[Autorski-Apo] Sunrise

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [Autorski-Apo] Sunrise

Post autor: MarcusdeBlack »

Jackie

Zapalił tego peta i zaraz polała się fala oburzenia, na straszenie biblią skrzywił się z niesmakiem. Na razie chamsko ich olał, no cóż takie życie, chyba go nie zrzucą z windy z powodu dymy? Prawda? Zrezygnowany zgasił papierosa na bucie.
Odsunął się od Evansa i wysłuchał wszelkich za i przeciw jego 'pomysłom'.

Postanowił zostawić dźwignie w spokoju, nie znał się na tym kompletnie, a widać David był przekonany o swoim, na ile to było możliwe.
Spojrzał jeszcze na drugą windę i warknął coś niezrozumiale, na błogosławieństwo Skyblade'a.
- To już wolę skorzystać z tej drabinki! - wskazał na nią i powoli zaczął schodzić w dół. Chciał zobaczyć co tam się dzieje i czy da się dostać do drugiej windy w inny sposób.
Ostatnio zmieniony piątek, 7 sierpnia 2009, 12:57 przez MarcusdeBlack, łącznie zmieniany 1 raz.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
Szasza
Bombardier
Bombardier
Posty: 639
Rejestracja: niedziela, 1 października 2006, 17:54
Numer GG: 10499479
Lokalizacja: Stalowa Wola

Re: [Autorski-Apo] Sunrise

Post autor: Szasza »

...
Christopher

Zabawne...
Chociaż, z zawodu widywałeś dużo paskudnie rozbabranej tkanki i wszelkich innych obrazów, które odebrałyby apetyt nawet wygłodniałym kundlom, a najwykwintniejszym koneserom kina "gore" spędziłyby sen z powiek, to wystarczył jeden przebłysk tego... czegoś, żebyś biegł teraz w dół, jak spłoszone zwierze. Czymkolwiek to było, po czterech piętrach twój umysł wymazał to z pamięci, bo zapewne nie był w stanie tego objąć, czy porównać do jakiegokolwiek zjawiska, którego nazwę znał. Było to o tyle komfortowe i zadowalające, że zaledwie kilka sekund temu, obawiałeś się, że wspomnienie tego, co zobaczyłeś będzie cię prześladowało w snach.
Po minucie biegu nie znajdowałeś już żadnego przymiotnika, dla tego co tam ujrzałeś.
Pędziłeś w dół ciemną klatką schodową, do której przez wąskie okna wlewało się ostre, rażące światło. Nie byłeś w stanie określić jego koloru i miałeś czasu się nad tym zastanawiać.
Odczuwałeś paniczny strach- tak zwierzęcy i bezmyślny. Przez twój umysł nie przebiegło ani jedno słowo. Wzrok miałeś skupiony na przewijających się w niezwykłym tempie schodach. Rwący ból, ulokowany w płucach, przybierał na sile.
W końcu nie wytrzymałeś. Zatrzymałeś się. Twój mały przyjaciel, wyraźnie żądał odpoczynku. Odkaszlnąłeś kilka razy i osunąłeś się na ziemię. Spojrzałeś na znak nad schodami.
"14" - to już 11 pięter.
Co chwila mijały cię uciekające osoby. Z reguły te młodsze i szczuplejsze. Potem zbitą masą przeszli starcy, grubi ludzie i ci, którzy najwyraźniej nie widzieli tego, co ty, bądź posłuchali agentów ochrony, którzy mimo wyczuwalnej nawet u nich paniki, kazali zachowywać spokój.
Nikt się nie zatrzymał. Cholerna psychologia tłumu. Nawet strażnicy, gdy zobaczyli, że żyjesz, mijali cię.
Powoli wróciła ci świadomość.
Przyjechałeś rano się tłumaczyć z popełniania błędu. Broń zostawiłeś w depozycie. Postałeś trochę w informacji, by dowiedzieć się, że to czego szukasz, jest na szóstym piętrze. Okazało się, że nie byłeś jedyny i, że godzina czekania była dla ciebie wariantem optymistycznym. Odesłano cię na piętro "25", ponieważ znajdowała się tam stołówka i kawiarenka. Okazała się ona całkiem wygodnym przybytkiem z niezłą, kuszącą zapachem kawą i kuchnią. Zamówiłeś jedną filiżankę ulubionego typu kawy oraz wziąłeś kawałek ciasta. Po zjedzeniu tego drugiego, zdjąłeś ze stojaka dzisiejszą gazetę. Nawet nie zagłębiłeś się w jej lekturę, bo od boleśnie przewidywalnych newsów i artykułów, znacznie bardziej zaintrygował cię tyłek dziewczyny z sąsiedniego stolika. Była wyraźnie wnerwiona i zmęczona (jak zresztą wszyscy), choć i w tym stanie nie można jej było odmówić uroku. Sądząc po dość ekstrawaganckim ubiorze i makijażu, młodym wieku i długich, aż do pasa, rozpuszczonych włosach, była przedstawicielką bohemy, lub przynajmniej studentką sztuki. Każdy, kto choć raz był w Greenwich Village, doszedłby do podobnego wniosku.
Taksowałeś ją wzrokiem, bezpieczny za kurtyną New Yorkera, aż nagle sącząca się z głośników subtelna muzyka, zamieniła się w potworny jazgot, miękkie światło lamp, w oślepiający błysk, a twój telefon w płytę grzewczą. Chwilę później wszystko zgasło, a jedynym źródłem światła w ciemnym wnętrzu stał się dziwny, obcy blask dobiegający z zewnątrz.
Wtedy to anielskiej urody dziewcze...
I właśnie znalazłeś się punkcie wyjścia. Cokolwiek zobaczyłeś wtedy na jej miejscu, wprawiło cię w panikę, która rzuciła cię do tej ucieczki.
Twoje płuca wróciły do normy. Musiałeś biec dalej nie chciałeś znów tego zobaczyć, czymkolwiek było.
Rzuciłeś się do dalszej ucieczki. Korytarze zdążyły opustoszeć. Byłeś już w stanie myśleć i się rozglądać, co było niebagatelnym udogodnieniem. Koło "dziesiątki" zwolniłeś, by nie katować swoich i tak pokrzywdzonych dróg oddechowych. Koło siódemki usłyszałeś, że coś nad tobą rusza się i najwidoczniej za tobą podąża. Może, to umysł płatał ci figle, ale słyszałeś nad sobą odległy odgłos JEJ butów. Perspektywa ponownego ujrzenia, tego nieopisanego zjawiska, wstrząsnęła tobą jak cios. Na chwilę, znów objął cię ,zagłuszający świadomość strach, a na twoje czoło, wystąpił zimny pot. Obmacałeś się w poszukiwaniu broni, ale przypomniałeś sobie, gdzie została. Mogłeś schodzić, ale słyszałeś pod sobą jakieś dziwne odgłosy i nie nastrajające optymistycznie jęki ludzi.
Przekroczyłeś więc drzwi na aktualne piętro - szóste. To była już druga twoja wizyta na tym poziomie. Dobiłeś do windy, by przypomnieć sobie, że nie prądu. Były za to wygięte lewe drzwi, wystające z ich szpary palce i stękanie, próbującej je rozsunąć, osoby.
Jackie

Trochę zbulwersowany, zbulwersowaniem pozostałych, postanowiłeś ulotnić się z tego miejsca. Omijając wszelkie nierówności na dachu windy, przybiłeś do drabinki.
Postawiłeś stopę na jednym z jej szczebli. Był stabilny. Chwyciłeś kolejnych rękami zimna, metalowa powierzchnia, była pokryta grubą warstwą kurzu. Najwyraźniej nikt od dawna nie miał pecha z niej korzystać.
Zacząłeś schodzić w dół. Drabinka była aż przesadnie wąska, a że znajdowała się we wnęce, nie mogłeś do niej przylgnąć. Zamiast tego, ocierałeś plecami o kabinę windy. Nie było to zbyt przyjemne, ale jej brak okazał się jeszcze mniej wesoły. Czułeś na tyłku zimny podmuch pięciu pięter, spadania, a w karku spięcie wywołane wizją roztrzaskania się. Twoje ręce zacisnęły się na szczeblach z siłą, o którą nigdy wcześniej nie podejrzewałeś swoich kończyn.
Pozbawiony światła zapalniczki nie widziałeś nic. Byłeś ślepy jak kret. Jedynym przydatnym zmysłem okazał się dotyk. Słuch przynosił jedynie odgłosy krzątaniny pozostałych i ten zagadkowy, nieprzerwany odgłos z dołu. Wraz z kolejnymi pokonywanymi szczeblami przybierał na sile. Stawał się odgłosem zasysającej gardzieli. Może to po prostu wina echo, ale takie odnosiłeś wrażenie. Ten wodospad kamieni i trzeszczącego materiału, zdawał się sięgać po ciebie.
Nie liczyłeś przebytych szczebli. Miałeś po prostu nadzieję, że w końcu się skończą, te pięć pięter, to nie jest nieskończoność. Mimowolnie modliłeś się w duchu do "Nieboga" nie o pomoc, lecz o nie spieprzenie sytuacji w dalszym stopniu.
"Niebóg" pokazał swoje przewrotne poczucie humoru.
Nagle pośliznąłeś się. Jedna noga, pociągnęła za sobą drugą.
Wisząc na rękach, majtałeś nogami, szukając szczebli, aż nagle zamiast typowego odgłosu uderzenia nogą o beton, usłyszałeś coś znacznie bardziej porządnego. Jako były stróż prawa, rozpoznałeś ten odgłos bez cienia wątpliwości. Właśnie kopnąłeś w drzwi. Natychmiast zmoblizowałeś się, by wrócić nogami na drabinę i zacząłeś schodzić, wciąż obstukując znajdującą się po prawej obietnicę zbawienia. W końcu, wymacałeś gzyms. Na tyle szeroki, by przylgnąwszy do niego, stanąć pewnie. Zaledwie 10 centymetrów od twoich pięt, ziała rz żarłoczna pustka. Pchnąłeś klamkę.
Niestety idylliczny obraz ucieczki zepsuł jeden fakt - drzwi były zasunięte.
Pozostali
Po krótkiej, acz nieszczególnie sympatycznej wymianie zdań, wiążącej się z brakiem konkretnego planu ucieczki i niepopularnością palenia, Jack udał się w dół drabinką. Pomysł wydawał się dość chory, biorąc pod uwagę jej szerokość i wysokość na jakiej się znajduje.
Odgłosy kolejnych kroków przebrzydłego oddalały się, by w końcu ucichnąć.
Pozostało trzech mężczyzn i trup w środku windy
Nie próżnując ,swój plan ucieczki obmyślił David. Zakładał on zbadanie ucieczkogennych właściwości drzwi, których próg znajdował się około metra nad dachem windy.
Mimo, że zapalniczka rozgrzała się i zaczęła parzyć dłoń klechy, ten dzielnie kontynuował swą powinność, oświetlania szybu.
Pierwszym punktem w realizacji planu, było znalezienie się na ich poziomie. Już na tym etapie, spotkał się z trudnościami natury technicznej.
Ściana, na której znajdowały się drzwi była całkowicie gładka. David daremnie szukał jakichkolwiek chwytów, umożliwiających przedostanie się ten, żałosny metr w górę. Przyjżenie się sprawie, z różnych stron przyniosło dość istotną wiedzę. Między zasuwanymi drzwiami, a framugą znajdowała się szpara, wpuszczająca odrobinę światła. Gdyby udało się dosięgnąć tych drzwi i jakoś rozewrzeć, to prawdopodobnie, byłby to sposób na wydostanie się z szybu. Widząc starania chłopaka, głęboko wzruszył i przejął się jedyny w towarzystwie Rosjanin. Zaoferował się, wziąć drobnego w porównaniu do siebie chłopaka na plecy.
Chwilę stękania i kilka kropel potu później, David znalazł się na zadowalającej wysokości. Dość komiczna figura akrobatyczna, autorstwa dwóch mężczyzn, okazała się chwilowo najlepszym rozwiązaniem. Młodzik wetknął palce w szparę i spróbował ją rozsunąć. Okazało się, że daremnie. Nie był w stanie stwierdzić, czy minimalnie poruszył drzwi, czy kości swoich palców. Nie była to wina Alexa, bo ten okazał się być podparciem stabilnym jak kurs funta brytyjskiego. Trzeba było znaleźć jakiś przedmiot, zdolny do podwarzenia drzwi. Postanowił jednak jeszcze bardziej wykorzystać, gościnność pleców swojego towarzysza zza dawnej żelaznej kurtyny, wyglądając przez otwór na zewnątrz.
Było tam światło, ale nie to którego pragnął. Było intensywne i miało nieopisany kolor. Przeplatało się ze smolistą ciemnością pozbawionego elektryczności biurowca. David w życiu niczego, prezentującego sobą podobną barwę, co zapewne było winowajcą nieprzyjemnego pulsującego uczucia, ogarniającego jego oczy. Gdy te, już przyzwyczaiły się do dziwacznej poświaty, chłopak ujrzał niewyraźną sylwetkę niespokojnej, roztrzęsionej osoby (najwyraźniej mężczyzny) i wygięty stołek z powyłamywanymi nogami, będący zapewne autorem wgięcia w drzwiach.
Pojawiła się kolejna nadzieja na opuszczenie tymczasowego więzienia, które stanowił szyb.
Obrazek
Bielik
Mat
Mat
Posty: 594
Rejestracja: środa, 7 czerwca 2006, 20:34
Numer GG: 5800256
Lokalizacja: GOP

Re: [Autorski-Apo] Sunrise

Post autor: Bielik »

David Evans

Ehh... Kto by pomyślał jeszczę chwilę temu, że będę siedział dopiero co poznanej osobie na plecach. Przez to, że wysiadła winda i nie wygląda, żeby sama wkrótce ruszyła dalej. - z tą myślał wspiął się na ramiona Alexa.
Teraz trzeba tylko... - wepchnął palce w szparę i... - Cholera nie dam rady. Musze je czymś podważyć. - powiedział do swoich towarzyszy.
-Ale czekaj chyba kogoś słyszę...- mówiąc to nachylił się jak najbardziej mógł w stronę szpary i spróbował spojrzeć przez nią...
-Co do... Chyba wam się to nie spodoba - szepnął oślepiony dziwnym światłem. Jak zahipnotyzowany patrzył przez szparę na niesamowite światło. Po chwili, gdy jego oczy przyzwyczaiły się do dziwnej poświaty z półmroku wyłonił się kontur jakiejś postaci...
Heej! Słyszysz nas? Pomóż nam otworzyć te drzwi! - krzyknął przytykając usta do szpary. I chociaż już nie widział tego światła nie umiał się powstrzymać od przywoływania pierwszego obrazu, który zobaczył pierwszy raz zaglądając przez szparę.
Stare chińskie przysłowie mówi: "Jak nie wiesz co powiedzieć, to powiedz stare chińskie przysłowie"
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [Autorski-Apo] Sunrise

Post autor: MarcusdeBlack »

Jack

Biedny detektyw pluł sobie w brodę, jak zwykle zrobił coś głupiego, no może nie głupiego, ale miał już dosyć tych facetów. Byli jak owieczki, a Reynolds już od dawna nie był 'stróżem'. Schodząc w dół, czując pod sobą otchłań, bynajmniej nie bezdenną, ale w ciemności nachodziły go różne myśli. Cholerne dźwięki nie ustawały, ale nie zatrzymywał się. Tak mocno naciskał na drabinkę że pewnie knykcia mu zbielały, strach to ciekawy przyjaciel. Nigdy go nie lubiłeś, ale on zawsze był gotów cię zmotywować. Jack miał szczerą nadzieję że Ten-Którego-Nie-Ma, będzie sprzyjał mu chociaż teraz. Nadzieja matką głupich!

-O cholera! - syknął, kiedy noga mu się powinęła, wisiał teraz na drabince jak małpa na drzewie. Zaczął pląsać nogami jak opętany, ciągle tracąc siły. Noga stuknęła o coś. Drzwi! Tak! Uspokoił się i powoli wrócił do pozycji wyjściowej.

Zszedł jeszcze parę stopni i palcami stóp wymacał gzyms, oparł się o niego i zaczął 'badać' Wrota Wolności. Zamknięte, oczywiście! Nadzieja go opuściła, był cholernie zmęczony i miał serdecznie dość. Lecz po kilku chwilach, wpadł mu do głowy pomysł. Na ile to możliwe, zaczął szukać w drzwiach małego otworu na klucz, a nuż jeszcze stąd wyjdzie.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [Autorski-Apo] Sunrise

Post autor: Alien »

Christoper
"Przez chwilę wpatrywał się w szparę w drzwiach windy z lekkim przerażeniem. Jak to być uwięzionym w małej windzie? Dreszcz przeszedł przez ciało Chrisa.'Muszę im pomóc"- pomyślał" Jestem lekarzem zajmuję się pomaganiem ludziom"
Szybko podbiegł do windy i ukląkł przy otworze.

Heej! Słyszysz nas? Pomóż nam otworzyć te drzwi! - krzyknął ktoś stojący za drzwiami.

- Jasne!- krzyknął Chris, a potem warknął do siebie- Tylko jak?

Zaczął rozglądać się na boki w poszukiwaniu jakiejś w miarę ostrej rzeczy. Pierwsze co zobaczył to krzesło z powyłamywanymi nogami. Zdjął marynarkę i położył na podłodze. Złapał za krzesło i zamachnął się na drzwi windy, włosy przysłoniły mu oczy więc odgarnął je na bok. Chciał już uderzyć w drzwi windy ,ale szybko zreflektował się i zrozumiał że w ten sposób raczej nic nie zdziała. Spróbował wepchnąć oparcie krzesła w szparę i otworzyć windę "dźwignią". W ten sposób nikomu nic by nie zrobił. Przynajmniej miał taką nadzieję.

- Pomóż mi! - krzyknął do osoby za drzwiami windy- Ciągnijcie je w jedną stronę, może uda się je otworzyć!
00088888000
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: [Autorski-Apo] Sunrise

Post autor: Blue Spirit »

George Skyblade
Skyblade odczuwał już dziwne wrażenie beznadziejności. Powoli przechodził w stan gdzie liczy się jedynie spluwa i wiara. Powoli tracił poczucie rzeczywistości.
Przesunął się bliżej miejsca gdzie próbował otworzyć drzwi David. Rzucił przy tym złe spojrzenie reszcie - w jego pojęciu, rozdzielanie się w takim momencie to była głupota.
- Jackie, wracaj! - krzyknął w głąb szybu - Za tymi drzwiami ktoś jest!
Usłyszał odgłos jakgdyby ktoś próbował walnąć w drzwi kawałkiem drewna
Idiota - skontektował w myślach. Potem jednak, rozległ się jękliwy odgłos. Podważali drzwi, to był dobry pomysł jak mu się wydawało.
- David! - krzyknął zatrwożony nagle - Szybko, cofnij się od drzwi! Jak on je wyważy... one cię uderzą - było to o tyle logiczne że zasuwane drzwi nie wyważa się do góry; by wypadły zawiasy, a raczej na boki. A takie drzwi potrafią wyskoczyć z szyn, George niejednokrotnie to widział.
Krzyknąwszy, zamarł w oczekiwaniu, wysoko unosząc rękę z zapalniczką. Cóż, Jackie powinien wrócić, skoro z góry nadbiega odgłos wybawienia...
Kaznodzieja przymknął oczy.
Czekał.
- Pomóż mi! - krzyknął ktoś- Ciągnijcie je w jedną stronę, może uda się je otworzyć!
- Może? - warknął klecha - Ciężko będzie tym małpom je rozsunąć jak jeden stoi na ramionach drugiego. I uważajcie bo podważone drzwi wylecą w którąś stronę. I możecie spaść. - po tych słowach, kaznodzieja zamilkł i obserwował całą akcję.
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Bielik
Mat
Mat
Posty: 594
Rejestracja: środa, 7 czerwca 2006, 20:34
Numer GG: 5800256
Lokalizacja: GOP

Re: [Autorski-Apo] Sunrise

Post autor: Bielik »

David Evans

To się źle skończy - mruknął do siebie, gdy uświadomił sobie cały tragikomizm swojej sutuacji. Próbował otworzyć uszkodzone drzwi windy, siedząc komuś na plecach, trzeba dodać do tego, że ten ktoś stoi na dachu windy, a obok nich zieje sześcio piętrowa pustka. Ale nie było już odwrotu. Trzeba jakoś otworzyć te drzwi.
W tej sytuacji David jeszcze raz włożył palce do szczeliny i pociągnął w prawo najmocniej jak pozwalała mu na to jego pozycja i względy bezpieczeństwa. O ile można o takich mówić w takiej sytuacji.
Stare chińskie przysłowie mówi: "Jak nie wiesz co powiedzieć, to powiedz stare chińskie przysłowie"
Szasza
Bombardier
Bombardier
Posty: 639
Rejestracja: niedziela, 1 października 2006, 17:54
Numer GG: 10499479
Lokalizacja: Stalowa Wola

Re: [Autorski-Apo] Sunrise

Post autor: Szasza »

...

Jackie

Kurczowo przylegałeś do ściany. Wykonywałeś jak najmniej ruchów. Nieznacznie odchyliłeś się, by móc sięgnąć po swój zestaw ślusarza-pasjonata. Istniały trzy profesje, znające się na otwieraniu zamków i na swoje szczęście byłeś przedstawicielem jednej z nich. Wyciągnąłeś najprostszy wytrych. Był naelektryzowany i kopnął cię na powitanie, ale byłeś zbyt zdeterminowany, by to odczuć. Drugą dłonią trzymałeś za klamkę, więc odnalezienie dziurki od klucza nie okazało się zbytnim wyzwaniem. Po kilku dźgnięciach, w końcu trafiłeś w należyte miejsce i zacząłeś otwierać zamek. Nie mogłeś sobie pozwolić na wygodne przykucnięcie z braku miejsca. Otwierałeś więc na baczność. Dokładnie nasłuchiwałeś odgłosów dochodzących z zamka. Były zadowalające. Zamek okazał się choć dość prosty. Oprócz dziwacznego odgłosu, który zdążyłeś zaliczyć już do odgłosów tła, słyszałeś nad sobą skrzypienie. Najwyraźniej klub niepalących nie próżnował. Nawet usłyszałeś głos klechy. Wzywał cię na górę. Raczej...
Tymczasem ustawiałeś już ostatnie zapadki mechanizmu. Włożyłeś już tylko odpowiedni wytrych i przekręciłeś. Usłyszałeś upragniony odgłos kapitulującego zamka. Schowałeś narzędzia z powrotem za pazuchę, po czym pchnąłeś dzrzwi.
Te wpuściły cię bezszelestnie do ciasnego, bezpiecznego pomieszczenia.
Mimo, że było tak ciemne, że nie widziałeś nawet własnych dłoni, to dawało ci niebagatelny luksus. Mogłeś stać w nim pewnie. Na jego końcu, dokładnie na przeciw drzwi, które właśnie przekroczyłeś znajdowały się kolejne. Wywnioskowałeś to po nieśmiało prześwitującym spod nich świetle.
Po chwili wodzenia w ciemności rękoma, wymacałeś dość sporo ekranów, konsolek i dźwigni. Było to zapewne pomieszczenie serwisowo-kontrolne.
Dobiłeś do drzwi. Były solidne i nie miały zamka, ale okazały się być otwarte. Po przekroczeniu ich znalazłeś się na korytarzu czwartego piętra.
Na chwile przyćmiło ci wzrok. Światło w nieokreślonym, zdającym nieustannie się zmieniać kolorze, przeplatało się z cieniami rzucanymi przez kolumny i rolety.
Widok tego dziwnego blasku, wprawił twoje gałki oczne w nieprzyjemne pulsujące uczucie, ale ostatecznie przywykłeś do niego. Znajdowałeś się na poziomie, który najprawdopodobniej z braku najemców przekształcono w swoiste muzeum. Na ścianach i porostawianych stelażach znajdowały się zdjęcia przedstawiające budowę biurowca, oraz znaczące osoby z nim powiązane. Widocznie nie na tyle znaczące, byś którąkolwiek kojarzył. Na środku znajdowało się szklane pomieszczenie, z którego przez półzasłonięte pionowe rolety wylewało się słabe światło, w dość przyjemnym miodowym kolorze.
Zdawało się, że byłeś tu zupełnie sam, dopóki z rzeczonego pomieszczenia nie usłyszałeś ciężkiego oddechu i męskiego głosu. Długo zbierał się na powiedzenie czegoś, aż w końcu wykrztusił .
-J...Jack.
Mimo, że nieznajomy, głos był miły i hipnotycznie władczy.

Pozostali

George krzyknął w dół szybu, przekazując dobre wieści. Nie spotkał się chwilowo z żadnym odzewem, ale nie usłyszał też żadnego huku, różniącego się od tego niewyjaśnionego odgłosu z poziomu gruntu. To prawdopodobnie oznaczało, że Jack żyje. I jeszcze to kłapnięcie, które zdawało ci się usłyszeć...
Wspólnymi wysiłkami swoich rąk i trzeszczącego z napięcia materiału improwizowanej dźwigni, pozostali odsunęli drzwi na taką odległość od framugi, by Daniel mógł się tam wcisnąć i dokończyć sprawę. Alex odetchnął z ulgą, kończąc pracę wierzchowca. Rozluźnił ramiona i oparł się o ścianę, czekając na skończenie roboty przez swojego jeźdźca.
Drzwi zaskrzypiały boleśnie, czyniąc przejście możliwym. Choć, można było je szerzej rozewrzeć, to posłuchaliście rady klechy i zostawiliście je w spokoju, gdy zaczęły chwiać się w dodatkowych kierunkach. Tym niemniej na w miarę bezstresowe wyjście otwór okazał się jak znalazł. Chwilę później wszyscy uwięzieni wydostali się na zewnątrz. Puls przyspieszony stresem i wysiłkiem przyspieszył dodatkowo widok, który zastali na zewnątrz. Pierwszą i podstawową reakcją było zakrycie oczu. Światło, które w nie uderzyło miało nieokreślony obcy kolor. Oczy pulsowały, próbując wyłapać jedną jego postać z cyklu nieustannych przemian, a głowa bolała, od bezowocnych prób skojarzenia go ze znanymi.
Gdy przywykliście do nieznanej poświaty na tyle, by móc swobodnie patrzeć spojrzeliście w okna. Były jednolite, niczym żarówki. Emanowały tym blaskiem.
Nawet Chris zafrapował się tym zjawiskiem po kilkunastu piętrach, które przebiegł w jego towarzystwie. Wcześniej był zbytnio roztrzęsiony by nad czymkolwiek się zastanowić.
Światło przeplatało się grubymi pasmami ze smolistym cieniem, co budowało poczucie zagrożenia.
Sam poziom najprawdopodobniej był jakąś kancelarią, ponieważ znajdowało się tu wiele oddzielnych biur, z metalowymi tabliczkami na drzwiach. Przed każdym wyrytym na nich imieniem znajdowało się przynajmniej "mgr". Na prawo i lewo od was odchodziły smoliście ciemne korytarze, o ścianach gęsto usianych rzeczonymi drzwiami. Przed wami znajdował się jeden, oświetlany przez znajdującą się na jego drugim końcu szklaną ścianę. Mniej więcej w jego połowie znajdował się stolik, do kawy.
Cały poziom byłby zupełnie martwy, gdyby nie dwa odgłosy. Pierwszym był kobiecy szloch. Dobiegający z prawego korytarza. Wedle uszu konesera ludzkich zawodzeń, jakim niewątpliwie był Christopher, odgłos wydawała młoda kobieta na skraju załamania nerwowego. Chwilę później z okolic, skąd dobiegał pierwszy odgłos dobiegły odgłosy szamotaniny. Nie musiała to być szamotanina, ale coś tłukło krzesłami o ściany, a gdy zbrakło temu mebli, zaczęło robić to bezpośrednio. Łkanie nasiliło się. Dziewczyna najwyraźniej poderwała się na nogi i zaczęła biec w waszym kierunku.
Za nią podążało nieśpiesznie coś, co wcześniej wydawało te stuki. Sunęło w stałym tępie w akompaniamencie odgłosów uderzeń, upadków i chlapania jakiejś gęstej substancji.
Ciekawość ujrzenia dziewczęcia, które tak słodko piszczy zupełnie zabiła w was obawa przed tym, co spowodowało jej stan. Oboje mieli niebawem wyłonić się z ciemności.

Pewien zdradliwy, leniwy żydomason, którego dla zagwozdki nie wymienię z nicka, może obawiać się szybkiej dekapitacji ;)
Ya rly!
Obrazek
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [Autorski-Apo] Sunrise

Post autor: MarcusdeBlack »

Jack Reynolds

Poczuł się dziwnie sięgając po wytrychy, jakby miał w dłoni naelektryzowane pałeczki. Ale nie miał zamiaru teraz się wstrzymywać, przestał się tym przejmować i zaczął dłubać w zamku. Cyk, raz, cyk, dwa, cyk trzy, cyk, cyk, cyk. Trzy razy, znaczy się Trzepień, całkiem dobry, ale dosyć powszechny. Nic z czym by sobie nie poradził. Przerwał słysząc wołanie z góry, to był chyba Skyblade, ale nie zrobiło to na detektywie wrażenia. Po co miałby wracać? Ta otchłań za plecami, nie budziła zaufania, a on był już niżej, bliżej drogi do wolności.

- No wreszcie. - mruknął, kiedy drzwi ustąpiły. Ciemno. No tak, prąd wysiadł. Westchnął i powoli wszedł do pomieszczenia. Kolejny pokój musiał być oświetlony, bo dzięki jasności pod drugimi drzwiami, jako tako znalazł drogę. Podszedł i nacisnął klamkę. Otwarte. I wtedy dziki błysk uderzył go niespodziewanie. Oślepiające światło świtało za oknem, na szczęście o dziwo jego oczy przywykły po kilku chwilach do tej kaskady barw.

Odwrócił sie, wolał powoli przystosowywać źrenice. Teraz miał okazję zbadać co to było za pomieszczeni do którego wcześniej wszedł. Kontrolnia. Jakieś monitory, przyciski i inny sprzęt, teraz całkowicie martwy. Pstryknął z ciekawości jeden z przełączników. Nic. Szkoda, może by się wreszcie dowidział co się tak naprawdę dzieje.
Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i spokojnie zapalił jedną rakogenną rurkę. Zaciągnął się dymem i wrócił do poprzedniego pomieszczenia, zdjęcia różnego rodzaju, urzędowe muzeum zapewne, bo jak to inaczej nazwać.

Podszedł do kolejnego pomieszczania, szklanego bodajże. Z wnętrza tegoż wylewała się słaba fala (miodowo-miedzianego) światła. To było niepokojące, zważając na to że dotychczasowe dźwięki nie milkły. Stawały się za to częścią krajobrazu, tłem. Tak, czuł podświadomie Jack.
- No Jack, chyba się dzisiaj spóźnisz do domu. - rzekł sam do siebie i wypuścił kolejny dymek.
Odwrócił się szukając dalsze drogi, ale za plecami usłyszał ludzki oddech, ciężki, acz miarowy. Chyba należał do mężczyzny. Reynolds odwrócił się do pomieszczenia i podszedł bliżej. Chyba ktoś padł ze zmęczenia. - pomyślał.
- J...Jack. - wymamrotał głos miły, acz dziwni hipnotyczny. Niczym głos przywódcy, bądź kogoś równie charyzmatycznego.
- Chwileczkę. Już idę..- podszedł do drzwi i położył dłoń na klamce. Ten ktoś go znał, mimo że go nie widział. Czy raczej Jack go nie widział. Coś tu nie grało. Lecz mimo to nacisnął klamkę.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
Bielik
Mat
Mat
Posty: 594
Rejestracja: środa, 7 czerwca 2006, 20:34
Numer GG: 5800256
Lokalizacja: GOP

Re: [Autorski-Apo] Sunrise

Post autor: Bielik »

David Evans

Co jest nie tak z tym światłem? Skąd ono się bierze? - powiedział stojąc oślepiony w jakimś korytarzu. Po chwili, gdy już jego oczy przyzwyczaiły się do tego dziwnego światła David podszedł do okna. Ale to nic nie dało. Świeciły jak żarówki i pod żadnym kątem nie można było zobaczyć co dzieje się na zewnątrz.
W momencie w, którym chciał znaleźć sposób na otwarcie okna, martwą ciszę przerwało czyjeś zawodzenie, a po chwili doszło do tego jeszcze coś co przypominało uderzanie krzesłem o ścianę.
Łkanie przybierało na sile jakby ta osoba się do nich zbliżała. A to co uderzało krzesłem zdawało się podążać za nią.
-Eee... Ludzie podejrzewam, że to co za chwilę zobaczymy nie będzie zbyt miłe. Nie ma ktoś przypadkiem, czegoś hmm.. niebezpiecznego?- mówiąc to rozglądał się po korytarzu starając się znaleźć coś co mogło by mu pomóc w razie ataku.
-A może jestem poprostu przewrażliwiony...- pomyślał po chwili.
Jedyną rzeczą na korytarzu, która sprawiała wrażenie zdolnej do pomocy był stolik do kawy. Jednak inna myśl wpadła mu do głowy. Proste i oczywiste, a dopiero teraz na to wpadł. Podszedł do pierwszych drzwi z brzegu. Z nawyku już nasłuchiwał chwilę i, o ile takie coś te drzwi posiadały, spojrzał przez dziurkę od klucza. Jeśli nic nie wzbudziło jego podejrzeń, nacisną na klamkę. Jeśli się nie otworzyły podchodzi do następnych. Cały czas jednak starając się nasłuchiwać odgłosu ty dziwnych kroków.
Stare chińskie przysłowie mówi: "Jak nie wiesz co powiedzieć, to powiedz stare chińskie przysłowie"
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: [Autorski-Apo] Sunrise

Post autor: Blue Spirit »

George i Chris
Gdy kaznodzieja wydostał się z tej cholernej puszki, windy, pierwszą rzeczą którą odczuł był dziwny błysk światła, praktycznie go oślepiając. Z jego ust rozległ się ochrypły warkot gdy z rozdrażnieniem przetarł oczy.
- Och.. udało się. Jak się znalezliście w tej cholernej windzie? - zapytał Chris.
George uniósł brwi. Mimo iż światło wciąż go oślepiało, widział już kontury które po chwili zamieniły się w znane mu kształty. Kształty ścian, drzwi i co najdziwniejsze... Christophera Dickensa!
Klecha dobrze go znał. Jego usta powoli wygięły się w krzywym grymasie.
- Miło znów cię zobaczyć, Chris.
- Kim ty jesteś? O kurwa... Skyblade! - doktorek cofnął się kilka kroków, potknął się, złapał równowagę opierając się o ścianę.
George ruszył w jego stronę wolnym krokiem, a jego dłoń zacisnęła się w pięść. Towarzysze zobaczyli jak klecha dobija do Chrisa i unosi pięść w błyskawicznym sierpowym...
I wtedy rozległ się krzyk. Kobiecy krzyk, a pięść George'a zatrzymała się w połowie drogi. Skyblade odskoczył od doktorka i wycedził jedynie przez zaciśnięte zęby:
- Jeśli wyjdziemy z tego żywi... Przysięgam ci, zabiję cię.
Chris zwinął się kiedy klecha podniósł pięść. Kiedy usłyszeli krzyk odwrócił się w stronę z której dobiegał.
-Eee... Ludzie podejrzewam, że to co za chwilę zobaczymy nie będzie zbyt miłe. Nie ma ktoś przypadkiem, czegoś hmm.. niebezpiecznego?
- O czym ty pierd... - zaczął Skyblade, ale po chwili usłyszał coś jeszcze... Coś oprócz zawodzenia. Ukradkiem zerknął na Chrisa, ten zdawał się usłyszeć dziwny odgłos wcześniej od niego. Zmełł w ustach przekleństwo i odwrócił się do Davida - Niebezpiecznego? Kurwa, zostawiłem broń w samochodzie! Ktoś coś ma?
- Moja beretta została w recepcji - szepnął Chris - Ale tutaj - tu wyjął z kieszeni mały pistolecik, jednonabojowy, nie większy od zapalniczki - Mam to. Nie jest to dobra broń, wiem. Jednakże nieraz uratowała mi życie.
W momencie gdy wypowiadał ostatnie zdanie, Klecha rzucił mu spojrzenie które przy najlepszych chęciach nie mogło uchodzić za przyjemne.
- Oddaj mi to, Christopher.
- Co? NIE!
- Oddaj mi to, do cholery!
- NIE!
- Przyjaciele - warknął George - Niech ktoś puknie doktorka.
Chris chciał się już odgryźć ale w tym samym momencie...
No, w tym samym momencie Klecha zorientował się że David już ich nie słucha. Zaklął pod nosem, pokazał faka Chrisowi i wyjął swoją jedyną broń. Kastet. Nieduży stalowy kastet z ćwiekami. Zdjął płaszcz jako niepotrzebny; rzucił go w kąt, tym razem już na zawsze. Został w białym podkoszulku i kapelusiku z lat siedemdziesiątych. Był gotów.

***
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
necron1501
Mat
Mat
Posty: 448
Rejestracja: poniedziałek, 4 lutego 2008, 17:42
Numer GG: 10328396

Re: [Autorski-Apo] Sunrise

Post autor: necron1501 »

Alexander Kirislev

Alex przez większość czasu przysłuchiwał się rozmowie innych, nie dodając nic od siebie. Gdy wraz z innymi wydostał się z szybu odetchnął z ulgą. Lecz nagle sobie o czymś przypomniał:
-Panowie a co się stało z Jackiem? Nie powinien być tuż za nami?-zapytał jednak zaraz zamilkł słysząc krzyk kobiety i dziwny mlaszczący odgłos. Ksiądz nie przejmując się tym zbytnio chciał przywitać wybawcę grupki, pięściami."To się nazywa wdzięczność" pomyślał Kirislev.
W tej chwili odezwał się Davis: -Eee... Ludzie podejrzewam, że to co za chwilę zobaczymy nie będzie zbyt miłe. Nie ma ktoś przypadkiem, czegoś hmm.. niebezpiecznego?-
- O czym ty pierd... - zaczął Skyblade a po krótkiej chwili kontynuował: - Niebezpiecznego? k**wa, zostawiłem broń w samochodzie! Ktoś coś ma?
- Moja beretta została w recepcji - szepnął Chris - Ale tutaj - tu wyjął z kieszeni mały pistolecik, jedno nabojowy, nie większy od zapalniczki - Mam to. Nie jest to dobra broń, wiem. Jednakże nieraz uratowała mi życie.

Alexander widząc i słysząc dość niezbyt pocieszające słowa, podszedł do stolika z kawą, następnie spróbował z niego zrobić broń. Nie patrzył po kieszeniach, gdyż wiedział, że nic nie wziął. Bo kto by pomyślał że wydarzy się coś takiego?

Widzę że panowie się rozkręciliście :D załóżmy, że mam małomówną postać :D
ObrazekObrazek
ObrazekObrazek
Szasza
Bombardier
Bombardier
Posty: 639
Rejestracja: niedziela, 1 października 2006, 17:54
Numer GG: 10499479
Lokalizacja: Stalowa Wola

Re: [Autorski-Apo] Sunrise

Post autor: Szasza »

...

Jackie

Pchnąłeś klamkę i dostałeś się do obszernego pomieszczenia konferencyjnego. Wypełniające go miodowe światło, nie było normalne, ale działało dziwnie uspokajająco, a twoje oczy nie miały takich problemów z patrzeniem na nie, jak przy tej poświacie na zewnątrz. W sali stała wielka, szklana gablota z dokładną makietą całego Wielkiego Jabłka. Dzięki wymiarom, służył za stół. Podstawione były pod niego wygodne, biurowe fotele obite prawdziwą skórą. Na stole znajdował się rzutnik, faks i kilka innych narzędzi potrzebnych w akcie kopania tyłka społeczeństwu przez "górny jeden procent". Całe pomieszczenie było hermetycznie czyste i puste, tak jakby nikogo tu wcześniej nie było. Nawet drzwi... Jasna cholera! Drzwi przez które przed chwilą się tu dostałeś były zasunięte. Nawet nie zostały poruszone w akcie twojego wejścia do pomieszczenia.
A jednak w nim byłeś. W kącie na przeciwko ciebie leżał wsparty na stoliku z ekspresem do kawy, struty niczym kokainowy weteran, mężczyzna. To on emanował tym złotym światłem. Emanował to złe określenie. Wyglądał jak przygasająca żarówka. Migał i gasł naprzemiennie. Sądząc po tym, oraz jego pozycji i bolesnym wyrazie twarzy - było z nim źle.
Samą postacią był mężczyzna około czterdziestki. Był niezwykle proporcjonalny, a jego twarz przypominała oblicze greckiego bóstwa- była idealna. Tak samo jak jego białe, równe zęby, błękitne jak niebo oczy i burza blond włosów, okrywająca jego głowę. Widziałeś w nim coś znajomego, ale nie była to kwestia tego, czy kiedykolwiek go spotkałeś. Po prostu w jego wyglądzie było zawarte tyle wzorców urody nachalnie wtłaczanych przez telewizję każdemu człowiekowi na tym padole, że wydałby się znajomy nawet każdemu mieszkańcowi Ugandy, czy innego Pakistanu. Mimo to jego włosy były wypłowiałe, oczy mętne, a skóra szarawa.
Ubrany był w garnitur z gatunku tych niedostępnych dla zwykłego, nie zarabiającego sześciocyfrowych kwot, śmiertelnika, a na nadgarstku miał zegarek, za który prawdopodobnie można by ubrać kilka osób we wcześniej rzeczony garnitur.
Spojrzał na ciebie i uśmiechając się, sięgnął za pazuchę. Wyciągnął paczkę Marlboro i wyciągając papierosa, gestem poprosił cię o ogień.
Powiedział coś. Nie byłeś pewien co, ale wzbudziło to twoją sympatię.
Przykucnąłeś i odpaliłeś jego fajkę.
Zaciągnął się kilka razy. Bijące od niego światło, przestało migać. Świecił już stale, choć wciąż słabo. Momentalnie stracił pięć lat. Kolor oczu wyostrzył się, a włosy nabrały cienia połysku.
Wstał i oparłszy się o ścianę zapytał swoim hipnotycznym głosem:
-Jesteś ze mną Jack?
I tu bym prosił o mały dialog gracza z MG.

Alex

Przyjrzałeś się stolikowi. Ot gustowny mebelek z drewna wiśniowego i metalowych rurek. Nogi były za krótkie by nadać się na broń. Były również ku temu zbyt solidnie przymocowane do blatu. Blat zdawał się być jednolity, ale okiem stolarza wypatrzyłeś miejsce złączenia. Łącznie składały się na niego 3 grube, wiśniowe deski. Pozostał ci więc najszybszy polowy sposób demontarzu- rozwalić to.
Zanim jednak oddałeś się radosnemu aktowi przemocy wobec stolika, zauważyłeś, że płacząca w korytarzu dziewczyna już dobiegła do dwóch pozostałych przy drzwiach od windy mężczyzn. Była całkiem ładna.
Chwile później, podskoczyłeś i z wielkim impetem nastąpiłeś na stolik. Rozleciał się z hukiem za pierwszym razem. Zebrałeś środkową deskę. Była nieporęczna, ale solidna. Mierzyła około 1,2 m długości i dwudziestu centymetrów szerokości. Na grubość miała około pięciu centymetrów. Drapała cię nielicznymi drzazgami, ale nie robiło to na tobie wrażenia. Obejrzałeś się. Zdążyłeś w samą porę.
Koszmarna, ludzka postać wyszła z ciemnego korytarza, na przeciw twoim windowym towarzyszom.

David

Przeszukiwałeś kolejne biura. Spośród stert papierów, poradników motywacyjnych i zdjęć rodzinnych namierzyłeś już sporo potencjalnie przycisków do papieru wszelkiej maści, rakietek tenisowych, a nawet zestaw kiji golfowych. Biura okazały się prawdziwym arsenałem. Chwilowo zatrzymałeś się, by przyjrzeć się dziewczynie, która wybiegła z korytarza, ale wróciłeś do poszukiwań.
Póki nie słyszałeś krzyków konających, wolałeś jednak kontynuować poszukiwania w nadziei na bardziej niebezpieczne narzędzie. Natknąłeś się jeszcze na wiele noży do papieru. Kij do krykieta, a nawet ozdobny muszkiet, aż w końcu przypadkowo znalazłeś to, czego szukałeś. W Jednym z gabinetów w schowku pod blatem biurka znajdował się malutki rewolwerek. Tak na prawdę, nie tyle go odszukałeś, co walnąłeś w jego schowek kolanem.
Wyjąłeś broń i sprawdziłeś stan bębenka. Liczył sobie zaledwie dwa naboje. Spróbowałeś otworzyć szufladę w nadziei na znalezienie większej ich liczby. Okazała się jednak zasunięta. Wziąłeś broń i ruszyłeś, do pozostałych "windowych rozbitków".
Właśnie trafiłeś na kulminacyjny punkt przedstwaienia.
Z ciemności zaczęła wyłaniać się sylwetka człowieka w zupełnie niecodziennej pozie...

Pozostali

Pierwszą postacią, która wysunęła się z ciemności była młoda kobieta. Jękowy zmysł Christophera okazał się w tej sprawie nieomylny. Wpisywała się idealnie w stereotyp sekretarki. Była całkiem ładna, choć chorobliwe chuda. Jej piegowata twarz, duże oczy i pełne usta, były przejawem wyspiarskiego pochodzenia. Miała upięte kasztanowe włosy. Nosiła szpilki, czarne, sięgające połowy łydek spodnie, białą koszulę i czarną kamizelkę, pozbawioną wymiaru praktycznego.
Makijaż na jej twarzy groteskowo rozmazał się od łez. Kurczowo ściskała w ręku torebkę.
Na chwilę przystanęła i zaczęła przyglądać się dwóm mężczyznom, którzy niedawno okazali się być starymi znajomymi. Miała dylemat, u którego szukać pocieszenia. Ostatecznie George przegrał z tytułu posiadania kastetu.
Przylgnęła do Chrisa i zaczęła wypłakiwać się, nieudolnie składając zdania.
-Kazał mi... Kazał mi z nim zostać! Mówił, że wróci... A on chciał mnie zabić! I wtedy... to nie miało go zabić! Ale on wstał! Nie mógł udawać. - Potem jej mowa przeszła w niezrozumiały bełkot.
Widowisko to oderwało na chwilę Davida od poszukiwania broni i Alexa od główkowania nad pozyskaniem broni ze stolika do kawy, ale wrócili szybko do swych zajęć czując presję czasu.
Gdy dziewcze przekazało wystarczająco dużo treści, zsunęło się z lekarza i zaczęło łkać siedząc na ziemi.
Odgłosy rzucania się, nie ustawały. Przybierały na sile i zbliżały się. Doszło do nich chrząkanie i charczenie. W końcu, z ciemności wyłoniły się ręce. Wasz nowy znajomy wypełzał z niej. Poruszał się, jakby rzucany atakiem padaczki. Wstawał, opadał na ścianę, przewracał się, wyginał i pełznął nieustannie do przodu. Tak jakby, nie mógł znaleźć właściwego sposobu, na poruszanie się w ludzkim ciele. Był mniej więcej mężczyzną o sięgających ramion, przetłuszczonych włosach. Nosił czarną koszulkę, z nazwą jakiegoś mało znanego zespołu metalowego i bojówki.
Ten opis zapewne pasował do niego, zanim stał się tym, co opuściło jednolitą ciemność korytarza. Nie poruszał się jak człowiek. Broczył z oczu, ust i nosa czarną, pozbawioną połysku wydzieliną. Jego ubrania i skóra były przeżarte. Na piersi, spod koszuli zdawały się prześwitywać nagie, pozbawione skóry, kości klatki piersiowej.
Zaczął rozglądać się po was. Wykonał jakieś skomplikowane gesty rękami, ale po chwili zrezygnowany spróbował czegoś innego. Zaczął rozwierać usta i poruszać szczęką, na nieosiągalne dla was sposoby. Wydawał przy tym z siebie mrożące krew w żyłach rzężenie, które momentami składało się w nieznane wam słowa. Po chwili zaczął się prostować. Gdy stanął obunóż, ruszył na was powoli i niezdarnie zataczając się.

Wybaczycie opóźnienie?
Obrazek
necron1501
Mat
Mat
Posty: 448
Rejestracja: poniedziałek, 4 lutego 2008, 17:42
Numer GG: 10328396

Re: [Autorski-Apo] Sunrise

Post autor: necron1501 »

Alexander Kirislev = Alex(wyszło w grze ;))

Po szybkim przyjrzeniu się meblowi, nie czekając długo przełamał go na pół. "Żal takiego stolika, porządna robota" pomyślał z żalem, po czym odwrócił się do dziewczyny. Jej dość nieskładne przedstawienie sytuacji nie pomogło. Nie czekając, podniósł kawałek stolika. "Teraz przynajmniej mam coś pod ręką". W tej chwili za załomu wysunęło się coś, co miało przypominać człowieka. Bo na pewno nim nie było. "Porusza się dość niezgrabnie, raczej nie powinien sprawiać problemów. Lecz po tym czego go nauczono nie można oceniać po wyglądzie."
-David skończyłeś już? trza tu kogoś przywitać-zawołał mniej więcej w stronę biura gdzie zniknął znajomy, po czym podszedł do reszty.
-Jeśli nie umiecie się bić, strzelać itp, to się odsuńcie, oczywiście bez obrazy. Panie doktor zabierz ją może stąd. Daj broń George'owi-powiedział w ich stronę i nie czekając na odpowiedź odwrócił się do stwora i przyjął mniej więcej postawę bojową.

Oczywiście że wybaczam, choć kazałeś czekać ;)
ObrazekObrazek
ObrazekObrazek
Bielik
Mat
Mat
Posty: 594
Rejestracja: środa, 7 czerwca 2006, 20:34
Numer GG: 5800256
Lokalizacja: GOP

Re: [Autorski-Apo] Sunrise

Post autor: Bielik »

David Evans

Argh... Moje kolano- jęknał David przeszukując kolejny z gabinetów. Tam przecierz nie powinno nic być, a jednak w coś uderzył. Schylił się i spojrzał pod biurko. Znalazł tam nareszcie to czego szukał, coś przy czym kryły się te wszystkie kijki które odnalazł w poprzednich pomieszczeniach. Rewolwer. Jednak idyllę tejsytuacji zepsuło to, żę były w nimi jedynie dwa naboje.
-Trudno. Lepsze to niż nic. - pomyślał i wrócił na korytarz. Zdążył jeszcze zarejstrować kobietę wypłakującą się w faceta, który pomógł im się wydostać z windy. Jednak zaraz po tym całą jego uwagę przyciągnął - zbroku lepszego określenia- człowiek wyłaniający się z ciemności. Przez chwilę zdawało się jakby chciał coś powiedzieć, ale przy jego zmienionej postawię mógło to być cokolwiek. David niewiele myśląc podniósł rewolwer na wysokość jego piersi i powiedział głośno: -Stój! - nie licząc, że to cokolwiek da. Starał się znaleźć w takiej pozycji z, której mógłby oddać strzał nie raniąc przy okazji towarzyszy. Nigdy przecież jeszcze nie strzelał z takiego czegoś. Jednak wstrzymywał się przed naciśnięciem spustu do momentu w, którym istota ewidentnie ruszy do ataku na nich.
Stare chińskie przysłowie mówi: "Jak nie wiesz co powiedzieć, to powiedz stare chińskie przysłowie"
MarcusdeBlack
Marynarz
Marynarz
Posty: 327
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
Numer GG: 10004592
Lokalizacja: Pałac Złudzeń

Re: [Autorski-Apo] Sunrise

Post autor: MarcusdeBlack »

Jack Reynoldsć

Odpalił mu papierosa i wpatrywał się w nieznajomego z dziką fascynacją, ta obco piękna twarz, wydawała mu się nierealna. I jeszcze te drzwi, nawet nie odwrócił do nich wzroku. Dziwne rzeczy się rozgrywały przed nim, dziwne i niezrozumiałe dla niego. Spojrzał na nieznajomego, ten tylko chuchnął sobie dymka i stracił na jego oczach dobre kilka lat.
- Jasne. Jasne jestem. Patrząc na ciebie straciłem całą ochotę by rzucić... - zaciągnął się swoim papierosem, z czego połowa już dawno się wypaliła i opadła gdzieś na ziemię.

Nieznajomy uśmiechnął się szeroko na jego odpowiedź i zalśnił jeszcze większym blaskiem. Znowu odmłodniał, tym razem może o jakiś rok. Subtelna różnica, ale zauważalna. - Ok. Możesz mi mówić Smith, a teraz pora przejść do interesów. - powiedział i nie czekał szczególnie na reakcje Jack'a. Spokojnym głosem zaczął wyjaśniać. -Jak wiesz, jesteśmy w niezłym gównie. - detektyw tylko zmarszczył brwi, tak naprawdę nie bardzo wiedział co się dzieje. Jaśniejący kontynuował. - Ty i ci kolesie dwa piętra nad nami bardzo chętnie byście się stąd wydostali, ale pójście w dół schodami tak naprawdę odpada. - Jack spojrzał na niego zdziwiony, czekał na kolejne niespodzianki. - Znam inną drogę, ale sam mam tego pecha, że nie mogę się stąd ulotnić.

- Ale skąd wiesz o innej drodze? Na dodatek wyglądasz jakby ktoś cię poturbował i...- tylko kto? Nieznajomy wyglądał jakby go ktoś sponiewierał i zostawił samemu sobie. To było zbyt wiele dla detektywa, musiał złapać się jakichś faktów. - ...kim ty jesteś. Kim?

- Kto mnie tak urządził? Otóż mamy tu kilku nieproszonych gości. A twoi nowi... znajomi mieli pecha spotkać jednego z bardziej nieobliczalnych. Jeśli pomożesz mi się go pozbyć, to to miejsce i ja odetchniemy z ulgą, a wy będziecie mogli bezpiecznie wyjść. - Smith zmarszczył swoje brwi.- Kim jestem? Długo by opowiadać, ale uwierz mi, że na razie wiedza, że zwę się Smith powinna ci wystarczyć.

- Do cholery jasnej! Gadasz jakimiś zagadkami z marnego filmu! - papieros wypadł mu z ręki. Odwrócił się i oparł o ścianę. Ten facet był dziwny, choć dziwny to mało powiedziane. - To jest jakieś chore. - mruknął pod nosem. Może śnił, ale coś mu mówiło że nie. Potrzebował więcej odpowiedzi. Więcej. - Co tu się w ogóle dzieje, te światła, ten dziwny grzechoczący odgłos na dole, smażące się komórki i.. - odwrócił się do niego i zlustrował go wzrokiem. -..i ty. - puszczały mu nerwy, był całkiem nie sobą.

Smith był całkowicie spokojny. Powoli palił swojego papierosa i puszczał kółka z dymu, uśmiechając się do nich głupawo. - Mógłbym ci opowiedzieć wszystko, ale to tylko niepotrzebne zaprzątanie nam obydwu głowy.
Ale skoro chcesz, to wytłumaczę ci pokrótce...
- detektyw oparł się o makietę i słuchał uważnie. - Światła i kieszonkowe piecyki gazowe, to sprawa bardzo potężnego kopa energii. Po prostu za dużo dobrego i rozsadziło wszystko bardziej skomplikowane od widelca. Sprawcą hałasu jest jeden z naszych gości. Nie mogę ci go zbyt szczegółowo opisać, bo jest tu od zaledwie kilku minut, a nigdy wcześniej go nie spotkałem. Ogólnie rzecz biorąc, coś przypomniało sobie o nas i to z pełną pompą. - czym było to "coś"? Zaprzątało głowę Jack'a i o kogo tak naprawdę się upomniało. - A teraz ja. Pokrótce jestem człowiekiem, choć jestem nim nawet bardziej niż ty. - detektyw w innych okolicznościach uznałby że gościu bredzi, ale teraz... - "Urodziłem" się tu i wychowałem. To miejsce jest moim królestwem. I nie mogę ruszyć się poza nie. - Jackie poczuł się bardziej zdezorientowany niż wcześniej. - Dość wyjaśnień. Spieszy mi się. Jeśli zaraz nie pozbędziemy się tego robaczka na górze, to ja i ty staniemy się jednym płynem. - dodał na koniec nieznajomy.

Jackie wpatrywał się w niego przez kilka sekund, tka naprawdę nie wiele zrozumiał. Nie miało to jednak teraz znaczenia, coś się tam działo, coś walczyło, coś groźnego. Tyle zrozumiał. Westchnął i zgasił peta, bezpardonowo przydeptując go butem. - Dobra, co mam zrobić. - spytał choć wcale mu się to nie podobało.

- Zgodzić się mi pomóc i pójść na górę. - odparł krótko nieznajomy.

Jack podrapał się po głowie i szepnął sam do siebie. - Czemu dzisiaj nie zostałeś w domu? - westchnął. - No tak Rachel... - jeśli wyjdzie z tego w jednym kawałku, nigdy chyba już nie przyjdzie załatwiać opłat i tym podobnych...
Spojrzał na szarego, podał mu rękę i rzekł z dziwnym spokojem - Zgoda.

Smith odwzajemnił uścisk i uśmiechnął się promiennie. Jack poczuł coś dziwnego. Jakby ktoś uderzył go solidnym pniem. Rozlało sie to po całym jego ciele, w momencie gdy złota mgła oślepiła go swą jaskrawością. Po chwili otworzył oczy, stał gdzieś indziej, nie był już w pomieszczeniu konferencyjnym. Promienie które biły z tamtego pokoju, od Smith'a, wyłaniały się teraz od niego, od detektywa. Te światło było łagodniejsze niż to na zewnątrz, kierowało nim i oświetlało mu drogę. Był upojony tym wszystkim, zatoczył się i oparł o ścianę.
Jego "świadomość" już nie była ograniczona nim samym, czuł na większy obszar niż zwykle, jakby był w rzeczywistości większym bytem. I wszystko czuł dotykiem, szczególnie ten piekący..nie parzący ból bijący dwa piętra nad nim. Czuł że musiał tam iść, musiał coś zrobić.

Jego 'towarzysza' nigdzie nie było, opuścił go. - Smith! - ryknął i zaraz tego pożałował, czuł się nie sobą. Krzyknął jeszcze kilka razy, ale zawsze odpowiadała mu cisza. Szedł niespokojnie, szedł tam gdzie wyczuwał ten obcy ból. - Coś ty mi zrobił... - szepnął pląsając niespokojnie.
Bał się...
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."

Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: [Autorski-Apo] Sunrise

Post autor: Blue Spirit »

George Skyblade
Kaznodziej puścił Chrisa czym prędzej, w milczeniu wysłuchał słów sekretarki. Poturbowana sekretarka! Jak w słabych filmach.
Bardziej interesowały go dziwne odgłosy dobiegające z głębi korytarza.
- Dawaj to - warknął i wyrwał pistolet z ręki doktorka. Cofnął się lekko puszczając przodem tych młodszych. Szybko zlustrował pistolecik. Była to mała poręczna broń, bez odrzutu, ale jeśli to coś dostanie parę kulek z tej zabawki, powinno chociaż zawahać się albo rozłożyć na łopaty. A to dałoby szansę towarzyszom Skyblade'a...
Monstrum... Tak, to chyba dobre określenie tego co właśnie pojawiło się w korytarzu, lazło w ich stronę, wolno, a wyglądem przypominało zombiaka ze starych horrorów. George charknął i splunął przez ramię, wycelował i oddał kilka strzałów w stronę tego czegoś, poczem cofnął się szybko oczekując reakcji...
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Zablokowany