[Zombie survival]Opanować epidemię...

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Ant
Kok
Kok
Posty: 1228
Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 21:54
Numer GG: 8228852
Lokalizacja: Dziki kraj pod Rosją

[Zombie survival]Opanować epidemię...

Post autor: Ant »

"Dziś w nocy odnaleziono jednego z porywaczy odpowiedzialnych za zniknięcia czterdziestu osób w całych Stanach Zjednoczonych. Podejrzany stawiał opór. Policjanci byli zmuszeni do otwarcia ognia."
-fragment wiadomości kanału 24.

Clint Westwood

To miał być kolejny rutynowy kurs. Ładunek AGD z Allentown do Nowego Yorku. Była piękna pogoda, żadnych korków. 78 międzystanowa miała szybko doprowadzić do celu. Mimo rażącego słońca, wymarzone warunki do jazdy. Połowa drogi już przejechana. Kilka godzin i wolne na czas rozładunku. Nagle przez CB odezwał się męski głos: - Uważajcie na Clinton! Korek przez całe miasto również na międzystanówce. Ni cholery nie wiadomo, skąd taki zator na drodze. Omijajcie tą mieścinę szerokim łukiem. - Było jednak za późno. Clint właśnie minął ostatni zjazd przed Clinton. Zbliżał się coraz bardziej do kilkumilowego korka...

Philip Curtis

Wczesnym rankiem Philip dostał telefon od dowództwa. Zadzwonił sam Generał Smith. Rozkazał, aby jak najszybciej zameldował się u niego i w tempie przyspieszonym nauczył wszystkich podopiecznych strzelania wyborowego. Gdy Philip zapytał o co chodzi ze strzelaniem wyborowym, Smith odparł, że chodzi o jak najcelniejsze kierowanie ognia na głowy przeciwnika, szczegółów dowie się po stawieniu się do odprawy. Moment później Generał odłożył słuchawkę.

Erika Downson

Bobi cały czas starał się ugryźć Erikę. Na szczęście odpowiednio zabezpieczyła się przed ugryzieniem tego jednego zombie. Szczęściarz, gdyby nie był na smyczy, dawno uciekłby jak najdalej. Cały czas ciągnął dziewczynę, jak najdalej od Bobiego. Wyraźnie się go bał. Skomlenie psa i przytłumione jęki braciszka zombie, zdawały się być jedynymi głosami w miasteczku. Ulice były puste. Kto mógł, ten uciekał. Kto nie mógł uciec, został zjedzony, bądź zasilił szeregi umarlaków. Nie było jednak słychać jęków zombie. Nagłe rozległ się huk wystrzału. Tuż potem Bobi bezwładnie osunął się na ziemię. Kawałek jego czaszki leżał na asfalcie. Pora pożegnać się z bratem i znaleźć innych ocalałych...

Peter Ganley

Gdy Peter dojechał już do placówki, dostał kopertę. Były w niej zdjęcia jakiegoś małego miasteczka, zdjęcia satelitarne oraz jakaś kapsułka. Oficer, który miał mu przekazać rozkazy, wręczył mu drugą kopertę. Były tam zdjęcia ludzi w nienaturalnych ustawieniach ciała, całe podziurawione, jednak bez śladu krwi. - To właśnie jest wasze zadanie. W całych stanach rozprzestrzenia się nieznana choroba. Zarażeni tracą kontrolę nad sobą i stają się odporni na niemalże wszystko. Rząd stara się ratować sytuację. Przedsięwziął, więc radykalne działania. Polecicie do Albemarle. Tam będzie czekała na was drużyna Bravo. Macie spacyfikować jak najwięcej zarażonych. W razie pogryzienia przegryźcie kapsułkę i połknijcie zawartość. Odmaszerować! - Tuż przed budynkiem czekał już helikopter z resztą drużyny.

Gabriel Rogers

Kolejny dzień nudnych zajęć w szkole przypominającej więzienie. Wychodne do 20. Większość pracowników to służbiści. Kilka budynków z kratami w oknach na parterach i pierwszych piętrach. O dziwo pozostałe piętra nie miały kratowanych okien. Gabriel uczestniczył właśnie w zajęciach z chemii doświadczalnej w budynku A3, gdy nagle przez głośniki w sali odezwał się głos dyrektora: - Drodzy uczniowie. Stajemy dziś przed wielkim problemem. W naszej placówce zostały odnotowane liczne przypadki pogryzień wśród uczniów. Internaty zostały sprawdzone. Wszyscy są na zajęciach. To umożliwi nam izolację zakażonych uczniów. Budynki A1,A3,B2 oraz C1 zostają zamknięte do czasu przyjazdu wyspecjalizowanych ekip. Proszę, abyście w tym czasie zebrali wszystkich podejrzanych w odizolowanych pomieszczeniach. Dziękuję. - Większość uczniów zaczęło uciekać w panice, ale zostali skutecznie zatrzymani przez wzmocnione drzwi, skute łańcuchami i czymś zablokowane od zewnątrz. Nauczyciel chemii wydawał się być zaskoczony sytuacją, jednak starał się zachować spokój...

Destiny Carkner

Wczesnym rankiem Destiny usłyszała dzwonek do drzwi. Przez judasza zobaczyła faceta w czapeczce FBI. To zapewne kolejny świeżo zatrudniony agent. Upewniona, że to osoba, której może na tyle zaufać, by otworzyć drzwi, zrobiła to.
- Dzień dobry agentko Carkner! Jestem agent Gibbons. Zostałem pani przydzielony w dziwnej sprawie. Szefostwo prosi o zaznajomienie się z materiałami, a następnie zgłoszenie do nich wraz ze mną. - powiedział chłopak, po czym wręczył jej sporą kopertę.
- Szczerze mówiąc nie wiem o co w tym chodzi. To brzmi jak scenariusz kiepskiego horroru. Na Manhattanie kilkanaście osób skarżyło się, że zostało pogryzionych, przez bezdomnych. Tego samego dnia stwierdzano ich śmierć kliniczną, a następnie budzili się chcąc gryźć innych. Nie da się z nimi komunikować.-
Destiny otworzyła kopertę. Było tam kilkanaście zdjęć ogryzionych ciał. Mimo, że ciało wokół ran krwawiło, samo wnętrze rany wydawało się być już zakrzepnięte. Do tego kilka zdjęć twarzy bez wyrazu, z zakrwawionymi ustami oraz kilka ciał, z których jedyne co zostało to szkielety.
- Agentko Carkner. Pani też nic z tego nie rozumie?-

Na początek prosiłbym o przybliżenie wyglądu postaci oraz opis zachowania w sytuacjach, w których się znalazły.
Obrazek
Fioletowy Front Wyzwolenia Mrówek
Klub Przyjaciół Kawy
Tytusovsky
Pomywacz
Posty: 38
Rejestracja: środa, 1 sierpnia 2007, 10:30
Numer GG: 0

Re: [Zombie survival]Opanować epidemię...

Post autor: Tytusovsky »

Clint Westwood
Solidną wiązankę przekleństw, która nasuneła się Clintowi do głowy zagłuszył huk klaksonu stylizowanego na ten, z którego słyną pociągi. Trzy uderzenia w przycisk na kierownicy i nosący się przy nich hałas, wzbudzający respekt u każdego innego użytkownika drogi, w pewnym stopniu rozładowały jego frustrację. Zaczął zmieniać pas ruchu na ten najbliższy awaryjnego, by zjechać z międzystanówki przy najbliższej okazji. Gdy stopniowo zwalniał sięgnął dłonią do kieszeni jeansowej kamizelki. Na jego opalonej twarzy o dobrze zarysowanych kościach policzkowych i niedogolonym od paru dni zaroście ponownie zagościł nieprzyjemny grymas. Nie miał fajek a perspektywa spędzenia reszty dnia w korku przy towarzystwie rodzin uspokająjących swoje bachory, laluń wrzeszczących do telefonów i pajaców w garniturach, którzy spóźnią się na lunch, dobijała go.

Zmienił kanał radiowy na swój ulubiony z muzyką country i zdjął czapkę z daszkiem, na której widniał słynny prostokątny Southern Cross, świądczący zarówno o jego pochodzeniu, jak i wyznawanych poglądach. Przyciemniane okulary nasunął sobie na zaczesane do tyłu, jasnobrązowe włosy i spojrzał przed siebie skupiając wzrok by dokładniej wybadać sytuację.
Elathorn
Pomywacz
Posty: 30
Rejestracja: poniedziałek, 23 marca 2009, 21:15
Numer GG: 3224957
Lokalizacja: Cintra

Re: [Zombie survival]Opanować epidemię...

Post autor: Elathorn »

Philip Curtis


Nie można powiedzieć, by Curtis był zadowolony z pobudki. A rozmowa? No cóż... ona na pewno nie była wiele milsza. Ale o co chodzi...? przeszło żołnierzowi przez myśl. Z RKM-ów? Ale... po co? . Wywlekł się z łóżka, w końcu telefon stał na szafce tuż przy nim. Rozejrzał się po małym pokoiku. Ale zawsze własnym. Przeszedł obok szafy, by przejść przez drzwi do łazienki. Doszedł do umywalki i odkręcił wodę, by obmyć twarz. Zęby zresztą też umył. Kilka minut nic nie zmieni, ale oddech... kto wie? . Spojrzał w lustro i przyjrzał się sobie. Na jego twarzy widniał lekki, jednodniowy zarost. Postanowił się nie golić, bo może jednak to coś ważnego? Tak czy siak wrócił do sypialni, gdzie z szafy wyjął dobrze złożony mundur. Ubrał go i otrzepał rękawy z niewidzialnego kurzu. Ubrał glany i już był gotowy do wyjścia z domku. Już miał zamiar otwierać drzwi, ale przypomniało mu się jeszcze jedno. Cofnął się i chwycił pęk kluczy jak i portfel. Wyszedł z nimi w ręce i zakluczył drzwi, by po chwili wszystko powędrowało do jego kieszeni. Wziął głęboki oddech świeżego, morskiego powietrza i rozejrzał się po porcie. Kilku żołnierzy mu salutowało w drodze na parking, co przyjął on z uśmiechem. Doszedł wreszcie do swego wozu- ciemnoniebieskiego Ford Territory. Otworzył kluczem drzwi i wszedł do niego. Jak należy- zamknął drzwi za sobą i pasy zapiął. Z schowka wyjął paczkę papierosów i zapalniczkę, ostatecznie wyjął jednego papierosa, odpalił i reszta wróciła na swe miejsce. Zaciągnął się i dopiero teraz włożył kluczyki do stacyjki i przekręcił. Ruszył spokojnie w kierunku budynku dowództwa.


Zaparkował na niezwykle zatłoczonym dziś parkingu. Papierosa zdążył leniwie wypalić w trakcie jazdy. Wyszedł i zakluczył wóz po czym żwawym krokiem ruszył na małe schody, prowadzące do samego budynku. Otworzył drzwi i podszedł do biurka, za którym siedziała recepcjonistka.
-Ja do generała Smitha. -rzekł do niej i ruszył do drzwi, za którymi biuro tego się znajdowało. Zapukał, gotowy przekroczyć próg gdy tylko ten pozwoli mu wejść.
Chińczyk z dynastii T'ang, filozof, śnił, że był motylem, i od tej chwili nigdy już nie był zupełnie pewny, że nie jest motylem, któremu się śni, że jest chińskim filozofem. -Tom Stoppard
Darlar
Marynarz
Marynarz
Posty: 229
Rejestracja: poniedziałek, 8 września 2008, 12:37
Numer GG: 8299547
Lokalizacja: Warszawa

Re: [Zombie survival]Opanować epidemię...

Post autor: Darlar »

Obrazek

Sergeant Peter "Gloomy" Ganley

Peter był nieco zaniepokojony, jak zawsze kiedy w środku nocy wyrywa go z domu niespodziewany telefon. Taki był jednak niestety koszt wysokich zarobków, tak jakby państwu nie wystarczał podatek dochody, wymagało od elity swoich synów całodobowej gotowości bojowej, nawet podczas urlopu. Mężczyzna przez chwilę stał na baczność, a gdy jego przełożony pozwolił mu spocząć odetchnął z wyraźną ulgą. Na jego twarzy widać było lekkie roztargnienie. Sięgnął palcem lewej dłoni w okolice swojej powieki i wygrzebał spod niej śpiocha. Kiedy dowódca wręczył mu zdjęcia, Gloomy powoli je przekładał, każdemu przyglądał się z wielką uwagą i w miarę jak jego wzrok spoczywał na kolejnych obrazach, jego twarz stawała się coraz bledsza. Był przyzwyczajony do widoku śmierci i krwi, ale nawet w nim rozkładające się zwłoki budziły odrazę, ot instynktowny odruch, odziedziczony zapewne po jakiejś małpie, która postanowiła zjeść swojego stęchłego i od tamtej pory żadna już tego nie próbowała. Sierżant z uwagą słuchał słów przełożonego, nie był zadowolony, informacje, których mu udzielono były niezwykle pobierzne. Sprawa musiała wymagać natychmiastowej interwencji, to po pierwsze. A po drugie organizacja akcji musiałabyć tak niespodziewana i absorbująca, że oficer nie miał nawet czasu na porządną odprawę. Kiedy kazano mu odmaszerować Peter bez zbędnych pytań zasalutował.
- Sir, yes Sir!
Następnie trzymając dwie wręczone mu koperty oddalił się w milczeniu. Cała sytuacja mocno go zaskoczyła, układał sobie w myślach cały jej obraz i analizował, tak jak go szkolono, tak, aby przeżyć. Po niedługim czasie odebrał cały niezbędny ekwipunek. Założył plecak, wrzucając do niego wcześniej lornetkę, gps, dodatkową amunicję, kilka różnego rodzaju granatów, które ciężkobyło umieścić przy pasku, opatrunki, później założył hełm, kamizelkę kuloodporną, ochraniacze na kolana i łokcie, przypiął kaburę z pistoletem, podczepił do paska bagnet, manierkę z wodą, poprawił sobie mikrofon zaczepionego przy uchu komunikatora i sprawdził swoją broń, później skierował się w stronę lądowiska.
Kiedy wyszedł z budynku jego wzrok od razu spoczął na wirującym leniwie śmigle czarnego Black Hawka, uzbrojonego w dwa boczne, obrotowe minidziałka. Jego wzrok pobierznie spoczął na zasiadających w kokpicie pilotach, i rozejrzał się za ewentualną resztą załogi, znał tych ludzi. Po chwili zbliżył się do trojga członków swojego zespołu. Dwóch z nich tak jak on dzierżyło karabiny M4A1 R.I.S. z zamontowanymi celownikami optycznymi, jeden dodatkowo miał podwieszony granatnik M203. Czwarty z mężczyzn uzbrojony był w karabin wyborowy typu M24A2. Wszyscy trzej wyczekująco wpatrywali się w swojego dowódcę i jak jeden mąż zasalutowali stając przy tym na baczność.
- Spoczni... - Gloomy rzucił od niechcenia i przesunął spojrzeniem po stanie swoich żołnierzy, wyglądali idealnie.
- Znowu jedziemy na plażę Sir? - Zapytał z lekkim uśmiechem czarnoskóry posiadacz granatnika. Na jego słowa Peter lekko pokręcił głową.
- Więc co znowu? Kolumbia?
- Wiesz ile by nam zajęła podróż do Ameryki Południowej czymś takim? - Zapytał zażenowany snajper, i kręcąc głową wsunął sobie w usta pasek gumy do życia.
- Stulić mordy i na pakę.... - Peter szybko uciął pogawędki i jako ostatni wkroczył na pokład bojowego śmigłowca. Przytrzymując się uchwytu dość mocno przyjebał pięścią w zagłówek fotela na którym siedział pilot maszyny.
- Gotowi... - Pilot przytaknął głową i zajął się swoimi obowiązkami, to jest meldowaniem o gotowości i prośbą o zezwolenie na start, którą szybko uzyskał. Wsłuchując się w narastający jazgot wirnika Peter usiadł na jednym z wolnych miejsc i krzyknął do swoich towarzyszy.
- Działamy na naszym terenie!!! W Północnej Karolinie wybuchła bliżej nieokrślona epidemia!!! Lecimy do Albemarle!!! Nasz priorytet to wykonać zwiad, zabezpieczyć część terenu i zminimalizować zagrożenie!!!
- Że co kurwa?!! - Snajper odkrzyknął z wyraźnym niedowierzaniem, miny żołnierzy były jeszcze bardziej zaskoczone, gdy zaczęli przeglądać wręczone im przez Petera koperty. Kiedy już je obejrzeli, Peter przy urzyciu zapalniczki podpalił wszystko za wyjątkiem mapy miasteczka i odczekawszy, aż zdjęcia odpowiednio się rozpalą, wyrzucił je przez wejście do śmigłowca.
- Zarażeni zachowują się tak nieprzewidywalnie, że wyklucza to natychmiastową reakcję służb medycznych!!! - Peter krzycząc te słowa zastanawiał się jak to możliwe, że ktoś zawraca im dupę takimi pierdołami. Zagrożenie epidemiologiczne zawsze podlegało pod jurystykcję gwardii narodowej, policjii, służb medycznych, ewentualnie pod wojska chemiczne, ale nigdy nie wykorzystywano do pomocy oddziałów specjalnych. Po minach swoich kolegów Ganley widział, iż rozumieją, że raczej nie przyjdzie im pomagać przy rozstawianiu miasteczka namiotowego w celu wprowadzenia kwarantanny. Aby, rozwiać ich wątpliwości krzyknął raz jeszcze.
- Mamy rozkaz otwarcia ognia do cywilów!!! Po wykonaniu roboty Eagle One zabierze nas do domu!!! Drużyna Bravo ma czekać na miejsu!!! Nie zadajemy pytań!!! Robimy co do nas należy!!!
- Co mogło wywołać taki burdel?!!! - Milczący do tej pory właściciej drugiej M4'rki, ze zwątpieniem w oczach popatrzył na Petera. Sierżant przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Skrzywił się kiedy na myśl nasunęło mu się jedyne logiczne wyjaśnienie.
- Podejrzewam, że nasza broń biologiczna, atakująca układ neurologiczny!!! Nie ma innej opcji!!!
Logiczne było, że nikt inny nie był w stanie wychodować takich bakterii, a nawet jeśli potrafiliby ruscy to nie mieli żadnego interesu w atakowaniu nimi stanów zjednoczonych. Naturalna choroba, też mu nie pasowała, nie słyszał by kiedykolwiek w historii ludziom odpierdalała taka szajba jak tym, których oglądał na zdjęciach. W głębi duszy wolał nawet nie wiedzieć jak tego typu broń mogłaby wydostać się do powietrza w obszarze cywilnym. Z drugiej strony dowódca wspominał coś o ugryzieniach, to wskazywało raczej na wściekliznę, więc całą teorię Petera trafiał szlag. Wolał jednak nie przekazywać swojego zwątpienia swoim podwładnym, najlepiej było udawać, że wszystko jest pod kontrolą.
Nikomu z nich z pewnością nie uśmiechało się strzelać do jakichkolwiek cywilów, a zwłaszcza amerykańskich. Takie rzeczy zdażały się omyłkowo, ale Marines, lotnictwu, a nie wyszkolonym, płatnym zabójcą, którzy dźgali wroga tam gdzie najbardziej bolało.
Lekko odchylając głowę do tyłu Peter wyciągnął i zapalił papierosa. Musiał zapalić, był zdenerwowany bardziej niż zazwyczaj. Po chwili wysunął filtr z ust i wypuściwszy chmurę dymu odezwał się komunikator.
- Baza, drużyna Alpha melduje pełną gotowość.
O o
/¯_____________________________________
| IMMA FIRIN' MAH LAZOR!!! BLAAAAAAAH!!!
\_¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯
Kawairashii
Bombardier
Bombardier
Posty: 827
Rejestracja: piątek, 13 kwietnia 2007, 17:04
Numer GG: 1074973
Lokalizacja: Sandland

Re: [Zombie survival]Opanować epidemię...

Post autor: Kawairashii »

Erika Downson

Obrazek

Erika właśnie przymierzała okulary w salonie optycznym, drzwi do gabinetu były zamknięte na klucz, a metalowe drzwi nie łatwo sforsować strzelbą myśliwską, przez jakiś czas próbowała wszelakimi rurkami i prętami, jednak bez skutku. Obecny stan jej okularów nie był w najlepszym stanie, a prócz jedzenia i dachu nad głową; (zdrowe) działające zmysły zdecydowanie znajdowały się w pierwszej trójce „punktów do odhaczenia w przypadku apokalipsy”. Niezależnie jak dobrze strzelała, bez możliwości odróżnienia trupa od ocalałego, daleko nie zajdzie, a przykro byłoby zostać uznaną za wroga przez swoich.

Wśród martwej ciszy, jedynie Szczęściarz i Bobi zwracali na siebie uwagę, wzajemny warczeniem i sykiem. (wybacz MG, ale spuszczę Szczęściarza ze smyczy, a Bobiego ustawie na zewnątrz sklepu, przywiązanego do latarni)
-Szlag, same zerówki.
Szepnęła pod nosem, odrzucając za siebie kolejną partię okular.
Szczęściarz był małym lekko zaniedbanym ratlerkiem, młody jednak pojętnym, na tyle że nie uciekał nie będąc uwiązanym do Eriki, z pośród mieszkańców z jej miasteczka jedynie oni wyszli z tego cało, a przynajmniej im udało się odnaleźć w popłochu płomieni i jęków.

*Gdyby nie ten wybuch stacji benzynowej, przy której organizowane były zebrania rady miasta może i udałoby nam się opanować sytuację… eh.. wszystko to jeden wielki dowcip, jak tyle rzeczy mogło pójść źle. A to kolejne puste miasto… no cóż chyba zostaliśmy tylko ty i jak, no i Bobi* pomyślała mierzwiąc zdenerwowanego Szczęściarza po karku. Była zmęczona tymi poszukiwaniami, na szczęście jedzenie w super marketach nie zdążyło jeszcze zgnić, więc prócz pustkek na ulicach, ciszy w miastach i dużej ilości krwi, nie licząc pałaszujących trupów, nie było tu wiele rzeczy godnych motywacji.
O dziwo na przedmieściach nie było wiele trupów, najwyraźniej rozeszły się po lasach i pastwiskach. Mogła tylko domniemać że zaraza została opanowana, a ona jeszcze o tym nie wie.

(nie wiem czy Erika jest jeszcze na przedmieściach, czy w centrum, zakładam że na przedmieściach jakichś metropolii)

Nagle padł strzał, a Bobi padł na asfalt dygocząc kilka sekund, zanim brak mózgu postawił kropkę, kończąc jego stłumiony jęk. Malując podłoże gęsto zakrzepniętą masą galaretowatego karmazynu.
Erika wraz z pochwyconym Szczęściarzem osunęła się na ziemię, kryjąc się za ladą.
-Nie strzelajcie! Jestem żywa! JESTEM ŻYWA! NIE STRZELAJCIE!
Szczęściarz jęknął kilka razy w jej ramionach. Przez kilka sekund siedziała w ukryciu, po czym zdecydowała się wyjść.
-Nie strzelajcie, jestem żywa
Powtórzyła ostatni raz zanim wyjrzała zza szklanego kontuaru.
Była to kobieta o atletycznej budowie, zakreślone mięśnie ramion i bioder dawały swoje znaki spod luźnie zawieszonej męskiej skórzanej kurtki i obcisłych legginsach. Jej długi beżowy pulower z wyciętymi ramiączkami sięgający poniżej jej bioder był lekko usmarowany, mimo bardzo ładnie prezentował jej kobiece kształty. Kasztanowe włosy miała spięte w kok jedynie z tyłu, przód natomiast powiewał luźno, przysłaniając jej brwi i obszar przy gładko wyprofilowanych kościach policzkowych.
Erika miała duże pełne usta i mały lekko zadarty nos z małą ilością różowiutkich piegów na środku twarzy. Jej oczy były głęboko osadzone, a tęczówki koloru głębokiej zieleni.
W dłoniach trzymała Szczęściarza, a nieopodal niej znajdowała się porządna strzelba myśliwska. Okulary wiszące na rzemyku były zbite, a połowa szkiełka w jednym z nich było umocowane taśmą klejącą. Po paskach na jej ramionach wywnioskować można posiadała plecak, stąd mogła i być nietutejsza, „przejazdem” w poszukiwaniu innych ocalałych.
My Anime List
Obrazek
3 weeks to AvP Release.
Szasza
Bombardier
Bombardier
Posty: 639
Rejestracja: niedziela, 1 października 2006, 17:54
Numer GG: 10499479
Lokalizacja: Stalowa Wola

Re: [Zombie survival]Opanować epidemię...

Post autor: Szasza »

Czytając wstępy dla pozostałych, wnioskuję, że ktoś ma ostrego wała :lol:


Gabriel Rogers

Postawny, wysoki chłopak w pasiastym swetrze siedział z głową wbitą w swoją ławkę. Przydługie, brązowe włosy zakrywały jego twarz tak, że zza ich kurtyny wystawał tylko wydatny nos i przebłyskiwały oczy. Jego szerokie, mocne ramiona, bazgrzące po karteczce papieru przywodziły na myśl dużego drapieżnika, dręczącego małą ofiarę. Zgrywało się to mniej więcej z treścią jego kolejnego chorego, krwawego rysunku. Nie musiał przejmować się gadaniną nauczyciela. Wszystkie padające hasła, znał już od dawna.
Słysząc nadany przez radiowęzeł komunikat, zmarszyczł gęste brwi, czyniąc swe i tak wąskie i ciemne oczy, poziomymi kreskami czerni.

"Hmmm... Pogryzienia? Wiele przypadków? Tego jeszcze nie było... Nawet wścieklizna nie działa w ten sposób.
Cała ta kwarantanna nie podobała mu się. Takich środków nie stosowano z byle powodów. Coś było na rzeczy, a on wbrew woli został w to wplątany.
Podniósł wzrok, by zobaczyć owczy pęd rówieśników.
Spakował się bez pośpiechu. Nie wyprzedzą go ani stojący bez pomyślunku, którzy blokowali ruch z przodu, ani marnujące siły na popychanie ich, tyły. Rozejrzał się po sali w poszukiwaniu materiałów na mieszankę wybuchową, w razie gdby sytuacja wymagała ulotnienia się. Nie chciał ich na razie zabierać, ale wolał mieć już przygotowany ogólnikowy plan B.
Póki co brzmiał:
"W razie niepowodzenia: wiać!"
Podczas gdy wszyscy przywarli do drzwi, chłopak postanowił z bliska przyjżeć się kąsaczom.
-Tylko przypadkiem nie wyważcie tych drzwi!- Zadrwił, z panicznie napierających na głucho zabite drzwi mas nastolatków.
Pogrzebał chwilę w jeansach i wyciągnął kastet. Praktyczne to było utensylium. Co prawda musiał je coraz wymyślniej chować, bo nieraz przyszło go wykradać z kanciapy woźnego. Był to jednak uniwersalny podbijacz obronności i pewności siebie, a w zaistniałej sytuacji mógł oddać nieocenioną przysługę, rozrzucając po podłodze zęby, jakiegoś oszalałego uczniaka, czającego się na mięso Gabriela.
Rozejrzał się za pojedyńczym, amatorem mięsa współuczniów i by zwrócić na siebie uwagę odezwał się monotonnym jak buczenie elektrycznego urządzenia głosem:
-Jak sądzisz, lepiej smakuje z wytrawnym, czy z białym?
Po czym wskazał na obiekt westchnień wszystkich męskich uczniów jego rocznika.
Chłopak był zdecydowanie dziwny, nie dość, że zachowywał się lekkomyślnie i na przekór pozostałym, to jeszcze miał czerstwe poczucie humoru.
Obrazek
Samanta
Marynarz
Marynarz
Posty: 280
Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 21:13
Numer GG: 4667494
Lokalizacja: NY
Kontakt:

Re: [Zombie survival]Opanować epidemię...

Post autor: Samanta »

Destiny Carkner

Obrazek


Było rano lecz młoda kobieta o długich brązowych włosach siedziała teraz na kanapie jedząc swoje poranne śniadanie, oglądając wiadomości. Urbana teraz była w luźne, długie dresowe spodnie i dopasowaną bluzeczkę na ramiączkach. Kawa tego poranku smakowała kobiecie bardziej niż zwykle, może dlatego ze wiedziała, ze jeśli nie będzie żadnych specjalnych zadań, Destiny będzie miała dzień wolny od pracy.
-Dziś w nocy odnaleziono jednego z porywaczy odpowiedzialnych za zniknięcia czterdziestu osób w całych Stanach Zjednoczonych. Podejrzany stawiał opór. Policjanci byli zmuszeni do otwarcia ognia. - Głos znanego redaktora wydobył się z telewizyjnego głośnika. *Tyle z mojego dnia wolnego* Patrząc na swoją Blackeberry kobieta skrzywiła się czekając na telefon. Puki co na razie wolała o tym nie myśleć mając nadzieje ze ktoś inny się tym zajmie. Przełączając na MTV Destiny podglosnila słysząc jedną ze najnowszych r&b hitów
lecących w radiu 24/7. Z zamyśleń przez muzykę przebił się dzwonek do drzwi. Kobieta pokręciła tylko lekko głowa idąc w stronę drewnianych drzwi do swojego mieszkania.
-Agentko Carkner... - Kobieta skrzywiła się. Szefostwo każe jej używać tego tytułu lecz sprawia on ze dziewczyna czuje się staro. Zapraszając gościa do pokoju Destiny z powrotem usiadła na kanapie przyglądając zdjęcia, akta, raporty.
-Bardzo interesujące... mhm... tyle ciał... nietypowe... - Mruczała coś pod nosem powoli wstając z sofy idąc w stronę kuchni nie odrywając oczu od papierów. Po chwili wróciła do salonu z kubkiem kawy, podając go mężczyźnie, z którym za bardzo nie prowadziła żadnej konkretnej rozmowy. Zajęta teraz była studiowaniem dokumentów.
-Mleczko w lodowce, cukier na stole - dodała zimno. Po chwili spojrzała na młodego chłopaka kładąc kopertę na stole.
-Agencie Gibbons, daj mi 5 minut- Mówiąc to ruszyła do łazienki. Spoglądając w lusterko ujrzała swoje odbicie. Długie, brąz, aksamitnie gładkie włosy na wpół zasłaniające twarz o pięknych ciemno zielonych oczach oraz pełnych, wyzywających ustach charakteryzowały Destiny. Po paru minutach kobieta wyszła z pomieszczenia. Ubrana była w dopasowane ciemne jeansy, czarną bluzkę na ramiączkach, która podkreślała jej kobiece wdzięki oraz biały żakiecik zawiązywany w pasie na kokardkę. Szefostwo zawsze mówiło ze wyglądała za mało profesjonalnie i zbyt wyzywająco ale miała to gdzieś. Pokazując głową wskazała chłopakowi drzwi.
-W drogę.
Samanta Bloodmoon

Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
Ant
Kok
Kok
Posty: 1228
Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 21:54
Numer GG: 8228852
Lokalizacja: Dziki kraj pod Rosją

Re: [Zombie survival]Opanować epidemię...

Post autor: Ant »

Clint Westwood

Klakson wydawał się zarządzać odrobinę ruchem. Kto mógł zjeżdżał z drogi przed ogromną ciężarówką. W końcu to Stany Zjednoczone! Na tutejszych drogach większy zawsze ma pierwszeństwo. A Ci mniejsi... Cóż... Gdy tylko zobaczyli że za kilkunastotonowym wozem da się jechać, natychmiast zaczęli jechać za nim, by zyskać te kilka minut... Co sprawiło, że nie było szans na zawrócenie kolosem. Po pasie awaryjnym przejeżdżali amatorzy motorów, którzy zawsze potrafili znaleźć miejsca dla siebie. Troszkę głębiej na pasie stały auta z udawanymi usterkami... Ludzie, którzy myślą, że przeczekają korek, rodziny robiące sobie piknik, śpiący kierowcy, po całonocnej podróży. Wydawać się mogło, że Clint ugrzązł w korku na długo, gdy na horyzoncie pojawiło się wybawienie - zjazd na stację benzynową i motel. Powtórne naciśnięcie klaksonu sprawiło, że auta przed Western Starem ruszył i znalazły jeszcze trochę miejsca, by podjechać. To wzbudziło chaos. Mniejsze samochody zaczęły prawie równocześnie trąbić, co i tak nic nie dało. A może i dało... Po chwili kolumny samochodów ruszyły... O sto metrów.
- Chłopaki przesrane! - odezwał się głos przez CB Radio - Jakiś idiota zostawił swojego gruchota na środku autostrady, a jakieś cioty wpierdzieliły się w tę kupę złomu i zablokowały przejazd na co najmniej trzy godziny, bo oczywiście nikt nie raczy przepuścić pomocy drogowej. I jak tu można coś dowieźć na czas? -
- Cieszcie się, że nie widzicie co się wewnątrz miasta dzieje. Amatorzy łatwego zarobku rabują co się da, bo większość policji siedzi przy karambolu. Oczywiście nie da się przejechać, nieliczni policjanci jeżdżą przez to na rowerach...-
- Ja pierdzielę! Przy wyjeździe z miasta o mal nie zabiłem przed sekundą debila, który przechodził jakby nie słyszał klaksonu. Trochę się połamał, ale tu o dziwo policja i ambulans szybko się tu znalazły. Puścili mnie. Za chwilę wylot z miasta będzie wolny. -

Philip Curtis

- Wejść! - wydarł się generał.
- Mamy cholera wielki problem Curtis! Z całych stanów dochodzą głosy, że jakieś mutanty atakują ludność. Wyglądają jak ludzie, ale nie zachowują się tak. Atakują wszystkich ludzi i nikt nie wie dlaczego. Drapią, gryzą i kto wie co jeszcze. Można je bić, strzelać do nich, przejeżdżać, ale nic na nie nie działa. Poza rozwaleniem łba. Właśnie szykujemy specjalne oddziały do walki z nimi. Tu właśnie zaczyna się praca dla Ciebie Curtis. Masz jak najszybciej przystosować jak najwięcej żołnierzy do walki z tym czymś. Wiem, że pewnie mi nie wierzysz. Dlatego przejdź się do laboratorium. Tu masz przepustkę. - kończąc rzucił kartę magnetyczną na biurko.
- Po zapoznaniu się z tym co Ci tam pokażą, zamelduj się na poligonie. To wszystko. Odmaszerować!-
W laboratorium, w odosobnionym pomieszczeniu, przez zbrojoną szybę Philip ujrzał dziwną postać. Niby człowiek, ale o szarej skórze, z oczami bez wyrazu i zakrwawioną twarzą. Dziwoląg stał w kaftanie bezpieczeństwa, podłączonym do ścian łańcuchami. Gdy tylko ujrzał Philipa zaczął się wyrywać i kłapać szczęką. Ruchy jednak miał wolne i nieskoordynowane. Co chwilę się wywracał. Nagle obok Philipa pojawił się nieogolony mężczyzna w białym kitlu.
- Widzę, że zapoznałeś się już z naszym zwierzątkiem. Pozwól, że pokażę Ci jak się z nim nie obchodzić. -
Chwilę później byli w pomieszczeniu nad klatką dziwoląga.
- Spójrz! - W tym momencie przez drzwi do celi weszło dwóch żołnierzy w czymś przypominającym kolczugi. W rękach mieli coś co przypominało elektryczne pastuchy. Potraktowali więźnia prądem. Wydawał się prawie nie reagować. Cały czas rzucał się na agresorów.
- Poczwórna dawka prądu wystarczającego do zabicia człowieka. Prawie nie reaguje na to. - W tym czasie żołnierze zmienili broń. Jeden wziął nóż bojowy, drugi kilku kilowy młot. Pierwszy dźgnął więźnia prosto w serce... Bez skutku. Drugi uderzył go młotem po kolanach.
- Nie reaguje na rany i na ból. Nie krwawi. Cały czas chce tylko zabijać. - Jeden z żołnierzy skręcił kark dziwolągowi. Ciało powoli przestawało się ruszać. Głowa jednak nadal kłapała szczękami.
- Przerwanie rdzenia kręgowego też nie skutkuje. Jedyną działającą metodą na to coś jest zniszczenie mózgu. - Jeden z żołnierzy wyjął broń i strzelił więźniowi w głowę. Dopiero teraz przestał się ruszać. - Nie bój się. Takich obiektów jak ten mamy jeszcze trzydzieści dwa. Teraz idź na poligon. Czeka tam na Ciebie broń i prowizoryczne cele. Postaraj się znaleźć metodę szybkiej i prostej ich eliminacji. Odmaszerować! -

Peter Ganley

- Przyjąłem Alpha! - odezwał się głos w słuchawce.
Helikopter wzniósł się w powietrze. Pilot cały czas z kimś rozmawiał przez hełm. Widoki były przeciętne. Po drodze tylko park narodowy, kilka mieścinek, ulice, kilka farm i rzeczek.
Po kilkunastu minutach helikopter dotarł nad miasto. Po chwili drugi pilot odwrócił się do siedzących z tyłu.
- To tyle. Wasz punkt zbiórki jest dokładnie pod nami. Zrzucać liny! Jakbyście oczyścili miasto, dajcie znać przez radio! A teraz spadać stąd! Nie będziemy tu wisieć całego dnia. -
Po chwili cała drużyna była na ziemi. Wylądowaliście w małej ślepej uliczce, przy gęstych zabudowaniach. Z trzech stron ograniczał was wysoki drewniany płot. Ulica łączyła się z jakąś większą drogą. Była od niej oddzielona wywróconymi pojemnikami na śmieci oraz dwoma SUVami. Tam stała drużyna Bravo złożona o dziwo z dwóch osób. Drużyna Bravo podeszła do was.
- Późno dotarliście! Dwóch naszych poszo na zwiad godzinę temu. Powinni już tu być. Jakie są rozkazy sierżancie? - odezwał się kapral, który zapewne dowodził Bravo.
Nagle rozległ się huk wystrzału...

Erika Downson

Gdy wyjrzała z zza kontuaru, zastała taki widok jak poprzednio. Wyludnione miasto. Nic więcej. Żadnych dźwięków. Brak rozmów, odgłosu kroków, warkotu jakiegokolwiek samochodu, nawet Szczęściarz przestał skomleć. Po drugiej stronie ulicy, w wielkich krzakach, coś się poruszyło. Szczeniak natychmiast zaczął szczekać. Sekundę później biegł już w stronę ruchu. Z miejsca, w którym przed chwilą coś się ruszyło wybiegł kot. Pies pobiegł za nim. Tuż po tej scenie z za krzaków wyczołgał się człowiek w ubraniu maskującym. Cały czas miał Erikę na celowniku. Po chwili wstał i podszedł do niej.
- Jesteś pogryziona? Jak to się stało, że się tu dostałaś? -

Gabriel Rogers

Substancji odpowiednich do stworzenia materiałów wybuchowych, było w w tej części budynku do woli. Były one jednak zamknięte za stalowymi drzwiami, by uczniowie nie dostali się do nich zbyt łatwo. Klucze do tych drzwi miał na pewno chemik. Zapasowe klucze musiały być gdzieś w tym budynku. Miał je pewnie woźny, albo wisiały bezpiecznie w jego kanciapie tuż przy tylnym wyjściu ze szkoły.
Po odzywkach Gabriela podszedł do niego Kevin Falton, kapitan drużyny futbolowej. Falton słynął z tego, że na lekcje przychodził tylko po to, by mieć obecność na lekcjach. Nigdy go nie było na żadnych sprawdzianach, a zawsze miał w miarę wysokie oceny. To pewnie zasługa dyrektora, który dbał o sportowe osiągnięcia szkoły.
- Coś mi się wydaje Rogers, że dawno nikt Ci nie obił porządnie mordy. -
Wokół dwójki chłopaków natychmiast stworzył się okrąg złożony z kibicujących gapiów. Kevin zamachnął się do uderzenia i nagle padł na ziemię.
Niemal od razu okrąg rozszedł się. Ludzie zdawali odsuwać się jak najdalej od Gabriela. Ten zobaczył na szyi Faltona ślady zębów, wyglądające jak ugryzienie wampira w niskobudżetowym horrorze klasy B.
- Może to on?
- Wiedziałem! Nie pasował mi od zawsze.
- To pewnie przez niego! -
rozległy się ciche głosy przeciw Rogersowi.

Destiny Carkner

Gibbons wypił szybko kawę, gdy Destiny wyszła z łazienki.
- Chodźmy! -
Przed domem stał wyjątkowo zadbany czarny Chevrolet Camaro SS z rocznika 1968. Gibbons otworzył kobiecie drzwi. Gdy Destiny weszła do auta, chłopak zatrzasnął za nią drzwi i moment później siedział już za kierownicą. Zapiął pas, włączył radio, przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył. Zatrzymał się dopiero w parku riverside.
-To tutaj. Z tego parku dotarły pierwsze doniesienia o pogryzieniach. - powiedział, wyłączając silnik.
Jakieś dwieście metrów od samochodu, na samym środku drogi leżał szkielet.
Obrazek
Fioletowy Front Wyzwolenia Mrówek
Klub Przyjaciół Kawy
Szasza
Bombardier
Bombardier
Posty: 639
Rejestracja: niedziela, 1 października 2006, 17:54
Numer GG: 10499479
Lokalizacja: Stalowa Wola

Re: [Zombie survival]Opanować epidemię...

Post autor: Szasza »

W związku z prośbą pewnego Darlara, dodaję coś, co można uznać za avatara mojej postaci, choć jedynie ogólnikowego.
Za moich czasów, kiedy to koła były jeszcze rozkosznie kanciaste, takie rzeczy jak avatar były nie do pomyślenia.

Obrazek
Jak łatwo zauważyć, grzebałem przy nosie i pozbawiłem go oczu. Jakoś kartoflany nos i spojrzenie spaniela, nie pasowały mi do opisu postaci.
Gabriel Rogers

Po krótkim rozeznaniu, mającym na celu odnalezienie klucza, pasującego nawet do nieistniejących jeszcze drzwi, nasunął się prosty wniosek:
"Następny przystanek: kanciapa woźnego."
Oprócz upragnionego klucza, mogły tam znaleźć się naprawdę przydatne w opuszczeniu tego bagna narzędzia.
Szczególnie ciekawiła go reakcja, rozmówcy. Ten okazał się całkiem świadomy i żywo reagujący na bodźce. Pierwszy fakt nieco zaniepokoił Gabriela, bo za zdrową odpowiedź Fultona uznałby coś z pomiędzy Ummgh, a Nynnn.
Jego wylewność była doprawdy niepokojąca. Bardziej niż sama treść wypowiedzi.
Uczniowie rozstąpili się wokół dwójki czekając na spektakl, który miał wyłonić samca alfa i człowieka z nosem na policzku. Fulton zamachnął się, a Gabriel postawił gardę. Okazało się, że daremnie, gdyż kapitan drużyny padł przed jakąkolwiek walką.
" Po tym jak dowiedziałem się, że umie mówić, myślałem, że niczym mnie już nie zaskoczy."
Przez chwilę jeszcze trzymał gardę, w razie gdyby to była jakaś sztuczka. Najwyraźniej jednak nią nie była, bo bezwładność z jaką upadł Kevin była bardzo autentyczna.
Wsłuchał się w toczącą się dookoła niego wrzawę i mimochodem zaśmiał się pod nosem. Został potworem, czarodziejem i groźnym terrorystą, przez którego zamyka się szkoły, w zaledwie kilka sekund. Pomyśleć, że inni starają się o to przez całe życie.
Gabriel ostatnio widział tak solidarną wrogość wobec swojej osoby w podstawówce.
-Przejrzeliście mnie geniusze! To kto następny?- Ironizował, wymachując rękami, jak Mag z kolejnego, kasowego epic movie.
Gdy już nacieszył się ich nienawistnymi spojrzeniami, pochylił się nad leżącym i tak poruszył jego głową, by wszyscy wyraźnie ujrzeli ślady po ugryzieniu na karku. Żadne zwierze nie było w stanie ugryźć silnego, młodego człowieka w kark, zadając taką ranę. Mógł to zrobić tylko drugi człowiek. To nie była przyjemna myśl. Gabriel właśnie znalazł się w jakimś dziwacznym horrorze o nastolatkach, mordowanych jak bydło, przez psychopatycznego mordercę/wampira/zombie/demona/co tam jeszcze , przez jego umysł przemknęła iskierka nadziei, że dziewczyny staną się nagle równie łatwe i kształtne, jak występujące na filmach nastolatki. Rozejrzał się spojrzeniem psa, czekającego na przekąskę z ręki pana. Niestety jego wzrok objął te same nieatrakcyjne, bądź zajęte dziewczęta, na które codziennie bluzgał pod nosem. Pozytywem okazał się fakt, że wszystkie oczy zwrócone są ku niemu. Sprzyjało to możliwości przekazania swojego stanowiska "serdecznym kolegom".
-"Obawiam się, że bardziej niż moje promienie śmierci, wykończyły go wczorajsze ekscesy."- Spojrzał wymownie na dziewczynę Kevina-Nie nadążam zbytnio za waszymi sposobami odczuwania przyjemności, ale może powie mi ktoś, która to dziewczyna, ma te 300 funtów na centymetr sześcienny ucisku w szczękach i lubi wampiryczne sado-maso?
Liczbę rzucił przypadkową i wątpił, by ktokolwiek się nią przejmował. Miał również nadzieję, że pozostali odbiorą to po prostu jako pytanie, skąd na szyi ich czempiona pojawiła się ta rana.
Podczas, gdy tłum zapewne rozpalał już stos, pod czarnoksiężnika - mordercę, ten zaczął badać puls leżącego.
W przypadku jego braku, odniósł denata do toalety, po czym ułożył twarzą w dół pod ścianą, motywując swoje postępowanie przed innymi, tym iż to co zabiło Kevina, wedle praw logiki jest śmiertelne, i prawdopodobnie - zaraźliwe.
Obrazek
Kawairashii
Bombardier
Bombardier
Posty: 827
Rejestracja: piątek, 13 kwietnia 2007, 17:04
Numer GG: 1074973
Lokalizacja: Sandland

Re: [Zombie survival]Opanować epidemię...

Post autor: Kawairashii »

Erika Downson

*Cały czas tam siedział? Cholera, to jakiś świr. Nie, Szczęściarz nie… cholera, zostaw tego kota* Szybko założyła okulary. Nie zbyt przekonana do napastnika, powoli wyłoniła się zza kontuaru, chowając się; to za ścianą to za kasą. Był tam tylko on jeden, on sam, stał tam z lufą wycelowaną w nią.
-Nic mi nie jest,..
Szybko podciągnęła rękawy pokazując dłonie, a na nich zero ran, to samo z pulowerem, pokazując brzuch i szyję. Podniosła ręce tak jakby nadal spodziewał się po niej jakichś sztuczek.
-Um... jestem z Free Fall Creek, to mała wioska na południu, jakieś trzy dni drogi stąd.
Czuła jakby powinna kontynuować wymianę informacji, zatem syknęła spuszczając powietrze z ust, rzucając wzrokiem w kilka miejsc.
-Pff aa… uh.. to… um.. to był mój brat, brat Bobi… znaczy był nim zanim. Zanim się przemienił, um.. chodziłam z nim bo. Trupy częściowo mnie ignorowały, a.. a nie za dobrze widzę…
Pokazała okulary, zdejmując je z nosa i machając w powietrzu.
-Czyy… już mogę opuścić dłonie?

*Spokojnie, jak strzeli… jeśli chybi -tego no- mogę zawsze skoczyć za ladę, zawsze mam przewagę, w końcu jestem wewnątrz, i mogę się tu bronić. Szczęściarz, gdzieś ty polazł! O jeju, a może jest ich więcej, czemu strzelili… no tak, Bobi. Eh.. i co teraz? Nie wygląda na policjanta, a może to właściciel tego gabinetu? Albo jakiś zbój!*

-Ja przepraszam, jeśli to pana sklep. Szukałam tylko okularów, no.. bo.. mówiłam już że mam słaby wzrok?

Całe to zamieszanie tworzyło dziwną atmosferę, zachowanie spokoju było jak najbardziej wskazane, jednak w sytuacji, gdy twój martwy ojciec wstaje z grobu i stara się zjeść twoją twarz, ludzie potrafią zwariować.

*Od kiedy on tam siedzi? Od ilu minut mnie już obserwuje? Miasto wydaje się puste, no i zastrzelił um.. Bobiego, to znaczy że może szukać ocalałych. Nie! Czekaj, przecież mógł krzyknąć!? A jeśli bał się że są tu jakieś inne trupy? Przecież był przywiązany, czy to ma jakiś sens strzelać do niego? To musi być jakiś zbój. A może on myśli że to ja jestem zagrożeniem*

- Posłuchaj, ja tylko szukam innych ludzi, bo Free Fall Creek już... znaczy tego... uh.. upadło
My Anime List
Obrazek
3 weeks to AvP Release.
Elathorn
Pomywacz
Posty: 30
Rejestracja: poniedziałek, 23 marca 2009, 21:15
Numer GG: 3224957
Lokalizacja: Cintra

Re: [Zombie survival]Opanować epidemię...

Post autor: Elathorn »

Obrazek
Nawet pasuje... na dzień dzisiejszy xP

Philip Curtis

Uśmiechnął się w duchu, lecz nie miał odwagi, by uśmiechnąć się naprawdę. Skojarzył mu się generał Patton. Przejechał dłonią po łysej czuprynie i wziął kartę, którą włożył do kieszeni na piersi.
Tak jest! -powiedział głośno, z dumą, że jest żołnierzem i zasalutował. Odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia.


Że też nie postanowił się ogolić... ta śmieszna wręcz myśl dręczyła Philipa w drodze do laboratorium. Używając karty magnetycznej dostał się do środka, gdzie przywitał go jakiś laborant. Szedł obok niego w stronę miejsca eksperymentu, udając, że słucha, i ba... że rozumie jego naukowe ględzenie.
-Może mi pan po prostu powie, jak to coś zabić? -mruknął w końcu znużony.
-To pan za chwile zobaczy -odparł i wszedł po chwili do odosobnionego pomieszczenia. Sam, gdyż "miły" doktorek postanowił go opuścić. Nie dał po sobie poznać, że lekko przestraszył się reakcją tego... tego czegoś.
-Co to jest do cholery... -zapytał się cicho samego siebie i usłyszał mężczyznę, na którego spojrzał.
Tak... miły-mruknął gorzko i zaczął z uwagą przyglądać się eksperymentowi. Mało nie otworzył ust ze zdziwienia. Dopiero strzał zakończył egzystencję tego czegoś.
Tak, nie będę tracił czasu -burknął ponuro i opuścił laboratorium. Gdy tylko opuścił budynek ruszył w stronę poligonu. Po drodze jednak zaszedł na parking, do samochodu, skąd wziął i zapalniczkę, i paczkę papierosów. Wyjął jeden z nich i włożył do ust, by odpalić. I paczka, i zapalniczka powędrowały do kieszeni, a on sam ruszył już ostatecznie w stronę poligonu. Jak coś takiego może w ogóle istnieć? powtarzał sobie w myślach. Czemu akurat mnie wciągnięto do tego gówna? także kilkakrotnie przeszło mu przez myśl. W końcu doszedł na poligon, wypalając drugiego papierosa. Zmrużył lekko oczy, patrząc na cele.
Strzelać po łbach... uszkodzenia mózgu. -mruknął cicho do siebie i wzrokiem zaczął wodzić po okolicy, w poszukiwaniu jakiś skrzyń. W końcu to poligon, muszą być... ustawił z nich wieżyczkę, która sięgała mu mniej więcej do klatki piersiowej. Zrobił sobie jeszcze z jednej skrzyneczki schodek, na którym stanął i ustawił M203 na wieżyczce, które powinno celować... tak, prosto w głowy przeciwników. Jedną, długą serią przejechał od lewej do prawej, zastanawiając się, jaka będzie tego skuteczność. Zostawił tą konstrukcję w spokoju i następnie w ręce wziął granat.
Uwaga, kryć się! Możliwość oberwania odłamkiem! - krzyknął trzy razy wypluwając papierosa. Odbezpieczył granat i przygotował się do rzutu, jednak chwilę czekał. Krótką chwile, gdyż szybko go rzucił, mając nadzieje, że eksploduje nad głowami celów, jednak rzucił się na ziemie, by nie zostać rannym.
Chińczyk z dynastii T'ang, filozof, śnił, że był motylem, i od tej chwili nigdy już nie był zupełnie pewny, że nie jest motylem, któremu się śni, że jest chińskim filozofem. -Tom Stoppard
Darlar
Marynarz
Marynarz
Posty: 229
Rejestracja: poniedziałek, 8 września 2008, 12:37
Numer GG: 8299547
Lokalizacja: Warszawa

Re: [Zombie survival]Opanować epidemię...

Post autor: Darlar »

Sergeant Peter "Gloomy" Ganley

Peter drgnął lekko w chwili kiedy do jego uszu dobiegł huk wystrzału. Przez chwilę rozglądał się i analizował sytuację, strzał był dość odległy. To pozwalało sądzić iż nie strzelano do nich, po drugie wszyscy nadal stali na nogach więc zagrożenie było nikłe. Peter spojrzał w stronę reszty drużyny Alpha i kilkoma gestami dłoni nakazał im zabezpieczenie pozycji. Cała trójka rozpierzchła się przykucając w dogodnych do prowadzenia ostrzału miejscach i lufami swojej broni omiatała okolicę, wtedy Peter spojrzał na członków drużyny Bravo i powoli wyciągnął mapkę.
- Spróbujcie wywołać swoich przez radio, przydałby się nam ich raport.... Najpierw sprawdzimy źródło strzałów i połączymy się z resztą waszej drużyny, później przejdziemy do biura szeryfa i zabezpieczymy je. To niewielki budynek, łatwy do ochrony...
Zastanawiając się co dalej, Peter również przykucnął by zminimalizować szansę na to, że ktoś odstrzeli mu łeb.
- Zajmiemy pozycję na dachu i trochę się rozejrzymy, później będziemy po kolei przechodzić do kolejnych punktów, mamy tutaj szpital, ratusz, remizę strażacką, centrum handlowe, college i high school.... Ruszamy dwójkami, dwie piersze osłaniają ostatnią, która przesuwa się na przód, trzymajcie się blisko budynków... Jeżeli zobaczycie kogoś z uniesioną bronią, strzelać bez rozkazu. Jazda! I głowy nisko...
Zwinąwszy mapę i uprzednio zaznaczywszy na niej flamastrem kilka punktów, dał znak do wymarszu, wskazując tym samym kierunek, z którego padły strzały. Po drodze użył jeszcze radia by skontaktować się z dowództwem.
- Baza tu Alpha. Eagle One w powietrzu, połączyliśmy się z drużyną Bravo, powtarzam, drużyna Bravo jest cała i zdrowa. Przystępujemy do oględzin terenu. Co mamy robić w przypadku napotkania nieagresywnych cywilów? Odbiór.

(Uznałem, że któryś z naszej szóstki będzie miał przy sobie flamaster / długopis ^^' Mam nadzieje,że ci to nie przeszkadza Ant, a jeśli tak to skasuje o tym wzmiankę)
O o
/¯_____________________________________
| IMMA FIRIN' MAH LAZOR!!! BLAAAAAAAH!!!
\_¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯
Tytusovsky
Pomywacz
Posty: 38
Rejestracja: środa, 1 sierpnia 2007, 10:30
Numer GG: 0

Re: [Zombie survival]Opanować epidemię...

Post autor: Tytusovsky »

Flint Westwood

Obrazek

Melodyjny "Ring of fire" Johnny'ego Casha uspokajał Flinta o wiele bardziej niż raporty przychodzące przez CB radio. Ale ostatnie wiadomości były coraz bardziej zastanwiające, a dokładniej na tyle niepokojące, że nawet ktoś o empatii farmera z Alabamy zrozumiałby, że coś jest nie tak, jak zwykle być powinno. Oczywiście cały ten burdel to wina demokratów i ich kolorowego prezdenta, więc jak mawiał jego brat, do arabskich terrorystów i kryzysu ekonomicznego dołączyła jeszcze anarchia wywołana przez komunistów. Westchnął i powolnym ruchem ręki sięgnął po mikrofon, przyciskając kciukiem włącznik.
- Tutaj Srebrny Kogut, utknąłem na 78 międzystanowej w pobliżu Clinton. Przede mną korek na kilka mil. Wie ktoś jak wygląda sytuacja na 31 stanowej New Jersey lub 95 międzystanowej? Przynam chłopaki, że dawno nie widziałem podobnej sytuacji.
Ściszył nieco muzykę, by dokładniej przysłuchiwać się na odpowiedziom i śledzić wiadomości od innych użytkowników. Dopóki nie zjedzie w stronę stacji beznynowej przyda mu się dawka informacji, których raczej stara się unikać. Flint zawsze wychodził z założenia, że wie wystarczająco dużo, aby przeżyć i jakieśtam newsy nie są mu potrzebne do szczęścia, a wręcz przeciwnie - mącą mu w głowie. Wodził wzrokiem za tym, co działo się przed maską jego ciężarówki. Gdyby banda żałosnych trefnisiów nie zajęła pasa awaryjnego sam ruszyłby nim wprost do zajazdu, ale tym razem grzecznie poczeka sobie na swoją kolej. Przez myśl przemknęła mu jeszcze informacja o rabusiach, więc dla pewności sięgnął dłonią pod siedzenie by opuszkami palców przejechać się po swoim cacku. Jeżeli jakiś frajer będzie chciał dobrać się do ładunku Flinta, będzie go można nieźle postraszyć.
Samanta
Marynarz
Marynarz
Posty: 280
Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 21:13
Numer GG: 4667494
Lokalizacja: NY
Kontakt:

Re: [Zombie survival]Opanować epidemię...

Post autor: Samanta »

Destiny Carkner
(Dialog przeprowadzony z Ant na gg)

Jazda samochodem była trochę sztywna. Gibbons pościł jakąś piosenkę. Po 20 minutach dojechali na obrzeże Manhattanu do pobliskiego parku. Kobieta szybko wysiadła z auta patrząc się na "ciało" leżące na środku ulicy.
-Gibbons, coś mi tu nie pasuje... Gdzie policja? Gdzie inni ludzie... Pusto tu a to przecież9 Manhattan, tutaj nigdy nie jest pusto

- Moze przez wczesny poranek... Moze to sprawa tych pogryzień... Mieliśmy się tu tylko rozglądnąć i proszę... mamy trupa chyba długo tu leży

Zamyśliła się.
-Dzień czy noc Manhattan nie powinien być pusty... - Mówiąc to podeszła do trupa.
-Nie wiem jak długo... To wszystko jest po prostu dziwne... Zadzwoniłeś do szefa?

-Tuż przed tym jak przyjechałem do Ciebie

- I co dokładnie powiedział?

- Byśmy zbadali te doniesienia o ugryzieniach. Ten tutaj albo leży już kilka miesięcy, albo jest naszym tropem.

Ze swojej czarnej torby wyjęła plastikowe rękawiczki. Zakładając je na swoje dłonie podeszła do trupa egzaminując ciało.
-Nie wiem, mięso wygląda świeżo. - Odpowiedziała z grymasem na twarzy.
-Kto mógłby coś takiego zrobić? Zadzwoń do szefa i powiedz mu co znaleźliśmy, czy ja mam zadzwonić?

-Może jakieś zdziczałe zwierzęta... Miniaturowe godzille, piranie mutanty, albo bezrobotni rzeźnicy. Zaraz do niego zadzwonię... Lepiej będzie najpierw się tu rozglądnąć, bo coś co zaatakowało te osobę może zaatakować tez nas...

Rozejrzała się.
-W drogę - powiedziała ruszając w głąb parku. Bron zawieszona na jej pasie była gotowa do odpalenia w każdej chwili.
-Cicho tu... kompletnie cicho

-Zbyt cicho! - Powiedział Gibbons, odbezpieczając bron. - Nawet śpiewu ptaków nie słychać

-Ta... Nie wiem czy powinniśmy tu sami chodzić, szukać kogoś... lub czegoś co zabija ludzi w taki sposób. Powinniśmy zadzwonić po wsparcie. - Mówiąc to wyjęła swoja bron z za pasa

-Dobry pomysł- stwierdził wyjmując telefon
Samanta Bloodmoon

Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
Ant
Kok
Kok
Posty: 1228
Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 21:54
Numer GG: 8228852
Lokalizacja: Dziki kraj pod Rosją

Re: [Zombie survival]Opanować epidemię...

Post autor: Ant »

Gabriel Rogers

Tłum zaczął szeptać. Rozpoczęły się rozmowy o tym kto mógł pogryźć Fultona. Tymczasem Gabriel dość szybko zaciągnął jego ciało do WC. Gdy wychodził, rozległy się piski dziewcząt. Jedna z cheerleaderek straciła przytomność. Rozpoczął się jeszcze większy chaos. Uczniowie zaczęli otwierać wyjście ze szkoły wszelkimi znanymi ucywilizowanym neandertalczykom sposobami, czyli uderzać w drzwi jak najmocniej. Kolejne osoby traciły przytomność. Większość prawdopodobnie przez ścisk jaki panował przy drzwiach. Z zewnątrz docierał dźwięk syren policyjnych.
- Tu wasz dyrektor. - Odezwały się głośniki na korytarzu. - Zwracam się do was o to byście nie panikowali. Zróbcie to o co prosiłem, a nikomu nic się nie stanie. Policja otworzy ogień do wszystkich, którzy wyjdą z budynku przed oficjalnym pozwoleniem na to, zostaną aresztowani! Po odizolowaniu pogryzionych skontaktujcie się z kimś z obsługi szkoły, by skontaktował się ze mną przez sekretariat. Telefony uczniów będą ignorowane. -
- Zamknij się! - Krzyknął ktoś z tłumu.
Rozległ się huk wystrzału. Głośnik nad głównym wejściem zamilkł na wieki. Momentalnie prawie wszyscy padli na ziemię. Z bronią stał Frank Parker, niczym nie wyróżniający się człowiek, z którym przed chwilą Gabriel miał chemię.
- Nie zachowujmy się jak bezmyślna kupa mięsa. Trzeba ustalić jakiś plan działania? Są może jakieś ciekawe propozycje?-

Erika Downson

- Nie gadaj tyle, bo zaraz ściągniesz tu pół miasta. - Stwierdził mężczyzna celując Erice w twarz. - Opuść dłonie! -
Mimo tego, że nie mówił zbyt przyjaźnie nie wydawał się zbyt straszny. Patrzył na Erikę niebieskimi oczami. Jego wzrok był jednak ciągle ściągany przez jej piersi. Twarz miał pokrytą pastą kamuflującą. Jednak nie kamuflowała ona jego młodego wyglądu.
- Nie zastrzelę Cię bez powodu. Tu też jest pusto. Tylko trupy... Żywe. Trzeba iść dalej. Jak nie jesteś pogryziona, to choć ze mną. To miejsce nie gwarantuje nam szansy na przeżycie. -
Po skończeniu zdania, odwrócił się i wyszedł ze sklepu.

Philip Curtis

Metoda Philipa okazała się skuteczna... W połowie. Cele były różnej wysokości. Seria byłaby skuteczna w 100%, gdyby były równe i nie istniał jakikolwiek rozrzut. Pierwsze cele miały niemalże oderwane głowy. Dalej było gorzej. Jedne były nie trafione, inne zostały ucięte na wysokości klatki piersiowej. Granat jednak dopełnił dzieła zniszczenia.
- Doskonale Curtis! - Powiedział Smith wstając z ziemi za Tobą. - Zlikwidowałeś wszystkie drewniane cele. I w tym właśnie problem... Są one drewniane. Te monstra po strzale w klatkę piersiową pełzną dalej. Pozwól , że coś Ci pokażę... -
Generał poprowadził żołnierza do miejsca, w którym przed chwilą stały cele.
- Popatrz Curtis... Granat rozwalił je, ale w głowach jest mało odłamków. To znaczy, że mogłyby nadal starać się Cię pogryźć. Chodzi o to, by nie pozwolić im na to. Nawet bez żuchwy potrafią narobić problemu. Szeregowcy ustawią Ci zaraz stanowisko na wysokości wieżyczki czołgu. Sprawdź, czy da się z tym zrobić. Jak będziesz czegoś potrzebował, zleć to szeregowcom. -
Moment później oddalił się w kierunku laboratorium, a szeregowcy już zaczęli montować stanowisko.

Peter Ganley

- Alpha tu baza. Pokojowo nastawionych odizolujcie od reszty. Bez odbioru! - odezwało się radio.
W tym momencie, przez prowizoryczną barykadę przeskoczyli brakujący członkowie Bravo. Podbiegli do reszty grupy. Jeden z nich od razu podbiegł do Ganleya. Zasalutował.
- Sierżancie! Drogi są niemal całkowicie odsłonięte. Tylko pojedyncze samochody stoją na drogach. Nigdzie nie widzieliśmy wielu ludzi. Prawdopodobnie się ukrywają. Reszta jest martwa. Większość leży na ulicach okrwawionych ulicach. Służby lokalne nie odpowiadają. Miasto wygląda na opuszczone! -
Obok barykady przechodziła jakiś staruszek. Gdy tylko zobaczył żołnierzy, natychmiast zyskał nowe siły i przedostał się przez barykadę. Przybiegł do was. Ciężko dyszał.
- Ratunku! Armagedon! Ludzie zagryzają ludzi. Obgryzają kości! Ci, którzy mogą wstają. Jeden mnie goni. Ratujcie innych- Staruszek próbował nabrać powietrza. Złapał się za serce. Zdawał się odlatywać.
Do barykady podszedł mężczyzna z zakrwawioną twarzą. Zaczyna się siłować ze śmietnikiem... Ten jednak nie zamierzał mu ustąpić. Zaczął więc jęczeć jakby ktoś mu wyrywał narządy bez znieczulenia.

Clint Westwood

- Wpakowałeś się w niezłe gówno! Korek gigantyczny. Na większości dróg widać teraz skutki tego zatoru. Nie jest za ciekawie. Więcej jak trzydzieści mil nie pojedziesz. -
W tym czasie ruszyło się na dobre. Korek przesuwał się powoli, jednak ciągle. Po chwili olbrzym dojechał do zjazdu. Kilkunastotonowiec zjechał do stacji. Parking był pusty. Drzwi do stacji otwarte. Światło zgaszone. Kilku małoletnich zaczęło uciekać z wnętrza obładowani asortymentem. Jeden z nich trzymał się za rękę. Miejsce, które uciskał przesiąkało krwią.

Destiny Carkner

Gibbons zadzwonił. Chwilę się kłócił. W końcu się rozłączył.
- Ponoć cały Nowy York jest zajęty. Nie ma kurwa nawet jednego wolnego patrolu. Wszyscy zajmują się podobnymi sprawami. Coraz bardziej coś mi tu śmierdzi. -
Schował telefon.
- Wygląda na to, że musimy zająć się tym sami. -
Ruszył przed siebie.
- Jest tu kto? - odpowiedział mu tylko dziwny jęk. - Chodźmy to sprawdzić! - jęk jednak się oddalał.
Obrazek
Fioletowy Front Wyzwolenia Mrówek
Klub Przyjaciół Kawy
Kawairashii
Bombardier
Bombardier
Posty: 827
Rejestracja: piątek, 13 kwietnia 2007, 17:04
Numer GG: 1074973
Lokalizacja: Sandland

Re: [Zombie survival]Opanować epidemię...

Post autor: Kawairashii »

Erika Downson

Dziewczyna z wciąż podniesionymi dłońmi.
-Jesteś pewien? Najczęściej jak ludzie celują we mnie, prośba dotyczy trzymania ich w powietrzu. Heh no dobra,.. Eeeem, to ile już mnie obserwujesz?- Po czym dodała, zakładając ówcześnie okulary na nos i widząc jego dziwne zainteresowanie jej dolnymi partiami ciała- Ej! Tu mam oczy. -mężczyzna obrócił się nalegając by poszła z nim- O! Ekhem… tak od razu? Znaczy, może najpierw kino, romantyczna kolacja? ee hehehe nie, dobra żartowałam, już idę - *z czego się śmiejesz głupia* spoważniała *pewnie myśli że zwariowałam, kim on do cholery jest? Ma się za jakiegoś Johna Rambo?* wychodząc przez futrynę zbitych szklanych drzwi frontowych minęła truchło Bobiego, ostatni raz tuląc go w myślach, po czym z bólem na sercu zostawia jedno z ostatnich ostój spokoju swojego dzieciństwa.
-Szczęściarz! Do nogi piesku! zawołała pół głosem w ten czas porządniej zastanawiając się nad sytuacją miasta, po chwili odezwała się, poważnym tonem.
-Jesteś miejscowy? Od ilu dni panuje tu zaraza? Straciliśmy łączność po wybuchu stacji na kilka tygodni, później nie mogliśmy sobie poradzić z narastającą liczbą chorych… sam pewnie wiesz jak było dalej.
*Makijaż plus „trupy… żywe” oraz „to miejsce nie gwarantuje nam itd.” Mówił coś o tym, czyli jest gorzej niż w Freefall Creek. U nas sprawa nabrała tempa gdy połowa wsi leżała pochorowana w łóżkach, tutaj mają szpital, może prędzej zorientowali się o zagrożeniu.*
-Posłuchaj, może nie jest to odpowiednie miejsce, ale może wymienimy informacje? No wiesz, z tymi pogryzieniami, na tą chwilę wiem jedynie że zaraza przenosi się poprzez kontakt z krwią, a także że wątpliwym jest odzyskanie um… tego, w pełni przemienionej osoby. Robiłam sekcje, ich mózg to papka… eh…tego no, nie wiem czemu także potrafią poruszać się po uszkodzeniach kręgosłupa, rozczłonkowywanie dużo nie daje, bo ich głowy nadal potrafią gryźć, mrugać powiekami i obserwować poruszające się obiekty.
Skończyła dając sobie chwilę na wytchnienie *może on to wszystko już wie? Nie wiem czemu mu to mówię, ale w końcu to co oczywiste dla patoloszki, może nie być tak z góry do przewidzenia dla sprzedawcy hotdogów. Cholera, no tak, ten cały kamuflaż, może jest ze sklepu z militariami? Albo… Szlag z tym, o ile potrafi przeżyć, jest git*
-To… myślę jednak, że nie potrafią pływać, otwieranie drzwi oraz wszelka podstawowa wiedza niknie, komunikacja, uczucia, wspomnienia… więc, chyba najbezpieczniej było by wziąć zapasy i skitrać się na jakimś środku jeziora… tego… no, hm.. to gdzie w końcu idziemy?- speszona zabawiła się własnymi palcami w powietrzu- bo wiesz, tak trzymasz mnie w niewiedzy, a heh Mama mówiła żeby nie ufać nieznajomym… jestem Erika
Wystawiła ku niemu dłoń.
My Anime List
Obrazek
3 weeks to AvP Release.
Darlar
Marynarz
Marynarz
Posty: 229
Rejestracja: poniedziałek, 8 września 2008, 12:37
Numer GG: 8299547
Lokalizacja: Warszawa

Re: [Zombie survival]Opanować epidemię...

Post autor: Darlar »

Peter Ganley

- Przyjąłem, bez odbioru....
Peter odetchnął z lekką ulgą. Świadomość, że nie muszą strzelać do wszystkiego co się rusza nieco podniosła go na duchu. Spojrzał na resztę swojej drużyny i przekazał im dalsze rozkazy.
- Do nieagresywnych nie strzelać, zabieramy ich ze sobą i zbieramy w pierwszym zabezpieczonym budynku...
Żołnierze kiwneli głowami, zapewne również pocieszeni myślą o tym, że może nie przyjdzie im dziś tylko zabijać, ale może i kogoś uratować. W tym momencie dwie zguby z drużyny Bravo pojawiły się nad barykadą i podbiegły w ich stronę. Peter wysłuchał uważnie raportu i mocno się przy tym skrzywił. Chłopcy ani słowem nie wspomnieli o tym, że otwierali do kogoś ogień.
- Bądźcie ostrożni, skoro to nie wy strzelaliście, to musi tu być jakiś uzbrojony i zdesperowany skurczybyk. Bardziej niż prawdopodobne, że nie jest to jeden z naszych celów więc nie strzelać od razu...
Kiedy w polu widzenia pojawił się wyglądający na zdrowego starzec, Peter asekuracyjnie wziął go na cel.
- Spokojnie... z nami jest pan bezpieczny... Zbierzemu tylu ocalałych ilu będziemy mogli i poprosimy o transport lotniczy, zabiorą was tak szybko, jak tylko się da, a my posprzątamy tutaj do końca... Proszę wziąść głęboki wdech i usiąść na ziemi, niech pan odpocznie.
Trzymając uniesioną w jednej ręce, drugą wskazał starcowi asfalt, wyraźnie dając mu do zrozumienia, żeby przykucnął. Następnie spotkał w stronę żołnierza, który w jego mniemaniu najlepiej znał się na pierwszej pomocy i przywołał go machnięciem ręki.
- Zewnętrzny masaż serca i adrenalina, już! Jeśli ten człowiek zejdzie na zawał to odstrzelę wam jaja żołnierzu! Zajmijcie się nim, natychmiast. Reszta ubezpieczać teren, pozbieramy tego człowieka i ruszamy dalej... Jeśli to faktycznie apokalipsa to diabeł ma strasznie przejebane...
Miał szczerą nadzieję, że któremuś z jego towarzyszy przydzielono z medykamentów coś więcej niż tylko opatrunki i spirytus. Igła wbita bezpośrednio w serce z pewnością zaoszczędziłaby im czasu zmarnowanego na reanimację. Wzrok sierżanta powoli przesunął się w stronę jęczącego i napierającego na śmietnik mężczyzny. Peter przykucnął, oparł kolbę o ramię i przystawił oko do celownika optycznego. Przez chwilę przyglądał się mężczyźnie i oceniał jego stan. Bez wątpienia był zarażony. Z początku chciał strzelić w serce jednak śmietnik częściowo zasłaniał korpus. Nie puszakąc broni wykonał palcami lekki znak krzyża i mierząc w czaszkę mężczyzny oddał pojedyńczy, mierzony strzał. Przez chwilę patrzył na efekt jaki wywoła pędzący z prędkością dziewięciuset siedmiu metrów na sekundę pocisk kalibru pięć i pięćdziesiąc sześć setnych milimetra.
O o
/¯_____________________________________
| IMMA FIRIN' MAH LAZOR!!! BLAAAAAAAH!!!
\_¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯
Zablokowany