa i spojrzał na niego wyczekującą.
- Kogo posłaliście? - spytał akolita Mrocznego.
- Qareta. - "Czwartego". Odparł zakapturzony, chłodnym i ostrym niczym szabla tonem.
- Czy na pewno zrobi co należy? Carmath jest nieco niezrównoważony. - rzekł ze spokojem. - Trzeba było wysłać na przykład Dhivoka, jest tak samo oddany i posiada...
- Saex? - "Szósty?". Przerwał Nihlosowi z siłą. - On nie jest gotowy, poza tym umie tylko wykonywać rozkazy. A tu potrzeba chłodnej oceny sytuacji i szybkiego działania.
- Nawet jeśli. Czwarty może wszystko zaprzepaścić.
- Poradzi sobie, zresztą to musiał być Quaret. Będzie czterech siewców.
- Możliwe że to tylko twoje domysły. - zakapturzony tylko pokręcił głową.
- Wizje nie kłamią, powinieneś o tym wiedzieć. - rzekł suchym i pustym głosem. Fałszywy zielarz tylko się wzdrygnął. - Dosyć już o tym. - zadecydował. - Zrobiłeś co ci rozkazano?
- Tak. - odparł z wrednym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Jego rozmówca tylko kiwnął głową i zaczął schodzić do ukrytej świątyni. Nihlos z czcią ruszył za nim.
Stary Cmentarz
To zapomniane przez zwykłych ludzi miejsce, stało się tej bezchmurnej noc miejscem waszego spotkania. Czterech niestrapionych nigdy zmęczeniem wędrowców, czterech mrocznych wybrańców. Pośród popękanych i ośnieżonych nagrobków, staliście tylko Wy, wezwani przez patrona zmarłych. Wasza służba miała się dopiero zacząć. Arrat niczym ojciec otoczył was opieką i snuł przyszłe obietnice chwały i zemsty. Nagroda ponownego życia, mogła przerażać, ale nikogo z was ten strach nie dotyczył. Byliście gotowi.
Każdemu z was Mroczny zsyłał wizje pełne niezrozumiałych na ten moment obrazów, ruiny jakiejś budowli, przerażony mężczyzna, złoty amulet wiszący na czyjejś szyi, obnażone miecze, wielka krwawa bitwa i płonące miasto. To wszystko miało zyskać sens w niedalekiej przyszłości. Wizje nie były systematyczne, każdy z was odbierał to różnie.
Wedle woli Mrocznego mieliście oczekiwać na jeszcze jednego, żywego. Jednak nie doczekaliście się jego przybycia, przez gęstwinę drzew przedzierała się niezdarnie grupa ludzi. Jaśmin z łatwością wyczuł ich obecność, szóstka śmiertelnych. Poruszali się niezdarnie i nie próbowali ukryć swej obecności, najwyraźniej niczego i nikogo się tu nie spodziewali. Według waszej wiedzy mogli to być tylko porywacze zwłok, lub Morganci. Zważywszy na to że cmentarz był opuszczony od dawna i żadne świeże ciała tu nie trafiały od lat, mogli to być tylko ci drudzy. Strażnicy grobów, najemnicy wynajęci przez kler Jasnego do pilnowania oddalonych cmentarzy. Skuszeni złotem Morganci, rzadko tak naprawdę umieli sobie radzić z nieumarłymi.
Gdy wkroczyli do miejsca waszego zgromadzenia, z przerażeniem w was się wpatrywali.
- Cholera! Żywe trupy! - krzyknął niezbyt odkrywczo jeden z nich.
- Zabić monstra! - dodał kolejny, wspierając oddział moralnie.
- Parmusie chroń! - wtrącił jeszcze jeden, liczący najwyraźniej na łaskę swego boga.
Jak jeden mąż obnażyli swe żelazne miecze. Mieli na sobie bardzo podobne zbroje łuskowe i misiurki na głowach, a na tarczach mieli wymalowane koślawię czerwone wilki. Krwawe Wilki, wedle wiedzy Thyrrus'a, straszna gówniarzeria i pierdoły, brali się najgorszych zadań, a patrząc na obecną sytuację, także najgłupszych.
Żaden z nich nie zrobił na was wrażenia, zresztą za kilka chwil będą martwi, a ich krew zabarwi śnieg pod waszymi stopami.
[Nie wiem czy ktoś zwrócił uwagę (jeśli nie to świetnie), ale napisałem gafę, że niby zaczynacie bez ekwipunku. Ale to nieprawda, tyczy się to tylko Jaśmina (z oczywistych względów). Reszta ma broń i inne rzeczy, typu zbroja czy gwoź-, ekhmm, jasne?]
* Posty powinny być składne i sensowne (merytorycznie), a nie koniecznie Epicko wielkie. Z drugiej strony niech to nie będą dwu-linijkowe odpowiedzi.
* Atakujesz/czarujesz/rzucasz czymś/podpalasz/itp. zostaw takie działania niedokończone "Sięgnął po miecz i jednym gładkim cięciem pozbawił swego wroga głowy" - ŹLE. "Sięgnął po swój miecz, gotów pozbawić swych wrogów ich parszywych głów." - DOBRZE. I tak, to może jest słaby przykład, ale ideę przedstawia. Oczywiście będą (pewnie liczne) momenty, kiedy będziecie mogli dać upust swej wyobraźni, ale będę starał się to zaznaczyć.
* Tak piszemy opisy, działanie, przebieg akcji...
* - Tak piszemy wypowiedzi postaci -, a "Tak piszemy myśli postaci".
* Tak piszemy imię w nagłówku posta oraz wszelkie rzeczy poza sesją
* W pierwszym poście powinien znajdować się opis zewnętrzny postaci oraz Avatar.
* Pierwszy post, nie musi być tylko związany z tym co JA napiszę, wasza podróż trwała wiele dni, mogło się wam przytrafić bardzo dużo Warto to uwzględnić <- Ale bez przegięć!
* No i ostatnia sprawa, MG też człowiek.
[Noc Śmierci]
Gwiazdy spoglądały na miasto pokryte zimnym białym puchem. Księżyc schował się za zasłoną z mgieł, tak samo jak ludzie ukryli się w zaciszu własnych domostw.
Niewiele osób można było dostrzec na ulicach stolicy, wszyscy się czegoś obawiali, nawet strażnicy miejscy niechętnie spełniali swe obowiązki wobec monarchy. Strach zawisł nad miastem niczym burzowe chmury, gotów przerodzić się w każdej chwili w panikę, lub nawet coś gorszego. Niebezpieczeństwo na razie tylko chuchnęło na królestwo, a któż może wiedzieć co będą wyprawiać zwykli ludzie, gdy pokażę ono swoje straszliwe kły.
Lenoia jest w stanie wojny, czy raczej była, stolica upadła, a miłościwy Książe Phyladye oraz Regent Humphrey uciekli z resztką obrońców do Królestwa. Gorszy los przytrafił się władcom Velader, polegli tak samo jak ich armia.
Sąsiedzi, włączając w to Dwynnen, nie robili sobie z tego nic. Aż do ostatnich tygodni, podobno armia martwych ruszyła na państwo 'Dzieci', samozwańczych dzieci Parmusa, głosicieli jego wiary. Zwykła ludność, niczym szczury uciekała do krajów ościennych, ale miłościwie panujący Król Heronymus IV, sprawnie i krwawo wybił takie postępowanie swym poddanym z głów.
Wiara czyni cuda?
Ale czy cud może obronić przed setkami ostrzy wbitych w łagodne i miękkie podbrzusze ludzkości...
Nihlos wątpił w to szczerze, cuda to tylko mrzonki naiwnych głupców. Liczyło się tylko przetrwanie, ich bóg zrozumiał to dawno, czemu więc nie wytłumaczył tego swym owieczką? Czarnowłosy mężczyzna pokręcił głową. Jego to już dawno nie dotyczyło, w momencie gdy pierwszy raz wzniósł modły do Mrocznego. Ten żylasty człowiek o smukłej, acz chudej sylwetce, był dumniejszy niż niejeden Templariusz z Parmy. Należało się tylko wyzbyć fałszywego przekonania że tylko Jasny jest po stronie ludzi, by ten kiedyś pokorny człek, stał się wytrzymały i hardy jak zimna stal.
Arrat w końcu dawał nie tylko wieczne życie, ale i obietnice raju na ziemi, śmiertelne powłoki to naprawdę mała cena.
Kapłan podszedł do bramy, strażnicy zasłonili i tak zamkniętą bramę swymi halabardami. Uśmiechali się z wyższością, ale ich oczy były smutne i mętne.
- Stać! Z rozkazu króla nikt nie ma prawa opuszczać miasta o zmroku! - odezwał się młodszy zbrojny, ręce tak mu się trzesły jakby nie mógł utrzymać drzewca.
- Heh, spokojnie Ferris. - wstrzymał swego towarzysza brodaty strażnik. - To tylko Nihlos, pewnie idzie do lasu po zioła. - Kapłani nie lubią zielarzy i medyków, ale ponieważ zwykły plebs tak ich szanował, kościelni przymykali oczy, na działania niektórych z takowych znachorów.
- Zgadza się szanowny Jordzie, zimą łatwiej o pąki srebrnokwiatów. - sługa mrocznego uśmiechnął się nieszczerze. Przez te wszystkie lata nauczył się sprawnie grać na ludzkich emocjach.
Długo się nie ociągali z otwieraniem bramy, Ferris trochę ponarzekał, ale starszy strażnik od razu go skarcił. Po kilku głębszych oddechach, akolita Arrata szedł już po ośnieżonym trakcie. Poprawiając swój kaftan i płaszcz, spokojnie sprawdził czy nikt za nim przypadkiem nie idzie. W końcu tak naprawdę nie pełzł do pobliskiego lasu, by szukać jakichś ziół. Musiał się skontaktować ze swymi braćmi w wierze.
Szedł szybko i pewnie pośród drzew, drogę miał praktycznie wyrytą w pamięci. Gdy wreszcie się zatrzymał, miał przed sobą wielki stary dąb, który niczym się nie wyróżniał. Ukuł się ostrzem sztyletu w kciuk i dotknął kory drzewa. Ziemia przy jego korzeniach osunęła się natychmiast, odkrywając ukryte stopnie prowadzące na dół.
We wnęce ukazała się zakapturzona i ubrana w czerń postać. Jegomość podszedł do Nihlosa i spojrzał na niego wyczekującą.
- Kogo posłaliście? - spytał akolita Mrocznego.
- Qareta. - "Czwartego". Odparł zakapturzony, chłodnym i ostrym niczym szabla tonem.
- Czy na pewno zrobi co należy? Carmath jest nieco niezrównoważony. - rzekł ze spokojem. - Trzeba było wysłać na przykład Dhivoka, jest tak samo oddany i posiada...
- Saex? - "Szósty?". Przerwał Nihlosowi z siłą. - On nie jest gotowy, poza tym umie tylko wykonywać rozkazy. A tu potrzeba chłodnej oceny sytuacji i szybkiego działania.
- Nawet jeśli. Czwarty może wszystko zaprzepaścić.
- Poradzi sobie, zresztą to musiał być Quaret. Będzie czterech siewców.
- Możliwe że to tylko twoje domysły. - zakapturzony tylko pokręcił głową.
- Wizje nie kłamią, powinieneś o tym wiedzieć. - rzekł suchym i pustym głosem. Fałszywy zielarz tylko się wzdrygnął. - Dosyć już o tym. - zadecydował. - Zrobiłeś co ci rozkazano?
- Tak. - odparł z wrednym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Jego rozmówca tylko kiwnął głową i zaczął schodzić do ukrytej świątyni. Nihlos z czcią ruszył za nim.
Stary Cmentarz
To zapomniane przez zwykłych ludzi miejsce, stało się tej bezchmurnej noc miejscem waszego spotkania. Czterech niestrapionych nigdy zmęczeniem wędrowców, czterech mrocznych wybrańców. Pośród popękanych i ośnieżonych nagrobków, staliście tylko Wy, wezwani przez patrona zmarłych. Wasza służba miała się dopiero zacząć. Arrat niczym ojciec otoczył was opieką i snuł przyszłe obietnice chwały i zemsty. Nagroda ponownego życia, mogła przerażać, ale nikogo z was ten strach nie dotyczył. Byliście gotowi.
Każdemu z was Mroczny zsyłał wizje pełne niezrozumiałych na ten moment obrazów, ruiny jakiejś budowli, przerażony mężczyzna, złoty amulet wiszący na czyjejś szyi, obnażone miecze, wielka krwawa bitwa i płonące miasto. To wszystko miało zyskać sens w niedalekiej przyszłości. Wizje nie były systematyczne, każdy z was odbierał to różnie.
Wedle woli Mrocznego mieliście oczekiwać na jeszcze jednego, żywego. Jednak nie doczekaliście się jego przybycia, przez gęstwinę drzew przedzierała się niezdarnie grupa ludzi. Jaśmin z łatwością wyczuł ich obecność, szóstka śmiertelnych. Poruszali się niezdarnie i nie próbowali ukryć swej obecności, najwyraźniej niczego i nikogo się tu nie spodziewali. Według waszej wiedzy mogli to być tylko porywacze zwłok, lub Morganci. Zważywszy na to że cmentarz był opuszczony od dawna i żadne świeże ciała tu nie trafiały od lat, mogli to być tylko ci drudzy. Strażnicy grobów, najemnicy wynajęci przez kler Jasnego do pilnowania oddalonych cmentarzy. Skuszeni złotem Morganci, rzadko tak naprawdę umieli sobie radzić z nieumarłymi.
Gdy wkroczyli do miejsca waszego zgromadzenia, z przerażeniem w was się wpatrywali.
- Cholera! Żywe trupy! - krzyknął niezbyt odkrywczo jeden z nich.
- Zabić monstra! - dodał kolejny, wspierając oddział moralnie.
- Parmusie chroń! - wtrącił jeszcze jeden, liczący najwyraźniej na łaskę swego boga.
Jak jeden mąż obnażyli swe żelazne miecze. Mieli na sobie bardzo podobne zbroje łuskowe i misiurki na głowach, a na tarczach mieli wymalowane koślawię czerwone wilki. Krwawe Wilki, wedle wiedzy Thyrrus'a, straszna gówniarzeria i pierdoły, brali się najgorszych zadań, a patrząc na obecną sytuację, także najgłupszych.
Żaden z nich nie zrobił na was wrażenia, zresztą za kilka chwil będą martwi, a ich krew zabarwi śnieg pod waszymi stopami.
[Nie wiem czy ktoś zwrócił uwagę (jeśli nie to świetnie), ale napisałem gafę, że niby zaczynacie bez ekwipunku. Ale to nieprawda, tyczy się to tylko Jaśmina (z oczywistych względów). Reszta ma broń i inne rzeczy, typu zbroja czy gwoź-, ekhmm, jasne?]