[Autorski/Free] Noc Śmierci

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

[Autorski/Free] Noc Śmierci

Post autor: MarcusdeBlack »

Na początku wedle tradycji kilka porad i informacji (zakładam że je znacie, ale takie ubezpieczenie zawsze warto wstawić):
* Posty powinny być składne i sensowne (merytorycznie), a nie koniecznie Epicko wielkie. Z drugiej strony niech to nie będą dwu-linijkowe odpowiedzi.
* Atakujesz/czarujesz/rzucasz czymś/podpalasz/itp. zostaw takie działania niedokończone "Sięgnął po miecz i jednym gładkim cięciem pozbawił swego wroga głowy" - ŹLE. "Sięgnął po swój miecz, gotów pozbawić swych wrogów ich parszywych głów." - DOBRZE. I tak, to może jest słaby przykład, ale ideę przedstawia. Oczywiście będą (pewnie liczne) momenty, kiedy będziecie mogli dać upust swej wyobraźni, ale będę starał się to zaznaczyć.
* Tak piszemy opisy, działanie, przebieg akcji...
* - Tak piszemy wypowiedzi postaci -, a "Tak piszemy myśli postaci".
* Tak piszemy imię w nagłówku posta oraz wszelkie rzeczy poza sesją
* W pierwszym poście powinien znajdować się opis zewnętrzny postaci oraz Avatar.
* Pierwszy post, nie musi być tylko związany z tym co JA napiszę, wasza podróż trwała wiele dni, mogło się wam przytrafić bardzo dużo Warto to uwzględnić <- Ale bez przegięć!
* No i ostatnia sprawa, MG też człowiek.

[Noc Śmierci]

Gwiazdy spoglądały na miasto pokryte zimnym białym puchem. Księżyc schował się za zasłoną z mgieł, tak samo jak ludzie ukryli się w zaciszu własnych domostw.
Niewiele osób można było dostrzec na ulicach stolicy, wszyscy się czegoś obawiali, nawet strażnicy miejscy niechętnie spełniali swe obowiązki wobec monarchy. Strach zawisł nad miastem niczym burzowe chmury, gotów przerodzić się w każdej chwili w panikę, lub nawet coś gorszego. Niebezpieczeństwo na razie tylko chuchnęło na królestwo, a któż może wiedzieć co będą wyprawiać zwykli ludzie, gdy pokażę ono swoje straszliwe kły.

Lenoia jest w stanie wojny, czy raczej była, stolica upadła, a miłościwy Książe Phyladye oraz Regent Humphrey uciekli z resztką obrońców do Królestwa. Gorszy los przytrafił się władcom Velader, polegli tak samo jak ich armia.
Sąsiedzi, włączając w to Dwynnen, nie robili sobie z tego nic. Aż do ostatnich tygodni, podobno armia martwych ruszyła na państwo 'Dzieci', samozwańczych dzieci Parmusa, głosicieli jego wiary. Zwykła ludność, niczym szczury uciekała do krajów ościennych, ale miłościwie panujący Król Heronymus IV, sprawnie i krwawo wybił takie postępowanie swym poddanym z głów.
Wiara czyni cuda?
Ale czy cud może obronić przed setkami ostrzy wbitych w łagodne i miękkie podbrzusze ludzkości...

Nihlos wątpił w to szczerze, cuda to tylko mrzonki naiwnych głupców. Liczyło się tylko przetrwanie, ich bóg zrozumiał to dawno, czemu więc nie wytłumaczył tego swym owieczką? Czarnowłosy mężczyzna pokręcił głową. Jego to już dawno nie dotyczyło, w momencie gdy pierwszy raz wzniósł modły do Mrocznego. Ten żylasty człowiek o smukłej, acz chudej sylwetce, był dumniejszy niż niejeden Templariusz z Parmy. Należało się tylko wyzbyć fałszywego przekonania że tylko Jasny jest po stronie ludzi, by ten kiedyś pokorny człek, stał się wytrzymały i hardy jak zimna stal.
Arrat w końcu dawał nie tylko wieczne życie, ale i obietnice raju na ziemi, śmiertelne powłoki to naprawdę mała cena.

Kapłan podszedł do bramy, strażnicy zasłonili i tak zamkniętą bramę swymi halabardami. Uśmiechali się z wyższością, ale ich oczy były smutne i mętne.
- Stać! Z rozkazu króla nikt nie ma prawa opuszczać miasta o zmroku! - odezwał się młodszy zbrojny, ręce tak mu się trzesły jakby nie mógł utrzymać drzewca.
- Heh, spokojnie Ferris. - wstrzymał swego towarzysza brodaty strażnik. - To tylko Nihlos, pewnie idzie do lasu po zioła. - Kapłani nie lubią zielarzy i medyków, ale ponieważ zwykły plebs tak ich szanował, kościelni przymykali oczy, na działania niektórych z takowych znachorów.
- Zgadza się szanowny Jordzie, zimą łatwiej o pąki srebrnokwiatów. - sługa mrocznego uśmiechnął się nieszczerze. Przez te wszystkie lata nauczył się sprawnie grać na ludzkich emocjach.
Długo się nie ociągali z otwieraniem bramy, Ferris trochę ponarzekał, ale starszy strażnik od razu go skarcił. Po kilku głębszych oddechach, akolita Arrata szedł już po ośnieżonym trakcie. Poprawiając swój kaftan i płaszcz, spokojnie sprawdził czy nikt za nim przypadkiem nie idzie. W końcu tak naprawdę nie pełzł do pobliskiego lasu, by szukać jakichś ziół. Musiał się skontaktować ze swymi braćmi w wierze.

Szedł szybko i pewnie pośród drzew, drogę miał praktycznie wyrytą w pamięci. Gdy wreszcie się zatrzymał, miał przed sobą wielki stary dąb, który niczym się nie wyróżniał. Ukuł się ostrzem sztyletu w kciuk i dotknął kory drzewa. Ziemia przy jego korzeniach osunęła się natychmiast, odkrywając ukryte stopnie prowadzące na dół.
We wnęce ukazała się zakapturzona i ubrana w czerń postać. Jegomość podszedł do Nihlosa i spojrzał na niego wyczekującą.
- Kogo posłaliście? - spytał akolita Mrocznego.
- Qareta. - "Czwartego". Odparł zakapturzony, chłodnym i ostrym niczym szabla tonem.
- Czy na pewno zrobi co należy? Carmath jest nieco niezrównoważony. - rzekł ze spokojem. - Trzeba było wysłać na przykład Dhivoka, jest tak samo oddany i posiada...
- Saex? - "Szósty?". Przerwał Nihlosowi z siłą. - On nie jest gotowy, poza tym umie tylko wykonywać rozkazy. A tu potrzeba chłodnej oceny sytuacji i szybkiego działania.
- Nawet jeśli. Czwarty może wszystko zaprzepaścić.
- Poradzi sobie, zresztą to musiał być Quaret. Będzie czterech siewców.
- Możliwe że to tylko twoje domysły. - zakapturzony tylko pokręcił głową.
- Wizje nie kłamią, powinieneś o tym wiedzieć. - rzekł suchym i pustym głosem. Fałszywy zielarz tylko się wzdrygnął. - Dosyć już o tym. - zadecydował. - Zrobiłeś co ci rozkazano?
- Tak. - odparł z wrednym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Jego rozmówca tylko kiwnął głową i zaczął schodzić do ukrytej świątyni. Nihlos z czcią ruszył za nim.


Stary Cmentarz
Obrazek To zapomniane przez zwykłych ludzi miejsce, stało się tej bezchmurnej noc miejscem waszego spotkania. Czterech niestrapionych nigdy zmęczeniem wędrowców, czterech mrocznych wybrańców. Pośród popękanych i ośnieżonych nagrobków, staliście tylko Wy, wezwani przez patrona zmarłych. Wasza służba miała się dopiero zacząć. Arrat niczym ojciec otoczył was opieką i snuł przyszłe obietnice chwały i zemsty. Nagroda ponownego życia, mogła przerażać, ale nikogo z was ten strach nie dotyczył. Byliście gotowi.
Każdemu z was Mroczny zsyłał wizje pełne niezrozumiałych na ten moment obrazów, ruiny jakiejś budowli, przerażony mężczyzna, złoty amulet wiszący na czyjejś szyi, obnażone miecze, wielka krwawa bitwa i płonące miasto. To wszystko miało zyskać sens w niedalekiej przyszłości. Wizje nie były systematyczne, każdy z was odbierał to różnie.

Wedle woli Mrocznego mieliście oczekiwać na jeszcze jednego, żywego. Jednak nie doczekaliście się jego przybycia, przez gęstwinę drzew przedzierała się niezdarnie grupa ludzi. Jaśmin z łatwością wyczuł ich obecność, szóstka śmiertelnych. Poruszali się niezdarnie i nie próbowali ukryć swej obecności, najwyraźniej niczego i nikogo się tu nie spodziewali. Według waszej wiedzy mogli to być tylko porywacze zwłok, lub Morganci. Zważywszy na to że cmentarz był opuszczony od dawna i żadne świeże ciała tu nie trafiały od lat, mogli to być tylko ci drudzy. Strażnicy grobów, najemnicy wynajęci przez kler Jasnego do pilnowania oddalonych cmentarzy. Skuszeni złotem Morganci, rzadko tak naprawdę umieli sobie radzić z nieumarłymi.
Gdy wkroczyli do miejsca waszego zgromadzenia, z przerażeniem w was się wpatrywali.
- Cholera! Żywe trupy! - krzyknął niezbyt odkrywczo jeden z nich.
- Zabić monstra! - dodał kolejny, wspierając oddział moralnie.
- Parmusie chroń! - wtrącił jeszcze jeden, liczący najwyraźniej na łaskę swego boga.
Jak jeden mąż obnażyli swe żelazne miecze. Mieli na sobie bardzo podobne zbroje łuskowe i misiurki na głowach, a na tarczach mieli wymalowane koślawię czerwone wilki. Krwawe Wilki, wedle wiedzy Thyrrus'a, straszna gówniarzeria i pierdoły, brali się najgorszych zadań, a patrząc na obecną sytuację, także najgłupszych.
Żaden z nich nie zrobił na was wrażenia, zresztą za kilka chwil będą martwi, a ich krew zabarwi śnieg pod waszymi stopami.

[Nie wiem czy ktoś zwrócił uwagę (jeśli nie to świetnie), ale napisałem gafę, że niby zaczynacie bez ekwipunku. Ale to nieprawda, tyczy się to tylko Jaśmina (z oczywistych względów). Reszta ma broń i inne rzeczy, typu zbroja czy gwoź-, ekhmm, jasne?]
Ostatnio zmieniony wtorek, 18 sierpnia 2009, 14:02 przez MarcusdeBlack, łącznie zmieniany 1 raz.
Szasza
Bombardier
Bombardier
Posty: 639
Rejestracja: niedziela, 1 października 2006, 17:54
Numer GG: 10499479
Lokalizacja: Stalowa Wola

Re: [Autorski/Free] Noc Śmierci

Post autor: Szasza »

Obrazek

Samuel - "Zdrajca"

Dniami i nocami, bez chwili spoczynku, przez ośnieżone pola krainy parł niestrudzony wędrowiec. Zachowywał się niczym dziecko, poznające świat. On jednak poznawał go na nowo. Zatrzymywał się, chociażby chcąc zanurzyć dłonie w lodowatym strumieniu, by stwierdzić, że nic nie czuje. Jedyne co czuł, to ten rozdzierający, nieprzerwany ból, który jednak zdążył już wpisać w tło swoich nielicznych odczuć.
Szedł dziwnie chwiejnie. Momentami wyginał się jak trzcina na wietrze. Co rusz potykał się i upadał. Na nowo uczył się chodzić.
Bawił się wyładowaniami energii, które targały jego ciałem. Próbował splatać tą moc w swe pierwsze uroki.
Przede wszystkim niszczył i zabijał. Dzwonienie, zatkniętych za pas gwoździ, okazał się zwiastunem zagłady dla niejednej istoty. Zabójstwa były dziećmi ciekawości i upojenia nowo uzyskaną mocą i wolnością.
Nade wszystko chwalił mrocznego. Układał poematy i pieśni chwalące jego łaskę i potęgę, bo czyż nie istnieje większa potęga, niż ta która może pokonać śmierć?
Podczas ostatnich dni wędrówki, wiedziony niemym impulsem wędrowiec znał najważniejsze podstawy swojego nowego bytu.
Potrafił funkcjonować, czarować i zabijać jako nieumarły sługa Arrata.

***

Stał oparty o wysoki, marmurowy obelisk. Najwyraźniej oznaczający miejsce spoczynku kogoś znacznego. Znajdował się tu w bezruchu już od dłuższego czasu.
Pokryty był śniegiem, ponieważ w przeciwieństwie do żywych, nie wytwarzał własnej ciepłoty. Nie czuł związanego z tym zimna, co dla umarłego było dość typowe. Przez dłuższy czas był pogrążony w zsyłanych mu przez mrocznego wizjach, więc jego kontakt ze światem zewnętrznym był minimalny.
Samuel nawet nie próbował odgadnąć znaczenia swoich proroctw. Wiedział, że na razie wie za mało, by wydać osąd, którego nie obali czas.
Gdy przestały go nawiedzać wizje, dalej trwał nieruchomo wsparty o obelisk, rozpamiętując ostatnie dni swego życia. Wyłapywał z koszmarnych scen męki twarze oprawców i nadawał im imina. Szeptał je cicho, nie poruszając nawet wargami i obmyślał plany swojej zemsty na nich. Każdy coraz bardziej okrutny i chory, a przy tym tak satysfakcjonujący, dla umęczonego umysłu ożywieńca.
Samuel brał te plany na poważne. Wiedział, że śmierć i zmartwychwstanie z woli Arrata dały mu wolność i siłę, które w połączeniu mogły spełnić wszystkie marzenia i plany, kotłujące się w wypaczonym cierpieniem umyśle.
Przez puste oczodoły bacznie przyglądał się pozostałym nieumarłym na tym cmentarzu. Oni zapewne również byli wybrańcami Mrocznego. Nie miał nic przeciwko temu. Nie był zachłanny na jego względy.
Zastanawiał się czy przemówić do pozostałych. Za życia nie miał zbyt wielu znajomych i nie wydawało mu się, żeby po śmierci stał się bardziej towarzyski, ale najwyraźniej będą współpracować i należy nawiązać jakieś porozumienie.
Zdobył się na:
Witajcie. Nazywam się Samuel i najwyraźniej najwspanialszy Pan nasz - Arrat przewidział dla nas współpracę.- Mówiąc to grobowym, załamującym się jakby w łkaniu głosem nie wykonał nawet najmniejszego ruchu - choćby ustami.
***
"Morganci... Nie ma to jak zginąć za sakwę złota."
Pomyślał na widok intruzów na cmentarzu. Przed śmiercią doceniał pracę takich ludzi, co w obecnej sytuacji napawało go wstydem. Wyznawcy Parmusa rościli sobie nie tylko prawo do osądu nad żywymi i decydowania o ich, ale także chcieli trzymać pieczę nad umarłymi. Byli wobec nich bezmyślnymi zabójcami. Deptali cud drugiego życia, za żołd, przepijany w najgorszych mordowniach.
Ludzie zauważyli natychmiast obecność nieumarłych i zaczęli szykować się do ataku. Co jak co, ale oferowana sakiewka musiała być na prawdę pękata.
Samuel po raz pierwszy od wielu godzin, poruszył się. Śnieg rozsypał się w białą skrzącą chmurę, ukazując postać Samuela.
Był to nieumarły płci męskiej przeciętnego wzrostu. Całe jego ciało było owinięte żółtymi, skrwawionymi bandażami. Na głowie wystawały z pomiędzy nich długie, kruczoczarne włosy, ciężkie od oblepiającej je mieszanki skrzepłej krwi i błota. Jego twarz, a raczej maska z ludzkiej skóry przyczepiona do głowy, była wykrzywiona w grymasie bólu i nienawiści. Odziany był w przedniej granatowy płaszcz z czerwonymi wstawkami i mosiężnymi dodatkami, na nogach miał czarne, skórzane buty o zgrabnym modnym kroju, sięgające kolan. Za pas zatknięte miał sześć długich na łokieć gwoździ, używanych do zbijania grubych drewnianych belek, lub ukżyżowywania. Sądząc po krwawych ranach na nadgarstkach i tułowiu nieumarłego, gwoździe te zostały użyte w tym drugim celu.
Samuel odwrócił się do Morgantów i rozwarł ręce w geście serdecznego powitania. Jego maska nawet nie zmieniła wyrazu. Zaczął się do nich zbliżać na swój groteskowy sposób. Poruszał się dość powolnie, chybocząc się i wyginając w na niedostępne dla śmiertelników sposoby. Starał się mimo tego utrzymywać prostą postawę. Samo patrzenie na jego chód wprawiało żywych w bolesne uczucie. Wiedzieli, że wygięcie ich członków na sposoby wpisane w chód potwora, byłoby dla nich okropnie bolesne.
Ożywieniec zaczął rechotać złowieszczo, swoim załamującym się od bólu, głębokim głosem. Zbliżył się już do dwóch z nich i podniósł ręce do góry. Przepłynęły po nich niewielkie wyładowania jakiejś energii. Podszedł jeszcze bliżej do przeciwników, zignorował ewentualne ciosy, po czym wykonał nieosiągalny dla zwyczajnego człowieka zamach rękami do tyłu. Opuszczając je, chwycił zza pasa dwa gwoździe i płynnym ruchem wbił je od dołu w brzuchy Morgantów tak, by sięgnęły płuc.
To nie był zwykły cios. Można było to poznać po delikatnie dymiących gwoździach i przebiegających po nich drobnych wyładowaniach. Chwilę później dym ten zaczął ulatniać się z ust i nozdrzy ofiar w towarzystwie gęstej ropy i krwi. Zaatakowani nie mogli nawet krzyczeć. Dławili się swymi wydzielinami. Choć nie byli w stanie wokalnie wyrazić bólu, to uciekające w źrenicami w głąb czaszki, wytrzeszczone oczy i bolesne wyrazy twarzy dawały pojęcie o piekle rozgrywającym się wewnątrz nich.
Okrucieństwo oprawcy było dokładnie wymierzone. Wiedział, że mógł wycelować w serca i zakończyć sprawę natychmiastowo, ale chciał złamać morale pozostałych, a nie było lepszego polowego sposobu, niż miotający się w agonii towarzysze.

Z rekrutacji wywnioskowałem, że mogę opisać efekt ataku.
Obrazek
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: [Autorski/Free] Noc Śmierci

Post autor: Plomiennoluski »

Jasper - Jaśmin

Spokojnie wędrował przez ośnieżoną ziemie. Ręce w kieszeniach i wesoło wygwizdywana melodia prowadziły go ponownie przez świat. W poprzednim życiu byl zwolennikiem otwartych drzwi i znoszenia barier, niestety doczekał się tego dopiero w tym. Nie ograniczały go żadne ściany, mury czy nawet sama ziemia, mógł zapaść się pod nią i zajrzeć do króliczej nory, przyprawiając małego szaraka o zawal serca. Zazwyczaj jednak płatki śniegu spokojnie przelatywały przez cala jego postać a jego ulubiony płaszcz łopotał zupełnie niezależnie od wiejącego na ziemskich płaszczyznach wiatru. Chyba faktycznie tylko tyle zostało z jego poprzedniego życia, wspomnienie, zarówno jego ciała jak i ubrania które miał na sobie. Prowadzony wizjami dotarł w końcu na cmentarz. Nie miał żadnego powodu żeby nie słuchać wizji i Arrata, dosłownie żadnego. Nie dość ze jego wiara w Matkę Ziemie i elementy natury okazała sie nie warta funta kłaków, to jeszcze kochana inkwizycja spaliła go na stosie za kuglarstwo.

Rozejrzał się po martwej i białej okolicy w poszukiwaniu reszty. Raczej wyczul ich niż zobaczył, ale czego się można spodziewać po istotach, które równie dobrze mogą latami martwo leżeć w trumnie co udawać niewinnego bałwana. Mieli czekać na jakiegoś ciepłego ze złotym medalionem na szyi. Wszedł w pień jednego z okolicznych drzew. Czas nie miał dla niego większego znaczenia, ale zawsze mógł coś porobić w międzyczasie. Obserwował jak uśpione drzewo powoli pompuje swe życiodajne soki od korzeni aż do gałązek. Wysysało potrzebne mu składniki zarówno z ziemi jak i pochowanych wokoło nieboszczyków. Jego obserwacje przerwało dopiero mrukniecie zombie. Że tez mu się musiała wygadana kompania trafić i do tego to oklepane stwierdzanie oczywistości jako zagajenie rozmowy. Będzie musiał to jakoś przeżyć. Gdy ta krótka myśl przemknęła mu przez glowe prawie parsknął śmiechem, raczej ciężko mu było by tego nie przeżyć.
- Jaśmin. - powiedział po wychyleniu głowy z pnia. Jego głos brzmiał cicho i nieziemsko, ciężko było powiedzieć czy faktycznie coś powiedział czy tylko gdzieś coś zaskrzypiało, ale wszyscy dokładnie zrozumieli co powiedział. Brak strun głosowych jednak dość poważnie wpływał na jego zdolność komunikacji.


Nie wiedział ile czasu minęła od tej namiastki konwersacji, kiedy wyczul ze ktoś się do nich zbliża. Zdecydowanie nie była to jedna osoba wiec nie mógł to być mężczyzna z jego wizji.
- Mamy towarzystwo, sześcioro żywych. - Błyszczeli dla niego swoim życiem niczym latarnie zapalone w środku nocy na pustyni. Zatopił się w śniegu na ścieżce, która musieli przejść żeby dotrzeć do pozostałych ożywieńców. Kiedy tylko pierwsza dwójka przeszła nad nim, wzniósł się do ich poziomu i zza pleców sięgnął po ich oczy, przesuwając palce prosto przez głowę, tak żeby mogli zobaczyć jak niematerialne palce najpierw wychodzą z ich ust żeby potem wbić się w ich mięciutkie oczy. Może był tylko widmem, możliwe ze nie mógł oddziaływać na materialny świat i żywych ludzi. Nie znaczyło to jeszcze ze nie mógł ich przerazić na śmierć, no przynajmniej spróbować.
Ostatnio zmieniony czwartek, 13 sierpnia 2009, 00:35 przez Plomiennoluski, łącznie zmieniany 1 raz.
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
Ant
Kok
Kok
Posty: 1228
Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 21:54
Numer GG: 8228852
Lokalizacja: Dziki kraj pod Rosją

Re: [Autorski/Free] - Noc Śmierci

Post autor: Ant »

Aldred "Zdrajca" Kergot
Obrazek

Sznur puścił.
Ciemność zmieniająca się w jasność. Ciało, które jeszcze niedawno wisiało, leżało teraz we własnej krwi. Miecz przebił serce. To go tylko osłabiło. Moce Arrata ciągle utrzymywały go przy życiu przez cały czas, gdy wisiał. Lina była jednak za mocno owinięta wokół jego szyi, by mógł przeklinać swych oprawców. Starał się poluźnić linę. Nie udawało mu się. Wisiał przez kilka dni czekając na śmierć. Ta nadeszła nagle. Nie była wynikiem ran, wykrwawienia, lecz upadku po oberwaniu się sznura.
Leżał z przebitym brzuchem na przegniłej palisadzie przed twierdzą. Gdy tam przybył dziwił się po co przed kamienną twierdzą zbudowano palisadę. Sądząc po jej stanie wybudowano ją znacznie wcześniej niż samą twierdzę. Widział swe ciało oczami czegoś innego. Wypadło mu lewe oko i dyndało na nerwie. Stwierdził, że nie może tak wisieć przebity. Jego ciało drgnęło...
Po chwili Aldred już stał o własnych siłach. Przestał widzieć z dziwnej perspektywy. Okazało się, że widział oczami Hagala - kruczego wysłannika Arrata, który właśnie mu się przyglądał. Teraz widział jakby z wnętrza swej czaszki. Udał się w kierunku lasu.

- Panie! Nasi strażnicy nie powrócili z patrolu wokół twierdzy. - Zaczął krzyczeć Herman, młody sierżant templariuszy, wbiegając do sali obrad. - Ciało Aldreda też zniknęło.-
- Podwoić straże! Zapewne wyznawcy Arrata, chcą pomścić śmierć swego wyznawcy. Póki tu dowodzę twierdza Eisman nie upadnie!- Wykrzyczał Otto, dowódca dawnego oddziału Aldreda.
W tym momencie przez wielkie okno wleciał ogromny kruk. Wylądował na wielkiej ławie, przy której wszyscy siedzieli. Zostawił starannie złożoną kartkę i odleciał.
Otto otworzył kartkę. Oczy mu się powiększyły, pobladł. Położył kartkę na stole. - Czy to możliwe? - wyszeptał. Charakter pisma był idealną kopią pisma Aldreda. Kartka poszła w obieg. Było na niej napisane krwią, w której zastygły drzazgi: "Ma zemsta się dopełni. Otto jeżeli to czytasz, wiedz, że czeka cię śmierć."
Pod wiadomością widniał podpis Aldreda.

------

Wśród nieumarłych na cmentarzu stał wysoki szkielet odziany w przerdzewiałą, niemalże rozsypującą się templariuszowską lekką zbroję. Symbole Parmusa na niej dawno zostały starte. Ostał się jedynie znak na klatce piersiowej. Ten z kolei został rozcięty na w połowie. Hełm, karwasze i nagolenniki były w podobnym stanie jak zbroja. Metal był przerdzewiały,a skórzane troki sparciały do granic możliwości. Chyba jedynie moc Arrata, którą przesiąknięty był jej posiadacz, utrzymywała jego pancerz w całości. Oprócz niego miał na sobie bezwiednie wiszący na jego miednicy skórzany pas oraz wytarte buty z grubej skóry. Nieśmiertelny nie przypominał większości szkieletów. Jego rozkład był zawieszony w czasie. Nie posiadał już wnętrzności, jednak resztki mięśni i skóry zachowały się na kończynach oraz twarzy. Widać było po nim, że za życia nie był zbyt tęgi, jednak miał imponującą muskulaturę, jak na tak chudą postać. Zielono-fioletowa skóra na rękach w wielu miejscach odkrywała dobrze ukształtowane mięśnie. Mimo tego, iż miał na sobie mnóstwo resztek bandaży, odsłaniały one bardzo liczne blizny, po ranach ciętych. Gdyby nie brak nosa i oka, jego blada twarz wyglądałaby na niemalże nienaruszoną. Ciągle można było go rozpoznać. Brakujące oko jest ciągle zawieszone na cienkim łańcuchu zawieszonym wokół jego szyi, na której pozostał ślad po wisielczej linie. Drugie nieprzerwanie spogląda przed siebie. Na twarz opada mu kilkanaście czarnych włosów, które nie zdążyły wypaść. Nad jego głową stale latał wielki kruk. W jego piersi stale tkwił narzędzie jego śmierci - zdobiony scimitar. W kościstej dłoni trzymał glewię. Na jego twarzy malował się mały szyderczy uśmieszek. Tak wyglądał właśnie największy koszmar wszystkich templariuszy. Sam niegdyś był jednym z nich. Teraz stał się ich największym prześladowcą. Od chwili jego śmierci, zaczęły krążyć legendy o jego powrocie. Teraz te przepowiednie miały się dopełnić. W końcu Aldred "Zdrajca templariuszy", "pies niewierny", "wieczyście przeklęty" powrócił, by zemścić się na templariuszach. Najbardziej im znany wyznawca Arrata powraca mimo, iż sami widzieli jak umierał. Jego śmierć miała być symbolem zwycięstwa Parmusa nad czczącymi złego boga. Teraz symbol zwycięstwa miał stać się oznaką rozpoczynającego się końca.

Dotąd się nie ruszał. Nagle z hełmu spadła znaczna ilość śniegu. Kręgi szyjne poruszyły się z chrzęstem. Popatrzył nieprzytomnym wzrokiem po sojusznikach. Wydawało się, że źrenica jego oka poszerzyła się i błysnęła lekkim światłem. Pewnie było to tylko odbicie księżyca od szklistej powierzchni oka.
" Na pewno pomogą mi w zemście. Jak dobrze, że zaufałem Arratowi. Teraz nikt nie będzie w stanie nas pokonać. Pewnie wizja od Pana była z tym związana. Chyba chce rozbić zakon. "
- Doskonale! Razem zrobimy więcej dla Arrata. Jestem Aldred. - przemówił głosem, który dobywał się jakby gdzieś z oddali.

Ruszył w kierunku morgantów. Każdemu ruchowi towarzyszył chrzęst kości. Zatrzymał się tuż przed grupą, naprzeciw jawnie wierzącego w Parmusa. Wziął spory zamach glewią. W tym czasie kruk obniżył lot na wysokość jego głowy. Utrzymywał się na tej wysokości z dużym trudem. Machał wielkimi skrzydłami tworząc przy tym ogromny podmuch. Gdyby nie braki ciała Aldreda, z pewnością miałby problemy z utrzymaniem równowagi. Na twarzy szkieletu poszerzył się szyderczy uśmiech.
- Jesteście pewni? - odezwał się pusty głos. - Sądzicie, że Parmus was ochroni? Tu? W miejscu, gdzie czci się Arrata... Kapłani wam pomieszali w głowach. Pewnie przy tym wiele płacą. W służbie Arratowi wzbogacicie się jeszcze bardziej. Moglibyśmy was zabić bez najmniejszego problemu, a wy ośmielacie się wyciągać na nas broń? Nędzni śmiertelnicy! Chcecie niszczyć coś, czego śmierć się nie ima? Nie wiecie, że śmierć jedynie wzmacnia wyznawców Arrata, a tym samym nas? Wyznawcy Parmusa przez zabijanie wyznawców lepszej wiary wzmacniają jedynie moc lepszego z bogów. Parmus nie ochroni was przed śmiercią, podczas, gdy Arrat może sprawić że będziecie żyć wiecznie. Ilu templariuszy już zginęło? Czy to coś dało? Nie! Wyznawcy Arrata jak byli, tak są i będą, podczas gdy wyznawców Parmusa jest coraz mniej. I co ich wszystkich czeka po śmierci? NIC! Kapłani Parmusa karmią was pustymi słowami. Moc Arrata potrafi wskrzelić, zaleczyć każdą ranę. Co potrafi Parmus? NIC! Nie wiem czemu tylu za nim idzie. Chcecie zobaczyć jak wygląda prawdziwa wiara? Daję wam jedyną, a jednocześnie ostatnią szansę byście do nas dołączyli. Może was też będzie czekało życie wieczne, brak zmęczenia, bólu. Nigdy nie poczujecie zimna. Odmowa jest równoznaczna śmierci. Wybierajcie! -
Cały czas czekał na to, aż któryś z morgantów mu przerwie. Wiedział z czym by się to wiązało. Kruk zaatakowałby szponami twarz przeciwnika. W tym samym czasie ostrze glewii opadłoby, kończąc żywot niepokornego. Sekundę później ostrze broni znów czekałoby na krwawą ofiarę, w tym samym czasie Hagal ponownie wzniósłby się w powietrze czekając na kolejny pretekst do ataku.
Obrazek
Fioletowy Front Wyzwolenia Mrówek
Klub Przyjaciół Kawy
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Autorski/Free] Noc Śmierci

Post autor: BlindKitty »

Thyrrus 'Stary'

Szczerzył żółtawe zęby, teraz wyglądające na jeszcze bardziej żółte na tle białej jak śnieg skóry ożywieńca. Szedł przez śnieg, powoli, z szablą przy pasie i podpierając się partyzaną, stawiając krok za krokiem, równie niestrudzony po śmierci, jak i za życia. Minął pole bitwy, na którym zginął jakże niesprawiedliwie, i ruszył dalej.
Z daleka ktoś mógłby wziąć go za szkielet, ale po chwili stawało się jasne, że to tylko niemal nienaturalna chudość - wyglądał jak kościotrup powiązany sznurami gruzłowatych, silnych mięśni i obciągnięty białą skórą, ściśle przylegającą do ciała. Tylko na twarzy miał zmarszczki - naprawdę mnóstwo zmarszczek. Thyrrus był starcem. Jego włosy były srebrnosiwe, podobnie jak długie, opadające w dół cienkie wąsiki. Ciemnoszary mundur Czarnych Orłów, jednego z najlepszych oddziałów najemników na świecie świadczył o tym że za życia był wojownikiem; i nie miał zamiaru zmieniać tego po śmierci. Maszerował w czarnych, błyszczących skórzanych butach i czekał, aż wreszcie będzie mógł wrócić do walki.

- Możecie mówić mi Stary - rzucił, kiedy zebrał się z pozostałymi na cmentarzu, spacerując w kółko, żeby nie przysypał go śnieg. Uważał że wyglądałby wtedy jak bałwan, dosłownie i w przenośni. Kiedy zaś znalazła ich szóstka dzieciaków, wreszcie wyczuł swoją szansę.
Jeden idiota zaczął nagle gadać do tych gówniarzy. Thyrrus odtrącił go silnym pchnięciem na bok i wpadł między najemną gówniarzerię, chcąc by jego partyzana wreszcie zasmakowała krwi!
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [Autorski/Free] Noc Śmierci

Post autor: MarcusdeBlack »

Krew nie woda

Krwawe Kruki z uwagą stali jak nieme kukiełki, przerażeni i zdezorientowani tym co rozgrywało się na ich oczach. Żaden z biednych śmiertelnych nie wiedział jak zareagować na przemowę Aldreda i dwie szare sylwetki stojące za jego plecami. Bali się nie tyle jego słów, ale faktu że szkielet był 'świadom', był żywy i martwy zarazem. A z każdym jego słowem śmiech Samuela, coraz łatwiej trafiał do ich uszu. Rozsądek zmieszany z czystym szaleństwem, nieopisywalny słowami koszmar. Nim szkielet dotarł do połowy swego monologu, zniecierpliwiony 'Stary' odepchnął go i przemknął w stronę swych ofiar.

Nim któryś z Morgantów zdołał się przygotować do obrony, pierwszy z ich bandy padł przebity przez partyzanę Thyrrusa. Krew chlusnęła na biały śnieg, tryskając na różne strony, kiedy pod śmiertelnym ugieły się nogi. Jedno silne pchnięcie i jeden z nich już nie żył. Jednak to nie ta pierwsza i szybko przelana krew zagnała ich do walki.

Nie.

Dopiero gdy sunący w ich stronę zombie, dwoma szybkimi ruchami przebił swymi gwoździami kolejnych z ich bandy. Padając na ziemie łkali i ksztusili sie własną krwią, a ich skóra zaczęła gnić i pękać niczym wysuszona kora. Jeden z nich spróbował wyciągnąć z siebie metalowego zabójcę, bezskutecznie. Konali długo, ale obaj już nie żyli, gdy pozostali rzucili się desperacko do kontrataku.
Ich ruchy były nerwowe i nieskładne, jakby w momencie gdy ujrzeli śmierć swoich druhów, zapomnieli o wszystkim czego uczyli się o walce.

Niczym szaleńcy zaczęli wymachiwać swymi długimi mieczami, używając ich niczym pałki. W oczach mieli gniewne płomyki, zmieszane z czystą paniką i szaleństwem. Nie było już dla nich szansy, nie teraz.
Rzucili się z bronią na Thyrrusa i Samuela, Ten pierwszy powalił jednego z nich drugim końcem drzewca, uderzył silnie i sprawnie, zmieniając natychmiastowo broń na swą starą szablę. Aldred dokończył dzieła, pojawiając się z tyłu za starym najemnikiem. Ściął głowę lezącemu Morgantowi swoją glewią, kiedyś narzędziem sprawiedliwego, teraz bronią oprawcy. Ostrze broni pokryła krew kolejnego głupca.

Za to Samuel ze stoickim spokojem przyjął ich ostrza na siebie, śmiertelni spojrzeli na jego twarz i się odsunęli, czy raczej spróbowali, bo ich ostrza były uwięzione w ciele martwego sługi Arrata. Ciągnąc i szarpiąc ostrza po chwili zrezygnowali i rzucili się do ucieczki, wpadając na widmo Jaśmina. Eteryczny kuglarz przejechał swymi dłońmi po twarzy pierwszego i przeleciał swobodnie przez ciało jego towarzysza. On sam nic nie poczuł, ale oni drżąc rzucili się w przeciwną stronę, jak najdalej od widma. Całkowicie zapomnieli co ich czeka gdy wrócą tam skąd przybyli.

Kruk templariusza rzucił się na tego, który biegł najszybciej, kalecząc jego twarz ostrym niczym sztylet dziobem. Najemnik krzyczał niczym obdzierany ze skóry, a strużki krwi spływały po jego niszczonej twarzy. Ostatni z nich wpadł na 'Starego'. Spróbował się na niego zamachnąć mieczem, ale potępieniec z łatwością zablokował jego cios i wprowadził szybki sztych przebijając jego serce.
Męczony przez kruka Krwawy Wilk, padł na kolana próbując odgonić upiornego ptaka. To tylko rozjuszyło jego dręczyciela. Z twarzy po chwili miał już tylko krwawą miazgę, był ślepy, zniszczony i pokonany. Gdy kruk już skończył swój żer, ostrze glewi spadło na niego niczym topór kata.
Wszyscy Morganci byli martwi. Jasper był tego pewien, w żadnym z nich nie tliła się iskra życia. Byli rozrzuceni bezładnie pośród starych nagrobków. Niczym popsute lalki...

Nadzieja matką głupich

Ogarnęła was kolejna fala wizji, czy raczej obrazy i dźwięki nakładające się na siebie. Jakbyście widzieli cudze wspomnienia, cudze myśli, cudze uczucia.
Wizja była ostra i wyrazista, praktycznie czuliście się jakbyście tam byli, widząc i słysząc wszystko co się wydarzyło...

Młody chłopiec siedział w dawno zrujnowanym pomieszczeniu. Stare kamienie były wilgotne i zimnie, jedyną opoką dla niewinnego był mały pozłacany amulet. Wyryte na nim oko przyglądało mu się wyczekująco, domagając się spełnienia obowiązku i powinności. Chłopak załkał, było mu źle. Był zmęczony i głodny. Bał się.
Uciekł niczym tchórz, uległ swojej słabości. Zawiódł swych obrońców, którzy teraz pewnie leżeli gdzieś martwi, pokryci zimnym puchem. Umarli za niego, umarli dla niego. Był promykiem nadziei, dla tych ludzi zaślepionych wiarą. Był ich wybawieniem.

Obrazek Ale teraz wcale się tak nie czuł. Był brudny, jego ubranie podarło się w czasie ucieczki, a na dodatek siedział tu i nic nie robił. Czekał tylko na swego zabójcę. Czekał otulony mrokiem w tej zrujnowanej świątyni Jasnego. Chłopiec zapłakał znów.
- Jestem za słaby! - krzyknął, a odpowiedziało mu tylko echo. - Dlaczego właśnie mnie wybrałeś Dobry Ojcze!
- Wybrał Cię, ponieważ uwierzyłeś. - wyszeptał zimny, acz melodyjny głos.
Chłopak spojrzał w stronę nieoczekiwanego gościa. Skulił się i schował twarz w swych podrapanych i pobrudzonych dłoniach. Nie chciał spojrzeć swemu mordercy w twarz.
- Zawiodłem. - wyszeptał.
- Nie, wcale nie. - odpowiedziała kobieta. Dopiero po chwili chłopak zorientował się że głos należy do kobiety. Miała chłodny głos, wcale niepasujący do płci pięknej. Jednak miał szanse! Była dla niego nadzieja.
Silna dłoń zacisnęła się na jego ramieniu i pociągnęła go do góry. Teraz widział surowe oblicze swej wybawczyni i załkał ponownie.
Nie było nadziei.[/i]

To było zbyt realne by było tylko wizją, ten obraz miał coś ukazać. Coś więcej niż tylko tych ludzi. Coś więcej niż ich słowa. Pewne jest jednak jedno. To ten chłopak jest waszym celem. Nie, nie czekaliście na niego. Czekaliście na wysłannika, ciepłego sługę Arrata. Najwyraźniej jednak, coś poszło nie tak. Umarł? Został schwytany? Tego nie wiecie, a Arrat najwyraźniej nie ma zamiaru wam tego zdradzać. Teraz liczyło się to co ujrzeliście.
Jedyne ruiny jakie są w tej okolicy, to stary zniszczony klasztor Jasnego, lezący na zachód od opuszczonego cmentarza. Podobno wszelkie próby jego odbudowy spaliły na panewce. Jakby jakaś siła wyższa, się na to nie zgadzała.
I najpewniej tak było.
Pozostawał jeszcze jeden fakt, w okolicy mogli kręcić się jeszcze inni Morganci, trudno uwierzyć by tylko szóstka została wysłana, by pilnować grobów. Bardziej prawdopodobne że był to tylko zwiad.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: [Autorski/Free] Noc Śmierci

Post autor: Plomiennoluski »

Jaśmin


Ciężko mu było zrozumieć zachowanie tych ciepłokrwistych. Wiedzieli dobrze na co się szykują, że walczą z przeciwnikiem, którego nie da się zmęczyć a żeby go ponownie zabić trzeba by go całkowicie zniszczyć. Na dodatek uciekając przerazili się jego... widma, które nie mogło im nic zrobić, chyba że kiedy przepłynął przez nich poczuli się jakby czyjś nagrobek właśnie wstał i postanowił się przejść po ich niewykopanym jeszcze grobie. Wzruszył tylko ramionami, ich głupota kosztowała ich życie, najwyraźniej jednak nadawał się jeszcze do czegoś w walce. Spojrzał na ostatnie dwa upadające ciała i znieruchomiał. Nie wyczuwał już nigdzie żadnych żywych, jego przymusowi towarzysze sprawnie i bez skrupułów sobie poradzili z tymi najemnikami. Śmierć ma jednak swoje dobre strony jak widać.

Nie wiedział ile po zakończeniu walki ogarnęła go wizja, czas nie był istotny, za to wyraźny obraz ruin i dziecka były bardzo ważne. Te krótkie wizje od Arrata były jedyną rzeczą nadającą niejaki pozór sensu jego nieżyciu, po coś został zbudzony. Ruszył w kierunku widniejących w oddali ruin, zatrzymał się na chwilę i spojrzał na pozostałych.
- Idziecie? To chyba tam. - wskazał przezroczystą dłonią. - Jeśli po drodze trafimy jeszcze na jakichś żywych to wam powiem. Tych chyba nawet nie ma sensu nigdzie chować, krew na śniegu tak łatwo nie zniknie, a jak dobrze pójdzie to śnieg wszystko ukryje na dłuższy czas.

Chwilę jeszcze wisiał w bezruchu nad pobojowiskiem, po czym ruszył w kierunku, który jak mu się zdawało wskazywała wizja. Jego buty nie trącały śniegu, podobała mu się ta nowa forma życia, nie musiał się martwić o odległości ani zmęczenie czy ściany, mógł przeć naprzód aż do zamierzonego celu. Właśnie to miał zamiar uczynić i tym razem. Był cały czas na przodzie, jak niewidzialny zwiadowca małej armii. Zatrzymywał się momentami i wracał do reszty, ich ciała jednak zdecydowanie ich ograniczały.
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [Autorski/Free] Noc Śmierci

Post autor: MarcusdeBlack »

[Z powodów bliżej nieokreślonych na ten moment wstrzymuję sesję. Proszę moderatorów o przeniesienie tematu do archiwum sesji.]
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
Zablokowany