[Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Blue Spirit »

Ted i Laerwen
Żołnierz kwilił cicho. Ted narzucił na siebie jego ubranie i ruszył do przodu - w stronę Kaer Morhen.
Nie spodziewał się że jego samotny wypad może skończyć się nie tylko tragicznie dla niego ale i dla całego świata

***

Przy bramie, postawionej prowizorycznie, trzymającej się na zardzewiałych zawiasach stało dwóch wyglądających wyjątkowo paskudnie strażników. Byli brudni, przemoczeni. Nieogolone mordy i pełne nowych blizn twarze. Szpiega dostrzegli jednak nie oni, a wartownik stojący na murze.
- Stój!
strażnik wycelował w Teda kuszę, a ci przy bramie już spieszyli w jego kierunku biegnąc po pełnej kałuż, wyboistej drodze.
- Kto wy? - zapytał groźnie wyższy z nich. - I co robi ten ktoś chowający się za waszymi plecyma niby królik jaki?
Szpieg odwrócił się mimowolnie, odruchowo i całkowicie nieskoorydnowanie. Przecież nikt nie miał za nim iść!
Rozległ się syk, dziwny wydźwięk uderzający w psychikę i pełen wewnętrznej mocy. Ale Szpieg już go słyszał, wiedział co należy robić.
Syk załamał się, powietrze przeszył świst któremu towarzyszył głuchy odgłos. Siła odrzuciła Teda na bok, jeden ze strażników zwalił się na ziemi, przód jego napierśnika palił się żywym ogniem.
- LEEEGEEENDARNYYY!!! - rozdarł się drugi, nim jego również zdławił ogień. Teraz jednak zapłonął on na jego brzydkiej gębie. Otoczony jarzącymi płomieniami, strażnik, przeszedł kilka kroków wyjąc wniebogłosy i zwalił się na ziemię drąc ją obcasami.
Ted szybko zsumował. Z wrót Kaer Morhen wyskakiwali kolejni strażnicy. Legendarny - a był to on - przeszedł szybko obok szpiega i zaatakował strażników wywijając swym mieczem jak szpilką. Ted musiał wykorzystać rozgardiasz!

Kane i Ouzi (tzn Darla. Kwiateczek taki fajny że zostawiam :P )
Hen Gedymdeith splunął, co wybitnie nie było w jego stylu, i opuścił gałąź jałowca którą uniósł by zobaczyć sytuację u głównych wrót Kaer Morhen.
- Jest niewesoło - mruknął do pary - Mamy paru wartowników na murze... i przy bramie. I... o cholera!
Wampir wychylił się na tyle by dostrzec jakiś ruch przy czymś co mag nazwał bramą...
- Legendarny - szepnął Gedymdeith. Po chwili pokiwał głową - On tu jest.
Ciszę rozdarł cichy syk, potem nastąpił głuchy odgłos. Darla zagryzła wargę obserwując palących się żywcem strażników.
- Nie mają sznas - ciągnął czarodziej - Tak jak my. Zwiad uważam za zakończony. I tak jest nas zbyt mało, nie zaatakujemy Kaer Morhen. Wycofujemy się.
Kane i Darla patrzyli na niego nieco osłupieni, a może zdziwieni. Gedymdeith odwrócił się do nich plecyma i po raz ostatni spojrzał na warownię.
- Radzę wam spadać.
I wtedy Kane rozpoznał postać obok której przeszedł przed chwilą Legendarny. Mógłby przysiąc że jego wyczulony wzrok się nie myli - To był Ted.

Richard
Błona.
Pierwsze skojarzenie nasuwało się samo, bez pomocy jego bystrego umysłu. To zdecydowanie przypominało błonę.
Ciśnięty kamień odbił się od bariery niczym dziecko skaczące po rozciągniętej, jeleniej skóry z której w czasie późniejszym można wytworzyć cięciwy. Richard podszedł ostrożnie do niebieskiej, migocącej substancji i dźgnął ją palcem. Efekt był podobny. Błona.
- LEGENDARNYYY!!!
Czarnoksiężnik poczuł chłód na karku. Odwrócił się i ujrzał zamieszanie przy głównej bramie. Atakował Legendarny!
Rzucił się do swojego namiotu - tam gdzie trzymał broń. Znał drogę, przebywał tam dość długo i często. Mogła czekać ich walka... Błona może, kurwa jebana mać, zaczekać!
Tymczasem za murem trwała zacięta walka podczas której słychać było jedynie rozdzierające krzyki i głuche odgłosy uderzenia mieczy o miecze.
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: the_weird_one »

Richard i Teddevelien

Mag stojący przy bramie do głównego dziedzińca widział dokładnie rozgrywająca się masakrę, tym razem, w bramie głównej. Widział jak Legendarny wiruje niczym bąk, tnąc wrogów niczym kosa tnie trawę. Strażników wciąż przybywało, Legendarny nie mógł przebić się na dziedziniec. Paru strażników biegło od strony wyjściowej, krzyczeli i ginęli. Natomiast o jakieś dwadzieścia metrów od rzezi, leżał między trupami, Teddevielen, dla przyjaciół członek wywiadu. Obserwował dokładnie walkę. Odmierzał. Kalkulował. Patrzył jak z kłębowiska wylatują kolejne zwłoki ludzi. Na jego oczach jeden taki zezwłok pokonał dystans siedmiu metrów i zwalił się dokładnie u jego nóg, wciąż sikając krwią z rozwalonej dolnej połowy ciała. Legendarny wyrżnie wszystkich Nilfgaardczyków? Nie raczej. Połowę - oho, dlaczego nie! Później reszta dokończy dzieła.
Trzeba było działać. Bądź przeczekać, jedno z dwojga. Brzmiało to co najmniej zachęcająco.

Richard czym prędzej rozejrzał się po całym polu walki. Przeklinając głównie samego Legendarnego, oraz wszystko na czym świat stoi wydał kilka rozkazów żołnierzom. Rozważał jakie zaklęcie mogłoby pomóc zabić nadnaturalnie szybkiego i silnego rzeźnika, robiącego sieczkę z Nilfgaardczyków tak aby nie uszkodzić zanadto przyjacielskich oddziałów.

Ted był natomiast wśród trupów, jakieś dwadzieścia kroków od niego znajdował się mur, dalej zaś brama Kaer Mohren i Legendarny. Walczył ze strażnikami. Strażnicy zaś udawali, że są w stanie walczyć z nim.

Teddevelien widział, jak Legendarny mordował. Zastanawiał się, co spowodowało atak po takim czasie, jednak bardziej martwiła go rzeź, która mogła za chwilę nastąpić... i informacje. Informacje, czy to była magia. Albo czy magia mogła to powstrzymać. Spiął się i przygotował do jednego działania, krótkiego biegu i rzutu, nie wyprzedzając jednak maga. Chciał zobaczyć, jaką ten podejmie decyzję. I czy będzie bezradny.

Richard powoli próbował przypomnieć sobie co wie o Legendarnych. Niestety, ni chuja pana, nie mógł znaleźć sposobu na pokonanie tak niszczycielskiej siły. Tymczasem Legendarny przebił się przez bramę anihilując dzielnego i do końca zdyscyplinowanego Nilfgaardczyka stojącego mu na drodze. Biedak poleciał cztery metry, zaszorował po piachu, załkał trzymając się za brzuch. Legendarny ruszył dalej. Richard widział go już dokładnie. Ten był od niego oddalony raptem o siedem metrów...

Czarnoksiężnik czym prędzej cofnął się o kilka kroków przygotowując zaklęcie. Wiedział, że zdążyć może jedynie pchnąć Legendarnego energią. Miał nadzieje, że zdąży. Patrząc mu w oczy jak najszybciej wyprostował obie dłonie w kierunku niedoszłego napastnika. Włożył w to całą swoją desperację i wściekłość. Miał tylko nadzieję, ze ta biegająca rzeźnia nie zdąży uniknąć jego ataku. Skoncentrowana energia uderzyła w Legendarnego, był on jednak zbyt potężny by tak prymitywny "czar" rzucił nim o ziemię. Czarnoksiężnik zyskał dzięki temu jedynie to iż mutant na chwilę stracił koncentrację i poleciał na bok, tracąc również równowagę. Nie na długo, bowiem zaraz jednak sprawnie ją odzyskał. Richard nie miał czasu do rzucenia kolejnego czaru.

Nie miał innego wyjścia. Nie miał czasu by zrobić cokolwiek innego. Musiał wiać. Rzucił się w stronę jakiejkolwiek zasłony. Gdzieś na bok. Być może Legendarny wcale nie będzie go gonił, tylko pobiegnie do swojego celu... a jeśli dopisze szczęście, być może problem cholernej błony rozwiąże się sam.

Zachwiał się.
Taka była pierwsza myśl Teddeveliena na widok działania magii na Legendarnego.
A więc byli tykalni. Niezwykle potężni, lecz tykalni. Może tylko magiczni. Niezwykle potężni, ale tykalni. To już dobrze rokowało.
Miał ostatnią szansę się przekonać, a przynajmniej ostatnią zanim Nilfgaardczyk zostanie rozsmarowany. Był już gotów do swego ruchu, ataku, jak zawsze zdradzieckiego, jak zawsze niespostrzeżonego. Z resztą o ile jego przypuszczenia były prawidłowe, nie miało znaczenia czy za późno.
W zasadzie jeżeli się mylił, też.
Szpieg podniósł się już wcześniej z nożem w dłoni. Początkowo planował wykorzystać łańcuch, jednak to był zbyt uniwersalny i wartościowy przedmiot by w razie niepowodzenia go poświęcić. Tak miał jeszcze jeden.
W krytycznej chwili wyważony sztylet przeciął powietrze pomiędzy osobą uznawaną powszechnie wśród swych towarzyszy za szpiega, a Legendarnym udawanym za nie-maga. Ze świstem pognał, by rozwiać wątpliwości co do obydwu kwestii.
Trzeba było zostać z matką w Toussaint. - pomyślał, nie mogąc doczekać się ułamka sekundy mającego na pewno uratować maga i być może odpowiedzieć na kilka pytań Teddeveliena...

Nóż przeciął ze świstem powietrze, trafił Legendarnego między łopatki. Ten zasyczał z bólu powodowanego przez dwimeryt.
Lecz żył. Odwrócił się poszukując swojego nowego zagrożenia. Jego żółte, połyskujące ślepia odnalazły Teddevielena. Rzucił się w jego kierunku, z ust toczyła mu się piana. Szpieg wiedział doskonale że nie zdoła uciec. Legendarny biegł - nie, nie biegł - leciał z prędkością strzały. Ted już widział lśniące od krwi ostrze miecza mutanta, czuł posmak krwi w powietrzu, w swych ustach. Jednak nie jego śmierci. Legendarny przebiegł kilka kroków... i padł na brzuch, sycząc z bólu. Ostrze tkwiło w plecach po rękojeść. Żył. Był jednak bezwładny. Ryknął.
Odpowiedziały mu kolejne pełne wściekłości ryki, syki i krzyki dochodzące z głównego placu. Pozostali Legendarni nadchodzili na pomoc kompanowi... W jakiś sposób musieli być wszyscy połączeni.

Richard patrzył na leżącego na ziemi Legendarnego. Mimo wszystko, wciąż wyglądał groźnie. Nie podszedł za blisko. Zgiął palce prawej dłoni, przygotowując się do wyrzucenia piorunu kulistego. W razie, gdyby mutant wstał.
- Niezła robota... - mruknął do faceta, który załatwił rzeźnika.
- Dwimeryt. - powiedział do podchodzącego maga Teddevelien, wciąż wyglądający na jednego ze Skellenwoskiej elity. Sam podbiegł zaś do leżącego. Miał konkretny plan. Łańcuch zaś był już w jego dłoni, on gotów był przeorać jego trzepnięciem dowolną kończynę umierającego, którakolwiek by na niego podniósł. Nie miał czasu na przesłuchanie. Nie miał czasu na zabranie go ze sobą. Znalazłszy się blisko, gdy zdołał, zarzucił dwimerytowy łańcuch niczym garotę na szyję Legendarnego.

Gdy człowiek umiera, całe jego krótkie życie przebiega mu przed oczyma. Śmierć musi długo trwać, nieprawdaż? Pewnie o wiele szybciej z punktu widzenia wciąż żyjących. przypomniał sobie zupełnie przypadkiem niefrasobliwe słowa mistrza, oddawały one jednak jego plan. Zamierzał go zabić. Ale nie odejść bez informacji. Skupił swój umysł na myślach umierającego.

- Zaraz będzie ich tu więcej... - było ostatnim co wysyczał przed pełnym skupieniem się na umyśle rannego.
Podjął decyzję. Maga na wszelki wypadek zabierze ze sobą.
Potem pogrążył się w agonii bytu o wiele potężniejszego od niego samego.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Blue Spirit
Bombardier
Bombardier
Posty: 895
Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
Numer GG: 0

Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...

Post autor: Blue Spirit »

Często bywa tak że los, starannie przygotowywany przez wiele lat, nagle się sypie. Jak... piasek. Kojarzysz piasek? Rzucony o ziemię rozpryskuje się na miliony małych kamyczków które wirują, lecą na wszystkie strony. Co ci przypominają? Pęknięcie? Hm, czego?
Serca?

Legendarni... Grupa Mutantów stworzona przez tych którzy nie wiedzieli co czynią. Co czynili. Jednak było za późno. Gdy prysła równowaga, gdy medalion został skradziony... Kaer Morhen zmieniło się. To nie Nilfgaardczycy zadomowili się w warowni. To Legendarni. Dokładnie osiemdziesięciu dwóch mutantów, zmuszonych do walki przeciw sobie w jednym celu - zjednoczeniu trzech amuletów. Że dziwne? A dziwne, i owszem. Istniały trzy prawdziwe medaliony, reszta była sfingowana i sfałszowana. W momencie zachwiania ich sił, prysła równowaga między ładem i chaosem. A płynne jądro ziemi zakotłowało się z gniewu.
Kto widział walkę ostatniego posiadacza medalionu ze szpiegem Teddevielenem i czarnoksiężnikiem Richardem wie o czym mówię. Bariera znikła, a spod niej wypełzli oni - Legendarni. Bez kapturów. Mord i śmierć. Krew. Wiadra krwi. Trupy.
Nie wiadomo kto zginął, ale jedno mogę powiedzieć - Legendarni byli ludźmi. Przeklęcie zmutowanymi, ale ludźmi. Czymże jest chaos jeśli nie śmiercią? A jeśli śmierć jest chaosem, czym jest ład? Chyba nie życiem. Wolnością?
Ziemia rozstąpiła się również pod kopytami miliarda nilfgaardzkich koni które stratowały pola pod Temerią i wdarli się do Wyzimy zabijając wielu ludzi. Ziemia pękła również pod nogami Kane'a i Darli. Skuleni umknęli w mrok - przed szalejącą paszczą niszczycielskiego żywiołu.
Legendarny.
Przykrywka.
Oxra.
Najstarszy żyjący czarodziej.
Śmierć.
Zniszczenie.

Dlaczego?

Mord był szybki, a walka krwawa jak niejedna trwająca trzykrotność tejże. Posooka spłynęła po bruku. Między domami wyły dzieci.
Jakie dzieci? To przecież nilfgaardczycy! Czyli również mutanty. Dlaczego jest to tak poplątane i bolesne? Dlaczego ci których kochamy nas opuszczają?
Dlaczego jeśli życie idzie ku lepszemu nagle załamuje się i ustępuje miejsca...
Śmierci?

Kane Rabheim, Darla, Teddevielen, Laerwen, Radcliffe, Sibard Żeglarz, Baernn, Richard.
Poplątane losy.
Strzaskane kości.
A wszędzie śmierć i krzyk wron.

KONIEC

Nie koniec sesji. Koniec TEJ CZĘŚCI. Chętnych zapraszam po wakacjach, na razie proszę o dwumiesięczną hibernację ;)
Obrazek

to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił :D
Zablokowany