[Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

[Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Seth »

Przez noc droga do świtania -
Przez wątpienie do poznania -
Przez błądzenie do mądrości -
Przez śmierć do nieśmiertelności.

— Roman Zmorski

Słońce świeci wysoko, gołębie gruchają potulnie wzlatując nad chodnikami Hyde Parku. Niedaleko dalej, stary łachmyta wykrzykuje swoje wizje końca świata. Kilku go słucha z zaciekawieniem, ale większość przechodzi obojętnie. Kawałek dalej, z daleko od gwaru przy mównicy, jakaś parka leży na kocyku i zajada kanapki z dżemem. Truskawkowym, ulubionym smakiem zerkającego na nich policjanta, który radośnie gwiżdżąc spacerował alejkami.

Ludzie gromadzą się tu by odpocząć, pośmiać się, a co odważniejsi wygłaszają tu swoje opinie na mównicy na której kiedyś przemawiali Marks czy Lenin. Jest to tylko jedno z wielu wspaniałych miejsc w Londynie, sercu Anglii. Mieście z sekretami tak starymi, że nawet mętne wody Tamizy ich nie pamiętają.

Tu się zaczynają też historie kilku zwykłych śmiertelników. A zaczynają się nietypowo, bo ich śmiercią.

Londyn, dzielnica East End, 13 października, 2004 rok.

Godzina 13:23

Kolejny papieros wylądował w popielniczce. Niedbale zgaszony, wciąż wydzielał z siebie dym. Wzrok mężczyzny, zmęczony i jakby nieobecny, spoczywa na ekranie telewizora. Jednak już teraz można dostrzec że nie ogląda żadnego kanału. Promienie słońca przebijają się zza zasłoniętych żaluzji. Drzwi zostawił zamknięte na klucz, ale mimo to nerwowo zerka co chwilę w ich kierunku. Rękę wyciąga do paczki po następnego papierosa.

Kim jest? Pozwólcie że przedstawię wam Jestera. Jest to bowiem lekko świrnięty, niedbający o wygląd zewnętrzny szalony geniusz, którego pasją jest mechanika. Ostatnio nawet zainteresował się rusznikarstwem. Lubi broń, samochody i drinki z palemką. Jego talent przyciągnął uwagę gangsterów którzy przez pewien czas robili z nim interesy. Aż do ostatniej wpadki, kiedy to samochód przerobiony przez Jessa niespodziewanie... eksplodował.

Godzina 13:45

Przyspieszony krok, dźwięk butów uderzających o chodnik. Szpanersko poprawiasz kołnierz skórzanej marynarki. Oczy, schowane za przeciwsłonecznymi okularami lustrują tłum. Zmęczone angielskie twarze, ludzie wracający z pracy lub idący na zakupu do najbliższego Tesco. East End miało to do siebie, że wielu tu było imigrantów z wschodniej Europy. W końcu była to biedna, robotnicza dzielnica. Jednak nie żałowałeś że tu mieszkasz, w końcu mieszkanie „odziedziczyłeś” wraz z całorocznym czynszem dzięki udanej grze w pokera. Jedynym twoim zmartwieniem była myśl gdzie będziesz mieszkał w następnym roku.

Bah, nie martwiłbym się tym na jego miejscu. Poznajcie Dwayne’a Lee, pewnego siebie lekkoducha z Londynu. Nie ma pracy, jego dom nie należy do niego, a jego fura ma wybitą przednią szybę. Za to jego ubrania, perfumy i fryzura były nienaganne. W końcu, nie liczy się to co mamy wokół siebie, tylko to co mamy w sobie. A raczej na sobie. Jego życie szło do nikąd, w przeciwieństwie do niego w obecnym momencie. A udawał się do McDonalda, gdzie miał spotkać się ze swoim bratem, Steve’em. Szykowała się kolejna wielka impreza. Ta będzie niezapomniana.

Godzina 14:07

- Za co ci kurwa płacę?! Remont miał być skończony dzisiaj, a jedyna rzecz jaka jest skończona to ty! Ty skończony imbecylu! Słyszysz mnie?! Skończony – kurwa – imbecyl!
Andrew zamachnął się ręką, zrzucając szklankę z colą na podłogę. Siedząca niedaleko mała dziewczynka wtuliła się w pierś matki, która z przerażeniem obserwowała ubranego w garnitur młodego dyrektora Maxwell & Partners. Knajpka w której jedli wyglądała wystarczająco elegancko jak na taką dzielnicę jak East End. Wysokie siedzenie przy barze, czyste, brązowe fotele i wystrój stylizowany na lata osiemdziesiąte. Z radia leciał spokojny, bluesowy kawałek a słońce radośnie świeciło przez szyby. Maxwell zamknął klapkę w telefonie, spoglądając w oczy lekko wystraszonemu barmanowi który wyglądał jakby bał się zwrócić mu uwagę.

Tak, to był Andrew Maxwell we własnej osobie. Celebryta i młody milioner, stereotypowy przykład zepsutego hedonisty. Boże, jak on potrafił kochać i miłować. Szkoda wielka, że wyłącznie siebie. Nawet własny brat był dla niego niczym komar, upierdliwy i bezużyteczny. Co robił w takim zadupiu jak to? Była to wina jego samochodu, jego i cholernego drzewa w które przypruł i które skasowało mu maskę. Cudem wyszedł z tego zderzenia z zaledwie kilkoma siniakami. Zatrzymał się w małym motelu którego nazwy nie chciało mu się zapamiętywać, i obiecał sobie że tej nocy pójdzie na jakąś lokalną imprezę i przeleci kilka panienek, które robią się wilgotne na sam widok jego portfela.

Godzina 16:54

To był piękny dzień w Londynie, i można z całą pewnością rzec że wyjątkowy. Dawno o tej porze roku słońce nie świeciło tak pięknie w całej Anglii. Powietrze nie wydawało się tak czyste, a powiew wiatru tak odświeżający i delikatny. Różni ludzie przemierzali chodniki East End, niektórzy nawet po raz ostatni. Bo kto wie kiedy robimy coś ostatni raz? Ostatnie kroki chodnikiem, ostatnie pasy przez które przechodzimy, ostatni zakręt, ostatnie promienie słońca. Każda chwila może być naszą ostatnią, bo tak naprawdę... nieustannie tańczymy ze śmiercią.

Wampir: Requiem
Taniec ze Śmiercią

Trójka naszych bohaterów miała spotkać się na jednej dyskotece, choć żaden z nich nie znał drugiego. Mieli jeszcze trochę czasu by załatwić kilka ostatnich spraw. „Devil’s Night” w klubie „Pure Blood”, najlepszym – i jedynym – klubie w East End zaczynała się dopiero o 21:00.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Epyon »

Dwayne Lee

Can you feel me coming
Open the door it's only me
I have that desperate feeling
In trouble is where I'm going to be


Dwayne skręcił w kolejną ulicę i mniej więcej w jej połowie wszedł do jednej z bram. Na małym placyku skręcił w prawo i wszedł do sex shopu należącego do jego kumpla.
- Siemasz Mark. - rzucił, podchodząc do lady i witając się z odrobinę niższym od siebie blondynem. W pomieszczeniu poza nimi dwoma nie było nikogo, więc od razu przeszedł do rzeczy. - Masz towar?
- Pewnie że mam. Ale najpierw kasa. - odpowiedział tamten wyciągając torebeczkę z białym proszkiem, a następnie odsuwając ją z zasięgu rąk Dwayne'a.
- Wiesz, że jestem spłukany, stary. A dzisiaj jest impreza w Pure Blood. Niedługo wszystko ci spłacę, obiecuję. - tłumaczył, jednak mina Marka nie wskazywała na to by dał się przekonać. Po chwili jednak zmienił wyraz twarzy i uśmiechnął się.
- Dobra, ale to ostatni raz. Na kasę czekam do końca przyszłego tygodnia.
Dwayne odebrał woreczek, a następnie schował go do wewnętrznej kieszeni skórzanej marynarki. Pożegnał się i wyszedł.
"Kretyn." - pomyślał. - "Kilka lat temu nie był taki cwany."

I know you hear me knocking
So open the door and set me free


Tym razem ruszył już prosto do McDonalda, gdzie czekał na niego Steve. Wszedł do baru i po chwili wypatrzył brata w jednym z rogów. Był on ubrany w brązową kurtkę, koszulkę Chelsea i dżinsy. Na dopieszczonej twarzy nie było widać śladu zarostu. Obok niego siedziała jakaś dziewczyna, jednak widząc Dwayne'a spławił ją, klepiąc na pożegnanie w tyłek.
- Widzę, że nie tracisz czasu. - powiedział Dwayne siadając przy stoliku.
- A ty wręcz przeciwnie. - zripostował Steve. Obaj się zaśmiali, w końcu obydwoje do niczego w życiu nie doszli, jednak Steve'owi żyło się lepiej ze względu na to że miał talent do majsterkowania i od czasu do czasu dorabiał w różnych zawodach. - No, ale to nie jest ważne. - dodał sięgając po portfel i wyciągając z niego dwie wejściówki dla VIPów na Devil's Night. - Ważne jest to, że zna się odpowiednie osoby.
Dwayne odebrał swoją wejściówkę.
- No to zaszalejemy. - uśmiechnął się. - Wpadnij do mnie pół godziny wcześniej i weź ze sobą kanister benzyny. Kasę za paliwo oddam ci w przyszłym tygodniu.

So in your intinate wisdom
Show me how this life should be
With all your love and glory
Doesn't mean that much to me
Obrazek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: BlindKitty »

Przeczesał palcami przetłuszczone, posklejane włosy i zgrzytnął cicho zębami. Właśnie gasił czwartego papierosa, a postanowił sobie że ma nie palić więcej niż cztery dziennie. Oczywiście, skoro dziś miał i tak umrzeć - no, najdalej jutro - to nie byłby to problem. Większym było to że właśnie skończyła się paczka.
Wstał, otrzepał szary, znoszony i wymięty garnitur z resztek popiołu które na niego spadły i skrzywił się. Znów ubrudził sobie ręce, cholera. Trzeba było od razu rano założyć rękawiczki, a nie mieć nadzieję że w domu jest czysto. Poszedł do łazienki i umył ręce - jego palce były długie, szczupłe i blade, a starannie przycięte paznokcie wyraźnie zawarły bliską znajomość z pilnikiem. W połączeniu z nieogoloną twarzą, nieumytymi włosami i paskudnie nieporządnym ubraniem, sprawiało to dziwne wrażenie. Pokręcił głową i poszedł założyć cienkie, czarne rękawiczki które nosił na codzień w ramach ochrony wrażliwych i niezwykle zręcznych palców.
Robota przy samochodach i spluwach - a rzadziej przy bardziej egzotycznych mechanizmach, od zegarków przez telewizory po dźwigi - wymagała dobrych palców i tego czegoś. Jester akurat tego czegoś miał od cholery. I gdyby nie zawiodło, a samochód tych cholernych gangsterów nie wybuchł... Teraz jednak nie pomogą mu nawet treningi sambo, ruskiej samoobrony, prowadzone przez jakiegoś dziwaka ze Specnazu, który zaraz po rozpadzie Związku Radzieckiego przyjechał do Londynu i uczył tu tego i owego. Jak bronić się szpadlem przed pistoletem i takie tam. Jester miał dawniej problemy z byczkami w szkole, uznał więc że kiedyś może mu się przydać. Ale raczej już nigdy. Zresztą...
Wyszedł z domu, zamykając drzwi, i poszedł do parku. Gdyby ktoś przypatrzył mu się dokładniej, nawet w workowatym, starym garniaku zobaczyłby ślady szerokich barków i szczupłej sylwetki, niemal całkowicie schowanej pod wytartą bawełną. Na ogół jednak nikt nie patrzył na niezadbanego, wysokiego faceta z długimi, tłustymi włosami.
A Jester szedł po paczkę fajek. Potem planował pokręcić się po parku, bo palenie w mieszkaniu go irytowało. A jak tylko otworzą knajpę to iść i naprawdę porządnie się upić.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: MarcusdeBlack »

Obrazek
Andrew Maxwell

Młody dyrektor siedział za kierownicą swego wozu, a radio przygrywało mu wesoło. Czerwone światło, samochód staje, kierowca ma okazję zmierzwić swoje czarne loki. W jego chłodnych ciemnozielonych oczach malowało się znudzenie, jego nieskazitelna twarz wyrażało to samo. Mężczyzna zmienił częstotliwość w radiu i po chwili, zamiast muzyki, dało usłyszeć się zbiór News'ów tego dnia.
- Znaleziono zwłoki na Midnight's....Spór Torysów z...Wielki koncert tej zimy....Zanieczyszczenia we wschodnich wodach....Dwanaście stopni....Mega hit w kinach od... - i tym podobne bzdury.
Ściszył te, w jego mniemaniu, głupoty i wcisnął pedał gazu. Jechał dalej, opieprzyć pewnego idiotę, kolejny dzień zwłoki, to kolejny dzień strat. A na to Maxwell nie mógł sobie pozwoli. W schowku zabrzęczała komórka, sięgnął do niego i zaczął prowadzi jedną ręką.
- Tak, słucham. - rzekł po wciśnięciu zielonkawej słuchawki.
- Andy! - usłyszał irytujący i natarczywy głos. Prawnik przybrał nieprzyjemny wyraz twarzy.
- Czego? - mruknął zimno. To był jego brat, a na niego miał jedną zagrywkę. Chłodne spławienie.
- Przecież wiesz. - zaczął niewinnie. - Potrzebuję kilkuset zielonych. Na założenie interesu, to będzie czysty biznes. Oddam z nawiązką.
- Czysty? W twoim słowniku to słowo figuruje przy innym. Towar. - Maxwell zachichotał. - Nie mydl mi oczu jeśli łaska.
- Masz mnie... - z telefonu dobiegło westchnięcie. - Słuchaj potrzebuję tej kasy! - rzucił panicznie. - To co ostatnio dostałem od naszej małej Emily, wystarczyło tylko na dwa-trzy miesiące.
- Emily coś ci dała!? - spytał gniewnie. To mu się wcale nie podobało. - Ile? - spytał po chwili.
- Ekhmm..nie denerwuj się Andy, spokojnie to tylko...
- Ile!?
- Trzydzieści tysięcy.
- Do jasnej cholery! - warknął skręcając kolejny zakręt. - Już ja sobie z nią pogadam. A ty, spytaj JĄ jeszcze o kasę to wyśle cię do pudła, wiesz że to całkiem łatwe! - nie chodziło mu wcale o pieniądze, ale o zasady. Emy mu nie powiedziała o tym, sama powinna wiedzieć jak Maxwell na to zareaguje.
- Ale Andy, ja naprawdę...
- Dosyć! - krzyknął na brata i usłyszał wycie klaksonu z jego lewej.

Po chwili jego wóz został popieszczony z boku zderzakiem innego wozu i zaczął wyrywać się kierowcy spod kontroli. Pisk opon, krzyk przechodniów i poduszka powietrzna. Piękny samochód zderzył się z jednym z drzew na chodniku. Dało się słyszeć jakieś krzyki z komórki, ale prezes wolał przespać się na tej duuuużej i miękkiej poduszce.

Lekki wstrząs mózgu, kilka siniaków i samochód do kasacji, drugi wóz tylko lekko porysowany, a kierowca tak samo cały i zdrowy. Maxwell złożył zeznania, pomijając fakt że gadał w czasie jazdy przez komórkę i wziął taksówkę do pobliskiego baru. Musiał jeszcze komuś nawtykać, wszedł do pobliskiego baru i wyciągnął z kieszeni nieuszkodzoną komórkę.

Tak, to mu poprawiło nastrój. Udał się do motelu, umył i przebrał. W granatowy garnitur, robiony na miarę i czerwoną koszulę pod spód. Miał zamiar jeszcze się z kimś spotkać. Wstukał numer i czekał. Pipipi i dźwięk przyjęcia rozmowy.
- Andrew? Co mogę dla ciebie zrobić?
- Spotkajmy się w Bistro przy East End. Musimy pogadać. - rzekł sucho.
- Ale o czym... - przerwał rozmowę i wyszedł ze swego tymczasowego domu.

Restauracyjka była niczego sobie, niezbyt wysokie progi, ale trzymała poziom. Jako taki. Teraz właściciel miał trudny orzech do zgryzienia, jakiś facet siedział przy stoliku z kobietą, która nagle zaczęła łkać i szlochać. Facetem był nie kto inny jak szanowny Andrew Maxwell, zdolny i majętny prawnik, syn Maxwella seniora. Kobieta była chyba jego siostrą, a kłótnia dotyczyła pieniędzy. Oczywiście, czegóż innego. Właściciel na razie nic nie robił, wolał nie wchodzić na patelnię, kiedy tłuszcz skwierczał.
Przez pierwsze pół godziny rozmawiali spokojnie i kulturalnie, ale ostatnie dziesięć minut, to na przemian oskarżenia ze strony mężczyzny i błagalne szlochy kobiety, to się musiało źle skończyć. Ale nie skończyło. Kobieta wyszła, a 'kasiarz' zamówił jakieś drogie danie....

...rak z warzywami polany ostrym sosem, wyglądał apetycznie. A smakował jeszcze lepiej, takie małe spięcie, nie pogorszyło mu apetytu. Zjadł, przy okazji delektując się świetnym winem, zapłacił i wyszedł jak gdyby nic.
Szedł na piechotę, była już wieczorowa pora, ale dyrektora naprawdę trudno wystraszyć. W końcu kto byłby tak głupi by go zaczepiać, był znany i szanowany. Gdy miał ochotę na deser z egzotycznych orzechów, ten deser musiał się znaleźć na stole. Miał forsy jak lodu i mógł pozwolić sobie na wszystko.
Teraz za to miał ochotę na trochę akcji, elegancko, lecz i zawadiacko ubrany, pachnący morską bryzą udał się do pobliskiego klubu. Bodajże ,,Pure's Blood", jego 'przyjaciele' mówili o tym miejscu same dobre rzeczy. No cóż warto był się o tym przekonać....
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Seth »

Preludium: Kołysanka

Nadszedł wieczór i Anglia powoli zaczynała skrywać się w ciemności. Ponury półmrok przykrył swoim płaszczem Londyn, jakby starał się zgasić tysiące świateł, neonów i lamp oświetlających metropolię mocniej niż słońce za dnia. Wielka tarcza Big Bena zabłysnęła własnym światłem, a gdy spojrzało się w dół ze szczytu gigantycznego czasomierza można było dostrzec jaśniejące ogniki i magicznie wyglądające płomienie dobywające się z przejeżdżających pojazdów.

Życie dzienne się kończyło, ale w tej totalnej zmianie scenerii do nie-życia budziło się coś innego. Za kurtyną nocy Londyn zmieniał się nie do poznania. Przybytki rozkoszy, burdele, nielegalne palarnie opium – grzechy które płonęły od promieni słońca teraz budziły się ze swojego dziennego snu. Te, i wiele innych.

Godzina 21:34


East End skąpane było w ciemności, a na chodnikach tej cichej dzielnicy spotkać można było jedynie młodych ludzi, imprezowiczów którzy właśnie udawali się by poczuć słodki smak hedonizmu. I gorzki smak Portera. W identycznych domkach z czerwonej cegły na przemian paliły się światła, dzisiaj wyjątkowo długo. Widocznie w telewizji leciał jakiś super hit z przed pięciu lat. Gdzieniegdzie słychać było stłumioną muzykę i roześmiane, podniesione głosy. Sobota, więc czas na weekendowe grillowanie! Ostatnie przed zimą, bo tak ciepły i słoneczny dzień jak dzisiejszy już się nie powtórzy.

Stuk, stuk. Andrew wsłuchiwał się z rozkoszą w dźwięk jaki wydawały jego nowe mokasyny, w zetknięciu z twardą nawierzchnią chodnika. Nonszalancko poprawił kołnierz swojej koszuli, rzucając przymrużone spojrzenie opalonej dziewczynie o wschodnich rysach twarzy, idącą w kierunku „Pure Blood” z grupą przyjaciół. Młoda, na oko jakieś dwadzieścia lat, wyglądała na lekko speszoną i onieśmieloną. Ale Maxwell czuł tylko satysfakcję. Uwielbiał tak działać na innych, zwłaszcza na kobiety. Jego oczy spoczęły na jej obcisłych dżinsach opinających się wokół smukłej talii, po czym przeniosły się w górę do jasnej bluzy z kapturem i dwójką wtulonych w siebie miśków na piersi. Trochę wychudzona i jej ubrania nie wyglądały na nowe, ale takie łatwe omamić bogactwem. Wygląda też na słodką dziewczynkę. Na twarzy prawnika zawitał paskudny uśmiech. Takie rżnie się najprzyjemniej, bo ze swoim ciałem oddają ci też swoją niewinność.

Zabawne, ale zupełnie nie zwrócił uwagi na jej znajomych. Za bardzo się rozmarzył, bo aż podskoczył gdy ktoś gwałtownie zatrąbił na niego z tyłu. Okazało się że szedł po ulicy! Szybko wskoczył na chodnik, rzucając zmieszane spojrzenie do dziewczyny i jej ekipy, którzy w tym momencie parskali śmiechem. Czując jak coś go gniecie w brzuchu, Andrew rzucił wściekłe spojrzenie w kierunku samochodu.

- Pierdolony banan! Z drogi! – Steve ponownie walnął w klakson, mrucząc coś pod nosem. W końcu cisnął gaz i zostawił zapuszkowanego w garnitur banana daleko z tyłu. Siedzący na tylnim siedzeniu Dwayne spojrzał się w lusterko, łapiąc spojrzenie swojego brata. Oczy bruneta były teraz wielkości dwufuntówki. Wyszczerzył zęby w euforycznym uśmiechu, ale młodszy z braci Lee odpowiedział mu tylko wyluzowanym grymasem. Te krążki których się nałykał nie działały tak jak powinny. Albo jeszcze nie zaczęły. Z drugiej strony, brał je tuż po bracie, a Steve ostatni kwadrans przegadał z kierownicą. Serce biło mu szybciej niż zwykle po ekstazie, a on sam czuł że się rozpływa na tylnich siedzeniach. Czuł jak trzęsą mu się gałki oczne a obraz na przemian rozmazuje się i wyostrza. Co chwila słyszał że Steve coś mówi, po czym wybucha śmiechem ale jedyne co teraz czuł to rwanie, gdy rozpadające się auto wchodziło w zakręt czy stawało na światłach. I ten chłodny powiew powietrza, wdzierającego się przez rozbitą przednią szybę. Chciał zasnąć, ale nie mógł.

Godzina 21:40

Kolejny papieros. Jester nerwowo wychylił się z tłumu ludzi, ciekaw czemu kolejka od dziesięciu minut stoi w miejscu. Smutni panowie w garniturach nie chcą wpuścić pani w różowym bikini, a ona robi z tego wielką awanturę. Stojący za nią mężczyźni z dzikim zaciekawieniem... obserwują jej walory, nie zwracając większej uwagi na to co mówi. Kilku gości się podśmiewuje, machając rękoma do ochrony by wpuściła niecodzienną panią lekkich obyczajów. Babylon łapie kolejnego macha, i trzymając przez chwilę papierosa w ustach, czochra się po swoich sklejonych od potu włosach. Dopiero teraz dotarło do niego że może nie przedostać się przez selekcję. Miał ochotę się roześmiać z rozpaczy, ale nie miał już siły. W tym momencie czuł że mógłby rzucić się na ochroniarzy z gołymi pięściami. Nie, nic go teraz nie zatrzyma. Chce się jeszcze napić przed śmiercią.

- Cholera... – Westchnął, rozglądając się wokół obłędnym wzrokiem. Nie chciał myśleć o śmierci jaką zgotują mu te bydlaki od Big Lo. Kulka w łeb? W gardło? Zatłuką go na śmierć? A może wywiozą za miasto i każą wykopać własny grób? Nie, Jester Babylon musiał się napić tej nocy. I to dużo.

Coś zahałasowało z tyłu. On prawie podskoczył, ale bał się odwrócić. Po głębokim oddechu, wreszcie spojrzał w tył... kilku ludzi się zaśmiało, a jakaś dziewczyna zaczęła rżeć niczym koń. Stary, rozpadający się Ford Mustang z rozbitą przednią szybą zajechał z piskiem na połowicznie pusty parking naprzeciwko klubu. Tylnie drzwi otwierają się, kołysząc niepewnie – a ze środka wylatuje mężczyzna w skórzanej marynarce i długich, kruczoczarnych włosach. Chyba wymiotuje. Z miejsca kierowcy wyskakuje drugi mężczyzna, widocznie spanikowany, bo tylko stoi nad tym pierwszym i rozgląda się wokół.

Jester wzruszył ramionami. Cholerne ćpuny. Miał teraz swoje problemy. Ignorując komentarze dotyczące sceny na parkingu, dostrzegł że ubrana w bikini pani wkroczyła do „Pure Blood” ze zwycięskim uśmiechem na wytapetowanej twarzy. Gdy tylko ochroniarze odwrócili się plecami i zajęli się następnym klientem, wysunęła dwa środkowe palce w ich kierunku, i śmiejąc się demonicznie, tyłkiem pchnęła drzwi i zniknęła po drugiej stronie. Skoro ona ich przegadała, to może Jester też by mógł? Zawsze jest też dosyć spore okno w damskiej toalecie po drugiej stronie budynku. Co prawda, znajduje się ono dwa metry nad ziemią, ale w okolicy są jakieś pudła czy kontenery na śmieci. Jes poczuł jak serce zaczyna mu bić szybciej a kropelka potu ścieka mu po czole. Dopiero teraz też zauważył że jego papieros w połowie się już wypalił.

Niedaleko dalej światło latarni zamigało. Zaczęło to robić gwałtownie, niczym umierająca istota, jeszcze walcząca o iskrę życia. Światło zgasło całkowicie. W samą porę by zakryć ciemnością nocy nadjeżdżającą taksówkę. Stuk, stuk. To Andrew Maxwell wyszedł ze środka, a po jego minie można było odgadnąć że nie ma ochoty na żarty. Ten dzień był dla niego wystarczająco stresujący, a tu jakiś wieśniak otrąbił go przy kobietach. Wciąż miał w uszach ten wredny, poniżający śmiech. Drżał i w środku czuł że w firmie szykują się masowe zwolnienia. Tak, to by mu poprawiło humor. Niech widzą jak on cierpi.

- Och, na Boga. – Andrew westchnął, widząc znajomy samochód na niedalekim parkingu. A przy nim dwójkę wieśniaków, z których jeden musiał przećpać, bo rzygał jak opętany. Prychając, przeszedł na drugą stronę chodnika, chcąc być jak najdalej tej żenującej sceny. A więc to jest to? Budynek średnich rozmiarów, obmalowany z każdej strony czerwonym grafitti i z krwawo-czerwonym neonowym szyldem z nazwą klubu. Ze środka dobierały twarde, czarne bity które sprawiały że ślina sama cisnęła się na język. Prawnik rzucił lekceważące spojrzenie w kierunku kolejki. Trochę sporawa...

...ale hej, jesteś Andrew Maxwell, książe Londynu.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: MarcusdeBlack »

Andrew Maxwell

Z uśmiechem na twarzy, krok za krokiem, szedł dyrektor w stronę klubu. Uśmiech miał śnieżnobiały i fałszywie serdeczny, słodki niczym najgorsza trucizna. Szedł do miejsca dzikiej gorączki, tam gdzie ciało styka się z ciałem, drgając w rytm szalonej melodii. Tam było miejsce takiego drania, by rozkochiwać w sobie puste głowy, dla zwykłej pokusy, dla pustego trofeum. To było to co budziło w nim namiętność, miłość do siebie samego, tym żywił się ten zepsuty chłopiec.

Take my lust, fade to dust,
For this I must and you will be nothing


Wzrokiem wodził po swym pierwszym celu, młoda i niewinna. Egzotyczna. Taak. Dziecinnie proste, kilka prostych słówek, odrobina nonszalancji i...CAP! Skowronek jest już jego. Lecz miast usłyszeć już pierwsze świergoty i dziewiczy śpiew, ogłuszył go ryk klaksony i gniewne pomruki.
Wszedł dziarsko na chodnik, ale w środku cały się gotował. Jak ci durnie śmieli?! Do diabła! Parszywe gnidy! W jego oczach błyskały dzikie ogniki. Gniew z niego uszedł po kilku wdechach. Poprawił kołnierzyk koszuli i pogładził się po włosach. W końcu, sprawiedliwość ich dopadnie, a jemu nie mogło to popsuć wieczoru. Los zawsze mu sprzyjał. Ale mimo swej pewności siebie, złapał taxi i resztę drogi spędził siedząc w niewygodnej taryfie.

W momencie gdy wysiadł z wozu, skrzywił się z niesmakiem. Spojrzał na znajomy wóz. To były te bydlaki. Żałosny widok. Pokręcił głową i ruszył w stronę ,,Pure Blood", nie ma co tego roztrząsać. Najwyżej kilku gburów straci robotę w kancelarii, to wręcz wyśmienity pomysł. Od razu się rozchmurzył na tę myśl.
Widok ciągnącej się, na niewiadomo ile głów, kolejki nawet go nie speszył. Stał na razie z boku i lustrował otoczenie swymi ciemnozielonymi oczami. Cóż za różności w klienteli! Ten klub może faktycznie jest tak interesujący jak słyszał.
Owszem, zaintrygowało go to miejsce, ale czy to powód by tracił czas na stanie pośród tych biedaków. W żadnym razie, nie kiedy jest się posiadaczem 'srebrnej dłoni'. Nie kiedy ktoś umie kłamać jak z nut. Kiedy ktoś jest tym, co trzyma zawsze w rękawie cztery asy i jokera.

A gambling man enjoys the thrill....

Skierował swe kroki w stronę bramkarzy. Nienagannie ubrany, o smukłej i zadbanej sylwetce. Chodzący posąg o potarganych lokach, nie, raczej ułożonych w artstycznym nieładzie. Nie był nadzwyczaj wysoki, niecałe sto siedemdziesiąt w centymetrach i wcale nie wyglądał na silnego. Jednak to wszystko nie przeszkadzało stwierdzić jednego. Był przystojny, delikatny i piękny, wręcz o anielskich rysach.
Kto mógłby go posądzić o czarne i zgniłe serce.
Tak, był wredny i toksyczny.
Zgniły Chłopiec.
Narcyz.
Drań.

Ale..miał miliony zielonych prostokącików do których ślinią się setki osób. Potrzebujące ich, pragnące ich, pożądające ich. A Maxwell miał ich tyle, by spełnić życzenia nie małego tłumu. Więc wielbią go, słuchają fałszywych obietnic, a on ich mami. Bo spełnia tylko swe życzenia. Tak samo jak teraz...

- Taaa jasne... - mruknął ubrany w dopasowaną do spodni marynarkę, spory dryblas. - Widać że jesteście tu stałymi bywalcami. Szkoda tylko że was nigdy nie i widziałem. - dodał i spojrzał na parkę. Blondynka z burzą loków, ubrana w obcisłą białą koszulkę bez rękawów i krótką skórzaną spódniczkę w kolorze nocnego nieba. Pokazywała tyle, że równie dobrze mogłaby ją zdjąć.To się da zrobić. - pomyślał prawnik. Dziewczyna mogla mieć co najwyżej dwadzieścia lat.
Na jej 'chłopaka' kasiasty amant nie zwrócił uwagi, jakaś ofiara ubrana w purpurową marynarkę i czarny jeans. Na dodatek miał kretyńsko przystrzyżone wąsy, do tego rude.
- Micheal! Mówiłeś że znasz ten klub! Że będzie dobra zabawa! - zaczęła wytykać swemu znajomemu. Niczym małe dziecko. Ale mimo oburzenia miała całkiem przyjemny i miękki głos.
- Nie moja wina Liz! Tydzień temu kto inny bramkował!
- Twój chłoptaś pierdzieli głupoty.
- Jeszcze kłamiesz! - zapiszczała dziewczyna. Prosto w ucho Micheala. Biedny frajer. Ale jednak frajer.
- To nie tak...Liz ja po prostu... - chłopak się zająknął. To był moment dla Maxwella.
- Hey! - rzucił z entuzjazmem. I nim któryś bramkarz zdołał mu przerwać dodał. - Ładnie z twojej strony Mickey że pilnujesz mi dziewczyny.
- Co ty chrza.. - zaczął chłopak, ale prawnik momentalnie mu przerwał zwracając się do dryblasów.
- Spoko panowie, ta pani jest ze mną. - spojrzał na blondynkę i puścił do niej oczko. Na twarzy pojawił jej się mały rumieniec. - Nie przejmujcie się tamtą pierdołą. - sięgnął do portfela, wyciągnął z niego pięć funtów i wcisnął je zdezorientowanemu Michaelowi.
- Co to ma być? - spytał wkurzony.
- Kup sobie paczkę chusteczek. - odparł i z ręką na talii Liz wszedł dziarsko do klubu.
Obrazek Wnętrze klubu było takie jak sobie wyobrażał, dzikie i hipnotyczne. Odurzyła go na chwilę fonatanna dźwięków i kolorów. Ale otoczenie tak naprawdę go nie obchodziło. Spojrzał dziewczynie w oczy, miała ładne błękitne oczy. Typowe, acz piękne.
- Dzięki. - wykrztusiła wreszcie, gdy znaleźli się w sali migoczącej od tysiąca barw.
- Nie ma sprawy, zasługujesz by się dobrze bawić. - odparł spokojnie. -Twój chłopak..
- To nie jest mój chłopak. To tylko znajomy. - sprostowała wpijając się w jego ramie.
- Tym lepiej. - uśmiechnął się do niej ukazując bielutkie żeby, a ona odwzajemniła mu tym samym.
- Ja cie chyba skądś znam. - stwierdziła, kiedy podchodzili do baru. Prawnik się tylko wyszczerzył ponowie.
- Wszyscy mi to mówią.. - rzekł i szepnął jej do ucha. - Teraz czas się zabawić.
Zamówił coś mocniejszego do picia.
Ta noc będzie dzisiaj jednak udana...
Ostatnio zmieniony środa, 19 sierpnia 2009, 15:46 przez MarcusdeBlack, łącznie zmieniany 1 raz.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: BlindKitty »

Stanął na palcach, wyciągając szyję. Był dość wysoki, i powoli zbliżał się do wejścia, więc mógł już ocenić kto dziś stoi na bramce. Papieros gnieciony w palcach sypał drobinkami tytoniu i popiołu na chodnik pod jego stopami. Wyrzucił go po chwili, tak żeby stając z powrotem całymi stopami na ziemi zgnieść niedopałek pod obcasem. Na bramce był Mike, któremu jakiś czas wcześniej naprawił brykę. Ach, stary, ale jaki piękny silnik! Jester kochał takie, dlatego odpicował cylindry nieco bardziej niż należałoby oczekiwać za kwotę, jaką zapłacił mu Mike; dzięki temu miał dług wdzięczności. Ha, warto dla takich chwil pracować w warsztacie!
Chociaż z drugiej strony, dla chwil takich ja ta gdy wybucha samochód tych cholernych sukinsynów od Big Lo, raczej nie warto. Pozostaje tylko liczyć na to że sprzątną go szybko i w miarę bezboleśnie. W końcu nikomu nie powinno zależeć na tym żeby wyszło na jaw że mechanik Big Lo robi wybuchające samochody.
W każdym razie nikomu odpowiedzialnemu za jego wyrok śmierci.
Sięgał właśnie po kolejnego papierosa, gdy jakiś gogusiowaty skurwiel przechwycił laskę i wszedł z nią do klubu, zostawiając jakiegoś kolesia totalnie na lodzie. Jester, jasna sprawa, zlewał kolesia, tak samo jak jego laskę - nie jego typ, o ile można w ogóle mówić o tym że ten maniak ma jakiś typ kobiety...
...Pomyślał o tej rudej osiemastolatce, Vicky, która ostatnio była u niego naprawić brykę...
...Ale ten cholerny sukinsyn myślał że jak ma kasę, to może wszystko. Nie to żeby się mylił, ale to tylko potęgowało frustrację Jestera. Gdyby miał tyle zielonych co ten koleś - uświadomił sobie jego nazwisko, kojarząc je z jakąś gazetą - co ten Maxwell, to mógłby wydymać samego Big Lo i żyć sobie w spokoju.
- Cześć Mike, jak bryka? - wyszerzył żółte, nie za ładne zęby do bramkarza.
- Jester! Bryka jest zajebista, człowieku, do końca życia będę ci za nią wdzięczny! - tutaj bramkarz przerwał, spoglądając z lekkim powątpiewaniem na strój mechanika, na który nadal składał się brzydki, wyświechtany garnitur, po czym podjął - Wchodź, w razie czego powiem że byłem w kiblu a to Kevin cię wpuścił - wybuchnął charkotliwym, obleśnym śmiechem typowego świniaka stojącego na bramce - Zresztą po ciemku każdy garnitur wygląda tak samo.

Wślizgnął się do knajpy, machając Mike'owi i uśmiechając się lekko do siebie. Miał cel na dziś - wkurwić tego pedałkowatego milionera. A może nawet obić mu ryj! Nie był może gigantem, ale i tak był większego od tego gogusia, a treningi sambo chociaż nie poszłyby na marne.
Ha, miałby też inny cel. Ale raczej nie spodziewał się że zastanie tu Vicky, więc poszedł do baru zamówić najtańsze piwo. Pół litra browara na garniturze powinno wystarczyć dla pana Maxwella. Na razie.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Epyon »

Dwayne Lee

Gdy tylko wysiadł z samochodu poczuł silny skurcz żołądka i szarpnięcie w dół. Gdy odzyskał świadomość był na kolanach, a przed nim wyrosła niezłych rozmiarów kałuża rzygowin.
"Tego nie było w planach. Kurwa." - z trudem zebrał się na nogi i oparł o ramię brata, który również nie wyglądał za dobrze. Bardziej zaprzątało mu głowę jednak to, co zrobi Markowi jak go dorwie. - "Urwę jaja temu skurwysynowi."
Nieprzytomnym wzrokiem spojrzał po kolejce ludzi przed wejściem do klubu. Zauważył 'banana', którego Steve o mały włos nie potrącił, wchodzącego do środka z jakąś cziką. Wziął kilka głębokich wdechów i chwiejnie ruszył do przodu. Przez bramkę przeszli nie czekając w kolejce, okazując wejściówki dla VIPów. Nie zmieniło to jednak faktu, że bramkarze patrzyli na nich niezbyt przyjemnie.

Będąc w środku czuł tylko dym i pot. Widział rozmazane kolory. Przeciskając się przez tłum skierował się do najbliższej wolnej kanapy. Miał dość i modlił się aby to wszystko się już skończyło. Ciężko opadł na czerwoną kanapę w rogu i wyprostował nogi na stoliku. Steve usiadł obok niego, wciąż co jakiś czas śmiał się do siebie i zagadywał do pustej przestrzeni po swojej lewej stronie.

-Steve, przynieś mi piwo. - powiedział, sam nie mając sił aby podejść do baru. Jego brat jeszcze chwilę siedział w miejscu, ale w końcu wstał i ruszył gdzieś przez parkiet. Dwayne tymczasem coraz częściej przymykał oczy, starając się wylecieć gdzieś daleko. Przed sobą widział jedynie otwartą drogę, sam siedział na fotelu pasażera swojego Forda Mustanga a w radiu leciało akurat "Behind the Wheel".
Spojrzał w prawo i za kierownicą zobaczył dziewczynę o blond włosach...

Nagle otrząsnął się i przed sobą zobaczył szklankę z piwem, którą Steve kładł na stoliku. Wziął ją do ręki i wypił kilka łyków. Czuł się już trochę lepiej.
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Seth »

To zabawne jak niektóre wydarzenia łączą się w spójną całość. Losy trójki nieznanych sobie ludzi nagle stają się wspólne. A mówią, że śmierć rozłącza.

Twarde, powolne basy wypełniały klub. Czerwone promienie i dym unosiły się nad głowami klubowiczów, potęgując wrażenie „Nocy Diabła”. Opadające na podłogę chmury rozłaziły się leniwie, tworząc imitację mrocznego bagna, jednocześnie zasłaniając brudny parkiet, zaśmiecony potłuczonymi szklankami i wypalonymi papierosami. Stoliki porozstawiane były wokół parkietu, a przy każdym postawiona była stara, czerwona kanapa na której zmieścić się mogły cztery osoby. Lub dwie otyłe. Ewentualnie, pan Maxwell z towarzyszką, która obecnie zajmowała się subtelnym poprawianiem jego kołnierza.

Bar mieścił się na szarym końcu lokalu, tuż przy wyjściu ewakuacyjnym. I jak zwykle w tego typu przybytkach, otoczony był przez tłum spragnionej młodzieży. Wokół unosił się ostry, chmielny zapach zmieszany z twardością papierosowego dymu. Była to odmiana od parkietu, gdzie pot wchodził w mieszankę z przeróżnymi aromatami perfum. Jednak im bliżej podchodziło się konsolety DJ’a DraQla, tym bardziej wyczuwalny był zapach palonej trawy. W tym kierunku zmierzało właśnie dwóch młodych ludzi, Steve i Dwayne. Przywitali się z czarnoskórym mężczyzną o farbowanych, blond włosach i takiego samego koloru warkoczykiem z tyłu. DraQla nosił ciemnie okulary-pilotki i ubrany był dzisiaj w czarne dresy i obfitą czarną bluzę, pod którą schował czerwonego t-shirta. Gdy z kieszeni wyjął samarkę z białym proszkiem, Dwayne poczuł dziwne rwanie w żołądku. Ale pokusa była silniejsza.

- Jedno! – Jester delikatnie wyciągnął do góry palec wskazujący, krzycząc w kierunku wolnej barmanki. Wszystkie dziewczyny za ladą ubrane były w zwykłe ciuchy, niezbyt wyskokowe ale wygodne. Takie po których nie będą płakać, gdy przemokną wódką. Babylon wyjął swoją starą portmonetkę, szukając w środku drobniaków. Rzucając kilka monet na blat, wziął piwo i nie czekając na resztę odszedł od baru. Mijając po drodze grupkę dziewcząt które nie obdarzyły go najmniejszym spojrzeniem, oparł się o kolumnę i szukał w tłumie jednej osoby. Andrew Maxwella, tego na którym mu zależało. Może nawet znajdzie jakąś dziewczynę która nie ucieknie zmieszana na jego widok? Ludzie w „Pure Blood” reprezentowali kwiat modnej, lecz jeszcze nie bananowej młodzieży. Okulary bez szkiełek, apaszki i fioletowe trampki. Wielu z tych typków nie miało pojęcia o modzie czy o granej tu muzyce, pozując i starając się wyglądać fajnie. Jester uśmiechnął się smutno. Dziwne, ale zaczął żałować że musi umrzeć. Może jednak uda się uciec? Tak bardzo chciałby jakoś przedłużyć dany mu czas.

Tymczasem Maxwell pieszczotliwie bawił się włosami... jak jej tam było? Zresztą, to nieważne. Ona w tym czasie całowała jego szyję, a jego samego przechodził miły dreszcz. Niech nie przestaje, jest w tym lepsza niż wygląda. Gryzie, potem całuje a na końcu ssie. Potem znowu gryzie. Twarde basy wypełniają lokal, a wokół w rytm muzyki tańczą atrakcyjne kobiety. Dyrektorowi się tu podobało, przynajmniej umieli się ruszać. Nie to co większość sztywniaków z jego środowiska.

- Spierdalaj mała. – Andrew prawie podskoczył. Oczy zaczęły mu biegać w każdym kierunku. Głos należał do kobiety i mimo zagłuszającej wrzaski muzyki, słyszał go bardzo dokładnie. Szukając jego źródła, spostrzegł jak zupełnie znikąd wyrosła przed nim wysoka kobieta o długich, kręconych czarnych włosach i talii osy. Ubrana była w ponętną, czerwoną sukienkę sięgającą jej do kolan, sprawiającą wrażenie takiej którą się zwykle zrywało. Delikatne, blade dłonie masowały szyjkę czarnej piękności, a momentalnie zauroczony Andy spostrzegł parę stwardniałych sutków, przebijających się spod krwistej czerwonieni materiału. I jej oczy... para drapieżnych, lśniących kryształków które wbijały się w tył głowy towarzyszki milionera. Ta powoli odwraca się do rywalki... i zamiera. Nie mówiąc słowa, podrywa się i – prawie przewracając się o stolik – ucieka w kierunku parkietu.
- To moja szczęśliwa noc... – Z dziarskim uśmiechem, Andrew patrzył jak czerwona sukienka z gracją siada obok niego, nie odrywając swych hipnotyzujących oczu od swej ofiary. Jej delikatne, perfekcyjnie wypielęgnowane dłonie zaczęły muskać jego pierś. Oddychał coraz ciężej, wdychając woń jej magicznych perfum, pachnących świeżością cytrusów. Wszystko inne nagle przestało istnieć, nawet muzyka ucichła. Musiał zaliczyć tą pannę. Ale... kto będzie tu zaliczał kogo?

Proszek smakował prawie jak tynk zdrapany ze ściany, ale po krótkiej inhalacji następującej po wciągnięciu, zacząłeś czuć ogarniający cię spokój. Kokaina robiła swoje, a ty zaczynałeś czuć się coraz bardziej pewny tego, że tej nocy nie zapomnisz do końca życia. Czarnoskóry DJ krzyczał coś do ucha Steve’a, a ten zaraz odpowiadał w ten sam sposób. Dziwny koleś, ten DraQla, ale skoro twój brat go lubi to musi być w porządku. Albo opłaca się go znać. Cholera, nagle przypomniałeś sobie o wypitym piwie, i związanej z nim potrzebie wizyty w toalecie. Klepnąłeś brata w ramię i gdy spojrzał się na ciebie, złapałeś się za kroczę i machnąłeś ręką w stronę WC. On pokiwał głową i machnął beznamiętnie ręką.

- Mam cię. – Wyszeptał Jester, dostrzegając znajomy czarny garnitur i czerwoną koszulę. Skurwielowaty prawnik obłapiany był przez jakąś napaloną na jego portfel laskę, więc była to idealna chwila by narobić mu obciachu. Już postawił pierwszy krok, gdy poczuł jak czyjaś wielka łapa zaciska mu się na ramieniu i ciągnie w tył. Upuścił piwo, a szklanka głośno się roztrzaskała. Czując jak serce próbuje wyrwać mu się z piersi, spojrzał do tyłu. Jakiś łysy goryl gapił się na niego groźnym wzrokiem. Ale nie jego powinien się bać. Powinien się bać ubranego w żółtą koszulę i elegancko wyprasowane dżinsy żółtka, siedzącego na stoliku przy barze i delektującego się łyskaczem. Żółtka, znanego jako Big Lo.

Tymczasem Dwayne szedł za zewem natury, czując jak mocz powoli rozsadza mu pęcherz. Toalety były tuż przy wejściu, i jak zwykle żeby dostać się do środka trzeba było stać piętnaście minut w kolejce. Większość pisuarów była wolna, ale raptem każdy chciał zamknąć się w kabinie. Lee poczuł jak przechodzi go nieprzyjemny, zimny dreszcz. Resztkami woli zaczął wstrzymywać mocz. Spojrzał się w bok, do damskiej toalety. Kabiny wyglądały na wolne, nie było kolejki a większość pań poprawiała swój wygląd przed lustrami. Do odważnych świat należy! Wychodząc z długiej kolejki, Dwayne pewnym krokiem wszedł do damskiej toalety i nie patrząc się na nikogo otworzył pierwszą od wejścia kabinę. Dziewczyna w środku zamrugała oczyma, po czym wyjęła blanta z ust i wyciągnęła go zapraszająco w stronę mężczyzny. Łup! Otwiera następną kabinę. Pusta, chwała Bogu. Wyjmując interes ze spodni, poczułeś jak ogarnia cię euforia i chwilę potem wielka ulga. Ale nie zamknąłeś drzwi.
- Nie pomyliłeś się... mały? – Dwayne rzucił szybkie spojrzenie w tył, czując jak miejsce euforii zajmują wstyd i zakłopotanie. Ale było już za późno. Właścicielka głosu weszła do kabiny, i po sekundzie dało się słyszeć dźwięk zamykanej zasuwki. Podczas gdy Lee leje sobie po butach, starając się jak najszybciej schować wacka do spodni, zimne niczym lód palce delikatnie dotykają jego karku. Następne słowa sprawiają że serce zaczyna mu bić jak oszalałe, a w kroczu czuje przyjemne mrowienie. Następne słowa słyszy wyszeptane wprost do uszka.
- I co teraz zrobimy... mały?
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: MarcusdeBlack »

Maxwell

Prawnik westchnął, ta kobieta była wyjątkowa i inna niż te cizie wokół. To było coś..nowego. Tym razem to on był rybką łapaną na haczyk, wierzgającą doświadczając nowego i ekstatycznego doznania. Odurzył go jej słodki zapach, wpadł w jakiś śmieszny trans, był JEJ.
Z łowcy stał się ofiarą, taka zmiana cieszyła go niezmiernie, czemuż tylko główny pionek ma ruszać swój tyłek. Teatrzyk dla niego. Tak! Czuł się wspaniale! To był cholerny afrodyzjak! Pachnący świeżymi tulipanami. Które rozkładają swe płatki wolno i kusząco. Niczym...

- Jesteś nieziemska. - szepnął jej do ucha, głosem ciężkim od upoju nocy. Dźwięki klubu, muzyka i inni ludzie, byli dla niego nie istotni. Grał teraz o tę aphrodite, boginię w skórze kobiety. Położył jej swą rękę na zgrabnym udzie. Idąc coraz wyżej, nie nachalnie, nie, spokojnie niczym dziecko sięgające po słodki cukierek.

Zapomniał już o tym z kim tu przybył, jak tu przybył. Było to nie istotne, liczyła się tu i teraz, liczyła się ta chwila. Maxwell wpadł w pajęczynę niczym mucha, pewny że to łut szczęścia, pewny że to kolejne trofeum na jego drodze. Kto wie?
Może i trofeum życia.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: BlindKitty »

Jester próbował się opanować, ale panika rozlewała się po ciele i umyśle. Ochroniarz popchnął go na krzesło. Miał wrażenie że świat zwalnia... Ale po sekundzie uświadomił sobie że to tylko didżej zmienił bit. Nie wiedzieć czemu, pomogło mu to uspokoić się na tyle, żeby usiąść spokojnie i nie trząść się za bardzo.
Rozglądał się dookoła, szukając możliwości ucieczki, ale trzech goryli towarzyszących Big Lo raczej rozwiewało wątpliwości. Był pewien że co najmniej jeden ma spluwę pod marynarką, a na dodatek ten pieprzony przesądny fagas nigdy nigdzie nie ruszał się z nieparzystą liczbą ludzi. A to oznacza, że dokładnie za Jesterem stoi ten cholerny Wietnamiec, jakiś kuzyn czy bratanek Big Lo. Niby konus, ale mało kto był w stanie mu uciec, a jeszcze mniej znalazłoby się takich którzy zdołaliby się przed nim obronić.
- Cześć, szefie - uśmiechnął się szeroko, maniakalnie nieco do Big Lo - rozumiem że chcesz ze mną pogadać?
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Epyon »

Dwayne Lee

Dwayne powoli odwrócił się, obawiając się najgorszego. Rzeczywistość jednak była troszkę lepsza niż jego wyobrażenia. Murzynka, blada, wychodzona, jednak z drapieżnie atrakcyjną buzią. Jasno-zielone oczy.
"Kolorowe kontakty". - pomyślał.
Włosy długie i proste, z jasnymi pasemkami. Ubrana w karmazynową koszulę z delikatnym dekoltem i czarne, obcisłe dżinsy. Nosi buty z wysokim, kwadratowym obcasem. Na szyi zauważył zawieszone złote korale. Jedyne czego mu brakowało to poczuć jej zapach, jednak koks skutecznie zatkał mu nos. Oraz odebrał ochotę.
- I co teraz zrobimy... mały? - zapytała.
Lee starał się przesunąć jak najbliżej drzwi i odciągnąć zasuwkę.
- Uciekamy, kochanie. - spróbował ją lekko odepchnąć.
- Kiedy ofiara sama wchodzi do pajęczyny... - Uśmiechnęła się opierając nogę o ścianę kabiny, blokując przejście i odsłaniając olśniewająco białe zęby. Widząc przerośnięte kły, Dwayne poczuł lekkie mrowienie w karku.
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Seth »

Zimne niczym lód palce muskają policzek prawnika, a on sam odpływa od zmysłów. Coś jest w tej kobiecie takiego, że chciałby wstać i odejść, uciekać jak najdalej. Ale przyjemność jest zbyt wielka. Delikatne usta subtelnie dotykają jego szyi, a orgazmiczny dreszcz przeszywa jego ciało. Żadna nie była taka jak ta czerwona sukienka. Takiej kobiety szukał, to może być ta jedyna. Dziwne? To jej mógłby powiedzieć: „Póki śmierć nas nie rozłączy”. Otworzył usta, wydając z siebie nieme westchnienie. Nie ważył się drgnąć nawet palcem, ekstaza wypełniała całe jego ciało. Nagle go ugryzła. Przez chwilę czuł lekki, słodki ból a potem nic, prócz niepohamowanej chęci pozostania w tym stanie przez całą wieczność.
- J-jak masz na imię...? – Wreszcie słowa wydobyły się z jego gardła, słabo i zwiewnie niczym szept widma. Ona milczała, ale w końcu oderwała się od jego szyi i – opierając się na jego ramieniu – wyszeptała mu do ucha:
- Mów mi Trish. Chodź ze mną, chcę ci coś pokazać. – Sam dźwięk jej głosu sprawiał że serce biło mu szybciej. Nie zauważył kiedy obydwoje wstali, zupełnie oczarowany. Czuł się dziwnie słaby, kręciło mu się w głowie. Kolory wyblakły, a dźwięki otoczenia zostały wyciszone. Jedyne co teraz słyszał to bicie własnego serca.

Podobnie jak Jester, z coraz większym przerażeniem patrzący się na swojego byłego szefa. Big Lo także wbijał wzrok w niego, zupełnie jakby czytał mu duszę jak jakąś książkę. Najgorsze było milczenie, ta potwierdzająca najgorsze domysły cisza. Jes dobrze zapamiętał tą twarz – te małe oczka, te krótkie ciemne włosy i opaloną twarz. Lo był podobny do miliarda swoich pobratymców z Chin. Ale mechanik nigdy nie powiedział tego na głos, zbyt dobrze wiedział że jego szef był wyjątkowo wyczulony na punkcie rasizmu. Ostatni dupek który syknął na głos coś o jego skórze, skończył właśnie jej pozbawiony. Zabawne jak wtedy ludzie są podobni. Nerwowy uśmiech zawitał na twarzy Babylona, niepewnego tego co ma zrobić w tej chwili. Dobrze wiedział że jeden zły gest i mógł pożegnać się z życiem. Wciąż jednak miał nadzieję że się uratuje. Chińczyk odwzajemnił uśmiech i nachylił się do przodu, gestem ręki przywołując Jestera. Czując jak coś w nim przeraźliwie krzyczy, biedak wykonał polecenie. Znaleźli się teraz w wystarczającej odległości by dokładnie usłyszeć swoje słowa.
- Czas na rozmowy się skończył, J. B. Podobnie jak twój. – Coś ścisnęło Babylona mocno w żołądku i czuł jak trzęsie się całym ciałem. Chciał wrzeszczeć, ale nie potrafił wydobyć z siebie głosu gdy dwóch goryli chwyciło go za płaszcz i zaczęło ciągnąć w kierunku tylniego wyjścia. Zaczął się szarpać, ale zaprzestał gdy poczuł zimną stal pod własnym gardłem. Kilku klubowiczów rzuciło wzrokiem na niecodzienną scenę, ale woleli się nie wtrącać.

- Chodź ze mną, chcę ci coś pokazać. – Zamknięty w kabinie damskiej ubikacji Dwayne nie potrafił się sprzeciwić. Jej hipnotyzujący wzrok odebrał mu mowę. I wolę. Potem był tylko pocałunek... i ciemność.

Godzina 22: 13

Ryk, potworne wołanie o pomoc. Jester w błagającym geście chwyta się nogi jednego z oprawców.
- Walcz, tchórzu! – Potężny kopniak wymierzony w głowę ofiary posyła go na ziemię.

Było to w małej alejce za Pure Blood, w tym miejscu za klubem gdzie stały kontenery ze śmieciami i którędy wchodzili pracownicy. Tej nocy to i tak źle kojarzone miejsce, gdzie małe świetliki oświetlały brudne przejście na parking, zamieniło się w scenę zbrodni. Cienie okrywały ściany budynku, a światło które dawały dwa świetliki starczało jedynie by rozjaśnić niewyraźne sylwetki pięciu mężczyzn, i tego szóstego który leżał w kałuży na ziemi. Big Lo stał niczym cezar tuż przed drzwiami prowadzącymi do klubu, obserwując egzekucję. Twarz skrywał mu cień, ale na jego twarzy malował się sadystyczny uśmiech. Nikt z nim nie zadziera, z królem życia i śmierci wschodniego Londynu.
- Błagam! – Ryknął Jester, a jeden z bezimiennych goryli poderwał go na nogi i spojrzał mu się pustym wzrokiem na twarz, po to tylko by z głupawym uśmieszkiem na swoim świńskim ryju splunąć biedakowi prosto w oko.
- Trzymajcie go. – Powiedział ze spokojem łysy osiłek, a dwójka innych chwyciła Jestera za ramiona, wyginając je boleśnie do tyłu.
- Mów Jester, czy pan Lo wygląda jak dziwka? – Z cienia wyszedł drugi azjata, łysy i pozbawiony brwi. Podobnie jak jego kumple, ubrany był w skórzaną marynarkę.
- C-co? – zasapał mechanik, a w odpowiedzi jeden z mięśniaków brutalnie ścisnął jego dłoń. Chłopak zaryczał jak zarzynane prosię, czując jak pod naciskiem brutala łamią się jego palce.
- Czy pan Lo wygląda jak dziwka, ty niedojebany lamusie?!
- N-nie!
- Więc czemu chciałeś go zerżnąć jak dziwkę, co?! Myślałeś że sprzedasz mu feralne auto a on się nie połapie?! – Azjata podszedł bliżej, tak że Jester mógł wyczuć na twarzy jego nieświeży oddech. I nie tylko to. Mięśniak który go trzymał odepchnął go niczym szmacianą lalkę i ze swoim angielskim akcentem wyklął, wskazując na plamę w spodniach. Stojący dalej Lo wybuchnął śmiechem.
- Teraz ty, Babylon. Teraz ty zobaczysz jak to jest być zerżniętym niczym dziwka. Dawaj, trzymaj go kurwa!

Piekielna noc zabrała ze sobą trzy ofiary. Dla każdej, było to inne przeżycie. Umieramy tylko raz, i jest to jedna z tych rzeczy których się nie zapomina. Podczas gdy Dwayne i Andrew oddawali się śmiertelnym rozkoszom kobiecego ciała, Jester był krzywdzony zarówno mentalnie jak i fizycznie. Lee, naćpany i pijany nawet nie czuł kiedy serce przestało mu bić, jednak momentalnie otrzeźwiał gdy to nastąpiło. Maxwell z początku opętany rozkoszą, gdy tylko poczuł jak ostre kły drapieżcy rozrywają mu szyję, chciał krzyknąć i uciec. Ale przed wampirem nie łatwo jest zbiec.

A co z Jesterem? On wciąż żył. Leżał na ziemi, łkając i trzęsąc się z zimna i strachu. Splugawiony, pobity i upokorzony. Ale żywy. Spojrzał na swoją zakrwawioną dłoń oraz powykręcane palce i zawył głośno. Obrazy tego co zdarzyło się przed kilkoma minutami zaczęły nawiedzać jego myśli. Oddychając ciężko nagle zaryczał przepełniony gniewem i cierpieniem, rozrywając swoje ubrania. Czuł ich na sobie, słyszał ich w myślach. I nie chciał tego. Wolał umrzeć.

- Widziałem co ci zrobili. – Odezwał się cichy, zwiewny głos gdzieś w ciemnościach. Jester zaskamlał, rozglądając panicznie wokół.
- Mogę ci dać coś, co pozwoli ci dokonać zemsty. Mogę dać ci drugie życie, przyjacielu. Pytanie tylko... czy tego sobie życzysz? – Głos robił się coraz bliższy, aż w końcu leżący J. B. spostrzegł parę długich, ciemnych nóg zmierzających w jego kierunku. Odpowiedź była tylko jedna.

Godzina 23:00
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: MarcusdeBlack »

Maxwell

Upiorny śmiech był roznoszony wszędzie przez echo w tą przeklętą noc. Pełny obłędnej radości i szalonej ekstazy. Lecz czemuż to nikt się nim nie przejął? Bo nie rozbrzmiewał nigdzie indziej jak w głowie Andy'ego. Jego własny śmiech, krzyk radości, ryk spełnienia, szept złudzenia.

Przyjemność dotyku, którą odczuwał jeszcze kilka godzin wcześniej była niebiańskim doznaniem. Zdusił małego chochlika w głowie drącego pysk, aby stąd się wynosić. To było głupie, po co miał zostawiać taką kobietę innemu, zważywszy jeszcze na to że to Ona wybrała Jego.
Taaak...wybrała swoją ofiarę.

Leżał na suchej trawie, a granatowe spodnie nabierały zielonej barwy, kiedy prawnik rzucał się w niekontrolowanych konwulsjach. Ból, piekący ból, niszczący go i tworzący na nowo. Czuł się jak obdzierany ze skóry, palony żywcem, cięty setkami ostrzy, ale nic z tego nie mogłoby wyrazić tego co się z nim działo. Umierał, ale jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy.

Wiele minut póżniej nadal czuł ten przerażający i żrący ból.
~Co mi zrobiła ta..~ Złapał się za głowę, miał ziemię pośród spoconych włosów. Czuł się jakby zasiedział się w solarium, kąciki ust miał suche i popękane, całe jego ciało wydawało mu się wysuszone na wiór.
~Mam halucynacje?~ wstał i zaraz opadł na ziemię czuł głębokie zmęczenie i coś dziwnego. Nienasycony i dziki głód.
- Muszę się.. - odezwał się po raz pierwszy od spotkania z pięknością i jego głos brzmiał nienaturalnie gardłowo i chrapliwie, obco wręcz. Zacharczał niczym chory na gruźlice i podniósł się na nogi, tym razem nie upadł. Chwiał się tylko lekko, niczym strach na wróble stojący na wietrze. Wyglądał jak kukiełka pląsająca w świetle księżyca.
~Naćpałem się? Do cholery naćpałem się! Świetnie, po prostu świetnie. Jeśli tak zawsze jest po prochach to nie rozumiem czemu ten idiota Lucas ciągle je bierze. To po prostu..~ Syczący ból zamienił się miejscami z wcześniejszym poczuciem głodu, teraz Musiał Coś Zjeść. Musiał i to Natychmiast. Cokolwiek.
Nawet nie zwrócił uwagi na to że jego toksyczne serce przestało już dawno bić.

Młoda kobieta wracała właśnie do domu, sama o tej późnej porze. Nie bała się, nie był to pierwszy raz, jak nikt nie miał jej odwieźć do domu. Szła spokojnie, a w uszach miała słuchawki z których dobywały się słowa jakiejś piosenki. Na ulicach migały pojedyncze sylwetki, ot jacyś zbłąkani i strapieni życiem ludzie. Dziewczyna skróciła i ruszyła w kierunku parku, skróci sobie drogę i będzie mogła znowu po napawać się widokiem zieleni, tak bliskiej jej sercu. Wiele słyszała od znajomych i rodziny o wypadkach i napadach w tym miejscu, ale jej to się nigdy nie przytrafiło, nigdy. Ale musi być ten pierwszy raz, czyż nie?
Zatrzymała się i wyłączyła swoją 'empetrójkę', ktoś tam stał przy krzakach. Najpewniej jakiś pijak lub bezdomny, tłumaczyła sobie dziewczyna. Widząc jak opada bezsilnie na ziemię, obudziło się w niej skrywane współczucie. Nic się nie stanie jak da mu kilka funtów na taksówkę, biedak pewnie nawet nie wie gdzie jest. Podeszła do niego i zakrywała nos, śmierdziało od niego marnym alkoholem, a głowa opadła mu bezwładnie na dół. Był dobrze ubrany, zbyt dobrze jak na zwykłego pijaczynę czy menela, w dobry garnitur, fakt trochę wytarty i poplamiony, ale nadal był to wyrób dobrej jakości. Położyła mu ostrożnie rękę na ramieniu i spytała spokojnie.
- Nic panu nie jest? Czy wie pan..!!! - zamilkła, gdy mężczyzna podniósł głową i spojrzał na nią. Dziewczyna wstrzymała oddech, to był niewyobrażalny widok, ta skóra, oczy i te straszne kły. Jedyne co zdołała pomyśleć zanim mężczyzna rzucił się na nią brutalnie i przebił jej krtań swoim okropnymi zębiskami, było jedno słowo.
Potwór.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: BlindKitty »

Miał ochote rzygać.
Chociaż w zasadzie, co to za różnica, pomyślał nagle, z zimną, niczym niezmąconą pewnością. Mieli mnie zabić, a nie upokorzyć. Może i zasłużyłem na śmierć, ale nie na to co oni zrobili.
Oparł ręce o ziemię i wstał. W każdym razie, spróbował. Charknął tylko głośno i ból znów przeszył jego palce. I żebra, i brzuch, i nogę. A wtedy zrozumiał.
Zabili mnie. Krew już zbiera się w płucach. Ciekawe czy coś mi pękło? Żołądek, śledziona, jelito? Splunął krwią, coraz bardziej obojętny. Łzy przestały płynąć po policzkach. Wyobraził sobie, że się uśmiecha - na rzeczywisty uśmiech już nie miał siły. Wszystko się zgadzało. Żebro w płucu, krwotok wewnętrzny. Najpierw euforia, teraz osłabienie, zaraz utrata przytomności. Przynajmniej dupa przestanie boleć. Ha, pewnie stamdąt też krawawię, pomyślał.
Ktoś się odezwał.
Rzucił okiem na lewo i prawo. Jedym, na drugie już nie widział, diabli wiedzą czemu. Wybili je? A może zapuchło, albo co. Głowa sama opadła na asfalt. Nagły atak paniki ustąpił pod nieubłaganym upływem krwi. Idioci, nie chcieli mnie zabić, ale kopali za mocno.
Coś o zemście, o drugim życiu. Jakim drugim życiu? Ja chcę drugie palce!
- Chcę. -wycharczał, czując że zaczyna się dusić. Palce, palce! Połamali palce, skurwysyny! Nagle wszystko zeszło na dalszy plan. Rozerwana dupa, pęknięte żebro i przebite płuco. Ból, upokorzenie, umieranie, wszystko. Połamali palce! Jester nie mógł tego wybaczyć. Za to musiał się zemścić.
- Chcę... - planował wrzasnąć, ale zalewająca płuco krew zmieniła to w coś pośredniego między bulgotem a beknięciem. Nie miał nawet siły podnieść wzroku na kogokolwiek, kto tu stał. Po prawdzie, nawet to oko na które widział coraz słabiej dostrzegało nogi w polu widzenia...


Z mgły ogarniającej umysł nagle przebiło się uczucie bólu. Najpierw jak odległa sylwetka, jak zapowiedź, a po sekundzie nagle ostry, przeszywający.
Nie umiał go umiejscowić. Ból nasilał się, szarpał, rwał i palił, palił, palił. Z punktowego nagle rozlał się na całe ciało. Czuł się jakby wbijały się w niego dziesiątki, setki, tysiące igieł. Setki tysięcy płonących igieł. Jester śmiał się, śmiał, śmiał! Wiedział już, w jaki sposób zemści się na nich wszystkich. Jedyne czego będzie potrzebował to ogień i igły. Od cholery igieł.
Migoczące, splątane obrazy wypełniały umysł. Ból nie pozwalał odróżniać jednego od drugiego, wszystko niczym chory sen płynęło jak fala. Nie wiedział, czy to życie przepływa mu przed oczami, czy przyszłość. Zresztą, co za różnica.
Otworzył oko. Drugie wciąż z tej czy innej przyczyny odmawiało współpracy, ale to jedno widziało wyraźnie. Ciało nadal go bolało... Ale nie przeszkadzało mu to specjalnie. Tak jakby wciąż odbierał sygnał że powinno go to boleć, ale sam ból jako taki przestał funkcjonować. Wstał, podpierając się na nieuszkodzonej ręce, i spojrzał na palce tej drugiej. Jeśli szybko się nimi zająć, może jeszcze uda się je uratować? Nie połamali ich kompletnie, chyba tylko niektóre kostki nie wytrzymały...
Chciał ruszyć z miejsca, ale potknął się i upadł. Spojrzał na swoje nogi - spodnie opuszczone do kostek. Podciągnął je, z jakąś zimną determinacją przechodząc do porządku dziennego nad wszystkim, co mu zrobili. Poza połamanymi palcami.
Chęć zemsty. I głód. Ale głównie jednak chęć zemsty...
Rozejrzał się. Czy ten ktoś tu został? I co właściwie zrobił?...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Epyon »

Dwayne Lee

New sound all around
You can hear it too
I'm getting hot never stop
Just for me and you
Playing on my radio
And saying that you have to go


*Powiedz mi, Dwayne...*

JAKIE TO UCZUCIE GDY KTOŚ WYMIOTUJE CI NA DUSZĘ?

New day turn away
Wipe away the tear
A new night feel allright
Knowing that you're here
Dancing with you all the time
And don't you think that it's a crime?


Taak, to było gwałtowne. Dwayne'a ogarnęła fala otrzeźwienia. Wszystkie zmysły wyostrzyły się, nigdy nie był na niczym tak skupiony, jak na tym bólu, który pulsował od szyi w najdalsze zakątki ciała. Rozpaczliwie wyrywał się, kierował uwagę ku ostatniemu jasnemu punktowi...

*Steve, dlaczego tu jest tak ciemno? Steve?*

*Ciiii... Pij, moje dziecko.*

Ból przestał kłuć, zaczął palić. Ogień był wszędzie, oczyszczając ciało Dwayne'a. Śmierć to nowe życie, coś się kończy, coś się zaczyna, moje dziecko. Jednego grzechu jednak nie uda się nam wypalić... Od dziś jesteśmy w nim Spokrewnieni...

Back street never meet
Never say goodbye (never say goodbye)
I know where to go
But I don't know why
You say that it's from above
And I say this is modern love


Obudził się leżąc na asfalcie. Przez chwilę nie mógł wykonać żadnego ruchu. Ktoś przeszedł koło niego, nawet go nie zauważając.

*Nowe uczucie to głód, całkowicie inny niż dotychczas.*

W końcu otworzył oczy i szybko zorientował się, że jest na parkingu przed klubem. Wstał i otrzepał lekko zabrudzone ubranie. Wtedy zauważył swoje trupioblade ręce.
-"Co do kurwy nędzy..." - pomyślał i spojrzał w przednią szybę najbliższego samochodu. Odbicie, które w nim zobaczył nie należało do niego... Nie mogło... Zaczął się szaleńczo śmiać... To musi być jakiś koszmarny sen.

I sometimes wish I was dead...
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Seth »

"Jestem rozśpiewanym, roztańczonym gównem tego świata. Jestem toksycznym odpadem, produktem ubocznym boskiego procesu tworzenia."
— Fight Club

- Przepraszam za zakłócenie wszelkich interesów jakie państwo mieli tej nocy, ale sprawa dla której państwa tu wezwałem jest sprawą najwyższej wagi. Kilku naszych nierozsądnych – i od dawna poszukiwanych – krewniaków niemalże wyjawiło sekret naszej małej społeczności, świadomie występując przeciwko tradycjom – które jak wiemy istnieją by jednoczyć i chronić nasz rodzaj przed zagrożeniami zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz...
Głosy. Rozmazane kształty. Szepty, wiele szeptów. I jeszcze coś innego. Coś, co krzyczało w środku niczym demon próbujący złamać swe łańcuchy.
- ... z rozczarowaniem muszę stwierdzić że renegaci nie zostali pochwyceni, a ich czyny wciąż pozostają bez należytej pomsty. Podkreślam – wciąż. Na miejscu zbrodni był jednak jeden z nas, łowca który pragnął pozostać anonimowy. To on schwytał i doprowadził ten oto, obecny tutaj owoc zbrodniczego aktu trójki banitów.
Szepty nabrały na intensywności. Potworne ssanie, niepokojąca żądza która nie ucichnie póki nie zostanie zaspokojona. Coś innego? Nie, nic. Nawet palcem nie da się drgnąć.
- Jak wiecie, gdy kolejny rodzi się dla ciemności, jest to wielkie wydarzenie dla całej społeczności. Im więcej nas w jednej domenie, tym trudniejsze i ryzykowniejsze stają się polowania. Nie każdy też umysł jest w stanie przyjąć na siebie klątwę, i nie każdy jest w stanie funkcjonować w takim stanie nie narażając swych pobratymców na zagrożenie. Wszyscy musimy podejmować trudne decyzje, i właśnie taką decyzję podejmę tej nocy. Żyw się, albo bądź pożywieniem dla innych. Taki jest nie-żywot wampira.
Wampira? To jakiś dziwny sen. Ale wszystko wydaje się takie realne, rzeczywiste. I ten ból. Te wszystko uczucia, mimo że czute półprzytomnie były takie namacalne. I te obrazy, mimo że widziane jakby przez mgłę, zbyt szczegółowe by były jedynie wytworem chorego umysłu.
- Decyzja nie była łatwa, i zdaję sobie sprawę że wywołam nią burzę kontrowersji i sprzeciwów. Ale postanawiam wybrać mniejsze zło... tej nocy, nasza rodzina powiększy się o troje nowych krewnych.

Londyn, dzielnica Newham, noc z 24 na 25 grudnia 2005 roku.

Wigilia Bożego Narodzenia, najradośniejsze święto w całym chrześcijańskim świecie. Najbardziej nostalgiczne, zmuszające do refleksji i jednoczenia się z bliskimi nam ludźmi. Drobna warstwa śniegu przykrywa ulice Londynu, a chłodny wiatr muska po policzkach biegające radośnie wokół dzieci. Dla niektórych jest to jednak najsmutniejszy dzień w roku. Nie wszyscy bezdomni spędzają je z ciepłym posiłkiem, a wielu ludzi spędza je w samotności. Najgorszy dzień w roku, w którym łzy ciekną nam po policzkach gdy zza zaszronionych szyb obserwujemy przebranych Mikołajów, czy porozwieszane ozdoby. Dla niektórych, te święta będą ostatnimi.

- To tu? – Odezwał się cichy szept na klatce schodowej jednego z wielu ponurych bloków mieszkalnych.
- Na pewno, dane są bezbłędne. – Odpowiedział mu drugi, wytłumiony głos. Obydwie sylwetki zasłonięte byłe cieniem, lecz ich intencje widoczne były niczym za dnia. Dłoń dotyka starej klamki, powolnym i ostrożnym ruchem przekręcając ją w prawo. Drzwi otwierają się z lekkim skrzypnięciem. Wiedząc że przy takiej ciszy odgłos ten na pewno zaalarmował gospodarza, bandyci gwałtownie wkraczają do mieszkania. Teraz już widać, że jest ich trzech, lecz sylwetki wciąż pochłania cień... wszechobecny także i w pomieszczeniu. Oprócz jednego miejsca – okna, wybiegającego wprost na gigantyczną choinkę ustawionej po drugiej stronie ulicy. Chór kolędników, złożony głównie z wychowanków okolicznego sierocińca dokładał wszelkich starań by kolędy słyszane były w całej okolicy.
Przy oknie stał on. Z rękoma w kieszeniach, z jego lekko przygarbioną posturą. Wlepiał wzrok w widok za oknem, i nawet nie odwrócił się gdy usłyszał kroki przy wejściu.
- A więc to ty... – Syknął jeden z nieproszonych gości, a w ciemności zajaśniała para krystalicznie białych kłów.
- Tak, ja.

Rozdział I: Serenada

Londyn, City of Westminster, noc z 14 na 15 października 2004 roku.

Tej nocy gwiazdy lśniły nad brytyjskim niebem niczym tysiące kropel w morzu ciemności. Wysoko, tam gdzie szczyty budynków dotykały nieba, ulice wyglądały niczym wąskie rzeczki, przez które przepływa tysiące roztrąbionych, migających samochodzików mknących do swych – nieznanych nawet sobie – celów. W biurowcach wciąż przesiadują gryzipiórki, część męcząc się przy komputerach z kubkiem kawy na stole, część oglądając filmy w Internecie, a część flirtując z koleżankami, bądź kolegami z pracy. Zlatując niżej widzimy jak to co z wysokiej góry wydaje się rzeką, przeradza się w zatłoczony, hałaśliwy ocean. Mimo późnej godziny ludzie wciąż mogą korzystać z cudu cywilizacji jakim są sklepy całodobowe, czy wiecznie otwarte fast-foody, które nakarmią cię po dniu ciężkiej pracy, gdy nawet otwarcie lodówki jest porównywalne ze zdobywaniem góry. I choć tłum na ulicach został mocno przerzedzony, nadal przypomina on o masach zamieszkujących tą największą w Anglii metropolię. Chodniki oświetlane są przez klasyczne, czarne lampy dające niebieskie światło. Oświetlają kilka osób wychodzących właśnie z metra, targających ze sobą ciężkie walizki. Tacy ludzie nie myślą już o niczym innym niż śnie. Część z nich pójdzie do jednego z licznych pubów, a część...

Trach! Pisk opon! Kierowca przysnął za kierownicą. Coś co wyglądało na wózek odlatuje pod koła innego auta. Słychać już tylko unoszący się echem krzyk kobiety.

Ten właśnie krzyk wyrwał ze snu trójkę naszych anty-bohaterów. A spali oni sobie smacznie kawałek dalej, na twardym i lodowacie zimnym kamieniu, każdy ułożony w pewnej odległości od tego drugiego. Gdy otwierają oczy, pierwszą rzeczą jaką widzą jest bezkresne niebo, przepełnione lśniącymi punktami łączącymi się w konstelacje. Potem próbują poderwać się z miejsca, gdy... stwierdzają że od chwili przebudzenia ani razu nie oddychali. Przychodzi panika, jeden się zrywa z miejsca i skrywa za płytą swego łoża. Gdzie oni są?! Cholerny cmentarz. Wokół drzewa i krzewy zakrywają otaczające to miejsce ulice, a rządki nagrobków i krypt wypełniają horyzont. Z daleka dobiega przytłumiony odgłos silnika, lecz obecnie znacznie głośniej świerszcz gra swoją dziwną piosenkę. Stawiają pierwsze kroki, chwiejne i pozbawione siły. Wewnątrz każdego z nich ktoś szepcze. Na początku trudno go zrozumieć, ale gdy tylko jeden spogląda na drugiego, szept robi się jakby głośniejszy i gwałtowniejszy. Nakazuje uciekać, oddalić się od tego drugiego jak najszybciej.

Patrzą po sobie, stojąc w bezruchu niczym ponure posągi. Dwayne, w brudnych i śmierdzących ubraniach opiera się o nagrobek który był mu poduszką. Skórzana marynarka podarła się w kilku miejscach, a on sam wygląda jakby miał trudności z heroiną. Jester skrył się w cieniu krzyża, a jego wzrok obserwował w skupieniu dwójkę tych dziwolągów. Jego ciało czuło się... lepiej, choć nadal nosiło ślady napaści. Dziwnie jednak, w zaprzeczeniu swojemu wrodzonemu luzowi, czuł się niczym drapieżnik który natrafił na podobnych sobie i czekał w napięciu na ich reakcję. Najgorzej jednak miał Andrew. A przynajmniej to co z niego zostało. Czuł jak jego skóra piecze, i jak jego kości wyginają się nienaturalnie. Gdy spojrzał na swe ręce, widział tylko parę obrzydliwie długich, szarych badyli w miejscu swych idealnie zadbanych, delikatnych dłoni. Czuł się brudny, nieświeży i wyczerpany.

To co ich teraz najbardziej łączyło, to głód. Instynktowne, niepohamowane łaknienie krwi.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Zablokowany