[Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: BlindKitty »

Odwzajemnił spojrzenie Dwayne'a, uśmiechając się niepokojąco. Potem spojrzał na linę, która sprawiała nieodparte wrażenie zbyt słabej, oraz węzeł, nasuwający skojarzenia ze słowem 'rozwiązać się'.
Ale póki co wszystko mniej więcej działało, to znaczy, Max jeszcze się nie rozpłaszczył na chodniku poniżej.
Szyba poszła.
- Twoja kolej, koleś - Jester wyszczerzył zęby do gapiącego się nań krwipijcy. - Ja, jako najinteligentniejszy, idę na końcu - parsknął cichym śmiechem, zerkając poza krawędź. Czekał aż Brzydal odwiąże od siebie linę, tak żeby można ją było wciągnąć na górę i przywiązać do Dwayne'a.

Po chwili ów, przywiązany już do uwolnionej przez Brzydala liny, był powoli opuszczany przez Jestera w dół. Mekhet bardzo, ale to bardzo starał się opuszczać go powoli, ostrożnie i bez najmniejszego drgnięcia liny.
Był ciekaw, czy wkurzy go to bardziej niż drażnienie go.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Seth »

Wiatr dmuchnął mocno we włosy wampira. Ten, obnażając kły w pierwotnym strachu spojrzał ku górze. Jester zacisnął ręce mocniej na linie i kiwnął głową w kierunku towarzysza nie-życia. Gdzieś w oddali słychać było odgłos śmigieł helikoptera. Sprytny umysł Babylona natychmiast odebrał ten bodziec. Jeśli był prywatny, to pół biedy. Gorzej jeśli z jakiegoś powodu w okolicy znalazła się policja. I jeśli czegoś nie lubił bardziej od policji, to przeklętych zbiegów okoliczności które zdawały się go ostatnio prześladować.

Lee opuścił się najniżej jak tylko mógł. Jego martwe oczy skupione były na małym okręgu wyciętym w szkle. Nie zastanawiał się jak Szczur go stworzył, ani jaka zręczność pozwoliła mu wejść przezeń do budynku. Przez kilka sekund które wydawały się wiecznością rozważał możliwość zawrócenia. Rzucając ostatnie spojrzenie ku górze, Dwayne niezręcznie skoczył w kierunku prowizorycznych drzwi. Przez ułamek sekundy czuł że spada, po czym do jego zmysłów dotarł kłujący ból i hałas wywołany przez stłuczone szkło. Otworzył oczy, w duchu ciesząc się że nie spadł w przepaść prosto na ulice Londynu. Pierwszym widokiem który spostrzegł była skąpana w ciemności sylwetka Andrew. Gdyby światło łaskawie oświetliło jego twarz, wyrażała by co najmniej niełaskawy grymas politowania dla drewnianego idioty. Dopiero po chwili krwiopijca poczuł niepokojący ból w plecach i ramionach. Kawałki szkła powbijały mu się w dłonie, ale nie krwawił.

- Idiota. – Rzekł Jester, jakby mówił do swojego wymyślonego przyjaciela. Pokręcił chwilę głową, szukając czegoś do czego mógłby przywiązać linę. Znajdując wystarczającą przerwę między dachem a małym murkiem który wyznaczał jego granice, począł przygotowania. Zarzucił tubę na plecy, poprawił ubranie i dokładnie zaczął obwiązywać się liną. Nagle jednak naszła go pewna myśl. Skoro cel jest cztery piętra niżej, a okno wytłuczone, to czemu teraz nie wejdzie tam schodami? Pokręcił głową. Niby zawsze lubił te bardziej skomplikowane rozwiązania... Ale nie, nie ufał tej linie. Pokiwał głową, jakby przyznając komuś rację, i ruszył do schodów.

- Idiota. – Rzekł Andrew, podchodząc bliżej do Dwayne’a. Trzymał nisko profil, bojąc się jakichkolwiek kamer czy strażników którzy mogli się kręcić po tym piętrze. Wszystkie biurka były puste a światła pogaszone. Znajdowali się w małym pomieszczeniu w którym trzymano jakieś stare papiery – Maxwell natychmiast rozpoznał szafki poustawiane pod ścianą z których niemalże wysypywały się dokumenty. W ściany wbudowane były inne szyby przez które widać było resztę piętra. Oddzielone małymi ściankami biurka zajmowały resztę poziomu. Przeciwlegle do ich obecnego położenia znajdowały się drzwi wind oraz drzwi do schodów. Gdzieś tam znajdował się też pokój z tajemniczą walizką Kinslaya... Nosferatu nie mógł jednak oprzeć się wrażeniu że wiedział coś o tym miejscu, coś co było tu krytycznie ważne. Dwayne usunął się do kąta, ukrywając w cieniu i począł bolesną procedurę usuwania kawałków szkła z ciała. Andrew podszedł bliżej, wychylając się lekko by rozejrzeć się po otoczeniu. Jego uwagę przykuł jednak inny przedmiot znajdujący się dosyć blisko. Za pas ofermowatego wampira wciśnięty był prezent od ich mentora – podłużny pistolet wyglądający jakby strzelał specjalnym typem amunicji. Prawnik nie miał pojęcia o tych rzeczach, ale zdrowy rozsądek podpowiadał mu że Kinslay nie dałby Daevie niczego zabójczego... prawda?

Kucając, dwójka wampirów opuszcza pomieszczenie poruszając się jak najciszej jak tylko potrafili. Lee klepnął kamrata w ramię, wskazując w kierunku wschodniej ściany. Widać tam było kilka osobnych biur z zasłoniętymi żaluzjami, zapewne należących do ważnych osobistości. Kroki! Dwójka natychmiast chowa się za murkami odgradzającymi biurka! Ktoś wszedł na piętro, najwyraźniej słyszał odgłos tłuczonego szkła! Skrada się, jego kroki są powolne, może być też uzbrojony. Szybka myśl przechodzi przez umysł Dwayne’a:
„Jeśli stąd wyjdzie żywy, zaalarmuje innych”.

Chwyta swoją broń i przewodzi wzrokiem po lufie. W swoim śmiertelnym życiu tylko raz trzymał w ręku pistolet. I to w dodatku atrapę. Wspominając słowa mentora, koncentruje swoje zmysły. Nie może zawieść, od tego strzału zależy ich przetrwanie. Czuje jak krew jego ofiar gotuję się w nim, pochłaniana przez jego własną, wampirzą vitae. Pochłania się temu uczuciu, czując jak umysł odrywa się od ciała, jakby jakaś brutalna siła go rozdzierała od środka. Ból zanika, a mięśnie momentalnie stają się cieplejsze. Syczy delikatnie gdy czuje wszystkie żyły na twarzy gwałtownie wychodzące na wierzch, a jego uścisk na broni staje się bardziej twardy i pewny. Teraz. O tym strzale Jester i Andrew będą rozmawiać przez wiele nocy. Wampir z nadludzką prędkością wychyla się do góry i oddaje strzał w kierunku ujrzanej sylwetki, szybciej niż jakikolwiek człowiek byłby w stanie wykonać unik.

Zbiegając po schodach, Jester chichotał do siebie, gratulując sobie sprytu. Już widział miny jego towarzyszy gdy wyjawi im swoją genialną metodę. Ups! Prawie by się poślizgnął! Biegnie dalej, zeskakując z kilku ostatnich schodków. Gdy dobiegał do celu, przystanął na chwilę. Co prawda kilka ostatnich pięter mogło być opustoszałych, jednak nie powinien lekceważyć ludzkiej ciekawości i robić takiego hałasu. Nasłuchiwał przez chwilę, starając się wychaczyć ewentualne źródła zagrożenia. Nic nie słysząc, delikatnie chwycił klamkę i powoli pchnął drzwi. Na całym piętrze światła były zgaszone, a jedynym źródłem wątłego oświecenia było to dochodzące z klatki schodowej. Powolnym krokiem wszedł do środka, nie widząc żadnego śladu swoich towarzyszy. Kilka kroków... przystanął, widząc z daleka rozmiar stłuczonego szkła. Zakładając ramię na ramię, uśmiechnął się do siebie i –

Coś ukłuło go w nogę, wywołując w okolicy obrażenia falę ciepła. Zdziwiony wampir syknął z bólu, natychmiast padając na ziemię. Krwawy pot zleciał mu po czole, gdy ten spojrzał w dół swego ciała spostrzegając małą strzałkę wbitą w okolice uda. Ciepło które czuł zaczynało go przerażać. Gdy próbował odczołgać się pod ścianę jednego z biurek, dokonał kolejnego błyskotliwego odkrycia. Prawą nogę miał sparaliżowaną.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: MarcusdeBlack »

Maxwell

- Pięknie. - mruknął podchodząc do Jestera, bynajmniej nie by zbadać puls. Dostał w nogę, nieźle może sami się powyrzynają w tym biurowcu. Byłoby fajnie.
Szczur wpatrywał się jeszcze przez kilka chwil w "trupa" i wrócił do 'pracy'. Szedł spokojnie, czy raczej dreptał przygarbiony. Maskarada. Taaak. Coraz dźwięczniej to brzmiało, coraz milej. Może wariował? A jakże! Wariował od momentu przemiany, w końcu nic nie dawało mu o tym zapomnieć. Począwszy od jego Buźki i skończywszy na dwójce baranów z którymi się włóczył.
- Cholerny świr. - syknął cicho.
- Kurwa! Musiałem jasne, bo ten... - Lee wybuchł i wymachiwał bronią, przestał jednak widząc do kogo strzeli.
- Brawo - burknął wampir.
Lee miał hardą minę, ale zaraz zaczął o czymś trajkotać. Czyżby przepraszał Mekheta? Nieeee.
Andrew słuchał go jednym uchem, niszcząc po drodze biurka, donice, plakaty i inne rzeczy jakie się dało. Jak poradził im 'mentor' skupił się na krwi i z niejaką (no prawie) łatwością pogruchotał sprzęt biurowy i tym podobne rzeczy. W końcu liczyło się wrażenie że to tylko chaotyczny napad. A to dobre.
Patrzył i nie mógł zobaczyć. Dręczyło go to, to gdzie był i to dziwne uczucie że kojarzy to miejsce.
Tylko skąd?
Ostatnio zmieniony sobota, 9 stycznia 2010, 11:38 przez MarcusdeBlack, łącznie zmieniany 1 raz.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: BlindKitty »

Prawa ręka na udo. Strzałka paraliżująca? Wyrwał ją z nogi i zwalczył ochotę, żeby rzucić ją gdzieś pod ścianę. Po co komu wiedza, co tu się działo?
Andrew się zbliżał. Schylił się nad Jesterem, jakby chciał go ugryźć, więc Jester - korzystając, na wszelki wypadek, z lewej ręki, jak najdalszej od sparaliżowanej nogi, wygarnął mu w pysk.
- Debil - warknął cicho. - Najpierw pytaj, potem strzelaj, na drugi raz! - spróbował unieść się na rękach.
I próbował myśleć logicznie.
- Weźcie się do roboty, a ja spróbuję się ogarnąć.
Myśl, myśl, myśl. Wampir, tak? Całość ciała jest raczej martwa. Z wyjątkiem, tak? Jaki to wyjątek? Krew. Ergo, jeśli ta strzałka zdołała mnie sparaliżować, to musi dozować środek paraliżujący do krwi. Sprytne i logiczne. Ale wampir krew zużywa, prawda? Dlatego z czasem robimy się głodni. A więc dobrze byłoby rozcieńczyć tę krew, którą w sobie mam...
Zgodnie z radą mentora skupił się na swojej krwi. Przymknął oczy, wyobraził sobie samego siebie i cyrkulującą w martwych żyłach kradzioną vitae, płynącą w każdy zakamarek ciała, a szczególnie - do prawej nogi.
Miał nadzieję, że tyle wystarczy, żeby zdołać wstać i wziąć się do roboty razem z resztą. Na uzupełnienie zapasów przyjdzie czas po pracy...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Seth »

Podmuchy wiatru bujały drzwiami. Donica za donicą, klawiatury i myszki, sprzęt biurowy – wszystko lądowało na podłodze. Lee zbierał niektóre rzeczy i pakował je do kieszeni. Tymczasem Mekhet podczołgał się pod ścianę, starając zmusić krew by dodała mu nadnaturalnych, wampirzych sił. Zacisnął oczy w ludzkim geście i skoncentrował się najmocniej jak potrafił. W tej samej chwili Andrew krążył po pomieszczeniu niczym potwór z niskobudżetowego horroru, siejąc zamęt i zniszczenie. To lekkie swędzenie z tyłu głowy podpowiadało mu wydarzenie, które tak bardzo zaległo mu w pamięci.

- To koszmar. To się nie dzieje naprawdę. – Sparaliżowany Jester śmiał się cicho, jakby nie wierzył w to co się działo. To był jakiś absurd.

Czerwone ślepia Nosferatu zamigotały w ciemności. Jego lewa brew uniosła się do góry w ludzkiej emocji zdziwienia. Na podłodze, tuż przed drzwiami jednego z gabinetów białą kredą narysowana była strzałka. Jednocześnie miał przed oczyma obraz samego siebie – długowłosego, przystojnego mężczyzny który w tym budynku odwiedzał jednego ze znajomych. Będąc jednym ze stu najbogatszych mieszkańców Londynu ma się wielu znajomych w takich firmach. Pamiętał też kobietę, trochę starszą od niego.

- No dalej, dalej... To nie może być takie trudne. – J. B. pojękiwał zirytowany, czując uprzykrzające nie-życie mrowienie. Może to szok wywołał u niego te dziwne myśli? To wszystko dzieje się tak szybko – szybciej niż cokolwiek innego w jego i tak szybkim śmiertelnym żywocie.

Przykucając lekko, wampir zbliżył się do strzałki. Jego zmysły wyostrzyły się, a gdzieś w środku odbywała się walka dwóch natur. Ludzkiej i wampirzej, z których ta pierwsza skakała z ekscytacji, a druga natomiast ryczała wściekle i kazała mu uciekać, zaspokoić głód i nie ryzykować. Myślami jednak wybiegał w kierunku tej kobiety. Była tu sprzątaczką? Nie, sekretarką. Coś się tu stało, coś co było na tyle ważne że mogło sprowadzić kłopoty, lecz na tyle nieważne by nie chciało mu się tego dokładnie pamiętać. Syknął wściekle.

- Pieprzony kretyn... jak on w ogóle ma na imię?! Jak tylko stąd wyjdziemy, to spierdalam z tej grupy... – Mamrotał Jester przez zaciśnięte zęby, z sekundy na sekundę coraz bardziej zirytowany i rozdrażniony. Niemożność poruszenia nogą go przerażała. Lee stał niedaleko, spoglądając pustym wzrokiem na kompana, z twarzą pozbawioną wyrazu, lecz jednocześnie z drapieżnym błyskiem w oku.

Maxwell wstał na równe nogi (mimo wszystko garbiąc się przez swoją deformację) i spojrzał się na drzwi. Chwycił klamkę. Były zamknięte. Co zrobiła ta stażystka? Coś poderwało na nogi cały batalion ochroniarzy i sprawiło że owiana wstydem straciła pracę. Nosferatu mrugnął, bardziej z przyzwyczajenia niż potrzeby. Nie myśląc wiele, rąbnął łokciem w szybę i nim zdążył cofnąć rękę...
- Och chu – wyszeptał, gdy na całym piętrze rozległ się donośny alarm. Fotokomórki – dyrekcja firmy uwielbiała je montować w swoich biurach. Gdy alarm był włączony, wszystkie windy były automatycznie wyłączane. Teraz już pamiętał.

Kończąc pracę, dyrektor działu marketingu wychodził ze swoim kolegą Maxwellem. Pamiętał że obydwoje obłapiali młodą stażystkę, a gdy ta głośno zaprotestowała, pijany już prawnik uderzył ją tak mocno że głową rozbiła szybę i aktywowała alarm. Cholera, Andrew. Karma potrafi być ciężką zdzirą.

Los jednak chciał złączyć historię tych osób ze sobą. Wszyscy oni tańczyli ze śmiercią, bez przerwy skacząc na granicy hadesu. Stażystka miała na imię Alice – Alice Richards i po stracie tej pracy nie była w stanie znaleźć sobie żadnej innej, głównie dzięki zasługom Andrew Maxwella i jego armii prawników. Uznana za niepoczytalną została zepchnięta na obrzeża społeczeństwa, oddając się w pełni jedynej rzeczy która nie została jej odebrana – pisaniu. Sama siebie skazała na wygnanie, uwięziona w magicznej rzeczywistości wykreowanej przez jej pisarski umysł, zamknięta na poddaszu jednej ze starych kamienic w Newham. Ona także została zaproszona do tańca.

Londyn, dzielnica Newham, noc z 2 na 3 grudnia, 2005 rok.

Monitor oświetlał niewielki pokoik niebieskim blaskiem i nadawał jej bladej twarzy wręcz trupiego wyglądu. Kobieta poprawiła zsuwające się na nos okulary i, nie przerywając pisania, zerknęła na zegarek. Było już grubo po północy, ale nie mogła się oderwać od nowego tomu swego cyklu. Znudzony kot wskoczył jej na klawiaturę i zaczął się łasić do chłodnych dłoni swej właścicielki.
- Artemis, nie teraz - pisarka mruknęła, szybko łapiąc zwierzaka i rzucając go za siebie. Był to młody czarny kociak, którego znalazła w parku parę dni temu i przygarnęła. Co z tego, że miała alergię na koty? Żal jej było tej słodkiej puchatej kulki, która od razu zaczęła mruczeć, jak tylko ją wzięła na ręce. Zwierzak był fajny, ale kiedy Alice zaczynała pisać, nie lubiła, by cokolwiek ją od tego odrywało.

Artemis miękko wylądował na łapkach, fuknął cicho i wskoczył na łóżko, zwijając się w kłębek na samym środku poduszki Alice. Miał ją dla siebie na resztę nocy, gdyż nic nie wskazywało na to, by kobieta miała skończyć przed świtem.
- ...rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu, którego ściany i kąty niknęły w nieprzeniknionym mroku i przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Wiedział, że ktoś z łatwością mógłby się tam skryć i czyhać na jego życie. Nawet domyślał się, kto to mógłby być. Ten cholerny elf nie dawał mu spokoju od dłuższego czasu, wciąż go śledząc i nachodząc... Miał już tego serdecznie dosyć! - mówiła powoli, zapisując każde swoje słowo i mocno akcentując zdania. - Złapał lampkę stojącą na blacie i szybko ją zapalił, unosząc wysoko do góry. Jego oczom ukazał się widok tak zaskakujący, że aż zamarł w bezruchu i otworzył ze zdziwienia usta. Zobaczył... - zamarła na chwilę. Wykasowała ostatnie słowo. - Przed nim... - Alice patrzyła się w monitor i zastanawiała. Odchyliła się lekko w fotelu, przenosząc wzrok na sufit, jakby tam zapisana była odpowiedź. Zdjęła okulary, zamknęła powieki i przetarła palcami oczy.

- Cholera, co tam zobaczyłeś, kochanie? - zapytała na głos i zminimalizowała okienko z tekstem, by wyświetlić sobie podobiznę głównego bohatera swoich tomików. Przystojny mężczyzna o mocnej opaleniźnie, niebezpiecznym spojrzeniu i tajemniczym uśmiechu przewiercał ją wzrokiem na wylot. Poczuła, jak przechodzi ją niesamowity dreszczyk emocji i podniecenia, westchnęła cicho. Serce przyspieszyło, gdy drżącymi palcami przejechała po jego policzku.
- Jesteś idealny - szepnęła do zdjęcia w monitorze i uśmiechnęła się dziwnie. - Jesteś jedynym prawdziwym mężczyzną, jedynym mężczyzną mego życia... jedynym mężczyzną w moim życiu... - dodała cicho, całując jego podobiznę.

Złapała za telefon i zadzwoniła do Petera, który był jej wydawcą. Po kilku długich sygnałach odebrał, ziewając do słuchawki.
- Hmm? Alice...? O co chodzi? Wiesz, która jest godzina? - zapytał.
- Peter, mam pomysł! - zawołała, zamykając laptopa i wstając energicznie. Kot podniósł głowę i przez chwilę ją obserwował, jednak szybko znudził się i wrócił do spania.
- Dobrze, cieszę się... Więc może go zapisz, czy coś? - zaproponował wydawca zmęczonym głosem.
- Nie chcesz posłuchać? - zapytała zdziwiona.
- Eee... zrób mi niespodziankę. Poza tym twoje pomysły zawsze są dobre i czytelnikom się podobają, więc daję ci wolną rękę. A teraz wybacz, ale za trzy godziny wstaję. Dobranoc... - to mówiąc rozłączył się.

Westchnęła cicho i przeszła się po pokoju, pochylając w miejscach, gdzie sufit był niższy. Jednak mieszkanie na poddaszu miało kilka wad, ale jej to zasadniczo nie przeszkadzało. Ukucnęła przy szafce i z jednej z szuflad wyjęła pudełko z listami. Przejrzała je szybko. Były to listy od fanów (najczęściej fanek), które pytały o dalsze losy bohatera i proponowały nowe przygody. Musiała się upewnić, że nikt już wcześniej tego nie napisał... Czytając, trafiła na list sprzed dwóch dni. Anonim pisał do niej raz na jakiś czas i zawsze dołączał czarną różę. Było to miłe, ale i cholernie dziwne...
"Właśnie trzymam w dłoniach Pani ostatni tomik. Przyznam szczerze, że zakończenie było zaskakujące i naprawdę miło mi Panią czytać. Wygląda na to, że Vestel będzie miał niezłe problemy, choć znając go, wyciągnie z tego jeszcze jakieś korzyści dla siebie. Zastanawiające jest to, jak szybko się pogodził ze swym piętnem i zaczął czerpać z niego przyjemność. Naprawdę dobre zagranie, taki antybohater zawsze przyciąga uwagę czytelnika. Proponuję, by pociągnęła Pani ten wątek przez jeszcze tom albo dwa i potem zrobiła zwrot akcji. Niech spotka kogoś, kogo już dawno nie widział i niech ta osoba wywrze na nim jakiś wpływ. Może siostra?
Pozdrawiam gorąco i czekam na następną część."


Odetchnęła z ulgą. Na szczęście jej Anonim nie wpadł na ten pomysł co ona, choć były one do siebie dość podobne.
- Owszem, spotka - powiedziała na głos, kiwając głową i wpatrując się w treść listu. - Ale to on wywrze na niej wpływ, nie ona na nim!
Pisarka zaśmiała się. Chwilę układała sobie coś w myślach, w końcu usiadła w fotelu, położyła gorącego laptopa na kolanach i zaczęła pisać. Nie przestała nawet wtedy, gdy zaczęło świtać...
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: MarcusdeBlack »

Maxwel

Syreni śpiew w każdym pomieszczaniu, pełny niewieściej rozpaczy łka i woła o pomoc. Piszczy i piszczy, biedna zraniona i poniżona... suka! Sama tego chciała, sama o to wołała, a teraz wypiera się płaczem. Brak logiki w tym wszystkim, tylko dlaczego to takie na miejscu się wydaje. Takie poprawne i zrozumiałe. Dlaczego? DLACZEGO?

Wampir odetchnął bardziej z przyzwyczajenia niźli z powinności. Gdzie był? A no tak. I jeszcze coś. "Genialny miałeś pomysł Andrew, o tak! Rachu ciachu, brzdęk i łubudu, muzykę tworzyłeś, a teraz masz orkiestrę piękną. Tsk, tsk, tsk!" mruczał niewyraźnie pod nosem ignorując na początku donośny alarm. Tylko na początku.

Rozejrzał się i szedł, rozglądał się i biegł. Był winny, był winny! Złapią go... Nie!!! Spokój marna skorupo, myśl jak wcześniej, działaj jak za dawniej. No już!
Teczka.
Po to tu byli i to mieli zdobyć. Pardon, musieli zdobyć. By żyć dla Krwiiiiiiiiii.

Niczym oszalały biegł tam gdzie mógł znaleźć swe wybawienie, jeszcze tylko znaleźć odpowiednie pomieszczenie. Zdobyć precjoza i je ZNISZCZYĆ. Kartkę przeklętą! Przeklętą! Przeklętą!
No gdzie to jest? No gdzie?

Szaleniec nawiedził biurowiec, nieroztropny i głupi. Igły w stogu siana poszukiwał, z nikła szansą powodzenia, bo gonił teraz czas i Dzika Pogoń w błękitnych mundurach.

A alarm wciąż dął w swój piskliwy róg.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: BlindKitty »

Spojrzał z nizin swojej jakże godnej pożałowania sytuacji na rozpieprzającego właśnie szybę towarzysza.
Jakkolwiek za życia nigdy by tak o sobie nie pomyślał, chyba że trafiwszy do Azylu Arkham, tutaj wydawał się prawie ośrodkiem normalności. Jeden tylko gapił się na niego, drugi właśnie usilnie starał się wywołać alarm... Z kim ja muszę pracować?
- Szukajcie tej kartki, debile! - syknął, próbując złapać się biurka i wstać. Nawet nie wiedział, jak bardzo jest sparaliżowany... Czemuż, ach czemuż on zdołał trafić? Jester gotów był stawiać dolary przeciw orzechom, że gdyby był strażnikiem, to jego fajtłapowaty, szczurowaty towarzysz by spudłował.
A może i jeszcze trafił we własną stopę.
Skupiał się na tym, by vitae poprawiła pracę jego mięśni. I tak nie przyda się w poszukiwaniach - miał ochotę skręcić komuś kark, ale to i tak niewiele by pewnie pomogło - ale dobrze byłoby być w stanie uciec.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Ouzaru »

Alice

Obrazek

Spojrzała na zegarek, był kwadrans po piątej. Ciemna łuna nad miastem ustępowała blednącemu niebu, a Alice poczuła, że zaczyna być głodna. Nadal miała dwa tygodnie na oddanie kolejnego tomu, a został jej do napisania zaledwie rozdział. Jednak wplątanie jego siostry było wspaniałym pomysłem i sama się sobie nie mogła nadziwić, skąd takie rzeczy pojawiały się w tej mądrej główce. Wstała, odkładając laptopa na stolik, zapisała dokument, po czym zeszła na dół do lodówki. Pustka na półkach przypomniała kobiecie, że od jakiegoś czasu już nie robiła zakupów. Ile to było? Dwa dni? Hmm... Ostatni raz była w Co-Operativie w piątek, a aktualnie mamy...
- Sobota - stwierdziła, patrząc na kalendarz. - Czyli wczoraj. Hmm... To co się stało z jedzeniem?
Zaczęła się zastanawiać na głos. Założyła buty, kurtkę i wyszła na dwór, wszak trzeba było uzupełnić zapasy, nim znów odpłynie w wir tworzenia. Wpuściła dłonie w kieszenie, bo było dość chłodno i ruszyła na drugą stronę ulicy. Jakoś mało ludzi spotkała po drodze i trochę ją to dziwiło. Dopiero się ściemniało, więc nie rozumiała, czemu nikt nie łazi.

Doszła pod sklep i niemal uderzyła głową o drzwi, gdy te się nie otworzyły automatycznie przed nią. Kobieta zmarszczyła gniewnie brwi.
"Mamy dziś jakieś święto?" - zastanowiła się. Było 35 po piątej, więc nadal jakieś sklepy powinny być otwarte. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że miała ranek, a nie wieczór i Co-Op był jeszcze zamknięty. Nie mając nic innego do roboty, poczekała. W końcu za pół godziny powinni otworzyć.
Jakiś facet walący tanią wódą, odziany w znoszony płaszcz, podszedł do niej i wyciągnął pooraną dłoń, prosząc o kilka drobnych. Alice skinęła mu głową, po czym wyjęła pięć funtów i wcisnęła mu rulonik do ręki. Uśmiechnęła się przy tym nieśmiało, było jej żal tego mężczyzny. Widząc, jak uśmiech rozjaśnia jego twarz, wskazała dłonią kierunek.
- Tam jest stacja metra i na dole stoi maszyna do kawy. Chodź, pójdziemy się napić czegoś ciepłego, bo poranek mamy dość chłodnawy. Jestem Alice - przedstawiła się. Mężczyzna ucieszony z zaproszenia skinął głową i razem udali się do maszyny. Nim doszli na stację metra, kobieta wiedziała już wszystko o nim. Jak przyjechał z małej miejscowości do Londynu, by szukać pracy, jak spotkał młodą dziewczynę i się w niej zakochał, jak potem mieli dziecko, a na koniec odeszła, zabierając mu wszystko. I wpadł w butelkę.
- Mówią, że jeśli osiągniesz już dno, to pozostaje jedynie droga w górę - stwierdziła, siorbiąc gorącą kawę. Para przyjemnie łaskotała ją w nos i rozbudzała.
Zapowiadał się miły dzień, wystarczyło się tylko wyspać i wykąpać. A potem dokończyć kolejny tom przygód Vestela. I pojechać do wydawcy. No i kota nakarmić. Ech, po co ona go w ogóle brała? Będzie musiała pamiętać, żeby mu kupić coś do jedzenia...
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Seth »

Rozszalałe oczy wampira gwałtownie skanują pomieszczenie. Alarm huczy mu w uszach. Gdzieś z tyłu słyszy jęk Jestera. Jest! Teczka – a na niej kartka! Podbiega, prawie doskakuje do celu. „Kinslay” jest na niej napisane. Długie, trupie palce dotykają szorstkiego papieru, i... z tyłu dochodzi go ryk. Dziwne, ale wzrok zaczyna przesłaniać mu mgła. Wszystko co widzi to niewyraźne kontury. Jednak wystarczająco dokładne, by zauważyć Dwayne’a stojącego nad Jesterem, rąbiącego go na kawałeczki siekierą. Chce się poruszyć, ale nie może. Ku swemu przerażeniu, spostrzega że palce przylgnęły mu do kartki z nazwiskiem. Nagle nastaje cisza. Wampir odwraca w panice głowę. Ostatnią rzeczą jaką widzi jest toporek, rozbijający się o jego czoło.

Oczy otwierają się gwałtownie, ludzkim odruchem bierzesz łyk powietrza. Przekręcasz głowę w bok. Choć ciemność ogarniała kryptę, czułeś obecność dwójki twoich kamratów. Wilgoć przepełniała powietrze, a po zakurzonej podłodze biegał szczur. Z początku myślałeś że to niedawno zaszło słońce, ale zaraz coś innego nawiedziło twoje myśli. Wyczuwałeś coś, czego nie potrafiłeś nazwać... obecność czegoś, co sprawiało że twoje zmysły wyostrzały się, przygotowując na niebezpieczeństwo.

- Cholera... – wyskamlał Lee. Wstając z grobu, rozejrzał się po krypcie. Czuł że pozostała dwójka obudziła się już ze swego snu. – Miałem dziwny sen – kontynuował. Jester pomacał się po udzie, jakby podświadomie czując wciąż niepokojące odrętwienie. Jedynie Andrew milczał, wyostrzając zmysły, pewien że odpowiedź na dręczące ich pytania będzie miał ten, którego grobową obecność wyczuli w powietrzu. Nie musieli czekać długo. Drzwi krypty zaskrzypiały przeraźliwie, a po chwili zszedł do nich nie kto inny, jak zjawa z ich – wydawałoby się – wspólnego koszmaru. Białe kły lśniły w ciemności, odbijając światło księżyca, które jednocześnie napływało z zewnątrz.
- Podobało się wam? – Spytał się Kinslay ojcowskim tonem, jak dobry tata swych dzieci po wizycie w wesołym miasteczku. Młodzi krwiopijcy popatrzyli na niego otumanieni, a padające z zewnątrz nocne światło nadawało ich oczom przerażającego, dzikiego wyrazu. – Sztuczkę tę wyssałem z krwią jednego Nosferatu, który nie mógł pożegnać się ze swoim dawnym życiem celebryty. – W jego głosie była nuta dumy. Zasłużonej, lecz dopiero po paru godzinach i zaspokojeniu głodu zrozumieliście wagę tej lekcji. Wszystko czego doświadczyliście było tak namacalne, prawdziwe, że równie dobrze mogło się to przytrafić naprawdę. Jedynym minusem tej „koszmarnej symulacji” był fakt że każdy z przedmiotów które zdobyliście, pozostał właśnie tam – w waszej wyobraźni.

Spacerując uliczkami i ciasnymi alejkami Westminsteru, Kinslay nie odzywał się ani słowem. Jego chłodne oczy studiowały każdy zakręt, każdy gwałtowny ruch w promieniu pięciu metrów. A kawałek za nim podążali Babylon i Maxwell. Jak zwykle pominięty (i rozgniewany tym faktem) był Maxwell. Zmuszony był zadowolić się kilkoma szczurami które wygrzebał ze śmietnika (z wielką niechęcią), gdyż nie czuł jeszcze na tyle pewności by zręcznie zapolować na człowieka, jednocześnie narażając się że zgubi ślad towarzyszy. Przemykając w cieniach i chowając się po krzakach, tropił i węszył. Po godzinie spacerowania znaleźli się przed Burger Kingiem, stojącym tuż obok stacji benzynowej, gdy Jester zatrzymał się gwałtownie. Do restauracji wchodził jeden z członków gangu Big Lo.

Londyn, dzielnica Newham, 3 grudnia, 2005 rok.

Idąc ulicą, Alice uśmiechała się szeroko do siebie. Zapowiadał się świetny dzień, a w sercu gościło jej to ciepłe uczucie dobroci. W ręku ściskała foliową torebkę pełną porannych zakupów. Kilka bułek, karma dla kota i butelka wody niegazowanej. Mijający ją mężczyźni wodzili za nią pożądliwie wzrokiem, czasami posyłając jej serdeczne uśmiechy, które ona z wdzięcznością odwzajemniała. Gdyby nie fakt że była zima, pewnie tańczyłaby na chodniku w koszuli z wielkim kwiatkiem. Praca z książką szła jej świetnie, czuła się silna i radosna, miała ochotę śpiewać, krzyczeć. Zupełnie jakby nigdy nie straciła własnego dziecka, tak jak tamten biedak, zupełnie jakby bogaty goguś nigdy nie rozwalił jej głowy o szybę w drzwiach. Te myśli przygnębiały ją, więc szybko postarała się je odrzucić. Było minęło, nie ma co się użalać nad sobą.

Kierowała się teraz do własnego mieszkania, jeśli pokój na poddaszu starej kamienicy, z łazienką współdzieloną z mieszkającą piętro niżej gospodynią można było nazwać mieszkaniem. W lato było tam świetnie, ale zimy były koszmarne. Ledwo docierały do niej bodźcie z zewnątrz, i czuła jak oczy ją szczypią, domagając się natychmiastowego zamknięcia i udania się na spoczynek. Nawet nie spostrzegła gdy w jednej chwili przechodziła przez ulicę, w drugiej wspinała po schodkach prowadzących na poddasze, a w następnej już smacznie spała przykryta pod grubą kołdrą. Czarny kociak, Artemis, miauknął potulnie gdy wskoczył na łóżko i ułożył się w kłębek niedaleko jej stóp.

Zanim się obudziła, nękały ją pełne podekscytowania myśli dotyczące jej książki. Czuła przypływ twórczy, ale była zbyt zmęczona by po prostu wstać i porobić notatki. Po krótkiej chwili otworzyła jednak leniwie oczy, podejmując decyzję że zadzwoni do swojego przyjaciela – Petera Hughes’a, który był jednocześnie jej wydawcą. Czasami martwiła się że wydawał jej powieści tylko ze względu na ich przyjaźń, ale za każdym razem gdy rozmawiała z tym pociesznym tłuściochem, wiedziała że nie stroni on od budującej krytyki, i chłamu by nie opublikował. Natychmiast chwyciła komórkę (zauważyła że zbliżał się już wieczór, więc przespała cały dzień) i wybrała jego numer. Nie odbierał, więc spróbowała ponownie. Gdy i wtedy nie odebrał, postanowiła wstać, wziąć kąpiel, zjeść śniadanie – to znaczy kolację – i spróbować znowu. Schodząc na dół z ręcznikiem przewieszonym przez ramię, i siatką pełną luźnych ubrań w które się przebierała w „domowym” zaciszu, powtarzała sobie w pamięci wszystkie pomysły które podsunął jej sen.

Na korytarzu stała pani McHagen, stara Irlandzka wdowa, która odziedziczyła kamienicę w spadku od dziadka. Drzwi do jej mieszkania były otwarte, a z zewnątrz biło światło starego telewizora. Cholera, pewnie ma zamiar się teraz myć. Zrezygnowana Alice grzecznie przywitała się ze starszą panią, ale szybko odczytała z jej miny że coś jest nie tak. Pani McHagen patrzyła się na nią ze szklistymi oczyma.
- Alice, och Alice... – zajęczała kobieta, a kilka łez popłynęło jej po policzku. Chudym, kościstym palcem wskazała w kierunku telewizora. Alice podeszła bliżej, czując jak coś ściska ją w żołądku a serce zaczyna walić jak oszalałe. Reporterka z BBC opisywała jakieś wyjątkowo brutalne morderstwo, do jakiego doszło w Newham.
- Znaleźli go... znaleźli go dzisiaj rano. – Głos starszej pani był roztrzęsiony, a młodsza zaczynała powoli rozumieć dlaczego. Poczuła silny ucisk w klatce piersiowej, i łzy zaczęły jej mimowolnie napływać do oczu. Ofiarą był Peter Hughes, jej wydawca.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Ouzaru »

Alice

Wiadomość tak nią wstrząsnęła, że musiała przysiąść na chwilę. Śmierć Petera oznaczała wiele komplikacji - co z jej nowym tomem? Kto teraz będzie wydawał powieść? Czy to oznacza, że ... Alice wstrzymała oddech i zakryła usta dłonią. Będzie musiała przestawić sobie cały cykl dnia, wyjść z domu i łazić po wydawnictwach, szukając osoby, która by dalej wydawała jej powieść.
- To potworne, co teraz będzie? - szepnęła, a starsza pani poklepała ją po ramieniu.
- Spokojnie, Alice. Na pewno znajdą tego mordercę i odpowie za swoją zbrodnię!
Kobieta skinęła głową, po czym wróciła się do swojego pokoju. Nawet jeśli go znajdą i zamkną, nie zwróci to życia Peterowi, a co za tym idzie, jej pracy. Myśl, że będzie zmuszona prosić się kogoś innego o wydawanie przygód Vestela, przerażała ją i napawała obrzydzeniem. Usiadła w fotelu, wyciągnęła nogi na stoliczek do kawy i zamyśliła.

"A co on by zrobił?"

Znając swojego bohatera lepiej niż samą siebie, wiedziała, iż wziąłby sprawę w swoje ręce. Dlaczego sama by nie mogła zacząć wydawać tomików? Założyłaby stronkę w internecie, gdzie jej fani mogliby zamawiać kolejne części, ona by tylko pakowała i wysyłała to, co wcześniej zostałoby wydrukowane w drukarni. Szybko poderwała się i zaczęła szukać w sieci jakiejś taniej drukarni w Londynie. Znalazła trzy duże i solidne firmy, które miały naprawdę bogatą ofertę. Widząc możliwość drukowania z twardą okładką i kolorowymi stronami, Alice szybko zapomniała o śmierci Petera i utonęła we własnych myślach.

"Plakat z Vestelem" "Kolekcja tomów w twardej okładce" "Drukowanie okładek tomów w formie dużych ściennych plakatów" "Kolorowe, twarde zakładki z Vestelem dodawane do każdej części"

Myśli kotłowały się w głowie kobiety, a widząc ogromny potencjał, który niosła za sobą śmierć wydawcy, Alice aż zacierała ręce ze szczęścia. Teraz tylko wystarczyło zgłosić się po jakąś pożyczkę lub dotację, założyć firmę i jazda! Tomik był praktycznie skończony, więc miała kilka dni na spokojne pozałatwianie tego. I co najlepsze, już to się nie wydawało takie trudne czy niemożliwe. Miała kolejny cel i powód, by działać, a nowy pomysł wlał w nią tyle energii, że najchętniej poszłaby to wszystko zrobić od razu.

Uśmiechnięta i wręcz rozpromieniona, zeszła znów na dół i cicho zakradła się do łazienki. Tym razem musiała się porządnie wyszykować i zrobić na niezłą "laskę", jeśli chciała coś wskórać w świecie zdominowanym przez tych parszywych samców...
Obrazek
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: MarcusdeBlack »

Maxwell

Trysnęła krew plugawa. Trysnęła krew potwora. W ciemności bruka resztki człowieka, odpadki żywota. Spływa do ścieku zapomnienia, zostawiając tylko gorzki posmak. Zaciera wspomnienia, wymyka się ustom. Odrzuca kochanka, wyrzuca na bruk, wszystko mu odbiera i zostawia w samotności.
Kreeeeew.

Zbudzony na cmentarzu, Andrew nadal czuł ostrze w czaszce. Szalona masakra mogła być snem, ale wszystko wydawało się takie realne. Zero bólu, tylko nieprzyjemne czucie obcego ciała w jego ciele. Po chwili było to jak stare wspomnienie, wyparte przez gniew na 'mistrza'.
Nienawidził go. Nienawidził go całym sobą, za to że go nie zabił, nie wyrwał z tej marnej skorupy, za to że cały czas patrzył na niego z góry i za wiele innych rzeczy. Miał ochotę rozszarpać go na drobne kawałeczki, powoli, raz za razem. Tylko że nie mógł. Nie miał tyle siły i tylko to go trzymało na wodzy. Smycz własnej słabości. I tamten o tym doskonale wiedział.
Kinslay.
Podstępny wąż.

Kolejny raz tej nocy pełzał po ciemnych uliczkach Londynu, w tym samym starym podartym i poplamionym garniturze. Znów przybrał postać upiora, skrzywione bestii. Łapczywie i z obrzydzeniem sięgał pazurami po szczurze ciałka. Był nienasycony, a to były tylko przystawki. Chciał więcej i to o wiele więcej.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: BlindKitty »

Przebudzenie!

Niewiele rzeczy mogło być tak paskudnych jak to przebudzenie. Warknięcie urosło w gardle wampira, ale po chwili zniknęło. Kinslay był silniejszy, nie miało sensu próbować konfrontacji.
- Jeszcze jakieś plany na dziś... Szefie? - spytał zimno.

Miasto czekało. Londyn był nasiąknięty krwią, tylko czekając, aż ktoś wbije w niego kły. Była okazja zacząć. W drodze Babylon rozglądał się na boki, szukając ofiary. Gąbki pełnej krwi. Miał już obraz, kogo szuka...

Była!
Jester skręcił nagle, wypatrzywszy dziewczynę. Po drugiej stronie ulicy, kawałek dalej. Szła z jakimś kolesiem, wielkim jak szafa i pewnie równie inteligentnym. Krótka, dżinsowa spódniczka, rajstopy - pewnie zimno ją zmusiło do założenia ich - kusa kurteczka z futerkiem. Cóż za wspaniała okazja. Długie blond włosy falują, obcasy białych kozaków stukają o chodnik. Obleśny śmiech dziewczyny której wyraźnie wstawiony koleś opowiedział pewnie jakiś tępy dowcip. Wampir woli nie słuchać.
Długie, ciche kroki. Nie usłyszeliby go nawet, gdyby był tylko człowiekiem. A był o wiele cichszy.
W biegu schyla się po kawałek kostki brukowej wyłamany z chodnika, niemal jednocześnie bierze zamach, uderza! Facet pada na twarz, z krwawiącym rozcięciem na potylicy. Zanim tleniona blondynka zorientuje się co się dzieje, uderza o ścianę, traci przytomność.
Wlecze nieprzytomne ciało do zaułka. Przyklęka przy dziewczynie. Kły wbijają się w szyję.
KREW!
Nareszcie, nareszcie głód zostaje zaspokojony. Jester pije. Pije, pije...
Ale krew się w końcu kończy. Ciało opada na ziemię.
Bezsensowne morderstwo, ciało opróżnione z krwi? Nie, to ryzykowne. Pusta butelka, wampir uderza o ścianę. Szklane odłamki sypią się na ziemię. Ostrym tulipanem poderżnąć gardło. Drugą ręką Babylon rozpina kurteczkę, rozrywa bluzkę i stanik, odsłaniając pełne silikonu, wielkie piersi. Jeszcze parę cięć po nich butelką. Potem rwie rajstopy i majtki, wciska butelkę między nogi. Wstając, otrzepuje ręce w skórzanych rękawiczkach. No cóż, po Londynie najwyraźniej szaleje psychopatyczny maniak seksualny. Smutne, ale zapewne ciężko będzie go złapać.
Wzrusza ramionami, wracając do towarzyszy i oblizując wargi. Musi teraz wyglądać zdrowiej.

Łażą, łażą. W końcu Maxwell ma tyle jeszcze szczurów do złapania! Głowa kręci się na boki. Może jeszcze coś do zjedzenia się znajdzie?

I nagle on! Jeden z ludzi Big Lo.
- Szefie? Zabijmy może tego gościa, co? - pyta z perfidnym uśmiechem Jester.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: Seth »

Chłodne, szare oczy pijawki podążają za śmiertelnikiem. To plus bycia nadnaturalnym stworzeniem nocy, dostrzeganie rzeczy które zwyczajny umykały szaremu człowiekowi. Jester stał blisko Ruperta Kinslaya, niemalże dotykając ustami jego białe policzki. Czekając na werdykt mentora, dopiero teraz zdał sobie sprawę że nigdy nie widział go kiedy się posila. A przynajmniej rzadko, co znaczyła że jego łaknienie krwi nie było aż tak wielkie i nieznośne jak jego własne. Z rozważnego punktu widzenia takie opanowanie było opłacalne, ale czemu odmawiać sobie tej przyjemności? Nic tak nie mogło podniecić Mekheta niż posiadanie w dłoniach władzy nad życiem.
- Głupiec. – prychnął wampir-albinos, nawet nie spoglądając na Jestera. – Co z ciebie za wampir, skoro pytasz się mnie o zezwolenie? A może o pomoc? Sądzisz że sam nie dasz sobie rady z jednym człowiekiem? – Wzrok skierował teraz ku Dwayne’owi, który oparł się o ścianę pobliskiej kamieniczki. Byli na totalnym Westminsterskim zadupiu, które za nic nie oddawało świetności tej arystokratycznej dzielnicy. Ich ubrania były poszarpane, zakurzone i miejscami pochlapane krwią. – Znam ten gang, tych ludzi. Tam gdzie jest jeden, tam pewnie stoi wóz z kilkoma innymi. – Mówiąc to, wyciągnął kościsty palec i wskazał na rozlatujący się, pokryty rdzą samochód przed Burger Kingiem, starego Forda Mustanga. Wewnątrz siedziało jeszcze dwóch. Babylon uniósł brew w geście zdziwienia. Za życia był mechanikiem, przerabiał i naprawiał większość aut Big Lo, więc wiedział że jego ludzie na ogół nie traktowali samochodów jako coś cennego. Ale jeżdżenie w trójkę Mustangiem, połączone z takim zaniedbaniem było już świętokradztwem.
- Skąd ich znasz? – Odezwał się z tyłu Lee, wlepiając pożądliwie wzrok w auto. Rupert Kinslay milczał przez chwilę, jakby się zastanawiał.
- Ich szef, Big Lo, czterdziestoletni Wietnamczyk jest sługą Księcia Londynu. Możecie powiedzieć, że gang Lo jest prywatnym gangiem Księcia.

Jester stał w osłupieniu, czując jak wzbiera w nim nienaturalna wściekłość. Nawet nie zauważył gdy ktoś wyrzucił martwego szczura z alejki z której się wyłonili, trafiając nim w Dwayne’a. Nosferatu podsłuchiwał całą rozmowę z cienia. Oczy Babylona utkwiły w punkcie daleko przed nim, a wewnątrz czuł jak coś się w nim wierzga. Odebrano mu jego prawowitą zemstę, a człowiek który pozbawił go wszystkiego ma ujść wolno. Kinslay klepnął go w ramię tak przyjacielsko, jak tylko jeden wampir potrafi drugiego, i ponownie wskazał na samochód.
- Myślisz że ty i Maxwell potrafilibyście go zwinąć? Znam kryjówkę niedaleko stąd, w Chelsea. Po prostu wskoczcie na autostradę i prujcie przed siebie aż tam dojedziecie. Gdy droga będzie rozwidlać się do Brent i Chelsea, zjedźcie i zaparkujcie gdzieś na uboczu, ale nie wjeżdżajcie do miasta. Ja i pan Lee was złapiemy. – Kinslay wyszczerzył kły, i wcale się nie uśmiechał. To sprawiło że gniew opuścił młodego krwiopijcę, a jego miejsce zajął strach. – Nie spierdolcie tego, bo nas wszystkich ukrócą o głowy. Jak się uda, dostaniecie samochód i będziecie mogli zatrzymać się w mojej kryjówce.

Nie mówiąc wiele więcej, Rupert odwrócił się i gestem ręki przywołał do siebie Daevę. Z ciemności za Jesterem dobiegło ciche syczenie, którego źródłem był nikt inny, jak przystojny celebryta i milioner, Andrew Maxwell. Obydwoje stali teraz przed parkingiem Burger Kinga, sąsiadującego ze stacją benzynową z zadaniem kradzieży starego, dwuosobowego auta od trzech możliwie uzbrojonych gangsterów. Bez broni, szczegółowych wskazówek, czy planu, na placu z kamerami i po którym kręcili się ludzie. Zaczynali tęsknić za przeklętą koszmarną symulacją.

Londyn, dzielnica Newham, noc z 3 na 4 grudnia, 2005 rok.

Roztrzęsione, rozdygotane od podniecenia ręce odmawiały Alice posłuszeństwa. Przewróciła szampon, a wychodząc z poddasza przycięła sobie palec o klapę w suficie, która służyła jej za drzwi. Pochłaniały ją myśli, pomysły które krążyły jej po głowie bez chwili przerwy. Brak koncentracji sprawił że makijaż wyszedł jej co najwyżej groteskowo, jakby znowu wróciła do podstawówki i pierwszy raz się malowała. Trochę ją to irytowało, ale co tam. Liczy się interes. Wracając na górę, noga poślizgnęła jej się na schodku i prawie upadła. Pora przywdziać najlepsze ubrania i użyć najwspanialszych perfum jakie miała. Cholera! Nie umyła zębów! Cholerny sukinsyn, musiał umierać akurat dziś! Nieważne, kupi gumę do żucia.

Alice nie trzymała ubrań w szafie z prostego powodu. Nie miała jej. Wiele rzeczy z jej garderoby leżało starannie złożonych na małej pufie którą trzymała w kącie, dbając by żadne z ubrań ani trochę się nie zabrudziło. Niecierpliwie odkładała kolejne stosiki, nie potrafiąc się zdecydować co założyć. Miała na sobie tylko ręcznik, ale czując jego niepraktyczność w pustym pokoju, zrzuciła go znudzona. Wszystkie ciuchy pokryte były sierścią kota. Westchnęła zrezygnowana, próbując się uspokoić. I podskoczyła nagle! Rozległo się pukanie do „drzwi” w podłodze, a z drugiej strony usłyszała głos starszej pani McHagen.
- Kochanie, otwórz! Jacyś ludzie z policji chcą cię widzieć! – Głos starej był zaniepokojony, lecz tylko Alice to mogła zauważyć. Znała ją na tyle długo, by wiedzieć że nie przepadała za Anglikami, a już na pewno za Angielską policją. Ona i jej zmarły mąż pochodzili z Północnej Irlandii.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: MarcusdeBlack »

Maxwell

Trupio blady wampir, nawet nie mrugnął, kiedy jego 'mistrz' po raz kolejny zostawił go samego. Inna sprawa że wcale nie musiał mrugać, ale fakt pozostaje faktem. Kinslay niewiele obchodził ex-prawnika, zastanawiał się raczej nad sensem jego słów. Oczywiście, nie wszystkich słów, raczej tych o 'mocy wyssanych z pewnego nosferatu'. A skoro on teraz był jednym z tych nosferatu, to czy też tak umiał? Czy będzie tak umiał? Taaaak. Chyba tylko takie myśli, pragmatyczne myśli, trzymały go jeszcze przy zdrowych zmysłach.
No prawie.
- Tsk, tsk, tsk. Widzę że tatuś założył ci na szyję obrożę. - wampir zacharczał, co zapewne miało imitować chichot. Jester musiał się cały gotować, gdy usłyszał przeklętego albinosa. - Może kiedyś pozwoli ci go zabić. Tsk, tsk, tsk. Albo nie. - wymruczał oblizując zakrwawione pazury. - Prędzej będzie odwrotnie. - syknął na odchodne i zaciągając marynarkę wyżej, rozpoczął zadanie od mentora.
Cichym krokiem, bez żadnych syknięć i mruknięć miał zamiar zajść ofiary od jednej z uliczek. Kilkanaście kroków i znajdzie się w dogodnych miejscu, a potem wystarczy już tylko skorzystać z wyobraźni. Kilka przekleństw o ich matkach. Kilka kroków w tył. Znów przekleństwa, a na deser skupienie na słodkiej krwi.
I pazury rozszarpujące gardła.
Taaaaaak.
Kreeew
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Requiem] Taniec ze śmiercią

Post autor: BlindKitty »

Uśmiechnął się ironicznie sam do siebie. Pytał o pozwolenie, co jego mentor wyśmiał, a gdyby nie spytał, byłoby przecież o wiele gorzej, czyż nie? Nauczyciel nie powinien karać uczniów za pomysły prowadzące do słusznych wyników, nawet jeśli same w sobie nie były dobre. To odwodziło od poszukiwania własnych ścieżek.
Chociaż może po prostu o to mu chodziło?
Nie, wtedy nie kazałby im robić rzeczy, nie planując ich samemu najpierw. Mówiłby im jak zrobić, a nie co zrobić.
Czyli po prostu nie umiał uczyć. Ach, uczenie innych to trudne zadanie, więc nie dziwił się Kinslayowi.

Brzydal zabulgotał z cienia coś o obroży. Tak, jakby jemu nikt jej nie założył. Jester splunął pod nogi i roztarł butem plwocinę, patrząc na odchodzącego Nosferatu. Wyglądało na to, że chce zająć się tymi, co zostali w samochodzie. Ciekawe, co mu z tego wyjdzie.

Tymczasem jednak były rzeczy do zrobienia. Nikt nie kazał im zabijać tych gości; pewnie, napiłby się jeszcze, ale pragmatyzm brał górę, chyba tylko dzięki niedawnemu posiłkowi. Ruszył w stronę wejścia do restauracji, opuszczając głowę tak, żeby w kamerach jak najmniej było go widać. Podszedł do odchodzącego właśnie od kasy gangstera i bez słowa trzasnął go z całej siły z łokcia między oczy.
To powinno mu wystarczyć na chwilę, pomyślał, rzucając się biegiem do samochodu i modląc się w duchu do każdego boga chętnego go wysłuchać, żeby na zewnątrz Nosferatu sobie poradził z tamtymi dwoma.
Albo choć żeby oni zostawili kluczyki w samochodzie, goniąc za nim.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Zablokowany