[Urban Fantasy] Wersja Beta

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

[Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Sergi »

Grand Finale

Dłonie mężczyzny poruszały się niczym batuta dyrygenta.
Pogrążony w euforii komponował właśnie ostatnie dzieło swego życia.
Świetliste smugi kształtowały się tuż przed nim, wszystkie razem
tworzyły harmonijną całość nowej pieśni…

Czterech Ich będzie złączonych w Krąg
Chaos, Zniszczenie, Smutek i Śmierć...


Grzmoty uderzały w kopułę bazyliki. Huk rozbrzmiewał za
każdym razem gdy nowy symbol dopełniał treść. Mężczyzna
nie przestawał ani na chwile, oddawał całą swą duszę dla tej
ostatniej Symfonii…

...Igrający z Prawem klątwę przyjmie na swe ciało
A umysł swój obarczy szaleństwem.
Ludzie rzuceni na pastwę przeznaczenia
w chwili potrzeby odnajdą ratunek w świetle jutrzenki...


Gwałtowny wiatr rozrzucił okiennice, kotary smagane nim
wiły się jak dwa czarne węże. Twórca rozpostarł płody swojego
płaszcza, spojrzał w gniewie w ciemność wdzierająca się do jego
sanktuarium. Słowa wirowały wokół niego w chaotycznym tańcu...

…Uroboros ożywiony będzie, przeklęta krew go przywoła…
… mrok będzie trwać…
…Bezimienny dopełni swego celu…
… pieczęcie będą odnowione...


- Zamilczcie biesy! Wracajcie do swego Pana maszkary Nocy…

Potężny głos wydarł się niczym wrzask z gardła mężczyzny. Chwycił
w swą prawice słowa spisane w powietrzu, dłoń zacisnął. Grzmoty
ustały, wiatr ucichł a chmury odsłoniły bladą tarcze księżyca.
W oczach Jego igrały błękitne ognie piekielne. W tej jednej chwili stał u
Szczytu, był Panem i Władcą. Pierwotna magia kusiła go, mogła oferować
Mu potęgę poza jego zrozumienie. On jednak nie okazał słabości, wypuścił
z swych dłoni nici losu. Tylko głupiec chciałby być Władcą Przeznaczenia.

- Mistrzu.- mężczyzna odwrócił się, cichy spokojny głos należał do 12 letniej
dziewczynki stojącej przy głównych wrotach.- Czy ci się udało?
- Tak Elisabeth, słowa zostały spisane. Teraz wszystko zależy od tego czy
dobrze wykorzystają Mój dar.


"Bezimienny"

Każda opowieść musi gdzieś się zacząć. Bohaterowie muszą się poznać, musi zostać powierzone im zadanie. Bez tego wszystkiego nikt nigdy by nie myślał o ratowaniu świata czy chociażby księżniczki. Mylicie się myśląc ,że ta opowieść będzie bardziej oryginalna. Jeśli pamięć mnie nie myli wszystko zaczęło się w niewielkiej knajpce na skrzyżowaniu ulic Heavern i Gate. Był sobotni wieczór, niebo od kilku godzin przesłaniały czarne, burzowe chmury. Zimny deszcz bezlitośnie smagał ulice miasta… a tak, zapomniałbym. Historia ta miała miejsce w czasach nam współczesnych, nie będzie zatem żadnych dzielnych rycerzy, pięknych księżniczek, krwiożerczych smoków czy chociażby potężnych magów… wróć z tym ostatnim to się zagalopowałem, ale nie uprzedzajmy faktów.


Ostatni dzień Kwietnia roku 2012.
Nowy Jork.
6.30 pm – knajpka „Black Heaven”



Lekko przygaszone światła miały oddawać atmosferę prywatności, może byłoby tak istotnie gdyby nie ciasnota pomiędzy stołami i tłok panujący wewnątrz. Wszystko wyglądało tak jakby ktoś na siłę wcisnął do tego niedużego pomieszczenia pięć dodatkowych stołów i zagraniczną wycieczkę którą akurat przyłapał deszcz na zwiedzaniu Nowego Jorku. Całość była jak miniaturka Time Square w godzinach szczytu.
W tym hałasie trudno było odnaleźć własne myśli, krzyczeli wszyscy i to z byle powodu. Mały chłopak kłócił się z grupą rówieśników, śmiechowi młodzieży z kąta Sali towarzyszyło zrzędzenie starych dewotek. Nad tym wszystkim jednak górował głos właściciela knajpki, który dyrygował kelnerami zza baru. Było tak na co dzień, z jedna może różnicą. Dzisiejszego wieczoru cały ten mikroświat skąpany był w odcieniach magicznego szaleństwa.

John Hertel

Mężczyzna przy barze zamówił kolejne piwo. Choć Jack Cerman widywał go niemal codziennie w swoim lokalu nie zainteresował się nigdy nim bliżej, wyglądał zbyt biednie. Najgorsze jednak w Nim było to, że był Wyczulonym Szarym. Chyba jako jedyny w „Black Heaven” opierał się narkotycznemu działaniu euforycznej magii. Jeśli płaci to niech siedzi, Cerman miał wystarczająco innych mniej odpornych szarych na których może żerować.

Heinrich von Henneberg

Jack nie spodziewał się jednak, że nie tylko mężczyzna przy barze jest nieczuły na Jego magię. Kilka stolików w głębi, niedaleko grupki młodzieży siedziało sześciu mężczyzn w nienagannych garniturach. Wśród nich, ten siedzący najbliżej okna wydawał się wykazywać największą odporność. Jasność umysłu pozwalała mu dostrzec groteskowy wygląd klientów „Black Heaven”. Wszystko co robili było samo w sobie przerysowane- śmiech, łzy, kłótnie. Czuł się jakby pośrodku snu wariata. Nawet jego towarzysze byli jego częścią.

Lance Marini

Drzwi lokalu nagle otwarły się, podmuch świeżego powietrza wdarł się do Sali. W progu pojawiła się sylwetka przemoczonego mężczyzny, klientela knajpki zajęta narkotycznymi omamami nie zwróciła najmniejszej uwagi na przybysza. On za to wieszając swój płaszcz kątem oka zbadał dokładnie całą Sale, jakby szukał czegoś lub kogoś. Dopiero po chwili lekko niezdecydowany ruszył przed siebie. W tej właśnie chwili uderzył go dziwny, ale jak bardzo przyjemny zapach panujący w knajpce. Jego zmysły powoli były przygaszane, oczy zaczęła przesłaniać cienka mgiełka euforii. I gdy już się zdawało , że czeka go los innych klientów wtedy bez wyraźnego na pozór powodu odzyskał panowanie nad swoim umysłem. To adrenalina buzująca w jego krwi zwalczyła magiczny efekt zaklęcia.
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Perzyn »

Heinrich von Henneberg

Sięgnął do wewnętrznej kieszeni białej marynarki i wyciągną srebrną papierośnicę. Wielokrotnie przećwiczonym gestem otworzył ją jedną ręką i wyciągną jednego, markowego papierosa, kosztującego więcej niż paczka zwykłych. Zapalił. Głęboko zaciągnął się dymem. Nie podobało mu się to miejsce. Przyprawiało go o ciarki na plecach. A niewiele rzeczy na świecie było w stanie przyprawić go o ciarki na plecach.

Lustrował wnętrze spokojnym, uważnym spojrzeniem błękitnych oczu. Miejsce miał idealne, sam siedząc w głębi lokalu był niemal niewidzialny wśród zapełniających go ludzi a jednocześnie mógł obserwować całe pomieszczenie, włącznie z drzwiami. I im dłużej to czynił tym bardziej dochodził do wniosku, że „Black Heaven” jest znacznie, znacznie bardziej podejrzane niż mu się wydawało. Nie było tu niczego, absolutnie. Więcej atmosfery mają ślepe zaułki, w których śpią bezdomni. Wystrojem wnętrza zajmował się ktoś albo ślepy albo pijany. Obsługa była typowa. To znaczy powolna, bezczelna i gburowata, a żarcie smakowało jak we wszystkich tego typu knajpkach. Czyli gównianie. A jednak ludzie walili drzwiami i oknami.

Wypuścił kolejną chmurę dymu i zaczął spokojnie rozważać wszystkie opcje. Po pierwsze w lokalu był pełen przekrój społeczny, brakowało tylko przeklętych, korporacyjnych japiszonów. Ale to akurat nie dziwiło, bo tacy nie marnowali czasu na takie błahostki jak jedzenie czy sen, w końcu mieli Pracę. Po drugie, w zasadzie wszyscy w lokalu, ze skromnym wyjątkiem jego samego i zdaje się jednego faceta siedzącego przy barze zachowywali się jak naćpani. Dlaczego?

Jako pierwszą odrzucił tezę o narkotykach w jedzeniu i drinkach. Fakt, słyszał kiedyś o knajpce, w której smarowali steki kokainą, ale tutaj to nie miało zastosowania, jego ludzi dopadło jeszcze zanim im cokolwiek podano.

Znacznie bardziej przypadła mu do gustu teza, że coś rozpylono w powietrzu. Znów się zaciągnął, aromatyczny tytoniowy dym wypełnił mu płuca. Nie, gdyby coś tu rozpylono to on też siedziałby teraz uchachany jak jakiś hipis po spaleniu wora marihuany. No chyba, że nikotyna zdążyła mu na tyle zepsuć płuca żeby inne środki przestały działać...

Z rozmyślań wyrwało go wejście do pomieszczenia kolejnego klienta. Heinrich skierował na niego wzrok i zaczął odliczać sekundy, do popadnięcia przez tamtego w stan euforii. Ku jego wielkiemu rozczarowaniu tamten zachowywał się w miarę normalnie. No to mamy trzy osoby z całej bandy. Co to dla nas oznacza?

Zgniótł niedopałek w popielniczce i spojrzał na swoich chłopców. Pokręcił głową z niedowierzaniem. Nie po to wprowadził w Zakonie Thule twardą politykę zero narkotyków, żeby nawet Cassidy mu się rozkleił. Załatwienie tej sprawy samemu może być trudne ale, nie wyglądało na to, że może liczyć na pomoc ze strony rozentuzjazmowanych lokalem goryli.
- Won na zewnątrz i czekać na rozkazy! Natychmiast!
Miał nadzieję, że jego ludzie zachowali na tyle rozsądku by nie ryzykować gniewu szefa. W dzisiejszych czasach ciężko o dobrych podwładnych, zwłaszcza o ochroniarza pokroju Cassidy’ego.

Wygoniwszy swoją ochronę na ulicę, gdzie jak miał nadzieję odzyska ona wartość bojową, sam skierował się w stronę baru.
- Szkocką z lodem.
Siadł obok tego ponurego, facet stanowił coś na kształt zaczepienia tym burdelu, nawet jeśli nie pomoże to przynajmniej jest normalny.
- Swoją drogą ciekawy lokal. Nie ma tu zupełnie nic a klientów mnóstwo, nie boi się pan, że ktoś mógłby zechcieć zepsuć tę idyllę?
Zaknafein
Bombardier
Bombardier
Posty: 729
Rejestracja: wtorek, 6 grudnia 2005, 09:56
Numer GG: 4464308
Lokalizacja: Free City Vratislavia
Kontakt:

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Zaknafein »

Lance Marini

Goście lokalu, którzy wciąż panowali nad swoim umysłem mogli dostrzec wchodzącego do baru przemoczonego, czarnowłosego mężczyznę w czarnym garniturze. Był średniego wzrostu i drobnej budowy. Wyglądał jak kombinacja żałobnika i manhattańskiego "krawata", a wyraz jego twarzy sugerował, że dziś dominuje pierwsza część jego image'u. Do jego obecnych problemów, dołączyła specyficzna atmosfera tej knajpki, która ewidentnie mu się nie udzielała. Czuł się jak personifikacja powiedzenia "z deszczu pod rynnę".
Omiótł pomieszczenie wzrokiem, próbując znaleźć kogokolwiek będącego po tej stronie lustra, a w tym znarkotyzowanym tłumie nie było to proste, a panujący tu zapach - o dziwo - nie wydawał mu się znajomy, w przeciwieństwie do mężczyzny siedzącego przy barze. Spokojnie podszedł do niego, by z ulgą stwierdzić, że zarówno on, jak i jego kompan wyglądają na całkiem trzeźwych, a do tego raczą się tradycyjnymi używkami, miast truć się jakimś ulicznym świństwem na modłę pozostałych obecnych. Przysiadł się do nich i zwrócił zdawkowo do barmana:
- Jack'a z colą i paczkę Lucky Strike'ów.
Nie palił od szkoły średniej, ale czuł, że potrzebuje nikotyny by wytrzymać w tym obłędzie. Zdawało mu się, że moralizatorski głos sumienia w jego głowie szepcze "W co ty się znów wpieprzyłeś, Lance?", jednak stuknięcie szklanki o blat zagłuszyło resztę wykładu. Podał barmanowi banknot dziesięciodolarowy, wyglądający jakby przed chwilą zszedł z prasy w federalnej mennicy.
Wprawnym ruchem otworzył papierową paczkę i wysunął papierosa uderzając nią o blat. Drugą ręką wyciągnął czarną zapalniczkę zippo, o klasycznym design'ie - nie to co te nowe śmieci. Gdy odpalił ją, by wchłonąć cudowne nikotynowe opary, płomień oświetlił wygrawerowaną na zapalniczce sentencję - Animus est, qui divites facit, a także jego smutne, brązowe oczy.
Ponoć nie da się rzucić palenia. Można przestać, na jakiś czas, jednak palacz w ciężkich kłopotach zawsze sięgnie po fajkę. Dym spokojnie unosił się ku sufitowi, a Lance sięgnął po szklankę. Nie była to najlepsza whiskey, jaką pił, ale wieczór był tak paskudny, że i pośledniejsza poprawiłaby mu humor.
Opuścił szklankę, dzwoniąc kostkami lodu.
Zerknął na zegarek, wskazujący cztery po wpół do siódmej. Wyrażenie "noc jeszcze młoda" zaczynało nabierać nowego, paskudnie ironicznego znaczenia. Wpatrywał się w tarczę chwilę dłużej, niż zwykle, uspokajając się.
Wskazówka sekundnika bezlitośnie pędziła wokół cyferblatu.
- Nie wiem, czy kwestia wieczoru, czy może tego miejsca, ale zdaje mi się, że są panowie jedynymi gośćmi w pełni władz umysłowych. - zwrócił się w kierunku mężczyzny w białym garniturze - Towarzystwo naookoło zdaje się nie zwracać uwagi na otaczającą ich rzeczywistość...
Facet odwrócił się w stronę Lance'a. Na okolonej jasną brodą twarzy malował się wyraz zaskoczenia. Który niemal od razu przerodził się w przyjazny, ale nie sięgający oczu uśmiech. Zza okularów w złoconych oprawkach zdawały się spoglądać dwa kawałki lodu. - Faktycznie. Coś musi tu być w powietrzu. - Ostatnie słowa zaakcentował szczególnie mocno, zerkając przy tym na barmana.
- Panujący tu zapach zdaje się być całkiem przyjemny, jednak nietrudno powiązać go z dziwnym zachowaniem gości. Długo pan tu siedzi? Może i panu zacznie się udzielać? Zdawał się naprawdę martwić o stan prawie-znajomego.
Ten uśmiechnął się nieco szczerzej. - A pan się tym nie martwi? W jego głosie brzmiała delikatna kpina. - Po wejściu przez moment wyglądał pan podobnie do tych dookoła.
- Odrobinę. Podejrzewam, że to wina szybkiej zmiany otoczenia z czystego powietrza deszczowego wieczoru na duszną knajpę z halucynogenami w powietrzu. Na szczęście udało mi się to opanować. - uśmiechnął się - Tamci mieli mniej szczęścia
Blondyn skinął głową. - Możliwe. Choć wątpliwe. Rozważał czy chłopak może się do czegoś przydać. Cóż, pewnie nie, ale zawsze warto posłuchać kogoś kto chce mówić, nigdy nie wiesz czego się dowiesz. - Ja jestem tu już dość długo.
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Plomiennoluski »

John Hertel

Zapowiadał się kolejny uroczy wieczór w robocie. Knajpa to jedno z najgorszych miejsc obserwacyjnych jakie mogły mu się trafić. Nie dość że musiał udawać że jest normalnym klientem, to jeszcze musiał sączyć piwo na tyle powoli żeby zachować jasność umysłu. Na dodatek Jack coś kombinował, a on nie wiedział co, nawet kilka ostatnio rozsianych pluskiew w okolicy nic mu nie powiedziało. Czasem sam się zastanawiał czemu dał się zwerbować, przeklęta ciekawość. Ignorancja jest tarczą, która oddziela od niebezpiecznych informacji, ciekawość to miecz dwuręczny eni pozwalający na noszenie tej tarczy.

Wysączył kolejny łyk zimnego piwa i poprawił swoją masywną sylwetkę na niewygodnym stołku barowym. Czy to co się działo dzisiaj było już objawami choroby, czy jeszcze podpadało pod normę. Jak zawsze miał za mało informacji i nikogo z kim mógłby się skonsultować. Wzruszył tylko ramionami i kontynuował swoją obserwację.

Przejechał ręką po swoich krótkich ciemno blond włosach kiedy zauważył podchodzącego do baru garniaka. Ten człowiek nie dość że śmierdział kłopotami na kilometr, to jeszcze najwyraźniej miał ochotę na pogawędkę i kimkolwiek by nie był, to co się działo dzisiaj w knajpie, zupełnie na niego nie wpływało.

Zanim zdążył coś odpowiedzieć Black Haven nawiedził jeszcze jeden nietypowy gość, szał ogarniający innych też praktycznie na niego nie działał. Zapowiadał się naprawdę interesujący wieczór. Nowo przybyły zwolnił go z przymusu grzecznościowej konwersacji, mógł wtrącać tylko zdawkowe uwagi.
- Może ciężarówka z feromonami się gdzieś rozbiła i wszyscy dostają świra a my mamy po prostu coś nie tak z nosami. Z drugiej strony siedzę tu już od kilku godzin i nic mnie nei rusza. - wzruszył ramionami a w myślach przewijał mu się tylko kawałek e-maila "...w razie skłonności chorobowych zlikwidować." i ewentualne konsekwencje z tą opcją związane.
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Sergi »

Człowiek otumaniony narkotyczną magią staje się
nieczuły na szarość otaczającego świata. Zostaje
odłączony od rzeczywistości tak drastycznie, że za
chłysnąwszy się nieznanymi bodźcami zamienia się
w kukiełkę podatną na każdy rozkaz. Ironiczne w tym
wszystkim jest to, że dla takiego człowieka świat
wcale się nie zmienia, jedynie nieliczni potrafią ujrzeć
groteskę skrywaną za cienką zasłoną.
Właśnie te osobniki, potrafiące ujrzeć Prawdę o
rzeczywistości nazywane są Magami.
Dla nich oczywiste jest ,że to co nas otacza to nic
innego jak sen wariata…

Skrzyżowanie ulic Heaven i Gate.

Drzwi ponownie się otworzyły, tym razem wypuszczając piątkę mężczyzn na zewnątrz. Strugi deszczu wciąż nieubłaganie bębniły o ulice. Jaka to radość dla podświadomości gdy zostaje zwrócona jej ta ułuda zwana rzeczywistością. Zapewne dla laików to świeże powietrze oczyściło umysły tej piątki. Przecież to niedorzeczne, ze knajpką „Black Heaven” rządziła się swoimi własnymi prawami… wymiar jest tylko jeden, prawda?

- Nici zostały związane w Węzeł…- głos starca na wózku inwalidzkim milkł w szumie spadających kropel. Nic nie zwiastowało jakoby pogoda mogła się poprawić.

- Najwyższy, Pretorianie dali sygnał.- wysoki, postawny murzyn schylił się do starca, aby przekazać wiadomość. Prostując się poprawił swój nienagannie wyglądający smoking.- On nadchodzi…

- Pierwszy raz człowiek zawalczy z przeznaczeniem…- wiekowy mężczyzna uśmiechnął się i ponownie wrócił do obserwacji knajpki.-… pentagram gotów?

- Kończą zewnętrzny krąg.

- Doskonale, doskonale…

Choć dwójka tych mężczyzn stała wprost naprzeciwko ochroniarza, żaden z nich nie zareagował na ten widok w najmniejszym stopniu. Może dlatego, że Ich umysły nie potrafiły wyjaśnić tego co w tej chwili widzą? Starzec na wózku, obok niego murzyn w smokingu… a wokół tańczył deszcz.

Wnętrze Knajpki.

Jack taksował wzrokiem „przyjemniaczka”- taki właśnie tytuł nadał Hennebergowi.

„Szare plugastwo, trójka śmieci uważająca się za coś więcej od reszty tego bydła. Wy chędożone karaluchy, małpy które zeszły z drzew i chcą zagarnąć Nasz świat.”

Wciąż pogrążony w mrocznych myślach podał zamawianego drinka. Coś niepokojącego działo się z tym barmanem. Cała wasza trójka dostrzegała jego nadpobudliwe, wzmacniające się agresywne zachowanie.

- Nie potrzebna mi ochroną, szczególnie z waszej branży.- mężczyzna krzyknął w stronę jednej z kelnerek. Teraz stawało się to logiczniejsze. Po dłuższej obserwacji dostrzegliście, że nie bez powodu tak co chwile się wydziera. On po prostu kontrolował wszystkich wewnątrz, nikt bez jego rozkazu nie wykazywał ani odrobiny inicjatywy.

To właśnie Cerman podtrzymywał resztki rzeczywistości w tym lokalu. Jedyne z jakiegoś powodu wasza trójka nie była pod działaniem jego specyficznego wpływu. Barman znowu skierował swoja uwagę na Was. Napełniając szklankę kolejnym drinkiem uśmiechnął się tajemniczo…

- Dla mnie osobiście to Wielki Zaszczyt.- Jego twarz była niemal wykrzywiona w karykaturalnym uśmiechu. Z niezwykłą wprawą zaserwował zamówienie Lance’a. Po tym natychmiast oparł się o kontuar, zbliżył się do was i zniżył głos.

- Naprawdę nie spodziewałem się, że Wyżsi tak doceniają moje skromne zdolności…

Heinrich i Lance kompletnie nie widzieli sensu w słowach Cermana. Jedynie John pojął grozę sytuacji w jakiej się znaleźli. Strach ogarnął jego serce… przeczucie go nie myliło. Dzisiejszego wieczoru magia Cermana była zbyt gwałtowna.

-… wysłać trzech przeciwko jednemu. No, no, no…

Uśmiech przerodził się w groteskowy wyraz szału. Cerman porzucił resztki człowieczeństwa… zza lady wyjął jednym, szybkim ruchem strzelbę. Lufa omal dotykała twarzy Henneberga. Palec nacisnął spust.

*Klik*

Huk wystrzały wzbił się ponad chaos „Black Heaven”. Posoka wsiąkała w starą, drewnianą podłogę. Trójka trupów leżała przed szaleńcem… nikt z klientów nawet tego nie zauważył.

Mimo wszystko był to wasz szczęśliwy dzień.

Tym razem bilet w jedną stronę zamiast Wam został wręczony sympatycznie wyglądającej trzyosobowej rodzince. Trzeba przyznać, że strzelba Cermana ma diabelski rozrzut.

Tylko dzięki refleksowi Hertela to nie Wy macie dziury wielkości pomarańczy w głowach. W sekundzie przed wystrzałem, chwycił on Heinricha i pchnął na ziemie, Lance zrozumiał natychmiast i też uskoczył.

Od szaleńca z naładowaną bronią dzielił Was jedynie naprawdę cienki kontuar...
Ostatnio zmieniony czwartek, 16 kwietnia 2009, 18:11 przez Sergi, łącznie zmieniany 1 raz.
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Plomiennoluski »

John Hertel

Atmosfera zrobiła się bardzo nieprzyjemna, tych dwóch nie miało żadnego pojęcia w co się właśnie wpakowali. Wyglądało na to że doszło do ostateczności, czekała go spowiedź przed kuratorem. Właśnie sięgał po swojego Glocka schowanego za paskiem. Piwo i sweter nieco mu weszły w drogę. Zdążył tylko sięgnąć do przełącznika ciągłości ognia i ustawić go na auto. Zimne, prawie pełne piwo chłodziło przyjemnie lewą dłoń. Niestety nie dane mu było ani załatwić sprawy od razu ani dokończyć piwa.

Cerman'a zaczynało ponosić i nawet mimo swojego refleksu nie zdążył zareagować nim barman przystawił lufę do typka w garniaku. Udało mu się za to zbić obydwóch na ziemię z dala od linii ognia. Ktoś inny miał pecha tej nocy. Wątpił żeby jego skromny wewnętrzny kewlar powstrzymał strzelbę z bliskiego dystansu, nie miał nawet wkładek ceramicznych. Wylądowali na niezgrabnej kupie ciał z dryblasem na górze. Niedopite piwo w większości wylądowało na ziemi.

Chlusnął resztkami zupy chmielowej nad barem i posyłając tam również kufel, licząc na to że uda mu się rozproszyć chwilowo uwagę Jacka. Drugą ręką wyszarpnął w końcu swojego Glocka i puścił serię przez i nad kontuarem grzebiąc się na nogi i szukając lepszej pozycji do strzału.
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
Zaknafein
Bombardier
Bombardier
Posty: 729
Rejestracja: wtorek, 6 grudnia 2005, 09:56
Numer GG: 4464308
Lokalizacja: Free City Vratislavia
Kontakt:

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Zaknafein »

Lance Marini

Cokolwiek działo się wokół nich, Lance nie próbował tego rozumieć. Rzucił się na ziemię, nim rozległ się ogłuszający huk wystrzału. Pieprzony zbieg okoliczności? Serce waliło mu jak młot, a jego źrenice rozszerzyły się jak u kota. Szklanka whiskey nienaturalnie wolno zbliżała się do podłogi, gubiąc w locie kostki lodu, odbijające światło jak kawałki potłuczonego lustra. W normalnej sytuacji doceniłby przemijające piękno tej sytuacji, jednak w jego głowie brzmiały drżące struny cytr i głos jego mistrza, Shui Minga.
Ćwicz się zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie.
Kung-fu to nie tylko ręce, nogi i oczy.
Twoja ścieżka to przede wszystkim dusza, serce, umysł i siła wewnętrzna.
Bez opanowania Ch'i, Twoje starania spełzną na niczym.

Nim dotarł do podłogi, zdołał wyszarpnąć zza paska berettę. Gdy tylko poczuł jej subtelną, metaliczną powierzchnię, osiągnął spokój. Ciężar kolby przywrócił mu panowanie nad sytuacją.
Mógł wymierzyć w cienką ściankę kontuaru, na wysokości nóg szalonego barmana i kilkukrotnie nacisnąć na spust, nie przejmując się opadającą na ziemię szklanką, rozpryskującą się na tysiące kawałków, jak również kostkami lodu, wygrywającymi na podłodze subtelną, perkusyjną uwerturę dla nadchodzących wydarzeń.
Przeleciał nad nimi złocisty pióropusz niedopitego piwa, a seria z automatu po raz wtóry przerwała ciszę jak ostrze japońskiego miecza. Kule przecinały powietrze, a kurier zastanawiał się jedynie nad efektami jego ostrzału. W normalnych warunkach Jack leżałby już w kałuży krwi z przestrzelonymi kolanami.
Jednak, niezależnie od tego co się tu działo, na pewno nie były to normalne warunki.
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Perzyn »

Refleks gościa pijącego obok piwo uratował mu życie. To była dobra decyzja siadać obok jedynej normalnej osoby w barze.

Jeszcze w locie ku podłodze sięgnął pod marynarkę. Głowa pochylona, plecy lekko przygarbione. Dzięki temu nie powinien się zbytnio poobijać przy lądowaniu. A już na pewno nie straci w ten sposób przytomności przy uderzeniu.

H&K USP Expert opuścił kaburę tuż przed tym, jak Heinrich zetknął się z podłogą. Spod marynarki został wyszarpnięty niemal natychmiast. Von Henneberg nie wstawał z podłogi, nie próbował się ukryć, nie kombinował. Za to wykorzystał to, że ma prawie dwa metry wzrostu.

Wciąż leżąc spokojnie uniósł swoją broń i wycelował nad barem. Bum. Bum. Bum. Bum. Bum. Pięć kul, jedna po drugiej. Pięć spokojnych, równych pociągnięć za spust. Z takiej odległości nie miał prawa spudłować, celował w korpus. Strzelanie w głowę to bajki dla amatorów, tak długo jak w grę nie wchodzi kamizelka kuloodporna, albo strzał z przyłożenia, z broni krótkiej nie strzela się w głowę.

Mając w magazynku jeszcze trzynaście kul i wciąż gotów do oddania strzału zaczął się ostrożnie podnosić z podłogi.
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Sergi »

Magowie często dążą do tworzenia tzw. Domen.
Głównie czynią to osobniki słabe, o wybrakowanym
poziomie odziedziczonej energii. Robią to z jednego
prostego powodu, aby zyskać ułudę panowania nad
choćby mała cząstką świata. Widząc swoją bezsilność
przykuwają część swojej duszy do jednego konkretnego
miejsca. O ile w świecie zewnętrznym taki mag staję
się wrakiem istoty wyższej to w chwili postawienia stopy
na swoim terenie wszystko staje się panem tej przestrzeni.
Dzieje się tak ponieważ jest to miejsce wyrwane z szarej
rzeczywistości, swoista ostoja i twierdza słabych. Pamiętaj
więc Uczniu, pod żadnym pozorem nie wkraczaj do Domeny
innego maga… jedyne co cię tam czeka to śmierć.


Skrzyżowanie ulic Heaven i Gate.

Dźwięk zbliżających kroków przebił się przez szum ulewy. Postać w płaszczu sunęła pośrodku ulicy, pomiędzy pędzącymi taksówkami. To nienaturalne zjawisko było całkowicie ignorowane przez wszelkiej maści kierowców… tak jakby nikogo tam nie było. Nieznajomy nieubłaganie zbliżał się do swego celu. Wiatr smagał poły jego stroju, on jednak niewzruszenie kroczył przez zimne ulice.

Cassidy, odzyskawszy pełnie władz umysłowych kazał reszcie ochroniarzy dokładnie obstawić wejście do lokalu. Przez ułamek sekundy zdawało mu się, że na przeciwległym chodniku zamajaczyły dwie postaci. Widocznie zmęczenie dnia dawało o sobie znać.

*Tump*

Mężczyzna pojawił się znikąd, postawna sylwetka w płaszczu wyrosła jak spod ziemi. Irlandczyk chwycił za broń i bez zastanowienia wycelował. Wszystkie zmysły, aż krzyczały aby uciekał. Wierzył swojej intuicji, ale nie mógł w tej chwili tego uczynić… w knajpie wciąż znajdował się szef.
Ponoć niektórzy ludzie potrafią wyczuć swoją śmierć, taki szósty zmysł bywa zapewne nieoceniony dla tych, którzy żyją w ciągłym niebezpieczeństwie. Częsty kontakt z śmiercią nie powoduje tylko znieczulenia na krzywdę ludzką ale także wyostrza nasze zmysły, odblokowuje te części umysłu o których nie jesteśmy świadomi… niewiedza bywa jednak czasem błogosławieństwem.
W dłoni przybysza pojawił się stary, wojskowy nóż.

*Bang* *Bang* *Bang*

Cassidy bez zastanowienia strzelił trzy razy w pierś nieznajomemu. Paranoja czy nie, Irlandczyk był pewien, że albo On albo ten mężczyzna.

Na twarzy skrytej kapturem pojawił się uśmiech.

- Co jest k**wa…


Wnętrze Knajpki.

W tej chwili bar przypominał bardziej szwajcarski ser niż przemysłowy wyrób z 1990. Taką ilością ołowiu moglibyście powalić byka… lub w tej sytuacji dwie miło wyglądające kelnerki służące za tarcze Cermana.
Ciała dwóch martwych kobiet padły na podłogę, krew z ich ran utworzyły natychmiastowa ogromną kałużę. Nad zwłokami górowała postać Jacka nabijającego swoją strzelbę po raz wtóry. Skąd u diabła wzięły się te kelnerki? Chyba powinniście zaakceptować, że w tym miejscu nic nie układało się jak w rzeczywistości.

- Wy śmierdzące żołnierzyki, jak śmiecie zabijać mój inwentarz.- ryknął przez zaciśnięte zęby barman i posłał w waszą stronę kolejny strzał. I tym razem chybił, kule skosiły dwójkę chłopaków siedzących tuż za Lancem.

Nagle twarz Cermana przybrała wyraz wszechogarniającego strachu.

- Mag…- rzucił przez zaciśnięte usta.- Przysłaliście Maga!

Rzucił nieartykułowaną obelgę w Waszą stronę, przypisując wam kolejny występek o którym widocznie nie mieliście pojęcia. Żaden z was nie był na tyle głupi żeby nie wykorzystać rozkojarzenia wariata. Dwie kule z pięciu dosięgły celu. Jack przeklął siarczyście.

- Zabić te psy!

Warknął, a jego głos brzmiał inaczej niż wcześniej. Poczuliście jak atmosfera wewnątrz zgęstniała, narkotyczny zapach nabrał na silę. Nim zdążyliście coś zrobić, jedno z Was oberwało od tyłu drewnianym krzesłem, które przy okazji rozwaliło się przy uderzeniu.

Hertel chwycił odruchowo kark, to był cud ,że nie stracił po tym ciosie przytomności. Zorientowaliście się, że Cerman to nie jedyne wasze zmartwienie. Tłum co najmniej dziesięciu klientów zaczął Was okrążać.

Kolejny strzał ze strzelby zagrzmiał w knajpce. Dlaczego ten świr jeszcze żyję, mimo tych dwóch przeklętych dziur w klatce piersiowej?
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Perzyn »

Heinrich von Henneberg

Sytuacja nieustannie się zmieniała. Ze złej na gorszą. Cerman najwyraźniej nie miał najmniejszej ochoty na kulturalną współpracę i nawet dwie kule w klatce piersiowej nie były dla niego przekonującym argumentem. Co gorsza mieli na głowie coś w rodzaju bandy przeklętych zombi. Jedyne, co było pocieszające to, fakt, że zdążył odesłać swoich ochroniarzy na zewnątrz nim rozpętało się piekło.

Z drugiej strony Cassidy i jego ładunki wybuchowe mogłyby nieco przerzedzić żądny krwi tłum. Nie było jednak czasu się nad tym zastanawiać.

Działał szybko, jednocześnie rozważając słowa szefa tego pojebanego przybytku. Jakiego znowu maga? Co do cholery?

Przewrócił kopnięciem najbliższy stół i ustawił się tak by mebel oddzielił go od opętanych klientów. Mógłby ich pozabijać, ale Cerman był znacznie większym zmartwieniem. Choć z drugiej strony, jak w szachach, pionki potrafią całkowicie zmienić przebieg partii.

Z ciężkim westchnieniem oddał kilka strzałów w kierunku najbliższych wrogów, by zyskać dla siebie nieco przestrzeni. Nie był pewien co dalej. Może by tak rozpierdolić szybę i jednak powiedzieć Cassidy’emu żeby wrzucił do środka granat? Nie wiedział, że Irlandczyk ma w tej chwili własne kłopoty.

Częstując kulami, co bardziej aktywnych „zombi” czekał na okazję by zaoferować poczęstunek także Cermanowi. I tym razem miał zamiar zignorować zasadę strzelania w korpus. Z mózgiem rozchlapanym na ścianie jeszcze nikt się nie rzucał.
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Plomiennoluski »

John Hertel

Sytuacja robiła się nieciekawa. Wolałby ograniczyć straty w szarych,ale Cerman nie ułatwiał mu zadania. Lekko go zamroczyło go po ciosie w głowe. Najpierw kelnerki,potem jeszcze goście knajpki, jakby mało mieli kłopotów z samym magiem. John był zupełnie zdezorientowanykiedy Jack krzyknąłcoś o magu. Z tego co wiedział magistrat nikogo innego nie wysyłal. Nie przeszkodziłomu to jednak posłać nieco ołowiu w stronę maga.

- Celujcie w głowe!-Ci dwaj nie wiedzieli nic o powikłaniu Cermana.

Otaczający go chaos stawał się coraz gorszy i groził zwyczajną rzezią. Zaraz po kolejnym wystrzale strzelby rzucił się w stronę oszalałego barmana starając się zminimalizować dystans między nim a celem. Najchętniej przycisnął by mu lufe do potylicy i strzelił. Póki co jednak musiał się do niego dostać.
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
Zaknafein
Bombardier
Bombardier
Posty: 729
Rejestracja: wtorek, 6 grudnia 2005, 09:56
Numer GG: 4464308
Lokalizacja: Free City Vratislavia
Kontakt:

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Zaknafein »

Lance Marini

Nie rozumiał, co się wokół niego dzieje. Właściciel knajpy, niewzruszony dwoma kulami w klatce piersiowej, krzyczał coś o magach. Miał to za absurd, lecz nie potrafił wytłumaczyć sobie tego, co stawiał przed nim los. Maszerowało na niego stado bezwolnych, naćpanych klientów baru i prawdopodobnie nie mieli przyjaznych zamiarów. Cała ta sytuacja zdawała się być wyrwana ze snu i niemożliwa do objęcia umysłem - jednak w puli było jego życie, a on nie miał zamiaru przegrać tej rozgrywki. W ta liga działała zupełnie jak w Vegas, zgodnie z zasadą 'winner takes all'. A stojąc w miejscu nie miał szans ugrać za wiele.
Wystrzelił jak błyskawica.
Rzucił się biegiem przez pomieszczenie, sprawnie manewrując i starając się zmniejszyć dystans dzielący go od Jacka, jednocześnie zwiększając odległość między sobą a agresywnym tłumem gości, ostrzeliwując się dla bezpieczeństwa. Łuski opadały na ziemię, brzmiąc jak dalekowschodnie dzwonki na wietrze. Jednak po kilku chwilach musiał przerwać ostrzał, by wymienić magazynek. Podczas wymiany wykorzystał stół dla osłony, starając się załadować pistolet jak najszybciej, by jak najkrócej być statycznym, łatwym do trafienia celem.
Zapach prochu zdawał się przebijać przez sielankową, narkotyczną woń 'Black Heaven'.
A Lance znów był w ruchu. Koncentrował całą siłę swojej woli na pozostaniu przy życiu, a najoptymalniejszym rozwiązaniem wydawało się odstrzelenie szalonego właściciela. Nie zatrzymując się ani na chwilę, ostrzelał go, celując - zgodnie z zaleceniem - w głowę. Kule przecinały powietrze, a beretta zaczynała się rozgrzewać.
Przyjemne ciepło kolby dodało mu zapału.
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Sergi »

Czemu czterech, a nie np. siedmiu?
Siódemka to przecież liczba o większym
potencjale magicznym? Odpowiedz jest o
tyle prosta co nielogiczna. Pomyłka w
pierwotnym tekście. Oryginalnie czyli w
zamyśle twórcy ilość potrzebnych źródeł
nie powinna przekraczać dwóch. Dlaczego?
Zbyt duża ilość tworzyła niebezpieczny i
wysoce niestabilny rodzaj więzi. Oczywiście
teraz o tym zapomniano, tekst jaki był zawarty
w kopi oryginalnego zaklęcia został źle
zinterpretowany. Tak więc, choć krąg złożony
z czterech będzie funkcjonował, to jego
działanie może odbiegać od tego dopracowanego,
pierwotnego założenia.

Kulę zagłębiały się w miękkich ciałach opętanych. Twarz Heinricha, całkowicie wyprana z emocji zroszona była kroplami krwi. W głębi siebie zapewne przekonywał się, że postępuje słusznie… że musiał zabić te dwie małe dziewczynki, tych dwóch staruszków… a nawet tą kobietę, która pozostawiła swoje niemowlę przy stoliku i podążyła za rozkazem. Iskierka szaleństwa tańczyła w źrenicach Henneberg gdy on raz za razem naciskał na spust. A może to wszystko to jedynie koszmar który dręczy jego zmęczony umysł.

Pozostała dwójka podążała wytrwale w stronę Cermana. Wokół nich rozgrywała się rzeźnia opętanych, z jednej strony wasz tymczasowy kompan bezlitośnie pozbywał się ludzi a z drugiej Jack strzelał nieprzejmując się już w co tak naprawdę trafi.

Hertel właśnie przykładał się do strzału gdy u jego stóp padła kobieta z posoką wypływająca z dziury w głowie. Jeszcze przed godzina przyglądałeś się jej jak czule opiekowała się swoim małym dzieckiem. Zwątpiłeś… czy aby na pewno to Jack był tym potworem którego należało zabić?

Lance strzelił bez zastanowienia. Kula poszybowała pomiędzy opętanymi klientami. Przecinała powietrze aby u kresu swej wędrówki trawić w czoło Cerman. Taki strzał trafiał się jeden raz na tysiąc. Omal czułeś jak twoja wola zmusiła kulę do podążania wytyczoną ścieżką.

Naglę narkotyczny zapach przerodził się w istny odór… odór śmierci.

Klienci zaczęli padać na ziemie, tracąc przytomność… tak mieliście nadzieje.

Przeżyli nieliczni, Ci którzy nie zbliżyli się do Heinricha i nie stali między wami a barem. Wiele ciał ścieliło podłogę, krew uformowała ogromną kałużę w której odbijały się wasze zdeformowane wizerunki.

- Khe… grr… ghrrhhgr..- niemal czarna posoka ściekała z brody Cermana na kontuar baru. Dopiero teraz przyjrzeliście się bliżej barmanowi. Całe jego ciało naznaczone było głębokimi ranami, oprócz dziury w głowie z środka jego piersi wyzierała ogromna dziura… jakby ktoś brutalnie wyrwał mu serce.- Nie… nie…nie… to moja DOMENA! Zakazuje… wszystko tutaj jest moje… moje… tylko moje… nie możesz wejść!

Uderzenie omal ogłuszyło Was. Natychmiast spojrzeliście w stronę drzwi. Raz za razem uginały się pod naporem nieznanej siły. Szyby drżały tak bardzo, że wydawało się iż lada moment posypią się w drobny mak. Wszystkimi swoimi zmysłami czuliście jakby to nie tylko drzwi były atakowane, ale cała rzeczywistość Was otaczająca.

W końcu ustąpiły owej nieznanej sile, a wraz z nimi większość ściany. Wyglądało to jakby ciężarówka z impetem uderzyła w budynek. Wszystko poleciało do zewnątrz, wy ledwo zdążyliście ukryć się przed tym wodzeni przeczuciem.

- Przeklinam cię…. sku**ielu, ciebie i… cały twój… ród.- Jack chwytał się resztkami swych nadwątlonych sił swego życia. Egzystował jedynie dzięki swemu prawdziwemu Imieniu.

Postać w płaszczu, skąpana we krwi czterech mężczyzn stała u wyłomu. Ciemność otaczała ją jak płachta sukna. W prawej dłoni trzymał zakrwawionego Cassidiego, który walczył o zachowanie swojej świadomości. Na widok Heinricha zacisnął dłonie i powiedział ledwo dosłyszalnym głosem.

- U..ciekaj…

Dłoń się rozluźniła a ciało Cassidiego poszybowało w mrok zaległy na ulicy. Heinrichowi nie pozostało nic innego jak wierzyć, że jego ochroniarz wciąż żyje.

Huk wystrzału, to Cermen jakimś cudem zdołał jeszcze wystrzelić z swojej strzelby.

Jednak to na nic się zdało, kulę zrykoszetowały jakiś metr przed postacią w płaszczu. Uśmiech na jej twarzy był zwiastunem nadchodzącej śmierci. Błękitny ogień w jego dłoni był kontynuacja szalonych zjawisk które widzieliście tego dnia… jedno było teraz pewne: Spotkaliście kolejnego potwora.
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Perzyn »

Heinrich von Henneberg

Huk wystrzałów wreszcie przebrzmiał. Zmasakrowany Cerman leżał na podłodze i pomimo absurdalnej ilości ran oraz kuli wpakowanej w głowę wciąż uparcie trzymał się życia. Zdawał się wręcz nierzeczywisty tak leżąc i charcząc.

Nagle, choć nikt go nie włączał zaczęło grać radio...

Can I Pose A Question?
How Do You Kill What Is Dead?
I Just Shoot From The Hip
And I Aim For The Head


Ironia była zbyt uderzająca by uznać to za przypadek. Pewnie ktoś tam na górze zaśmiewał się teraz do rozpuku. Heinrich ze swojej strony wcale nie był rozbawiony, choć musiał przyznać przed sobą, że piosenka pasuje do sytuacji. Spokojnym ruchem wyjął kolejnego papierosa i zapalił. Zapach dymu przynajmniej częściowo zabił zapach śmierci unoszący się dookoła. Następnie z wewnętrznej kieszeni marynarki, teraz już biało czerwonej, wyjął chusteczkę i zaczął przecierać okulary.

Nie zdążył dokończyć. Przerwała mu ewidentnie pragnąca dostać się do środka ciężarówka. A w każdym razie coś, co musiało być ciężarówką sądząc po uderzeniach. A radio kontynuowało spokojnie.

... With A Loaded Gun
And A Steady Hand
We Just Might Live Through This...


“Ta, jasne.” Odpowiedział w myślach wokaliście, chowając się za stół. Okazało się, że była to bardzo dobra decyzja. Przednia ściana zachowała się jakby właśnie doznała bliskiego kontaktu z czołgiem a do środka wparował jakiś facet z... Z Cassidym w ręku.

... Listen To Me
Listen To Me
Listen To Me
Save Yourself

There Is No More
There Is No More
There Is No More
Room In Hell

I Will Help You
I Will Help You
I Will Help You
Understand...


Po drugiej stronie kontuaru leżał facet z kulą w głowie i dwiema kulami w klatce piersiowej, uparcie odmawiający śmierci, przez front wparował kolejny, trzymając w ręku ledwo żywego ochroniarza, prawdopodobnie zostawiwszy za sobą trupy pozostałych czterech gangsterów. W jakiej parafii chrzczą takich skurwieli?

Irlandczyk poleciał w mrok. Co powiedział wcześniej? Żeby uciekać. Szkoda, że jedyna droga prowadziła przez dziwoląga, który go tu przywlókł. Wygląda na to, że nadeszła jedna z tych chwil gdy stawia się wszystko w ciemno na jedną kartę i albo odchodzi się ze stołu ze wszystkim albo cię od niego zabierają w czarnym plastykowym worku.

- Przepraszam bardzo, nie mam pojęcia, kim pan jest, ale zdaje się, że jedyną osobą, która wie, co się tu wyprawia. Może nam pan wyjaśnić, o co tu chodzi? – Ze wszystkich sił starał się sprawiać wrażenie opanowanego, mimo że w środku kłębiły się gniew, strach i dezorientacja. Sądząc po reakcji barmana, a jeśli szczęście dopisze to wkrótce ex-barmana i w ogóle ex-człowieka, ten nowy wykolejeniec nie darzył Cermana ciepłymi uczuciami. A to dawało im choćby śladowe szanse wyjść z tego cało.
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Plomiennoluski »

John Hertel

Powoli zaczynał tracić cierpliwość. Nie dość że zadanie zamieniło się w rzeź, nie był wcale pewien czy śmierć Jacka cokolwiek pomoże leżącym dookoła szarym, to jeszcze wbijał się do środka drugi mag, o którym nie dość że nic nie wiedział, to wydawał się być całkiem potężny. Przynajmniej na tyle, żeby wbić się do tego lokalu kiedy Cerman jeszcze dychwił. Co gorsza zadrżał mu palec na cynglu, w środku walki. Tym razem może miał farta, ale następnym razem mogło to dla niego oznaczać koniec.

W jego głowie zamiast spokojnego tonu radia leciały stare dobre kawałki.

Gefaehrlich ist wer Schmerzen kennt
Vom Feuer das den Geist verbrennt
Gefaehrlich das gebrannte Kind
Mit Feuer das vom Leben trennt
Ein heisser Schrei
Feuer frei!


Miał zlecenie pilnować i ewentualnie sprzątnąć tylko jednego maga. Wolna ręka sięgnęła do kieszeni, szybko odblokował klawiaturę i wrzucił szybkie wybieranie. Miał nadzieję że uda mu się ściągnąć jakieś wsparcie, odgłosy łamiących się mebli, kul i przekleństw powinny ich nakierować że coś jest mocno nie tak. Nadajnik w telefonie powinien ich naprowadzić. Za dużo może.

- Kurwa. i siarczyste Polskie przekleństwo zabrzmiało w chwilowo prawie cichym lokalu. Podniósł pistolet celując w drugiego maga. Przemyślał bezcelowość tego gestu, schował go szybko za pazuchę. Z piosenką na ustach niemalże jak okrzykiem bojowym zaszarżował na intruza.

Open your eyes, open your mind
Proud like a God dont pretend to be blind
Trapped in yourself, break out instead
Beat the machine that works in your head


Nie miał żadnych rozkazów względem tego stwora. Miał zlikwidować Jacka jeśli wykaże oznaki choroby i niech go piorun strzeli jeśli nie okazał. Ten typ też wykazywał, ale na niego nie miał zlecenia. Gdzie był jego obserwator do demonów. Jego szarża miała dwie opcje, próba uszkodzenia, albo kontrolowane odrzucenie na drugą stronę. Zawsze mógł zwiać. Główne zadanie było wykonane. Choć spartaczone.
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
Zaknafein
Bombardier
Bombardier
Posty: 729
Rejestracja: wtorek, 6 grudnia 2005, 09:56
Numer GG: 4464308
Lokalizacja: Free City Vratislavia
Kontakt:

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Zaknafein »

Lance Marini

Efekt jego działań przekroczył jego najśmielsze oczekiwania. Był całkiem niezłym strzelcem, ale w takich warunkach, w pełnym biegu i bez chwili na zastanowienie... Jakby kula uzyskała świadomość, a on miał nad nią pełną kontrolę.
Czar prysł.
Black Heaven śmierdziało krwią, a odbicia morderców w wielkiej kałuży na podłodze implikowały dziwne myśli. Pokonał ocean posoki dzielący go od kontuaru, na którym niewzruszona i spokojna leżała paczka Lucky Strike'ów. Pod jego butami chrzęściło szkło - pozostałości jego niedawnej przyjaciółki. Gdy zapalał papierosa, zastygł zdezorientowany. Barman, który już dawno powinien był wyzionąć ducha, wciąż nie chciał opuścić tego świata, miotając pogróżkami i przekleństwami. Gdyby nie rany pojawiające się na całym jego ciele, kurier mógłby uznać go za wyjątkowo twardego sukinsyna. Jednak w tym wypadku, zaczął podejrzewać, że i z jego głową nie jest najlepiej. Tymczasem ktoś próbował wedrzeć się do knajpy, a robił to bardzo, bardzo dosadnie. I osiągnął monumentalny wynik, niemal wchodząc ze ścianą. Lance wciąż nie wiedział, jak to sobie wytłumaczyć, zepchnął więc wewnętrzne próby analizy wydarzeń i zdał się na ślepy los - który jeszcze nigdy go nie zawiódł.
Dym przed jego twarzą zdawał się układać w ornamentalne wzory.
A jemu pozostawało czekać w gotowości. Jego beretta wciąż ogrzewała mu dłoń, a ciepło rozchodziło się przyjemnie po całym ciele. W milczeniu wpatrywał się w faceta przekraczającego próg. Faceta, który nie okazując cienia wysiłku rzucił jednym z goryli Henneberga jak piłeczką.
Piłeczka ostatkiem sił radziła im ucieczkę.
Lance nie miał powodu, by nie wierzyć w słowa Irlandczyka, jednak na razie nie miał możliwości zastosowania się do jego rady.
Czekał więc, jak czarna pantera gotowa do skoku.
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Sergi »

- Przybyłem naprawić Świat… oczyścić go z anomalii jakimi jesteśmy…- głos jakiego nigdy nie dane było wam usłyszeć dobył się z gardła nieznajomego. Choć mówił w dziwnym języku wy z jakiegoś niezrozumiałego powodu doskonale go rozumieliście.

Przybysz uśmiechnął się i ruszył w waszą stronę, ogień wciąż płoną w jego prawicy. Blade światło pioruna oświetliło ulicę za nim. Czterech martwych mężczyzn, a raczej resztki z tego co z nich pozostało leżało na progu knajpy. Zrozumieliście co tak naprawdę uderzało w drzwi jeszcze przed chwilą.

Hertel chwycił się ostatniej deski ratunku.

Odległość między nim a magiem zmniejszała się z każda sekundą. Pozostała dwójka stała w głębi lokalu, nie rozumiejąca w żadnym stopniu co właściwie się dzieje przed ich oczyma. I wtedy gdy już John był tuż przy nieznajomym… spanikował.

Wyrwał broń z kabury, postawił wszystko na ostatnią kartę.

Wystrzelił wszystkie swoje naboje z odległości , która w każdej możliwej sytuacji doprowadza do śmierci. Żadna istota nie może przeżyć pięciu strzałów prosto w głowę, nawet mag z silnymi powikłaniami.
Postać w płaszczu padła na stertę martwych ciał ochroniarzy Heinricha. Krew okryła cała twarz, spływała nienaturalnymi ilościami…

Kolejny grzmot i błysk.

Postać na wózku inwalidzkim trzymająca w dłoniach starą książkę, a tuż obok niej wysoki murzyn w smokingu. Oczy Hertela rozszerzyły się, rozpoznał słowa płynące z ust tego staruszka.
Stara Mowa, język w jakim zapisuje się zapomniane zaklęcia.

Lance spojrzał pod swoje nogi, krew rozbryzgana na podłodze zaczęła formować nienaturalne kształty. Niczym bluszcz strumyki czerwonej posoki żyły własnym życiem.

-…. Nieśmiertelny….

To Carmen wymówił swe ostatnie słowo, ale nie umarł. Jakaś nieznana siła utrzymywała go za wszelką cenę przy życiu. Burzowe chmury zaczęły formować nad Knajpką „Black Heaven” spiralę otaczająca czarną kulę. Pioruny tańczyły wokół niej jak zahipnotyzowane. Heinrich chciał się wydostać, przez to został pierwszym celem. Purpurowa błyskawica trafiła prosto w jego serce… przebiegła po całym jego ciało i podążyła do kolejnej ofiary. Raz za razem wasza trójka doświadczała piekielnego bólu, czuliście się jakby trawiły was wieczne ognie.

Ból odszedł… ale postać w płaszczu pozostała.

Stał nad wami z uniesioną wysoko dłonią. Dzierżył w niej stary wojskowy nóż, gotów był widocznie nim się posłużyć.

Kręgu wstań i walcz, dotrwaj do końca swego celu…- słowa które brzmiały w waszych głowach potęgowały szok.
Niebo się rozpogadzało…
Zablokowany