[Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Epyon »

Dwayne Lee

Death is everywhere
There are flies on the windscreen


Dwayne ruszył za pierwszym impulsem. Krzyk kobiety odbijał się echem w jego uszach... Prawdopodobnie ostatni. Strata dziecka, tuż potem szybka śmierć. Wybawienie? Czy tak można nazwać te chore poczucie humoru, które teraz kierowało ruchami wampira?

Death is everywhere
There are lambs for the slaughter
Waiting to die
And I can sense
The hours slipping by
Tonight


Biegł po miękkiej trawie między grobami. Po dzisiejszej nocy każdy z nich mógł być jego własnym. Ale nie był.
Zbliżał się coraz bardziej do kobiety która teraz klęczała nad połamanym wózkiem oraz do mężczyzny który wysiadł z auta i stał tuż obok cały się trzęsąc.

Come here
Kiss me
Now
Come here
Kiss me
Now

Death is everywhere
The more I look
The more I see
The more I feel
A sense of urgency
Tonight


Kierując się instynktem bez trudu przesadził płot jednym susem. Jeszcze tylko kilka kroków...

Come here (touch me)
Kiss me (touch me)
Now (touch me)
(touch me)

There are flies on the windscreen
There are lambs for the slaughter
There are flies on the windscreen

Come here (touch me)
Kiss me (touch me)
Now (touch me)
(touch me)
Comeh ere (touch me)
Kiss me (touch me)
Now (touch me)
(touch me)
Obrazek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: BlindKitty »

Jeden ruszył jak szalony w stronę krzyków i wrzasków. Głupiec, ale cóż na takiego poradzić?
Jester wstaje powoli i robi krok do tyłu, chowając się głębiej w cieniu. Teraz już nie kryje go krzyż, ale wielki, rozłożysty cis. Uśmiecha się do siebie - z dzieciństwa pamięta, że cis ma trujące igły. Cóż, teraz już mu nie zaszkodzą, prawda? Czymkolwiek teraz nie jest, wie że jest głodny. I wie, co chciałby zjeść. Nie, zjeść to złe słowo.
Co chciałby wypić.
Przez głowę przemknęła mu irytująca myśl, że ktokolwiek tak krzyczy, zapewne powinien zasługiwać na współczucie. Nigdy nie był specjalnie dobry we współczuciu, w ogóle nigdy za dobrze nie rozumiał innych. Ale teraz miało to jeszcze mniejsze znaczenie niż kiedykolwiek wcześniej.
Ten drugi wciąż tkwił w miejscu, przyglądając się temu co aktualnie zastępowało mu dłonie. Nie przejmując się nim, Jester wzruszył ramionami i odwrócił się. Instynkt kazał mu napoić się jak najszybciej, ale zdrowy rozsądek mówił że najgorszym możliwym rozwiązaniem jest podążanie w tym samym kierunku co tamten biegnący psychol. Nawet jeśli jednemu taka zabawa ujdzie na sucho, to dwóm na pewno nie.

Kilka minut później przemieszczał się bezszelestnie zaułkiem za jakąś zagadaną dziewczyną w różowym topie i na niebotycznych obcasach. Szczerzył już kły, czekając aż skręci w jakąś nieco ciemniejszą uliczkę.
I wiedział, że chichocząc do telefonu nie usłyszy go, aż nie będzie za późno. Niech ktoś jeszcze powie, że komórki nie szkodzą...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: MarcusdeBlack »

Maxwell

Irytujący wrzask i sucha trawa. Brak tchu i głód. Piekąca i krusząca się skóra. Nic nie miało ze sobą powiązań. Siedział opierając się plecami o jeden z kamiennych nagrobków. Nie spał, ale był otępiały z nadmiaru doznań. Tsk, tsk, tsk. Zachichotał, ale brzmiało to raczej jakby się czymś zakrztusił. Lub zardzewiała mu krtań.
Spojrzał na pozostałych świrów. Jeden już gdzieś biegł, jak cień czy upiór. Drugi wstał i ruszył spokojnie w innym kierunku. Ale Andrew wiedział, że nie ma znaczenia gdzie pójdą..

- Jestem trupem. - syknął cicho nadal wpatrując się w swoje wysuszone dłonie. Pod paznokciami miał krew i kawałki skóry. Poczuł się jakby patrzył na złoto i diamenty. Zlizał krew, niczym czekoladowy mus z ciała ponętnej dwudziestki. Ta obrzydliwa czynność wydała mu się jednak tak piękna.
Zdezorientowany wstał i podszedł do jednego z mauzoleum. Zaśmiał się chrapliwie i ryknął niczym obdzierany ze skóry. - Co to ma być?! To chore! Niewyobrażalne! Kto śmiał mi to zrobić!? - zawodził ponuro, a głód narastał. Głód i gniew.

- Zabiję cię suko! Wyrwę ci twoje serce i wypcham twoje truchło! Będziesz atrakcją w jakimś burdelu! Lalunia dla każdego! O tak! Tak! - mruczał pod nosem jak opętany.
Skóra nie przestawała piec, drapał się jak chory na ospę. Szedł wzdłuż murka, nie zważają na odpadające płaty skóry i wypadające włosy. W niedługim czasie wyglądał jak postać ze starych horrorów. Blady poszarpany cień w brudnym garniturze. Do tego garbił się jakby miał z osiemdziesiąt lat.
Zatrzymał się widząc jak jakiś facet rzuca się na mała rodzinkę, chyba jeden z tych gości z cmentarza. Ciągle był na cmentarzu! Minęło może trzy minuty, ale wydawało mu się jakby człapał dni.
Mężczyzna, kobieta, dziecko, połamany wózek i dziwnie znajomy brutal. Tsk, tsk, tsk. Martwy prawnik zachichotał. Był, a go nie było. Zaczynał wariować, miał ochotę ich wszystkich zabić. Tak sobie. Nie, raczej dla siebie. Chora satysfakcja.
"Idzi ich powal, idź ich zmiażdż, jak zawsze. Andrew? Na co czekasz? No na co? Poczujesz sie lepiej...Przecież wiesz." Tsk, tsk, tsk. Chichotał cmentarny pomiot...
Ostatnio zmieniony poniedziałek, 14 września 2009, 11:05 przez MarcusdeBlack, łącznie zmieniany 1 raz.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Seth »

Biegnie między grobami. Przeskakuje z jednego na drugi. Teraz przez murek. Niezawodny instynkt czuje krew. Szept który słyszy w głowie przemienia się. Teraz jest to już warczenie. Zimne powietrze bije jego policzki. Gałęzie tną go w biegu. Zbliża się do ulicy.

- Dzieci, dzieci...

Stój. Wracaj z powrotem.
Kilka prostych słów, wypowiedzianych cicho, jakby pod nosem w kierunku oszalałego Dwayne’a. Cichych, jednak potężnych – a młody wampir wykonuje polecenia, wracając pośpiesznie niczym uwiązany łańcuchem pies. W jego oczach nie ma już obłąkańczej iskry, jedynie słabe ogniki przerażenia.

Obserwujący z cienia potwór – Andrew Maxwell – nie może uwierzyć temu co widzi. Czy z nim było tak samo, wtedy w Pure Blood? Brudny od kurzu, wymiocin i krwi Dwayne pada na kolana przed... no właśnie, kim? Siedział on na dachu krypty, z jedną nogą leniwie dyndającą w przód i w tył. Noc zasłaniała częściowo jego postać, lecz musiał być ubrany na jasno, pewnie na biało, bo sylwetkę widać było jak na dłoni. Gdzieś w dali rozległ się odgłos syren - to ambulans jechał na miejsce wypadku. Maxwell odwrócił się na chwilę, lecz czując gwałtowny powiew wiatru, natychmiast powędrował wzrokiem z powrotem do krypty. Zbyt wiele widział scen z groźnym wampirem pojawiającym się za plecami bohaterów, gdy ci odwracali się tylko na sekundę. Jednak tajemnicza postać nie ruszyła się z miejsca.

- Panie... Lee, prawda? Panie Lee, niech pan powie swojemu przystojnemu znajomemu żeby wyszedł ze swej kryjówki, chyba że chce nie dowiedzieć się nic, a nic o gównie w jakie wdepnął.

Andrew wytężył słuch. Co prawda, zrobił to odruchowo. Gdyby się skupił, usłyszałby które liście właśnie szumią nieopodal. Zmysły mu szalały a on nic nie rozumiał. Ale to był dopiero szczyt góry lodowej.

Tymczasem niedaleko dalej, Jester kończył właśnie kolację. Opierając się o mur, chowając za kontenerem na śmieci pozbawiał życia młodą rudowłosą angielkę. Ten prosty, prymitywny akt był najlepszym co go kiedykolwiek spotkało. Czując jej ciało w swoich objęciach, czuł się jakby uprawiali coś więcej niż zwykły seks. Nie walczyła, uległa dość szybko. Poczuł siłę, gdy kłami rozszarpał jej szyję, rozpryskując posokę na jej bluzce. Początkowo jej serce biło niczym oszalałe, a oddech niósł ze sobą przerażone jęknięcia... ale z każdą sekundą życie wyciekało z niej wprost do gardła wampira. Czuł ją, razem łączyli się w mrocznym akcie umierania. Tu, w tej śmierdzącej, pełnej kałuż alejce, schowani razem za przepełnionym kontenerem ze śmieciami. Nikt nie usłyszał jej jęków. I nikt już więcej nie usłyszy. Zimne dłonie Jestera nagle zaczęły odzyskiwać czucie, przepełniać się przyjemnym ciepłem. Rozszalałe, dzikie myśli w jego głowie uspokajały się, a krzyk wewnętrznego demona na powrót zamienił się w szept. Czuł się żywy jak nigdy dotąd. Cóż za ironia.

I gdy tak spijał z niej krew, nagle ocknął się z transu, stwierdzając że wbija kły w wyschniętego, zimnego trupa. Dłonią dotknął jej piersi, i nie poczuł bicia serca. Dziwne, ale nie czuł typowej ludzkiej odrazy, miast tego zdawałoby się że trzyma w ramionach kochankę. Po chwili wstał, rozglądając się wokół. Widział gwiazdy odbijające się w kałuży, oraz ściany z cegły otaczające go z dwóch stron. Czuł śmierdzący odór dobywający się z kontenera. Słyszał kakofonię dźwięków ulicy, jednak był w stanie każdy rozróżnić. Syreny ambulansu, ryk silnika, śmiech grupy ludzi po drugiej stronie ulicy, czy grające radio na drugim piętrze budynku przed nim. Złapał się na czymś, czego nigdy wcześniej nie robił. Podziwiał piękno brzydkich, pospolitych rzeczy i czuł w sobie dziką radość życia. Jednak tak szybko jak ten błogi stan przyszedł, zaczął z niego schodzić, a jego miejsce zajmował poprzedni, który napawał go niepokojem. Znowu był głodny.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: BlindKitty »

Rozkoszował się chwilą, w której mijał głód.
Ale głód wrócił. Przytłumiony, słabszy, ale powrócił. No cóż, pomyślał Jester, w takim razie będzie trzeba jeść dalej. Dopiero teraz zauważył że machinalnie ściska pierś martwej dziewczyny. Spojrzał na swoją dłoń, jakby pierwszy raz w życiu ją widział. Podniósł ją do góry i popatrzył pod światło rzucane przez odległą latarnię. Palce były całe, niepołamane. Spojrzał z powrotem na dziewczynę
Uznał że właściwie to powinien chyba wrócić na tamten cmentarz. Jaki cichy głos w jego głowie mówił, że tam znajdzie odpowiedzi na co najmniej kilka pytań, spośród tych które dręczyły go teraz. Ale odpowiedzi na co najmniej jedno mógł uzyskać tu i teraz. Sprawnym ruchem rozdarł różowy top dziewczyny, i odpowiedź na pierwszą część swojego pytania. Nie, nie miała stanika. Chichocząc do siebie, mimo że nie do końca rozumiał dlaczego, rozerwał też spódniczkę, uzyskując zgodną z przewidywaniami odpowiedź także i na drugą część swojego pytania, dziewczyna bowiem nie miała też majtek. Przyglądał się jej jeszcze przez chwilę, po czym zdjął jej jeden z butów na wysokim obcasie i powoli wsunął szpilkę w jej ciasną dupcię. Zadowolony z uzyskanego efektu, pobawił się jeszcze przez chwilę jej piersią, a potem ruszył z powrotem w stronę cmentarza.
Cóż, są rzeczy które warto wiedzieć, a teraz nie był już tak cholernie głodny. Drugie danie może zaczekać. Zresztą, warto byłoby wiedzieć czy może zostawić sobie obiadek przy życiu...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: MarcusdeBlack »

Maxwell

Stał i patrzył, ukryty za jednym z nagrobków. Ale widać nie był to znowu żadna kryjówka. Od razu go zauważono, ale po co się w ogóle chował? Dziwny instynkt? Możliwe, jednak cały ten czas ktoś inny chodził sobie po cmentarzu. Tak sobie wmawiał, to cholerny sen, koszmar. Nie!
- To nie sen.. - wymamrotał. Czuł się pusty, a potworny głód wzywał. Wołał o jeszcze, tylko trochę...

Tsk, tsk, tsk. Spojrzał na brutala i od razu poznał w nim tego od samochodu. Uśmiechnął się drapieżnie, wychodząc z 'kryjówki'. Miał ochotę go poturbować, tak sobie...Ale wstrzymał się, wolał nie wkurzać dziwaka patrzącego na niego teraz z góry. Z góry?! Cholerny drań!
- Co to k**** za przedstawienie. - syknął cicho, coś mu mówiło że tamten z łatwością go usłyszy. - Wiesz kim jestem? - dodał zaraz pomrukując obco. Wpatrywał się w nieznajomego i co chwilę łypał oczyma na ćpuna.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Epyon »

Dwayne Lee

Dwayne wstał i bliżej krypty, aby przyjrzeć się nieznajomemu. Wciąż odczuwał głód i najchętniej dalej próbowałby go zaspokoić, jednak jakaś siła nie pozwalała mu na to by się ruszyć z tego miejsca.
-Myślę, że przydałoby się udzielić nam kilku odpowiedzi. - mruknął również. - Między innymi dlaczego 'coś' kazało mi tutaj wrócić, a tym czymś okazuje się taki fiutek.

Wszystko działo się dla niego zbyt szybko, wciąż odczuwał skutki przećpania, jednak na pierwszy plan co chwilę wysuwały się nowe uczucia i nowa tożsamość.
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Seth »

Pytania padły niczym pociski w kierunku nieznajomego. On milczał, ale można było odnieść dziwne wrażenie słyszenia rechotu. Powietrze wokół wypełniało coś nienazwanego. Coś, co mimo faktu że żaden z was nie oddychał, sprawiało że płuca wypełniały się niepokojącą wręcz mocą.

Moment... dopiero teraz dotarło do ciebie że nie oddychasz. Bicia serca także nie wyczuwasz. I to wszystko co cię otacza, ta dziwna magia otaczająca cię ze wszystkich stron. Ktoś zatrąbił na ulicy, zaszumiały liście na drzewie. I zaraz przemówił nieznajomy.
- Macie tyle pytań. Nie winię was, pisklęta. – Jego głos był spokojny, wyciszony. Paradoksalnie jednak wybijał się ponad wszelkie odgłosy otoczenia. Wstał powoli, gramoląc się lekko. Wyprostował zaraz po tym, prezentując wychudzoną, dziwnie groteskową sylwetkę na tle nocnego nieba. Powoli obrócił głowę ku wschodowi, patrząc jak kryjąc się pomiędzy krzakami, ku zebraniu dziwaków skrada się następny z nich.
- Jesteśmy tu już wszyscy. Bardzo dobrze. – Nieznajomy podniósł rękę w uciszającym geście, widząc jak Dwayne otwiera usta by coś powiedzieć. Zeskoczył na dół z krypty, szeleszcząc swoim białym płaszczem. Panosząca się wokół lekka mgiełka skryła w sobie sylwetkę jegomościa, gdy ten lądował. Ten, powstając odkrył swoją twarz... na której malował się szeroki, wręcz nienaturalny uśmiech.
- Ale gdzie moje maniery? Jam jest... Rupert Kinslay. Ale mówcie mi Kin-Slay. – W jego oku pojawił się złowrogi blask, gdy odpowiednio akcentując wymawiał swoje nazwisko.

Kim był Rupert Kinslay? Może nie pierwszym wampirem którego spotkali podczas swej podróży, ale na pewno pierwszym z którym konwersowali po swojej przemianie. Miał zastępować im mentora, a raczej mentorów, których w niefortunnych okolicznościach zostali pozbawieni. Sam Rupert był niegdyś drobnym gangsterem, specjalizującym się w małych oszustwach i przekrętach. W czasach prohibicji sprzedawał Amerykanom alkohol. Kiedy założył własne kasyno na przedmieściach Londynu, jego interesami zaczął się interesować półświatek. Oczywiście, grube ryby szybko pożarły mniejszą, zostawiając młodego Ruperta na pastwę losu. Tym losem okazał się być pewien krwiopijca z Hiszpanii, którego imię zostało wymazane z kart historii. Dalej, Kin-Slay parał się różnymi pracami, od bycia chłopcem na posyłki dla starszych (każdy choćby tydzień starszy od niego czuł się niczym starożytny), do bycia Hyclem dla Księcia, łapiąc młode, osierocone wampiry. Wciąż jednak pozostała w nim zgubna cecha nałogowego hazardzisty i oszusta, starającego się zarobić nawet na takich rozrywkach jak wyścigi ludzi.

Rupert zrobił kilka susów do przodu, nawet nie spoglądając na Jestera który powolnym krokiem zbliżał się do grupy. Gdy ubrany na biało jegomość stanął pośrodku, można było dostrzec jego cechy charakterystyczne. Blond włosy czesane na jedną stronę współgrały z białym ubraniem, płaszczem i pantoflami tego samego koloru. Jego twarz oświetlana przez blask księżyca wydawała się niebieska, a oczy wyglądały wtedy niczym ciemne dziury. Rozejrzał się wokół, a gdzieś w oddali ponownie rozległy się syreny.
- Wy, moi kochani, jesteście martwi. Wczorajszej nocy zebrałem wasze trupy z tego biednego klubu, gdzieś na zadupiu East End i przytargałem mojemu zleceniodawcy. Zadacie sobie pytanie... jak to martwi? Przecież stoimy tutaj i widzimy, słyszymy, czujemy i myślimy. Tak, to prawda. Ale nie żyjecie. Wasze serca nie biją, i nie wiem czy to zauważyliście ale już od jakiegoś czasu nie oddychacie. Wasze organy już nie pracują, a pęcherz nie uciska.
Stojący na uboczu Andrew podrapał się nerwowo po brodzie. Ku swojemu przerażeniu, stwierdził że zdrapał sobie właśnie kawałek skóry. Tymczasem Rupert Kinslay kontynuował.
- Zatem jak to się dzieje? Odpowiedź jest prosta, choć rozpracowanie jej znaczenia może zająć wam wiele nocy. Jesteście wampirami, moje upadłe aniołki.

Mówca zrobił przerwę. Jego słowa tylko potwierdzały odrzucaną, niedorzeczną myśl. Przecież wampiry nie istnieją! To jakiś sen... albo obłęd! Ale wszystko jest takie rzeczywiste. I krew, i głód i zmysły i cały ten ból. Czujesz to wszystko każdą cząstką swojego zimnego ciała. To niedorzeczne, to nieprawdziwe. Jesteś pełen sprzeczności, nie wiesz co myśleć. Ale powoli zaczynasz wierzyć.

- Odpowiadając na wasze pytania, pisklaki – owszem, wiem kim pan jest panie Maxwell. A raczej, kim pan BYŁ. Tam, w ciepłym świecie śmiertelników mógł być pan kimś. Ale tutaj na dole, w zimnym piekle nieumarłych lepiej niech pan nauczy się szybko dostosowywać, o ile nie chce pan skończyć jako uczta dla nieśmiertelnych. A to coś dziwnego, co doprowadziło tu pana, panie Lee? To byłem ja, a raczej mój głos. Na pisklę takie jak pan, nie musiałem nawet podnosić tonu by wymusić posłuszeństwo. Niech pan uważa i się uczy, to pewnej nocy może mi pan dorówna.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: MarcusdeBlack »

Maxwell

Słuchał uważnie, każdego jego słowa. Jak nigdy. Pan dyrektor rzadko wsłuchiwał się w wypowiedzi innych, rzadko brał ich zdanie pod uwagę. Aż do teraz. Martwi? Wampiry? Cholernie niedorzeczne, ale oto stał pusty i 'popsuty'. Uwierzył i zaczął myśleć. Po kiego zmienili go w taką pokrakę? Dla pieniędzy? Bez sensu. Ciekawe czy system prawny bierze go teraz pod uwagę...No i jeszcze jedno.
- Co teraz? - spytał już mniej sardonicznie. - Mamy nazywać cię Mistrzem i łapać dla ciebie dziewice? I kim byli Ci co nas...stworzyli? - miał ochotę poćwiartować tamtą sukę, ale czuł ciągle ten przeklęty głód. Miał niejasne myśli..
Ostatnio zmieniony wtorek, 29 września 2009, 13:58 przez MarcusdeBlack, łącznie zmieniany 1 raz.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: BlindKitty »

Zamrugał oczami i uśmiechnął się. Tak, był tego pewien. Oni mogli jeszcze nie wiedzieć, nie wierzyć, nie spodziewać się. Ale on już zaspokoił głód i już wiedział, że to prawda.
- Hej, a czego się od nas oczekuje? - spytał tego dziwnego kolesia w białych ciuchach. Wyglądał jak jakiś naprawdę pojebany pedał, ale wyraźnie miał teraz więcej władzy i możliwości od nich. Jester był ciekaw, czy czegoś od niego chcą, czy też może się zająć przygytowaniami. Skoro już nie żył, ludzie Big Lo niewiele mogli zrobić, żeby mu zaszkodzić, kiedy przyjdzie po ich szefa.
Spojrzał na pozostałych gości. Cholera, ależ to musiała być dziwaczna noc, skoro aż trzech - i to takich trzech - stało się wampirami. No bo przecież nie mogło być ich za dużo, skoro jeszcze nikt się nie dowiedział, prawda?
- Ilu... Nas... Jest w tym mieście?
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Seth »

Biały wampir wlepiał wzrok w Maxwella, uśmiechając się przy tym szczerze i przyjaźnie. Ale ten uśmiech właśnie irytował uśmierconego dyrektora. Przyzwyczajony był bowiem że uśmiech najczęściej wywołuje jego wygląd.
- Jeśli chcesz, możesz nazywać mnie mistrzem, jednak osobiście wolę Kin-Slay. Co do łapania dziewic, myślę że tobie – niefortunny sukinkocie – trudno byłoby złapać nawet szczura, a szybko nauczysz się że będzie to twoje główne danie przez wiele nocy. – Ostatnie zdanie wypowiedział łagodnym, ojcowskim tonem, pozbawiając go całkowicie obraźliwego podtekstu. Jednak uśmiech nie znikał mu z twarzy. Gdzieś z daleka dało się słyszeć głośną muzykę i pośpieszne kroki hałaśliwego tłumu.
- Wyjaśnienie wam natury tych odpowiedzialnych za waszą nieumarłość, wymagać będzie pewnego wprowadzenia. – Tutaj przerwał, gestem pokazując Jesterowi by ten poczekał ze swoimi pytaniami.
- My, samotne dzieci nocy, nazywamy się między sobą Spokrewnionymi. Jak nietrudno się domyślić, kluczowym elementem egzystencji wampira jest krew. Ta krew właśnie wiąże nas niczym jedną wielką Rodzinę. Istnieją znaczące różnice między krwią zwykłych ludzi, a krwią Spokrewnionych... – Rupert zaczął spacerować wokół, gestykulując niczym prowadzący wykłady profesor. Skupione oczy młodych krwiopijców niemalże pożerały każde jego słowo i ruch. Nawet wiatr ucichł na chwilę, sprawiając wrażenie zasłuchania.
- Krew nas charakteryzuje, opisuje. To ona czyni nas tym, czym jesteśmy. Dzięki naszej krwi i jej osobliwymi efektami, wyróżniamy wśród naszej Rodziny pięć wielkich Klanów. Przynależność do klanu można porównać do pakietu startowego w różnych sieciach telekomunikacji. Każdy wampir musi wiedzieć jaka vitae go animuje. – Kinslay zatrzymał się, wlepiając wzrok w ziemię i mrucząc coś do siebie. Nagle odwrócił się i wskazał zgiętym palcem w stronę Andrew Maxwella.
- Ty należysz do klanu straszydeł, Nosferatu. Twoi ziomkowie to mistrzowie horroru... jak i doskonali specjaliści od technik przetrwania. Stworzył cię niejaki Borys Miejedow, geniusz jeśli chodzi o zmianę wyglądu i rozpływanie się w ciemnościach. – Nie czekając na reakcję, wampir odwrócił się do Jestera.
- Ty zaś jesteś tworem istoty której prawdziwego imienia nigdy nie poznaliśmy. Znany jest Brytyjskiej Rodzinie wyłącznie jako Obserwator. Jest jednym z Cieni... to znaczy, klanu Mekhet. Sprytne z nich sukinkoty, będę cię mieć na oku. – Uśmiech na twarzy Ruperta zbladł trochę gdy ten spotkał wzrok Babylona. W końcu gdy młodszy wampir pierwszy odwrócił głowę w geście wymuszonej uległości, starszy zwrócił się do Dwayne’a.
- A ty... ty jesteś Daeva. Klan pięknisiów, którzy myślą że mogą bezkarnie pieprzyć wszystko co ma dwie nogi i nie spierdala na drzewo. Serio, babka która cię pogryzła miała więcej facetów i kobiet niż Madonna i Paris razem wzięte. Wołali na nią Róża – to od imienia, Rose Wright.

Rupert rozejrzał się po zebranych, drapiąc się po głowie ze zmarszczoną miną. Wtedy też pozwolił gestem wypowiedzieć Jesterowi jego pytania.
- Nie znam każdego Krewnego z Londynu, ale mój strzał to... około setki. Wielu z nas woli się ukrywać, a mieszkamy w wystarczająco dużym mieście by mieć tu sporo przejezdnych lub interesantów. Ta liczba i tak jest zbyt duża by móc polować bez narażania Maskarady. – Kin-Slay wyglądał jakby chciał coś dopowiedzieć, lecz widząc zdumione spojrzenia reszty, walnął się w czoło i głośno roześmiał.
- Tak, tak – zapomniałem o najważniejszym, czyli Maskaradzie. Jest to pierwsza i najważniejsza z naszych Tradycji, która nakazuje zachowanie swojej tożsamości w tajemnicy i POD ŻADNYM POZOREM nie wyjawianie jej komukolwiek spoza Rodziny. Chyba nie muszę wam mówić jak kończą się próby łamania tej Tradycji? Tragicznie, zarówno dla nas jak i dla renegatów... takich, jak wasi stwórcy. Wystarczającym wykroczeniem był już sam akt waszego Przeistoczenia, dziwię się że Książe kazał was oszczędzić.

Rupert Kinslay, wasz obecny mentor i pierwszy wampir z którym nawiązaliście konwersację wydawał się największym gadułą jakiego kiedykolwiek spotkaliście.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: MarcusdeBlack »

Wampiry, wampiry. wampiry. No dobrze, ale czy wszystkie tak uwielbiają brzmienie własnego głosu? Owszem, dyrektor także miał takie zapędy, ale miał do tego prawo. Był kimś! 'Był'...to dobre słowo. Cała ta sytuacja wprawiała go w co najmniej zaniepokojony nastrój. Dlaczego tylko on wyglądał jak straszydło ze starych filmów! Dlaczego nie miał być taki jak Ci idioci!! Czemu! Czemu! Czemu! Na dodatek..

- To był jakiś facet?! - warknął gdy facet w bieli się przymknął na chwilę. W oczach ziały mu piekielne ogniki. - Cholera jasna! Wyglądał jak laska, normalna laska. - Nie, raczej fenomenalna. - Dlaczego w takim wypadku wyglądam jak zasuszony pomidor? - to jakiś błąd w 'ich' społeczeństwie? - No wyjaśnij mi to jeśli łaska. - mamrotał, mimo iż usłyszał o tylu dziwnych rzeczach...nadal liczył się dla niego tylko on sam.

Nie czekając na odpowiedź, walnął gołą pięścią w jeden z nagrobków. Żadnego bólu, tylko zarysowana dłoń. Zgiął i rozgiął palce, wpatrywać się w szare patyczki obłąkańczym wzrokiem. Nieodwracając się wymamrotał zimno. - Zrozumiałem że mamy się chować przed ludźmi. - 'Jak szczury' - Ale kim jest ten książę? Zgaduję że to jakiś wasz lokalny szef. I dla niego teraz robimy? - zapytał na koniec siadając na ziemi.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: BlindKitty »

Wlazł na grób, potem na krzyż, przeskoczył na następny nagrobek. Zakołysał się na nogach, ale utrzymał równowagę, rozkładając ręce. Potem stanął na jednej nodze, po czym, wciąż w tej pozycji, obrócił się do Kinslaya.
-Co może nas zabić? - spytał wprost. - Wiesz, obejrzałem w życiu film czy dwa o wampirach, i tam sposobów było tyle, że aż dziw że któryś jeszcze przetrwał. Czosnek, krzyż, słońce, ogień, kołek w serce, obcięcie głowy, cholera wie co jeszcze. Woda święcona? Gdzieś było nawet o cytrynach. Chciałbym wiedzieć co z tego jest prawdą, tak wiesz, na wszelki wypadek.
Zeskoczył z nagrobka i podszedł do kolejnego. Spróbował podnieść płytę, sprawdzając czy pogłoski o niewiarygodnej sile wampirów to prawda. Posiłował się z nią chwilę i znów obrócił się do swojego rozmówcy.
- Albo, masz może jakieś inne zalecenia? Nie wiem, spanie w trumnie, krew od dziewic lepsza niż od dziwek albo coś w ten deseń? - zamyślił się na chwilę, znów włażąc na nagrobek i stając na jednej nodze na krzyżu. Co jak co, ale koordynacja chyba nieco mu się poprawiła. A może to tylko jego wrażenie?
- I zdaje się że w celu dbania o Maskaradę dobrze by było zabijać innych Spokrewnionych, nie? Wiesz, mniej krwiopijców, łatwiej uniknąć wykrycia, jak sam, zdaje się, wspomniałeś - uważnie obserwował reakcję Kin-Slaya na swoje słowa, choć w sumie nie wiedział po co. Nie za bardzo znał się na ludziach - ani wampirach - i i tak nie wiedziałby co oznacza jego reakcja. - I jakbyś mógł wspomnieć mi coś więcej o moim... Jak to nazwałeś? Klanie? Wiesz, chyba nie ma cholernej Vampiropedii i sam tego nigdzie nie znajdę.
Nagle pstryknął palcami, zdjęty nagłym przeczuciem, zeskoczył z nagrobka i otrzepał garnitur.
- No chyba że rzeczywiście jest.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Epyon »

Dwayne Lee

-Mam pewne... fundamentalne pytanie. Do jakiego klanu ty należysz? - zwrócił się do Kin-slay'a, gdy pozostali również zadali swoje pytania. Wszystkie były ważne i wszystkie mogłby wyjawić im wiele o ich nowej naturze, aczkolwiek najbardziej interesowało go to, jakim zagrożeniem jest dla nich ubrany na biało wampir. A zagrożeniem był na pewno, zwłaszcza z uwagi na fakt iż mógł ich bez większego wysiłku kontrolować.
Znał także wszystkie prawa rządzące tym nocnym światem, a to mogło okazać się przydatne na wypadek gdyby te reguły niezbyt przypadły do gustu Dwayne'owi. Póki musiał więc tak czy siak być posłuszny poleceniom Kinslaya i czekać tylko na odpowiednią okazję do zdobycia wolności. Z nowymi umiejętnościami mógłby przecież wszystko!
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Seth »

Wampir stał niczym posąg, obserwując trójkę pisklaków z demonicznym, prawie przyklejonym szerokim uśmiechem. Gdy dzieci zakończyły swoją tyradę, ten pogładził swoje jasne włosy i zamknął usta. Uśmiech wciąż pozostał, teraz jakby tłumiony. Wiatr zawiał mocniej, świstając pomiędzy gałęziami cmentarnych drzew. Leżące wokół liście tańczyły radośnie ponad unoszącą się wokół grobów mgłą.
- Nie uważacie że obecny krajobraz jest zbyt ponury? – Wyskoczył niespodziewanie z pytaniem Kinslay. Jego oczy wbite były w bliżej nieokreślony punkt, gdzieś w ciemnościach za grupą spokrewnionych. Zaraz machnął ręką i ruszył w kierunku ulicy, oglądając się by sprawdzić czy młode pijawki nadążają.

Ulice miasta Westminster za dnia były zatłoczone tłumami Anglików, a korki w tej dzielnicy stały się już legendarne. W nocy, ta sytuacja ulegała zmianie jedynie w okolicach takich miejsc jak cmentarz, w którym przebudzili się nasi anty-bohaterowie. Kina, teatry i budynki rządowe wciąż gromadziły wokół siebie odpowiednio dopasowaną publikę. Wymarzone miejsce polowań dla wampira-snoba.

- Zaczniemy od końca, czyli od mojego pochodzenia. Przypisanie mnie do klanu nie byłoby takie łatwe jak się zdaje. – Rupert szedł z przodu, dumnie wypinając pierś i posyłając życzliwe spojrzenia każdej napotkanej piękności. Spoglądając na niego, można było tracić ufność w oddanie Maskaradzie tego jegomościa, choćby przez samą przebojowość jaka od niego promieniowała. O tej porze jednak wiele podobnych grup kręciło się po mniej ruchliwych ulicach, robiąc sobie skróty by odetchnąć od ciągłego ścisku i wszechobecnej policji i jej kamer.
- Należę do mało znanej i nielicznej linii krwi, której nazwy i tak byście nie spamiętali. Bo jak nietrudno się domyślić, krew Spokrewnionych nie zawsze jest taka sama. To coś jak u ludzi, gdzie dziecko dziedziczy cechy obojgu rodziców. W jednym, dwóch pokoleniach niby każdy wygląda tak samo. Ale spójrzcie na zdjęcia pradziadków a zauważycie różnice. Tak samo jest z nami. Istnieje wiele przeróżnych linii krwi, które oddzieliły się od klanów i nabrały własnych, unikalnych cech.
Całą grupę nieustannie śledził Maxwell, chowający swe oszpecone oblicze pod rozdartą marynarką, albo w krzakach. Ich spacer nie był daleki, obeszli jedynie cmentarz dookoła, po czym ostrożnie przekroczyli ulicę by wejść w ciasną uliczkę między dwoma dużymi kamienicami. Gdy zatrzymali się mniej więcej w połowie, mentor nakazał Nosferatu ukryć się w kontenerze na śmieci. Ten co prawda chciał być przez kogoś zauważonym, tak by widz dosłownie narobił w gacie ze strachu – jednak znów nakazujący wzrok Kinslaya zdominował wolę młodego krwiopijcy.
- Teraz co do ciebie, panie Babylon. I to ważne, więc reszta niech też słucha. – Tu na kamienną twarz Ruperta powrócił jego szaleńczy uśmiech, bo zdawał sobie sprawę jak łapczywie młodzi pożerają każde jego słowo. Robią to, pomimo nieodpartej chęci zaspokojenia wewnętrznego głodu.
- Czosnek? Cytryny? Nie wiem jak wy, ale nienawidziłem tego jeszcze za życia. Krzyż? Niech wsadzą sobie w dupę. – Mówca zaśmiał się jakby właśnie skojarzył zabawną sytuację.
- Teraz co do PRAWDZIWYCH zagrożeń. Jak kulka prosto w łeb ze strzelby, albo ogień – chłopie, to jest groźne. Wschód słońca? Cóż, romantyzm nie popłaca wśród nieumarłych. Proch – prawie jak poparzenie słoneczne. A kołek? Tylko gdy cię trafi w pikawę, wtedy po prostu cię paraliżuje. Już was tak potraktowałem, tamtej nocy w Pure Blood.

Światła pogasły w oknach na ostatnim piętrze jednej z kamienic, pogrążając ciasną uliczkę w złowrogim półmroku. Do waszych uszu dobiegały przytłumione odgłosy samochodów, oraz piosenka świerszcza, ukrytego wśród tego całego brudu. Dwayne wlepiał wzrok w ziemię, ściskając brzuch. Wewnątrz cierpiał jak nigdy dotąd. Nigdy nie był uzależniony od narkotyków, a przynajmniej nigdy nie odczuwał narkotycznego głodu. Teraz każdy jego zmysł przytępiany był przez jedną obsesję. Musiał zabić, i to szybko. Rupert rozglądał się raz w jedną, raz w drugą stronę. Czując na sobie zniecierpliwiony wzrok Jestera, kontynuował.
- Moje zalecenia? Unikajcie ściągania na siebie zbyt wielkiej uwagi. Kiedy starsi mówią, stulcie pyski i przytakujcie a dłużej będziecie się cieszyć nieśmiertelnością. Bonusów za dołączenie do klubu jest kilka, i jestem pewien że prędzej czy później sami je odkryjecie. Aha, i byłbym zapomniał o najważniejszym... – W kontenerze coś zastukało a potem dobiegł ze środka pisk. To oszalały z głodu Andrew pochwycił szczura i ucztował na jego esencji życiowej.
- ...musicie nauczyć się kontrolować głód. Jednym z powodów dla których znajdujemy się w Westminster, jest to że w tej domenie urzędują najgroźniejsi drapieżcy w Brytanii – rodzina królewska. W razie gdyby rozszalały, głodny pisklak ruszył w szale zabijania, nie policzył by dwóch trupów a już by kąpał się w Tamizie. A różne rzeczy słyszałem o tym co mieszka w tej rzece...

Rupert zamilkł, zimny wicher znowu uderzył w martwe policzki. Po drugiej stronie przejścia pojawiło się kilka postaci w kapturach, idących zwartą grupą w kierunku pijawek. Dwayne wyprostował się, wytężając wzrok. Cała piątka (bo tylu ich było widać), ubrana różnorodnie, każdy wedle swoich upodobań – miała jeden element ubioru wspólny. Zauważalne niebieskie kolory. Jester wymamrotał coś pod nosem. Andrew uchylił lekko wieko kontenera: „Co?”.
- To Crips. – Powtórzył Mekhet, spoglądając pustym wzrokiem na ulicznych gangsterów, którzy na pewno też ich już zauważyli. Lee się nie mylił – czterech czarnych i jeden biały, wyglądający na jakiegoś nowicjusza z bogatego domu, który chciał zasmakować życia przestępcy.
- Nie obejdzie się bez konfrontacji. Ja się nie odzywam, wykażcie się pisklaki. Chciałbym jedynie napomknąć, że rzadko zdarza się aby jedzenie samo do was przychodziło.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: MarcusdeBlack »

Maxwell

To wcale nie wyglądało ciekawie, ten cały cyrk z wampirami i nazywanie go 'pisklakiem'. Jednak mimo usilnych starań nie znajdował sensownych argumentów by olać to całe towarzystwo. Nic nie wiedział o tym 'nowym' świecie, był zagubiony, a do tego jeszcze (z tego co zrozumiał), musiał podporządkować się jakiejś grupce wampirów, albo go zabiją. Zabiją? Też coś, już nie żył, tu lepiej by pasowało coś w stylu unicestwią.

Całe to rozmyślanie o swojej sytuacji, wyparło na razie fakt że jest teraz jakąś pokraką z bajek dla dzieci, ale nie na długo. Miał teraz okazję się zdrowo wyładować i to jeszcze na takich młotkach. Spojrzał na Kinslay'a, ten tylko uśmiechnął się paskudnie i teatralnym gestem zachęcił ich do działania. Andrew podejrzewał że nie chciał sobie tego białego fraka poplamić taką marną krwią. Ale marną krew to już przed chwilą kosztował, ze szczura, zrobił to naturalnie, mimo obrzydzenia jakie czuł. Jak zwierze.

Widząc co się dzieje, stanął obok Lee'ego, gość był postawny i z łatwością przysłonił prawnika z powyginanym korpusem. Goryle nieźle się zdziwią. Milczał, wolał by któryś z współprzemienionych zajął się gadką, on nie miał na to ochoty, Miał zamiar uśmiechnąć się do nich obrzydliwie i poharatać im twarzyczki swoimi nowymi łapskami. Pierwszy będzie ten biały chłoptaś, jego najpierw sobie skosztuje. Tsk, tsk, tsk...
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: BlindKitty »

Było ich trzech.
Każdy inny, wszyscy równi! Jester parsknął śmiechem w którymś momencie, przywołując zdziwione spojrzenia, ale nawet nie próbował im wyjaśnić o co mu idzie. Słuchał, życie nauczyło go że słuchanie zwykle popłaca. Ciekawe czego nauczy go nie-życie.
A potem przyszli Crips. Ten tchórzliwy brzydal schował się za tym, którego uznał za większego. Nagle Babylona zainteresowało pytanie czy Lee umie się bić.
Zaraz potem o wiele bardziej interesujące stało się pytanie czy on sam umie się bić. Ale to mógł sprawdzić bezpośrednio.
Can you feel that?
Podszedł do gości nonszalanckim krokiem, mijając swoje dwa współpisklęta.
Oh shit.
Na pierwszy ogień białas. Pewnie będzie najłatwiej się nim zająć, a po co mają mieć taką dużą przewagę?
There's no turning back now
Spacerował, jakby w ogóle ich nie dostrzegał, udając że czyści rękawiczkę.
You've woken up the demon... In me!
I nagle podniósł głowę i uderzył łokciem w twarz Cripsa!
Odskakuje w bok, pod ścianę, kopie kolejnego nisko, w piszczel. Nawet nie patrzy czy ktoś przychodzi z pomocą. Zauważona wcześniej butelka rzucona pod ścianę już znajduje się w rękach świeżo upieczonego wampira...
Kogoś będzie bolało.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Zablokowany