[Urban Fantasy] Wersja Beta

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Plomiennoluski »

John Hertel

Jednak czasem warto trzymać się instynktów i tego co podpowiada ta starsza od rozumu część mózgu. Seria z takiej odległości unicestwiła tego drania. Tak mu się przynajmniej wydawało. To co się stało zaraz po tym jak stwór padł na ziemię zajęło jego umysł o wiele bardziej niż roztrząsania nad wytrzymałością bestii i zdecydowanie bardziej niż by sobie tego życzył. Piorun trafił najpierw jednego ze stojących razem z nim a potem i jego. Przeszywający ból przemielił zupełnie jego świadomość, i całkowicie pozbawił go na jakiś czas kontroli nad ciałem, niestety nie było mu dane stracić przytomności.

Poza tym że zostali wykorzystani przez wyższych do jakichś gierek lub planów nie wiedział praktycznie nic. Dopiero po chwili wrócił mu wzrok. Stojący nad nim zapłaszczony ktoś, którego niedawno posłał na glebę z pięcioma kulkami w głowie nie poprawił mu nastroju. Nóż w rękach nieznajomego pobudził go nieco do działania. Przeturlał się szukając ręką w kieszeni bojówek swojego specjalnego magazynka. Jeśli ołów nie dał rady, to może chociaż fosfor coś zdziała. Nie miał zamiaru rzucać się na niego frontalnie. Bohaterskie dwadzieścia, może dwadzieścia pięć kul fosforowych z przedłużonego magazynka w potylicę powinno go w końcu wykończyć. Znalazł w końcu magazynek po boleśnie długich sekundach. Wyrzucił stary i zapakował nowy cały czas starając się przeturlać na tyły nieznajomego i wstać na nogi. Bolące mięśnie nie ułatwiały mu sprawy.

Był zupełnie wściekły, bolało go wszystko, ktoś próbował go zabić, był wykorzystany jako pionek albo przynęta i jeszcze nie dane mu było dokończyć piwa. Posyłał kolejne rozpalające się w locie kule niczym małe przekleństwa, którymi ciskał z ust. Koncentrował się tylko na sobie, cynglu i głowie tego stwora. Całym swoim ja chciał go naszpikować płonącymi kulami i posłać go do piekła. O ile w ogóle istniało.

I don't need your forgiveness
I don't need your hate
I don't need your acceptance
So what should I do

I'll be sorry so you've said
I'm not sorry
Bang You're Dead

Die mother fucker die mother fucker die
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Perzyn »

Heinrich von Henneberg

Z trudem otworzył oczy. Z nieba lały się na niego strugi wody, prosto na twarz. W czaszce łupało zupełnie jakby Thor postanowił poćwiczyć na niej backhand Mjolnirem. Niepewnie zaczął się podnosić.

Ledwie zdołał podnieść się na klęczki, gdy ujrzał, że płomiennoręki facet od rozwalania ścian frontowych stoi nad nimi. A jakiś głos w głowie kazał mu... im, walczyć. Jasne, jakby codziennie musiał zabijać skurwieli, którzy po zaliczeniu pięciu kul w głowę zbierają się z podłogi jakby ktoś im splunął w twarz. Ale nie doszedł tam gdzie doszedł, bo się poddawał!

Chciał sięgnąć po pistolet, ale zorientował się, że nigdzie go nie ma. W zamieszaniu przed chwilą H&K musiał gdzieś się zawieruszyć. To była zła wiadomość. Dobra była, że dookoła leżało mnóstwo nadających się na broń improwizowaną szczątek knajpki.

Rozejrzał się dookoła. Krew z rozbitego czoła zalała mu lewe oko, prawie go oślepiając. Jednak znalazł to, czego szukał. Stalowa rurka była chyba kiedyś nogą od stołu, ale w tej małej apokalipsie, jaka się dookoła rozgrywała coś ją ścięło, sprawiając, że w tej chwili i tym miejscu, dla Heinricha wyglądała jak włócznia. Upiornie biała w neonowym świetle, krótka włócznia.

Sięgnął po broń i chwycił ją pewnie. Zamknął lewe oko, które i tak nie widziało już nic poza zasłoną czerwieni.
- Obyś sczezł kurwi synu!
Dawno nie był tak wściekły. Gniew rozpierał go, niemal rozsadzał. Wiatr szarpał jego marynarką, włosami i brodą, gdy szykował się do rzutu. Cisnął z całych sił, wkładając w rzut całe swoje życzenie śmierci i całą swoją złość. „GIŃ!! ZDYCHAJ”!

Biała włócznia pomknęła prosto w kierunku prawego oczodołu maga, który przyszedł ich zabić.
Zaknafein
Bombardier
Bombardier
Posty: 729
Rejestracja: wtorek, 6 grudnia 2005, 09:56
Numer GG: 4464308
Lokalizacja: Free City Vratislavia
Kontakt:

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Zaknafein »

Lance Marini

Wciąż był gotowy, choć sam jeszcze nie był pewny czy chce zaatakować, czy uciekać. Tego wieczoru nie mógł być pewny zbyt wielu rzeczy. Nikotyna działała zbawiennie, koiła jego zszargane nerwy. Natomiast adrenalina, z nieznanego mu powodu, nie chciała opaść. To mogła być gotowość, może podświadomy brak poczucia bezpieczeństwa, jednak Lance czuł, że dzieje się z nim coś nie tak. Coś nie szło według planu.
Wtedy uświadomił sobie, że od godziny NIC nie idzie zgodnie z planem.
John rzucił się pędem w kierunku faceta o płonącej dłoni. Marini zamarł. Hertel jednak, miast powalić przybysza na ziemię siłą rozpędu, ostrzelał go. Lance liczył dokładnie. Pięć kul w głowę. Nikt nie miał prawa przeżyć takich ran.
W jego głowie wciąż odbijał się echem głos jednego z goryli Henneberga. Uciekać? To zdawało mu się racjonalne. Jednak dzisiejszy wieczór oduczył go racjonalnych zachowań, przynajmniej na jakiś czas.
Silnym bodźcem było również zachowanie plamy krwi na podłodze. Kurier stracił chwilę na przyglądanie się hipnotycznym ruchom strużek posoki.
Były piękne.
A za piękno trzeba płacić.
Niektórzy ludzie nobilitują cierpienie. Uważają je za niezbędny element codziennego życia, za drogę do oczyszczenia, a także za formę rozwoju duchowego.
Ci ludzie prawdopodobnie nigdy nie cierpieli.
Ból rzucił Lance'a na kolana. Krew z podłogi bryzgnęła wokoło, by po chwili skierować swe nieziemskie ruchy w kierunku jego kolan. Zdawało się, że próbuje wspiąć się po nich w górę, by zalać całe jego ciało.
Pobudzona otaczającą rzeczywistością wyobraźnia płatała mu figle.
Jednak w jego prawej dłoni drzemała wciąż ciepła beretta, a w magazynku wciąż było trochę ołowiu. A on nie miał zamiaru tak łatwo się poddać. Działania Hertela i Henneberga nie pozostawiały miejsca na domysły. Shui Ming wspominał kiedyś, że nawet wielki fizyczny ból można opanować wysiłkiem woli.
Lance był niemal pewny, że to jego wola przeżycia oddaliła ból, by mógł skupić się na strzelaniu.
Wewnętrzny spokój pozwala osiągnąć dużo większe efekty niż szał, emocje i bojowe okrzyki - toteż świadomy tego Marini w spokoju i ciszy rzucił się w wir walki. Wystrzelił w kierunku dziwnego przybysza, po czym niewiarygodnie szybko ruszył. Nie miał konkretnego celu, jednak liczył, że ruch zapewni mu bezpieczeństwo. Oddawał strzał za strzałem, oczekując efektów.
Ten na razie nie wykazywał chęci opuszczenia tego świata, jednak na każdego musi przyjść pora.
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Sergi »

Zabawa magią jest jak gra w rosyjska ruletkę.
Początkujący adept korzystając z niezrozumiałej
dla siebie energii stawia na szali własne życie, choć
może być tego nie świadom tak właśnie jest.
Istnieje szansa jedna na sześć, że moc wymknie
się spod kontroli i sprowadzi na Nas klątwę. Dlatego
w normalnych warunkach nim mag rzuci pierwsze
swoje zaklęcie zostaje poddany wielomiesięcznemu
szkoleniu…

Hertel w ułamku sekundy po wycelowaniu broni wystrzelił. Adrenalina wymieszana z gniewem przeradzała fosforowe pociski w kulę pełne negatywnych emocji, zyskiwały moc przekraczająca wasze zrozumienie.

Jeden z pocisków dosiągł przybysza. Krew wystrzeliła w powietrze a wraz z nią resztki barku zamienionego przed chwila w wielką dziurę. Prawa ręka „Maga” trzymała się ciała jedynie na skrawkach skóry.
Nie było krzyku, nie było agonii… jedynie zdziwienie. Tak samo u was jak i u nieznajomego, widocznie jeszcze przed chwilą Was nie doceniał… musiał naprawić ten błąd.

Wciąż cieknąca posoka zaczęła formować się w bąble, resztki barku wypełniały się nimi momentalnie. Ręka która jeszcze przed chwilą była bez czucia ożyła. Ponownie mógł nią władać.

John w panice chciał odskoczyć od niego, jednak nie zdążył. Nieznajomy znalazł się tuż przy nim, stalowe ostrze jego noża błysnęło w świetle zachodzącego słońca.

Krew trysnęła Ci na twarz, jedynie przypadkowy odruch uratował cię przed śmiercią. Nóż po rękojeść wbity był w twoją lewą dłoń.

Huk za hukiem towarzyszył wystrzałom z broni Lance’a . Pociski szarpały nieznajomym na prawo i lewo. Nie miały takiej szalonej mocy jak te Hertela ale zawsze trafiały tam gdzie tego chciał Marini.
Przybysz mimo wszystko gotował się do kolejnego ciosu.

- Arghhh….

Nieludzki głos dobył się z jego gardła. Opadł bez sił na kolana tuż przed Hertelem, jego dłoń wciąż zaciskała się na nożu… jednak w jego oczach nie było już żadnego życia. Mag został przebity przez „włócznię” Heinricha, która jeszcze do tej pory żarzyła się czerwienią.



Głos syren wyrwał was z otępienia. Ze strachem spoglądaliście na ciało leżące u szczytu sterty innych. Jak zahipnotyzowani ciągle w nie celowaliście lufy swoich broni. Pomarańczowa poświata słońca padała na ruiny „Black Heaven”. Trzy czarne furgonetki NYPD zatrzymały się na skrzyżowaniu, tłum uzbrojonych po zęby żołnierzy otoczyło to co zostało z knajpki. Wasza kawaleria przybyła o kilka minut za późno…

- Hertel! Co tu do cholery się stało, psiamać?

Wysoki, łysy mężczyzna o ostrym brytyjskim akcentem wysunął się na czoło grupy. Starszy Pretorianin, najwyższy stażem w zachodniej Ameryce właśnie przyglądał się burdelowi jaki zrobiliście…
Dzień chylił się ku zachodowi. Wasza trójka, naprzeciw nim oddział około dwunastu żołnierzy a za nimi całkowicie niezauważeni starzec i murzyn. Nastał czas zmian…

*Tej nocy zmarło trzydziestu szarych i jeden mag.*
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Perzyn »

Heinrich von Henneberg

Włócznia rozżarzyła się czerwonym, nieprzyjemnym światłem. Gdy wbiła się w ciało ich wroga usłyszał, nawet poprzez jego nieludzki agonalny jęk usłyszał obrzydliwe mlaśnięcie, gdy grot zagłębiał się w ciało. To było porażające uczucie. Potwór, który ostrzał traktował jak ukłucia komarów, który jak gdyby nigdy nic praktycznie od zera stworzył sobie nowy bark, który rozwalił jego ludźmi ścianę i robił rzeczy straszne, straszne i piękne, padł na kolana. Z kącika jego ust pociekła stróżka krwi a życie uszło z niego z chwilą, gdy jego ciało przeszyła... noga od stołu. To nie była włócznia. Kawał zwykłej stali. A jednak zabił faceta.

Tego dnia nic już go nie mogło zdziwić. Wyczerpał swoją umiejętność dziwienia się czemukolwiek, przynajmniej na jakiś czas. Za po odszukał leżącego na ziemi Cassidy’ego. Ułożył w mgliście zapamiętanej pozycji bocznej ustalonej i wyciągnął komórkę. Odebrał Jake, młody chłopak, który robił w Zakonie za chłopca na posyłki. Był bystry więc Heinrich w sumie ucieszył się, że to on akurat czuwał przy telefonie.
- Podeślij chłopaków w vanie na róg Heaven i Gate, trzeba zabrać Cass’a do szpitala. Niech utrzymują, że uderzył go samochód. Rozłączył się. Mógł polegać na tym, że niedługo ktoś zabierze Irlandczyka.

Podniósł się i rozejrzał. Jakiś łysol darł się właśnie na normalnego faceta z baru, który potrafił odstrzelić komuś całe ramię. Całość wyglądała jakby incydent był fragmentem jakiejś grubszej akcji.

Podszedł do nich i czekał spokojnie licząc, że dowie się, co tu się działo. Biorąc pod uwagę jak zareagował poprzedni gość, jakiego spytał, o co w tym wszystkim chodzi, tym razem wolał chwilę pomilczeć i poczekać. Tym razem przynajmniej nie zanosiło się na konieczność walki o życie.
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Plomiennoluski »

John Hertel

Zachodzace slonce wpadalo przez zniszczona sciane knajpki a wlasciwie tego co z niej zostalo. Nie byl do konca pewien tego co sie wlasciwie stalo. Stal nad stosem trupów i celowal do jednego z nich. Mialo to nawet sens. Nie dosc ze wczesniej wpakowal mu piec kulek w leb to ten jeszcze wstal i przedziurawil mu reke. Pomijal juz zupelnie fakt ze trafila go blyskawica, zamiast fosforowych pocisków strzelal cholera wie czym co wygladalo prawie jak granat a wyskakiwalo z jego wysluzonego Glocka i ze ktos zdaje sie rzucil jedno ze starozytnych zaklec.

Syreny wyrwaly go z pelnej uwagi obserwacji truchla tylko po to by wrzucic go w surrealistyczna scene skapanej w zachodzacym sloncu i krwi knajpki pelnej trupów. Na dzwiek domagajacego sie wyjasnien glosu przelozonego opuscil w koncu lufe. Jesli to co mieli teraz do dyspozycji nie wystarczyloby zeby rozniesc to cos w plaszczu na atomy... to i tak byl ugotowany.

- Cerman zaczal wykazywac oznaki chorobowe w momencie kiedy ta dwójka podeszla do baru. Stwierdzil ze czuje sie zaszczycony ze wyzsi wyslali az trzech naszych do likwidacji jego skromnej osoby. - glos mlodszego Pretorianina byl spokojny, zupelnie wyprany z emocji. - Zanim zdazylem cokolwiek zrobic rozpoczal rzez, nim udalo nam sie go zlikwidowac miejsce zamienilo sie w jatke. Zanim Cerman zginal do walki dolaczyl jeszcze jeden mag wchodzac razem z frontowa sciana, Jack wspominal cos ze to niemozliwe zeby wszedl do jego domeny, ale wszedl... prawdopodobnie mag. Wpakowalem mu piec kulek w glowe a on jeszcze stal i prawie mnie skasowal. Dodalem juz ze ktos rzucil jedno ze starodawnych zaklec? No wiec ktos rzucil jedno z tych zaklec, trafila nas blyskawica i nie jestem pewien ale jesli dobrze rozumuje i sumuje fakty to albo ktos jeszcze wspomagal nas magia, albo jestem przebudzony. Krew na jego rece spokojnie krzepla, nie ruszal nia zeby nie otworzyc rany. Mimo solidnego kawalka stali w ciele praktycznie w ogóle sie nie przejmowal swoim stanem.
- Ewentualny zapis wydarzen mogl sie uchowac gdzies na jakims dysku, rozrzucilem kilka pluskiew, mozliwe ze jakas sie uchowala. Zdaje sie ze to wszystko.
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
Zaknafein
Bombardier
Bombardier
Posty: 729
Rejestracja: wtorek, 6 grudnia 2005, 09:56
Numer GG: 4464308
Lokalizacja: Free City Vratislavia
Kontakt:

Re: [Urban Fantasy] Wersja Beta

Post autor: Zaknafein »

Lance Marini

W życiu zdarzają się dziwne dni. Jedne są wesołe, inne napawają smutkiem, ale niezależnie od ładunku emocjonalnego nie można odmówić im osobliwości. Ten z pewnością był jednym z nich, lecz był szczególny, łączył smutek i radość.
Taki dzień nie spotkał go nigdy wcześniej.
Mógłby analizować go cały dzień. Czuł, że byłby w stanie docenić każdy cal jego piękna i złożoności. Każdy niuans i osobliwość. Każde spojrzenie i każdą śmierć.
Ale gonił go czas.
Gdy lokal otoczyli mundurowi, przed Lance'm stanęła wizja gęstych wyjaśnień, obfitych łapówek i - co najgorsze - wypadnięcia z interesu. Wówczas okazało się, że facet z baru nie tylko znał otaczających knajpę, ale również działał na ich zlecenie, co zdawało się rozwiewać rozterkai Mariniego. Niemal otoczony przez lufy karabinów usłuchał głosu rozsądku, który zdawał się wypierać z organizmu komórki skóry stykające się z jego berettą. Wepchnął ją za pasek, chwilowo nie przejmując się stanem magazynka, by nie prowokować żołnierzy.
Zerknął na malownicze stosy trupów i nieruchliwą już kałużę krwi, która odbijała światło ulicznych latarni iluzorycznie barwiąc ściany na czerwono. Głos w jego głowie robił mu wyrzuty o zastrzelonego barmana. Oddalił go od siebie, oddalając tym samym rozterki moralne do poranka.
O ile go doczeka.
Co jeszcze mogło stać się tej, tak młodej jeszcze, nocy?
Inny głos chwalił jego strzeleckie wyczyny, tego głosu oddalić nie mógł, a właściwie nie chciał. Zastanawiał się natomiast, co spowodowało u niego taką celność i sprawność, której nie mógłby sobie wyobrazić nawet w najbardziej komfortowych warunkach. Jakby ktoś kontrolował jego wystrzały, sugerowany podszeptami jego podświadomości.
Dołączył do Henneberga przy zdenerwowanym dowodzącym, oczekując na ewentualne wyjaśnienia. Jeśli to jakaś grubsza sprawa, to prawdopodobnie omamią ich w jakiś sprytny sposób. Albo spróbują przekupstwa, choć w ich przypadku to nie było takie proste. Ostatni scenariusz nie dawał Lance'owi spokoju, jednak w jego obecnej sytuacji, nawet on był do przyjęcia.
Mogli ich przecież po prostu odstrzelić.
Zablokowany